Anielskie zapiski cz 3 + dodatek do części 1

1
Dodatek do części 1 - nieco więcej o Damielu



**********************

Wziąłem do ręki następną teczkę – nie zraził mnie sposób pisania raportu; sam często wolę wersje literackie od tych rzeczowych i bardzo rozsądnych. Najwyraźniej Damiel miał podobne podejście do tematu. Zamyśliłem się – Damiela znałem od kilku lat, i zawsze był niego samotnik. W dodatku o dość niekonwencjonalnym podejściu do obowiązków i rzeczywistości. Standardowo raporty były pisane dość oficjalnym językiem, bezosobowo, nie wdając się w szczegóły takie jak opis otoczenia. Jakiś bardziej nadgorliwy Praktykant stworzył nawet formularze do raportów, lecz nam udawało się ich unikać.

Damiel jednak ostatnio wplątał się w większą aferę, nie znałem wszystkich szczegółów. Pewne było, że został odsunięty od wszystkich prowadzonych spraw, jego raporty były dokładnie sprawdzane, zaś podopieczni przekazani w ręce bardziej kompetentnych Aniołów, w zależności od potrzeb tych ludzi. Z informacji usłyszanych ukradkiem wywnioskowałem, że cała sprawa była dość ponura i miała powiązania z „dołem”. Wróciłem do czytania akt.

***************************

I część trzecia





- I jak szefie? – Jerzy już był przy mnie.

- Co jak?

- Jak to jest być znowu człowiekiem?

- To nie to samo, ja tylko byłem materialny, w środku jako osoba pozostajesz taki sam.

- Aha! Ale całkiem nieźle sobie poradziłeś szefie. Naprawdę nieźle! Musisz tylko bardziej zapoznać się ze światem ludzi. żeby nie wiedzieć co to komórka… - potrząsnął z niedowierzaniem głową.

- No co? – oburzyłem się nieco. – A tak w ogóle to skąd ty masz taką wiedzę, hem?

- Tak prawdę mówiąc to nie wiem – odparł patrząc z dziwną miną – ona po prostu tkwi we mnie, jakby nie do końca wymazano mi pamięć.

- Może powinniśmy to sprawdzić? Razem z tą twoją dziwną zdolnością do zbiorowych teleportacji.

Jerzy nic nie mówił, tylko smętnie patrzył się przed siebie. Właściwie to trochę go rozumiałem – nie chciałbym tracić wiedzy, która jest tak cenna, a pewnie na tym by się skończyło oficjalne badanie. – Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia – zwróciłem się do niego.

- Tak, a co?

- No może dwie. Jak to możliwe, że jako niematerialny Anioł miałeś torsje?

- Ja chyba byłem wtedy, ten tego, materialny…

- Ach tak – popatrzyłem na niego przeciągle, sprawdzając czy ma coś jeszcze do powiedzenia. No nic – mruknąłem - na razie popatrzymy na rozwój sytuacji, nie będę tego jeszcze nigdzie zgłaszał. A teraz druga sprawa – jak to jest z pieniędzmi?

Jerzy śmiał się przez następne pięć minut. Potem zaczął mi tłumaczyć zawiłości zdobywania pieniędzy, wydawania ich, oszczędzania oraz pozostałych czynności, które mogły się z tym kojarzyć. Miałem niezły mętlik w głowie, kiedy już zakończył swój wykład. Na szczęście obiecał, że w razie co, to mi pomoże. Wysłałem go zatem do naszego biura, żeby załatwił dla mnie przepustkę, telefon i pieniądze, a także wykreował jakąś rzeczywistość z moim udziałem i wróciłem do Hanki. Zanim jednak się rozstaliśmy zobowiązałem go sumiennie do informowania mnie o różnego rodzaju niespodziankach, jakie jeszcze w sobie może kryć.



****

Hania stała w przedpokoju patrząc na drzwi wejściowe. Ma przyjaciela! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów! W jej oczach znowu zalśniły łzy.

- Jak dobrze było to z siebie zrzucić, opowiedzieć komuś o swoich problemach i znaleźć zrozumienie… - pomyślała idąc z powrotem do kuchni. Nagle potknęła się o wystającą wykładzinę i wsparła się o komodę, dzięki czemu utrzymała równowagę. Nie mogła sobie pozwolić na kontuzję, zwłaszcza teraz, kiedy miała zacząć myśleć o tańcu. Koperta leżąca na szafce zsunęła się w stronę ściany i spadła w szczelinę, pomiędzy kępki kurzu. Niezauważona przez nikogo, zapomniana, samotna.



