Napisane prawie rok temu. Jestem świadoma niektórych słabości tego tekstu (zwłaszcza pierwszych czterech akapitów. Tak, teraz już wiem, takim opisem się nie powinno zaczynać :wink: Stąd prośba: jeśli macie robić sekcję, pomińcie ten fragment, wiem, że najlepiej byłoby go przeredagować totalnie) - jednak chciałabym poznać Waszą opinię.
WULGARYZMY, w liczbie jeden.
Ktokolwiek zobaczył Tal Danner, miał podstawy przypuszczać, że czas nie istnieje. Ogromne Miasto-Zamek, metropolia trzeciej – a może nawet i drugiej – kategorii według międzynarodowych statystyk, arkadia dla historyków i miłośników zabytków, słynęło ze swojej niezwykłej, starodawnej budowy.
Na pierwszy rzut oka przypominało kilkuwieczne rycerskie twierdze – te, w których z równym powodzeniem można latami odpierać potężne oblężenia, jak otwierać skanseny zachwycające nagromadzeniem kamiennych wież, dziedzińców, altan, pawilonów, stajni, krużganków, baraków. Jedyna różnica, że z pewnością żadna z owych twierdz nie ciągnęła się od horyzontu do horyzontu.
Dwór NT był inny, utrzymany w zupełnie innych stylach i wzorcach. NT był Irijczykiem, a Iria zawsze odznaczała się bardzo charakterystyczną kulturą. Kaus Lambdan, jeden z naczelnych balistów w formacjach NT, pamiętał, jakie wrażenie towarzyszyło mu, gdy po raz pierwszy przekroczył progi ambasady irijskiej w Stolicy; to było jak wejście do zupełnie odrębnego, orientalnie dusznego świata, pełnego złota, aromatycznych tytoniów, jedwabiów we wszystkich barwach widma słonecznego. Sam NT rzadko kiedy bywał w ojczyźnie, zaangażowany polityką zagraniczną, podróżował, poszukując wszędzie aliantów i zwolenników dla swoich poglądów, ale nigdy nie zrezygnował z pełnego bogactwa i zbytku sposobu bycia irijskiej arystokracji. Na salonach rządów w Stolicy, jak obiło się o uszy Kausowi, ukuto nawet o nim powiedzenie „nie przyszedłeś pan do dworu, dwór przyszedł do pana”, bo gdziekolwiek NT się pojawiał, towarzyszyło mu gro przybocznych, urzędników, prawników, oficerów, sług, przyjaciół, wspólników.
Kontrast tych kultur był uderzający. Wśród grubych, szarych murów Tal Danner, wewnątrz zimnych i wyniosłych komnat grodu, irijska część świty NT wyglądała jak papugi w kościele. Swoją drogą, pomyślał Kaus, niesamowite, jak ktoś, kto przez pół życia ucieka, może tak dbać o prezencję…
Panowie: Alfred Enez, Vigo Manfrich, Dewish von Trettor, Kaus Lambdan oraz „przystawki” spotkali się w ogrodzie jednej z szanowanych taldannerskich restauracji. Wybór lokalu był uzasadniony faktem, że znajdował się on w miłej izolacji od zgiełku największych ulic, a także tym, iż posiadał najobszerniejszą kartę trunków w mieście.
Kelner przyniósł napoje. Rozstawił szklanki i kieliszki, a potem usłużnie zgarnął śmieci z blatu, starając się widać nie zdradzać niechęci do gości. Kaus sięgnął po swój dżin, udając, że niczego nie zauważył. Von Trettor wyjrzał przez balustradę tarasu i zadumał się na chwilę.
- I widzę pogardę jak wyciąga ramiona
Splatając w jedno ich wzajemne żale
Jak skrywa ich waśnie by nurzali się w chwale
Kiedy już wyklną wszystkie me imiona – zadeklamował, obserwując ludzi kręcących się po rynku. – Zapisz to – warknął na asystentkę. – Tylko zamiast „skrywa” daj „maże”.
Dziewczyma posłusznie zanotowało wersety, wrzucając przy tym na stół kajet tak gruby, że zatrzęsły się szklanki.
- Nigdy nie zrozumiem, na co ci… - zaczął Manfrich.
