Zombiaki

1
Prolog


. Było kilka dni przed świętami bożego narodzenia, 2012. Wszystko zaczęło się niby normalnie, nikt na początku nie zawracał sobie tym głowy, no może poza kilkoma tak zwanymi oszołomami wygadującymi o końcu świata i tym podobnych pierdołach. Dopiero po pewnym czasie, jak ludzie zaczęli chorować, wysoka temperatura, kaszel, coś jak grypa, tylko ludzie gorzej kończą. Nazwali to nowa wielką epidemią , sporo ludzi zachorowało, szpitale były przepełnione, kościoły też, ludzie zaczęli wychodzić z domów, nikt nie wiedział czy to zaraźliwe czy nie, po tygodniu, chory był praktycznie każdy.
. Sporo instytucji na całym świecie przestało funkcjonować, w telewizji już nie było znajomych mord, tez byli chorzy, wiadomości trąbiły non stop o nowym lekarstwie, końcu świata, przyjściu mesjasza czy o nowym początku. Cale miliony ludzi poumierało, ciała leżały wszędzie. Ci których choroba nie dotknęła, znaczy nie dotknęła osobiście, bo nie znam kogoś, komu ktoś bliski nie zachorował, starali się gromadzić jakieś zapasy, dobierać się w grupy, organizować pomoc dla siebie i chorych.
. Po kilku dniach, to było w wigilię stało się coś, czego nikt się nie spodziewał, chorzy którzy poumierali, nagle ożyli, byli agresywni i wydaje się ze nie pozostało w nich nic, z tego kim byli przed śmiercią. Snuli się bez celu atakując zwierzęta i ludzi, byli żywymi trupami, kierującymi się jedynie głodem. Każdego którego ugryźli, z czasem zamieniał się w takie samo dziwactwo jak oni. W ciągu kilku dni byli już wszędzie, ludzie umierali we własnych domach z głodu, bali się wyjść i stawić im czoła, na każdym kroku czaił się jeden z nich, dopiero po czasie się porozchodziły i można było opuścić kryjówkę w celu uzupełnienia zapasów, albo by zorientować się w tytulacji. Która swoją drogą nie wyglądała zbyt obiecująco, jak okiem sięgnąć, nie widać żywej duszy, to była naprawdę sroga zima, temperatura schodziła do minus 15 stopni za dnia. Na nieumarłych nie robiło to żadnego wrażenia, wlekli się jak zawsze szukając pożywienia, nie byli zbyt inteligentni, przekręcenie klamki było poza ich możliwościami, a gdy napotykali szybę, zachowywali się jak mucha która wpadnie do pokoju i nie może z niego wylecieć. Z tą różnica, ze napierali na ta szybę tak długo, aż ją wybijali, zwykle rany nie robiły na nich wrażenia, można było im uciąć rękę, albo rozciąć bydlaka na pól, a ci szli dalej jak gdyby nigdy nic, dopiero strzał w głowę, uszkodzenie mózgu czy odcięcie głowy sprawiało ze padali na dobre. Nie było to tak trudne jak może się wydawać, większość z nich była w znacznym stopniu nadgniła, strasznie śmierdzieli ale szlo się przyzwyczaić, przez to ze byli w tak fatalnym stanie, można było w łatwy sposób rozwalić im głowę za pomocą noża czy większego kija. Pojedynczy zabłąkany zdechlak nie bym żadnym wyzwaniem, ale grupy dwudziestu, trzydziestu, były śmiertelnie groźne.
. Feliks – jeden z ocalałych, młody chłopak któremu właśnie kończą się zapasy, szykuje się do wyjścia z mieszkania, gdzie ukrywał się przez ostatnie dwa tygodnie. Uzbroił się w sporą, dwu ręczną siekierę, założył ciepłą zimową czapkę, było wcześnie rano, wtedy jest ich najmniej. Powoli schodził po schodach klatki schodowej, mając nadzieje że nie natrafi na żadnego z nieumarłych, wcześniej nie miał z nimi żadnej bliższej styczności, tylko obserwował sytuacje z trzeciego pietra bloku. Wyszedł na zewnątrz, gdzie nie było słychać niczego poza mroźnym wiatrem, śnieg mocno sypał, wydawało się ze wszystko jest w porządku, zaczął iść w stronę najbliższego sklepu uzupełnić zapasy. Po drodze widział kilku z nich, lecz byli za daleko by go zauważyć.
. Gdy dotarł bezpiecznie do marketu, drzwi były zamknięte, postanowił wyważyć je siekiera, dostał się do środka i zaczął zbierać wodę, puszki z jedzeniem, wszystko co przedstawiało jakąś wartość w tej sytuacji, gdy nagle do marketu zaczęły wchodzić umarlaki. Musiały je zwabić hałasy jak niszczył zamek, Feliks był przerażony i pewny najgorszego, było ich zbyt wielu, gdy nagle pojawił się starszy facet, ubrany w wojskowy mundur z kałaszem w rekach i papierosem w ustach.
Tędy młody! - wykrzyknął.




