Łowczyni.

1
To jest coś nowego. Od niedawna krążę po świecie pisania, a ten tekst wyszedł spod mojej ręki zaledwie dwa dni temu. Mam nadzieję, że nie jest najgorzej :)

Promienie wschodzącego słońca szczypią mnie w oczy. Przystaję na chwilę, wyjmuję z plecaka płaszcz, nakładam go na siebie, chowam twarz pod kapturem i ruszam w dalszą drogę. Trochę pomogło, lecz i tak muszę iść z pochyloną głową. Dzięki temu zmniejsza się moje pole widzenia, przez co jestem narażona na więcej niebezpieczeństw takich jak atak z zaskoczenia. Staram się jak najbardziej zmniejszyć taką możliwość. Zaczynam iść ciszej, stawiam coraz ostrożniejsze kroki, uważnie przysłuchuje się dźwiękom rozbrzmiewającym w budzącym się po nocy lesie. Chociaż poruszanie się po lesie jest moim chlebem powszednim, wole zachować ostrożność.
Bezwiednie przesuwam rękę w stronę rękojeści myśliwskiego noża, przypiętego do mojego pasa. Zaciskam na nim dłoń. Czuję się bezpieczniejsza. Rozluźniam ucisk. Delikatnie muskam opuszkami palców rękojeść. Robię to z przesadną czułością. Po chwil orientuje się co czynie i cofam rękę.
Jeszcze parę razy przyłapuje się na tym samym, aż wreszcie daje za wygraną i pozwalam sobie na tę małą „zabawę”.
Dwie godziny później zza horyzontu wyłoniły się pierwsze smugi dymów, ulatujące z kominów domów w Krevshie. Jestem coraz bliżej.
Miasta broniły wysokie na dziesięć metrów i grube na cztery, mury, kończące się blankami, dzięki którymi z łatwością można było sprowadzić ostrzał na zbliżającego się nieprzyjaciela. Również w pobliżu można było dostrzec dwie baszty zakończone hurdycjami, zaopatrzonymi w otwory strzelnicze i otwory w podłodze przez, które można było lać gorącą smołę czy wodę, albo razić przeciwników kamieniami. Do Krevshie można było dostać się tylko przez żelazną, spuszczaną łańcuchami, czarną bramę, od dołu najeżoną kolcami. Wejścia pilnowało czterech żołnierzy odzianych w hełmy i białe zbroje.
Miasto od środka nie pociągało swym urokiem, ale było zdecydowanie większe niż inne grody, choć nie tak czyste. Wokoło latało mnóstwo śmieci, a między uliczkami chowali się żebracy.
O zamożności obywateli niewątpliwie świadczyły ich siedliska. Najbliżej bramy mieszkali ci biedniejsi. Ich domy zbudowane były z drewna, a ci zamożniejsi osiedlali się bliżej centrum miasta, ich domy były z kamienia. Dachy zrobione były z drewnianych gontów lub kamiennych płyt. Chaty były głównie dwu piętrowe. Co parę kroków dało się spostrzec inny wiszący na łańcuchach szyld z nazwą karczmy.
Rynek stanowił centrum miasta. Znajdujący się przy głównych ulicach, wyróżniających się wielkością. Stanowił on podstawowy węzeł komunikacyjny wewnątrz miasta. Rynek otoczony wieńcem domostw najznakomitszych obywateli, skupiał najważniejsze budowle publiczne: kościoły, sukiennice, ratusz, targ.
Po przekroczeniu bramy, skierowałam swe kroki w stronę najstarszej części grodu. Uliczki te, przez młodsze pokolenie żartobliwie nazywane były Matuzalskim Zadupiem, od słowa matuzal czyli inaczej starszy człowiek. W jednej ze ślepych uliczek Matuzalskiego Zadupia znajdowała się mało znana karczma „Smażony szczur”, prowadziła ją niska, pulchna kobieta o miłych zielonych oczach i kruczoczarnych włosach, Emendes, moja starsza siostra. Do „Smażonego Szczura” zaglądali jedynie stali klienci. Rzadko można było ujrzeć tam jakąś nową twarz.
Ręką pchnęłam drzwi i wkroczyłam do mało zaludnionej sali. Znajdowało się tam jedynie z pół tuzina śmierdzących i zapitych facetów. Tak jak powiedziałam, stali klienci.
Karczma na pierwszy rzut oka wydawała się skromnym, przytulnym miejscem. I taka była w rzeczywistości. Sama w sobie- tak. Ludzie w niej przesiadujący- nie. Naprzeciwko wejścia znajdował się długi bar, z kilkoma ustawionymi koło niego stołkami. Ściany obite były czerwoną tkaniną, a na nich zostały wywieszone najróżniejsze obrazy od kwitów, poprzez sceny walki, po niezrozumiałe kolorowe lub nie, plamy. Przy innej ścianie został wymurowany kominek, w którym ostatnimi siłami żarzył się ogień. Na środku stało co najmniej czternaście stolików, a przy każdym z nich zostały ustawione po cztery krzesła.
Na mój widok na twarzy Emendes zagościł jeszcze większy uśmiech niż wcześniej.
Kobieta ubrana była w zieloną sukienkę, jej włosy zaplecione były w dwa warkocze. Wyglądała przez to młodziej i ładniej.
- Wreszcie jesteś- powiedziała, gdy podeszłam bliżej baru, za którym stała.- Zaczynałam się martwić.
- Trwało to tylko trochę dłużej niż zwykle- odpowiedziałam i usadowiłam się wygodnie na jednym ze stołków.
- Trochę?- spytała poważnym tonem.- Nie było cię, aż siedemnaście dni! Zwykle znikałaś na najwyżej tydzień.
- Sprawy się skomplikowały.
- Sprawy się skomplikowały- przedrzeźniała mnie.- Arystea nie rozumiesz powagi sytuacji? Gdyby cię ktoś złapał, doświadczyłabyś niewyobrażalnych tortur. Jesteśmy na granicy wojny, siły Noresmanów przedzierają się do nas, ich szpiedzy są wszędzie, a ty jesteś dla nich niewyobrażalnym łupem. Nie chce cię stracić. Obiecałaś mi, że będziesz ostrożna.
- I byłam- zaprotestowałam.- Nic mi się nie stanie, potrafię się bronić, wiesz o tym.
- Wiem. Ale co by było gdyby ktoś cię otruł? Albo zastawił na ciebie pułapkę.
- Ale tak się nie stało i nie stanie. Jestem ostrożna, umiem o siebie zadbać.
- Wierze w to. Ale pomimo wszystko nie wiesz co przygotował dla ciebie los.
- Wiem.
Naszą miła pogawędkę, przerwał potężny głos męża Emendes, Dyzmy.
- Witaj Arystea!- wykrzyknął z drugiego końca sali. Zaciekawieni klienci skierowali swój wzrok w moją stronę, lecz po chwili znów wrócili do swojego poprzedniego zajęcia, picia i hazardu.
Dyzma ze ścierką w dłoni zaczął przedzierać się przez labirynt stolików, by dojść do nas.
Gdy Emendes oznajmiła mi pewnego jesiennego wieczoru, iż zamierza wyjść za mąż, bardzo się temu sprzeciwiałam. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że ktoś mi ją zabierze, że już nie będzie to tylko moja Emendes, że będą zmuszona się nią dzielić. Początkowe obawy przeszły jednak, gdy postanowiła mi przedstawić swojego wybranka. Dyzma od razu mi zaimponował, polubiłam go, a tego się nie spodziewałam. Dyzma co prawda był wielkim facetem lecz nie zachowywał się tak jak większość postawnych mężczyzn. Lubił żartować, był towarzyski i sympatyczny.
Ostatnio zmieniony czw 05 lip 2012, 13:16 przez Daria191, łącznie zmieniany 3 razy.
Wbrew temu co sądzisz nie jestem wredna. Ja jestem szczera.