Poczuła się głodna, wcześniej nie zwracała uwagi na takie drobiazgi jak smaczne jedzenie. Przygotowała sobie frytki i jakiegoś gotowego kotleta, czyli zestaw z zamrażarki i szybko zjadła, choć po raz pierwszy posiłek nafaszerowany chemią staną jej w gardle. Podeszła do szafy, spoglądając na jej zawartość świeżym okiem.

- Skoro powiedziałam, że się jutro spotkamy, to przecież nie wykręcę się od tego – mruczała pod nosem. – Ale w co ja się ubiorę?

Rzuciła okiem na swoją sylwetkę widoczną w lustrze. Boże, czy można wyglądać tak źle? – aż wstrząsnęła się na swój widok: zapadłe policzki, podkrążone oczy i ziemista cera… Do tego szarobure ubranie, niechlujnie związane włosy, i zdecydowanie za szczupłe kończyny. Zresztą chyba nie tylko kończyny – pomyślała krytycznie oceniając typowo kobiece walory. – A tak w ogóle od kiedy mam tylko ciemne ubrania? Przecież kiedyś miałam inne…



Kiedy zajrzałem do mojej podopiecznej zdumiałem się niepomiernie. Pełna energii młoda kobieta z zaciekłością godną medalistów olimpijskich wyrzucała zawartość szafy na środek pokoju. Sterta rosła systematycznie, pokrywały ją kolejne sztuki odzieży w odcieniach szarości i czerni.

- Niewiarygodne, ile rzeczy może zgromadzić młody człowiek przez lata… - pomyślałem zaciekawiony. Oczywiście cieszyło mnie, że dziewczyna obudziła się z odrętwienia i zamierza coś zmienić w swoim życiu, bardziej mi jednak zależało na jej pasji do tańca. Ale wszystko przed nami… Postanowiłem zajrzeć także do innych mieszkańców mojej kamienicy – skoro już tu jestem, a moja podopieczna czuje się całkiem nieźle, to czemu nie?



*****

Jan siedział w wyliniałym fotelu, zagłębiony w lekturze. Niedaleko stał piecyk gazowy, który ogrzewał całe pomieszczenie. Nie było ono zresztą zbyt wielkie – fotel, stół oraz łóżko znajdowały się w centrum, natomiast całą pozostałą przestrzeń zajmowały książki. Regały i półki pękały w szwach, obok nich w stosach piętrzyły się kolejne pozycje. Janek jednak potrafił się bez trudu poruszać w tym swoistym labiryncie – kochał książki i wydawał na nie całe swoje oszczędności. Były one jedynymi towarzyszami chłopca, nie szło mu zbyt dobrze kontaktowanie się z rówieśnikami na Uniwersytecie, ani z innymi osobami. Postrzegany był jako dziwak, i po pewnym czasie uznał, że nie przeszkadza mu to szczególnie.

Na stoliku stała na wpół wystygła herbata – zapomniał o niej, gdy tylko zagłębił się w tajemniczy świat magii i miecza.

Dzięki temu spychał na dno świadomości nieprzyjemne uwagi koleżanek i kolegów, którzy nienawidzili go zarówno za to, że jest inny, jak i za to że doskonale radzi sobie na studiach.

Bo Jan naprawdę miał olbrzymią wiedzę, głównie z pochłanianych książek o różnorodnej tematyce. Poza tym lubił się uczyć, studia wybrał bardziej dla przyjemności, niż dla pieniędzy, bo kim można być po polonistyce? Nauczycielem z nędzną pensją, tracącego swoje zdrowie na próbach wbicia czegokolwiek do zakutych pał, jakimi zazwyczaj są uczniowie? Może pisarzem? Dziennikarzem? Do tego jednak potrzebne są kontakty, znajomości, oraz mnóstwo szczęścia, a wydanie książki to już wieloletnie działania, nie koniecznie uwieńczone sukcesem.



Owszem, stwierdziłem, wydawał się być samotny, jednak nie odczuwał tego tak gwałtownie jak Hanka. Jednak nie powinno się czekać, aż jego izolacja osiągnie tak groźne stadium.



