Wesołych świąt, Mała, +18

1
Występują wulgaryzmy i sceny erotyczne.

Poniżej umieszczam tekst, który pisałam w okresie świąteczno-zimowym. To pierwsze opowiadanie tego typu, stworzone przeze mnie. Czytacie na własną odpowiedzialność.


„Wesołych świąt, Mała”, czyli bardzo gorący, grudniowy wieczór


Robiło się wyjątkowo zimno. Wiał porywisty wiatr, temperatura spadła w okolice zera, więc, siłą rzeczy, cienka skórzana kurtka tak jakby przestała mi wystarczać.
Rozcierałem dłonie, wyklinając Pedra ile wlezie. Bo co z tego, że każdy normalny wampir wolałby się gdzieś zaszyć i uniknąć nieprzyjemnej włóczęgi w sam środek grudniowej nocy — ja przecież dostałem zlecenie, a zlecenie — rzecz święta.
Cholera, co mnie w ogóle podkusiło? Mogłem odmówić, mogłem się kimś wyręczyć, mogłem… cokolwiek!
Oj tam, nie chrzań. Nic nie mogłeś. – Usłużny głos spaczonego rozsądku postanowił sprowadzić mnie na Ziemię. — Zresztą, nie marudź. Skończyłeś? Skończyłeś. No to wracasz. Godzina i będziesz, tak?
Zacząłem właśnie upychać torbę w bagażniku, gdy rozległ się dźwięk nadchodzącego SMS-a.
Nawet nie próbuj udawać, że nie słyszysz! Samego siebie raczej nie oszukasz.
Pełen najgorszych przeczuć, sięgnąłem do kieszeni. Moje palce automatycznie zacisnęły się na sfatygowanej obudowie telefonu.
Kto mógł pisać?
No zagadka! Naprawdę nie wiesz?
Jęknąłem w rozpaczy.
Byle tylko nie Pedro!
Tak, niewykluczone, że on. Tylko… po co? Wynalazł nową ofiarę, opracował plan kolejnej akcji czy po prostu postanowił złożyć gratulacje?
A jeśli to…
Nie, niemożliwe. Nie zadzwoniła wcześniej ani razu, nie odzywała się przez cały tydzień, więc prawdopodobnie jest zła. Ma żal, że nie wypiąłeś się na Pedra i pojechałeś. Standard.
Szybkim, choć jednocześnie bardzo niepewnym ruchem odblokowałem klawiaturę, widok nagle podświetlonego ekranu kwitując tęsknym westchnięciem. z tapety, jak co noc, uśmiechała się kusząco moja śliczna i zabójczo seksowna żona. Brązowe włosy miała odrzucone na plecy, a kształtne piersi, które wyszły górą z przyciasnego gorsetu, ściskała dłońmi. Sutki, nabrzmiałe od gwałtownego napływu krwi, przybrały ciemną, słodko-czekoladową barwę. aż chciało się je polizać, zbadać, czy smak nie odbiega znacznie od koloru…
Kiedy patrzyłem w piękne, dziko rozognione tęczówki, powietrze bez uprzedzenia wybuchło żarem, rozpalającym zziębnięte ciało do czerwoności.
Żałowałem, że nie mogę być tam, przy niej — gładzić idealnej skóry, dotykać krągłych pośladków, całować szkarłatnych ust, rozchylonych lekko w geście zaproszenia…
Enrique, opanuj się! Normalnie gorzej niż napalony dzieciak!
Potrząsnąłem głową i niechętnie powróciłem do rzeczywistości.
Żółta kopertka uparcie mrugała w lewym górnym rogu wyświetlacza. Co w sobie skrywała?
Hmm… pomyślmy. Czyżby wiadomość, geniuszu?
Na dodatek wciąż nie znałem nadawcy, a to nie nastrajało zbyt pozytywnie.
Sam się nie ujawni, wiesz?
I, w sumie, bardzo dobrze.
Dostrzegam początki manii prześladowczej. Niedługo przestaniesz odbierać telefony od nieznanych numerów.
Po raz drugi odblokowałem klawiaturę, ostrożnie najeżdżając kursorem
na powiadomienie. Kliknąłem i natychmiast odczułem ulgę, której towarzyszyło przyjemne mrowienie w okolicach żołądka.
„Wiadomość od: Mercedes”.
A niech cię, ty cholerny szczęściarzu!
Mocno zaintrygowany, postanowiłem sprawdzić zawartość.
„Czy Kiciuś wie, że jego stęskniona Kicia czeka z prezentem?”.
Usta rozciągnęły się w błogim uśmiechu, a serce znacznie przyspieszyło rytm.
Mała, słodka Mercedes. Kochany głuptasek.
Wybrałem opcję odpowiedzi.