2
Daria191 pisze:Promienie wschodzącego słońca szczypią mnie w oczy.
Promienie mogą razić, podrażniać, oślepiać. Raczej nie szczypać.
Daria191 pisze:Przystaję na chwilę, wyjmuję z plecaka płaszcz, nakładam go 1 na siebie, 2 chowam twarz pod kapturem i ruszam w dalszą drogę.
1. wiadomo, że na siebie.
2. Niezręcznie. Może: naciągam kaptur.
Daria191 pisze:Dzięki temu zmniejsza się moje pole widzenia, przez co jestem narażona na więcej niebezpieczeństw takich jak atak z zaskoczenia. Staram się jak najbardziej zmniejszyć taką możliwość.
Dzięki - przyimek komunikujący o cechach, faktach lub osobach, które spowodowały, że dana sytuacja jest dla kogoś pomyślna.
Tutaj błędnie zastosowany. Ponadto, trochę opisujesz oczywistości - jak opuszczę głowę, to mniej widzę dookoła. Drugie zdanie sugeruje, że bohaterka zmniejsza możliwość ataku, a nie jest to prawda, może co najwyżej zwiększyć czujność, nie dać się zaskoczyć.
Daria191 pisze:Zaczynam iść ciszej, stawiam coraz ostrożniejsze kroki, uważnie przysłuchuje się dźwiękom rozbrzmiewającym w budzącym się po nocy lesie. Chociaż poruszanie się po lesie jest moim chlebem powszednim, wole zachować ostrożność.
Powtórzenia.
...jest dla mnie chlebem powszednim...
wolę - literówka
Daria191 pisze:Bezwiednie przesuwam rękę w stronę rękojeści myśliwskiego noża, przypiętego do mojego pasa. Zaciskam na nim dłoń. Czuję się bezpieczniejsza. Rozluźniam ucisk. Delikatnie muskam opuszkami palców rękojeść. Robię to z przesadną czułością.
Cztery zdania o tym, że bohaterka gładzi rękojeść noża, co dodaje jej otuchy. Do skrócenia.
Daria191 pisze:Po chwili orientuje się [przecinek] co czynie i cofam rękę.
Literówki. Interpunkcja.
Jeszcze parę razy przyłapuje się na tym samym, aż wreszcie daje za wygraną i pozwalam sobie na tę małą „zabawę”.
Cudzysłów niepotrzebny.
Daria191 pisze:Dwie godziny później zza horyzontu wyłoniły się pierwsze smugi dymów, ulatujące z kominów domów w Krevshie.
Zdanie niezgrabne.
Horyzont - linia, wzdłuż której niebo wydaje się stykać z powierzchnią ziemi.
Ciężko, aby dym wyłonił się zza horyzontu. Raczej: na horyzoncie pojawiły się smugi dymu z kominów Krevishie.
Daria191 pisze:Miasta broniły wysokie na dziesięć metrów i grube na cztery, mury, kończące się blankami, dzięki którymi z łatwością można było sprowadzić ostrzał na zbliżającego się nieprzyjaciela.

