Plaga lemingów (tytuł roboczy)

1
Kraków, ulica Na Błonie. Najbardziej snobistyczna dzielnica miasta. To tutaj, na Woli Justowskiej trzeba wybudować dom, żeby być kimś. Tylko kim trzeba być, żeby zdobyć pieniądze na kilka metrów kwadratowych w tej lokalizacji? Nurtuje mnie ta kwestia. Czy można nabyć nieruchomość w okolicy, żyjąc, pracując w zgodzie z etyką?
Powoli zmierzając pod wskazany adres, obserwuję oryginalne, chociaż – nie ma się co oszukiwać – brzydkie wille. I tak w dochodzę do celu. Gdy tylko spostrzegam tabliczkę z napisem „Klinika leczenia niepłodności”, wszystko staje się jasne.
Fikuśne molochy stawiają tu lekarze. Przecież właśnie na tej ulicy „wyrosło” mnóstwo prywatnych placówek zdrowotnych, z których każda bardziej przypomina salon odnowy biologicznej niż specjalistyczną klinikę. Tylko lekarzy, diagnozujących choroby cywilizacyjne, typowe dla pokolenia lemingów, stać na odwagę, by wybudować takie straszydła.
Aneta już czeka przed wejściem. Wygląda na rozwścieczoną. A przecież zjawiłem się przed czasem. Sprawdzam godzinę i zyskuję pewność, że powodem złości tym razem nie jest moja chroniczna niepunktualność. Może po prostu żona się denerwuje. Postanawiam ją jakoś rozluźnić.
– Przepraszam, czeka pani na kogoś? Na dawcę nasienia? – I tak prowokuję uśmiech. Jestem z siebie dumny. Zawsze udaje mi się ją złamać. Brenda staje prosto, wypina piersi, rękę opiera na biodrze.
– Czyżby był pan gotów zaoferować pomoc?
– W zamian za rozkosz? Czemu nie?
Wybuchamy śmiechem. Dobry nastrój nas opuszcza, gdy Aneta spogląda na zegarek i ciężko wzdycha.
– Idziemy? – pytam.
– Jeszcze jest trochę czasu.
Cóż, zawsze, gdy słyszę te słowa, jak na komendę wyciągam z paczki papierosa. I zawsze wtedy czuję na sobie nienawistne spojrzenie żony.
Spoglądam na nią, uśmiecham czule, żeby złagodzić objawy podwyższonego ciśnienia. I nagle, gdy nasze oczy się spotykają, odnoszę wrażenie, że tym razem wcale nie chciała okazać dezaprobaty. Popatrzyła na mnie, palącego z utęsknieniem. Sama chętnie by zapaliła. A to świadczy o ogromnej tremie. Przecież Brenda bodaj od roku nie miała w ustach papierosa. Niepokój powoli zaczyna i mnie się udzielać. Żałuję, że wyraziłem zgodę na tę wizytę.
– Jesteś pewna, że chcesz tam iść? – pytam, licząc, że zrezygnuje.
– A mamy jakieś inne wyjście?
– Mamy. Możemy wrócić do domu i iść do łóżka – jak zwykle szydzę.
– Po co, skoro nic z tego nie wynika?
– Czy nic, to bym polemizował – stwierdzam tonem pełnym rozkoszy. – Może warto zacząć od tego testu na jajeczkowanie, o którym mówiłaś? Tutaj od razu znajdą w nas jakieś usterki, których naprawa będzie słono kosztować.
– Szkoda, że cię na to nie stać, że żal ci pieniędzy. – Aneta odwraca się na pięcie i zmierza do wejścia. Przyspiesza, widząc ciężarną, opuszczającą klinikę.
– Aneta, czekaj, przecież nie… – Nie mam szans na usprawiedliwienie.
Żona staje przy recepcji, zanim zdążam powiedzieć cokolwiek mądrego. Rozmawia z kobietą, której wymuszony uśmiech i kultura osobista zostaną wliczone w koszta konsultacji.