„Teraz już wie. a czym sobie zasłużył, jeśli może spytać?”.
Wysłałem, by następnie oprzeć się o samochód, jak głupi szczerząc zęby do aparatu. Zimno nie miało już żadnego znaczenia. Ważny był tylko…
SMS.
Treść wyskoczyła sama.
„A czy Kicia musi mieć powód, żeby zrobić Kiciusiowi prezent na Gwiazdkę?”.
Komórka prawie wyleciała mi z dłoni.
CHOLERA! GWIAZDKA!
Ty zawsze o czymś zapomnisz.
Pamiętałem! Pamiętałem jeszcze… z miesiąc temu. No, bo co zrobić, że grudzień jest taki… mało pociągający? Mróz, wiatr, lód, śliskie ulice… Kto wymyślił święta w równie beznadziejnym okresie?
Chrześcijanie?
Mniejsza. Ona mnie zabije!
Niewątpliwie. Wreszcie przejrzy na oczy i zażąda rozwodu.
Dobra, bez takich. Trzeba po prostu coś kupić. Coś… coś, ale co? Samochód? a kiedy dokładnie ta cała Gwiazdka?
Dzień przed świętami.
Super. Bardzo mi to pomogło.
Cieszę się. Dla twojej informacji, pierwszy dzień świąt obchodzimy co roku dwudziestego piątego.
No nie, Gwiazdka już jutro?! Czyli samochód odpada, bo nie zdążą dowieźć. Gitara? E tam. Ma przecież cztery, a nie wiem, jaka jej się spodoba. Biżuteria? Może… Ale, z drugiej strony, znowu? Chyba rzygnie. Sam bym rzygnął, niezależnie od kruszcu i ceny.
Czyli co? Poddajesz się?
Nie. Zawsze pozostają jeszcze ubrania. Właśnie! Pojadę do któregoś sklepu z ciuchami i po problemie!
Idiota. Za grosz wysiłku. Po co męczyć mózg, skoro można pójść na łatwiznę, nie?
Zignorowałem bełkot rozsądku, odpisałem żonie krótkie „heh” i wsiadłem do auta. Komórka wylądowała we wnęce, tuż obok broni. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że więcej się nie odezwie.
Jechałem szybko, szybciej nawet niż zazwyczaj. Znalezienie w miarę sensownego sklepu zajęło mi nieco ponad pół godziny. Jego wystawa, przyozdobiona śniegowymi gwiazdkami, co prawda trochę straszyła, ale… Ubrania wyglądały na porządne.
— Dobry wieczór! — Zaszczebiotała przesłodzonym głosem ekspedientka, gdy tylko szklane drzwi zasunęły się za moimi plecami. — Mogłabym pomóc? — Pokazała, jak szeroki potrafi mieć uśmiech. — Szuka pan czegoś… konkretnego?
Prychnąłem lekceważąco.
— Nie. — To wyraźnie zbiło ją z tropu. — i dzięki. — Skrzywiłem się lekko. — Naprawdę sobie poradzę.
— Ale… może jednak…
Umilkła pod moim zimnym spojrzeniem.
Pokręciłem głową z dezaprobatą.
Wyglądała komicznie. Stała za ladą, prosto jakby kij połknęła, raz po raz wygładzając służbową koszulę. Wątłe piersi wypchnęła do przodu, co niestety widziałem aż nazbyt dobrze, bo rozpiętych guzików zostawiła od góry stanowczo za dużo. Ogromne, błękitne oczy zerkały z nadzieją zmarzniętego szczeniaka, a wąskie wargi wydęły się niby-kusząco.
Czy ta idiotka naprawdę sądziła, że kogokolwiek uwiedzie? Może… powinna pochodzić na lekcje do Mercedes? Nie, w sumie, bez sensu. Przecież jeśli ktoś nie ma nic do pokazania, nawet najlepszy nauczyciel niewiele wskóra. Tak, niech lepiej zainwestuje w operację plastyczną. Przecież jest człowiekiem.
Ech, racja, szkapiasta ekspedientka w żadnym calu nie przypominała mojej Kici… Cholera, wolę nie wiedzieć, co by się działo, gdyby Mercedes stanęła przede mną w podobnie rozchełstanej koszuli…
Zejdź z obłoków. Chyba miałeś kupować prezent.
Odgarnąłem grzywkę i posłusznie ruszyłem pomiędzy wieszakami, po drodze wymijając dwie rozchichotane kobiety, które zresztą momentalnie zaczęły szeptać. od strony lady usłyszałem natomiast tęskne westchnięcie. Nie odwróciłem się.
Wybór był… rzeczywiście spory. Przez piętnaście minut obejrzałem masę sukienek, spódniczek, koszul, gorsetów i innych ciuchów o niesprecyzowanych nazwach. Kiedy zacząłem grzebać między szmatkami, wyglądającymi dosłownie jak jednoczęściowe stroje kąpielowe do spania, podeszła któraś z roześmianych klientek.