Akt I

. Feliks szybko pobiegł w stronę siwego staruszka ubranego w wojskowy mundur.
Tędy, wsiadaj do auta! - powiedział staruszek.
Uff.. dziękuje za pomoc, jesteś z ekipy ratunkowej? - zapytał Feliks
No bardzo cie zmartwię synu, ale obawiam się ze nie ma żadnej ekipy ratunkowej, nie zdziwię się, jak będziemy jedynymi ocalałymi z tego przeklętego miasta.
A ten mundur? Kim w takim razie jesteś? - zapytał Feliks.
Jestem pułkownik Antoni i jestem emerytowanym wojskowym. Ale koniec tego gadania, jest ich coraz więcej, jedzmy stad.
. Antoni odpalił silnik i oboje odjechali spod sklepu, kierując się na obrzeza miasta gdzie staruszek miał swoja kryjówkę. Droga do mieszkania przebiegła spokojnie. Zaprosił go do środka, dom był cały zabity deskami a zasłony w oknach zasłonięte. Tylko w salonie paliła się mała świeczka, w środku było bardzo zimno, Antoni poczęstował młodego ciepła herbata, po czym oboje usiedli w salonie.
-Powiedz mi młody, jak masz na imię? I co robiłeś w tym markecie, gdyby nie ja marnie byś skończył.. musisz bardziej uważać, te bestie nie są mile. Wierz mi wiem coś o tym.
-Mam na imię Feliks, szukałem zapasów, skończyło mi się jedzenie w mieszkaniu.. Co miałeś na myśli mówiąc, ze nie będzie żadnej pomocy? - spytał Feliks przygryzając wargi.
-W ogolę nie wiesz co się dzieje, co? Świat jaki znamy już nie istnieje. Jesteśmy teraz my i one, te chodzące trupy. Zabiłeś już jakiegoś? - zapytał Antoni odpalając papierosa od świeczki.
-Nie, nie zabiłem żadnego z nich, to byli kiedyś ludzie, nie wiem czy tak można. Może ktoś wymyśli jakieś lekarstwo. - odparł Feliks.
-Nic nie rozumiesz.. - pokręcił głową staruszek. - Nie będzie lekarstwa, to koniec, musimy nauczyć się żyć na nowa pośród tego całego syfu. Jak spotkasz którego z nich, celuj w głowę, tylko to ich może zabić.
-Mhm. - skinął głową Feliks.
-Co teraz zamierzasz? Jeśli chcesz możesz zostać tu na kilka dni, ale nie mogę trzymać cie tu w nieskończoność. Ja tu zostaje. Poczekam do wiosny, za stary jestem na to by się za nimi uganiać. - powiedział staruszek.
-Mam zamiar pojechać do jakiegoś większego miasta, może tam jest to lepiej zorganizowane. - odpowiedział Feliks.
. Rozmawiali tak kilka godzin. Feliks dostał porządne wojskowe trapery, w sam raz na taka zimę. Antoni opowiadał o swojej przed lata zmarłej żonie i dwójce dorosłych już dzieci. Wnukach i o tym jak kiedyś za jego czasów wyglądało życie, rozmawiali tak długo, że gdyby nie zimno można było by zapomnieć o tym jak wygląda obecny świat. Gdy nagle usłyszeli cichy ryk za domem i ocieranie się o ściany.
-Bądź cicho, weź bron i chodź za mną, ubijesz go. - Spoważniał staruszek.
. Feliks podniósł siekier i oboje ruszyli przed dom, był tam jeden z zdechlaków, Antoni spojrzał na młodego i powiedział
– Weź tego a ja zajmę się tym drugim na tyłach i pamiętaj. Celuj w głowę.
. Feliks skradał się po cichu do jednego z zombie, gdy ten zauważywszy go wyciągnął po niego ręce i zaczął snuć się w jego kierunku wydajać przeraźliwe jęki. Poczekał aż zbliży się bardziej, na odległość siekiery i wtedy mocno się zamachnął uderzając z całych sił w głowę, krew i mozg rozbryzgały się wszędzie.
. Po powrocie do mieszkania, rozbawiony Antoni przyglądał się jak Feliks wchodzi do łazienki i z obrzydzeniem zmywa resztki mózgu z twarzy.
-Musisz brać mniejszy zamach - zaśmiał się staruszek. - trzymaj to
. Antoni podarował modemu wielki wojskowy nóż.
-To bagnet do kałasza, bardzo mocny nóż. Ma wiele zastosowań i nie robi takiego bałaganu.
-Dzięki, na pewno się przyda, choć mogłeś mnie uprzedzić jak to będzie wyglądało. - powiedział Feliks przypinając bagnet do pasa.
-Zrobię nam coś do jedzenia. Na pewno jesteś głodny. - powiedział staruszek udając się do kuchni.