Nie będę się tłumaczył przy obcej osobie. W inny sposób udowodnię zaangażowanie.
Podążam za Anetą krok w krok jak wierne psisko. I zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście chce takiej konsultacji, czy jest na nią gotowa. Czy to wszystko jest konieczne. Kilka sekund później już wiem, że tego właśnie trzeba mojej partnerce. Widać to po jej ruchach, pewnych krokach, stawianych na marmurowej posadzce. Mimo, że rytm wyznacza dźwięk obcasów, uderzających o podłogę, nie jestem w stanie zrównać się z pozycją żony. Niemal zamyka mi drzwi przed nosem, co doprowadza mnie do szewskiej pasji. Nie znoszę, gdy publicznie okazuje niezadowolenie, gniew. Nienawidzę, gdy robi ze mnie potwora w obecności osób trzecich. Nawet jeśli rzeczywiście nim jestem.
Mocno pcham drzwi, by tuż za nią wkroczyć do gabinetu.
– Dzień dobry. Robert Maliszewski – lekarz przedstawia się, podając prawicę. – Proszę usiąść. – Wskazuje na dwa fotele, stojące przed biurkiem. – Państwo Raczyńscy – wyczytuje nazwisko z kartki. – Dlaczego dzisiaj się spotykamy? W czym tkwi problem? – pyta bez większego wstępu.
Szlag mnie trafia, bo - jak przewidywałem - z góry zakłada, że coś nie działa, jak należy. Na końcu języka mam pytanie: „A jest jakiś problem? Proszę, niech nam, pan doktor, powie jaki. Po to właśnie tu przyszliśmy”. Milczę przez wzgląd na Anetę. Kolejny raz przekonuję się, jak mocne uczucia do niej żywię, skoro akceptuję takie traktowanie.
– Staramy się i nie wychodzi – Brenda odpowiada.
– Jak długo to trwa?
– Osiem miesięcy – żona kontynuuje dialog z lekarzem. I wtedy postanawiam się wtrącić. Po pierwsze: mam szansę zasugerować, że nie musimy korzystać z porady. Po drugie: chcę udowodnić, że temat nie jest mi wcale obojętny, więc partnerka nie powinna zamykać przed mną drzwi:
– Z tymże tak naprawdę nie wiemy, czy natrafiliśmy kiedykolwiek na sprzyjający czas.
– Aha, czyli jak dotąd nie kontrowali Państwo cyklu? - Patrzymy na siebie z Anetą. Oboje zmieszani. Czujemy dezaprobatę w tonie lekarza. Pewnie sądzi, że jesteśmy przewrażliwieni, a nasze starania są nieodpowiedzialne.
– To nie jest tak dużo – uspokaja. – Zwłaszcza, że nie wyznaczali Państwo terminu owulacji. Ale… skoro istnieje jakaś obawa, postaramy się ją rozwiać.
Doktor zakłada kartę. Przeprowadza wywiad. Rozmawia z Brendą o pierwszej miesiączce, ostatniej miesiączce, regularności miesiączek, obfitość miesiączek.
Co ja tu robię? – zastanawiam się. Nie mam wiele do powiedzenia w kwestii miesiączki czy miesiączek. Mogę jedynie wyjawić, jakich tamponów używa Aneta, bo najczęściej sam je kupuję. Chwilę później jednak okazuje się, że moja obecność jest konieczna. Obowiązkowa. Kolejne pytania skierowane są już do nas obojga. I przyznaję, wolałem się nudzić i wiercić niecierpliwie w fotelu, dowiadując, ile moja małżonka miała lat, kiedy stała się kobietą.
– Proszę Państwa, tutaj nie przeprowadzamy standardowych wizyt ginekologicznych. Nie zajmujemy się wyłącznie kobietami. Parami, związkami. Stąd też polecałem, by pojawili się państwo w komplecie. Nie tylko od pani muszę zgromadzić szereg informacji, aby pomóc. Bez urazy, proszę. Muszę zadać kilka osobistych pytań. Jakby państwo określili częstotliwość współżycia?