Zaraz, zaraz, ledwo widać dymy na horyzoncie, a tu już opis dokładny miasta? Za szybko.
Poza tym czy koniecznie musimy wiedzieć ile metrów miały mury? Wystarczyłoby: Miasto otaczał solidny, wysoki mur, z którego z łatwością można było prowadzić ostrzał.
Nie sprowadzić tylko prowadzić ostrzał.
Daria191 pisze:Również w pobliżu można było dostrzec dwie baszty zakończone hurdycjami, zaopatrzonymi w otwory strzelnicze i otwory w podłodze przez, które można było lać gorącą smołę czy wodę, albo razić przeciwników kamieniami.

Trochę tu tego za dużo. Mury, baszty, hurdycje, blanki. Do tego, jak używasz nazwy, to nie ma sensu zaraz robić encyklopedycznej wrzutki wyjaśniającej co to jest. Bo wychodzi wypracowanie na lekcję historii o średniowiecznych fortyfikacjach. A miało być opowiadanie.
Hurdycja -w średniowiecznych budowlach obronnych: drewniana galeria z otworami strzelniczymi w podłodze, stanowiąca element muru. Inaczej ganek straży.
Daria191 pisze:Do Krevshie można było dostać się tylko przez żelazną, spuszczaną łańcuchami, czarną bramę, od dołu najeżoną kolcami.

W jaki sposób? Chyba chodziło ci, że zakończoną kolcami.
Daria191 pisze:Wejścia pilnowało czterech żołnierzy odzianych w hełmy i białe zbroje.

Białe zbroja - określenie na pełną płytową zbroję, niczym nie okrytą, jaką nosiło rycerstwo, trochę dziwne, aby mieli je na sobie strażnicy bram miejskich.
Daria191 pisze:Miasto od środka nie pociągało swym urokiem, ale było zdecydowanie większe niż inne grody, choć nie tak czyste.

Miasto nie jest pojęciem tożsamym z grodem.
Daria191 pisze:Wokoło latało mnóstwo śmieci, a między uliczkami chowali się żebracy.

To znaczy co latało? Przecież nie papier ani siatki jednorazowe.... No i jak żebracy chowali się między uliczkami?
Daria191 pisze:O zamożności obywateli niewątpliwie świadczyły ich siedliska. Najbliżej bramy mieszkali ci biedniejsi. Ich domy zbudowane były z drewna, a ci zamożniejsi osiedlali się bliżej centrum miasta, ich domy były z kamienia.

Powtórzenia. Nad tym kawałkiem trzeba popracować.
Daria191 pisze:Chaty były głównie dwu piętrowe.

Chata - zabudowanie wiejskie. Piętrowe były domy.
ort: dwupiętrowe
Daria191 pisze: Co parę kroków dało się spostrzec inny wiszący na łańcuchach szyld z nazwą karczmy.