Zupełnie nie wiem, czego one wszystkie chcą. Przecież nie jesteś przystojny, ba, nawet brakuje ci trochę do przeciętności. No weź na siebie spójrz — wiecznie rozczochrany, przerośnięty, z za wielkimi ustami i przesadnym podobieństwem do dużego dzieciaka — zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Tragedia, co? a jednak czymś je przyciągasz.
Żarówiasto-czerwone tipsy zastukały w metalowy pręt podtrzymujący rozwieszone ubrania.
— Zgubiłeś się? — Głos był głęboki i dźwięczny, choć jednocześnie trochę zbyt nachalny. — Czego taki facet jak ty szuka w dziale kobiecym?
Uniosłem brodę.
Niekoniecznie ładna, mocno wyperfumowana Murzynka wpatrywała się we mnie z uwielbieniem. Dekolt miała aż za głęboki, bo obfity biust, bardziej przypominający krowie wymiona niż kobiecy atut, pozostawał obnażony przynajmniej do połowy. I, co gorsze, w stanik najwyraźniej nie zamierzała inwestować.
— Prezentu — odparłem szorstko.
Uśmiechnęła się, na moje nieszczęście, niezrażona oziębłym przyjęciem.
— i jak? — zaczęła przymilnie. — Wybrałeś coś?
Wypuściłem wolno powietrze.
— Waham się między tym a tym. — w rękach trzymałem dwa śmieszne wdzianka — jedno czarne, a drugie typowo świąteczne: czerwone, z białym futerkiem.
Twarz kobiety niebezpiecznie pojaśniała.
— Kup mi takie, a nie pożałujesz — wymruczała zalotnie. Musnęła dłonią miękki, śnieżny puszek. — Wiem, jak zadowolić mężczyznę.
Stanąłem prosto.
— To prezent dla żony — podkreśliłem, pokazując jej obrączkę.
Opuszki drobnych palców dotknęły mojego policzka.
— Lubię żonatych.
Zmarszczyłem brwi.
— a ja nie lubię tanich dziwek.
Nie czekałem na reakcję oburzonej klientki — po prostu wziąłem strój żeńskiej wersji Świętego Mikołaja i ruszyłem do kasy. Nie wdając się w żałosną dyskusję z ekspedientką, zapłaciłem, by jak najszybciej opuścić sklep.
W samochodzie spojrzałem na zegarek. Wskazywał czwartą dwadzieścia. Mogłem się więc pożegnać z nadzieją na szybki powrót.
To co? Znowu hotel?
No chyba.
Ciszę zmącił dzwonek telefonu.
Mercedes?
Nie inaczej.
Prześledziłem wiadomość.
„A kiedy właściwie wracasz? Kicia nie lubi spać sama… Nie zostawisz jej w święta, prawda?”.
Oho, zaczyna się. Spróbuj zaprzeczyć, a pożałujesz.
Postanowiłem nie zwlekać, by dłużej jej nie niepokoić.
„Będę wieczorem. Słodkich snów, kotku.”
Moje na pewno nie będą słodkie.
Oj, skąd ten pesymizm. Niewygodnie ci tam?
Niewygodnie.
Nie wymyślaj. Wziąłeś najdroższy pokój.
Ale nie wziąłem Mercedes!

* * *
Cały dzień przewracałem się z boku na bok, pięć razy wstawałem i wypiłem trzy kieliszki whisky. Nie pomogło.
Tuż po dwudziestej wyleciałem z hotelu, napisałem Mercedes, że dotrę za godzinę, a potem… potem rozpocząłem wyścig z czasem. Wymijałem samochody, olewałem światła, trąbiłem na co popadło, wciskając się w najmniejsze dziury, czym doprowadzałem innych do szału.
Żeby było śmieszniej, zaczęło padać. Małe, białe płatki fruwały w powietrzu, by następnie opaść na ziemię, którą pokrywała już cienka warstwa śniegowego puchu. Wyobraziłem sobie moją Kicię — całkiem nagą, z włosami przyprószonymi srebrzystymi gwiazdkami — trochę zmarzniętą, ale naprawdę apetyczną…
Lepiej nawet nie eksperymentuj. Udusiłaby cię.
Zapatrzony w okno, rozważałem swoją mocno nierealną wizję w takim skupieniu, że omal nie walnąłem w ciężarówkę.
Zostaw śnieg i Mercedes w spokoju. Wiesz, że wampiry nie tolerują zimnego.
Do pokoju pomknąłem jak strzała. Zdyszany, pchnąłem drzwi, wyhamowując na dobre dopiero przed dywanem.
