
********************
Sue z kamienną twarzą podeszła do otwartej trumny, w której leżało, odziane w najlepszy garnitur, bezwładne, ludzkie ciało. Nie czuła żalu na myśl, że zastygłe w martwym bezruchu usta nigdy już nie wypowiedzą ani jednego słowa, a splecione na piersiach, zimne dłonie nie są już zdolne do żadnego, nawet najmniejszego gestu. Przystanęła dumnie wyprostowana, z podniesioną głową, zadowolona, że tym razem to ona ma przewagę. Płynęła z tego ogromna satysfakcja, która wąskie usta dziewczyny wykrzywiła w drwiącym uśmiechu. Stała tak przez chwilę, oparta o krawędź drewnianej skrzyni, napawając się widokiem oczu zamkniętych na wieki. Nagle poczuła mocne szturchnięcie w ramię.
- Dziecko drogie, bój się Boga! – dobitnie, chociaż cicho powiedziała przysadzista staruszka z czerwonym parasolem w dłoni. – To jest ostatnia podróż tego biednego człowieka, a tobie uśmiech nie schodzi z twarzy. Bój się Boga, dziecko drogie, bój się Boga!
Sue bez skrępowania i z pogardą w oczach spojrzała na kobietę, wnikliwie obejrzała jej długi, czarny płaszcz i wysokie kozaki, które sprawiały wrażenie bardzo starych. Zwróciła również uwagę na różaniec, który staruszka mocno ściskała w ręce.
- To nie uśmiech, proszę pani – powiedziała chłodno. – To mój osobisty sposób wyrażania smutku.
Tego starsza pani się nie spodziewała. Oczekiwała wyjaśnień i przeprosin za niestosowne zachowanie, a otrzymała ironiczne i pełne drwiny słowa. Zagryzła więc tylko wargi, by ukryć narastający gniew i odeszła w kierunku ławki. Rozwinęła po drodze różaniec, żeby rozpocząć gorliwą modlitwę za duszę zmarłego.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie – szeptała, co drugie słowo przytupując nogą. – Widzi pan, co dzieje się z dzisiejszą młodzieżą?
Starszy mężczyzna, siedzący obok kobiety, spojrzał na nią ze zdziwieniem. Oczy miał przepełnione smutkiem i tęsknotą za czymś, czego już nie odzyska.
- święć się imię twoje – kontynuowała starsza pani, nie odrywając rąk od różańca. – No widzi pan? Stoi nad trumną jak taki kołek i uśmiecha się pod nosem, a tu ludzie cierpią po stracie nieszczęśnika. No niech pan patrzy. Kim ona jest, że przychodzi tu i pokazuje, jaka to jest dumna i wielka? Zupełny brak pokory! – westchnęła głośno, po czym powróciła do modlitwy. – Przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja…
- To jest jego córka, droga pani – odezwał się mężczyzna, dotykając delikatnie ramienia sąsiadki. – Więc niech pani postara się zrozumieć i pozwolić jej wyrażać swój żal tak, jak potrafi.
- Dobry Boże! – jęknęła kobieta. – Wyrażać żal na swój sposób! Jak tak można? Dziewczyna się śmieje, gdy zmarł jej ojciec, a pan mi mówi, że to jej sposób na wyrażenie żalu?! Jako w niebie, tak i na ziemi…
Staruszek nie odpowiedział już. Przymknął tylko zmęczone powieki i pogrążył się w zadumie, starając się nie zwracać uwagi na miarowe przytupywanie modlącej się pani. Otarł dłonią zimny pot z czoła, złożył ręce tuż przy piersi i wsłuchiwał się w kolejne wersy recytowanego pacierza.
Sue tymczasem pochyliła się nad nieboszczykiem, zakrywając jego twarz burzą czarnych loków. Znalazła się tak blisko, że prawie dotykała policzkiem jego prawego ucha, a gdyby nadal żył, poczułaby na sobie jego – nierówny zwykle – oddech.
- Więc to twoja ostatnia podróż, ojczulku? – zapytała z przekąsem. – Jak myślisz, dokąd ona cię zaprowadzi? Chyba nie sądzisz, że do nieba, co? Zgnijesz w piekle wśród takich, jak ty i w końcu zrozumiesz, co to ból. Masz moje błogosławieństwo na drogę.
