Własne teksty piszę raczej sporadycznie, głównie dosiadam się do komputera, kiedy znajdzie się jakaś chwila czasu. Poniżej przedstawiam kilka fragmentów mojej powieści (opowiadania?), które ciągle jest nieukończone. Proszę o szczerze ocenianie, możecie jeździć po tekście bez litości - w końcu chodzi o to, abym coś z tego wyciągnął na przyszłość, prawda?

PROLOG
Przez otwarte okno do chaty wlewały się leniwie promienie księżyca. Była pełnia. Zwykle niebo zdobiły miliony gwiazd, jednak teraz na sklepieniu zbierały się gęstniejące chmury, przez które przebijał się jedynie naturalny satelita. Z zewnątrz przez cały wieczór nie dobiegał choćby najmniejszy szmer, jednak teraz wezbrał porywisty wiatr, pod którego ciężarem uginały się nawet największe drzewa w pobliskim lesie.
Terric poczuł chłód na całym ciele. Zdziwił się, gdyż był środek lata. Przez cały dzień ludzi drażniły upały, jedynie noce dawały choć trochę wytchnienia. Postanowił nakryć się cienkim lnianym kocem. Napiął mięśnie, by wyciągnąć rękę w kierunku okrycia, jednak nic się nie wydarzyło. Ponowił próbę, po czym zorientował się, że nie może wykonać choćby najdrobniejszego ruchu. Serce zaczęło bić mu mocniej.
- Co się dzieje? – pomyślał przerażony.
W tym samym czasie do pomieszczenia przez otwarte okno zaczęła się wlewać szara, bezkształtna masa, wydająca z siebie niezrozumiały szum. Terric chciał zerwać się na nogi lub choćby krzyknąć o pomoc do leżącej obok żony, jednak zamiast tego z jego ust wydobył się tylko przeciągły, cichy jęk. Poruszał gałkami ocznymi z niebywałą prędkością, próbując otaksować sytuację. Nagle zdał sobie sprawę, że zjawa go otoczyła. Następnie mimowolnie podniósł się z łóżka i ciągle unieruchomiony, w pozycji leżącej wyleciał z własnego domu, zmierzając w otchłań lasu.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
POGŁOSKI
Luke siedział przy niewielkim stole, popijając leniwie trunek marnej jakości. Znajdował się w karczmie przy głównym gościńcu, pełnej miejscowej ludności. Wypił dwa duże łyki, by dokończyć kiepskie piwo, gdy podszedł do niego gruby karczmarz z dzbanem.
- Może dolewkę, panie…? – Karczmarz patrzył wyczekująco.
- Dziękuję – odpowiedział mężczyzna. Przez chwilę oberżysta stał zdezorientowany, po czym odszedł od stolika.
Luke spotykał się wiele razy z wścibskimi miejscowymi, którzy chcieli wiedzieć coś więcej o przybyszach z daleka. On właśnie na takiego wyglądał. Miał długi, srebrny miecz u pasa, z którym nigdy się nie rozstawał, a także delikatne rysy twarzy, rzadko spotykane w tych stronach. Wędrowiec nikomu nieznajomemu nie zdradzał jednak swojego imienia i udawał, że nie dosłyszał dwuznacznego pytania o tożsamość.
- Nie mów, że o tym nie słyszałeś – dobiegł go nagle głos zza pleców. Luke odwrócił się delikatnie i dostrzegł trzech mężczyzn, na pierwszy rzut oka wyglądających na farmerów. Odwrócił się do nich plecami, cały czas jednak uważnie słuchając.
- A niby o czym? – usłyszał drugi głos.
- Przecież już od tygodnia dzieje się coś podejrzanego w wiosce. Nocami giną ludzie i ślad po nich się urywa.
- Coś o tym wiem – wtrącił się trzeci, o znacznie niższym głosie od dwóch pozostałych – Dziś padło na mojego sąsiada. Podobno jego żona obudziła się rano, a męża nie było. A trochę szkoda. Był porządnym człowiekiem. Najgorsze jednak jest to, że teraz sam boję się wracać do domu. Każdej nocy modlę się w duchu, żeby nie trafiło na mnie.
Luke jeszcze przez chwilę przysłuchiwał się tej rozmowie, jednak nie dowiedział się już zbyt wiele. Mężczyźni z sąsiedniego stolika zmienili ostatecznie temat, a on dźwignął się z krzesła i skierował w stronę lady, za którą stał karczmarz. Tacy ludzie z reguły mają do powiedzenia dużo ciekawych rzeczy, więc w tym przypadku nie powinno być inaczej.