— Mercedes…
Nie odpowiedziała. Jej teoretycznie rozebrana podobizna, spoczywająca na łóżku, również nie zareagowała.
A szkoda.
Podszedłem nieco bliżej, choć nogi odmawiały posłuszeństwa.
Na ogromnym płótnie została przedstawiona moja ze wszech miar idealna żona, zaopatrzona przez szaloną malarkę wyłącznie w szeroką, czerwoną wstążkę, przewiązaną na wysokości piersi. Delikatne wygięcie zgrabnej sylwetki dodatkowo podkreślało zmysłowe i bardzo kobiece krągłości, natomiast nabrzmiała warga, która zdawała się niemal drgać, odsłaniała lśniące, a przy okazji ostre jak szpilki, kiełki.
Jęknąłem, czując znajomy ucisk w spodniach.
Mała cholera! Dobrze wiedziała, że łatwo mnie rozbroić. Tylko… Tylko to był cios poniżej pasa! Dosłownie!
A ktoś ci się każe podniecać obrazkiem, pieprzony seksoholiku?!
Malowała świetnie, perfekcyjnie, wyjątkowo. Oddawała wiernie każdy detal, przenosiła na blejtram to, czego praktycznie przenieść się nie da — życie.
Tak, rzeczywiście potrafiłem dostrzec miękkość jasnobrązowej skóry, rozpoznać buntowniczy błysk rdzawych oczu, a irracjonalny, choć autentycznie upojny zapach Cuba libre w jakiś niewytłumaczalny sposób ciągle uderzał w moje nozdrza.
Świat drgnął — zaczął skakać, tańczyć, wirować, gubić poszczególne pasma barw. Zmęczenie odeszło w niepamięć; została suchość w gardle, drżące dłonie, łomot serca i coraz ciaśniejsze dżinsy.
Nie, to śmieszne. Nie załamuj, proszę cię. To tylko portret, słyszysz? Głupi bazgroł, a nie spełnienie twoich erotycznych fantazji. Twoje spełnienie uciekło, rozumiesz? Wspaniała Mercedes wyręczyła się…
Drzwi od łazienki zaskrzypiały, a w progu stanęła uśmiechnięta artystka.
Fala puszystych włosów spływała aż do bioder, zakrywając biust, ozdobiony pamiętną wstęgą, muskając żebra, pojedynczymi kosmykami dotykając również podbrzusza.
Złośliwa aktorka przyjęła niby-skromną pozycję — skrzyżowała nogi i spuściła wstydliwie wzrok, żebym przypadkiem nie pomyślał sobie czegoś nieprzyzwoitego.
Pozerka. Zupełnie, jakby nie pojęła, że już trochę za późno.
— Który prezent podoba ci się bardziej? — rzuciła nienaturalnie niskim, schrypniętym głosem.
Uwielbiałem, gdy mówiła w ten sposób.
— Zdecydowanie prawdziwy — przyznałem. — Chociaż podróbka też zdała egzamin.
Pełne, wspaniale wykrojone usta rozciągnęły się w triumfalnym uśmiechu.
— Właśnie widzę. — Mocno rozbawiona, podeszła i wsunęła mi dłoń między nogi, by dotrzeć do zdradliwego miejsca, coraz słabiej maskowanego przez sztywny materiał spodni. Palce zacisnęły się lekko. — Nawet czuję.
Zajęczałem głośno, przymykając powieki. Krew uderzyła do głowy, w żyłach wybuchł ogień, a delikatny dreszcz przyjemności rozszedł się po całym ciele.
— Mercedes…
— Cichutko — nakazała. Bez skrępowania sięgnęła do guzika. — Pewnie ci niewygodnie, co? — Usłyszałem zgrzyt rozpinanego rozporka.
Z gardła automatycznie wyrwało się głuche stęknięcie.
— No już, już. Zaraz ci ulżymy.
— Jesteś… niemożliwa — wydyszałem.
Zadarła dumnie brodę, spoglądając mi prosto w twarz.
— Wiem.
Bez najmniejszych protestów pozwoliłem zedrzeć z siebie dżinsy i czekałem tylko, aż bokserki również opadną na dywan. Niestety, Mercedes nagle zastygła w bezruchu, jakby zupełnie zapomniała, co robi. a ja przecież czekałem!
— Co tam znowu? — burknąłem, może nieco zbyt napastliwie, bo głębokiego wyrzutu nie zamierzałem w żadnym razie ukrywać. Niecierpliwe ręce sięgnęły do obnażonych pośladków i złapały je stanowczo, by upomnieć dziwnie zamyśloną Kicię.
— Śnieg. — Syknęła, gdyż wbijane paznokcie musiały jej sprawić trochę bólu.