Wyprostowała się, na powrót przybierając obojętny wyraz twarzy. Rozejrzała się po sali, próbując dostrzec w tłumie znajomą postać matki. Stała w kącie kaplicy ze spuszczoną głową i dłońmi kurczowo zaciśniętymi na pożółkłej fotografii sprzed dziesięciu chyba lat. Była na niej ona z wysokim, potężnym mężczyzną, trzymającym za rękę małą dziewczynkę. Sue na moment tylko zatrzymała wzrok na swej rodzicielce i wolnym krokiem ruszyła ku wyjściu z kaplicy.
„Wciąż cię nienawidzę matko” – pomyślała ze złością, przeciskając się między ludźmi, którzy tłoczyli się w kolejce do ostatniego spojrzenia na trupa.
- Pieprzona maskarada – Sue nie zorientowała się, że wypowiedziała te słowa na głos.
W kaplicy rozległy się podniecone szepty, obecni pytali siebie nawzajem, kim jest dziewczyna, która nie potrafi należycie zachować się podczas pogrzebu. Zaciekawione spojrzenia wędrowały po twarzach wszystkich zebranych i zatrzymywały się na plecach młodej kobiety, niewzruszenie zbliżającej się do drzwi. Raz przerwana cisza straciła swą majestatyczną wymowę. Staruszka z czerwonym parasolem przerwała modlitwę w pół słowa i otworzyła szeroko oczy. Szturchnęła siwowłosego mężczyznę w bok i westchnęła ciężko.
- Mówiłam panu, że to dziecko nie ma sumienia – powiedziała przez zaciśnięte zęby, wciąż wpatrując się w Sue. – Boże drogi…
Staruszek zastygł w bezruchu i tylko jego drżące usta zdradzały, że nadal krew płynie w jego żyłach, napędzając płuca do oddechu. Gdyby nawet chciał, nie potrafiłby wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Z przestrachem chwycił się za serce, które zaczynało bić coraz szybciej i szybciej. Przez moment nie zdawał sobie sprawy, co dzieje się wokół niego. Pierwszy raz był na pogrzebie, na którym ktoś odważył się wypowiedzieć wulgarne – jak dla niego – słowa.
Matka Sue, stojąca nadal w kącie sali, podniosła lekko wzrok, tylko po to, by zobaczyć tył skórzanej kurtki swej córki, która sekundę później zniknęła za drzwiami. Celowo ich nie zamknęła, żeby móc z zewnątrz obserwować dalszą część uroczystości. Stanęła pod pokaźnym dębem, gdzie nie dosięgały jej krople deszczu, spadające z szarego nieba i odpaliła papierosa, co chwila spoglądając do kaplicy, by kontrolować przebieg pogrzebu. Po kilku minutach z sali wyszedł ksiądz, a za nim czterech, potężnych mężczyzn trzymających na ramionach mahoniową trumnę. Na ich twarzach malowało się znudzenie, co nie dziwiło Sue.
„Po poprowadzeniu miliona pogrzebów, każdy by na to zobojętniał” – pomyślała, patrząc, jak z sali wysypuje się tłum rozśpiewanych ludzi. Biegli jak stado, przeciskając się w za ciasnych drzwiach, raz po raz rzucając złośliwe komentarze w kierunku kogoś, kto przez przypadek nadepnął innemu na stopę. Kobieta z czerwonym parasolem okazała się być krzepką staruszką, która pędzi na złamanie karku, by znaleźć się jak najbliżej początku konduktu żałobnego. Wymachiwała przy tym swym czerwonym parasolem we wszystkie strony, by odpędzić potencjalnych rywali w bezsensownym wyścigu szczurów. Przy okazji rzuciła gniewne spojrzenie w kierunku Sue, jakby chciała powiedzieć: bój się Boga, drogie dziecko. Jednak dziewczyna zignorowała jej nieme groźby, niepostrzeżenie wrzuciła niedopałek do wiadra, stojącego obok obskurnego nagrobka i wolnym krokiem ruszyła za ludźmi. Jej myśli wędrowały gdzieś z dala od cmentarza, przy przyjaciołach, z którymi planowała spędzić resztę dnia.
- Sue – usłyszała za sobą przeciągły szept, po czym gwałtownie obróciła się w tył.
- Czego chcesz? – powiedziała podniesionym głosem, gdy zobaczyła matkę, wciąż jeszcze ściskającą pożółkłą fotografię w dłoniach.
Wyglądała żałośnie z włosami potarganymi przez wiatr i oczami czerwonymi od łez. Jej spuszczona głowa dodawała tylko dramatyzmu całej sytuacji.
