W drzwiach jednorodzinnego domu przy ulicy Doświadczalnej zaczął rozlegać się chrobot. Był to dźwięk przewlekły i natarczywy, powtarzał się co chwilę, zupełnie jakby osoba po drugiej stronie wypróbowywała różne pary kluczy. Całe szczęście, że akurat nikogo nie było w domu. Któryś z domowników z pewnością pomyślałby, że do mieszkania próbują dostać się włamywacze. I to – o zgrozo! – w biały dzień.
Najmłodszy członek rodziny – Bartek był akurat w szkole, jego ojciec – Piotr Nawrotowski siedział w barze i starał się zapić ostatnią, poważną kłótnię z Panią Nawrotowską, w czasie której padło słowo – rozwód. Ewa Nawrotowska z kolei siedziała właśnie u swojej matki, i wypłakiwała się rodzicielce w ramię, z jakim to bydlakiem przyszło jej żyć. Ktokolwiek chciał więc dostać się do domu przy ulicy Doświadczalnej, wybrał idealną porę.
W końcu chrobot ustał i drzwi stanęły otworem. Do wyłożonego dywanem przedpokoju weszło czterech mężczyzn ubranych w odblaskowe kurtki robotników. Mieli ze sobą wielkie czarne torby i plecaki. Wnikliwy obserwator od razu by jednak dostrzegł, że coś było z nimi nie tak. Pierwszy, nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Był niski, miał typowo szczurowatą twarz i rozglądał się po pomieszczeniu rozbieganym wzrokiem. Zachowywał się zupełnie jak gryzoń poszukujący kawałka sera. Tuż za nim wszedł krępy, dużo już starszy, brodaty mężczyzna w okularach. Dziwactwem było, że pod odblaskową kurtką można było dostrzec marynarkę od garnituru. Również jego buty nie mogły pochodzić z miejsca budowy. Trzeci z nieznajomych miał ponad dwa metry wzrostu i wyraz wiecznego skupienia na twarzy. Ciężko było stwierdzić jego wiek. Ostatni robotnik wszedł beztrosko z papierosem w zębach. Pod blond czupryną kryła się gładka twarz przystojnego młodziana. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat.
- No dobra – odezwał się szczurowaty zagłębiając się do kolejnego pokoju. – I gdzie to niby jest?
- Spokojnie – odparł ten w okularach. – Nie tak łatwo to znaleźć. Najpierw musimy się rozejrzeć.
Mężczyźni rzucili torby na podłogę i zaczęli wyjmować przyrządy. Dwa, młoty pneumatyczne były jedynymi przyborami, które wyglądały tu normalnie. Wysoki ponurak wyjął dziwne okularo-podobne urządzenie z wieloma, różnokolorowymi szkłami, które nakładały się na siebie i ostrożnie zaczął sprawdzać czy wszystko jest w porządku. Na niektórych szkłach wyrysowane były dziwne znaki. Brodaty jegomość w marynarce, wyjął jedynie niewielkich rozmiarów książkę, obitą w czarną skórę. Spojrzał ze zniecierpliwieniem na blondyna.
- Już, już profesorku – mruknął młody, po czym rzucił niedopałek na podłogę w salonie.
Profesor jedynie westchnął ze zrezygnowaniem i pokręcił głową. Tymczasem wysoki, ostatni raz sprawdził szkła w przedziwnych okularach po czym zwrócił się do reszty:
- Chodźmy, będzie szybciej jak razem będziemy przeczesywać, wszystkie pokoje. Ty młody dawaj za nami, może się czegoś nauczysz.
Nałożył okulary na nos, następnie zapiał klamry z tyłu głowy. Wyglądał niemalże jak płetwonurek.
Mężczyźni nieśpiesznie wchodzili do pomieszczeń. Ten pokraczny pochód był najdziwniejszą rzeczą jaką młody widział w życiu. Zawsze wyglądało to niemal tak samo. Najpierw blondyn bez słowa pokazywał jakieś miejsce w pokoju, później profesor podchodził tam z książką i odczytywał parę zdań w jakiś obcych językach. Jeden brzmiał jak łacina, inny musiał być japońskim. Mężczyzna w okularach rozglądał się po pomieszczeniu, co chwila zmieniając szkła:
- To nie tu. Cholera, nie ma tu tego. – mruczał pod nosem.
- Jak dla mnie, to wy wciąż jesteście bandą świrów. Z kim ja się zadaję? – Spytał z wyraźną kpiną młody. – Miałem wam otworzyć drzwi do tej chaty, ale to już sobie chyba daruję.