-I jak? Smakowało? Zawsze lubiłem gotować, to moja pasja, to i papierosy – Antoni sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów, wyjął jednego i zapalił. - Ty nie pal, to nie zdrowe.. ja i tak już jestem stary, napijesz się może piwa?
-Tak, było bardzo smaczne, dobra odskocznia od tego jedzenia z puszek i tak bardzo chętnie się napije, to był naprawdę ciężki dzień, w życiu niczego nie zabiłem, do teraz śmierdzę trupem.
-Nie gadaj tyle młody, ja wypije to piwo i idę się położyć, jak chcesz na gorze w pokoju mam rożne książki jakby ci się nudziło. Świece są tam w komodzie – wskazał palcem na komodę przy oknie – a jak będzie ci się chciało spać, możesz się położyć w gabinecie na gorze. - podał piwo Feliksowi.
-Dziękuję proszę pana – wziął piwo i zrobił większy łyk.

. Gdy zapadł zmrok, oboje już spali, Feliks w gabinecie na materacu a Antoni u siebie w sypialni. Noc była naprawdę zimna, pomimo tego ze spali w ubraniu i z kilkoma dodatkowymi kocami. Za oknem znów mocno sypał śnieg. Nagle niespodziewanie Feliksa obudził dziwny dźwięk z dołu, początkowo pomyślał ze Antoni wstał i po prostu chodzi po mieszkaniu, nie przejął się tym specjalnie, dopiero po chwili jak dźwięki się nasiliły i było słuchać znajome upiorne jęki, zrozumiał że umarlaki wdarły się do środka. Wyjrzał przez okno, było ich dobrze ponad setka na zewnątrz. Po cichu przeszedł do pokoju pułkownika i obudził go.
-Proszę pana, trzeba uciekać, nieumarli są w mieszkaniu – wyszeptał – jest ich kilku na dole.
-Co? To niemożliwe. Nie są w stanie otworzyć drzwi. Bierz bron trzeba będzie ich pozabijać. Gdzie mój karabin? - rozglądał się dookoła podenerwowany. - o, tu jest.
-To na nic, wyjrzyj przez okno , jest ich tam mnóstwo. Musimy wskoczyć przez okno i biec do samochodu, to tylko kwestia czasu zanim wejdą na gore.
-Dobrze... ale klucze są na dole.. na komodzie – załamał mu się głos. - musimy tam zejść i się z nimi rozprawić.
. Oboje powoli zeszli na dół lecz skrzypienie schodów od razu zwróciło uwagę wroga, który zaczął wolnym krokiem iść w ich stronę. Feliks szedł z przodu w stronę komody gdzie znajdowały się klucze. Zamachnął się i zabił pierwszego z nich, w salonie gdzie znajduje się komoda, było czterech więcej.
-Idź szybko po klucz, ja przytrzymam drzwi, coraz więcej ich tu!
. Anton zapierał nogami drzwi w korytarzu z całych sił w czasie gdy Feliks przedzierał się po klucze, najpierw podeszło do niego trzech, odepchnął jednego i przyłożył z siekiery drugiemu w głowę, rozbryzgując krew na cały salon. Wykończył dwóch więcej, chwycił klucze i oboje z Antonim pobiegli na górę. Nieumarli szybko zaczęli wchodzić do mieszkania i przedziera się na piętro. Feliks wybił okno za pomocą siekiery.
-Musimy skakać młody, leć pierwszy i odpal silnik! - powiedział pułkownik.
-Tak. - powiedział Feliks.- Zrobił głęboki wdech i skoczył, szybko wstał i zaczął biec w stronę auta.
-Aaa! Kurwa, moja noga! Pomóż mi, chyba ją złamałem. - Krzyczał pułkownik po złym lądowaniu leząc z otwartym złamaniem. Feliks szybko się wrócił, próbował podnieść pułkownika ale nie było to takie łatwe, zombi byli tuż za nimi. Oboje w połowie drogi się przewrócili i z hukiem runęli w śnieg.
-Postaraj się pan, już niedaleko, już niedaleko! - Powtarzał Feliks.
. Zombie byli tuż za nimi. Złapali Antoniego za wojskowa kurtkę i po chwili znikł wśród hordy umarlaków. Słychać było tylko jęki tych bestii i głośny krzyk rozpaczy pułkownika. Feliks przerażony dobiegł do auta na czworaka, otworzył drzwi, wszedł do środka. Wszędzie na około było ich pełno. Miał tak zimne dłonie że nie mógł zapalić silnika, klucze upadły mu na ziemie. Jeden z Zombie przebił zmarznięta kością szybę i zranił Feliksa, rozcinając mu lekko policzek i ucho. Feliks znalazł klucze, zapalił auto i jak najszybciej oddalił się stamtąd pozostawiając za sobą hordę nieumarłych.
