Tekścik bez zakończenia bo to coś na kształt pierwszego rozdziału.
Na szczycie skalistego wzgórza, w cieniu stuletniego kasztanu, stał wielki, majestatyczny dom. Spoglądając na jego śnieżnobiałą fasadę, wielkie okna i lśniące srebrem klamki, osadzone w gładkich drzwiach z czarnego dębu, trudno pozbyć się było wrażenia, że stoi się przed najprawdziwszym pałacem. Przyglądając mu się dłużej doznawało się zniewalającego uczucia uniesienia i dziwnego spokoju, który zdawał się z niego promieniować, przynosząc nieopisaną ulgę. Tym nielicznym osobom, które dotarły tu i dostąpiły łaski by móc oglądać go w całej okazałości z trudem przychodziło przekonanie samych siebie, iż nie są to bramy niebios. Większość nasyciwszy się cudownym spokojem odchodziła stamtąd z lekkim sercem, nie śmiąc się nawet zbliżyć do, wielkiego domu. Byli jednak i tacy, którzy doznawali ekstazy na myśl o tym, co skrywa się za marmurowym progiem dębowych drzwi. Jednym z nich był młody mężczyzna, która mając 20lat opuścił swój dom i rodzinę w poszukiwaniu przygód, po 9latach nieustającej tułaczki dotarł do stóp wzgórza, na którego szczycie stał biały dom. Chęć przekroczenia jego progów tak pochłonęła młodego podróżnika, że nie zwracał uwagi ani na szaleńczy wiatr ani na lejące się z nieba strugi deszczu. Dzielnie pokonywał kolejne odcinki by prawie u szczytu, gdy podniecenie sięgnęło zenitu, stracić równowagę i upaść w przepaść.
Innym razem w to samo miejsce przywędrował starzec z włosami sięgającymi pasa i czarno siwą brodą do samej ziemi. życie dotkliwie go doświadczyło zabierając mu jedynego brata, ukochaną i dwoje dzieci. Czując, że utracił swoje człowieczeństwo udał się do lasu by żyć jak zwierze. Przez wiele lat błąkał się po dzikich ostępach z dala od ludzi, szukając jedzenia, miejsca na sen i spokoju. Gdy po raz pierwszy dostrzegł biały dom nawiedziła go myśl, że być może tam mieszkają teraz jego bliscy. Pragną znaleźć się w jego wnętrzu, ale perspektywa tak niewyobrażalnego szczęścia przeraziła go i przez wiele dni nie jadł i nie pił wciąż przyglądając się śnieżno białym ścianom. Aż w końcu, umarł z wycieńczenia.
Czas płyną powoli, godzinami, miesiącami, latami, wiekami, a dom trwał niezmieniony zazdrośnie skrywając swoją tajemnice. Wiele mil od niego, życie toczyło się zupełnie innym rytmem. Tam gdzie samotność możliwa była tylko w tłumie obcych ludzi nie było miejsce na sentyment i zadumę. W rozległej dolinie ciągnącej się wzdłuż dawnego koryta rzeki świat był zupełnie inny. Tu uniesień doznawało się walcząc, o miejsce w tramwaju, w kolejce, o pozycje w nieustającej gonitwie na chodniku. Mieszkańcom miasta wydawało się, że wszyscy są tu bardzo szczęśliwi. Maja prace, mieszkanie, rodzinę, nawet, jeśli nie wszyscy to na pewno większość. A to są przecież najważniejsze rzeczy. Oczywiście byli też bardzo religijni.
