*********************
- Nazywa się Agnieszka Py- powiedziała dobrotliwie Joanna, jakby lekko speszona brzmieniem tych słów. Nie potrafiła przyzwyczaić się do tego imienia, bo jego właścicielka już na samym początku znajomości podkreśliła, żeby zwracać się do niej wybraną przez siebie ksywą. Niby nic szczególnego, a jednak zamiast zwyczajnie kontynuować i przedstawić swoją wieloletnią i jedyną przyjaciółkę, Joanna zamyśliła się tak nagle i głęboko, że zapomniała o wsłuchującej się w nią grupie. Taki miała zwyczaj, czy może przypadłość, że nie zwlekała z analizą siebie, gdy coś ją zaskoczyło. W takich sytuacjach ratował ją Jurek. Od tego był Kompan Młodzian ds. Zawiechy. Zawsze tryskał energią, a już w szczególności, kiedy Joanna dumała. Wtedy właśnie chcąc to zrównoważyć zawsze na wstępie był za głośno:- I niestety !!!- krzyknął, ryknął (strasząc też samego siebie PONOWNIE), po czym kontynuował już ściszonym, normalnym tonem.- Nie czas już współczuć, trzeba otwarcie i na samym początku przyznać, że dziewczyna miesza, bo skoro Joanna wpada w ten stan, będąc jej przyjaciółką (a wiemy w jakich sytuacjach się to zdarza) znaczy to, że coś może nam tu zgrzytnąć przez tę osóbkę. Nie mniej jednak zostałem zobligowany do tego, by w razie konieczności dopowiedzieć, że Agnieszka dołączy do nas w najbliższym czasie i nie będzie traktowana w żaden sposób ulgowo- posiada gitarę. Podobno własną i podobno przekonała Joannę płomiennymi obietnicami, że opanuje podstawy zanim przyjdzie na nasze cotygodniowe spotkanie klubu „Miłośników Chwytu Gitarowego G-dur”- wypowiadając ostatnie zdanie nie ukrywał dumy i zadowolenia, iż może sobie na to pozwolić, a jednak czuł też potrzebę usprawiedliwienia się, więc szybko dodał- Wybaczcie ten formalny ton, ale kiedy tylko nadarza się okazja wyrecytowania Nas, to nie potrafię się powstrzymać. Na prawdę wszystko uważam tu za wyjątkowo udane i gdzie jak gdzie, ale wśród swoich najprzyjemniej się z tego cieszyć. Mam nadzieję, że zgodzicie się ze mną?
WWWKlubowicze słuchali uważnie, zaskoczeni odrobinę dziwnym napięciem prowadzących. Ma dołączyć nowa- trudno, ale żeby aż tak to przeżywać..- zastanawiali się w sobie i tylko Pan Paweł odezwał się, przeglądając sobie paznokcie u prawej ręki, czy aby odpowiednio już długie, bo ostatnio spiłował za mocno :
- klub „Miłośników Chwytu Gitarowego G-dur” będzie zaszczycony obecnością nowego członka- powiedział i odchrząknął przeciągle.
*************************
Kilka miesięcy późniejWWWSpotkania rodzinne w moich stronach mają to do siebie, że ludzie faktycznie zjeżdżają się w komplecie, jeśli tylko zwołuje je Królowa Rodu- Babuszka. I tak od czasu do czasu mała mieścina, Czarna Owca, z ciekawością zerka w stronę domu moich dziadków i wypytuje całymi kolejnymi dniami najbliższych nam sąsiadów, co też ciekawego działo się u Ostrych. A to, co udało się wychwycić i rozszyfrować z tłumiącego większość ogródka kwiatowo-krzakowego Babuszki, jak w głuchym telefonie modyfikują z lekka, żeby tylko coś przekazać nadstawianym uszom. Nikt się jednak z tej ciekawości nie rozlicza. Nie wiem, co o nas myślą. Wiem natomiast jak bardzo Babuszka cieszy się z tych odwiedzin i jak cała pozostała reszta krewnych przetwarza jeszcze na progu, przed wejściem obraną i wyuczoną wcześniej taktykę wspólnego świętowania: co powiem, co pominę, o co zapytam, o której odjadę w najlepszym razie, a o której w najgorszym przypadku.