- Trzeba mieć jakieś hobby. I jakiś materiał do wspomnień, gdy zdziadziejemy. – Von Trettor wzruszył ramionami i upił łyk wina. – Co?... – skrzywił się z niesmakiem. - Kelner, cholera! Miało być wytrawne!
Chłodny, wieczorny wiatr podniósł się gwałtownie; trzasnął rozłożony kajet, frędzle chroniącego przed słońcem parasola zatelepały się. Sheala, podzwaniając wplecionymi we włosy i wszytymi w nieskromny topik cekinami, przysunęła się bliżej Kausa. Objął ją ramieniem.
- Na tego… - Von Trettor wymruczał pod nosem coś na obsługę i nie były to miłe słowa. – Doprawdy, moi panowie, zaczynam mieć dość tego miasta. Gdzie nie spojrzeć kamienie na kamieniach, a zwykła hołota nosi się jak złotą pompką dmuchana.
- Dają do zrozumienia, że woleliby mieć w domu inkuba niż oglądać nas w swoim mieście, ale tak, żebyś im złego słowa nie mógł powiedzieć – wyjaśnił ze spokojem Alfred Enez, nie odrywając oczu od gazety. – Pseudopatriotyczne manifestacje suwerenności. Typowe w takich sytuacjach. Nie wytrącą nam władzy z ręki, ale połechtają własne poczucie obowiązku, honoru i czego tam jeszcze – prychnął. – Ignorujcie to.
- Jakoś za bardzo obawiam się, czy te ich ekscesy nie przerodzą się aby w coś poważniejszego. Z całym szacunkiem, pułkowniku Enez, jest pan pewien, że można to tak po prostu zignorować?
- Cóż, normalnie, i owszem, należałoby się zainteresować sprawą – przyznał Enez. – Tego typu postępki zawsze przemawiają do wielu uszu i często to są właśnie zalążki ewentualnych powstań. Ale do czegoś takiego trzeba czasu, a chyba nie sugeruje pan, panie von Trettor, że będziemy tutaj siedzieć tak długo?
- Nie, tylko…
- Oczywiście, że tak – Manfrich, nie mieszający się dotąd do rozmowy, wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu. – Stolica ma tempo reakcji ixmy, panowie – zaśmiał się. – Jeśli tylko da się coś przeciągnąć, to to przeciągną. Nieważne, chcą, nie chcą, zawsze wychodzi na to samo…
- Ale tym razem chodzi o Tal Danner. Tal Danner, które my kontrolujemy. Nie zaryzykują zniszczenia miasta. Spełnią nasze żądania, co do jednego, i to już niedługo.
Powoli, pomyślał Kaus, przyglądając mu się znad ramienia Sheali, która zamknęła oczy i położyła ufnie głowę na jego barku. Powoli. Kto szybko jedzie, ten się nie wywiedzie. To nie był dobry ruch, szturmować to miasto, Enez… Co zrobicie, jeśli Stolica nie zechce się z wami dogadać? Ile katedr zdążycie zburzyć, nim ich wojsko pozakuwa was wszystkich w gustowne kajdanki? Na razie nie wygląda to tak, jakby ktoś w Stolicy miał ochotę na negocjacje… I prędko nie będzie wyglądać, dodał, uśmiechając się w duchu.
Minęło kilka tygodni, odkąd NT, zebrawszy resztkę zwolenników i wojsk, jakie mu pozostały, przejął kontrolę nad Zamkiem Taldannerskim. Zdobycie grodu nie było wprawdzie trudne – władze miasta od dekad stawiały raczej na siłę dyplomacji niż te militarne – ale nikt w Stolicy nie spodziewał się takiego posunięcia. Tal Danner, choć niewielkie, cieszyło się ogromnym uznaniem wśród sąsiadów. Barwna historia oraz niezwykłe dziedzictwo kulturowe sprawiały, że wielu uważało miasto za niekwestionowany skarb internacjonalny.(Swoją rolę odgrywał również fakt, iż Tal Danner, z podziwu godnym uporem, zawsze zachowywało neutralność przy wszelkich międzypaństwowych przepychankach.) Utrata czegoś takiego z pewnością wywołałaby ogromne poruszenie w polityce i odbiła się skandalem w mediach. Stolica nie mogła sobie na to pozwolić.