Co niedziele progi ośmiu kościołów okalających miasto przekraczało tysiące ludzi. Z tego byli naprawdę dumni. Bogate panie pokazywały swoje najnowsze kreacje w czasie gdy ich mężowie zdmuchiwali pyłki z lśniących w słońcu karoserii ich samochodów. Mistyka religii zaczynała się jednak później, gdy olśniewające damy przeciskały się przez tłum szarych ludzi by zająć zarezerwowane miejsca przy ołtarzu i odkupić nawet najcięższe grzechy, garścią srebrnych monet z wolna wsypywanych na miedzianą tacę. Ten rytuał powtarzał się co tydzień i co tydzień punktualnie o jedenastej życie w mieście zamierało, ulice stawały się puste i ciche, pozbawione życia. Najdonioślejszym dźwiękiem, jaki dało się wtedy usłyszeć były rytmiczne uderzenia kowalskiego młota, formującego czerwoną stal. W mieście mieszkał bowiem człowiek, który nie odwiedzał kościołów, nie jeździł tramwajami, a na chodniku widywano go niezwykle rzadko i wyłącznie nocą. Mieszkał samotnie na skraju miasta w małym drewnianym domku, który wyglądał dość śmiesznie przy wielkich betonowych willach, jakie zwykle spotykało się w tej okolicy. Był niezwykle skromny i bardzo oddany swojej pracy. Był kowalem, tak jak jego ojciec a wcześniej dziadek. Kochał tą pracę i poświęcał jej większość swojego życia. Zwykle budził się o wschodzie i aż do zapadnięcia zmroku tworzył najrozmaitsze przedmioty. Niestety, czasy świetności kowali dawno już minęły i tylko od czasu do czasu przyjeżdżał ktoś z pobliskiej wsi by podkuć u niego konia lub naprawić pęknięte toporzysko. Ludzie z miasta, choć nie znali nawet jego imienia lubili o nim rozprawiać, gdy już nie było innego tematu. Niektórzy uważali go za chorego psychicznie inni za przykład prawdziwego niedołęgi. Często powtarzali swoim dzieciom" ucz się pilnie, bo zostaniesz kowalem". Prawie wszyscy jednak nienawidzili go, za jego brudne wyświechtane ubrania, nieogoloną twarz i głupi upór. On sam nie dbał o opinie innych, choć mógł się jej tylko domyślać, bo nikt z miasta nigdy nie odważył się zamienić z nim słowa. Tym, co sprawiało mu prawdziwy ból były jednak "wycieczki”, jakie urządzali sobie chłopcy z nowobogackiego sąsiedztwa. Przychodzili w nocy żeby ukraść mu jego ulubione narzędzia lub potłuc okna a raz próbowali nawet podpalić jego dom. Wcześniej, gdy był młodszy, sen miał lekki i czujny a w czujności pomagał mu wielki wilczur, rzadko dochodziło do poważniejszych szkód. Teraz jednak, gdy obaj się zestarzeli nie było już siły by ich powstrzymać. Właśnie dla tego, gdy w pewną chłodną wiosenną noc usłyszał na zewnątrz czyjeś głosy, poczuł strach. Bał się złośliwych uśmiechów i okropnego grymasu, który rysował się na twarzach ludzi za każdym razem, gdy na niego patrzyli. Spojrzał wtedy na swojego jedynego przyjaciela, którego sierść jak jego włosy była sowicie przyprószona siwizną i rzekł" mój stary druhu chyba nadszedł nasz czas, mam wrażenie, że obydwu nam zabrakło już sił.
Może oni mają rację. To już nie jest nasz świat" Głowa wilczura spoczęła na kolanach kowala, który uśmiechną się przyjaźnie do psa. "Przyjacielu, chyba jednak musimy wyjść i zadbać o nasz los, bo nikt inny tego nie zrobi, możemy liczyć tylko na siebie". Stary kowal, opuścił wygodne miejsce na fotelu przed wesoło trzaskającym kominkiem i ruszył w stronę drzwi. Po drodze sięgną po długi sękaty kij, który służył mu jako laska i narzędzie do przeganiania nieznośnych ludzi. Delikatnie wysuną skobel i uchylił lekko drzwi. Na zewnątrz stały dwie osoby i rozmawiały o czymś półgłosem. "Nie rozumiem pani, czemu właśnie on?" Zapytał jakiś mężczyzna. " Ależ Edgarze czy naprawdę zawsze rozumiałeś moje decyzje?. Odpowiedział mu słodki kobiecy głos. ’’nie pani, musisz jednak przyznać, że to dość niezwykłe by ktoś taki…”.