WWWWszyscy mężczyźni są od alkoholi, Niektóre kobiety od posiłków, Pozostałe od dekoracji. Są też obecne dzieci dla rozrywki i z obowiązku. Niektóre kobiety bywają zmęczone już na samym początku. Jestem jedną z nich. Jako wnuczka mieszkająca niedaleko wpadam przed większymi okazjami i pomagam w przygotowaniach już od wielu lat. Tego dnia było podobnie. Przyjechałam rano, wyskoczyłam tuż przed imprezą przebrać się do siebie i z powrotem do Czarnej Owcy za stół z miłymi gośćmi. Wcześniej spędziłam parę godzin w kuchni, gdyż Babuszka jedzeniem właśnie okazuje troskę swoim Wszystkim, a od kiedy niektóre wnuczki przyjeżdżają ze swoimi potencjalnymi mężami-chłopakami zwiększyła swoją ofertę znacznie. Byłam zmęczona. Wyobcowana coraz bardziej z każdym komentarzem donoszącym wszem i wobec (od sąsiadów idą w świat takie rzeczy przez studentów-dzieci, co to rozjeżdżają się z tym po kraju) jak mało mówię, a przecież humanistka jak pozostałe kuzynki trajkotki. Odrzucana za każdym razem, kiedy mi tłumaczą, że „trzeba się rozmawiać, choćby o byle czym”. Nie potrafię mówić o byle czym. Nie lubię tego, więc pewnie to powód, dla którego nigdy się jakoś nie nauczyłam, a bywało, że próbowałam. W rodzinie jestem nie od dziś. Parę lat wczesnego dzieciństwa pomieszkiwałam u dziadków. Podejmowałam różne próby i choćby za te próby powinno być już łatwiej. Nie jest. Zaczęłam się dodatkowo denerwować, że wszystko tak beznadziejnie się zmienia wokół mnie, a to tylko jakby ku pamięci gadatliwych przodków, pozostaje takim jakim było. Przekonuję się do myśli, że moja rodzina ma problemy z akceptacją i muszę to zaakceptować, więc kiedy zagadują, że nic nie mówię, to uśmiecham się i coś odpowiem na przekór. Bywa jednak ostatnio, że dochodzi do tego układanie mi życia na lepsze, poniekąd realizowane już w momencie mówienia o tym. Zabieranie mi tego, co polubiłam i ludzi, którzy są mi najbliżsi. Mam wtedy żal w sercu i w dupie akceptowanie. Ostatnio mój nastrój wzmocniła cioteczka, taka z bardziej potulnych. Nie dość, że przemieściła się za mną od stołu do telewizora stojącego w innym pomieszczeniu, to jeszcze odezwała się z pytaniem, oczekując odpowiedzi:
- Co tam?- zagadnęła niewinnie i zaraz dodała - Co zamierzasz po licencjacie Joasiu? Myślałaś o zmianie miasta? Może zamiast Domniemanego Kiczu gdzieś byś się przeniosła?
- Wszystko tak szybko się zmienia cioteczko, staram się nie planować tego jeszcze- mówię i zbywam ją błądzącym na ekranie wzrokiem- Może w drugim semestrze o tym pomyślę. Na chwilę obecną bardziej zostaję w Domniemanym.
Cioteczka jakby nie słuchając dodaje:
- Bo w Zwariowanym Młynku są większe możliwości, byłyby tam dla ciebie znajomości od nas i można by było pomyśleć o pracy już na magisterce.
Słucham i czuję coraz większą ochotę, żeby dotłuc jeszcze kotletów na dzisiaj i jednoczesnego osunięcia się niżej na tym fotelu, co to miał mi dostarczyć zasłużonego ukojenia. Odzywam się w końcu:
- Nie mówię nie. Nie wiem tylko jeszcze, staram się nie ograniczać, ale i nie planować po prostu. Nie wiem. I jakbym na nowo wyrysowała twarz cioteczce. Niewyraźna mina, nierozumna mina. I tylko jeszcze:
- Bo to dałoby ci jakiekolwiek możliwości, w Kiczu to się nie uda.
Skończyła. Ja dopiero zaczęłam odtwarzać starą złość i karmić jakiś bunt w środku. Cioteczka zaczęła rozprawiać o synu-świeżym-studencie w Zwariowanym. Wysłuchałam. Zawsze słucham. Rzadko zdarza się z mojej strony usprawiedliwione, warte zadania pytanie tak szczegółowo gaduły gadają. Dlatego częściej skomentuję krótko. Skomentowałam i tym razem. Cioteczka o barbarzyńskim imieniu Barbara, wyraźnie usatysfakcjonowana, wróciła do stołu. I było tak jak zawsze. Znowu mało zostało. Tylko pełno myśli, jakie to wszystko w tej Czarnej bez sensu. Myślę, że z łatwością potrafiłabym odciąć się od nich wszystkich, nie odczuwając tego jakoś wyjątkowo. Nie chcę jedynie nikogo zranić. Zwłaszcza mojej starszyzny, tych ludzi pięknych ideałów. Stąd pomysł naginania własnej wyrozumiałości do tak zwanych granic i doszukiwania się usprawiedliwień dla moich winowajców na bieżąco. Wymyśliłam wyimaginowany teatrzyk kukiełkowy. Teatrzyk własnego zacisza z głośną muzyką w tle. Nawet go polubiłam. Do finału bywa zabawnie, kiedy to pozwalam sobie na wariacje wyobraźni i ubarwień bez skupiania się na celu tego wszystkiego. I tak siedzę wówczas w ciemnościach, oświetleni tylko białym światłem malutcy cioteczki i wujaszkowie grają mi na scenie ze swoją kukiełką przy nodze, wyrzeźbioną na ich własne podobieństwo każda. Wszystko jest miniaturą, tylko głowy mają wielkie, żeby wszystko było usprawiedliwione. Twarze ich usprawiedliwiają, tymi zaciśniętymi wargami, smutkiem w oczach lub złością, wszystkim tym, co próbowali ukryć śmiejąc się i chwaląc. Grają tak, jak grali na przyjęciu. Tyle, że pokazują wyraźnie rozbieżności w zachowaniach i w pragnieniach. Widać jak się męczą w tych moich retrospekcjach. Oni chcą w jedną stronę, kukiełka wędruje w drugą. I to wszystko jest prawdą. Znowu na końcu żal mi wszystkich. Doszukuję się dobrych stron tych spotkań i przypominam sobie, że gdyby nie młodociane grono telewizyjne scalające się na podobne okazje, nigdy nie założyłabym „Miłośników Chwytu Gitarowego G-dur”. Lubię tę historię. Lubię ten klub. Oswoiłam się już nawet z imieniem Agnieszki, a jej jeszcze ani razu nie było. Dawno się widziałyśmy. Przysyła tylko te śmieszne usprawiedliwienia do Klubu przez co pierwsze czytał wszystkim Jurek, a mam podejrzenia, że nie darzy jej sympatią. Trzymam je wszystkie i odnoszę wrażenie, że jakoś dopełniają jej obrazu. Jest moją przyjaciółką od wielu lat, ale wciąż jej nie znam. To kobieta ewolucji. Stale się rozwija i zmienia, a ja nawet nie wiem od czego tak bardzo chce się oddalić. Nie znam jej przeszłości, pewnie nie poznam. Mam tylko to, co daje mi teraz. Nigdy niczemu nie zawdzięczałam tak wiele, jak tej przyjaźni. Nie mogę zostać w tyle.
Jeszcze ten ostatni liścik taki ubogi, znowu nie mówi za wiele o sobie.
„ Dzień dobry,
Szanowni Państwo szalenie mi przykro, ale nie mogę pojawić się na dzisiejszym spotkaniu naszego klubu, gdyż mam problem z prawym okiem, drga mi bez przerwy. I to nie do rytmu, nie do taktu. Jestem odizolowana od społeczeństwa do odwołania. Jem banany, gorzką czekoladę i łykam magnez. Bardzo żałuję, że w dalszym ciągu nie poznamy się osobiście. Czekam na ten moment z utęsknieniem, zapewniam. A póki co, życzę radości. Do zobaczenia.
Agnieszka Py „.
Kolejnego dnia, koło godziny 9 wpada zdyszany Jurek i w progu krzyczy:
- Joanno! Joo aa nn o!
- Jurek proszę cię!- też krzyczę zirytowana od samego rana, jeszcze grzywka mi dziwnie sterczy, a nie dał nawet chwili, żeby coś z nią zrobić, tylko dzwonił tym dzwonkiem jak jakiś cymbał. Mówię, co o tym myślę już odrobinę ciszej, żeby sąsiedzi nie słyszeli- czuję się jak wtedy w piątej klasie. Dziadek wpadł na mecz koszykówki i bez wytchnienia dla mnie kibicował - Człowieku, przypominasz mi podstawówkę! – dokończyłam- Uspokój się i wejdź do środka.
Poskutkowało. Wyciszył się i tylko posmutniał, tak że już chyba bardziej nie można. Pozwolił sobie opaść mięśniami na twarz. I taka podkówka z warg mu wyszła, taka sama jak kiedyś mojemu kuzynkowi-bobasowi, co to śmiał się i płakał za chwilę. W gruncie rzeczy, to słodkie i biedne dziecko z tego Jurka. Mam ochotę go przytulić i zaproponować zabawę w „ Wyrywanie marchewek”. Sama lubiłam to w przedszkolu. Już nawet zaczynam myśleć, skąd tu mu kolegów skombinować, bo do tego potrzeba co najmniej kilkoro. Jeden wybrany jest rolnikiem, pozostali leżą na brzuchach i trzymają się mocno za ręce w kole. Rolnik wyrywa pojedynczo marchewki, które po wyrwaniu przeobrażają się w rolników-pomocników. Marchewki są bez szans. Myślę nawet, że ten sąsiad z naprzeciwka mógłby być na początku, chyba nawet w wieku Jurka. Mogliby się polubić.
- Joanno- zaczął spokojnie Jurek, przypominając że jest 23- letnim mężczyzną- chodzi o to, że rzeczy zaczynają się kiepścić. Wyobraź sobie, że zaproponowałem dodatkowe spotkanie naszym klubowiczom, żeby omówić sprawy najwyższej wagi i najpilniejszej potrzeby (domyślasz się na pewno, że mówię tu o konieczności wyboru instytucji charytatywnych na jakie będziemy posyłać nasze comiesięczne składki, jak również to, czy wypada mi przefarbować się na rudo- na pewno pamiętasz, że to moje marzenie- a w końcu jakby nie patrzeć, jestem naszą wizytówką). Do wszystkich zadzwoniłem z prywatnego telefonu i za własne środki, przekonany że ustalimy jakiś termin, okazało się natomiast, że każdy się już słuchawkowo wypowiedział, bez zasygnalizowania tych spraw z mojej strony! Wyobrażasz sobie?! Uznali, że spotkanie nie jest konieczne! Przestali nas szanować, Joanno! Wybacz, że to dodam, ale mam podejrzenie, że to przez tę Twoją Agnieszkę, co to tylko tymi usprawiedliwieniami szasta. Ani razu jeszcze nie przyszła. Ta pierwsza karteczka od niej (a właściwie kartka formatu A4, której przeczytanie zajęło mi całe spotkanie wliczając w to dyskusję późniejszą) może i mnie lekko wzruszyła, postanowiłem jej nawet dać szansę, pamiętasz pisała tam o obowiązku dzieciństwa bez możliwości obejścia go, ale czytałaś tę ostatnią. To czysta kpina!
- Agnieszka…..- zaczęłam i zaraz urwałam- Jak rozłożyły się głosy na farbowanie?
- Blond- odburknął zrezygnowany- i to też nie jest w porządku, kto im pozwolił decydować za mnie?!
- Myślałam, że Ty sam. Ale już dobrze. Posłuchaj, ja też uważam, że nie ma konieczności spotykania się skoro wszyscy się wypowiedzieli. Każdy z nich ma swoje życie, nie zapominaj o tym. To ludzie sukcesu, naprawdę zapracowani. Prawnicy, wykładowcy, logopedzi. Zresztą znasz ich, wiesz czym się zajmują. Trochę zrozumienia Jurku. A Agnieszką się nie zajmuj. Nie zapominaj, że to mój Klub i czasami potrzebuję w nim swoich zasad.
- Joanno, ja wszystko rozumiem, ale miałem ich za swoją rodzinę, a teraz czuję się tak, jak to pisała o tym Agnieszka w tym pierwszym usprawiedliwieniu. I gdyby nie ta ostatnia kpina, to bez gadania dałbym jej szansę.
"Dzień dobry,
......