— Nadal pada? — Bez większego zainteresowania zerknąłem w stronę okna. Białe drobinki wirowały za szybą, a pobliskie drzewa zostały przyozdobione puszystą, zimową posypką, świetnie imitującą puchową kołderkę. Hm… zupełnie nie wiem, czemu kojarzyła mi się także z bitą śmietaną.
— Piękny obrazek, nie?
Wstrząsnął nią dreszcz, pod wpływem którego bezczelna mina straciła nieco na pewności.
— Nie lubię śniegu — podkreśliła dobitnie, zaczynając się niespokojnie wiercić.
Moja Mercedes w bitej śmietanie. Słodka, śliczna, bezbronna…
… i wściekła, na przykład. Weź z tym skończ. Dobrze ci radzę.
Wściekła też może być. Byle w śmieta… znaczy, w śniegu.
— a ja lubię — odezwałem się, szczerząc zęby. — na tobie, Mała.
Uwolnione pośladki momentalnie pokryła gęsia skórka.
— Nie.
Podarowałem jej najbardziej złośliwy uśmiech, na jaki było mnie stać.
— Tak, tak, Kotku — wymruczałem przymilnie. — Zobaczysz, spodoba ci się.
Jęknęła, kręcąc zawzięcie głową.
— Enrique, ja cię proszę… — Postąpiła krok do tyłu. — Nie zrobisz mi tego!
Zachichotałem.
— Oj, nie denerwuj się tak. — Podniosłem ją i ruszyłem prędko do drzwi balkonowych. — Trochę zimna nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Walczyła, a jak! Wyrywała się, szarpała, biła pięściami, choć ostatecznie postanowiła uchwycić moją szyję, w obawie przed bolesnym upadkiem. Jedynie rdzawe oczy nadal próbowały dokonać morderstwa.
— Enrique, bo się obrażę.
A nie mówiłem?
Sięgnąłem do klamki.
— Ja nie żartuję, słyszysz?!
Otworzyłem.
— Enrique, to nie jest śmieszne!
Plastikowe drzwi, pchnięte mocno biodrem, poleciały na ścianę, wpuszczając do środka powiew mroźnego powietrza.
— ENRIQUE!
Ech, i teraz się zacznie. Uprzedzałem przecież.
— Kicia, nie panikuj — powiedziałem raczej beztroskim tonem i bez zastanowienia ułożyłem ją na posadzce.
Wrzasnęła.
— na lodowatych kafelkach?! — warknęła wściekle. — Zdurniałeś do reszty?!
No, przesadziłeś. Tym razem poważnie.
Westchnąłem ciężko.
— Niech ci będzie.
Powziąłem zamiar okazania względnej litości, więc, mimo ostrych sprzeciwów, zamknąłem Mercedes na balkonie, by po paru sekundach powrócić do niej z miękkim, szkarłatnym kocem. Mała, nie powiem, że z wdzięcznością, ale, w każdym razie, czym prędzej się na niego zwaliła.
Uniosłem brew.
— Co… robisz? — spytałem uprzejmie, kiedy wykorzystała tkaninę do utworzenia ciasnego kokonu.
— Przykrywam się — prychnęła. — Nie widać?
Warknąłem cicho.
— Wiesz dobrze, że mam inne plany. — Prędkim ruchem ściągnąłem bokserki.
Jej powieki zmrużyły się lekko.
— Chyba kpisz.
Bez cienia skrupułów wpakowałem się żonie na biodra, by rozgrzebać przeszkadzający materiał.
— Kiciuś, błagam — próbowała jeszcze. — Zamarznę tu! Ty też zamarzniesz.
Wreszcie natrafiłem na wstążkę.
— Najpierw muszę rozpakować prezent — wyjaśniłem, dostrzegając zdumione spojrzenie Mercedes.
— Ty cholerny, nienormalny…
Rozwiązałem i zamknąłem jej usta pocałunkiem. Przez moment wierciła się, niezadowolona, jednak w końcu uległa. Czułem, jak drży, jak usiłuje przylgnąć zdrętwiałym ciałem do mojej klatki piersiowej.
— Zaraz się rozgrzejesz — zapewniłem.
Drobne ramiona zadrżały.
— Zabiję cię, jeśli to zrobisz — wycedziła z trudem, wciskając mi palce między żebra.
Zawyłem.
I co? Nie trzeba było posłuchać?
Krągły biust, rozjeżdżający się odrobinę na boki; rozmigotane, brązowopomarańczowe tęczówki; lekko zsiniałe, ale ciągle tak samo zmysłowe wargi oraz maleńkie płatki śniegu, doskonale kontrastujące z ciemną skórą…
Dobra, zgoda. Słuchanie byłoby bez sensu.
Oparłem dłonie na podłodze i zamruczałem, rozochocony.