- Potrzebuję informacji – rzucił półszeptem, kładąc na ladzie dyskretnie srebrną monetę. Widząc to, karczmarz schował szybko zapłatę do fartucha, po czym poklepał się po kieszeni.
- Do usług, panie…?
- Luke. Luke Donovan – dał w końcu za wygraną wędrowiec, zdradzając swoje imię. – Ci trzej – kontynuował, wskazując głową w stronę mężczyzn siedzących przy stoliku z tyłu – mówili coś o dziwnych rzeczach, dziejących się w pobliskiej wiosce. Wiesz coś o tym?
Słysząc to, karczmarz tylko podrapał się po głowie, udając zamyślenie. Luke bez wahania wyjął ze skórzanego worka jeszcze jedną monetę.
- Wystarczy? – zapytał tonem dającym do zrozumienia, że to jego ostatnia propozycja.
- Może być. Co do twojego pytania, w wiosce Weirdlight dochodzi do niewyjaśnionych zdarzeń. Ludzie znikają nocą z domów i nic więcej już o nich nie słychać. Niektórzy sądzą nawet, że stoją za tym jakieś nieczyste siły, chcące w ten sposób ukarać ludzi za przewinienia.
- A jakie jest twoje zdanie? – szepnął Philip. Karczmarz zrozumiał tym samym, że rozmówca nie jest zainteresowany historiami mówiącymi o zabieraniu ludzi w zaświaty.
- Jeżeli o mnie chodzi, podejrzewam, że ma to coś wspólnego z magią. Powiem więcej: jestem pewny, że są w to wmieszani inni ludzie…
- Jak myślisz, dokąd są zabierani ci nieszczęśnicy? Przecież nie mogą znikać, ot tak – przy ostatnich dwóch słowach Philip wykonał nieokreślony ruch dłonią.
- Jestem pewien, że to coś zabiera ich do lasu.
Słysząc to, Philip podziękował karczmarzowi, po czym wyszedł na gościniec i ruszył na północ w stronę wioski Weirdlight. Żałował, że nie ma konia, dzięki któremu mógłby przebyć tę odległość znacznie szybciej. Szedł żwawym krokiem, a po około pięćdziesięciu metrach zagłębił się w las.
ROZDZIAŁ CZWARTY
NAPASTNICY
Las Wolfhill to okropne miejsce. Jak sama nazwa wskazuje, niegdyś roiło się tu od wilków. Niegdyś, bo teraz nie było tu żywej duszy, przynajmniej tak pomyślał Luke. Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Wędrował już od kilku tygodni, jednak nie widział nic innego prócz martwych, szarych drzew pozbawionych liści. Powoli kończyły mu się zapasy i nie miał pojęcia jak przetrwa, jeśli nie natknie się w końcu na jakąś wioskę. Oszczędzał wodę, gdyż strumienie w tym opuszczonym lesie trafiały się niezwykle rzadko. Wielokrotnie zastanawiał się, dlaczego wszelkie formy życia w tej okolicy wyginęły. Czy ma to związek z jakąś dziwną klątwą? Na to pytanie nie znał jednak odpowiedzi.
Od kilku dni szedł pieszo, starą klacz ciągnął zaś za sobą. Bardzo szybko przekonał się, że zwierzę podarowane mu przez mieszkańca Weirdlight było używane wyłącznie do pracy na polu, gdyż nie było przystosowane do długotrwałego biegu. Ilekroć spróbował na nie usiąść, koń spychał go ze swojego grzbietu, nabawiając Luke’a bólu kości.
Cóż – pomyślał Luke – Mam nadzieję, że uda mi się ją sprzedać chociaż za kilka nędznych miedziaków.
Podróżny rozmyślał tak jeszcze przez kilka minut, gdy jego uwagę przykuło dziwne pstryknięcie. Luke nie musiał długo się zastanawiać – z całą pewnością było to pęknięcie patyka, więc nie był w lesie sam.
Ostrożnie położył dłoń na rękojeści miecza. Już miał się odwrócić w stronę, skąd dobiegł głos, gdy wtem…
Grot strzały niespodziewanie wbił się w martwe drzewo rosnące niespełna dziesięć centymetrów od twarzy Luke. Mężczyzna zaniepokoił się na poważnie, gdyż zrozumiał, że ma do czynienia z działaczem dystansowym. Przez chwilę zastanawiał się - było to ostrzeżenie, czy próba zabicia? Raczej to drugie. Najwyraźniej był to więc zwykły opryszek, który musiał komuś okraść łuk. I wtedy…
- Auuu!
Luke zastanowił się, kto tak wrzasnął. I w tym samym momencie zorientował się, że był to on, a w jego łydkę wstąpił nagle niemożliwy do zniesienia piekący ból. Mężczyzna przewrócił się na ziemię i zdał sobie sprawę, że grot przebił właśnie jego nogę! Szybko porównał obie strzały i stwierdził, że znacznie różnią się od siebie kolorami lotek. Dodał to tego doskonałą celność drugiego strzału i stwierdził, że teraz ma do czynienia z innym, o wiele lepszym łucznikiem.
- Co robić? – pomyślał przerażony Luke – Jeżeli zrobię nawet nieznaczny ruch, następna strzała może wylądować między moimi oczami!
I w końcu podjął decyzję. Jednym zgrabnym ruchem wyrwał strzałę ze swojej łydki, i choć rana tryskała obfitym strumieniem krwi, podźwignął się na nogi i biegł w stronę, z której nadeszła strzała. Cel nie był trudny do wypatrzenia – z łatwością dostrzegł rzucającego się w oczy ze względu na jaskrawe ubranie niewysokiego mężczyznę. Tamten, najwyraźniej przeczuwając niebezpieczeństwo, próbował załadować kolejną strzałę. Zestresował się jednak i za każdym razem spadała mu ona na ziemię. Luke to wykorzystał i mimo rany w nodze, dość szybko dobiegł do przeciwnika, po czym prawym sierpowym sprawił, że tamten stracił przytomność.
W tej samej chwili pomyślał, że teraz jest celem dla drugiego łucznika, tego lepszego. Jednak, choć Luke znajdował się na otwartej przestrzeni, to żaden strzał nie nadlatywał. Mężczyzna pomyślał więc, że tamten z pewnością spanikował i uciekł.
Ale mylił się. W tej samej chwili drugi łucznik, nieco wyższy i ubrany w jednolity, szary strój dla niepoznaki wyskoczył zza drzewa, założył strzałę na cięciwę i… niespodziewanie upadł na ziemię…
ROZDZIAŁ SZÓSTY
NIEZNAJOMA
Zdezorientowany Luke stał w bezruchu ponad trzydzieści sekund, nie wiedząc, co się właśnie wydarzyło. Postanowił w końcu jednak się ruszyć i podszedł szybko do niedoszłego zabójcy, starając się poznać przyczynę niespodziewanego zgonu.
- Ach, tak! – zawołał mężczyzna sam do siebie.
Z prawej piersi łucznika wystawała długa strzała. Jedno można było stwierdzić – nie cierpiał długo, gdyż przebicie serca powoduje natychmiastową śmierć. Wprawdzie Luke musiał przyznać, że rozbójnik nie zasługiwał na łagodną śmierć, ale jeżeli strzała znalazłaby się w jego ciele zaledwie kilka sekund później, w lesie leżałby kolejny trup – on sam.
Myśląc o tym, jak blisko znalazł się śmierci, Luke poczuł dziwny chłód na całym ciele. Podniósł się, po czym rozejrzał po lesie. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że w pobliżu znajduje się jeszcze ktoś inny – ktoś, kto uratował mu właśnie życie. Mężczyzna nie musiał się obawiać, gdyż wiadome było, że ten ktoś nie życzy mu źle – udowadniał to wykonany przed chwilą celny strzał.
- Halo! Jest tu ktoś? – zapytał niepewnie, jednak jego słowa, potoczyły się tylko po lesie między martwymi drzewami. Przez moment miał wrażenie, że kora na pniach układa się dziwnie, jakby w ludzkie twarze, które śmieją się z jego wrzasków. Po chwili jednak wrażenie minęło, a sam Luke o nim szybko zapomniał.
- Drzewa się nie śmieją, idioto. Tym bardziej martwe – skarcił się w duchu.
Luke stał tak jeszcze przez ponad pięć minut, starając wypatrzeć pośród pni jakiś kształt, gdy wtedy dobiegł go zza pleców damski głos.
- Mnie szukasz? - Słysząc te słowa, Luke drgnął przerażony i natychmiast się odwrócił. To, co zobaczył sprawiło, że z jego ciała wyparowały wszelkie zmartwienia.
Stała przed nim wysoka, ciemnowłosa kobieta, uśmiechając się nieznacznie. Jej twarz i figura były bez zarzutu – szczupłe ciało, gładka cera, a także dziwny błysk w błękitnych oczach, który sprawił, że Luke odwzajemnił uśmiech. Czarne włosy nieznajomej lekko przesłaniały czoło, tak, że wydawała się jeszcze bardziej ładna.
- Jestem Ellen – powiedziała, czekając na jakąkolwiek reakcję. Luke pospiesznie przedstawił się, po czym wpatrywał się w nią bez słowa. W końcu jednak obudził się z tego snu i zaczął rozmowę.
- To ty uratowałaś mnie z rąk tamtego, tam? – zapytał, wskazując palcem za siebie.
- Tak, to ja. Przechodziłam nieopodal i zauważyłam dwóch łuczników, którzy wyglądali podejrzanie. Przystosowana do szpiegowania i skradania się, poszłam za nimi i natknęłam się ja ciebie.
- Nie uważasz, że powinno być odwrotnie? – spytał zakłopotany Luke.
- To znaczy? – zdziwiła się Ellen, unosząc nieznacznie brwi.
- No… bo wiesz. To ja powinienem cię uratować z rąk bandytów, w końcu jesteś kobietą.
- W takim razie wolałbyś, żebym przeszła obok i pozwoliła cię zabić tamtym dwóm? – roześmiała się Ellen, wskazując na leżące na ziemi dwa ciała.
- Nie… Oczywiście, że nie, tylko… - zaczął Luke, jednak nie wiedział, co powiedzieć dalej. Zamiast tego jednak także się roześmiał, a gest ten tłumaczył wszelkie niedomówienia. Po chwili jednak uspokoił się i zapytał o tożsamość Ellen.
- Jestem łuczniczką. Jak sam widzisz, nie rozstaję się nigdy ze swoją bronią, bo ktoś może potrzebować pomocy, na przykład ty – mówiąc ostatnią część, stłumiła uśmiech – Do niedawna mieszkałam w Midgardzie, jednak teraz podróżuję po świecie, bo nie wiem jeszcze, czym chciałabym się zajmować w życiu.
- To tak samo, jak ja, choć moja sytuacja jest trochę inna. Pochodzę z południa. Sama wiesz, że od wielu lat toczą się tam wojny. Po zabiciu wielkiego wodza Królestwa Antyrii, tamtejsi wojownicy rozesłali po kraju wiele listów gończych z moimi podobiznami, więc musiałem czym prędzej uciekać.
- Naprawdę zabiłeś wodza Antyrii? – zdumiała się Ellen – Przez wiele lat w Państwach Północy było o tym głośno, jednak nadal nie wiedzieliśmy, kto dokonał tego czynu. Jak sam wiesz, król naszego państwa nie podpisał z Antyrią do tej pory traktatu pokojowego, i choć te dwa kraje nie prowadzą ze sobą wojny, to także nie pomagają drugiemu wzajemnie. Twój list gończy i tak nic nie zmienił. Jesteś tu całkowicie wolnym człowiekiem, ponieważ przebywasz na naszym terytorium.
Przez chwilę Luke nie wiedział, o czym mówi jego nowa znajoma, dopiero po chwili zrozumiał jej wypowiedź. Ellen najwyraźniej myślała, że ukrywa się w tym lesie przed wojskami Antyrii!
- Nie zrozum mnie źle! – powiedział pospiesznie - Człowiek podróżujący samotnie przez las może się wydać dziwny, jednak ja się przed nikim nie ukrywam. Chociaż w gruncie rzeczy tak, ukrywam się, ale nie przed Antyriańczykami. Bo widzisz…
- Doskonale cię rozumiem – przerwała mu Ellen – Każdy z nas ma jakieś tajemnice. Jeśli będziesz chciał, kiedyś mi o nich opowiesz. Jeżeli nie, także uszanuję twoją decyzję.
Luke nie wypowiedział już ani słowa, tylko wpatrywał się w błękitne oczy Ellen. Po chwili jednak jego uwagę przykuł jakiś nieznaczny ruch za jej plecami, centralnie przed nim. Spojrzał w tamtym kierunku, po czym ogarnął go szok. Niecałe dziesięć metrów za plecami Ellen stał jeden z rabusiów, którzy napadli Luke’a w lesie.