. Jechał tak przez jakieś piętnaście minut, aż dojechał do głównej ulicy, niestety była ona cała zagrodzona samochodami, co uniemożliwiało dalszą podroż. Odgłosy silnika zwabiły pobliskie zombi które powolnym krokiem szły w stronę samochodu. Feliks wziął swoja bron i postanowił jak najszybciej się oddalić, szedł ostrożnym ale szybkim krokiem główną ulicą, wiedząc że przed nim jak i zanim znajduje się sporo nieumarłych, musiał znaleźć jakieś schronienie i opatrzyć ranę.
. Po dwudziestu minutach marszu w całkowitej ciemności skręcił w jedną z bocznych alei odpocząć, oparł się o ścianę, przyłożył siekierę do piersi, zamknął oczy i starał się spokojnie oddychać. Krew spływała mu po policzku, rana ciągnęła się od lewego ucha w dół, przez cała długość policzka a kończyła się na ustach. Do wschodu słońca pozostały jeszcze dwie godziny, do tego czasu musi pozostawać w ciągłym ruchu starając się unikać wroga. Nagle z prawej strony zaczęły dobiegać go odgłosy nieumarłych. Spojrzał w kierunku z którego dochodziły dźwięki i ujrzał całe mnóstwo żadnych krwi bestii idących wprost w na niego, szybko odbił się od ściany i pobiegł w ciemną alejkę. Kiedy tak biegł, jeden z zombie lezących na ziemi wśród śniegu chwycił go za nogę i wywrócił na ziemie, zdechlak wczołgał się na niego i starał wgryźć się w szyje. Chłopak zaparł się obiema rękoma, włożył mu trzonek od siekiery między zęby patrząc głęboko w oczy zrzucił go z siebie, po czym szybko wstał i zrobił spory zamach rozwalając mu głowę doszczętnie. Biegł jeszcze chwilę gdy zobaczył że drugiej strony również zbliża się do niego cała chmara umarlaków, był w potrzasku, zamknął oczy i myślał o swojej dziewczynie, jak oboje wtuleni w siebie patrzyli na gwiazdy, leząc tak beztroska. Zombie byli coraz bliżej.. czuł ich oddech i zimne dłonie na sobie, podniósł głowę do góry by po raz ostatni spojrzeć w gwiazdy, gdy nagle ujrzał mała drabinkę zwisająca przez okno. Zostawił swoja bron i resztką sił wdrapał się na górę, w środku panował wielki chłód, chłopak przesunął komodę by zaryglować drzwi i położył się w koncie by odpocząć.
. Obudził się rankiem, słonce mocno świeciło, znajdował się w ładnym dziecięcym pokoiku, ściany były różowe, wszędzie do okola było pełno ślicznych maskotek a w kącie stało łóżeczko w którym coś się ruszało, podszedł do niego i usłyszał cichy płacz dziecka. Było to niemowlę, miało może dwa, trzy miesiące, gdy tylko przysunął rękę bliżej, dziecko próbowało go ugryźć, było nienaturalnie szybkie jak na ten wiek i cicho warczało na jego widok. Feliks wyjął nóż który dostał od Antoniego i szybkim ruchem wbił w czaszkę małego zombi.
. Odsunął regał i ostrożnie przeczesał mieszkanie, znalazł plecak, obmył ranę, zabrał ze sobą trochę lekarstw i jedzenia które częściowo zjadł. Wyszedł z powrotem przez okno, podniósł swoją broń i ruszył w dalsza samotna wędrówkę w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Kierował się z powrotem na obrzeza miasta, tu było zbyt niebezpiecznie, po kilku godzinach wyczerpującej drogi i kilku martwych zombi, zobaczył niecodzienny widok, obok niego za rogu wybiegła mała blond włosa wychudzona dziewczynka , pędzać co sił w nogach.
-Ej Ty, poczekaj! - wykrzyknął.
-Wiej stamtąd! Oni tu idą! - krzyczała szybko biegnąc.



Nie umiem zrobic akapitów.. więc wstawiam te kropki, dzieki każdemu kto dotrwał do końca.
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 14:55 przez Pajter, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Było kilka dni przed świętami bożego narodzenia, 2012
Co to jest to 2012? Tyle dni? Ładnych mi kilka!
Dopiero po pewnym czasie, jak ludzie zaczęli chorować, wysoka temperatura, kaszel, coś jak grypa, tylko ludzie gorzej kończą.
Powtórzenie. Po chorować kropka, bo w takiej postaci nijak się nie łączą części zdania.
Nazwali to nowa wielką epidemią
Dziwna nazwa.
szpitale były przepełnione, kościoły też, ludzie zaczęli wychodzić z domów, nikt nie wiedział czy to zaraźliwe czy nie, po tygodniu, chory był praktycznie każdy.
Wow, panie, szpitale rozumiem, ale kościoły? Wychodzili z domów chorzy? Raczej tendencja powinna być odwrotna: pełne szpitale, puste kościoły i nikogo na ulicach.
w telewizji już nie było znajomych mord
Twarzy.
w telewizji już nie było znajomych mord, tez byli chorzy
Jeżeli już mordy, to one były (nie: byli) chore.
w telewizji już nie było znajomych mord, tez byli chorzy, wiadomości trąbiły non stop
To jednak ktoś nie zachorował - pewna grupa ludzi, bo mogli trąbić bez przerwy ;)
Cale miliony ludzi poumierało, ciała leżały wszędzie.
Panie, dlaczego cale, a nie centymetry? Jak miliony to umarły, a nie: poumierali.
Ci których
Przecinek.
Ci których choroba nie dotknęła
po tygodniu, chory był praktycznie każdy.
Zapowiada się zabawnie.
Było kilka dni przed świętami bożego narodzenia
po tygodniu, chory był praktycznie każdy.
Po kilku dniach, to było w wigilię
Jak święta to i szopka musi być, prawda autorze? Ładna szopka.
Po kilku dniach, to było w wigilię stało się coś, czego nikt się nie spodziewał, chorzy którzy poumierali, nagle ożyli, byli agresywni i wydaje się ze nie pozostało w nich nic, z tego kim byli przed śmiercią.
Do przebudowy, gruntownej.
Snuli się bez celu atakując
Przecinek.
Snuli się bez celu
kierującymi się jedynie głodem
To jednak jakiś sens ich snucie się miało, prawda?
Każdego którego ugryźli, z czasem zamieniał się
Zgadnij, gdzie jest tu błąd.
W ciągu kilku dni byli już wszędzie, ludzie umierali we własnych domach z głodu, bali się wyjść i stawić im czoła, na każdym kroku czaił się jeden z nich, dopiero po czasie się porozchodziły i można było opuścić kryjówkę w celu uzupełnienia zapasów, albo by zorientować się w tytulacji.
Lubisz długie zdania? Nikt ich nie lubi, zwłaszcza pełnych błędów, jak twoje.
Ludzie byli wszędzie? Jeden z ludzi czaił się na każdym kroku? Porozchodziły się? O co tutaj chodzi, do diabła?