Ten opis jest nieprecyzyjny. Sugeruje, że wzdłuż ulicy wisiały różne szyldy z nazwą karczmy. Poza tym ile tych karczm w tym mieście mogło być?
Rynek stanowił centrum miasta. Znajdujący się przy głównych ulicach, wyróżniających się wielkością. Stanowił on podstawowy węzeł komunikacyjny wewnątrz miasta. Rynek otoczony wieńcem domostw najznakomitszych obywateli, skupiał najważniejsze budowle publiczne: kościoły, sukiennice, ratusz, targ.

Znów fragment jak z opracowania na temat budowy miast średniowiecznych. Nic się nie dzieje, opisujesz miasto. Do tego hasłami z podręcznika.
To nie są opisy plastyczne, barwne, wciągające czytelnika w świat, który kreujesz, tylko techniczny żargon.
Daria191 pisze:Po przekroczeniu bramy, skierowałam swe kroki w stronę najstarszej części grodu.

Bohaterka się nam materializuje u bram. Do tego zmieniasz czas (mniej więcej na etapie początku elaboratu o średniowiecznym mieście): dotychczas pisałaś o bohaterce w teraźniejszym, teraz w przeszłym. Tutaj potrzebna jest konsekwencja.
Daria191 pisze:W jednej ze ślepych uliczek Matuzalskiego Zadupia znajdowała się mało znana karczma „Smażony szczur”, prowadziła ją niska, pulchna kobieta o miłych zielonych oczach i kruczoczarnych włosach, Emendes, moja starsza siostra

Za dużo informacji, za długie zdanie. Ponadto naprawdę nie zapomniałam od poprzedniego zdania nazwy miejsca.
Do tego miesza Ci się kolejność podawania informacji, mamy zwyczaj zaczynać od najistotniejszych. Pamiętaj, że bohaterka jest spokrewniona z karczmarką. Nie myśli o niej zatem 'ta kobieta" tylko 'moja siostra". Nie wiem też na ile istotny na tym etapie jest kolor oczu i włosów.
Daria191 pisze:Ściany obite były czerwoną tkaniną, a na nich zostały wywieszone najróżniejsze obrazy od kwitów, poprzez sceny walki, po niezrozumiałe kolorowe lub nie, plamy.

No, jak na małą karczmę, w której przesiadywali śmierdzący pijacy i z rzadka ktoś nowy, to niezwykle bogato urządzone wnętrze: tkanina na ścianach, obrazy. Niespójne.
Daria191 pisze:Na środku stało co najmniej czternaście stolików, a przy każdym z nich zostały ustawione po cztery krzesła.

Co przeczy zdaniu o tym, że karczma była mała. Dodatkowo kolejny opis jak inwentaryzacja: wymieniasz wszystko co się znajduje w pomieszczeniu, ale nic na temat zapachu, atmosfery, dźwięków.
Daria191 pisze: ]Kobieta ubrana była w zieloną sukienkę, jej włosy zaplecione były w dwa warkocze.

Wystarczy podmiot domyślny. Powtórzenia.
Daria191 pisze: Gdyby cię ktoś złapał, doświadczyłabyś niewyobrażalnych tortur. Jesteśmy na granicy wojny, siły Noresmanów przedzierają się do nas, ich szpiedzy są wszędzie, a ty jesteś dla nich niewyobrażalnym łupem.

Powtórzenia. Nie wiadomo też dlaczego i kto torturował by bohaterkę i co to znaczy, że jest niewyobrażalnym łupem.
Daria191 pisze: - Wiem. Ale co by było gdyby ktoś cię otruł?

W czasie podróży przez las??
Daria191 pisze: I byłam- zaprotestowałam.- Nic mi się nie stanie, potrafię się bronić, wiesz o tym.
- Wiem. Ale co by było gdyby ktoś cię otruł? Albo zastawił na ciebie pułapkę.
- Ale tak się nie stało i nie stanie. Jestem ostrożna, umiem o siebie zadbać.
- Wierze w to. Ale pomimo wszystko nie wiesz co przygotował dla ciebie los.
- Wiem.

Dialog o niczym - dalej nic nie wiem na temat bohaterki, ani tego co jej grozi.
Daria191 pisze: Dyzma od razu mi zaimponował, polubiłam go, a tego się nie spodziewałam. Dyzma co prawda był wielkim facetem lecz nie zachowywał się tak jak większość postawnych mężczyzn. Lubił żartować, był towarzyski i sympatyczny.

Straszliwe spłycenie. Wysocy i postawni faceci nie żartują i nie są towarzyscy?