- Jak mogłem dopuścić się takiego zaniedbania… - przemknęło mu przez myśl, chociaż na układanie w głowie żadnego planu nie miał już czasu. Pierwszy łucznik stracił tylko przytomność, gdyż Luke uderzył go mocno w twarz. Teraz się obudził i chciał zemsty – zabicia Ellen. Już dało się słyszeć cichy świst przecinania przez strzały powietrza, gdy…
- Ellen, uważaj! – nie czekając chwili dłużej, Luke rzucił się na towarzyszkę całym swoim ciężarem, powalając ją na ziemię. Grot strzały zaś wbił się mocno w korę jednego z drzew, na tej samej wysokości, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się głowa Ellen. Następnie mężczyzna podźwignął się na nogi, wyjął zza zapasa niewielki nóż, po czym wycelował go w głowę napastnika. Trzy sekundy później zaś, ostrze znajdowało się między oczami niedoszłego zabójcy.
- Jak… - starała się wydusić coś z siebie Ellen.
- Nic nie mów – powiedział Luke przykładając palec wskazujący do jej ust, po czym dodał – Teraz jesteśmy już kwita.
* * *
- Szkoda, że nie możemy nic z nich wyciągnąć – powiedział Luke godzinę później, kopiąc dołki na ciała łuczników – Możliwe, że działali na czyjeś polecenie.
- W takim razie dlaczego chcieliby cię zabić? – zapytała Ellen, przeszukując ubrania napastników – Masz z kimś niewyrównane rachunki?
- Nawet wiele – mruknął Luke. Miał nadzieję, że kobieta tego nie usłyszała, jednak było całkowicie odwrotnie. Ellen nie chciała jednak zaczynać nowego tematu, gdyż wiedziała, że jej towarzysz nie chce o tym mówić. Zamiast tego tylko uśmiechnęła się pod nosem.
- Luke! – wykrzyknęła nagle – Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jesteś ranny?
Mężczyzna nie wiedział od razu, o co jej chodzi. Szybko przypomniał sobie jednak o przebitej na wylot łydce. Nachylił się, by odwinąć spodnie i spojrzeć na ranę, jednak skaleczenia nie było. Przez cały czas nie czuł także bólu. Zamiast tego na skórze i nogawce znajdowała się tylko zaschnięta krew.
- Dziwne… Ponad godzinę temu nie mogłem wytrzymać z bólu, a teraz… - powiedział z niepokojem.
- Jak to możliwe? – zdziwiła się Ellen.
- Nie mam pojęcia. Pamiętam, że strzała pierwszego łucznika przeszyła moją nogę na wylot. Czułem okropne pieczenie i nie mogłem chodzić. A teraz wszystko się zagoiło.
- Myślę, że to nie jest normalne. Są dwie możliwości: albo grot został posmarowany jakimś magicznym eliksirem, albo z tobą jest coś nie tak. Od razu możemy wykluczyć pierwszą ewentualność, gdyż rzeczą nienormalną jest faszerowanie strzałami wrogów, a następnie ich leczenie. Pozostaje teza mówiąca, że…
- Że jest we mnie coś magicznego… - dokończył za nią Luke – Już chyba wiem, co się stało. Kilka tygodni temu gościłem w wiosce Weirdlight, leżącej na południe stąd. Jej mieszkańcy skarżyli się na tajemniczą siłę, która zjawia się w nocy i porywa mieszkańców. Okazało się, że za sprawą tą stoi zły czarnoksiężnik, tworzący z uprowadzonych ludzi podłe kreatury do swojej armii. Pewnego ranka zabiłem wszystkie jego potwory. Spowodowało to jednak, że czarodziej bardzo się zdenerwował i rzucił na mnie jakiś mocny czar, prawdopodobnie mający mnie zabić. Ostatkami sił zakryłem się swoim mieczem. Kilka dni później obudziłem się w chacie zielarki, która pomogła mi odzyskać siły. Wydawało jej się dziwne, że przeżyłem taką ogromną ilość energii, która przepłynęła przez moje ciało. Teraz jest wszystko jasne… Energia wcale nie przeszła dalej, a pozostała we mnie! Właśnie to sprawiło, że rana tak szybko się zagoiła.
- Czy to znaczy, że… - zaczęła Ellen, jednak następne słowa nie chciały jej przejść przez gardło – Że jesteś czarodziejem?
- Prawdopodobnie tak – powiedział zdezorientowany Luke, bo jak na razie nic bardziej sensownego nie chciało mu przyjść do głowy.