- Zostań, będziesz miał co na katechezie opowiadać. – Blondyn spojrzał na niego z jawną kpiną.
- Nie chodzę na katechezy.
- Zamknijcie się – przerwał wysoki. - Może z góry, będzie lepiej widać. Nie mamy całego dnia, pośpieszmy się.
- Hej – Po chwili wahania młody zagadnął profesora. – załóżmy, że to prawda. Nie łatwiej by było z tym gościem po prostu porozmawiać? W sensie, że uprzedzić go?
- Genialne kurwa – wtrącił ironicznie blondyn. – Że też nikt na to nigdy nie wpadł.
- Nic by to nie dało – Profesor zignorował złośliwy komentarz. - Co najwyżej byś to przełożył na później. Pewne rzeczy po prostu muszą się wydarzyć…
***************************************************************************
- Cholera jak późno – pomyślał Stefan patrząc na zegarek. Spojrzał na swoich towarzyszy po czym odezwał się już na głos – No chłopcy pora na przerwę. Ładna pogoda dziś, można by na dach wejść.
Chłopakom spodobał się ten pomysł. Dochodziła pora obiadowa, a pracowali już od godziny szóstej. Człowiek nie maszyna – odpocząć musi. Zwłaszcza, że remont tego cholernego teatru nie skończy się pewnie przez najbliższe pięćdziesiąt lat.
Wspięli się więc po rusztowaniu na nie uprzątnięty jeszcze, płaski dach i porozsiadali się. Wyjęli z toreb i plecaków jedzenie i picie. Stefan popatrzył z odrazą na chipsy, i batony, które niektórzy z młodych zaczęli z zamiłowaniem zajadać. Przy jego wieku i posturze nie mógł sobie na to pozwolić i wcale go jakoś nie kusiło. Westchnął ciężko, usiadł na gzymsie i spojrzał na dół. Dzień był słoneczny i bezchmurny, widać więc było sporą część miasta. Wzrok starszego robotnika niemalże automatycznie skierował się w stronę widocznego po drugiej stronie ulicy baru. Smok był już otwarty, choć o tej porze z pewnością nie było dużo klientów. Stefan wyjął z torby kanapkę i pomyślał cierpko, że poprosi następnym razem żonę by schowała też do niej zimne piwo.
***************************************************************************
Dobra, chyba jest – powiedział wysoki mężczyzna, gdy po raz trzeci, wrócili do salonu. – Dawać młoty.
Młody parsknął śmiechem. Nie mógł już znieść jak on debilnie wyglądał w tych okularach.
- Wy naprawdę, na serio wierzycie w to wszystko, co mówiliście. Myślałem, że to zwykła robota, że tylko mi tak ściemniacie bym się nie domyślił…
- Grzesiek daj mu popatrzeć, bo inaczej nigdy się nie zamknie – zwrócił się blondyn do wysokiego.
Grzesiek zdjął ostrożnie okulary i podał młodemu. Do ostatniej chwili trzymał w palcach odstające szkiełka.
- Tylko nie zmieniaj konfiguracji – zastrzegł.
- Jasne, nie bój…o kurwa – wypsnęło mu się, gdy założył przyrząd na nos. – Nie mogę w to uwierzyć.
Któryś z obecnych rzucił jakiś złośliwy komentarz, ale młody nawet nie zwrócił uwagi. Patrzył z fascynacją na rozciągającą się pod podłogą pajęczynę niebiesko fosforujących nici. Miliony drobnych linii łączyło się i rozgałęziało na podobieństwo neuronów we wnętrzu olbrzymiego mózgu. Było w tym coś pięknego i urzekającego. Przez niebieskie linie co chwile przebiegały punkty jasnego światła.
- Ja pier… co to jest?
- Wszystko – pośpieszył z odpowiedzią profesor. – Nić Ariadny, los, przeznaczenie. Tak jak mówiliśmy, w tym kryje się wszystko. To jest właśnie sekretny krwiobieg świata.
Młody zdjął okulary i nałożył je z powrotem, by upewnić się, że nie było to jednorazowe złudzenie.
- Hej, a widzisz nasz cel? – spytał Grzesiek.
Chłopak raz jeszcze przyjrzał się podłodze. Skupił się na miejscu, które wszyscy wskazywali. Tak, było tam. Sieć schodziła maleńkimi nićmi w jedno miejsce. Przyjrzał się uważniej. Linie łączyły się w jednym miejscu tworząc niebieski kryształ. Wyglądał niczym oszlifowany diament. Unosił się parę centymetrów nad siecią i pulsował delikatnym światłem.