Podsumowując całość: głównym problemem jest całkowity brak akcji. Ten fragment wygląda jakby został napisany po to, by umieścić w nim encyklopedyczny opis średniowiecznego miasta. Bohaterka idzie przez las, idzie przez miasto, wchodzi do karczmy, koniec.
Nie wiemy skąd idzie, po co gdzieś szła, kim jest, jak wygląda.
Miasto opisane głównie z punktu widzenia architektury, a tu takie mury, a tam taki dom z gontem. Nic charakterystycznego.
Opisy na razie przypominają wyliczankę: tyle a tyle stołów, okien, krzeseł. Popracuj trochę nad ich uplastycznieniem, przyjrzyj się jak inni opisują miejsca, zerknij do książek, popatrz jak to się robi, buduje opis z wielu elementów.
Literówki - można je wyłapać czytając tekst kilkakrotnie, przynajmniej raz na głos. To pomaga także wyłapać powtórzenia, dziwnie brzmiące zdania. Korzystaj ze słownika, poszerzaj zasób słownictwa, by unikać powtórzeń, nieprawidłowego użycia słów.
Zachęcam Cię do dalszych prób i ćwiczenia, ten tekst to na razie wprawka, ale od czegoś trzeba zacząć.
Fajne jest to, że wiele rzeczy posprawdzałaś (nazwy, budowle), sprawdziłaś poprawność ortograficzną.Pisz dalej!

3
Standardowo napiszę, że nie czuję się wyrocznią, a mój komentarz to raczej rady, pomysły i spojrzenie z pozycji czytelnika.

Nie będę wypisywał podanych przez Caroll, chyba że będę miał coś do dodania.
Promienie wschodzącego słońca szczypią mnie w oczy. Przystaję na chwilę, wyjmuję z plecaka płaszcz, nakładam go na siebie, chowam twarz pod kapturem i ruszam w dalszą drogę.
Promienie nie mogą szczypać :P
Tutaj czegoś też mi brakuje. Piszesz o promieniach i o oczach, ale zazwyczaj nie ma takiego efektu, bo zanim ujrzymy tarczę słońca mamy jeszcze brzask. Zastanawia, dlaczego oślepiają. Czy to przez słońce czy oczy? Może oczy są chore albo jakieś magiczne jak u drowa? Przydałoby się jakieś rozwinięcie tego zanim przejdziesz do wyjmowania płaszcza.
Dzięki temu zmniejsza się moje pole widzenia, przez co jestem narażona na więcej niebezpieczeństw takich jak atak z zaskoczenia.
Po pierwsze mam wrażenie, że niezgrabnie są tu upchane związki przyczynowo-skutkowe. Poza tym jak dla mnie "dzięki temu" wartościuje raczej dodatnio, a ograniczenie pola widzenia, to chyba coś niepożądanego.
Dzięki temu zmniejsza się moje pole widzenia, przez co jestem narażona na więcej niebezpieczeństw takich jak atak z zaskoczenia. Staram się jak najbardziej zmniejszyć taką możliwość.
Powt.
uważnie przysłuchuje się dźwiękom rozbrzmiewającym w budzącym się po nocy lesie
Podoba mi się to zdanie. Rozwiń to. Opis, co słyszysz. Jak też chcę to usłyszeć!
Zaciskam na nim dłoń. Czuję się bezpieczniejsza. Rozluźniam ucisk.
Tutaj nie rozumiem. Skoro jak zaciska dłoń, to czuje się bezpieczniejsza, to po co za chwilę rozluźnia?
W całym tym opisie z rękojeścią widzę sprzeczność, bo z jednej strony chwyta go,żeby poczuć się bezpieczniejsza, a z drugiej czule bawi się rękojeścią. Żeby bawić się czule, to raczej trzeba się przynajmniej trochę rozluźnić.
Swoją drogą, nie wiem, czy to było Twoim zamierzeniem, ale ja odczytuję tu wyraźny podtekst seksualny (ale to może być też przez mój chory i zboczony umysł :P ).
Dwie godziny później zza horyzontu wyłoniły się pierwsze smugi dymów, ulatujące z kominów domów w Krevshie. Jestem coraz bliżej.
Miasta broniły wysokie na dziesięć metrów i grube na cztery, mury, kończące się blankami, dzięki którymi z łatwością można było sprowadzić ostrzał na zbliżającego się nieprzyjaciela.
Dla mnie tutaj też jest za duży przeskok czasu między akapitami. A to zdanie z murami kompletnie do przerobienia.
Również w pobliżu można było dostrzec dwie baszty zakończone hurdycjami, zaopatrzonymi w otwory strzelnicze i otwory w podłodze przez, które można było lać gorącą smołę czy wodę, albo razić przeciwników kamieniami. Do Krevshie można było dostać się tylko przez żelazną, spuszczaną łańcuchami, czarną bramę, od dołu najeżoną kolcami.
Powt.
Niepotrzebny i nic nie wnoszący opis. To zaczyna się robić plan fortyfikacji. Dobrze, że o tym wszystkim wiesz. Możesz to wykorzystać później, albo czytelnik sam się skusi, żeby zajrzeć i się dokształcić.
Nie rozumiem, o co chodzi z kolcami.