– Rzadko, zdecydowanie zbyt rzadko – żartuję.
– Każdy pacjent tutaj tak mówi. A tak poważnie?
– Rzadko to mój mąż potrafi być poważny – Aneta się wtrąca. – Dwa, trzy razy w tygodniu.
– Co!? Przepraszam, z kim? – nadal szydzę.
– Wojtek! – Brenda mnie strofuje, a lekarz śmieje się pod nosem z żartów. To łechta moje ego i sprawia, że powoli obdarzam go sympatią. Czuję, że jesteśmy solidarni. On też zbyt rzadko kocha się z żoną.
– Czy w rodzinie były jakieś kłopoty z zajściem i donoszeniem ciąży?
– Nie. U mnie nie – Aneta deklaruje.
– Ja się począłem w wyniku ułańskiej fantazji a nie planowania, więc raczej też nie można mówić o trudnościach.
Lekarz wszystko notuje, chociaż nie przestaje z nami konwersować.
– Pani się nie boi, że potomek odziedziczy cynizm po ojcu?
Brenda uśmiecha się. Najpierw do doktora, potem do mnie. Już się nie złości. Oddycham z ulgą. Przypadłem ginekologowi do gustu, a siła sugestii sprawiła, że żona także uznała mnie za chodzący ideał.
Padają kolejne pytania. O choroby przewlekłe, wykonane badania. Wreszcie o uzależnienia.
– Ja już jestem wolna od używek.
– I bardzo dobrze. – Lekarz chwali. – Alkohol lepiej zamienić na kwas foliowy. A pan Wojciech co ma do powiedzenia w tej kwestii?
Jezu! Jak ja nienawidzę lekarzy. Na każdej wizycie wychodzę na czarną owcę.
– Co ja mam do powiedzenia? Moja żona nie pije, nie pali, ale jest uzależniona od pracy i zakupów.
– A pan?
– Nie jestem uzależniony od pracy. Tym bardziej od zakupów. Jedynie od seksu, ale to chyba akurat sprzyja zapłodnieniu.
– Panie Wojciechu, mnie jest bardzo miło, że się spotkaliśmy, bo rzadko przychodzą tutaj ludzie w tak dobrych nastrojach, ale prosiłbym jednak o odrobinę powagi.
Stosuję się do zalecenia. Ton lekarza jest sugestywny. Poza tym, Aneta znowu patrzy na mnie z niesmakiem. Fakt, często nie znam granic. I wiem, że to wszystko wcale nie jest śmieszne, ale nie chcę analizować gdzie się znalazłem, z jakiego powodu i ile razy jeszcze tutaj zabawię. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wolę zachować pogodę ducha. Dlatego czasem zachowuję się jak pajac. Najczęściej, gdy mi na czymś ogromnie zależy i mam obawy, że tego nie osiągnę. Humor to podstawa mojego systemu immunologicznego. Humor to przeciwciała dla strachu przed porażką. Ale czasem muszę z niego zrezygnować, by luba nie stroiła fochów. Dlatego kontynuuję spowiedź, dotyczącą używek:
– Na pewno kofeina. I nikotyna. Mniej, więcej z taką samą częstotliwością, jak uprawiam seks, piję, ale to są niewielkie stężenia i ilości.
– Od dzisiaj to przeszłość.
Już nie jest mi do śmiechu. Jeszcze przed minutą myślałem, że jak tylko wyjdę z kliniki, zapalę papierosa. Mimo gniewu, posłusznie przytakuję ruchem głowy.
– Ostatnie pytanie, być może kluczowe, bo jak dotąd nie mamy punktu zaczepienia. Wiek?
– Trzydzieści cztery – Aneta niemal szepcze. Ja milczę. Odpowiadam dopiero na wyraźne wezwanie lekarza:
– Trzydzieści siedem.
– To państwo skłoniło do konsultacji?