I znów parę słów wyjaśnienia: fakt, że postanowiłem zajrzeć do mieszkańców tej kamienicy nie oznaczał, że będę mógł podjąć jakiekolwiek kroki w stosunku do nich. Nie były to moje sprawy i nie powinienem się do nich mieszać. Jedyne, co mogłem zrobić, to złożyć oficjalny raport z zastanego stanu. Nasze kompetencje są bardzo dokładnie określane, a ich przestrzeganie jest jednym z ważniejszych punktów regulaminu. Nie uśmiechaj się tak dziwnie – w naszej społeczności też muszą być jakieś normy określające postępowanie. W innym wypadku zapanowałby chaos, a tego musimy uniknąć i to za wszelką cenę. Sprowadzić to może zagrożenie na całą anielską społeczność i nie tylko. Ale dość nudnych szczegółów, wracam do rodzin zamieszkujących kamienicę czynszową…



Małżeństwo radziło sobie całkiem dobrze. Bałem się podchodzić zbyt blisko z powodu małego dziecka – jak już wspominałem często mają one zdolność „widzenia”, a im młodsze tym wyraźniej.

Malutka brykała zadowolona na łóżku rodziców, a wokół niej unosiła się radosna aura miłości i szczęścia. Matka dziewczynki szykowała coś w kuchni, gdy zadzwonił telefon.

- Tak słucham?

- Czy to mieszkanie państwa Ziółkowskich? – usłyszała w słuchawce męski głos.

- Tak, a o co chodzi?

- Chciałem rozmawiać z panią Martą Ziółkowską. Nazywam się Witold Pioterak, dzwonię z Uniwersytetu Warszawskiego, Wydział Polonistyki.

- Tak to ja.

- Bardzo mi miło. Nie wiem czy jeszcze pamięta pani swoją pracę dyplomową, dotyczyła ona…

- Pamiętam, pewnie że pamiętam. Pisałam ją dwa lata temu, jednak nie tak dawno do niej zaglądałam. Pamiętam ją doskonale.

- Więc chciałem panią poinformować, że pani praca została uznana za jedną z lepszych, zwłaszcza w kontekście językowym i chcielibyśmy się dowiedzieć czy nie byłaby pani zainteresowana podjęciem współpracy z naszym wydziałem.

- Bardzo mi miło – westchnęła uradowana – ale ja mam małe dziecko, jestem na urlopie wychowawczym…

- To nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Początkowo chcieliśmy powierzać pani sprawdzanie prac studentów polonistyki pierwszego roku, więc mogłaby pani wykonywać tą pracę w domu.

- Naprawdę? To cudownie! Bardzo chętnie wrócę do pracy naukowej.

- Zostawię pani namiary na siebie, może spotkamy się jutro na wydziale? Ma pani z kim zostawić dziecko?

- Tak, na kilka godzin nie ma problemu. To może o 11.00?

- świetnie. Pokój 303, trafi pani na pewno. Zatem do zobaczenia jutro.

- Dziękuję i do widzenia.



Odłożyła słuchawkę nerwowym gestem i spojrzała rozpromienionym wzrokiem na bawiącą się dziewczynkę.

- Będę miała pracę! Co oznacza trochę więcej pieniędzy! Nie pogniewasz się malutka, że jutro zostaniesz z babcią?

Podeszła do córeczki i wzięła ją na ręce. Mała uśmiechnęła się i przytuliła do matki. – Przynajmniej tatuś nie będzie musiał tak długo siedzieć w pracy – wyszeptała. – A może uda mi się podłapać coś jeszcze?

- Tata! Tata! – gaworzyła Lola, łapiąc kobietę za włosy.

- Tak, tata niedługo przyjdzie. Pora robić obiad – powiedziała i nucąc radosną melodię podreptała do kuchni.



Patrzyłem jeszcze jak kobieta sadza małą w łóżeczku, potem przygotowuje obiad. Tą rodzinę przepełniała atmosfera, której niejeden mógłby pozazdrościć. Westchnąłem zadowolony – przynajmniej u nich wszystko w porządku.

Postanowiłem jeszcze zajrzeć do staruszki z tego samego piętra oraz mieszkającego naprzeciwko Hanki staruszka. Pamiętałem też co nieco z archiwów.