Dalej jest cały czas opis miasta. A gdzie bohaterka? Co się z nią stało? Została w lesie?
Ten opis zniechęca...
Rynek stanowił centrum miasta. Znajdujący się przy głównych ulicach, wyróżniających się wielkością. Stanowił on podstawowy węzeł komunikacyjny wewnątrz miasta. Rynek otoczony wieńcem domostw najznakomitszych obywateli, skupiał najważniejsze budowle publiczne: kościoły, sukiennice, ratusz, targ.
Znowu opis. I zastanawia mnie, czy w takim miejscu można mówić o węzłach komunikacyjnych. Jako czytelnikowi, bardzo mi to zgrzyta.
Uliczki te, przez młodsze pokolenie żartobliwie nazywane były Matuzalskim Zadupiem
Młodsze pokolenie? Nie pasuje mi tu to określenie.
prowadziła ją niska, pulchna kobieta o miłych zielonych oczach i kruczoczarnych włosach, Emendes, moja starsza siostra.
To zrobiłbym jako nowe zdanie, zaczynające się od "Prowadziła...", a później następne np. "Jest to moja starsza siostra". Zgrzyta tutaj też, że wcześniej opisywałaś jako czas teraźniejszy, a teraz jako przeszły.
I zaraz znowu czas teraźniejszy.

Jak na skromne miejsce, jest w tej karczmie bardzo bogato.

Musisz poczytać o zapisie dialogów, bo m.in. gubisz spacje.
powiedziała, gdy podeszłam bliżej baru, za którym stała.
Skoro jest karczmarką i podchodzisz do baru, to raczej jasnym jest, że ona tam stoi.
Arystea, nie rozumiesz powagi sytuacji?
Przecinek.
Gdyby cię ktoś złapał, doświadczyłabyś niewyobrażalnych tortur. Jesteśmy na granicy wojny, siły Noresmanów przedzierają się do nas, ich szpiedzy są wszędzie, a ty jesteś dla nich niewyobrażalnym łupem. Nie chce cię stracić. Obiecałaś mi, że będziesz ostrożna.
Tak normalnie o tym rozmawiają w karczmie? Przy wszystkich? Pijakach itd.?
Naszą miłą pogawędkę, przerwał potężny głos męża Emendes, Dyzmy.
Ort, ale w sumie nie wiem, czy taką rozmowę można nazwać miłą pogawędką. Dla bohaterek to była raczej poważna rozmowa.
Zaciekawieni klienci skierowali swój wzrok w moją stronę, lecz po chwili znów wrócili do swojego poprzedniego zajęcia, picia i hazardu.
Powt.
Dyzma co prawda był wielkim facetem, lecz nie zachowywał się tak jak większość postawnych mężczyzn.
Przecinek.


Podsumowując: Ja traktuję to jak fragment czegoś dłuższego. Może początek opowiadania?

Przede wszystkim brakuje mi tu akcji. Mało się dzieje, a opis jest właściwie niepotrzebny. Z zarysu akcji, informacją dla czytelnika jest, że bohaterka przeszła przez bramę, chociaż nie wiem, jak się tam znalazła i później, że usiadła w karczmie. Inne wiadomości są mi nie potrzebne.
Jeśli będą istotne, to możesz wspomnieć o nich np. podczas przygotowań do bitwy albo coś w tym stylu.

W przeciwieństwie do Caroll, nie oczekuję wiedzieć, gdzie była i po co, bo w tej chwili to tylko fragment. Nie muszę też wiedzieć jak wygląda główna bohaterka, bo przecież w wielu tworach literackich nie ma opisu wyglądu głównego bohatera, tym bardziej że stosujesz tu narrację pierwszoosobową.

No właśnie, narracja. Bardzo zgrzyta, bo mieszasz czasy i mieszasz same rodzaje narracji. W opisach to przypomina narratora wszechwiedzącego (trzecioosobowego). W narracji pierwszoosobowej te opisy jeszcze bardziej przeszkadzają, bo raczej bohaterka nie może wiedzieć wszystkiego o fortyfikacjach miasta.

