9 Kohorta

1
Witam, przedstawiam fragment opowiadania pod tytułem 9 Kohorta(dziewiąta kohorta). Proszę o recenzje i konstruktywną krytykę.



Nie ma już dobrych ludzi, chyba nigdy ich nie było. Nie ma już dobra, chyba nigdy go nie było. Ludzie są okrutni zawsze tacy byli. Więc jestem najokrutniejszym z nich, przynajmniej według innych.
Nie cierpię małych wiosek takich jak ta, w której teraz jestem. W niewielkich obskurnych domkach siedzą zacofani wieśniacy ze swoimi obsesjami i stereotypami.
Znalazłem jedyną tawernę w okolicy, choć dla mnie jest to raczej miejsce gdzie do brudnych kufli leją rozwodnione piwo, które później ląduje w żołądkach śmierdzących ludzi, zmuszając przeżarte wątroby i nerki do pracy. Od samego wejścia wyczułem na sobie wzrok przeszło dwudziestu par oczu, z czego czworo należało do tutejszej hołoty zbójnickiej. W tych niewielkich móżdżkach, oceniali jakie stanowię zagrożenie i czy mogą bez obaw zabić przybłędę, po czym zagarnąć ofierze pieniądze. Największy znak zapytania stanowił miecz na moich plecach i to jak nim władam. Chętnie bym im to pokazał, ale wszystko w swoim czasie.
- Piwo, jedno- rzuciłem w stronę karczmarza.
- Dwa srebrniki- odparł.
Zwęszył interes i podniósł cenę, miejscowy bez wątpienia płacił połowę tego co ja. Rzuciłem monety na blat, czekając na herszta bandy.
- Postawisz koledze piwko, prawda?- głos należał do łysego, brodatego mężczyzny.
- Nie mam kolegów- odpowiedziałem nie siląc się na miły ton.
- Chyba nie rozumiesz- wskazał swoich trzech podwładnych.
Szybko przeszedł do sedna i dobrze, bo okrutnie cuchnął.
- Bez urazy jesteście całkiem przystojni, ale wole kobiety.
Ta fraza musiała ich mocno zaboleć. Brodaty chwycił mnie za ramie, chciał wymierzyć cios ale nie zdołał, wcześniej zamarł w bezruchu. To by było na tyle z radości pojedynku z tymi kanaliami. Cofnął się jąkając coś pod nosem. Pęcherz przepełniony piwskiem nie wytrzymał napięcia, popuścił. Teraz wszyscy wlepili w niego swoje chytre oczka.
- Szefie, co jest?- spytał największy z mężczyzn stojących za mną.
- Dzie…eee..wiąta kooo…horta – wreszcie wyjąkał.
Pociągnąłem solidny łyk piwa, wiedząc, że zaraz nie będę miał spokoju. Zaczęły kobiety z mojej prawej. Pomiędzy piskami i rozpaczliwymi krzykami dało się usłyszeć modlitwy. Karczmarz zemdlał, zaraz potem jakiś chłop przestał jeść to, co miał na talerzu i wbił sobie widelec w szyje. Fontanna tryskającej krwi z rozerwanej tętnicy opryskiwał wszystkich dokoła. Banda brodatego nie próbowała uciekać strach splątał im nogi. Zdawali sobie sprawę, że to nie ma sensu. Najmniejszy z nich, który miał zaatakować mnie z lewej strony stał nieruchomo trzymając w ręku solidny kij. Pozostali płakali jak małe dzieci. Zabrałem swoje monety, których nie zdążył zagarnąć gospodarz. To, co mi dał nie zasługiwało na taką zapłatę. Do środka chciał wejść jakiś wieśniak, lecz widząc krew i zapłakanych ludzi oraz spokojnie siedzącego mnie przy piwie, połączył fakty i postanowił ocalić tyle osób ile się da. Biegał po wiosce krzycząc dziewiąta kohorta. Nie znoszę hałasu a z racji tego, kim jestem niestety często mi on towarzyszył.
Wyciągnąłem miecz, a jęki w tym samym momencie nabrały na sile. Pochyliłem się nad brodatym.
- Ty i ten mały pasujecie do siebie, ładna była by z was parka.- obdarzyłem go uśmiechem. Kiedy wrzaski zaczęły zagłuszać moje myśli nie wytrzymałem.
-Milczeć ciemnogrodzie! -momentalny spokój- Dziś jest wasz szczęśliwy dzień, daruje wam życie- od początku nie miałem zamiaru krzywdzić bezbronnych, ale sława, którą mnie obdarzono jest szybsza od jej właściciela. Znów zwróciłem się do brodatego
- Tak oni ocaleją, niestety ty i twoi ludzie zagroziliście mojej osobie a to wybryk jednorazowy.
Miecz wszedł gładko w jego drżące ciało, ofiara szybko ucichła. Następnie niczym w tańcu podrzynałem gardła pozostałej trójki. Akt mordu przebiegał w totalnej ciszy. Stałem w kałuży krwi, nieprzemyślany ruch należało celować w korpusy. Wytarłem ostrze o ubranie małego. Następnie wsunąłem miecz z powrotem do pochwy. Tak właśnie rodzą się legendy o ludziach z dziewiątej kohorty. Tutejsi wieśniacy zapewne opowiadać będą o „tańcu mordercy”, w którym to zabijałem niewinne małe dziewczynki w białych sukieneczkach. Już przywykłem do zakłamanych opinii i tego, że nigdy nie ulegną zmianie. Oczywiście mogłem zostawić ich w spokoju, ale co jest złego w zabiciu czwórki morderców? Sam jestem sobie sędzią i osądzam innych. Ktoś powie że zupełnie bezprawnie, odpowiem że mym prawem jest dawno zatracona moralność . Bo nie ma już dobrych ludzi, nigdy ich nie było.
Opuściłem wieś powolnym krokiem kierując się do najbliższego miasta. Nie jakiegoś dużego ale zamieszkanego przez ludzi , którzy na widok mojego znamienia nie będą sobie rozchlastywać tętnic. Owszem moja wizyta nie będzie mile widziana jednak dadzą mi spokój.
Podróż zajęła niecały dzień. Jako że mój ubiór należał do typowego dla wędrownego włóczęgi straż nawet na mnie nie spojrzała. Błąd, kawał żelaza na plecach to raczej ważny argument bym pozostał na zewnątrz. Murowane domy niektóre z ładnymi elewacjami stanowiły miły kontrast dla kilku ostatnich tygodni spędzonych w brudzie. Bez problemu znalazłem jakąś tawernę. Tym razem moje wejście przeszło bez echa. Przestronne wnętrze i gwar rozmów zachęcały do rozgoszczenia się.
- Piwo, jedno- wiem ze moje zamówienia są dość jałowo lecz miłuje ten alkohol znając umiar.
- Najlepsze piwo w okolicy- odparł z uśmiechem gospodarz.
-Przekonamy się, jeżeli kłamiesz będę musiał cie zabić- zrobiłem groźną minę.
- Nie ma obaw, wierzę w moc pszenicznego- groźba nie zrobiła na nim wrażenie i dobrze bo tylko żartowałem, chyba.
Z kufla aż wypływała biała piana. Mały łyk potwierdził jego słowa.
- Zacny trunek, masz szczęście przyjacielu- odrzekłem rzucając dwa srebrniki, zasłużył. Choć nie wiem dlaczego nazwałem go przyjacielem, potrzebuje snu. Zająłem miejsce przy oknie z widokiem na drogę. Zamknąłem na chwile oczy wyłapując w skupieniu fragmenty rozmów osób będących w pobliżu.
- Mogę pana narysować?- ku mojemu zdziwieniu naprzeciwko zasiadła mała osóbka z kokardkami na głowie.
- Przepraszam- obok stanęła zapewne matka dziewczynki- Lily nie przeszkadzaj panu.
- Nic nie szkodzi, niech sobie rysuje.
Lubię towarzystwo dzieci, w większości bronią się przed otaczającym złem. Dopiero wraz z upływem lat ulegają demoralizacji. Stanowczo piwo i dzieci nie stanowią dla mnie problemu.
- No dobrze, ale Lily nie waż się przeszkadzać zrozumiano?- matka srogo spoglądnęła na swoją pociechę. Po tym jak mała malarka obiecała że będzie grzeczna, jej opiekunka wróciła do pracy. Najwidoczniej obsługiwała gości a nie miała z kim zostawić dziecka. Lily bezzwłocznie zaczęła tworzyć mój portret. Zachowując przy tym spokój i cisze. Piwo pomogło w rozluźnieniu, po trzecim kuflu naszła mnie chęć na drzemkę. Niestety podlotek obwieścił że skończył i chce żebym ocenił jej bazgroły. Przy czym nie użyła słowa bazgroły, tylko rysunek.
- O cholera- burknąłem pod nosem.
Widziałem wielu pseudo artystów jednak nawet razem wzięci nie dali by rady tej kilkulatce. Dokładnie odwzorowała proporcję ciała, układ mięśni, szczegóły ubioru i twarzy. Niestety również tatuaż został skopiowany. Taki talent i zdolności, w tak młodym wieku. Życie jeszcze nie raz mnie zaskoczy.
- Kto cie nauczył tak malować? – spytałem z niekłamanym zaciekawieniem.
- Nikt ja sama- wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. – Idę pokazać mamie.
Niedobrze, znowu będę obiektem obgadywań, chyba się popłacze. Nie zatrzymałem jej, niech rozsławia wspaniałego człowieka. Tak jak myślałem pokazała go nie tylko mamie ale i wszystkim w pobliżu. Gwar natychmiast przeszedł w szept. Mała dostała reprymendę żeby więcej do mnie nie podchodzić. Mimo to po chwili nie uwagi matki, znów siedziała przede mną.
- Jak masz na imię ? – spytała.
- Aziel – odparłem.
W tym samym momencie podbiegła zdenerwowana rodzicielka.
- Mówiłam ci żebyś nie niepokoiła pana, jest na pewno zmęczony.
Lily nie robiąc sobie nic z jej uwag pod moim portretem coś dopisała.
- Dlaczego kłamiesz? Nie wolno tak robić. Nie masz się czego wstydzić, prawdziwe imię pasuje do ciebie.
Co do cholery? Spytałem sam siebie gdyż mała została zmuszona do odejścia. Pod obrazem przedstawiającym moją osobę widniało jedno słowo Tyren. Co to za teatrzyk? Skąd zna moje prawdziwe imię? Prorok? W tak młodym wieku zdolności tego typu nie występują. Może wcześniej mnie widziała? I co z tego skoro nikt nie mówi do mnie po imieniu. Nie cierpię proroków ani niczego co z nim związane. Mała wiedźma, nie ważne skąd wie i jak wiele. Dzieciak nie stanowi żadnego zagrożenia, dopiero jak dorośnie zacznę się martwić.
Przywołałem karczmarza i zapytałem o najbliższy nocleg ten podał jakąś mało istotną nazwę. Miałem się kierować w stronę niewielkiego placu . Zapewnił że droga nie jest długa i szybko znajdę się w wygodnym łożu. Zawsze tak gadają, po prostu miał umowę z tą noclegownią i za każdego klienta dostawał część przychodu. Nie chciałem tracić czasu na dyskusje więc wstałem i ruszyłem za wskazówkami. Słońce znajdowało się nisko na niebie. Powoli dzień zastępowała noc. Handlarze zwijali swoje targowiska, ludzi ubywało, w oknach zapłonęły pierwsze świece. Tak jak się spodziewałem odnalezienie wskazanego budynku trochę zajęło. Z zewnątrz robił dobry wrażenie. Plac przy którym się znajdował nie należał do największych jakie widziałem, a i urodą nie grzeszył. Jednak widoki z okna nie miały żadnego znaczenia, chciałem się wyspać i nazajutrz ruszyć dalej.
Niewielki korytarz odprowadzał gości do holu w którym znajdowała się lada a za nią półka z kluczami. O dziwo nikt mnie nie przywitał. Stałem w półmroku oczekując na właściciela. Jako że nie należę do cierpliwych, wyciągnąłem rękę w stronę klucza wiszącego pod numerem piątym. Niespodziewanie coś zacisnęła się na moim przegubie. Po krótkich oględzinach, owym czymś okazała się smukła dłoń należąca do podstarzałego mężczyzny. Jakim cudem go nie zauważyłem? Nie dość że pierwszy raz ktoś mnie podszedł, to na dodatek był to starzec, totalna kompromitacja.
- Pan to z tych nie cierpliwych- bardziej stwierdził niż spytał, lekko chropowatym głosem. Uprzejmie się uśmiechnął i położył klucz na ladzie.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę – odparłem, ciągle nie mogąc zrozumieć, jak to się stało że go nie zauważyłem.
- Pokój numer pięć to doskonały wybór, idealnie do pana pasuje. – uniósł krzaczaste brwi i puścił oko.
- Rozumiem, macie różnej standardy?
- Ależ, skąd tu nie o to chodzi – obdarzył mnie dziwnym uśmiechem - widzę że zaraz mi tu pan uśnie. Proszę wziąć klucz i iść schodami na pierwsze piętro, ostatni pokój po lewej.
- Ile płacę?
- Zapłatę odbierze pokuj.
- Chyba się pan przejęzyczył
- Pozwól że spytam drogi chłopcze, jak tu trafiłeś?
Czy ten facet nazwał mnie właśnie chłopcem? Gdyby nie zmęczenie nawet bym się uśmiechnął.
- Karczmarz z takiej sporej gospody, znajdującej się niedaleko wschodniej bramy polecił mi to miejsce.
- Ach, więc powiadasz że karczmarz?
- Dokładnie
- Tylko widzisz mój drogi panie – popatrzył mi prosto w oczy- u nas nie ma żadnej karczmy.
- Jak to nie ma – uniosłem ton głosu - przecież niedawno piłem w niej dobre piwo. I to nie jedno.
- Skoro tak twierdzisz
Cholera w co ten dziadek ze mną gra. Zamknąłem oczy żeby się uspokoić i nie wybuchnąć gniewem. Gdy je otwarłem starca już nie było. Rozglądnąłem się dookoła, jednak ślad po nim zaginął. Tak samo jak znienacka się pojawił tak samo szybko znikł. Moja ochota na sen szczególnie w tym miejscu szybko odeszła. Nie lękałem się opowieści obłąkańców. Wielu ich w swoim życiu spotkałem. Opowiadali różne historie od tych zabawnych po mroczne. Jednak zawsze równie dziwne i nieprawdopodobne. Ten starzec taki nie był, mówił logicznie i odpowiadał na pytania. Dlaczego nie znał tej karczmy? I co miał na myśli mówiąc że pokuj zabierze zapłatę. Stanowczo za dużo pytań jak na jeden dzień, byle do rana i zostawić to miasto daleko w tyle. Ruszyłem w wyznaczonym kierunku. Schodki pod moim ciężarem złowrogo skrzypiały. Stąpałem powoli, próbując w mroku wypatrzyć ewentualnych przeszkód w postaci wystających klamek, nikomu niepotrzebnych dzbanów, donic z kwiatami lub zwierząt. Niestety był za mało uważny. Cichy pisk i klejąca podeszwa wskazywały na to że rozdeptałem właśnie jakiegoś szczura. Dość szybko znalazłem drzwi na których wisiała lekko zardzewiała tabliczka z numerem piątym. Zamek stawiał opór, przekręcenie klucza nie należało do najłatwiejszych. W końcu po kilku próbach poddał się, i to była jedyna słuszna decyzja gdyż w razie kolejnego niepowiedzenia miałem zamiar wyważyć drzwi.
Przez niewielkie okno do pokoju wpadało światło księżyca. Oświetlało najważniejszy mebel a zarazem jedyny mnie interesujący. Spore łóżko, zapewne wygodne. Zatrzasnąłem drzwi i nie interesując się resztą wyposażenia ległem w miękkim łożu. Sen przyszedł szybko, zdecydowanie za szybko. Nie śniłem, ale również nie mogłem się ruszyć. Leżąc twarzą w kołdrze nasłuchiwałem dźwięków otoczenia. Całe to miasto przestało mi się już zupełnie podobać. Czas płynął powoli prawie zatrzymał się w miejscu. Co gorsza nic się nie działo. Tkwiłem tak nie wiedząc co robić i na co czekać. Błysk olśnienia przyszedł po kilku godzinach. Wyłączyłem zupełnie ciało, cały ten teatrzyk rozgrywał się w mojej głowie i to właśnie tam udałem się na walkę. Wyobrażałem sobie jak unoszę się z łóżka bez użycia mięśni. Chciałem lewitować, niestety za każdym razem bez skutku. Oczywiście nigdy tego nie potrafiłem ale zważając na okoliczności liczyłem na cud. I on nastąpił tylko nie w takim stopniu jak oczekiwałem. Wciąż z zamkniętymi oczyma czułem jak się unoszę. Po chwili stałem na ziemi. Uniosłem powieki i jedynym co przychodziło mi do głowo to słowa wypowiadane od dawien dawna w takich sytuacjach.
- O kurwa- wycedziłem z zaciśniętymi zębami.
Widziałem swoje ciało leżące bezwładnie w tym samym miejscu w którym pozostawało odkąd się położyłem. Być w dwóch miejscach jednocześnie to niezbyt ciekawe uczucie. A jeszcze mniej komfortowe jest bycie obok kogoś kogo się nie dostrzega. Miałem przekonanie graniczące z pewnością że ktoś mnie obserwuje, ale nie tego leżącego na łóżku a tego chodzącego w kółko, tego którym teraz byłem. Nie dałem po sobie poznać że wiem o obecności intruza, choć nie wiem kto w tym miejscu nim był on czy ja. Sięgnąłem po miecz który wisiał, na oparciu łóżka. Tak jak myślałem nie dałem rady go podnieść. Do głowy napływał potok pytań. Spróbować wrócić do ciała i być może stracić ostatnią szanse wyjścia z tej sytuacji cało? Pozostać pieprzonym duchem? Zaraz, zaraz bycie pieprzonym duchem nie jest takie złe… Cholera o czym ja myślę, muszę żyć, mam cel, ważny cel, chyba ważny. Niespodziewanie porzuciłem rozmyślanie o mojej przyszłości i skupiłem się na oknie. Nie tyle na samym obiekcie a tym co przez nie było widać, a właściwie na tym co powinno być widoczne. Liczne kamienice i brukowany plac, przestały istnieć. Właściwie to chyba nigdy nie istniały. Księżyc winien już dawno oddać władzę na niebie słońcu ale tego nie uczynił. I znów kolejne pytania. Gdzie jestem? Co robić? Kto jest ze mną? Ludzie z dziewiątej kohorty nigdy nie bywali bezsilni, to oni zawsze decydowali o rozwoju wypadków. Jednak w tym momencie coraz bardziej zaczęło mnie ogarniać uczucie które odrzuciłem wiele lat temu, niepokój zwany lękiem. Trzeba działać, nie dać im satysfakcji kim kol wiek są i czego kol wiek chcą.
- Koniec zabawy, wiem że tu jesteś!
Krzesło pod ścianą zaskrzypiało.
- Już myślałam drogi Tyrenie że nigdy mnie nie wywołasz.- melodyjny głos kobiety rozszedł się w pomieszczeniu.
- Podejdź bliżej – zażądałem
- Obawiam się że to nie będzie bezpieczne zarówno dla mnie jak i dla ciebie. Więc wybacz lecz gdy się nadto zbliżysz odejdę a ty zostaniesz do końca niematerialnym bytem.
Bała się, to znaczyło że moje możliwości są większe niż tylko przemieszczanie się, po prostu jeszcze ich nie odkryłem.
- Co to za przeklęte miejsce i dlaczego jestem twoim więźniem.
Zaśmiała się, ale był to śmiech osoby przestraszonej.
- Źle mnie postrzegasz, to nie ja tu jestem tą złą choć to zależy od punktu widzenia, o tym później. Mamy mało czasu dla tego słuchaj i nie wtrącaj się nie pytany.- jej ton uległ zmianie z delikatnego i pełnego zakłamanej radości na twardy.- Za chwilę zaproponuję ci dwie drogi, którymi będziesz mógł podążyć.- popatrzyła chyba w moim kierunku- Nie rób sobie nadziei, obie nie oznaczają dla ciebie nic przyjemnego.
- Miło z twojej strony – odparłem ironicznie
- Miałeś się nie wtrącać
- Racja, znowu się zawiodłem na sobie
- Ech, wszystko traktujesz tak lekko? Zresztą nie chcę wiedzieć. – szybko się zreflektowała widząc że zabieram się za odpowiedź- Należałeś do dziewiątej kohorty, powiedz pamiętasz przebieg rekrutacji?
- Trzech osiłków, wybierało piątkę ludzi i dawało im różne uwłaczające zadania. Kazali się tarzać w błocie razem z warchlakami, jeść to co one, dźgali dzidami i mieczami i wiele innych ciekawych rzeczy.- nigdy nie odpowiadałem ciekawskim na pytania tyczące się dziewiątej kohorty, lecz teraz nie widziałem wyjścia.- Ja nie zamierzałem się dać poniżać i gdy jeden z rekrutantów kazał mi paść na kolana, odparłem że prędzej za jego matką po wsi przestaną wołać szybciej bo mąż idzie, niż będę się przed nim płaszczyć. Nie spodobały mu się moje słowa a mi jego reakcja, na szczęście był spasiony i utarczka nie trwałą długo. Ku mojemu zaskoczeniu nikt nie pomógł temu wieprzowi, mało tego oznajmiono mi że zostałem przyjęty.
- I nie zdziwiło cię takie zachowanie w armii która powstała z polecenia samego Boga i miała służyć utrzymaniu pokoju na ziemi?
- Owszem ale nie miało to żadnego znaczenia, nie wstąpiłem tam za sprawą wiary. Jednak jedno ci powiem Boga nigdy tam nie było. Można było przecież przewidzieć że armia pozbawiano przynależności, z naznaczeniem stworzyciela prędzej czy później będzie poważnym zagrożeniem.
- I mimo tego że dostrzegałeś niekonsekwencje w tworzeniu dziewiątej kohorty i kierunku w jakim zmierza postanowiłeś zostać?
- Wykorzystywałem ją dla swoich celów, mimo to nigdy nie zabijałem niewinnych.
- Aż w końcu objąłeś nad nią władzę.
- Skąd to wiesz?!- starałem ukryć się ogromną złość i ciekawość. Wszelkie kwestie dotyczące imion żołnierzy były skrywane, ale wielu z nich nie przestrzegało zakazu i rozpowiadało na prawo i lewo o swoich czynach podpisując się pod każdą historią swoimi imionami. Zakazowi podlegało również wyjawianie stopni, i tej restrykcji przestrzegano z wielką uwagą. Każdy kto nieopacznie zasalutował wśród cywilów miał ścinaną głowę, a dowódca którego tyczyły się owe saluty tracił natychmiastowo swój stopień.
- Skoro nie Bóg- zlekceważyła moje pytanie- dał sygnał do stworzenia tej niecodziennej gromadki to kto?
- Nie wiem a chciałbym, uwierz- odparłem zupełnie szczerze.- Niektórzy twierdzili że jeżeli kogoś zabijemy to za jego przyzwoleniem i akceptacją. Nie widzieli w tym nic złego byli przekonani że rzeczywiście on stworzył dziewiątą kohortę. Inni woleli nie wiedzieć, a pozostałych to nie interesowało.
- Widzisz może to nie on za tym stoi, ale za tym że ludzi z takim znamieniem jak ty nosisz jest coraz mniej to już tak.
- Co masz na myśli?
- Jeszcze do niedawna byliście niepokonani, nikt się nie mógł z wami równać. Podporządkowaliście sobie wiele królestw, a teraz? Ilu was zostało?
- Wiem do czego zmierzasz. Rzeczywiście ostatnio bardzo wielu z nas straciło życie. Zeszłej zimy słyszałem o wielu ludziach z oddziału którzy podobno zostali zabici przez wieśniaków. Nie chce mi się w to wierzyć nawet cała wioska czy mniejsze miasteczko nie dało by rady jednemu z nas, nie mówiąc już o tym że by nawet nie próbowali walczyć. Wiesz co się dzieje?
- Polują na was
- Kto?
- Ludzie tylko trochę inni, taki wasz odpowiednik ale ten dobry.
Pierwszy raz nie wiedziałem co powiedzieć. Nieznajoma nie pozwoliła na to by cisza trwała zbyt długo.
- Zapewne zdajesz sobie sprawę z czyjego polecenia?
-Tak- rzuciłem posępnie.- Czy ty jesteś jedną z tych osób?
- Ja, ależ skąd –roześmiała się- broń Boże – śmiała się jeszcze głośniej- Przepraszam zły dobór słów, Bóg raczej nie chciał by mnie chronić. Mimo tej pomyłki jestem pewna że potrafisz już określić w jakiej znajdujesz się sytuacji.
Nie odpowiedziałem, bo i nie widziałem powodu. Ten pokój był pułapką. Czekałem na myśliwego który niedługo przyjdzie i obedrze mnie ze skóry.
- Podczas naszej krótkiej pogawędki twoja pewność siebie prysła
- Mów czego chcesz albo spadaj, muszę się jakoś przygotować do obrony.
- Nie ładnie tak mówić do kobiety. Jak wspomniałam na samym początku masz dwa wyjścia albo zostać i zginąć, albo zginąć tylko na jakiś czas.
- Żartujesz sobie?
- Nie mam na to czasu.
- Jak niby można zginąć na jakiś czas? Umrę sobie pozwiedzam zaświaty i wrócę na śniadanko?
- Mniej więcej – doparła bez zastanowienia.
Nie wiedziałem co o tym myśleć. Jakaś szalona kobieta, potrafiąca rozmawiać z duchami oferuje śmierć z możliwością złożenia rezygnacji w odpowiednim czasie, cholernie dziwne.
Niespodziewanie zatrzymała się w miejscu z wysoko uniesioną głową.

Edit: Odcytowałem tekst.
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:37 przez tomato99, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Nie ma już dobrych ludzi, chyba nigdy ich nie było. Nie ma już dobra, chyba nigdy go nie było.
Skoro nigdy nie było, to nie jest dziwne, że teraz też ich nie ma. Bardziej pasowałoby tu zawahanie/pytanie czy tacy ludzie kiedyś byli("a może nigdy ich nie było?" - bo wiem, ze tłumaczę koślawo).
Więc jestem najokrutniejszym z nich
Więc powinno pojawić się wtedy, gdy coś wynika z czegoś co było wcześniej (padał deszcz, więc na ulicach są kałuże), a u Ciebie superokrucieństwo bohatera nie wynika z poprzedniego zdania.
gdzie do brudnych kufli leją rozwodnione piwo, które później ląduje w żołądkach śmierdzących ludzi
Tekst jest osadzony w średniowieczu(a tak przynajmniej mi się wydaje), więc smród i brud nie powinien nikogo dziwić ani obrzydzać(chyba, że bohater większość życia spędził w jakimś czystym miejscu)
jakie stanowię (ja)zagrożenie i czy mogą bez obaw zabić przybłędę, po czym zagarnąć ofierze pieniądze.
Za dużo orzeczeń wcisnąłeś tutaj - co najmniej jedno przydałoby się wyrzucić/zamienić np. "ofierze" na "jej".
Największy znak zapytania stanowił miecz na moich plecach
Idiom: stać pod znakiem zapytania. Ty zrobiłeś z miecza ogromny pytajnik. Trochę przesadziłeś z poetyckością i wyszedł Ci babol - niech po prostu miecz będzie "zagadką". I miecz na plecach jest średnio wygodny - pochwa przy pasie pozwala wyprowadzić cios przy samym wyciąganiu miecza.
Piwo, jedno- rzuciłem w stronę karczmarza.
- Dwa srebrniki- odparł.
Podkreślone jest niepotrzebne, a cena jest zdecydowanie za wysoka(nawet jeśli nie znam waluty) - srebro i złoto są kruszcami drogimi, więc za dwie monety srebrne kupiłby raczej więcej niż piwo.
prawda?- głos należał do łysego(ŹLE)
Nie mam kolegów- odpowiedziałem(DOBRZE)
Dlaczego w pierwszym przypadku jest źle? Po myślniku powinieneś zacząć od dużej litery, ponieważ nie jest to czasownik odnoszący się do mowy(powiedziałem/rzuciłem/szepnąłem etc.)
Brodaty chwycił mnie za ramie
Ramię.
i wbił sobie widelec w szyje
Szyję! Pamiętaj o ogonkach!.
Fontanna tryskającej krwi z rozerwanej tętnicy opryskiwał
Fontanna(ona) opryskiwała. Chyba, że znów zapomniałeś ogonka i maiło być "Fontanną".
Najmniejszy z nich, który miał zaatakować mnie z lewej strony
Po przecinku przydałoby się dodać "ten", żeby zdanie zgrabnie wyglądało.
Zabrałem swoje monety
Monety - już wcześniej używałeś tego słowa. Użyj "pieniądze".
Do środka chciał wejść jakiś wieśniak, lecz widząc krew i zapłakanych ludzi oraz spokojnie siedzącego mnie przy piwie
Nie rozciągaj tak zdań. A przynajmniej jeszcze nie - popracuj najpierw nad warsztatem. Tutaj przydałoby się zamienić część po "oraz" na "mnie siedzącego spokojnie(...)".
Biegał po wiosce krzycząc dziewiąta kohorta
Jeśli w taki sposób chcesz przytoczyć wypowiedź jakiejś osoby, to musisz użyć cudzysłowu: krzyczał "dziewiąta kohorta" - swoją drogą skoro jest taka legendarna to można by ją pisać dużymi literami. I nasuwa mi się pytanie - skąd do diabła Ci wszyscy ludzie wiedzieli, że obcy jest z dziewiątki?
ale sława, którą mnie obdarzono
Jego, czy dziewiątą kohortę?
Tak oni ocaleją, niestety ty i twoi ludzie zagroziliście mojej osobie a to wybryk jednorazowy
Namotałeś w tym zdaniu - bohater miał być elokwentny, a wyszło straszliwie sztucznie.
Stałem w kałuży krwi, nieprzemyślany ruch należało celować w korpusy.
Nie rozumiem sensu tego zdania.
Jako że mój ubiór należał do typowego dla wędrownego włóczęgi straż nawet na mnie nie spojrzała.
Trochę bezsens - po co wpuszczać do miasta jakiegoś włóczęgę, który później będzie żebrał na ulicach(w mniemaniu strażnika)?
Bez problemu znalazłem jakąś tawernę
Podkreślone - niepotrzebne.
wiem ze moje zamówienia są dość jałowo lecz miłuje ten alkohol znając umiar
Znów język mu się plącze. Swoją drogą umiar nie oznacza od razu jednego piwa, a zamówienie jednego nie będzie źle przyjęte, bo później przecież ten ktoś może zamówić kolejne i kolejne.
groźba nie zrobiła na nim wrażenie i dobrze bo tylko żartowałem, chyba.
Użyj mocy interpunkcji! "groźba nie zrobiła na nim wrażenie - i dobrze, bo tylko żartowałem. Chyba." Lepiej się czyta? Wg mnie tak.
Z kufla aż wypływała biała piana
Piwo średniowieczne różniło się znacząco od tego, co znasz z dzisiejszych czasów - o białej pianie można było pomarzyć.
Choć nie wiem dlaczego nazwałem go przyjacielem, potrzebuje snu.
Informacja o śnie nie jest nijak związana z wcześniejszą częścią zdania, więc wypadałoby ją jakoś oddzielić, albo stworzyć z niej oddzielne zdanie.
nawet razem wzięci nie dali by rady
"Daliby" łącznie
Dokładnie odwzorowała proporcję ciała
Proporcje - nie jest to jedna proporcja lecz ich wiele.
Mimo to po chwili nie uwagi matki
"Nieuwagi"
nie robiąc sobie nic z jej uwag pod moim portretem coś dopisała
"Dopisała coś pod moim portretem" - staraj się unikać zostawiania czasownika na końcu zdania.
Nie masz się czego wstydzić, prawdziwe imię pasuje do ciebie
No chyba, że zdanie wygląda jak te tutaj - tutaj czasownik pasowałby na końcu.
Musisz przeczytać to co napisałeś i sprawdzić, czy wszystko dobrze brzmi i do siebie pasuje - jeśli nie to coś zmień, jeśli będzie trzeba to później zrób to znowu.
przedstawiającym moją osobę widniało jedno słowo Tyren
Przydałoby się zasygnalizować rozpoczęcie cytowania słowa. Najlepiej w tym celu użyć dwukropka - "jedno słowo: Tyren".
Pan to z tych nie cierpliwych
Niecierpliwych - poczytaj o tym, z którą częścią mowy "nie" piszemy razem, a z którą rozdzielnie.
Zapłatę odbierze pokuj.
Pokój! Przez takie błędy aż odechciewa się czytać dalej - nie dlatego, że to błąd(bo każdemu się zdarza), ale dlatego, że wrzuciłeś tutaj tekst z takim błędem(z pewnością word, strona i jeszcze kilka programów Ci go podkreślało).
I co miał na myśli mówiąc że pokuj zabierze zapłatę
Znowu!
Cichy pisk i klejąca podeszwa wskazywały na to że rozdeptałem właśnie jakiegoś szczura
Eee. Ten szczur musiałby być martwy - inaczej by uciekł przed zbliżającym się butem. A nawet jeśli rozdeptał, to podeszwa by się nie kleiła - krwi nie wyciekłoby dużo, a ta, która by wyciekła nie byłaby początkowo klejąca.
Nie dałem po sobie poznać że wiem o obecności intruza, choć nie wiem kto w tym miejscu nim był on czy ja.
Powtórzenie.
nie dać im satysfakcji kim kol wiek są i czego kol wiek chcą.
Kimkolwiek - czegokolwiek.
Nie chce mi się w to wierzyć nawet cała wioska czy mniejsze miasteczko nie dało by rady jednemu z nas
Nec Hercules contra plures - nie przesadzaj z tym. Każdy polegnie, jeśli przeciwników będzie wystarczająco dużo.

INTERPUNKCJA! To leży w tekście na całej linii. W wielu zdaniach nie pojawia się nawet jeden przecinek, mimo tego, że te do najkrótszych nie należą. Wstukaj w google "przecinek" i poczytaj o tym gdzie i jak trzeba go wstawiać w zdanie.
Opuściłem wieś powolnym krokiem kierując się do najbliższego miasta
Tu przykładowo przydałby się przecinek.

Zdecydowanie musisz też przeczytać kilkukrotnie tekst przed wrzuceniem go tutaj. Unikniesz błędów typu:
Niespodziewanie coś zacisnęła się na moim przegubie
utrudniają one czytanie i można się przez to zniechęcić do tekstu.

Fabułą jest...mocno chaotyczna i niezbyt wiele z niej wynika. Zostajemy rzuceni w środek jakiejś sytuacji, a jakakolwiek informacja dotycząca świata czy bohatera pojawia się na końcu tekstu.

Nie podobało mi się - dużo błędów i potknięć, które powinieneś był wychwycić przed wrzuceniem tu tekstu. Dużo czytaj - zarówno książek i artykułów jak i zasad pisowni.

3
Pierwszy akapit jest zupełnie niepotrzebny. Dużo ciekawiej brzmi utwór rozpoczynający się: "Nie cierpię takich małych wiosek jak ta". A te dwa srebrniki zabrzmiały trochę śmiesznie.. Może bohater to przebrany Judasz? ;] Dalej nie czytałem.
Roronoa Zoro: Chcesz mnie zabić?! Nie potrafiłeś nawet zabić mi nudy!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”