Niemniej, skoro mimo to od razu nie podjęto decyzji o spacyfikowaniu NT ugodą, Kaus wątpił, by zrobiono to teraz. Nie po tej wściekłej nagonce, jaką rozpętano przeciwko niemu w mediach. Nie, z punktu widzenia Stolicy o wiele rozsądniej było poczekać, jak rozwinie się sytuacja… Zwłaszcza skoro większość posunięć NT znali jeszcze przed ich wykonaniem. Skoro ktoś o to dbał.
Aysa, ta młodziutka prawniczka z Irii, rozumowała widać w podobny sposób.
- Na razie Stolica się nie odzywa – wymamrotała cicho, wbijając wzrok we własne kolana. – A na targach różne rzeczy się słyszy. Ludzie mówią, że pod miastem gromadzą się wojska…
- Słuchaj plotek! – parsknął Enez. – Na pewno daleko na tym panna zajdzie.
- Plotki nie biorą się z powietrza. Ja również mam wrażenie, że nie wszyscy traktują nas wystarczająco poważnie.
- Bo jeszcze nie daliśmy im powodów do obaw, panie Von Trettor. – Enez uśmiechnął się tajemniczo. – Cierpliwości. Jakby nie patrzeć, jesteśmy w lepszej sytuacji niż oni.
- Hm?
- To do nas należy następny ruch.
*
Dzwony. Pierwsze odezwało się serce kampanili przy gmachu ratusza, uwalniając głębokie i dźwięczne tony, zaraz potem dołączyły dzwonnice w całym mieście, od niewielkich, skromnych wierz zegarowych po wysadzane szlachetnymi kamieniami carillony w Katedrze Carycy Hepzibah IV Wielkiej. Ludzie wychodzili z domów, wychylali się przez okna na ulice, nie rozumiejąc, co się dzieje. Czyżby odsiecz ze Stolicy nadeszła?
Kaus oderwał się od badań nad próbkami śrutu. Dzwony zawsze odzywały się w konkretnych porach, grając w równym, jednostajnym rytmie, nie wszystkie na raz i nie bijąc niczym wściekły kowal. Kaus widział jeden możliwy powód takiego alarmu: obława.
Więc to już. Oczywiście, wiedział wcześniej, że to nastąpi, jako balista pomagał nawet w przygotowaniu akcji, ale nie miał informacji, na kiedy jest planowana. NT i jego przyboczni wychodzili z założenia, że tajne to nie poufne i że gdy sekret zna ktokolwiek, kto nie musi, to tak jakby wszyscy go znali. Co zresztą potwierdzało się w praktyce; wystarczyło spojrzeć chociażby na krążącą po knajpach pogłoskę o żołnierzach Stolicy, próbujących sforsować bariery ochronne miasta.
- Co, do jasnej?... – Jeden z towarzyszy Kausa wyjrzał przez okno.
- Nie wiem, o co chodzi, Dan – odezwał się ostrożnie drugi balista – ale się stąd ruszmy.
Myśli Kausa galopowały jak dzikie konie. Wcześniej wielokrotnie próbował opracować plan działania na tę chwilę – z marnym skutkiem, ale teraz momentalnie wszystko zaczęło mu się układać; nie bez kozery improwizacja była drugim imieniem każdego szpiega. Mruknąwszy coś o szukaniu Sheali, szybko odłączył się od towarzyszy, zmierzając do najbliższego zejścia do lochów. Podziemia, ciągnące się pod Tal Danner, stanowiły ogromną siatkę korytarzy, którymi można było dostać się do każdego niemal miejsca w mieście.