Jest sporo literówek i powtórzeń, które uda Ci się ograniczyć, czytając tekst przed wstawieniem go na forum. Ciekawy poradnik odnośnie tego znajdziesz tutaj: http://www.weryfikatorium.pl/index.php? ... kiego.html

Korzystaj ze słownika m.in. synonimów - ja się bez niego nie ruszam w podróż po meandrach znaczków nazywanych literami ;)

Początki są zawsze trudne, więc się nie zrażaj, tylko pisz i ćwicz i poprawiaj :)
Czekam na kolejne teksty.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude

4
Do „Smażonego Szczura” zaglądali jedynie stali klienci. Rzadko można było ujrzeć tam jakąś nową twarz.
Ręką pchnęłam drzwi i wkroczyłam do mało zaludnionej sali. Znajdowało się tam jedynie z pół tuzina śmierdzących i zapitych facetów. Tak jak powiedziałam, stali klienci.
Mam wrażenie, że to najlepszy moment tego fragmentu. Wiesz dlaczego? Bo wykazałaś się tzw. luźnym piórem - wszystko zyskało dobry rytm, zdania naturalnie z siebie wynikały. Jakiś taki językowy floł poczułem, od razu przyjemniej mi się czytało. Udało Ci się również oddać ducha tego miejsca - nie za pomocą reportażowych opisów i inwentaryzacji wyposażenia, ale właśnie kąśliwym przedstawieniem sytuacji. A i bohaterka na moment nabrała rumieńców.

Żeby nie było, nie oznacza to, że mamy do czynienia z genialnym fragmentem - po prostu myślę, że to dobry przykład tego, jak można prowadzić historię. Więcej charakteru w postaciach, mniej spinki, żeby wszystko dokładnie opisać, a więcej pola zostawionego czytelnikowi. Pisarz powinien przełączać w człowieku taką specjalną dźwigienkę podpisaną "WYOBRAŹNIA", ale to, jak czytelnik użyje tej wyobraźni, zależy już od niego. Chodzi o to, żebyśmy dobrze ją stymulowali - nie wyręczali! ;)

Tak jak mówili już moi poprzednicy, za dużo uwagi poświęcasz elementom, które nie są potrzebne. Mogłabyś je ciekawie wpleść, zachowując jakieś proporcje, ale tutaj tych proporcji nie ma. Pomyśl o pisaniu jak o grze w Tetrisa - ostatecznie chodzi o dobre proporcje, o to, żeby najróżniejsze klocki wskakiwały na pasujące miejsca. U Ciebie jest stosunek: 90% dokładnych opisów, 10% akcji. Brakuje paru klocków, które zapełniłyby luki.

Reportażowy styl kłóci się z pierwszoosobową narracją, jak słusznie zauważył B.A. Urbański. Kiedy wchodzisz do knajpy, liczysz stoły? Wchodząc do miasta, analizujesz w detalach jego budowę? Mniej reportażu, więcej uczuć. Więcej charakteru, tak jak w zacytowanym na początku fragmencie. Nie chcę poznać na wylot miasta, tylko bohaterkę. To ona jest najważniejsza, ona wszystko napędza.

Całkiem nieźle poszedł Ci dialog. Brzmiał naturalnie, z wyjątkiem:
Gdyby cię ktoś złapał, doświadczyłabyś niewyobrażalnych tortur. Jesteśmy na granicy wojny, siły Noresmanów przedzierają się do nas, ich szpiedzy są wszędzie, a ty jesteś dla nich niewyobrażalnym łupem. Nie chce cię stracić.
Tutaj zabrzmiało to trochę zbyt w stylu "wykorzystam jakąś postać, żeby w dialogu przekazała ważne informacje dotyczące świata przedstawionego". I tak, na ogół jest to świetny sposób, żeby interesująco informować czytelnika o różnych rzeczach, ale trzeba uważać, żeby nie zabrzmieć sztucznie. Tutaj zabrzmiało. Radzę to przemodelować. Napisać to bardziej jak jedna osoba ogarniająca sytuację mówiąca do drugiej osoby ogarniającej sytuację. Takie pozorne detale są bardzo ważne przy odbiorze tekstu, źle potraktowane zniszczą imersję czytelnika.

O fabule nic nie powiem, bo jej nie ma. To tylko jakiś mega klasyczny wstępniak - tajemnicza postać wchodząca do średniowiecznego miasta, udająca się, rzecz jasna, do karczmy, która jest, oczywiście, pełna pijaków. Widzę potencjał w wątku sióstr, ich relacjach.