— To… wesołych świąt, Mała — rzuciłem szeptem, wbijając się w nią jednym, sprawnym pchnięciem.
Donośny, raczej nieplanowany krzyk rozdarł ciszę grudniowego wieczoru.
Zdrętwiała, patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, ze słabą nadzieją, że jednak odpuszczę. Tak naprawdę nie miała nic naprzeciwko dalszej zabawie, a niemy opór był jak najbardziej fałszywy. Skąd wiedziałem? Otóż wrażenie niechętnej i zdystansowanej zatarły zdradzieckie uda, które w innych okolicznościach mógłbym całować aż do znudzenia. Ich mimowolne, pełniejsze rozwarcie wziąłem za jawne zaproszenie – pozostałe czynniki zwyczajnie przestały się liczyć.
Wstrząsany nagłym dreszczem podniecenia, przeniosłem ciężar ciała na ramiona i poprawiłem ułożenie bioder, by dotrzeć głębiej.
Przymknęła powieki, całkowicie poddając się moim ruchom, przy czym każde mocniejsze natarcie kwitowała przeciągłym jękiem.
Drobne ciało sunęło wraz z kocem do przodu, do tyłu lub ewentualnie w bok, zgrabne piersi podskakiwały w dzikich pląsach, natomiast wygięta szyja nabrzmiała od pulsujących żył. Małe, automatycznie wysunięte kły rozwiewały wszelkie wątpliwości na temat braku zaangażowania ze strony Kici.
W pierwszej chwili pomyślałem o sobie. O tym, że tęskniłem, że tak długo nie miałem do niej dojścia, że, mimo natarczywej potrzeby bliskości, zniosłem dzielnie dwa tygodnie bez seksu. Mercedes niemal od zawsze należała do mnie i tylko do mnie, jednak podczas wyjazdów zdawała się dziwnie odległa, niedostępna. Strach, spowodowany troską o jej bezpieczeństwo, jedynie potęgował rozdrażnienie, jak również uczucie beznadziejności. Gdyby coś zaszło, nie mógłbym nawet próbować pocieszać, otrzeć łez, skapujących z wilgotnych rzęs ani zapewnić wsparcia, a standardowe pokrzepiające telefony nie zawsze wystarczały.
Świadomość, że wreszcie ją posiadłem, wywoływała specyficzny rodzaj euforii. Moja słodka Mała stała się zupełnie bezbronna — uległa, robiła to, co chciałem, bo byłem silniejszy i zdobyłem nieograniczoną władzę.
Zaślepiony pożądaniem, nie kontrolowałem ani siebie, ani jej, pozwalając zwierzęcym instynktom przezwyciężyć umysły. Szczerze, trochę przesadzałem — dałem się ponieść brutalności, jak również samolubnemu pragnieniu zaspokojenia.
Drobne dłonie zawędrowały na moje plecy, by w najmniej oczekiwanym momencie ugrzęznąć paznokciami w skórze.
Piekący ból sprawił, że odruchowo naparłem z większym zdecydowaniem, wciskając Mercedes w podłoże.
Zaskamlała żałośnie, a smukłe palce zaczęły desperacko sunąć w kierunku pasa.
Syknąłem cicho, mimo wszystko nie dociskając bardziej. Zapach własnej krwi zadziałał niezwykle otrzeźwiająco, dzięki czemu pomyślałem o kochanej, choć aktualnie nieco stłamszonej, bezradnej Kici.
Ona przecież też tęskniła, też znosiła długie chwile samotności, też musiała spać w pustym łóżku. Nie narzekała, nie skarżyła się, ale jednak cierpiała.
Właśnie! Czekała na święta jak na zbawienie, a ty, zamiast prezentu serwujesz jej koszmar?! Zawsze sądziłem, że miłość nie polega na samozadowoleniu. Masz zamiar wyprowadzać mnie z błędu?
Zacisnąłem zęby, wysuwając się odrobinę i uspokajając ruchy. Zwolniłem nieco, odrzuciłem brutalność, choć z subtelnej gwałtowności nie rezygnowałem. Dbałem, by nie pchać zbyt ostro, bo dotarło do mnie, jak nieprzyjemne musi być szorowanie tyłkiem po pseudoposłaniu. Starałem się jak mogłem, chcąc dać jej coś od siebie, bo marzyłem, że odczuje dokładnie wszystko – każde najlżejsze dotknięcie.
A marzenia, jak to w Wigilię, uwielbiają się spełniać.
Z czasem rozpaczliwy skowyt rzeczywiście przeszedł w głośne jęki rozkoszy.
— Milaan… — dyszała. — Ty… Ty skończony… Ach! Dupku…
Uśmiechnąłem się blado.
— Też cię kocham, Kotku — oznajmiłem przekornie, podejmując wyzwanie dokładnego zbadania najgłębszych zakamarków.