Ludzie wychodzą z domów, potem w nich umierają z głodu, po jakimś czasie znowu wychodzą.
tytulacji. Która
Wow, co to jest tytulacja?
jak okiem sięgnąć, nie widać żywej duszy, to była naprawdę sroga zima, temperatura schodziła do minus 15 stopni za dnia.
Rozumiem, że to było w czasie, kiedy jeszcze ludzie nie zaczęli wychodzić, żeby zorientować się w sytuacji?
ie byli zbyt inteligentni, przekręcenie klamki było poza ich możliwościami, a gdy napotykali szybę, zachowywali się jak mucha która wpadnie do pokoju i nie może z niego wylecieć.
Ok, fajnie, dobra. Dlaczego więc ludzie nie wychodzili z domów tylko w nich umierali? Nieumarli się wlekli, nie ma problemu, żeby wybiec z domu, wsiąść do samochodu, pojechać do sklepu, zamknąć za sobą drzwi, zrobić zakupy i wrócić. Widzisz jakiś problem? Bez sensu.
bo nie znam kogoś
Narracja pierwszoosobowa?
Feliks – jeden z ocalałych, młody chłopak któremu właśnie kończą się zapasy, szykuje się do wyjścia
Uzbroił się w sporą, dwu ręczną siekierę, założył ciepłą zimową czapkę, było wcześnie rano, wtedy jest ich najmniej.
Zdecyduj się, w którym czasie piszesz.


Nie dotrwałem do aktu pierwszego. Tekst zawiera masę błędów - najwięcej takich, które podświetlają się w wordzie. Autor ich nie poprawił (osobiście wątpię, żeby sam to czytał i słusznie - po co się katować?), a więc wyraził brak szacunku dla czytelników. Jak w takim razie szanować autora? Zalecam więcej czytać, a potem pisać. Jeśli cię interesuje tematyka, to coś podobnego napisał S. King - Komórka. Przeczytaj to najpierw.
Twój tekst oprócz błędów gramatycznych, pełen jest nieścisłości i pozbawiony logiki. Zachowania w tym świecie są niezrozumiałe, a więc nieprawdziwe. Nikt nie lubi być oszukiwany. Jak mówiłem, dużo czytaj, naucz się budować opowieść, posiedź nad słownikiem, kup podręcznik do gramatyki (byleby polskiej) i wróć.

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 14:55 przez Obieżyświat, łącznie zmieniany 1 raz.

3
WWW

Podoba mi się to opowiadanie, a bardziej podoba mi się język. Jest jakby dziecięcy, choć jednocześnie nieporadny, jest tu świeżości dużo.

Lekki i nie wysilony, czasem komiczny, ale narracja na przyzwoitym poziomie. To jest naprawdę dobrze opowiadane.

Minusy to psychologia. Postaci, jak w powieści przygodowej, nie mają osobowości.

Podsumowując, jest w tym tekście coś co sprawia radość czytelnikowi (mi), mimo, że nie jest to dobry styl, przy wielu opowiadaniach napisanych poprawnie zasypiałem (kłamię, tak naprawdę przestawałem czytać po trzech zdaniach). Ten tekst przeczytałem prawie do połowy i nie znudził mnie.

Czekam na kolejne próby.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”