Powodzenia w dalszym pisaniu! ;)


PS Chryste Panie, co Wy macie z tym stawianiem kropek w tytule? Toż to karygodny błąd! ;)
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
Tyle już napisano...
Daria191 pisze:Bezwiednie przesuwam rękę w stronę rękojeści myśliwskiego noża, przypiętego do mojego pasa. Zaciskam na nim dłoń. Czuję się bezpieczniejsza. Rozluźniam ucisk. Delikatnie muskam opuszkami palców rękojeść. Robię to z przesadną czułością. Po chwil orientuje się co czynie i cofam rękę.
Jeszcze parę razy przyłapuje się na tym samym, aż wreszcie daje za wygraną i pozwalam sobie na tę małą „zabawę”.
W mojej zboczonej głowie ten opis zyskał miano pornograficznego. Po co ona z przesadną czułością głaszcze rękojeść noża? To perwersyjne pozwalać sobie na tę małą zabawę.
Daria191 pisze:Miasta broniły wysokie na dziesięć metrów i grube na cztery, mury, kończące się blankami, dzięki którymi z łatwością można było sprowadzić ostrzał na zbliżającego się nieprzyjaciela. Również w pobliżu można było dostrzec dwie baszty zakończone hurdycjami, zaopatrzonymi w otwory strzelnicze i otwory w podłodze Przecinek przez, bez przecinka które można było lać gorącą smołę czy wodę, bez przecinka albo razić przeciwników kamieniami. Do Krevshie można było dostać się tylko przez żelazną, spuszczaną łańcuchami, czarną bramę, od dołu najeżoną kolcami.
To zdanie brzmi jak fragment przewodnika "Największe zamki Polski". Przecież lepiej by to brzmiało, gdybyśmy spojrzeli na to oczami bohaterki. Opisuje co widzi, kiedy zbliża się do miasta - baszty i maleńkie okienka. Wspomina, że już w nim była - widziała te grube mury i łańcuch, na którym opuszczany jest most. Przechodzi pod brama i włos się jej jeży na głowie na widok tych kolców. Daj nam spojrzeć na miasto oczyma bohaterki. Niech jego opisowi towarzyszą jej uczucia - wtedy on ożyje.
Daria191 pisze:Najbliżej bramy mieszkali ci biedniejsi. Ich domy zbudowane były z drewna, a ci zamożniejsi osiedlali się bliżej centrum miasta, ich domy były z kamienia.
I zobacz co za łopatologia. A pomyśl, jak by to brzmiało, gdyby bohaterka widziała biedne chaty po przekroczeniu bramy, a po jakimś czasie i minięciu kilku ulic zaczęły się zamożne? Świat widziany oczyma idącej bohaterki - wtedy szczegóły, jakie dostrzega mają sens, bo to jest jej patrzenie na znaną sobie rzeczywistość.
Ona widzi miasto w ruchu, w trwaniu, życiu, a ty dajesz takie statyczne, nudne opisy.
Daria191 pisze: Naprzeciwko wejścia znajdował się długi bar, z kilkoma ustawionymi koło niego stołkami. Ściany obite były czerwoną tkaniną, a na nich zostały wywieszone najróżniejsze obrazy od kwitów, poprzez sceny walki, po niezrozumiałe kolorowe lub nie, plamy.
Z jakiej epoki ta karczma? Bar, czerwone materie, obrazy... Jakoś to nie przystaje do średniowiecznych murów i fos.
Daria191 pisze:Karczma na pierwszy rzut oka wydawała się skromnym, przytulnym miejscem. I taka była w rzeczywistości.
Skoro była przytulna, to po co ta insynuacja (na pierwszy rzut oka), że jest inaczej?
- I byłam- zaprotestowałam.- Nic mi się nie stanie, potrafię się bronić, wiesz o tym.
- Wiem. Ale co by było gdyby ktoś cię otruł? Albo zastawił na ciebie pułapkę.
- Ale tak się nie stało i nie stanie. Jestem ostrożna, umiem o siebie zadbać.
- Wierze w to. Ale pomimo wszystko nie wiesz co przygotował dla ciebie los.
- Wiem.
Naszą miła pogawędkę, przerwał potężny głos męża Emendes, Dyzmy.
Siostra ja ochrzania, że długo jej nie było. Ona się trochę irytuje. Ja nie wiem, czy to jest miła pogawędka.

Myślę, że wiesz już, co spróbować poprawić.
Powodzenia w pisaniu kolejnych opowieści.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

6
Autorka nie podejmuje dyskusji, więc przenoszę do zweryfikowanych. :)
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”