Powoli. Skup się. Dzwony wyciągnęły ludzi z domów na ulice, gdzie najłatwiej było przeprowadzić łapanki. Jeśli taki był zamysł NT, (a Kaus dałby sobie rękę uciąć, że tak), obława na górze musiała się zacząć lada chwila, dopóki tłum był zdezorientowany i nie wiedział, co się dzieje. Taldannerczycy nie byli może wyszkolonymi żołnierzami, ale wciąż mieli nad najeźdźcami ogromną przewagę liczebną. Gdyby zamiast przyjąć kapitulację władz grodu, każdy z nich wziął coś ciężkiego do ręki i poszedł „oswobadzać” miasto - o, proch i pył by z NT nie zostały. Taldannerczycy, jak często w historii w podobnych wypadkach bywało, zupełnie nie zdawali sobie sprawy ze swojej przewagi. Niemniej, NT byłby durniem, gdyby próbował zmusić mieszkańców miasta do czegokolwiek ordynarną metodą „za fraki i do paki”. Co innego pomachać czerwoną płachtą tu i tam tak, aby sami wpadli w pułapkę… W labiryncie wąskich uliczek łatwo przeprowadzić obławę, łatwo ustawić blokady i rozstawić żołnierzy tak, by sprawnie przeprowadzić całą operację. A kiedy lwia część mieszkańców miasta zostanie zamknięta w wydzielonej części zamku, nie będzie trudno przejść się po opuszczonych budynkach i zgarnąć niedobitków.
Wśród tych nielicznych, którzy zostali wtajemniczeni w plany obławy, krążyły różne wersje przyczyn tejże akcji. Wielu widziało w tym demonstrację siły, pogróżkę skierowaną do Stolicy, która wciąż zdawała się bagatelizować działania NT. Często też tłumaczono to jako posunięcie korzystne strategicznie i taktycznie; trudniej przecież sprawować kontrolę w całym ogromnym grodzie niż tylko w jego części.
O prawdziwym, najważniejszym powodzie obławy nie mówiło się głośno. Wielu domyślało się prawdy, ale jakoś nikt nie miał ochoty się nią dzielić.
A powód był taki, iż pod Tal Danner stały wojska. Ponoć zawodowi, bezwzględni kondotierzy, najęci przez Stolicę. Chwilowo zatrzymywały ich bariery miasta, ale tę przeszkodę pokonać mogli lada dzień. NT o tym wiedział i ubezpieczał się na moment, gdy pokonają.
Nie, Kaus nie zamierzał przeciwdziałać tej obławie; w pojedynkę przecież nic by nie wskórał. Ale można było spróbować z niej skorzystać. Wywołane zamieszanie było idealną okazją, by dostać się tam, gdzie normalnie nie miałby wstępu, należało tylko szybko działać.
Dzwony wciąż biły ogłuszająco, ich dysharmonia nie pozwalała się skupić. Z ulicy dobiegały okrzyki, w tym ostre, wykrzykiwane z akcentem irijskim, quimskim, melamedzioskim i agarskim komendy, raz po raz powietrze przecinały energiczne świsty żołnierskich gwizdków. Gdzieś blisko jakiś pegaz zarżał jak opętany.
Kaus przylgnął plecami do zimnej ściany korytarza w budynku administracji i ostrożnie wyjrzał za róg. Nerwy miał napięte jak struny i najchętniej uciekłyby stamtąd natychmiast, ale… Nie. To by było bez podstaw. Kompletnie bez podstaw. Potrząsnął głową, odganiając tę myśl. Nawet gdyby miał gwarancję, że wszystko pójdzie dobrze, i tak reagowałby tak samo. Wspomnienie wróciło jak przywołane zaklęciem:
- Macie głowy naładowane antyideałami – głos weterana wywiadu był zimny i obcesowy – będziecie kłamać, kraść, szantażować i mordować, zbierając pochwały panów tego świata i pogardę całej reszty, a historia wcześniej czy później oceni was jako sukinsynów bez uczuć. Jak doskonale wiecie. I lepiej módlcie się, gówniarze, by choć w części miała rację. Inaczej sfiksujecie.
Stary drań wiedział, co mówił. Po kilku latach w zawodzie Kaus nauczył się, że nie było niczego trudnego w wyduszeniu paru informacji ani przejechaniu komuś nożem po gardle. Trudne było tylko uciszenie własnych myśli.
Z ulgą zobaczył, że dyżurka przy kadrach jest pusta. NT nie miał znów tak wielu żołnierzy i widać uznał, że w tym momencie każdy z nich bardziej przyda się na ulicy niż pełniąc rutynowe obowiązki. Nie zastanawiając się dłużej, Kaus wszedł do biur i zabrał się do pracy.
Rozkazy, akta personalne, zdjęcia… Miał przed sobą chyba całą dokumentację działań NT z ostatnich trzech lat. Albo i więcej. Pomimo że oddziały polityka wtargnęły do Tal Danner zaledwie przed kilkoma tygodniami, armia urzędników i księgowych dobrze się sprawowała i wszystko było uporządkowane, opisane, porozkładane w folderach po szufladach i szafkach. Kaus z irytacją przeglądał kolejne papiery; w normalnych warunkach pewnie upajałby się nimi, próbując zapamiętać każde słowo, ale teraz nie miał ani chwili do stracenia. Zależało mu na konkretnych informacjach. Umiał szukać – szkolono go w tym – ale tutaj, nie znając klucza, niewiele można było zrobić.
Przeglądał właśnie kartotekę jednostki operacyjnej „Abrir”, gdy dobiegł go odgłos naciskania na klamkę; hałasy dochodzące zza okna sprawiły, że nie usłyszał żadnych kroków, dopóki nie rozległy się one tuż za ścianą. Poderwał się natychmiast. W drzwiach stała ta prawniczka, Aysa.
- Pan Lambdan? – spytała po chwili niepewnie. Na jej twarzy – jak zwykle ostatnio bladej i noszącej oznaki zmęczenia – odbiło się zdziwienie.
Aysa. Nie żaden żołnierz, fałszerz, ani nawet nie któryś z tych wysoko postawionych, przesiąkniętych służbistością gryzipiórków, tylko ta młoda, niewinna dziewczyna.
Kaus poczuł, jak wielka, twarda gula staje mu w gardle. Módlcie się, gówniarze.
- Potrzebujemy w balistyce kilku dokumentów – oznajmił spokojnie, bez zająknięcia. – Dobrze, że pani jest. Proszę pomóc mi to znaleźć.
- Ale pan… Pan chyba nie powinien tu być. Tylko wydział wewnętrzny może… znaczy…
- To nie jest dobry moment na latanie za kierownikiem wydziału, kiedy ludzie strzelają za oknem. To polecenie z góry. Ktoś u nich nawalił i teraz my musimy sprzątać – kłamał cokolwiek bez sensu. – Ktoś to pani później wyjaśni.
- Ale…
- Panno Ays, do licha… tu chodzi o naszych ludzi!
- Ale…
- Pani naturalnie zostanie usprawiedliwiona przed przełożonymi. Proszę się nie martwić.
- Ale…
Kaus machnął ręką.
- No dobrze – mruknął z rozdrażnieniem. – To proszę tam stać i nie przeszkadzać.
Aysa wahała się przez chwilę, po czym podeszła i przykucnęła na podłodze obok niego.
- Czego dokładnie pan szuka? – spytała cicho.
Ona, jako prawniczka, oczywiście nie raz pracowała w kadrach i dobrze orientowała się, gdzie co leży. Z jej pomocą szybko znalazł papiery, na których mu zależało. Skopiowanie ich nie zajęło dużo czasu.
- Dobrze – uśmiechnął się do prawniczki ciepło, klnąc w duchu na pecha swojego, jej, Stolicę, NT i wszystkich bogów, o jakich kiedykolwiek słyszał. – Chodźmy.
Dzwony w międzyczasie ucichły. Kaus i Aysa wyszli drugą stroną budynku, w pobliżu starej promenady, wiodącej do ogromnej, bezskrzydłowej bramy placu Tal Lexi. Tędy obława już zdążyła przejść; Kaus oglądał plany, wiedział, w których punktach miasta NT rozpoczął łapanki. Wszystko miało przesuwać się na zachód.
Brama była grafitowa i wysoka na kilka metrów. Jej ściany oraz wnętrze łuku pokrywała plątanina malutkich, misternych reliefów, na których historia mieszała się z fantazją, wykończonych tak, że patrząc z daleka, widziało się geometryczną kompozycję; wyżej, nad gładką attyką, dwa wielkie posągi gryfów walczyły o worek z czymś, co mogło być równie dobrze monetami, jak i ziarnem.
Plac, obok słynnej katedry, stanowił jeden z najważniejszych chyba zabytków architektonicznych Tal Danner, mimo to wcale go nie oszczędzano. W zespolonych ze sobą budynkach, które połączone z bramą otaczały go niby potężny mór, mieścił się miejski sąd, urzędy, bank i kilka innych publicznych instytucji. Gmachy, które wszędzie indziej stylizowano na dostojne, podkreślające potęgę państwa, które prezentowały, tutaj bez żadnych nowoczesnych zabiegów mogły pysznić się mnóstwem zdobień, ornamentów, statui, płaskorzeźb, stiuków, kartuszy, pilastrów, festonów.
- Mores. Tempora.* – Aysa oderwała oczy od placu i spojrzała ze smutkiem na niebo. – A podobno to cywilizacja jest najgorszą chorobą ludzkości – dodała filozoficznie. – A nie odwrotnie.
Poniekąd uwaga ta była na miejscu: na co dzień Tal Lexi był jedną z najruchliwszych części miasta, teraz, z wiadomych przyczyn, opustoszał. Przez ostatnie tygodnie oboje mieli dość czasu, by napatrzeć się na niego do woli, jednak teraz, bez tłumu kręcących się wszędzie ludzi, wrażenie było o nieba większe. Już samo usunięcie tego targu, który za dnia rozkładał się na placu, wiele dawało.
Pod pocztą Kaus zostawił Aysę, każąc na siebie poczekać.
- Ale dlaczego… - zaczęła.
- Moment – obiecał. – Moment. Zaraz wrócę.
Wiedział… nie - przypuszczał, z dość dużą pewnością, że Aysa nie ruszy się spod budynku ani o krok. Tę dziewczynę przytłaczała sytuacja. Pewnie nie tak wyobrażała sobie pracę dla NT; łatwo być odważnym, śledząc wiadomości w ciepłym domu, co innego zobaczyć walki na własne oczy.
Kaus wolał nie analizować, dlaczego prawniczka uwierzyła mu w kadrach: z czystej głupoty czy po prostu niewinnej, młodzieńczej jeszcze bezmyślności. Jedno było pewne: nie widziała tego, czego nie chciała widzieć.
Standardową drogą przemieszczania się tudzież przekazu informacji między antypodami były portale. Każde cywilizowane miejsce posiadało takie połączenia z innymi miastami - niczym koraliki nawleczone na ażurową dziergankę. W taldannerskich lochach także znajdowało się centrum, w którym stały przejścia do kilkunastu odległych, obcych stacji.
Z tej drogi Kaus nie mógł jednak skorzystać z prostego powodu: chwilowo nie działa. Pierwszym, co zrobiła Stolica, gdy NT przejął Tal Danner, było odcięcie miastu łączności. Co prawda nadal byli „podpięci” do siatki – ale portale funkcjonowały tylko w jedną stronę, i to bynajmniej nie był kierunek od miasta.
Szczęśliwie pozostawały jeszcze niekonwencjonalne metody.
W jednej z przyległych do głównego pomieszczenia poczty sal, między stosem małych książeczek a błyszczącymi na fioletowo lustrami, stały klatki. W klatkach latały ptaki.
Lucifevox, gwiazdki. Były o wiele mniejsze niż jakikolwiek inny gatunek ptaków, i po prawdzie bardziej przypominały drobniutkie muszki, ale orzeczenia naczelnych rad biologów nie pozostawiały wątpliwości co do ich klasyfikacji. Cóż, wedle Kausa, mogły zaliczać się nawet i do ryb, byle wykonywały swoją robotę.
Gwiazdki były zbyt słabe, by przenosić duże paczki i czasem zawodziły przy podróżach między antypodami, dlatego też na co dzień wysyłało się je tylko w prozaicznych sprawach. Niemniej…
Koperta była lekka; w środku znajdowało się tylko kilka papierów. Na jej grzbiecie Kaus wypisał iortem, stojącym w fiolkach na każdym stoliku, dane potrzebne do dostarczenia wiadomości we właściwe miejsce.
Skrzydła lucifevox odbijały promienie w taki sposób, że ptaki same zdawały się jaśnieć niczym prawdziwe gwiazdy. Ich światło rozbłysło mocniej, gdy obsiadły kopertę.
Kaus obserwował w milczeniu.
Ostatnia ze stada przysiadła na papierze i wszystkie zalśniły jeszcze silniej, ich poświaty złączyły się w jedną, rdzawozłotą aurę. A potem zniknęły.
*
Gdy wiadomość została wysłana, pozostało już tylko jedno do zrobienia.