”Edgarze” przerwała mu kobieta” pamiętasz o co prosiłam cię gdy do mnie przyszedłeś? Zapytała stanowczym tonem. ‘’O zaufanie, i tylko o to, tego samego oczekuje od ciebie teraz. Zaufaj mi Edgarze, nie znasz nawet jednego procenta, potencjału, jaki dżemie w tym człowieku’’ ”Dobrze pani, co więc mam robić?
”To samo, co do tej pory, dam ci znać kiedy nadejdzie odpowiedni czas, a teraz musze cię pożegnać Edgarze, czekają na mnie nasi przyjaciele”
Stary kowal słuchał tego wszystkiego ale nic nie rozumiał. Obcy odeszli kilka kroków od jego domu i ruszyli w przeciwnych kierunkach.’’ Co to znaczy? Czy ja już wariuje?” Zapytał stary siedzącego przy boku psa. Jeszcze chwile, stał nasłuchując, ale nic już nie było słychać. Zamkną drzwi, wsuną skobel na miejsce i z głową pełną myśli pogrążył się w bardzo niespokojnym śnie. Rano, po raz pierwszy od wielu lat, nie obudziły go promienie wychylającego się nieśmiało słońca ani radosny śpiew ptaków. Obudziło go kołatanie do drzwi i ochrypłe szczekanie psa. Gdy otworzył oczy i rozejrzał się do koła zdał sobie sprawę, że słońce jest już w pełni i że jest o wiele później niż zwykle. Powoli wciągając ubranie na zesztywniałe ciało zastanawiał się kto do niego przyszedł, i po co? Nigdy nie miał zaufania do ludzi miasta, dlatego automatycznie sięgną po kij. ‘’Kto, tam?’’ Zapytał ochrypłym głosem. ’’Dzień dobry, jestem Zenon Wypas, muszę z panem porozmawiać, proszę mnie wpuścić”. Odpowiedział wysoki męski głos. W pierwszym odruchu kowal chciał go wpuścić, wyciągną już nawet skobel, zawahał się jednak i zapytał ’’A czego pan właściwie chce?’’ ‘’’Jestem przedstawicielem, pewnego eee… biznesmena, który byłby zainteresowany kupnem pańskich eee… wyrobów. To już rozwiało wszelkie wątpliwości kowala, od wielu miesięcy nic nie sprzedał a pieniędzy miał coraz mniej. Uchylił drzwi a mężczyzna nie czekając na zaproszenie przekroczył ich drewniany próg. Był bardzo wysoki i chudy. Błękitne, wodniste oczy błądziły po mieszkaniu lustrując każdy jego kąt. ‘’’Więc co by pana interesowało?’’ Zapytał nieco speszony kowal. ‘’’No cóż, eee… Jak już mówiłem nazywam się Zenon Wypas i jestem eee…, przedstawicielem pewnego biznesmena, który chciałby zakupić od pana trochę eee…” zaczął nerwowo mężczyzna, miał najwyżej 30lat, ale na twarzy rysowało mu się mnóstwo zmarszczek za każdym razem gdy próbował się uśmiechnąć. ‘’A właściwie to, co by mi pan polecił’’ zapytał kowala z lekko cwaniacką nutą w głosie. ‘’ Wykuwam najróżniejsze rzeczy. Robię podkowy, topory, kosy, obręcze… Wyliczał powoli zbity z tropu ‘’Umiem też wykuwać doskonałe głownie mieczy” dodał z dumą. ”O!” Zainteresował się mężczyzna. ”Naprawdę? To bardzo interesujące, Niech mi pan powie 5 tysięcy wystarczyłoby na dobry miecz? Kowal nie miał pojęcia, co powiedzieć na taką propozycje, ucieszyłby się z 500, a tu taka suma. ”Skoro pan się waha, niech będzie 5,500 co pan na to powie? Zapytał Zenon rozciągając usta w szerokim uśmiechu. Tak oczywiście, tzn. może być” Odrzekł szybko kowal. A o jakim mieczu pan myśli? Zapytał po namyśle. Eee… no cóż, w zasadzie to chciałbym… Zdam się na pana, jestem pewny że wywiąże się pan znakomicie” Odrzekł niezbyt pewnie mężczyzna. ”A niech mi pan powie, zastanawiał się pan kiedyś nad sprzedażą domu?” Zapytał Zenon zmieniając nagle temat. ”O nie, nigdy w życiu, to dom mojego dziada, ojca i mój, nigdy go nie sprzedam” Odpowiedział stanowczo kowal. ”No cóż, myślę że powinien pan wziąć to pod uwagę mógłby pan nieźle zarobić, tym bardziej że mają rozbudowywać to osiedle luksusowych domków z którym pan sąsiaduje.” Ton mężczyzny jednoznacznie wskazywał że w bardzo nieudolny sposób chce coś ukryć. ”Dobrze mi się tu mieszka, nic mi nie przeszkadza a pieniędzy nie potrzebuje”. Rzekł kowal. „Dobrze się panu mieszka i nic panu nie przeszkadza” Powtórzył Zenon, trochę z powątpiewaniem a trochę jakby chciał zanotować to w pamięci ”No dobrze, więc zgłoszę się do pana za 2tygodznie, w sprawie tego miecza dobrze?”” Do widzenia” Dodał nie czekając na odpowiedź i opuszczając dom kowala. Gdy tylko zamknęły się drzwi, Zenon wyciągną z kieszeni telefon. „Tak to ja, tak właśnie od niego wyszedłem, cena wzrosła, będę musiał działać niekonwencjonalnie. Wiem, znam procedury panie Fleja, załatwię tę sprawę do przyszłego piątku, Tak, do usłyszenia.” Rozmowa tak bardzo pochłonęła Zenona, że nie zdając sobie z tego sprawy, ominą swojego bentleya i doszedł do bramy najbliżej sąsiadującego z kowalem domu. Za ogrodzeniem stało kilku chłopców, którzy wyglądali na zadowolonych widząc Zenona w pobliżu. On sam zmierzył ich tylko chłodnym spojrzeniem i zatrzymał się w miejscu jakby chciał zmienić kierunek. Jeden z nich, widząc to przeskoczył przez płot i podbiegł do Zenona. Był od niego niewiele niższy i znacznie bardziej umięśniony. ‘’Dzień dobry panie wypas, jak miło pana widzieć” Rzekł zaczepnie młodzieniec. ‘’Witaj, Patryku” odpowiedział spokojnie Zenon. ‘’Morze się mylę, ale chyba jest mi pan coś winien prawda?” Zapytał Patryk. ‘’Ja, winien, tobie?’’ Odrzekł z powątpiewaniem Zenon Nie żartuj chłopcze. Twarz Patryka zmieniła się w jednej chwili. ‘’Była umowa!’’ Warkną napinając mięśnie. ‘’Umowa?’’ Odpowiedział Zenon z miną dobrego wujka. ‘’Tak była umowa, ale ty jej nie dotrzymałeś, twoje żałosne wyczyny nie przyniosły żadnego rezultatu, chcesz zapłaty? Masz’’ Powiedział wyciągając z portfela monetę ’’Kup, sobie loda a jak chcesz prawdziwych pieniędzy to zakończ to, co zacząłeś, masz czas do piątku’’ Zakończył Zenon odwracając się na pięcie w stronę swojego bentleya. Gdyby ojciec się dowiedział… Mrukną Patryk za złością. Gdyby twój ojciec dowiedział się, na co wydajesz jego pieniądze” Rzekł Zenon nie odwracając się ‘’To byś od jutra zamieszkał na ulicy, więc zamknij się, i rób, co do ciebie należy’’ Powiedział Zenon bez śladu swojego dobrego humoru. W chwilę później rozległ się basowy pomruk silnika i srebrny bentley pomkną w stronę miasta.