Mercedes wygięła się w delikatny łuk, a jej ręce opadły bezwładnie na koc. Jęki stopniowo słabły, by ostatecznie zginąć w okrzyku, który wydałem, gdy ciepły płyn zalał niemożliwie śliskie wnętrze. Nawet nie zauważyłem, kiedy zdążyła tak zwilgotnieć.
Zmętniałe oczy uchyliły się na moment, by powieść wokół błędnym wzrokiem. Mięśnie Mercedes uległy skurczowi niemal natychmiast, co doprowadziło do łapczywego łapania powietrza i orania paznokciami w tkaninie. Zaciśnięciu pięści towarzyszył charakterystyczny odgłos dartego materiału.
Również zasapany, odsunąłem się, podziwiając swoje dzieło.
— i jak? — spytałem urywanym głosem. — Mój prezent też ujdzie?
Nie odpowiedziała, za bardzo zajęta uspokajaniem nierównego oddechu.
Nie męcz. Niech odpocznie.
Zwaliłem się ciężko tuż obok Kici i wpatrzyłem w bezchmurne niebo. Gwiazdy błyszczały żywym srebrem, księżyc wisiał idealnie nad nami, a śniegowe płatki furkotały dalej, znikając szybko w razie kontaktu ze skórą.
Wiedziałem, że za kilka minut rozpalone ciała zareagują na niską temperaturę otoczenia, że Mercedes znowu zacznie się złościć, a w rezultacie oboje wylądujemy w wannie pełnej gorącej wody. Jednak, póki co, leżałem rozciągnięty na posadzce, korzystając z chwili.
Głupia radość pary idiotów. Istotnie, masz z czego korzystać.
Wyciągnąłem dłoń i pogładziłem strasznie rozczochrane, brązowe włosy.
Tak — naprawdę dobrze jest mieć z kim spędzić święta.
Ostatnio zmieniony pn 03 wrz 2012, 17:13 przez Gianna, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Robiło się wyjątkowo zimno. Wiał porywisty wiatr, temperatura spadła w okolice zera
Skoro mowa o grudniu to temperatura w okolicach zera nie jest kwalifikowana jako "wyjątkowo zimno"
rzecz święta
Rzeczy święte raczej dla wampirów nie są tak święte jak dla ludzi. Raczej wolą ich unikać.
postanowił sprowadzić mnie na Ziemię
Małą literą ziemia. Nie występuje tu jako planeta.
Samego siebie raczej nie oszukasz.
Te "raczej" dałbym jako osobne zdanie następujące po tym.
Byle tylko nie Pedro!
Albo "Byle nie Pedro" albo "Tylko nie Pedro". Razem nie wygląda dobrze.
westchnięciem. z tapety(...)czekoladową barwę. aż chciało
Po kropkach duża litera.
Jechałem szybko, szybciej nawet niż zazwyczaj
Bez "nawet" brzmiałoby lepiej.
Uśmiechnęła się, na moje nieszczęście, niezrażona oziębłym przyjęciem
Tutaj pasowałaby zmiana szyku: "Na moje nieszczęście, uśmiechnęła się niezrażona oziębłym przyjęciem".
Lubię żonatych.
Zmarszczyłem brwi.
— a ja nie lubię tanich dziwek
"A" zastąpiłbym przez "ale". Znów tutaj mała litera na początku zdania się pojawiła.
i wypiłem trzy kieliszki whisky
Whisky pije się w szklankach.
Tuż po dwudziestej wyleciałem z hotelu
W połowie grudnia zmierzch zapada wcześniej niż o dwudziestej, więc mógł wyjść wcześniej.
Jej teoretycznie rozebrana podobizna
Teoretycznie rozebrana?
A ktoś ci się każe podniecać obrazkiem, pieprzony seksoholiku?!
To chyba głos w jego głowie - trzeba by dać kursywę.
i coraz ciaśniejsze dżinsy
Coraz ciaśniejsze w okolicach krocza - przecież reszta pozostała wygodna.
… i wściekła, na przykład. Weź z tym skończ. Dobrze ci radzę.
Znów brakuje kursywy.
Małe, automatycznie wysunięte kły
"Automatycznie" tutaj nie pasuje.
Milaan… — dyszała
A nie Enrique?

Musisz zwracać większą uwagę na stawianie dużych liter na początkach zdań, bo nagminnie ich tam brakuje.
Zapominasz też o kursywie kiedy wprowadzasz głos rozsądku.
Imiona przywodzą na myśl telenowelę rodem z Wenezueli. Jakoś niezbyt mi to pasuje do wampirów.
Mimo tego czytało się przyjemnie i płynnie. Chętnie poczytałbym więcej o tej parce(niekoniecznie w scenach +18), o misji wampira itp.