Zegar na placu wskazywał trzynaście po piątej, kiedy Kaus opuszczał budynek poczty. Dwadzieścia minut później mężczyzna natknął się na grupkę popleczników NT, którym nie zdradzono wcześniej zamiaru urządzenia obławy i teraz żywo rozprawiali o całym zajściu. Dołączył się do nich. Sam.
Z Aysą poszło szybko. Nie walczyła. Nie przeraziła się, nie krzyknęła, nie rozpłakała, nie zaczęła histeryzować. W ogóle nie zorientowała się, co się dzieje. Igiełka wbita jednym szybkim, wprawnym ruchem wprowadziła do tętnicy na szyi błyskawicznie działający narkotyk.
Kaus zostawił ją kilka przecznic od Tal Lexi, na schodkach jednej z kamienic, z dziurą po strzale w klatce piersiowej. Gdy komuś później przyjdzie osądzać, co zaszło, opinia będzie prosta: obława, panika, nagły, zapewnie niezamierzony postrzał. Jakiś zgłupiały taldannerczyk. Nawet gdyby prawniczkę wziął pod nóż medyk z zapleczem toksykologicznym, nie stwierdziłby nic ponadto, że cicha i niepewna siebie dziewczyna szukała ucieczki od kłopotów w nałogu.
I tak właśnie powinno być. Kaus wiedział, że to się tak skończy, już kiedy zobaczył ją w drzwiach w archiwum. Mogła być przerażona, zagubiona i zdezorientowana obławą – ale prędzej czy później uświadomiłaby sobie, czego była świadkiem. Nie było żadnej innej możliwości. Może gdyby… Kaus zdawał sobie sprawę, że takie dywagacje nie mają sensu, że rzeczywistości nie da się zmienić, ale może gdyby zobaczyła mniej albo gdyby… Ale to już nie miało znaczenia.
Zresztą, czy to był pierwszy raz? A ostatni? Nie. Zawsze czyjaś szala musi pójść w dół.
Kaus miał trzydzieści trzy lata, szpiegiem był – wliczając szkolenie – lat siedemnaście. Doskonale wiedział, zarówno z cudzych, jak i własnego doświadczenia, że sprawiedliwość to mit. Nigdy nie było żadnego Boga, przeznaczenia, wyższych celów. Sprawiedliwość? Świat jest tylko stołem do gry bogatych i potężnych, i to przypadek jest tu krupierem. To jasne i proste.
Tyle że ilekroć Kaus o tym rozmyślał, zawsze wychodziło mu, że jeśli to ma być prawda, to widać w prawdę nie warto wierzyć.
Dość tych głupot. Skup się na rzeczach ważnych, Kaus.
Ważnych. Cóż. Teraz, gdy NT będzie miał wszystkich pod kluczem, nie będzie już tak łatwo manipulować faktami. Wojska Stolicy były kolejnym problematycznym elementem - NT planował zabarykadować się w zachodnim przedzamczu, a tam można było dostać się tylko dwiema drogami: schodami z lochów albo przez wielką katedrę. Trudno będzie im się tam przedrzeć. O ile w ogóle będą próbowali - Kaus nie znał dokładnych zamiarów Stolicy, nie miał pewności, na czym stoi. I jak właściwie sam powinien się odnieść do nowej sytuacji.
Ale w końcu od czegoś był agentem. Trudno, będzie, co będzie. Gra musi toczyć się dalej.
I może na jej końcu coś czeka. Może. Albo to tylko błędne koło kolejnych frustracji.
Tak czy owak, i tak się jej nie zatrzyma.
* Obyczaje. Czasy (łac.)
Posłowie:
1) Tak, to, że wizualnie Tal Danner jest superhiper i w ogóle z fajerwerkami, ma znaczenie dla fabuły.
2) To fantasy, jednak wszelkie nawiązania do "naszej" kultury (łacina chociażby) są zamieszczone świadomie i mają uzasadnienie.
Tal Danner [fantasy, prolog]
1
Ostatnio zmieniony wt 24 lip 2012, 23:30 przez Onema, łącznie zmieniany 3 razy.
I could be bounded in a nutshell, and count myself a king of infinite space — were it not that I have bad dreams.
Hamlet, akt II
Hamlet, akt II