Kobieta ta mieszkała samotnie od wielu, wielu lat, od dawna też nie wychodziła na zewnątrz. Obawiała się czegoś strasznego, jednak do końca nie zdawała sobie sprawy co tak naprawdę ją przerażało poza jej czterema ścianami. Nie miała też nikogo bliskiego – jej krewni pomarli lub też wyjechali za granicę. Na święta czasami przychodziła pocztówka, jednak nic poza tym. Pani Eleonora nie była osobą niesamodzielną – cieszyła się dobrym zdrowiem i potrafiła zadbać o siebie. Jedyny problem stanowiły zakupy, ponieważ wymagały wyjścia. Przez jakiś czas robiła to starsza kobieta mieszkająca naprzeciwko, z którą utrzymywała sąsiedzkie kontakty. Jednak po jej śmierci musiała znaleźć inne rozwiązanie. Gdy przez dziurkę od klucza ujrzała młodego Jana, i tak rozwiązanie nasunęło się samo. Chłopak wyglądał na zabiedzonego – małżeństwo odnajmowało mu pokój, lecz nic poza tym. Wyglądał jakby niedojadał – szczupły, wysoki, zapadnięte oczy.. Eleonora poczekała, aż będzie sam wychodził z mieszkania i zaproponowała prostą współpracę – Jan będzie płacił jej rachunki i robił zakupy co tydzień, w zamian za to będzie dostawał niewielką sumkę. Propozycja padła na podatny grunt i tak nawiązała się dobrze rokująca dla obu stron znajomość.



Tego dnia Eleonora była lekko podenerwowana: jakieś przeczucie nadciągających zmian męczyło ją od samego rana, narastając w ciągu dnia. Jakaś klapka w jej umyśle, w pamięci, gotowa była się otworzyć, jedynie kobieta nie była pewna czy tego chce. Stanęła przed kredensem, w którym przechowywała różne mniej lub bardziej przydatne rzeczy. Jak w transie otworzyła szafkę i wyjęła jej zawartość na podłogę. Trzęsącymi się dłońmi obmacywała tylne ścianki, aż natrafiła na charakterystyczne wybrzuszenia – nacisnęła je mocniej. Coś zaskrzypiało, lecz ścianka nie ustąpiła pod naciskiem słabych rąk. Przed oczami pojawiła się zamglona postać, Eleonora pewna była, że nie jest ona jej obca, lecz po chwili wizja minęła, a wraz z nią chęć otwarcia tajemniczej szafki.

- Co ja właściwie robię? – powiedziała na głos. – Przecież nic tutaj nie ma… - po chwili wszystko wróciło w ustalonym porządku do szuflady i kredens został zamknięty. Kobieta wróciła do swoich codziennych zajęć.



Przypatrywałem się jej jeszcze przez chwilę. Zrobiła sobie herbatę, a następnie usiadła na kanapie, ujęła druty i kończyła rozpoczętą wcześniej robótkę. Jej myśli nie zaprzątało nic innego, jakby wydarzenia sprzed kilku minut nie miały w ogóle miejsca. Postanowiłem zajrzeć głębiej do jej akt, ot tak z ciekawości. No i oczywiście zgłosić jej Opiekunowi to dziwne wydarzenie; on powinien wiedzieć nieco więcej na ten temat. Pozostał mi już tylko Zygmunt Chwerowski, na parter jakoś nie chciało mi się zaglądać. O jego przeszłości jednak wiedziałem niewiele.



Mężczyzna siedział przed telewizorem, na jego kolanach rozpierał się wygodnie wielki czarny kocur, o ślepiach przypominających takie czerwone kamienie, nie pamiętałem jak one się nazywają. Kot, o czym wie każdy szanujący się Anioł, jest istotą w pełni niezależną, obdarzoną pewnymi cechami, jak na przykład zdolnością „widzenia”. I to nie tylko Aniołów. Może również przekazać wybranej istocie różnego rodzaju informacje, dotyczące na przykład jego właściciela. Jednak nie należy to do najprostszych zadań – koty nie są ufne, ani gadatliwe. Czasami jednak pomoc tych nieufnych zwierząt może okazać się nieoceniona: starsi ludzie często właśnie im powierzają swoje sekrety, gdy nie mają do kogo się odezwać.



Pan Zygmunt leniwymi ruchami głaskał swojego ulubieńca, zwanego pieszczotliwie Klejnocikiem, śledząc na ekranie telewizora kolejny odcinek serialu detektywistycznego. Po kilku minutach serial się skończył, ale pan Zygmunt jeszcze się nie podniósł.

- I jak tam, Klejnociku?

Kot w odpowiedzi przymknął oczy i wystawił brodę do głaskania. Starszy pan chętnie podrapał swojego zwierzaka, a ten w odpowiedzi zaczął rozkosznie mruczeć.

- Już pojutrze niedziela. Pójdę do kościoła, może szczęście się do mnie uśmiechnie i tym razem ją zobaczę?

Kot spojrzał na niego nieco zdziwiony, w tym samym momencie ujrzał też mnie. Poczułem się nieco dziwnie – Klejnocik popatrywał na mnie z lekką złością, żałowałem jedynie, że nie znam jej przyczyny.

- A ty tu czego? – usłyszałem w głowie chropowate dźwięki przypominające ludzką mowę. Zdębiałem. Nie zdarzało się, aby to kot rozpoczynał rozmowę, do tego w tak wrogim tonie.

- Moja podopieczna mieszka naprzeciwko, chciałem poznać jej sąsiadów – odparłem najgrzeczniej jak umiałem. Od zawsze uczono mnie, aby nie irytować kotów. Psy to co innego, one są bardziej, hm ludzkie, ale kotów nie wolno.

- Ach tak. Jak rozumiem nie zamierzasz też zmienić tej ofiary, która opiekuje się moim współlokatorem?

- Nie słyszałem nic na ten temat. A dzieje się coś niedobrego?

W odpowiedzi usłyszałem jedynie fuknięcie rozgniewanego kocura.

- Może mogę w czymś pomóc?

Zwierzę obrzuciło mnie badawczym spojrzeniem, nie pozostawiając na mnie suchej nitki, przynajmniej taką wiadomość odczytałem z jego wzroku.

- Bądź tu w niedzielę, przed południem. Jeśli zrozumiesz co się dzieje, to może coś niecoś ci opowiem – po tych słowach zeskoczył z kolan pana Zygmunta i z zadartym do góry ogonem powędrował do kuchni.



Cała ta kamienica wyglądała co najmniej dziwnie, a jej mieszkańcy stanowili swoistą mieszankę ludzkich charakterów. Biorąc pod uwagę co przeszedłem już dzisiaj zajrzałem także na parter: pan Henio był nieobecny, natomiast matka z dwójką dzieci spożywała kolację, męża nie było widać. Prawdopodobnie był razem z Heniem. Przyjrzałem się dzieciom – starsza dziewczynka, lat około siedmiu, wyglądała na mało zadowoloną z życia. Popielate włosy splecione w dwa warkocze dawno się już potargały, twarz miała ubrudzoną, a brwi nastroszone w wyrazie złości. Chłopczyk, chyba pięcioletni, włosy miał jasne jak słoneczko, umorusany był podobnie jak siostra, przy czym nie był taki naburmuszony. Zresztą jego matka traktowała dużo lepiej – był przecież męskim potomkiem, co bardzo się liczyło, szczególnie dla ojca dzieci. A ten do najbardziej wyrozumiałych nie należał, o czym świadczyły siniaki na ciałach całej trójki oraz podskakiwanie przy każdym szmerze dochodzącym z korytarza. Pomyślałem, że dowiem się co nieco o przeznaczeniu tych maluchów, nie chciałbym też psuć linii ich życia poprzez nieprzewidziane działania.

Postawiłem Jerzego na straży, żeby nie zostawiać Hanki samej, i udałem się na zasłużony wypoczynek.



My Anioły, mimo tego że jesteśmy istotami niematerialnymi potrzebujemy także odpoczynku – czy też regeneracji sił. Nie tak często jak ludzie, jednak jest to konieczne dla zachowania norm pracy i wydajności. Przy dłuższym braku regeneracji zdarzyć się może dłuższe wyłączenie z obowiązków, powodowane stałymi zakłóceniami energetycznymi w funkcjonowaniu Anioła. Sytuacja krytyczna objawia się migotaniem sylwetki i przejście w stan ulotny – niewidzialny nawet dla pozostałych Aniołów. Mamy jednak wyspecjalizowane jednostki, które potrafią przywrócić podstawowy poziom energii – jest to jednak czasochłonne. No i zdecydowanie nieprzyjemne. Nie żebym sam był kiedyś w tym stanie, ale mój przełożony raz zużył wszystkie dostępne w swoim organizmie zasoby energii i nie był najszczęśliwszy na świecie, spędzając następnych kilka miesięcy podłączony do skomplikowanej aparatury, na specjalistycznej i rygorystycznej diecie. Zwłaszcza, gdy ceni sobie przyjemności podniebienia. Ale tyle dygresji – ja idę odpocząć, Jerzy natomiast – przejąwszy czasowo moje obowiązki - opowie o dalszych losach Hanki.



- Przecież gdzieś miałam kolorowe ubrania, to po prostu niemożliwe, żeby znikły – mruczała zawzięcie Hanka przetrząsając drugą szafę. Jerzy popatrywał na nią z pokoiku Jana, mocno zaintrygowany. Był przecież listopad, zatem ważniejsze było okrycie wierzchnie niż to co pod spodem. Najwyraźniej jednak ta panna miała nieco odmienne zdanie.



- Mam!! – wykrzyknęła triumfalnie, unosząc w rękach ciemnozielone wełniane spodnie oraz jasną bluzkę, w kolorze kawy z mlekiem. – Wiedziałam! Do tego jeszcze powinien być sweter... No nic, jak nie ma, to może być i czarny, o jest brązowy. Przynajmniej mam się w co ubrać, tylko to przepiorę…



Następne pół godziny spędziła w łazience piorąc ręcznie i bardzo delikatnie poszczególne części garderoby. Gdy już się z tym uporała i rozwiesiła do wyschnięcia w kuchni, gdzie przy włączonych palnikach było nawet ciepło, wróciła do pokoju z zamiarem uporządkowania ubrań. Ciemne kolory przypomniały jej, że ubrania te przeznaczone były do pracy, co w sposób naturalny przypomniało jej wcześniejszą rozmowę z Gabrielem. Uklękła na środku pokoju, pomiędzy rozrzuconymi ubraniami i oglądała je tak, jakby widziała je po raz pierwszy w życiu. Wszystkie były bardzo porządne, wykonane z dobrej jakości materiału, łatwo się czyściły, o formalnym kroju i niewielkim wyborze kolorów: odcienie czerni, szarości i czasami gdzieś plama bieli. – Kompletnie bez fantazji – westchnęła głośno. Jej myśli błądziły gdzieś daleko od codzienności i problemów, szukały marzeń i pragnień, zastanawiały się nad możliwością ich realizacji.

- Czy naprawdę mogłabym tańczyć? – wyszeptała do swojego odbicia w lustrze. – Być tą radosną i pełną pasji dziewczyną, która tkwi gdzieś we mnie i bardzo chciałaby wyjść? Spojrzała jeszcze raz na formalne i stonowane ubrania, kupowane z myślą o pracy biurowej. Były takie smutne, takie sztywne... Nigdy nie czuła się w nich dobrze. Przypomniały one jednak o konkretnym problemie, którego nie mogła ominąć.

- A co z pieniędzmi? Nie mogę ot tak rzucić pracy, nie wyżyję nawet miesiąca. Chociaż to nie ja płacę rachunki, nie ja też dostaję moją pensję… zatem tak naprawdę nie wiem czy dałabym sobie radę. Powinnam chyba to jakoś sprawdzić…

Nagle poczuła się zmęczona wydarzeniami całego dnia, a w głowie zaświtała myśl o wypoczynku. Zebrała ubrania na jedną stertę i skierowała kroki do łóżka.



No teraz, to chyba będzie grzeczna – mruknął Jerzy i pogrążył się w lekturze. Czytał zapiski dotyczące zarówno Hanki jak i pozostałych lokatorów. Jego tok rozumowania podobny był do Gabrielowego, przy czym chłopak starał się mieć raczej poglądowy obraz otoczenia Hanki niż konkretne informacje o pozostałych osobach. I jak się wkrótce okazało nie był to głupi pomysł.

2
Pomysł: 4

Całe opko wciąż jest super, ale ta cześć jakaś była nudniejsza od poprzednich. Może to ze względu na treść jaką niesie?



Styl: 4

Wciąż jest dobrze, raczej nie zgrzyta. Zabolało mnie tylko nadmierne zastosowanie słowa "ubrania" w przedostatnim akapicie.



Schematyczność: patrz poprzednie części.



Błędy: 4-


Na szczęście obiecał, że w razie co, to mi pomoże.
Lepiej by było " w razie czego".


A tak w ogóle od kiedy mam tylko ciemne ubrania?
Przecinek po "ogóle" (chyba).


...jak i za to że doskonale radzi sobie na studiach.
Przecinek przed "że".


- Pamiętam, pewnie że pamiętam.
Przecinek przed "że".


Jeśli zrozumiesz co się dzieje...
Przecinek przed "co".



I jeszcze kilka interpunkcyjnych.


Zamyśliłem się – Damiela znałem od kilku lat, i zawsze był z niego samotnik.


No i jeszcze jedno. Odcienie czerni??!!



Ogólnie: 4

Nadal dobrze, czyta się fajnie i wciąga, choć ta część nieco słabiej.

No i jeszcze jedno. Odcienie czerni??!!



Jestem wciąż na tak.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

3
hmm, wiem, że trudno to zrozumieć ale czerń naprawdę ma więcej niż jeden odcień ^____^



co do interpunkcji, tak jak już gdzieś wspominałam, jest intuicyjna - nie lubię zbyt wielu przecinków @_@ choć czasami masz rację



dziękuję bardzo!

Re: Anielskie zapiski cz 3 + dodatek do części 1

4
Ta pierwsza część to, jak rozumiem, taki Director's Cut, tak? :D

Ogólnie pisanie wspólczesnej baśni wychodzi Ci świetnie, ale zgadzam się z Gott-Foo, trochę przydługawa ta część, a wiesz dlaczego?


cecylka pisze:
I znów parę słów wyjaśnienia: fakt, że postanowiłem zajrzeć do mieszkańców tej kamienicy nie oznaczał, że będę mógł podjąć jakiekolwiek kroki w stosunku do nich.


No właśnie :wink: i znowu "Wyjaśnienia", po co? Przynajmniej część z nich jest zupełnie niepotrzebna.


cecylka pisze:
Cała ta kamienica wyglądała co najmniej dziwnie, a jej mieszkańcy stanowili swoistą mieszankę ludzkich charakterów.


"Cała ta kamienica wyglądała co najmniej dziwnie" wystarczy. Wiem, powiesz, że się czepiam. Ale w części trzeciej tempo rzeczywiście siada przez takie rozwlekłe wyjaśnienia. Poza tym piszesz wystarczająco dobrze, więc nie są one wcale potrzebne. Naprawdę, widać, że się dobrze bawisz pisząc :D Dla mnie wciąż 4+



PS
cecylka pisze:
Chłopczyk, chyba pięcioletni, włosy miał jasne jak słoneczko, był to głupi pomysł.


A z tym "słoneczkiem", to chyba jakaś reklama podprogowa :?

5
Widzisz, problem jest taki, że ja generalnie czytam przede wszystkim dialogi. I dla mnie książka może się składać z samych dialogów, choć potem odkrywam miejscami opisy. Więc starałam się dodać nieco więcej opisów - opowieść wysłana w pierwotnej wersji była odrzucona przez 4 wydawnictwa, przy czym jedno tylko dało wskazówkę, że jest zbyt oszczędnie. :(



Ale Twoje komentarze dały mi nieco do myslenia - dziękuję bardzo! :wink:

6
Pomysł: 4

Opowiadanie świetne, ciekawie przedstawione, coraz mniej widze tekstów pisanych w pierwszej osobie. Tekst jak juz ktoś wyżej zauważył bardziej nudny niż poprzednie częsci, ale dalej jest dobrze.



Styl: 4

ładnie, ładnie tylko nie moge znieśc, że często używasz słów, których sam nie moge zaakceptowac, podam przykłady w błędach.



Schematycznośc: 4

I tu jest dobrze, ale zawsze może byc lepiej.



błędy: 3+

I tu się muszę przyczepic.


Ja chyba byłem wtedy, ten tego, materialny…
To jest jedno z tych słów, nie podobają mi się takie wstawki.


aż wstrząsnęła się na swój widok
Lepiej by było: Doznała wstrząsu na swój widok.


Zostawię pani namiary na siebie,
Brzydko brzmi, może lepiej: Zostawię swoje namiary.


nie była osobą niesamodzielną
A moze poprostu: Była osobą samodzielną.


hm ludzkie
Jak już mówiłem - "hm" odpada, przynajmniej takie krótkie mi tu nie pasuje - "hmmm" ;) wybacz, że się tego czepiam, ale mnie to drażni.



+ błędy wskazane przez innych.



Ogólnie: 4-

Poprzednie części lepsze, ta jest, jakby nie patrzec - nudna.



Jestem na nie (popatrz na datę postu)
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”