- Pamiętaj, że widzisz tylko jedną warstwę – wtrącił profesor. Są tego biliardy bilionów. Każde, najmniejsze nawet zdarzenie jest tu gdzieś zapisane.
- Tak jest, a my szukamy jednego, konkretnego – dokończył Grzesiek.
- Tak widzę je – wyszeptał z zafascynowaniem młody, patrząc na kryształ. – I co teraz?
- Jak to co? – spytał blondyn wnosząc do pokoju młoty pneumatyczne. – Wyjmujemy je.
***************************************************************************
Piotr Nawrotowski siedział właśnie w barze i zapijał smutki. Rozwód – nie mógł uwierzyć, że padło tak potworne i niszczące wszystko słowo. I to po dwudziestu latach małżeństwa. Zdawał sobie sprawę, że nie był idealnym mężem. Miał problemy z alkoholem i hazardem i wynikające z tego zadłużenia. Jak oni powiedzą Bartkowi, że będą musieli się wyprowadzić, że nie stać ich już na ich własny dom? Wiedział, że to wszystko była jego wina ale do cholery, starł się! Przez ostatnie pół roku udało mu się nawet nie pić.
Był pewien, że skoro przez taki okres czasu udało mu się wytrzymać, to nie będzie już miał problemów z wyhamowaniem. Nie wiedział jak bardzo się mylił.
- Ale żeby rozwód? – wybełkotał w stronę pustej jeszcze sali.
Toż to tylko jeden problem. Nigdy nawet nie podniósł głosu ani na syna, ani na żonę. Czując jak jego żal wzrasta zamówił jeszcze jedną kolejkę.
- Jeszcze tylko jedna kolejka i wracam do domu – obiecał sobie.
***************************************************************************
Mieszkanie wypełniał huk prutej posadzki, a następnie betonowych fundamentów. Musieli dokopać się głęboko. Kryształ był w samym centrum i pulsował coraz szybciej. Młody wyczuwał, że kończy im się czas. Niestety mieli tylko dwa młoty, więc on i profesor wynosili po prostu gruz do drugiego pomieszczenia.
- Dlaczego to tak wygląda? – zapytał niejasno profesora.
- Masz na myśli kryształ? Te wszystkie cienkie nitki, które widziałeś to bzdury. Wydarzenia w zasadzie bez znaczenia. Im grubsza nić tym zdarzenie ma większy wydźwięk na całą sieć. Najbardziej znaczące czy tragiczne wydarzenia kumulują się i powstają twory takie właśnie jak kryształ.
- Jest! Dokopaliśmy się – krzyknął blondyn. – Przynieś skalpel doktorze.
Profesor pogrzebał w torbie, po czym wyjął niewielkich rozmiarów nóż, pokryty tajemniczymi symbolami. Sądząc po blasku, ostrze wykonane było ze srebra. Po chwili wahania wyciągnął również drugą parę dziwacznych okularów. Pierwszą zabrał młodemu Grzesiek.
- Trzymaj. To Twój pierwszy raz, na pewno chcesz wszystko zobaczyć.
Młody podziękował mu skinieniem głowy, nałożył okulary i spojrzał w dół.
Grzesiek włożył czarne, lśniące rękawiczki, pochylił się nad kryształem i zaczął przykładać nóż do wychodzących z niego nici.
- I jak tam? – spytał profesor.
- Wygląda to całkiem nieźle – odparł. – Nie ma zbyt grubych nici. Nie ma co się już bawić, zwłaszcza, że czas się kończy.
- No to tniemy.
Mężczyzna mruknął coś pod nosem po czym zabrał się do cięcia.
***************************************************************************
Mucha, która przelatywała właśnie przez miasteczko Custozza we Włoszech z niewiadomych powodów zmieniła nagle kierunek lotu. Gdyby umiała się dziwić, z pewnością byłaby w szoku, gdyż to z całą pewnością nie była jej decyzja.
***************************************************************************
Na Saharze była zimna noc. Jeden z wielbłądów Abdullacha podniósł nagle głowę wyrwany ze snu. Wydawało mu się, że coś usłyszał, ale musiało mu się tylko zdawać, bo nikogo innego nie było w pobliżu. Uspokojony szybko zasnął ponownie.
***************************************************************************
Mały, sześcioletni Torkil mieszkający w Kopenhadze poczuł nagle, że kręci mu się w nosie. Na szczęście szybko mu przeszło, więc nie musiał kichać. Strasznie tego nie lubił.
***************************************************************************
Młody patrzył na tnącego linię Grześka. Wciąż czuł jakby błądził po omacku. Nie potrafił zrozumieć czego właśnie był świadkiem. Za dużo atrakcji jak na jeden dzień.
- Czemu tak się z tym cackacie? – spytał profesora. – Po co ta ostrożność?
- Teoria Chaosu – odparł mężczyzna. – Pewnie o niej nie słyszałeś? W każdym razie, chodzi o to, że wszystko się ze wszystkim łączy. To że tu teraz stoisz może być wynikiem tego, że sto lat temu motyl zatrzepotał skrzydłami na Tajwanie.
- Że co? – odparł zdziwiony.
Profesor widząc niezbyt mądry wyraz twarzy młodszego kolegi, postanowił użyć prostszych słów – No nie do końca, trochę przesadziłem. Chodzi o to, że wydarzenie, któremu staramy się zapobiec złączone jest z innymi. Tak jak wszystko inne. Póki odcinamy cienkie nici, to nie ma problemu, to jakieś mało znaczące bzdury, kamień w bucie czy pyłek powietrza. Skoro wszystko może mieć znaczenie, to tak naprawdę nic…
Ech - westchnął widząc, że nic nie wskóra.
- O cholera – dobiegł z dołu głos Grześka.
- Co się stało?
- Chyba przeciąłem trochę grubszą…
***************************************************************************
Był już późny wieczór w Tokio ale Yoko Namasu śpieszyła się do męża, do domu. Nagle zatrzymała się czując wibrowanie w kieszeni. Spojrzała na ekran komórki i zmarszczyła brwi. Pojawił się na nim chaotyczny rząd liter i cyfr, zamiast jakiegokolwiek kontaktu czy numeru. Po chwili nie było już po nim śladu, ale wrażenie pozostało.
- Cholerny szajs – pomyślała z rozdrażnieniem. – Dopiero co kupiłam i już się psuje. Jutro będę musiała pójść, zgłosić to do reklamacji.
***************************************************************************
- Uważaj do cholery! – krzyknął blondyn.
- Dobra, tragedii nie będzie, aż taka gruba nie była – bąknął Grzesiek.
Młody tymczasem znów zaczął zasypywać profesora pytaniami:
- Zaraz, przecież wy możecie, nad wszystkim panować, nie za dużo tego? Wywoływać wojny, przeciwdziałać katastrofom.
- Nie – pokręcił głową profesor. – Wydarzenia na skalę światową tworzą z pewnością o wiele większe twory. Kto wie, czy przed wojna światową nie było kryształu na cały kontynent. Możemy zapobiegać tylko mniejszym tragediom…
- Ale dlaczego ten kryształ jest pod ziemią w jego domu? Czemu na przykład nie wisi mu nad głową – spytał przypominając sobie Simsy.
- Słuchaj, nie mamy odpowiedzi na wszystkie pytania – odparł ze zniecierpliwieniem. – Sami wciąż to badamy. Jest jak jest i trzeba się z tym pogodzić.
- Hej szybciej – krzyknął w stronę Grześka. – Zbliża się godzina zero.
***************************************************************************
Piotr Nawrotowski wyszedł właśnie z baru Smok i mętnym wzrokiem rozejrzał się po mieście. Postanowił, że pójdzie w stronę przystanku mijając stary teatr, który od tylu już lat był w remoncie…
***************************************************************************
- Jest! – krzyknął Grzesiek wyjmując kryształ z dołu. Młody patrzył, ze zdumieniem, jak przerwane nici zwisały z niebieskiego tworu, wijąc się niczym odnóża konającego pająka.
- Szybko, to jeszcze nie koniec – Profesor złapał go za ramię. – Pomóż mi przynieść kufer z przedpokoju, dopóki nie zniszczymy kryształu, to zdarzenie wciąż jest w planie…
***************************************************************************
Stefan już nie wytrzymywał. Te gnojki strasznie go denerwowały. To była miła i spokojna przerwa obiadowa, dopóki, nie zaczął się temat polityki. Nie znosił jak młodzi gadali o polityce, gówno się na tym znali. Jeszcze te ich lewackie poglądy.
Czując jak wzbiera się w nim fala wściekłości wstał i machnął lewą ręką chcąc udzielić im reprymendy.