Pisz pisz, bo efekty są ciekawe.

3
Przyznam się, że tekst był nawiązaniem do większej całości, stąd niewyjaśniona zmiana imion (w oryginale są mniej komiczne) – tamto przeoczyłam. Jeśli chodzi o kursywę – w Wordzie wyglądało to nieco inaczej, a tu zaznaczałam, idąc „na żywioł”, wobec czego kilku sugestii Rozsądku nie zauważyłam.
Co do przygód wspomnianej pary – pracuję nad powieścią o nich (marzy mi się nawet jej wydanie). Raczej 18+, ale bardziej ze względu na nieprzyzwoity język bohatera i brutalne zachowania, niż na sceny erotyczne.
Z reszty trudno by mi się było tłumaczyć bez odwołań do „głównej treści”, także moja wina, powinnam wszystko wyjaśniać na bieżąco.
Tylko kieliszków od whisky będę bronić. Przecież są.
Pozdrawiam i dziękuję za opinię

4
Lubię, jak wampiry są wampirze i trochę szaleją ze swoimi możliwościami. Dlatego:
a) nie podoba mi się scena w sklepie, gdzie Enrique przechadza się między tętniącymi ciepłą krwią klientkami i nic. Nic go nie ruszają. Normalny wampir, powinien choć się oblizać. :)
b) podoba mi się pomysł seksu na mroźnym balkonie.
Gianna pisze:Właśnie! Czekała na święta jak na zbawienie, a ty, zamiast prezentu serwujesz jej koszmar?! Zawsze sądziłem, że miłość nie polega na samozadowoleniu. Masz zamiar wyprowadzać mnie z błędu?
/.../
A marzenia, jak to w Wigilię, uwielbiają się spełniać.
Wampirzyca czekająca na święta jak na zbawienie? Cóż. Jakoś to do mnie nie przemawia. Prędzej (jak 1/3 ludzkości) czeka na prezent pod choinką. Wampiry i zbawienie...
Co do samozadowolenia bohatera: kupuje swojej pani prezent, który jest prezentem dla niego. :D

zaqr już wrócił uwagę na czas. Enrique idzie do hotelu przespać dzionek, bo jest 4.30 rano. W grudniu to środek nocy. Słońce wschodzi koło ósmej, zachodzi koło siedemnastej, a może wcześniej. Czyli gdyby poszalał trochę podczas jazdy, tak jak robi to wieczorem, to pewnie przed wschodem słońca dotarłby do Kici. Tak samo nie musi czekać wieczorem do ósmej. Przecież na pewno już od jakiegoś czasu jest super ciemno, a o słońcu dawno nie ma śladu.
To są drobiazgi, o których trzeba pamiętać, kiedy się pisze o wampirach - trzeba śledzić godziny wschodów i zachodów słońca.
Gianna pisze:Zdyszany, pchnąłem drzwi, wyhamowując na dobre dopiero przed dywanem.
Znowu mam pod powiekami kreskówkę. Bohater pędzi i hamuje przed dywanem?
Gianna pisze:Z czasem rozpaczliwy skowyt rzeczywiście przeszedł w głośne jęki rozkoszy.
Gdzie oni żyją? Dokazują na balkonie w wigilijny wieczór. Para uprawiająca seks i robiąca przy tym sporo hałasu w taki wieczór, na pewno przyciągnęłaby czyjąś uwagę. Wiem, że to pytanie bez sensu, bo to fragment wyjęty z całości...
Gianna pisze:Drobne dłonie zawędrowały na moje plecy, by w najmniej oczekiwanym momencie ugrzęznąć paznokciami w skórze.
Piekący ból sprawił, że odruchowo naparłem z większym zdecydowaniem, wciskając Mercedes w podłoże.
Zaskamlała żałośnie, a smukłe palce zaczęły desperacko sunąć w kierunku pasa.
Syknąłem cicho, mimo wszystko nie dociskając bardziej. Zapach własnej krwi zadziałał niezwykle otrzeźwiająco, dzięki czemu pomyślałem o kochanej, choć aktualnie nieco stłamszonej, bezradnej Kici.
I znowu ta sama uwaga, co gdzieś tam wyżej. To wampiry - zapach krwi go uspokoił? Rozumiem, że mógł otrzeźwieć, jak mu Kicia wbiła paznokcie w plecy i nieco je rozorała, ale zapach krwi powinien go pobudzić do większego szaleństwa.
Gianna pisze:Mięśnie Mercedes uległy skurczowi niemal natychmiast, co doprowadziło do łapczywego łapania powietrza i orania paznokciami w tkaninie.
Zazgrzytało to zdanie. Nie rozumiem co się stało z Kicią. :(

Miła lektura.

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron