polishbritpoper vs. Magic

1
"Lunapark po zmierzchu"


Użytkownicy zarejestrowani na forum co najmniej od miesiąca mogą przyznawać opowiadaniom punkty wg schematu:

Pomysł - max 20 punktów.

Styl - max 20 punktów.

Realizacja tematu - max 10 punktów.

Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)

Błędy - max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)

Ogólnie - max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)

Ocena końcowa - zsumowane punkty


Termin - 4 marca do północy

Teksty na PW do mnie.

Zapraszam do oceniania!
Termin: do 12 marca.
Ostatnio zmieniony wt 05 mar 2013, 13:07 przez ancepa, łącznie zmieniany 1 raz.

2
TEKST nr 1

- Pip..., pip..., pip..., pip... - Monotonny sygnał maszynerii, kontrolującej czynności witalne pacjentów, wbijał mu się w mózg niczym gwoźdź w spróchniały pień drzewa. Zaczerwienione oczy piekły go od wpatrywania się w jeden punkt, a skostniałe palce zaciskały się kurczowo na twardych poręczach niewygodnego, plastikowego krzesła.
Nie wiedział, jak długo już siedzi w tej samej pozycji, zgarbiony, zagryzając wargi do krwi. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że nie mogło minąć jeszcze zbyt wiele czasu od chwili, gdy trzech lekarzy w wykrochmalonych, białych kitlach, rozkładając ręce, wytłumaczyło mu, iż nic więcej nie są w stanie dla niej zrobić.
Pod wpływem tych kilku prostych słów jego świat legł w gruzach.
Nie potrafił wyobrazić sobie dalszego życia bez Agnieszki. Bez jej łagodnych, zielonych oczu, bez nieśmiałego uśmiechu i delikatnego dotyku zgrabnych, szczupłych dłoni. Była wszystkim, co miał. Tylko dzięki niej tak naprawdę normalnie funkcjonował. Znalazł w niej ostoję, zrozumienie i miłość, o istnieniu których nie miał wcześniej najmniejszego nawet pojęcia, i po wielu latach spędzonych w samotności mógł w końcu stwierdzić, że jest się szczęśliwy. A teraz, w jednej chwili, wszystko to zostało mu odebrane.
Rak mózgu rozrastał się w szybkim tempie, sięgając swoimi krwiożerczymi mackami regionów, do których lekarze nie mieli dostępu. Żaden z nich nie odważył się przeprowadzić koniecznej operacji, mimo iż mężczyzna błagał ich prawie na kolanach, ofiarowując za pomoc bajeczne sumy. Był w stanie pozbyć się wszystkich dóbr materialnych, byle tylko zatrzymać przy sobie miłość swojego życia. Niestety, nikt nie chciał ich od niego przyjąć.
Gdy chemioterapia nie poskutkowała, a stan Agnieszki pogarszał się z dnia na dzień, zrezygnowano z wszelkich działań, mogących prowadzić do wyzdrowienia i zapewniono jej tylko wystarczającą ilość morfiny oraz wąskie, metalowe łóżko, w którym miała umrzeć.
W żaden sposób nie potrafił się z tym pogodzić. Przecież ta wspaniała istota nie mogła skończyć tak beznamiętnie, otumaniona środkami przeciwbólowymi, wśród bezdusznych maszyn i obojętnych ludzi. Nie zasłużyła sobie na to.
- Jarek? - Od strony łóżka dobiegł go jej niewyraźny szept.
- Jestem tutaj, najdroższa. Nie przemęczaj się.
Przesunął krzesło odrobinę do przodu, biorąc jej drobną, szarą jak papier dłoń w swoje spracowane ręce.
- Pamiętasz gdzie się poznaliśmy? - zapytała po chwili.
- Jakże mógłbym zapomnieć. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
- W moim też – odpowiedziała cichutko. – Chciałabym jeszcze raz móc się tam znaleźć – dodała, zamykając oczy.
- Przysięgam na naszą miłość, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ci to umożliwić – szepnął, przełykając łzy.
Nie był jednak pewien czy go usłyszała. To nic. Najważniejsze, że już teraz wiedział, jak będą wyglądały jego kolejne kroki. Otrzymał misję, na której mógł skupić całą swoją uwagę i nagle zaczął wierzyć w jej powodzenie. Wstał z krzesła, z czułością pogładził żonę po policzku, po czym ruszył na poszukiwania człowieka, mogącego pomóc mu w realizacji planów.

* * *

W samochodzie panował upał. Mimo, że temperatura na zewnątrz wciąż sięgała osiemnastu stopni powyżej zera, a po plecach nieustannie spływały mu strużki potu, włączył ogrzewanie na maksimum. Agnieszka tak strasznie marzła. Siedziała teraz na przednim siedzeniu, opatulona kocem po samą szyje, sprawiając wrażenie pogrążonej we śnie.
Nie było wcale łatwo wyciągnąć jej ze szponów służby zdrowia. Na początku zamierzał tylko uzyskać pozwolenie na krótką przepustkę, niestety, srodze się zawiódł. Gromada konowałów, która wcześniej spisała jego żonę na straty, teraz nagle zaczęła wyliczać mu korzyści, płynące ze stałej opieki lekarskiej. Zdenerwował się w końcu i zażądał bezzwłocznego wypisania żony ze szpitala, czym narobił sobie śmiertelnych wrogów wśród personelu medycznego. Nie dał się jednak zastraszyć, chociaż w pewnym momencie grożono mu nawet policją. Uparł się, że spełni ostatnie życzenie Agnieszki, niezależnie od tego, kto stanie mu na drodze.
Ordynator oddziału onkologicznego poddał się w końcu, podpisując odpowiednie dokumenty i mrucząc przy tym pod nosem coś o nieodpowiedzialnych młokosach. Nie omieszkał również zaznaczyć w aktach, iż pacjentka wyszła ze szpitala na własne życzenie, na wypadek – jak to określił – prawdopodobnych komplikacji.
Nikt nie był w stanie jednak wpłynąć na zmianę planów Jarka. Mężczyzna wiedział, że nie przywróci zdrowia ukochanej, ale przynajmniej wyczaruje na jej twarzy uśmiech. Czego nie można było powiedzieć o praktykach lekarskich.
Bez słowa wrócił do pokoju żony, gdzie zastał dwie, wrogo nastawione do niego pielęgniarki. Zignorował je, skupiając całą swoją uwagę na Agnieszce.
- Zabieram cię stąd, skarbie – powiedział, stając w pewnej odległości od łóżka.
Nie chciał przeszkadzać w odłączaniu aparatury oraz wyciąganiu z ciała żony przeróżnych rurek. Poza tym bał się tego widoku.
- Wiem. - Dziewczyna uśmiechnęła się niewyraźnie. - Siostry zdążyły mi już o tym powiedzieć. - Cieszę się – dodała jeszcze.
Jej słowa były dla niego potwierdzeniem słuszności postępowania. Odprężył się odrobinę. Jego usta poruszyły się bezgłośnie, jednak nic nie powiedział. Tak bardzo cię kocham – pomyślał tylko.
W międzyczasie pielęgniarki skończyły swoją pracę.
- Tutaj są lekarstwa, które pańska żona musi regularnie zażywać – powiedziała jedna z nich, wskazując z ponurym wyrazem twarzy na niewielką metalową szafkę.
Stało na niej kilka identycznie wyglądających buteleczek, po brzegi wypełnionych pigułkami. Skinął głową w podziękowaniu, a potem spojrzał ostentacyjnie na zegarek. Chciał, jak najszybciej, opuścić przytłaczający go budynek.
Na podstawionym przez pielęgniarza wózku inwalidzkim zawiózł Agnieszkę do podziemnego garażu i ostrożnie usadził w samochodzie. Wyglądała na zmęczoną, ale oczy jej błyszczały, jak u dziecka oczekującego na przyjście Świętego Mikołaja, a policzki nabrały rumieńców.
W trakcie jazdy nie rozmawiali ze sobą. Już jakiś czas temu nauczyli się spędzać w ten sposób wspólne chwile. Nie potrzebowali wielu słów, by cieszyć się swoją bliskością. Zresztą, co w ich sytuacji można było jeszcze powiedzieć?
Po kilkunastu minutach dotarli na niewielki parking, położony wśród drzew, na wzgórzu za miastem. W ciągu dnia był on zazwyczaj wypełniony po brzegi, jednak krótko przed północą świecił pustkami.
Jarek zatrzymał samochód tuż przy zejściu na taras widokowy, po czym wyłączył silnik. Siedział jeszcze przez chwilę w bezruchu, zaciskając kurczowo palce na kierownicy. Wiedział, że musi być silny. Na rozpacz będzie miał jeszcze wystarczająco dużo czasu. W końcu odwrócił się w stronę Agnieszki, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Kochanie, jesteśmy na miejscu – powiedział łagodnie.
Dziewczyna otworzyła oczy. Przez kilka sekund sprawiała wrażenie zupełnie zdezorientowanej.
- Miałam cudowny sen – wyszeptała po chwili. - Ocean, piaszczysta plaża i my, skąpani w promieniach słońca.
Mężczyzna wyczuł w jej głosie nietłumioną tęsknotę.
- Jak tylko poczujesz się lepiej, możemy wybrać się, dokąd tylko zechcesz. Sri Lanka, Tajlandia, Kalifornia...
Nie odpowiedziała. Odwróciła tylko wzrok, wyglądając przez szybę. W świetle księżyca dostrzegł w kąciku jej oka błyszczącą łzę.
- Poczekaj jeszcze przez moment – powiedział szybko. - Ja wszystko przygotuję i zaraz po ciebie przyjdę.
Pokiwała głową, jednak więcej na niego nie spojrzała.
Wysiadł pośpiesznie z samochodu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Noc była bezchmurna i wciąż jeszcze bardzo ciepła. Skryte w półmroku korony drzew szeleściły, poruszane łagodnymi podmuchami lipcowego wiatru. Jarek wyciągnął z bagażnika potrzebne mu rzeczy, zakupione po drodze w całodobowym supermarkecie, po czym ruszył na poszukiwanie odpowiedniego miejsca. Świadomie zrezygnował z tarasu widokowego. Chociaż o tej porze byli tam zupełnie sami, nie chciał, by jakiś nocny wędrowca niespodziewanie ich zaskoczył.
Skierował kroki w stronę położonej trochę z boku wąskiej ścieżki. Nie odwiedzał tego miejsca już od dobrych kilku lat, miał jednak nadzieję, że okolica w tym czasie nie za bardzo się zmieniła. Tak też w istocie było. Po kilkudziesięciu metrach dotarł do ukrytej wśród drzew, niewielkiej polany. Doskonałe miejsce – pomyślał, rozkładając koc na wilgotnej od rosy trawie. - Agnieszka będzie zachwycona. Z wiklinowego kosza wyciągnął przyniesione smakołyki: soczyste truskawki, dojrzałe banany i kiść czerwonych winogron. Poza tym, na kocu znalazła się również ogromna bombonierka oraz dwie puszki musującego wina. Wiedział, że alkohol nie bardzo pasował do lekarstw zażywanych przez Agnieszkę, jednak brutalna świadomość, że nic nie jest w stanie jej już zaszkodzić, pozwoliła tym razem na odrobinę szaleństwa.
Przez kilka sekund przypatrywał się swojemu dziełu, po czym szybkim krokiem wrócił na parking. Drzwi samochodu były otwarte a jego żona stała oparta o maskę, z twarzą uniesioną w stronę gwiazd.
- Dlaczego na mnie nie poczekałaś? - zapytał z odrobiną wyrzutu w głosie. - Nie powinnaś się przemęczać.
- Nie mogłam już dłużej usiedzieć, zamknięta w tym ciasnym pudle – odpowiedziała, nie otwierając oczu. - Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem. Tak długo tego nie robiłam.
Doskonale potrafił ją zrozumieć, wszakże ostatnie tygodnie spędziła uwięziona w sterylnych ścianach szpitala. Nie mówiąc nic więcej, podniósł z ziemi porzucony przez nią koc, zamknął samochód, po czym bez słowa wziął ją na ręce. Była leciutka niczym kilkuletnie dziecko. Zawsze należała do szczupłych, a w ciągu ostatniego roku straciła ponadto prawie dziesięć kilogramów.
Wtulił twarz w delikatną skórę jej szyi, starając się chociaż przez chwilę nie myśleć o nękającej ją chorobie. Nie do końca mu się o udało. Agnieszka przywarła do niego całym ciałem. Poczuł, jak drży,więc nie zwlekając dłużej, ruszył w stronę przygotowanego uprzednio miejsca. Na polanie zatrzymał się, nie wypuszczając żony z objęć.
- Jeśli tylko będziesz miała dosyć, daj znać. Natychmiast zabiorę cię do domu. A teraz otwórz oczy – wyszeptał jej prosto do ucha.
Skinęła głową, po czym posłusznie uniosła powieki, intuicyjnie przenosząc wzrok w stronę rozciągającej się przed nimi panoramy. Jarek poczuł, jak ze świstem wciąga powietrze a chwilę później do jego uszu dotarł jej cichutki śmiech. Wiedział, że trafił w dziesiątkę. Ostrożnie usadził dziewczynę na kocu i dokładnie ją przykrył. Sam usiadł tuż za nią, czule obejmując jej szczupłe ramiona, po czym spojrzał w tym samym kierunku.
W niewielkiej kotlinie otoczonej gęstym lasem, leżało ich miasto, mimo późnej pory wciąż tętniące życiem. Jego główną atrakcją i zarazem największą dumą mieszkańców był ogromny lunapark, znajdujący się u stóp wzgórza, na szczycie którego zajęli miejsce.
Wzrok mężczyzny spoczął na diabelskim kole, oświetlonym dziesiątkami różnokolorowych żarówek. To właśnie na nim poprosił Agnieszkę o rękę. Zamknął oczy a jego serce ścisnął potworny ból.
- Dziękuję – usłyszał jej szept.
Nie odpowiedział. Nie był w stanie. Przytulił tylko żonę do piersi, składając na jej skroni delikatny pocałunek.

* * *

Łagodna noc powoli ustępowała miejsca słonecznemu porankowi, a oni wciąż siedzieli blisko siebie, wpatrzeni w symbol ich miłości. Agnieszka, znużona ale szczęśliwa, złożyła w końcu głowę na ramieniu męża i zamknęła oczy. Po kilku minutach odprężyła się. Jej ciało zaczęło robić się coraz cięższe, a oddech spowolnił. Serce biło jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu, w zupełnej ciszy, zatrzymało swój bieg.
Jarek całym sobą wyczuł moment, w którym boska energia opuściła, nieprzydatną już do niczego, ziemską powłokę. Nie drgnął nawet, tylko po jego policzkach potoczyły się dwie ogromne, gorące łzy.


TEKST nr 2

kilka delikatnych wulgaryzmów

WWWSamochód prezesa dużej firmy jest srebrny i długi. Nazywa się mercedes. Daria nazywa się Daria i jest bardzo młoda. Siedzi w fotelu srebrnego i długiego mercedesa.
WWWWe wnętrzu samochodu jest chłodno. We wnętrzu Darii nie jest chłodno. Jej usta są bardzo czerwone. Jedyna barwa która w środku limuzyny nie jest biała, srebrna, srebrzysta, albo niebieska w odcieniu metalic to kolor szminki na ustach Darii, która ogląda swoją buzię w lusterku i widzi ostre kości policzkowe; dotyka ich, zakrywa dwoma palcami przymykając oczy, a później przeciąga palcem po miękkiej, białej skórze aż do ust. Nie zauważa prostego nosa, ani koloru oczu (mocno niebieskie). Sięga do schowka po stronie pasażera i
WWWWWWzacina się pas bezpieczeństwa
zacina się ogólna sekwencja dotyków i spojrzeń, plecy Darii wyrywają do przodu i uderzają o fotel a ostatnia faza to gdy nad zagłówkiem jaśnieje aureola kasztanowych włosów. Kawałek sekundy później we wnętrzu samochodu przedmioty, które na moment zawisły w powietrzu jak bombki na niewidzalnej choince, opadły. Trach.

WWWRęka jest ciężka, ale trzeba ją podnieść. Daria rozgląda się dookoła i widzi, że wszystko jest nie w porządku. Ręka boli.
WWW– Chyba nigdy nie było tu takiego bałaganu – mówi Daria do mężczyzny siedzącego za kierownicą. Mężczyzna wygląda jak menedżer dużej agencji reklamowej, ma drogie okulary i wydaje się, że jego skóra i włosy lśnią. Włosy są już siwe, ale metalic. Koszula jest zmoczona rozlaną kawą.
WWW– Jesteś cała? – mówi mężczyzna jakby dopiero się ocknął.
WWW– W porządku – odpowiada Daria masując nadgarstek.
WWW– Myślał, że nad nim przelecę? Na jego szczęście mam refleks.
WWWMężczyzna wyrzuca przez okno styropianowy kubek i sięga mokrą dłonią do schowka po chustki. Daria wyciąga rękę po jedną z nich, po czym delikatnie przykłada chustkę do ust. Mercedes rusza.
WWW– Myślałem, że wolisz ostrzejszy makijaż.
WWWDaria nie odzywa się, spogląda na usta, które odzyskały naturalny jasnoczerwony kolor. Zamknięcie lusterka. Daria wyciera dłonie i wyrzuca chustkę do samochodowej popielniczki.
WWW– Pocą ci się ręce?
WWW– Nie.
WWW– Zwracaj na to uwagę. Jak ktoś podaje spoconą dłoń, to znaczy, że jest z nim coś nie tak.
WWW– Co z tym zrobisz? – Daria dotyka plamy na koszuli.
WWW– Zabierz rękę.
WWWDaria cofa dłoń, zamyśla się na moment, a dłoń pozostaje w zawieszeniu między nią a nim. On ukradkiem spogląda na jej kurczące się palce mróżąc oczy, po czym spogląda w oczy Darii.
WWW– Mam w biurku zawsze kilka świeżych koszul. Nie martw się.
WWWDaria kładzie ręce na kolanach i rozprasowuje granatową, skromnie wyglądającą spódnicę.
WWW– Dasz mi 50 złotych?
WWW– W oparciu fotela.
WWWDaria podnosi skórzaną klapę oparcia i wyciąga z jednego rulonu stówę. Chowa do kieszeni białej koszuli.
WWW– Nie masz drobnych.
WWWMężczyzna kiwa głową na znak zgody.
WWWMercedes zatrzymuje się przed dużym białym budynkiem z czerwonymi dachówkami. Ten budynek wygląda jak szkoła. Nazywa się Liceum Witkacego.
WWW– Popraw kołnierzyk. – Mężczyzna szybkim ruchem próbuję zrobić to za Darię, ale ona delikatnie odpycha rękę i wywija kołnież sama. Gdy otwiera drzwi, on mówi do niej:
WWW– Jesteś już dużą dziewczynką. Nie zapomnij co ci mówiłem.
WWW– Co mi mówiłeś?
WWWMężczyzna kręci głową.
WWW– Zasada pierwsza, mówisz mi o wszystkim. Zasada druga- zachowujesz się tak, by nie musieć wstydzić się, gdy będziesz o tym opowiadać. Rozumiesz?
WWWSpojrzenie Darii utkwiło na jego palcach obejmujących skórzaną kierownicę. Palce są długie i zgrabne a jednocześnie mocne.
WWW– Coś jeszcze?– zapytała Daria nie patrząc na niego.
WWWUjmuje delikatnie jej podbrudek, spogląda w okrągłe oczy, które nie patrzą na niego tylko przez niego– To co było wcześniej, nie istnieje. Zaczynamy od początku. Wiele mnie kosztowało, żeby cię tu umieścić. Nie zawiedź taty.
WWWCałuje ją w czoło. Usta są suche, Darię dopada nieprzyjemne wrażenie, że to buziak od zimnego powietrza.
WWWSięga po teczkę z tylnego siedzenia. Otwiera duże drzwi limuzyny. Wysiada. Po przejściu paru kroków dobiega ją głos ojca.
WWW– Poczekaj, Daria! Podejdź na chwilę.
WWWDaria wzrusza ramionami i wraca do samochodu. Ojciec wskazuje jej żeby podeszła do okna po stronie kierowcy.
WWWElektryczna szyba sunie w dół i zatrzymuje się w połowie. Daria widzi połowę twarzy ojca w naturalnym świetle i połowę w świetle niebieskiej szyby.
WWW– Przepraszam. Naprawdę chyba jestem trochę za ostry, co? Wiem, że oboje chcemy, żeby teraz było lepiej.
WWWPatrzy na ojca, który wydaje jej się poważny.
WWW– Jesteś na razie zapisana do klasy dwujęzycznej, profil z logiką, matematyką i wosem. Później możesz iść na prawo, albo politechnikę, co chcesz.
WWWDaria milczy, ojciec trwa w uśmiechu pełnym oczekiwania.
WWW– No dobrze, powiedzmy, że twoje milczenie jest podziękowaniem.
WWWDaria odchodzi.
WWW– Zaczekaj.
WWW– Tak?
WWWOjciec układa sobie coś przez chwilę w głowie, wzdycha i w końcu wydusza z siebie próbując powiedzieć to najcieplej jak potrafi. Czyli letnio.
WWW– Daria, chcę wiedzieć... chcę zapytać cię o jedno. Co tak naprawdę, w życiu, cię interesuje, dziecko?
WWWSzum wiatru, dźwięki efektów pogodowych.
WWW– Chyba jestem spóźniona.
WWWDaria odchodzi na parę kroków, po czym zawraca i gdy mercedes zjeżdża z parkingu, podbiega do samochodu.
WWWElektryczne zgrzytanie, szyba zjeżdża w dół.
WWW– Tato, ma do ciebie jedną prośbę.
WWWOczekiwanie pełne uśmiechu.
WWW– Nie mów o sobie tata. Jesteś ojcem.
WWWOjciec milczy z przyjaźnie oficjalnym wyrazem twarzy zarezerwowanym dla partnerów biznesowych równych mu rangą i prestiżem. Szyba powoli podnos się, aż oddziela ich oddechy zupełnie. Patrzą na siebie przez niebieskie szkło, po czym ojciec kwia głową na pożegnanie i odjeżdża.
WWWDaria poczuła, że sierpień się skończył i nadeszła jesień, jej ciało zadrżało. Gdzieś w oddali opadają żółte liście, które ktoś będzie zbierał zanim zaczną gnić, a chmury nad liceum Witkacego nabierają ciężaru kropel, by nabrać siły na deszcz i rozmywanie.

WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW***
WWWDaria siedziała na murze za szkołą, pod drzewem powyginanym drzewnym reumatyzmem. Drzewo było stare i brzydkie, miało pomarszczoną czarną korę. Śmierdziało mchem i zgniłymi liśćmi. W tle przedwojenny budynek Witkacego, ładny, otaczony mnóstwem prostych białych bloków. Wszystko się ze sobą kłóciło.
WWWPaliła papierosa, poprawiając mankiet białej koszuli. Wtedy ktoś wrzasnął jej imię.
WWW– Daria, obstaw!
WWWPodszedł do niej chłopak, usiadł obok i sięgnął po papierosa. On dopalał, ona machała nogami i było milcząco. Siedzieli tak przez chwilę nie odzywając się do siebie.
WWW– Jak ten papieros się skończy to o coś cię zapytam.
WWW– Nie mam więcej.
WWW– Kupimy, masz sto złotych w kieszeni.
WWW– Skąd wiesz? – zapytała z szerokim uśmiechem.
WWW– Haha, przecież zawsze masz sto złotych.
WWW– Nie.
WWW– Możesz mi pożyczyć siedemdziesiąt.
WWW– Nie pożyczę. Wisisz mi ponad trzy.
WWW– Złote.
WWW– Stówy.
WWW– Oddam jak wujek mi zapłaci za ubicie świni.
WWW– Co?
WWW– No. Tymi rękami. Udusiłem ją.
WWW– Potworna historia. I zmyślona.
WWW– Wierz albo nie. Ale uważniej przyglądaj się teraz każdej szynce, którą zjadasz. Może to będzie ta szynka.
WWW– Jestem weganką.
WWW– Wiem, bo też jestem weganką. Przylecieliśmy tym samym statkiem powietrznym.
WWW– Weganizm to orientacja – gdy jesteś wego wkładasz sobię marchew.
WWW– Dobrze, bądźmy poważni bo papieros się skończył. Droga Dario, czy idziesz na domówkę integracyjną...
WWW– Nie.
WWW–... i czy pożyczysz mi osiem dych do poniedziałku...
WWW– Nie.
WWW–... i czy mam błagać?
WWW– Nie.
WWWZerwał się zimny wiatr jak gdyby osiedle było pokojem z otwartymi na oścież drzwiami i oknami, a Daria była tak blada, że chłopak zdjął kurtkę i próbował ją okryć, ale ona zrobiła unik, zeskoczyła z murku i staneła parę metrów dalej. Spojrzała w niebo.
WWW– Będzie padać. Wracam do domu.
WWWZza garażu wyskoczyły koty– gruby i chudy, prychając na siebie szykowały się do walki. Daria zaśmiała się patrząc jak chodzą w kółko udając groźne; po chwili jeden z nich, większy, jakby przyklepił się puszystym brzuchem do asfaltu, sposągowiał machając tylko ogonem. Drugi kot syczał z krótkimi przerwami na przełykanie śliny. I wtedy wskoczyła zza rogu młoda dziewczyna, prychnęła tak przeraźliwie gardłowo, że koty uciekły na powykręcane drzewo. Gruby przebiegł po ramieniu siedzącego pod drzewem kolegi Darii, który z bólu miałczał teraz żałośniej od kotów. Dziewczyny śmiały się, a niebo zgranatowiało i wyglądało jak okładka nowej płyty my bloody valentine. Zaczęły padać proste i długie krople, jak srebrne sztyleciki, na roześmiane dziewczyny, chłopaka miałczącego razem z kotami, i dzień, który stał się na chwilę euforyczny mimo deszczu i słabego słońca.
WWW– Chodźmy gdzieś, gdzie nie pada.
WWWI poszli.
***
WWW– Jak masz na imię?
WWW– Marina.
WWW– Jak masz naprawdę na imię.
WWW– Marina.
WWW– Jesteś Greczynką?
WWW– Jestem bogata.
WWW– Dziwne imię, niespotykane.
WWW– Wyjątkowe.
WWW– Bardzo wyjątkowe.
WWWWiktor i Daria siedzieli na łóżku opierając się o swoje plecy, niżej na wielkim puszystym dywanie leżała Marina. Słychać było dźwięki lądującego samolotu, ale naprawdę była to muzyka zespołu shoegazowego. Shoegaze czasem przypomina dźwięk lądującego samolotu albo pracujący pełną mocą odkurzacz zelmera, co Darii wydawało się emblematycznym szumem jej klasy społecznej. Samoloty i dobre odkurzacze.
WWWDaria ukradkiem spoglądała na Marinę rozłożoną wygodnie na plecach– teraz z zamkniętymi oczami udawała, że tańczy. Miała w sobie coś słonecznego, mimo ciemnych włosów. Urok jak Ann Margaret z Bye Bye Birdie. Dziewczęcość i kobiecość. Przypominała tą cechą nieco Wiktora, którego twarz zawierała w sobie pierwiastek męski i żeński, coś miękkiego i twardego. Kiedy się cieszył, jego rysy wyostrzały się. Gdy był smutny, wydawał się bardzo kobiecy.
WWW– Marina, paląca papierosa wygląda jak gwiazda filmowa. Gdyby była gwiazdą filmową wyglądałaby naturalnie, bo na tym polega bycie gwiazdą filmową – rozmyślała na głos Daria.
WWW– Nie jesteś nudna – powiedziała Marina.
WWW– Kto powiedział, że jestem nudna? – z zadowoleniem odpowiedziała Daria ubrana w galową granatową spudnicę i skromną białą koszulę.
WWW– Macie pomysł na ten film o sobie który musimy nakręcić na po-ju-trze?! – zapytał Wiktor.
WWW– Mam.
WWW– Nie – odpowiedziała Daria
WWW– Nie możemy dać plamy, zapowiedzieli to tydzień przed warsztatem integracyjnym – powiedział Wiktor.
WWW– Nie wiem co mogłabym o sobie powiedzieć. – Daria skończyła piwo i wstała z łóżka.
WWW– Jestem strasznie głodna.
WWW– Ja też – powiedziała Marina.
WWWDaria podała rękę Marinie pociągając ją do góry zupełnie jak chłopak. Marina rozprostowała plecy i gdy już miała wychodzić za nowo poznaną koleżanką zmrużyła oczy jakby nagle coś dostrzegła. Podeszła do niebieskiej pufy i chwyciła za czerwoną kokardę, która wystawała spod sterty leginsów, apaszek i koszul. Trzymając w dłoni przewiązaną kokardą jak gwiazdkowy prezent maszynkę do golenia i krem depilacyjny, patrzyła pytająco na Darię.
WWW– Nie rozpakowałaś?
WWWMarina uśmiechnęła się drwiąco do Wiktora, a Daria zadrżała.
WWW– Prezent urodzinowy – odpowiedziała Daria pewnym głosem – Idziemy jeść czy nie?
WWW– Prezent od starego, a w ogóle jak on to uzasadniał...
WWWDaria zbladła, miała zamkniętą buzię, ale widać było, że zacisnęła zęby.
WWW– Brutus też by coś zjadł? – zwróciła się do Wiktora spokojnie.
WWWWtedy muzyka skończyła się, słychać było buczenie komputera i jak chmura burzowa nad miastem w ciepły dzień nagle zjawiła się nerwowa atmosfera zażenowania. Daria poczerwieniała i choć przez chwilę udało jej się przyjąć sytuację ze spokojem, wybuchła jak noworoczna petarda.
WWW– A ty Wiktor, nie masz za grosz charakteru. Ty jebana chorągiewko. Znasz ją od dwóch godzin i już sprzedajesz kompromitujące fakty.
WWW– To nie są żadne kompromitujące fakty, to po prostu głupie i śmieszne razem z jego dedykacją, czy jak to nazwać – odpowiedział nieco przestraszony Wiktor.
WWW– Jak mnie to drażni! – Daria wskazała palcem czerwoną twarz Wiktora krzywiąc się przy tym – Masz trzy lub cztery określenia na to co dzieję się z ludźmi – głupie, śmieszne, albo żenujące. Ty po prostu żyjesz w animowanym świecie, a każde słowo widzisz w komiksowej chmurze. Problem pojawia się gdy mówisz o sobie, bo świat zamienia się wtedy w dramat Bergmana.
WWW– Wiem, wiem, pragniesz tylko jednego, chcesz pokazać jaka jesteś skromna, zobaczcie, nie skupiam na sobie uwagi, nie mam sekretów, dziewczyna z sąsiedztwa, bo głupio ci, że jesteś tak brokatowo bogata i nie chcesz wyjść na wysnobowaną lamuskę. Naprawdę składasz się z pseudoskromności!
WWW– Wiktor i jego świat, do każdego słowa dodać pseudo i już wygrałem. Oddaj mi moje pseudo-pieniądze.
WWWDaria odwróciła z obrzydzeniem od Wiktora i dostrzegła, że Marina rozsiadła się na pufie, na jej ubraniach, wyciągnęła papierosa i z uwagą przysłuchuje się kłótni. Ten obraz ją prawie rozbawił, tak, że zapomniała o złości na Wiktora, poza tym, wszystko już z siebie wyrzuciła. Wiktor siedział na łózku i sapał ciężko jak długodystansowiec a gdy zauważył Marinę kolory z jego twarzy ustąpiły i pojawiło się na niej delikatne rozbawienie.
WWW– Możecie mi wyjaśnić o co chodzi z tą maszynką? – zapytała Marina.
WWWDaria zaśmiała się nerwowo, usiadła na łóżku obok Wiktora i z udającym powagę wyrazem twarzy zwróciła się do Mariny.
WWW– Pewnego dnia gdy z tym zdrajcą obok – wskazała na Wiktora – oglądaliśmy jakiś film na laptopie, ojciec wpadł do mnie (czego nie robi nigdy). Był to akurat dzień moich urodzin. Wręczył maszynkę razem z kremem depilacyjnym i powiedział, że życzy wszystkiego najlepszego z okazji szesnastych urodzin. Powiedziałam, że dziękuję, ale wiem co to maszynka do golenia, mogę sobie sama kupić jeśli będzie taka potrzeba. Ojciec skrzywił się, nie wiem co sobie pomyślał, ale tą swoją biurową dykcją wycedził, że już jest taka potrzeba, że powinnam ogolić nogi, bo mam nieestetyczny meszek. Później wyszedł, by po chwili wrócić i stwierdzić, że już czas żebym zastanowiła się nad swoją kobiecością, dlatego, że jest to bardzo ważne w życiu, to jaką rolę mamy do odegrania w społeczeństwie i nie chce później płacić za wizyty u psychoterapeutów, bo jego córka ma problemy z tożsamością.
WWW– Twój ojciec pisze sztuki teatralne i ma problemy z wódą? – zapytała Marina, która chwilę wcześniej położyła urodzinowy prezent na pufę i przykryła go ubraniami.
WWW– Jest prezesem Polaksy, produkują materiały ogniotrwałe – odpowiedział rzeczowo Wiktor.
WWWZaczęli się śmiać, po czym wyszli z pokoju. Schodzili do kuchni po długich drewnianych spiralnych schodach, a każde z nich szło pod rękę z innym partnerem- Wiktor z ulgą, Marina ze zdziwieniem, Daria z pewną natrętną myślą.

***
WWWOsiedle poszło spać, a Daria, Wiktor i Marina robili w kuchni tosty na dużych pajdach chleba. Daria nie lubiła tostowych małych kromek, prosiła ojca o duże wiejskie chleby. Tworzyła później piętrowe kanapki którymi zapychała tostownicę.
WWWPrzyglądała się jak Marina układa ser i szynkę na kromkach. Jeden kawałek sera, jeden kawałek szynki. Na końcach było samo masło a w przypadku tostów, po prostu nieposmarowany chleb. U Darii i Wiktora chleb był najcieńszą warstwą kanapki.
WWWMarina miała bardzo ładne dłonie, ale skóra była wysuszona a między palcami rozwidlały się pęknięcia. Daria miała ochotę dotknąć, ale zabrakło jej odwagi.
WWWJedli i pili w świetle halogenowych lamp. Po kolacji Wiktor wstał i powiedział nie chce mi się. Nie miał ochoty na nocnego tripa, którego zaproponowała Marina. Powiedział, że sam popracuje nad filmem, dla niego to ważne, żeby– jak mówił– korzystnie się zaprezentować, on nie jest skromny jak niektórzy– filmowe spojrzenie na Darię. Dopił sok. Przytulił nową koleżankę, przytulił starą koleżankę i wyszedł.
WWWMarina patrzyła jak światło załamuje się na dnie szklanki z takim zainteresowaniem jakby oglądała to zjawisko po raz pierwszy. Daria z równym zainteresowaniem przyglądała się Marinie, z tym, że widziała takie zjawisko naprawdę poraz pierwszy.
WWW– Jakie to ładne – powiedziała Daria przeciągając palcem po ciemnoniebieskiej sukience Mariny – to jest kaszmir?
WWW– Tak, chyba tak.
WWW– Wiesz, może jestem trochę pijana, ale muszę ci coś powiedzieć.
WWWMarina skupiła wzrok na jasnej twarzy Darii.
WWW– To było, wydawało się być na początku strasznie pozerskie, puste, jak mówiłaś, że twoi rodzice mają dużo pieniędzy i jesteś z nich dumna. Miałaś na sobie tę super sukienkę totalnie nieadekwatną i mimo, że chciało się myśleć "ale sztuczna laska, idiotka", to to było takie prawdziwe, nie wiem dlaczego. Chciałabym tak umieć mówić o tym... o tym co jest. W ogóle pomyślałam, chcę ją poznać. I stało się, jesteśmy tu, u mnie.
WWW– Ja też chciałam cię poznać.
WWW– Mnie? Prawie nic nie powiedziałam. Nie wierzę.
WWW– Jesteś ładna, a ja lubię ładnych ludzi i ładne rzeczy.
WWW– Jestem blada. A ty znowu mówisz tak dziwnie.
WWW– Poza tym, ty masz tajemnicę.
WWW– Co?
WWW– Masz jakąś tajemnicę.
WWW– Nie mam żadnych tajemnic. Nudze się, nic się nie dzieje. Trochę kompromitujących faktów. To wszystko.
WWWNa stole wylądowała strasznie brzydka wielka ćma, ale dziewczyny przyjęły to ze spokojem. Daria wzięła szklankę i serwetkę, zamknęła brzydkiego owada w szklanej wierzy. Podeszła do okna i wyrzuciła ćmę na zewnątrz.
WWW– Daria, wszystko zależy od światła, tak mi się wydaje.
WWW– Masz straszną fazę Marina. Boję się o powodzenie tego tripa.
WWW– A co z ojcem?
WWW– Potrafi przez trzy dni nie wracać z biura. Mieszka w firmie.
WWWDziewczyny ubrały się do wyjścia. Daria zauważyła, że Marina drży nawet w domu, pobiegła na górę i pożyczyła jej grubą bejsbolową bluzę.
WWW– Daria, zobaczysz, że po tej nocy odkryjesz tę tajemnicę.
WWW– Powinnaś to powiedzieć poważniej – zwróciła uwagę Daria, bo Marina mówiła jakby bezwiednie, bez akcentów w przeciwieństwie do Wiktora, który miał bardzo – jakby sam mówił – o sobie kinematograficzną dykcję.
WWWUbrane ciepło, trochę pijane i odważne, Daria i Marina wyruszyły przeżyć tej nocy choćby coś małego. A noc była świeża.

***

WWWNocny autobus wywiózł je daleko od śródmieścia. Pachniało lasem i Wisłą. Była dwupasmowa droga i światła na horyzoncie. Marina pierwsza przebiegła przez ulicę, przeskoczyła barierkę. Pomachała do Darii by szła jej śladem.
WWW– Jesteś pewna gdzie idzemy?
WWW– Chodź!
WWWSzły długo łąką w stronę niewielkiego lasu, było mokro, Daria czuła pluskanie wody w adidasach. Znalazły się w lesie za którym migało na dziwnie wyglądającej konstrukcji czerwone światło.
WWW– Długo jeszcze?
WWW– Prawie jesteśmy.
WWWPo paru minutach znalazły się przed wysokim drucianym ogrodzeniem.
WWW– I jak przejdziemy?
WWW– Będziemy się wspinać.
WWW– Nie ma mowy.
WWW– Boisz się?
WWW– Tak, boję się. Gdzie w ogóle jesteśmy?
WWW– Pół godziny od przystanku N-ki.
WWWMarina zaczęła wspinać się po siatce. Daria obserwowała te zmagania. Głuchy odgłos i Marina leżała na plecach śmiejąc się.
WWW– Ale mnie bolą łapy.
WWW– Krew ci leci.
WWWDaria podała rękę leżącej Marinie, która szybko wstała i otrzepała się z igieł i brudu poszycia leśnego.
WWW– Zobacz, tam jest brama chyba.
WWW– Pewnie zamknięta – powiedziała Daria.
WWWRuszyły w stronę bramy, teraz Daria widziała zarys konstrukcji i była przekonana, że jest to koło diabelskiego młyna.
WWW– Wesołe miasteczko, którego nie dokończono budować?
WWW– Miał tu być park rozrywki, działał przez rok czy dwa. Lunapark Wieża. Widzisz za młynem, to żałosne coś betonowe?
WWW– No.
WWW– To miało być wysokie jak wieża telewizyjna w Berlinie.
WWWDotarły do bramy, która miała wyrwanych parę metalowych prętów. Przecisnęły się do środka.
WWWMiejsce nie przypominało amerykańskiego lunaparku a raczej czarnobylską wersję wesołego miasteczka. Daria przyglądała się pustym pawilonom, rozgrzebanej strzelnicy z której pewnie nie oddano ani jednego strzału. Gdy Marina przystanęła by zapalić papierosa Daria podeszła do ogromnej plastikowej głowy clowna będącej domkiem zabaw. Przed wejściem rozwinięty był długi czerwony język. Daria weszła na niego sprawdzając czy da się na nim poskakać. Niestety język wykonano ze sztywnego, nieplastycznego materiału, jak beton oblany cienką warstwą czerwonego plastiku.
WWW– Ale denne miejsce – powiedziała tonem pełnym rozczarowania.
WWW– Za mną. Jeszcze kawałek.
WWWDziewczyny znalazły się pod budką, pomalowaną w biało-czerwone paski z napisem "wata cukrowa" ułożonym z kolorowych żarówek. Nad budą wznosił się diabelski młyn, oświetlony na szczycie czerwonymi lampami. Darii wydawało się, że młyn nieznacznie się porusza.
WWW– Przypomina trochę wieżę Eifla, ten drewniany ażur w kole. W ogóle podoba ci się Paryż? Byłam tam dwa razy i jedyne co zapamiętałam, to sytuacja gdy taka dosyć wytworna kobieta w spokojnej dzielnicy, z inną kobietą, młodą, podczas spaceru pokłóciły się, chyba o pieniądze na taksówkę. Myślę, że ta młoda była jej polską albo ukraińską opiekunką, ale wyglądała bardzo dostojnie, miała mnóstwo wdzięku. Nawet gdy wskazała starszej kobiecie krzak. Ta starsza po początkowym oporze uległa, ukucnęła za krzakiem, który nic nie zakrywał właściwie i bezczelnie się odlała. Trwało to strasznie długo – Daria opowiadała z przejęciem, a Marina wydawała się nie słuchać – byłaś na wieży Eifla?
WWW– Paryż mnie nie interesuje – odpowiedziała Marina.
WWWDaria patrzyła wyczekująco na Marinę.
WWW– Nawet w filmach mnie trochę nudzi.
WWW– Po co tu przyjechałyśmy? – zapytała Daria.
WWW– Czekaj.

WWWZaraz obok wyrastała z ziemi niedokończona wieża. Po przejściu paru metrów stanęły przed żółtymi metalowymi drzwiami, na których ktoś namalował gwiazdę Dawida.
WWW– Wchodzimy.
WWWWieża wznosiła się na wysokość dziesięciopiętrowca.
Nad horyzontem unosiła się poświata miejskich świateł, w pobliżu lasu przez który przedarły się dziewczyny wiła się cienka linia elektrycznego blasku. I nagle wszystko zgasło.
WWW– Wow, nie ma prądu. W całym mieście nie ma prądu – z niedowierzaniem wyszeptała Daria.
WWWMarina spojrzała w dół na wymarły park rozrywki. Gdy zaczęła mówić, Daria odkryła, że jej głos, taki płynny i jednostajny, pozbawiony silnych akcentów, w nocnej sytuacji, gdzieś w opuszczonym miejscu, brzmi jeszcze bardziej nienaturalnie. Śpiew, ale bez melodii, słowa jakby przebijały się przez cienką warstwę realizmu codziennego, mówiąc jednocześnie o czymś i o sobie.
WWW– Zastanawiałam się kiedyś gdy tu byłam. Są miejsca upiorne, wierzysz w miejsca upiorne? Opuszczone domy z zamurowanymi oknami, porośnięte bluszczem, gdzie tylko drzwi wejściowe są otwarte a w środku istnieje gęsta ciemność. Istnieje. Albo stary kościół z wieżą bez okiennic, gdy widzisz zarys dzwonu i nic poza tym. Nie mówiąc o zamkach, opuszczonych fabrykach. I to wszystko jest niepokojące, ale w nocy. Kulminacja horroru mogłaby tam rozegrać się tylko po zmroku. A lunapark. Uwierzę w każdego pychopatę, który morduje ludzi przebrany za clowna w środku dnia. Lunaparki są jakieś psychodeliczne, taki wesołe i kolorowe, straszą niezależnie od pory dnia, pogody. W nich jest coś po prostu chorego. Światło nie ma na nie żadnego wpływu.
WWWDaria słuchała opowieści Mariny i poczuła dopiero teraz, że jest jej zimno. Jakby zarzyła narkotyk, który powoduje gwałtowne wyziębienie ogranizmu, który właśnie zadziałał. Pierwsze uderzenie fazy.
WWW– Gdyby coś się stało, nikt nie wie, że tu jesteśmy.
WWW– Tego nie możesz być pewna – powiedziała Marina uśmiechając się do Darii, której ten uśmiech wydał się nie pasować do tego co czuła.
WWW– A jak ktoś nas tu zgwałci?
WWW– Nie liczyłabym na to.
WWW– Strasznie zimno– powiedziała Daria patrząc na swoje drżące dłonie. Przysunęła się do Mariny, a później przysunęła się jeszcze bliżej. Czuły swoje ciepło.

WWWWtulone w siebie siedziały na krawędzi wieży, machając nogami. Lunapark wyglądał żałośnie, ale było w nim coś niepokojącego. Czyjaś obecność. Daria zrozumiała, że Marina ma rację. W tym coś jest, choć wcale nie musi się ujawnić.
WWW– Lubisz słuchać o czyichś snach? – zapytała Daria.
WWWMarina kiwnęła głową.
WWW– Miałam bardzo dziwny sen.

WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWSen Darii
WWWMój dom, wyglądał jak mój dom, ale nie tkwił w polbruku i trawnikach, dookoła porastały go gęste trzciny. Bardziej przepływałam w nich niż szłam. Otworzyłam drzwi i znalazłam się w kuchni. Był dzień, zwróciłam uwagę na widelce i łyżki – rozświetlone, bardzo jasne, ale nie złote, ułożone równo na białym obrusie. Podobały mi się o wiele bardziej niż złoto.
WWWPrzy stole postawionym w samym środku siedział mężczyzna, nie widziałam jego twarzy. Czytał gazetę znad której unosił się dym papierosowy. Byłam pewna, że to mój ojciec pali. Pamiętam własne zdziwienie w śnie, bo stary nienawidzi papierosów.
WWW– Tato, przecież nie palisz.
WWWWtedy odezwała się młoda kobieta, którą dopiero dostrzegłam i o której wiedziałam, że jest moją matką.
WWW– Nie przeszkadzaj ojcu, on czeka aż zaczną grać.
WWWMłoda kobieta, moja matka, myła sztućce i polerowała je.
WWW– Mamo, dlaczego one tak ładnie świecą?
WWWWtedy ona przyłożyła palec do ust i wskazała na okno przy którym stał ojciec, ale młodszy. Dużo młodszy niż teraz. Był ubrany w rozwleczony sweter i spodnie poplamione białą farbą.
WWW– Jeśli chcesz mogę z tobą zatańczyć. Ale nie przeszkadzaj mamie. Ona teraz musi często myć ręcę.
WWWZignorowałam ojca i zwróciłam się do matki.
WWW– Mamo, przyszłam bo strasznie zachciało mi się pić.
WWWWtedy zapaliły się światła i zaszło słońce, nagle. Poczułam straszny smród, obróciłam się i wszystko we mnie zdrętwiało. Stał przy mnie tak straszny dziad, miał brodę żółtą od nikotyny, cuchnął jakby był zgaszonym tygodniowym papierosem. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy chociaż chciałam. Tylko usta, czerwone jak krew, i brudna broda.
WWW– W nocy mogę z tobą tańczyć, tylko podaj mi rękę – powiedział to przymilnie, ale pod tym słodkim tonem ukrywało się coś chrapliwego, obleśnego, jak odłgos wymiotów.
WWWPoczułam jakby zaparło mi dech, chciałam krzyknąć, nie mogłam nic zrobić, pomyślałam tylko o ojcu i znowu zrobiło się jasno. Znowu był dzień. Matka zmywała a ojciec siedział schowany za gazetą.
WWW– Musisz już iść kochanie. Nie zaglądaj ojcu w gazetę. On wcale nie pali. Jak będziesz już duża, pójdziemy razem tam gdzie będziesz mogła założyć ładne buty i gdzie jest wypolerowana podłoga. Nie pomylisz kroków.
WWW– Chcę tylko jedną łyżkę, jedną łyżeczkę mamo, one są takie ładne.
WWWNa tę prośbę mama posmutniała i zrobiło mi się przykro jakby cały żal mojego życia odkładał się gorzkimi kroplami we wszystkich zakamarkach ciała i spłynął w jedno naczynie, gdzieś w środku.

WWW– Wtedy się obudziłam.
WWWPo tej opowieści Daria prawie zasnęła przytulona do Mariny.
WWW– Mówiłaś, że nie masz żadnych tajemnic.
WWW– To był tylko sen.
WWWKtoś, może w elektrowni siekierki, włożył wtyczkę do gniazdka, bo Warszawa znowu rozjarzyła się żółtym prądem.
WWWMarina delikatnie odsunęła się od Darii, pogładziła ją po szyi i pomogła wstać.
WWW– Choć, nic tu już na nas nie czeka. Wszystko zależy od światła.
WWWZeszły z wieży, opuściły lunapark by znaleźć się w rzadkim lesie, prowadzącym do drogi i nocnego przystanku.

***

WWWPasma pomarańczowego światła przepływały po twarzy Darii, jakby uliczne latarnie kserowały wielokrotnie to, co akurat w nocnych autobusach, samochodach i na ulicach, przypadło im do gustu. Marina siedziała na ostatniej kanapie z przymkniętymi powiekami, głaszcząc leżącą na jej kolanach głowę Darii.
WWW– A jak nic już się nie wydarzy? – Daria usiadła by wyjżeć przez okno.
WWWAsfaltową małżowiną zjazd z Marywilskiej w Toruńską, dwie kondygnacje jezdnii, dolne samochody jeżdżą wolniej, na górnych jezdniach auta upodobnione do samolotów przez zwiększoną szybkość i imponującą opływowość. Nagły z powodu robót zjazd po żółtej nitce w Krasnobrodzką. Pod falowanym dachem z folii aluminiowej kosmici garbią się nad parującymi kebabami, chodzą w srebrnych, srebrno-złotych kurtkach, szurając po bruku futurystycznymi adidasami.
WWWKosmici znikąd czyli z przyszłości.
WWW– Marina? – Daria szturchnęła koleżankę w żebro.
WWW– Auu, zaraz wysiadamy.
WWW– Popatrz. Znasz to miejsce?
WWW– Byłam tu raz, czy dwa.
WWW– To jest narkoburger. Kiedyś jak jeszcze mieszkaliśmy na Pradze, chodziłam tu z chłopakami z osiedla na kebab. Zawsze się kręcili narkomanii, bo burger kosztował piątkę, a był duży. Jedli i szli na klej. Była ich chmara, aż zaczęli znikać.
WWW– To oni?
WWW– Niedobitki. Wiesz mieliśmy wiele teorii– Daria zaśmiała się, drzwi autobusu się otworzyły. Dziewczyny znów wdychały świeże powietrze, przyjmując to z ulgą, bo w Ikarusie śmierdziało ropą.
WWW– Oni robili kiedyś dziwne akcje, nawet chamskie. Np. wpadali do tramwaju ze zgniłą rybą. Tylko po to, żeby śmierdziało, wiesz, dokopywanie społeczeństwu. W 90-tych było ich od groma pod narkoburgerem. A później powoli zaczęli znikać.
WWW– A wiesz gdzie idziemy?
WWW– Nie.
WWW– Będzie fajnie.
WWW– ... daj mi dokończyć. Myślę, że po prostu takie żarcie jak kebab 24 h powoduje raka trzy razy bardziej niż fajki.
WWW– Hahaha.
WWW– Serio. Oni po prostu cały czas jedli narkoburgery i dlatego zaczęli umierać. Zwykli ludzie jedzą kebaby i burgery weekendowo, albo nad morzem, razem z gofrem. To jest tak morska rozrywka, że niedługo będzie dostępny kebab przewiązany sandałem. W ogóle kebaby i karpie mają swoje miejsce i czas, to jest kolejno- poimprezowe sytuacje lub wigilia.
WWW– A może mordował narkomanów człowiek wyrabiający burgery. Wabił ich nimi.
WWW– Pewnie sam sztachał budapren, ale wyrwał się z nałogu, cudem doszedł do małego biznesu i chciał wymazać przeszłość. Wymazać zupełnie.
WWW– Już prawie jesteśmy.
WWW– No nie, Marina. Zaprowadziłaś mnie pod Tesco. A jednak, nic już się nie wydarzy.

***

WWWMarina stała na parkingu hipermarketu Tesco przy Trasie Toruńskiej. Podpierając się pod boki, patrzyła groźnie w obiektyw kamery zamocowanej na jednym z rogów skelpu. Daria przyglądała się Marinie w milczeniu po prostu czekając co z tego wyniknie.
WWW– Chcesz podejść?
WWW– Co?
WWW– Stań obok mnie.
WWW– Po co.
WWW– Nie ma cię w kadrze.
WWW– Nie chcę być w kadrze.
WWW– No chodź.
WWW– Wolę pobawić się wózkiem, znalazłam jeden niepodczepiony.
WWW– To znaczy, że nie chesz wystąpić w moim filmie.
WWWKółko wózka tak poluzowane, że gdy Daria zrobiła świecę słychać było jak się obraca. Było najciszej. Daria podeszła zdecydowanie do Mariny i prawie złapała ją za włosy, ale Marina zdążyła wykręcić dłoń Darii.
WWW– Co ty robisz?!
WWW– Wyciągasz mnie na jakieś nocne łażenia i cały czas projektujesz w głowie zajebistość swojego filmu. Wspaniale.
WWW– Daria– Marina obróciła Darię tak, żeby zobaczyć jej twarz – miała wilgotne oczy i zaciśniętą szczękę – pomyśl. Mam tu gdzieś własną kamerę?
WWW– Chodzi o twoje podejście! Miałyśmy zebrać pomysły, a ty już wszystko wiesz, już masz gotowy film.
WWWMarina zwolniła chwyt ale z nienacka, tak, że Daria wywróciła się na ziemię.
WWW– Ty naprawdę potrafisz z niczego zrobić problem.
WWWDaria leżała na asfalcie, tak jakby była to najlepsza poza do odegrania ofiary.
WWW– Chciałam tylko, żebyśmy zrobiły to razem, a ty wszystko musiałaś zjebać.
WWW– Jesteś rozpuszczona.
WWW– Mówi to ściemniara, która udaje wielką gwiazdę, a żeby nagrać film musi wykradać kasetę z biura ochrony tesco, bo nie ma marnej cyfrówki.
WWW– I pusta.
WWW– I nie mam żadnej historii. Jedyne ważne fakty z mojego życia to matka, która umarła trzy dni po porodzie. I płukanka żołądka po akodinie.
WWWMarina usiadła obok Darii.
WWW– Nie patrz tak na mnie, nie jestem emo. Trochę bawiłam się w substancje z czystej ciekawości. A z akodinem to błąd, źle policzyłam tabsy.
WWW– Dobra, idź zjeść narkoburgera.
WWWObie zaczęły się śmiać. Marina siedziała na zimnym asfalcie trochę dłużej. Wyrzuciła lekko głowę do tyłu, spojrzała w czarne niebo i wypuściła z płuc powietrze.
WWW– Sorry Daria, że nie powiedziałam ci o wszystkich atrakcjach, które nas czekają.
WWWDaria po raz kolejny podała dłoń Marinie i po raz kolejny podciągnęła ją mocno jak chłopak.

***

WWWMarina zapukała do czerwonych drzwi ewakuacyjnych z tyłu budynku. Nikt nie otworzył.
WWW– No co jest, powinien ktoś być.
WWW– Ok, ale ty go zagadasz, a ja się wkradnę? A jak będzie mówił przez drzwi?
WWW– To powiem, że zgasł mi samochód na parkingu.
WWW– To zamknie przecież, albo jest tam drugi komandos, zawsze jest ich dwóch.
WWW– To może flirt.
WWW– Masz 15 lat. Nagramy to u mnie w domu po prostu.
WWW– Nie! Ten film jest fantastyczny. Za nic z tego nie zrezygnuję. To świetny pomysł, udawałam, że nie wiem, że podgląda mnie kamera przemysłowa, a później flirt z tym całym badziewnym systemem ukradkowych spojrzeń. To zbyt dobre. I choreografia na koniec. Chcę, po prostu, chcę, żebyś to zobaczyła. Ale jutro zerują taśmy.
WWWDaria siedziała na krawężniku przy śmietnikach i wypuściła z płuc masę powietrza. Marina zapukała jeszcze dwa razy po czym usiadła zmęczona staniem, na przeciw Darii.
WWW– Nie, tu trzeba radykalnych kroków.
WWWDaria tylko patrzyła co robi ta dostojna piękna dziewczyna, w drogiej kaszmirowej sukni wystającej spod bejsbolowej kurtki
WWW– Jak uderzę tym, usłyszą– powiedziała pokazując całkiem duży kawał cegły.
WWWMarina wzięła zamach jak gracz ligi MLS i rozpoczął się lot cegły wypuszczonej z delikatnej białej dłoni, lot ten wydawał się miotaczowi i przyglądającej się akcji Darii spokojnym szybowaniem łabędzia. Cegła leciała naprawdę z prędkością 60 kilometrów na godzinę a moment trwał pół sekundy. Zabrakło tylko mocnego, metalicznego uderzenia.
WWWRozszerzone źrenice i przyśpieszone tętno, przeczucie niebieskiego światła na tle czarnego nieba, migoty żarówek w okolicznych blokach zamieszkiwanych przez świadków, zawsze świadków i tylko świadków. Zdarzeń małych jak wyginięcie narkomanów pod budą narkoburgera na Pradze Północ, wielkich – jak śmierć Papieża i średnich – jak zwycięstwo Legii Warszawa w rozgrywkach ekstraklasy.

***
WWWMarinie wydawało się, że Janusz Mięsień pracownik Juventus Ochrony chce zetrzeć jej twarz na tarce polbruku.
WWW– Mogłaś mu coś – spocił się– nieodwracalnie uszkodzić! Głupia gówniaro. – Ślinił się potrząsająć jej głową.
WWWDociskał mocno, ale po paru minutach organizm Mariny przywykł do tego, że jest przygniatany 90 kilogramowym gorylem ochrony hipermarketu tesco.
WWWObrócił głowę zmęczonej dziewczyny i Marina mogła zobaczyć twarz Janusza Mięśnia zmieniającą wyraz jak zepsuty emotikon. Zdziwiło ją to bo nie podejrzewała Janusza Mięśnia o umiejętność odczuwania niejednoznacznych stanów emocjonalnych. Twarz mu zżółkła jego wargi wydęły się, jakby chciał splunąć albo pocałować Marinę w usta. Nie była pewna czego się spodziewać.
WWW– To tyyy – wyszeptał. – To ty tydzień temu odwaliłaś taki popis. Czego ci się chce?
WWWMarina poczuła, że ścisnął ją mocniej.
WWW– Tyyy, gdybyś była moją córką, wiesz co bym ci zrobił?
WWW– No co – zimno wycedziła Marina.
WWWWtedy poczuła rozluźnienie uścisku, Męsień siedział teraz nad nią patrząc z, jak jej się wydawało,

3
obrzydzeniem.
WWW– Co się z wami dzieje dzieciaki?! Co z wami nie tak?! Ale ty, ty już pewnie nie jesteś dzieciakiem, cooo? Tak, widziałem jak tańczyłaś w nocy, w ciemną noc na parkingu. Jesteś zwykłą ścierą!
WWWMięsień nabrał śliny, ale gdy miał wypluć poczuł ciepło na poliku. Marina orała jego twarz z łatwością z jaką świeżo nałożone tipsy ryłyby w glazurowanym cieście. Mięsień wrzasnął i złapał wściekłą dziewczynę za szyję. Marina zobaczyła nad jego głową wielką plastikową mordę wykrzywioną w głupim uśmiechu. Głowę Clowna, która runęła na czaszkę Janusza Mięśnia i choć na chwilę nastała cisza.

WWWOjciec Darii patrzył na bezjajeczny omlet. Tak w wyobraźni nazwał twarz aspiranta Chyżęciny.
WWW– Przeczytam panu fragment raportu, bo obdukcja jeszcze do nas nie doszła– powiedział bezjajeczny omlet– Kaśka, są już akta...
WWW– Nie!
WWW– Sam pan widzi, sam raport. "30 sierpnia dwa tysiące...
WWW– Proszę skupić się na kluczowych fragmentach.
WWWBezjajeczny omlet oblizał wargi patrząc na ojca Darii, ale nie odważył się na konfrontację.
WWW– "16 letnia Daria Kuczowska przy użyciu dużej wielkości metalowo- plastikowej zabawki cyrkowej Clown Pierre o wymiarach...
WWW– Proszę pana.
WWW– Przepraszam. O już mam, "...uderzyła go w tył głowy, co spowodowało utratę przytomności poszkodowanego i wstrząśnienie mózgu, oraz krwotok zewnętrzny. Poszkodowany odniósł również liczne głębokie zadrapania na lewym poliku, ale, jak zeznał w szpitalu, zadała je, cytat, "ta gimnazjalna tancerka", czyli 15 letnia Marina Costa. Daria Kuczowska zeznała, że działała w obronie koleżanki, na której, jej zdaniem, nadużyto środków zapobiegawczych. Drugi poszkodowany..."
WWW– Wystarczy. Dziękuje panu bardzo, od tego momentu będę się z panem kontaktował przez adwokata, a teraz, jeśli już z panem skończyłem, chcę ją odebrać.
WWWBezjajeczny omlet wyszedł z ojcem Darii. Zostawił na biurku zdjęcie. Przedstawiało twarz clowna wykrzywioną idiotycznym grymasem śmiechu.

***
WWWScena przytulenia córki przez ojca godna filmu Zanussiego, tylko zniesmaczyła i tak rozdrażnioną już i zmęczoną Darię. Wiedziała co ją czeka. Zresztą, czuła wszystko zanim wczorajszego dnia wysiadła z samochodu. Opuścili komisariat. Szli spacerowym krokiem, na Pradze liście były jeszcze zielone, ładne na tle kamienic pokrytych jurajskimi osadami.
WWW– Jesteś ze mnie dumny?
WWW– Lepiej się nie odzywaj. Porozmawiamy w domu.
WWW– Nie – odpowiedziała spokojnie Daria i zatrzymała się. Ojciec patrzył na nią a oczy powoli mu się powiększały.
WWW– Chodź.
WWW– Nie. Nie porozmawiamy w domu. Nie w domu, bo wrócisz do biura. A jak już naprawdę będziesz w domu, zaszyjesz się w swoim gabinecie. I będziesz chlał swoje izotoniki, błądził po kuchni, salonie, przedpokoju, jak upiór – wymieniała spokojnie Daria co chwilę wzruszając ramionami. Ojciec podszedł do niej i złapał ją za ramię, ale ona postarała się, by jej oczy jeszcze trochę zobojętniały, by temperatura zjechała o jeszczę kilka stopni.
WWW– Wracamy razem do domu. I ostatni raz mówisz do mnie w ten sposób.
WWW– Nie chcę. Nie wracam. Po co? Żebyś siedział sam, i nie wiem co rozpamiętywał?
WWW– A myślisz, że mi się chce wracać, siedzieć z tobą!?
WWWDarię dopadł szok, widziała go tylko raz gdy podniósł głos, gdy wrzeszczał przez telefon kiedy dyspozytorka nie chciała wysłać karetki do zatrucia pokarmowego, bo tak wytłumaczyła swoją nieudaną przygodę z akodinem Daria.
WWW– Przyjeżdżam skonany i co widzę? Siedzisz obrażona. Te fumy, pufanie, puste oczy! Jesteś moją córką?! Ty? Nigdy o niczym nie opowiadasz. Oczywiście potwornie się nudzisz, jaka ty znudzona jesteś, łazisz jak Kleopatra i tylko patrzysz gdzie by tu się rozwalić i gnić godzinami i nie wiem, o czym wtedy myślisz! Czasem czuję, że mieszkam sam ze sobą, ale wtedy przypominam sobie, że jest ktoś jeszcze kto wyciąga ode mnie pieniądze. Stówa tu stówa tam, a tobie jest ciągle źle.
WWW– Sram na te stówy. Biorę je bo to jedyne co umiesz mi dać. Nic innego, nic, chcesz rozmawiać? To naucz się czegoś innego niż zdanie oznajmiające! I tylko mnie instruujesz, tylko polecenia.
WWW– Bo chcę, bo boję się o ciebie. Zawsze się bałem, bałem się że będziesz... – głos mu się łamał.
WWWPatrzyli na siebie i dopiero jakby zauważyli, że oboje mają mokre twarze.
WWW– No powiedz.
WWW– Bo się bałem – mówił a każde słowo wydobywało się tak strasznie powoli– bo bałem się, że będziesz nudna. Zawsze bałem się, że będziesz zupełnie przeciętna. Zawsze chciałem, żebyś była kimś wyjątkowym.
WWWDaria poczuła piekący ból w przedramieniu, spojrzała na rękę. Wbite paznokcie i cienka stróżka krwi.
WWW– Czego ode mnie chcesz? – wydusiła Daria cienkim głosem.
WWWOjciec rozpostarł ramiona jakby chciał ją przytulić, ale rozmyślił się w połowie, zostając w pozie ptaka ze złamanymi skrzydłami. Skierował w jej stronę palec i sucho oznajmił.
WWW– Chcę, żebyś raz w życiu pokazała charakter.
WWWCisza. I okrzyk:
WWW– Daria! – Marina została wypuszczona, ale nikogo z nią nie było. Przynajmniej Daria nikogo nie zauważyła.
WWW– To chyba ta twoja koleżanka.
WWWDaria wytarła twarz i z trudem przywołała na nią uśmiech. Uniosła dumnie głowę do góry i zaczęła cofać się patrząc na zdezorientowanego ojca. Gwałtowny obrót i sprint do Mariny. Rzuciła się jej na szyję. Później krótki pocałunek i nie rozumiejące nic z tego wybuchu czułości duże oczy Mariny.
WWW– Zobaczysz, że będziemy się jeszcze widzieć.
WWWMarina uśmiechneła się.
WWW– Wiem, bo wszystko zależy od światła.
WWWGdy ojciec otwierał drzwi długiego i srebrnego mercedesa, Daria z uśmiechem zaszczebiotała udając ton słodkiej idiotki.
WWW– Widzisz tato, chyba już jestem kobietą. Nie musisz się martwić.

***
WWWNastępnego dnia Daria leżała w łóżku i śmiała się z kartki, którą napisał jej ojciec.
WWW"Dziś będę w Witkacym i zabiorę twoje dokumenty. Możesz się pożegnać ze swoją koleżanką. Chciałbym ci też przekazać coś miłego – podwyższam kieszonkowe. Dziś dopnę bardzo ważny kontrakt dla firmy. Może nawet zjemy poza domem. Tata."
WWWDaria śmiała się gdy słyszała krzyk ojca dobiegający z łazienki. Wyobrażała sobie jak patrzy w lustro. Jak bije się pięściami po udach. Jak ogląda złożony na lustrze pocałunek i podpis "Dla Ciebie ode mnie, Daria". I ta tragikomiczna twarz. Daria była spokojna, wiedziała, że ze zgolonymi brwiami, nie można prowadzić poważnych rozmów biznesowych.

Ta dam

4
Tekst I

Pomysł - 12/20
Taki ckliwy trochę, jednak na swój sposób ładny.

Styl - 12/20 punktów.
Ciężkie nagromadzenie przymiotników, niezbyt trafne metafory i porównania. Nadmiar dookreśleń, szczegółowość w opisywaniu rzeczy, które można pominąć, zostawić czytelnikowi, nadają wrażenie dosłowności zapisywania, a nie swobodnego pisania.

Realizacja tematu - 7/ 10 punktów.
Jest, dość zgrabnie wpleciony. Choć mam wrażenie, że mogłoby to być dowolne inne miejsce. Brakuje mi wyjaśnienia, dlaczego akurat lunapark. Dlaczego akurat tam się oświadczył? A tak, trochę prześlizgujesz się, szanowny autorze :)

Schematyczność - 4/ 10 punktów.
Sam pomysł jest schematyczny (nieuleczalna choroba ukochanej osoby, pożegnanie w ważnym emocjonalnie miejscu, lekarz - konował, choroba - rak) To jeszcze nie problem, gorzej, że w tekście nie stało się nic nieprzewidywalnego. Na początku miałam wizję, gdzie to dalej pójdzie i dokładnie tak się stało. Mogłaby tutaj ratować realizacja, ale ani konstrukcja ani narracja nie dają rady.

Błędy - 15/20 punktów.
Trochę przecinków i stylistyka. Nocny wędrowiec! (autorze, cóż to za odmiana nocny wędrowca?)

Ogólnie - 10/20 punktów.
Jest to dość przyjemny kawałek. Jednak mam bardzo mieszane uczucia. Mam wrażenie, że początek, cała historia z lekarzami i wypisywaniem, jest okropnie stereotypowym ujęciem tematu a do tego zupełnie niepotrzebnym. Dużo lepszy efekt można osiągnąć poprzez skupienie na tym pożegnaniu, nasilenie emocji, napięcia, może jakichś wspomnień, pokazania jak ta dwójka ludzi się żegna. A tutaj właśnie samo minimum. Wyszło sztucznie, zaszkodziła też nadmierna egzaltacja, tak samo jak ostatnie zdania, końcówka, zupełnie z innej bajki ta boska energia i ziemska powłoka. Wcześniej nie ma żadnego nawiązania do religii, duchowości. To się gryzie.

Ocena końcowa - 60

Tekst II

Pomysł - 10/ 20 punktów.
Mam problem z ocenieniem pomysłu. Mam wrażenie, że sam autor nie za bardzo wiedział co i jak i po co. Zaczął z jednej strony, potem gdzieś zboczył, pozwolił się ponieść, pójść na żywioł, nie kontrolując tego. No i wyszedł zlepek kilku pomysłów. Jak to ocenić? Jak coś nie do końca uformowanego.

Styl - 14/20 punktów.
Ma w sobie potencjał, widać niezłe perełki (zwłaszcza na początku), ale się rozłazi. Naprawdę niezłe dialogi i zbudowane relacje między młodzieżą. Niestety, widać pewną niedbałość, chaos, słowotok, który przesłania sedno. Stanowczo za dużo słów. Więcej nie zawsze znaczy lepiej. Czasami powstaje bełkot (zwłaszcza opis sceny koło tesco - musiałam przeczytać cztery razy, żeby mniej więcej zorientować się co się dzieje).

Realizacja tematu - 2/10 punktów.
Oj, tu mnie absolutnie nie przekonuje. Zaledwie epizod, mogłoby to być dowolnie inne miejsce, nie czuję też bardziej metaforycznego odniesienia. Możliwe, że po prostu nie dostrzegam.

Schematyczność - 8/ 10 punktów.

Błędy - 10/ 20 punktów.
Są. Ortograficzne (podbródek!), interpunkcja, zapis, stylistyczne.

Ogólnie - 10/ 20 punktów.
Bardzo podobał mi się początek. Ale potem się jakoś rozjechało. Zaintrygowała mnie Daria i styl początkowej narracji. Dialogi. Na początku mam wrażenie, że Daria jest dużo młodsza. Zaintrygowała mnie tajemnica Darii, niestety zostaje ten motyw całkowicie spłycony... Poczułam duże rozczarowanie. Cała historia też bardzo się rozłazi, jest za długa, przez co nużąca. Są sceny, które niewiele dodają treści, cała wędrówka dziewczyn wydaje się bezcelowa, a narrator podąża za nimi jak pokorna owieczka, zamiast to uporządkować. Końcówka moim zdaniem z innej bajki. W ogóle mam wrażenie patchworku.

Ocena końcowa - 54
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

5
Tekst I

Pomysł - 5/20
Słabiutko, tekst jest przewidywalny od początku do końca.

Styl - 9/20
Opowieść jest sztucznie przeciągana, stąd nagromadzenie opisów, które przeszkadzają w czytaniu. To bardziej sprawozdanie, niż swobodnie płynąca historia

Realizacja tematu - 6/10
Jest lunapark, jest realizacja.

Schematyczność - 4/10
Dwoje ludzi, ciężka choroba, wspomnienie dobrych czasów, śmierć, 4 za schematyczność

Błędy - 14/20
Stylistyczne, interpunkcyjne.

Ogólnie - 8/20

Tekst jest przewidywalny (co można wybaczyć) i niestety, nie ratuje go wykonanie (co przyjąć trudniej).

Ocena końcowa - 46


Tekst II

Pomysł - 5/20
Jest, tylko schowany. Można było z tego wyciągnąć bardzo dużo, obecnie jest b. przeciętnie.

Styl - 10/20
Początek niezły(15), im bliżej końca, tym gorzej się to czyta (5). Średnia 10. Tekst staje się niechlujny, wręcz rozłazi się w szwach. Brak dyscypliny, skupienia - takie dystansu nie da się pokonać bez planu, licząc na wyrozumiałość czytaczy.

Realizacja tematu - 6/10
Jest lunapark, jest realizacja.

Schematyczność - 5/10
Bez fajerwerków: zapracowany ojciec, młody animator kultury, jedna dziewczyna zbuntowana i jedna tajemnicza

Błędy - 10/20
Są, każdego rodzaju.

Ogólnie - 11/20
Dobre dialogi, w kilku miejscach ładnie pokazane relacje między bohaterami. Odnoszę wrażenie, że tekst miał być super-ekstra-nowoczesno-luzacko-aletrochęarogancko-fajny (cokolwiek to znaczy). Nie wyszło, całość wygląda jak fragment starszego tekstu, przerobionego na potrzeby bitwy.

Ocena końcowa - 47

Ja wiem: bitwa to zabawa (dla autorów i czytaczy), dlatego miałem wątpliwości, czy wrzucać tę ocenę. Zresztą, autorzy sami się podłożyli (sztampowa realizacja tematu i średnie wykonanie odbierają przyjemność czytania).
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

6
Tekst I

Pomysł 7/20
Styl 15/20
Realiacja tematu 9/10
Schematyczność 2/10
Błędy 12/20
Ogólnie 12/20

Największą wadą tekstu jest jego przwidywalność. Już na początku wiadomo było, że kobieta umrze i spodziewałam się, że w taki właśnie sposób. Da się wyczuć też lekką teatralność w dialogach, ale za to dobrze zbudowane były emocje między kochankami.

Razem 57

Tekst II

Pomysł 11/20
Styl 15/20
Realizacja tematu 7/10
Schematyczność 8/10
Błedy 12/20
Ogólnie 15/20

Zaczyna się klimatycznie i zachęcająco. Potem rzeczywiście trochę namieszane. Nie wiedziałam za bardzo na czym się skupić, ale ostatcznie wybił się wątek buntu bohaterki i realcji z jej ojcem. Fajny motyw i fajnie przedstawia się to igranie z ojcem na tle lunaparku. Nie wiem tylko do tej pory, skąd pod tesco wzięła się ta głowa klauna? Targały ją przez cały czas z tego lunaparku?

Razem 68

7
I
Pomysł – 10/20 punktów.

Styl - 5/20 punktów.

Realizacja tematu - 10/10 punktów.

Schematyczność – 4/10 punktów.
Błędy - 10/20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)

Ogólnie – 8/20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)

Ocena końcowa - 47
Jeśli mógłbym coś doradzić Autorowi – to poszukiwanie własnych rozwiązań stylistycznych, porównań, obrazów, przemyśleń. To opowiadanie pełne jest kalek podpatrzonych w literaturze i zastosowanych tutaj bez żadnego pomysłu.
Zupełnie też brak napięcia, rozwiązania są oczywiste, bohaterowie płascy, naprawdę nie ma na co czekać do końca opowieści.
II
Pomysł – 13/20 punktów.

Styl - 18/20 punktów.

Realizacja tematu – 9/10 punktów.

Schematyczność – 7/10 punktów.
Błędy - 13/20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)

Ogólnie – 17/20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)

Ocena końcowa - 77
To opowiadanie chciałoby być bardzo dobre, ale ciągle jest jakieś ale...
Styl ciekawy – ale miejscami niepotrzebnie przeładowany i czasem niekonsekwentny (albo gdzieś mi ta konsekwencja, nie dość zasygnalizowana, umyka)
Tematyka istotna ale konflikt pokoleniowy ciężko opisywać w oryginalny sposób i sama zabawa stylem do tego nie wystarcza. Z tych całych kłótni najbardziej spodobał mi się fragment z depilatorem – i wydaje mi się, że dałby sobie radę bez wsparcia scen mniej oryginalnych (jak choćby podwożenia do szkoły). Wydaje mi się, że siła tematu rozmyła się w gawędziarstwie Autora.
Tak sobie myślę, że przydałyby się tutaj solidne nożyce redaktorskie.
Z drugiej strony podobały mi się gry popkulturą (zresztą lunapark aż się o to prosił  ), ten kingowski błazen choćby, nawiązania muzyczne, komiksowe dymki. Tak trzymać.

Opowiadania tak różne, że trudno je ze sobą porównywać. Ale bitwa zobowiązuje.
Rzekłem 
http://ryszardrychlicki.art.pl

8
OFICJALNE WYNIKI BITWY
polishbritpoper vs. Magic



ZWYCIĘZCĄ ZOSTAJE: polishbritpoper



Tekst pierwszy - Magic - suma: 210 pkt; średnia: 52,5 pkt



Tekst drugi - polishbritpoper - suma: 246 pkt; średnia: 61,5 pkt




Serdeczne gratulacje!
Zablokowany

Wróć do „Bitwy z przeszłości”

cron