- A co wy kurr…
Przerwał, gdy poczuł, że uderzył ręką w obsypujący się mur. Nagle stare cegły ustąpiły pod naporem. Z przerażeniem spojrzał, że parę z nich oderwało się od reszty i zleciało w dół. Trzy z nich zatrzymały się na rusztowaniu, czwarta odbiła się od rurki i poleciała w stronę powoli posuwającej się na dole postaci…
***************************************************************************
Młody wyjął z torby dziwną skrzynkę wykonaną z kości słoniowej. Widział przez okulary, że pokryta była tajemniczymi znakami, które świeciły tym samym kolorem co rozciągające się pod posadzką linie.
Grzesiek szybko otworzył wieko po czym włożył kryształ do środka. Zamknął szkatułę po czym nacisnął biały przycisk z boku pudełka. Rozległ się głośny syk i ze skrzynki zaczęły wychodzić strużki dymu.
- W samą porę – stwierdził profesor patrząc na zegarek. – Jeszcze parę sekund i byłoby za późno…
***************************************************************************
W tym momencie Piotr Nawrotowski, postawił krok i potknął się o własną nogę.
- Cholera – syknął, po czym aż podskoczył, gdy tuż za nim rozległ się huk. Obejrzał się i zobaczył zniszczona na pół cegłę.
- Mój Boże, przecież gdybym nie…- zaświtało mu w zapijaczonej głowie. Spojrzał w górę i ujrzał dalekie sylwetki patrzących na niego z dachu robotników. W pierwszej chwili poczuł palącą złość ale po chwili mu przeszło. Doszedł do wniosku, że to jednak nie był aż tak zły i pechowy dzień. W końcu po tym co stało się przed chwilą, można było nawet uznać, że ma anioła stróża. Może więc sprawy nie potoczą się tak źle?
W tamtym momencie nie wiedział jednak, że po powrocie do domu zastanie rozkutą podłogę w salonie. W jeszcze większe zdumienie wpadnie, gdy zda sobie sprawę, że z domu nic nie zniknęło.
***************************************************************************
W niewielkiej chacie w Jastkowie zebrało się pięcioro ludzi. W grupie tej byli tak różni ludzie, że aż ciężko było w to uwierzyć.
Paweł Donis – młody złodziej i włamywacz o iście szczurzej fizjonomii
Prof. Dok Hab. Krzysztof Maciejewski – wykładowca antropologii na uniwersytecie
Grzegorz Wierzbowski – Hydraulik na co dzień, z zamiłowania okultysta
Piotr Radziej – wypuszczony niedawno z więzienia, urodzony z przekleństwem widzenia i czucia więcej niż inni
Oraz gospodarz – stary Bogdan.
Za kolejną udaną robotę – wniósł toast profesor Maciejewski. Pili w metalowych kubkach specjalnie kupionego na tę okazję szampana. Wszyscy poza Bogdanem, który preferował osobiście pędzony trunek.
- Ano racja, choć ja wciąż uważam, że powinniśmy pobierać za to opłaty – dodał Piotr. – A Ty młody jak myślisz?
Paweł nie odpowiedział. Patrzył się nieufnie na Bogdana. Nie mógł uwierzyć, że ten stary, zapijaczony dziwak, który od roku już nie opuścił na krok Jastkowa, może być mózgiem takiej operacji. A jednak cała reszta była zgodna – to właśnie on przewidywał, gwałtowną śmierć obcych mu ludzi, nie raz z wielodniowym wyprzedzeniem. To on zaczął pierwszy mówić o oplatającej ziemię niebieskiej pajęczynie. Z początku oczywiście nikt mu nie wierzył ale, gdy wskazywane przez niego osoby rzeczywiście ginęły, to ludzie szybko zaczęli zadawać sobie pytania. Tak to się zaczęło.
Paweł odparł z pewnym wahaniem:
- Dołączę do was póki co. Niezła z was brygada. A Ty Bogdan coś taki smutny?
Bogdan zamyślił się zapatrzony w ścianę. Czuł, że jego dzień się zbliża ale wciąż nie miał odwagi powiedzieć prawdy chłopakom. Prawdy mówiącej, że od roku nie opuścił Jastkowa ponieważ to właśnie rok temu pierwszy raz zauważył, że pajęczyna zaczyna się scalać. Już cały Jastków był jedną wielką, niebieską skorupą. Wielkim, pulsującym kryształem. Nie miał odwagi wyjechać dalej, nie chciał wiedzieć jak daleko to sięga.
- A nic – odparł smętnie, po czym schował twarz w dłoniach. – Czuję po prostu, że czekają nas ciężkie czasy.
Przeinacze [fantastyka]
1
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:37 przez Jazon, łącznie zmieniany 2 razy.