- Córeczko – wyszeptała z trudem. – Możemy porozmawiać?
- O czym? – Sue nie kryła swojej niepohamowanej irytacji. – Czy my w ogóle mamy o czym rozmawiać? Dla mnie umarłaś już wiele lat temu. Daj mi spokój!
- Proszę, zajmę ci tylko chwilkę.
- Czego ty jeszcze chcesz ode mnie? – dziewczyna nie panowała nad tonem, jakim wypowiadała te słowa. W jej oczach pojawiła się nienawiść, jakiej matka nigdy wcześniej nie widziała. Napawało ją to lękiem, jednak zbyt mocno chciała zamienić z córką kilka słów, by odejść i zostawić ją w spokoju. Drżącą ręką poprawiła kosmyk włosów, opadający jej na twarz, a stare zdjęcie schowała do małej torebki, którą później przewiesiła przez ramię.
- Jesteśmy na pogrzebie twojego ojca – powiedziała przez łzy. – Mogłabyś chociaż ten jeden raz pozwolić mi wyjaśnić ci…
- Nie licz na to! – Sue zaczęła krzyczeć. – Nie obchodzi mnie to, że jesteśmy na jakimś pieprzonym pogrzebie!
- To nie jest jakiś pogrzeb. Umarł twój ojciec.
- Nie nazywaj go tak. Dla mnie przestał nim być już dawno temu, na jego własne życzenie.
- Sue…
- Czy ty słuchasz, co ja do ciebie mówię? Nie ma go. Umarł. I ty dla mnie też nie istniejesz!
Sue w złości zacisnęła mocno pięści, które potem schowała do kieszeni. Minęła matkę szybkim krokiem, nie zwracając już uwagi na pieśń, płynącą gdzieś w głębi cmentarza z ust żałobników. Skierowała się ku wąskiej, piaszczystej ścieżce, prowadzącej do wyjścia. Ani na chwilę nie obejrzała się za siebie, nie obchodziło jej, co poczęła pozostawiona samotnie rodzicielka. Kilka metrów za żelazną bramą jej chód przeobraził się w szaleńczy bieg.
„Po co ja tam przychodziłam?” – myślała gorączkowo. – „Co mnie do tego podkusiło?”
Nie zważała na deszcz padający jej prosto w twarz, ani na ból, który dotykał jej, zmęczonych biegiem stóp. Chciała w jak najkrótszym czasie znaleźć się na tyle daleko, by wrota cmentarza były poza zasięgiem jej wzroku. Zatrzymała się dopiero za zakrętem. Pochyliła strudzone ciało, by odpocząć i nabrać tchu. Przed oczami stanęła jej stara kobieta, wymachująca czerwonym parasolem.
„Może ona miała rację?” – pomyślała. – „Może ja naprawdę nie mam sumienia?”
Szybko odpędziła tę myśl, wyprostowała się i spojrzała w niebo. Wciąż nie było na nim ani śladu błękitu, a czarne chmury unosiły się nisko nad ziemią.
- A niech ich wszystkich piorun trzaśnie – wyszeptała pod nosem, po czym ruszyła w stronę domu. Miała nadzieję, że znajomi czekają już tam na nią.
Tymczasem kondukt żałobny dotarł do ogromnego dołu w ziemi, gdzie za chwilę miała spocząć trumna z nieboszczykiem. Pieśni ustały i słyszeć dało się już tylko pojedyncze szlochy przeplatane z szumem złowrogiego wiatru. Duchowny otworzył Biblię, by ostatnimi słowami pożegnać zmarłego. Matka Sue stała z boku, patrząc przed siebie obojętnym wzrokiem. Nie potrafiła zdobyć się na żadne uczucia, ogarnęła ją pustka, która zdawała się zniszczyć zdolność do odczuwania czegokolwiek. Beznamiętnie więc obserwowała jak ksiądz daje znak do opuszczenia trumny i jak zebrani wrzucają do dołu kwiaty. Jak przez mgłę widziała wieńce, kładzione na usypaną górkę, tworzące na grobie zieloną kołdrę.
Cmentarz zaczął powoli pustoszeć. Ludzie, zaniepokojeni niesprzyjającą pogodą udawali się do swoich domów, bądź na stypę, która miała odbyć się w lokalu nieopodal.
Kiedy ostatnia osoba opuściła miejsce pochówku, nic już nie zakłócało spokoju człowieka, któremu dane było umrzeć trzy dni wcześniej.