– Tak, chcieliśmy zaciążyć, zanim skończę trzydzieści pięć lat.
– Słusznie. Mniejsze ryzyko. – Lekarz siada wygodnie w fotelu. – Oprócz może nie najlepszego wieku tutaj nie bardzo jest się do czego przyczepić. Na tym etapie, oczywiście. Tylko z tymi używkami trzeba coś zrobić. Mógłbym państwa jeszcze zapytać o tryb życia?
– Standardowy. Pracujemy ponad normę, tak na półtora etatu, od poniedziałku do piątku, Aneta także w soboty. Po godzinach zjadamy kolację, czytamy sobie do snu lub zajmujemy się przyjemniejszymi sprawami, w nawiasie: płodzeniem syna. W weekendy jeździmy do marketu, a wieczorową porą spotykamy się ze znajomymi, którzy - podobnie jak my - jeszcze nie muszą kąpać o dziewiętnastej niemowlaka. Hm… Co jeszcze?
– Wystarczy. Nie muszę znać państwa poglądów politycznych. – Ginekologowi widać udziela się mój nastrój. – A tak poważnie, proszę wybaczyć, ale chciałem zapytać, czy mają państwo poczucie bezpieczeństwa: porządną, stabilną pracę, odpowiednią sytuację mieszkaniową, środki na utrzymanie dziecka, rodziców, gwarantujących pomoc przy wnuku…?
– Nie dotyczą nas tego rodzaju problemy – Aneta wyznaje szczerze, choć ja z pewnymi kwestiami bym polemizował.
– Mają państwo rytuały, tradycje życia w duecie. Nie boicie się, że dziecko zachwieje wypracowane przez lata schematy funkcjonowania lub zniszczy uzyskaną pozycję?
– Tego to pewnie się każdy obawia, ale to jest najfajniejsze. Nowe życie. I dla dziecka i dla rodziców. Dla związku. – Sam jestem zaskoczony tą głęboką myślą, z której – co jeszcze bardziej zaskakujące – swobodnie się zwierzam.
Lekarz wykonuje powolne półobroty w fotelu, patrząc raz na mnie, raz na Anetę. A my wodzimy za nim wzrokiem, jakbyśmy czekali na wyrok. W końcu doktor opiera łokcie na biurku, tym samym nachylając się do nas.
– Na początku nie zalecałbym żadnych radykalnych metod. Moja propozycja jest taka: pani Aneto, wyznaczymy termin owulacji. Zbadamy się. Skoro to ósmy dzień cyklu, to pewnie powtórzymy usg za jakieś cztery dni. Zaraz się okaże, na kiedy dokładnie powinniśmy wyznaczyć kolejną wizytę. Na bieżąco będziemy kontrolować dojrzałość pęcherzyków Graafa. Oprócz tego zacznie pani mierzyć temperaturę. Codziennie, o poranku, przed wstaniem z łóżka. Zalecałbym pomiar w uchu. Dodatkowo kupi sobie pani podręcznik naturalnego planowania poczęć. – Tytuł i autorów zapisuje na kartce i podaje Anecie notatkę. – Zacznie pani robić wykresy. W razie problemów, oferuję pomoc w tym zakresie. W jedenastym dniu cyklu zrobi pani test na owulację. To już nam coś powie o gospodarce hormonalnej. A przede wszystkim te działania przyniosą wiedzę o tym, kiedy powinni się państwo wziąć do roboty. Po siedmiu dniach od inicjacji zrobi pani test ciążowy i – mam nadzieję – zobaczy dwie kreski. A wtedy zrezygnuje z konsultacji ze mną, czego życzę z całego serca. Co sądzą państwo o takim pomyśle?
– Mnie się podoba i nie tylko przez koszty tutejszych wizyt. A to gwarancja? Może pan takie dawać? Bez żadnych badań? – zaczynam być opryskliwy.
– Nie mogę. Nigdy. Nawet po diagnostyce. Ale uważam, że warto chociaż raz spróbować bez radykalnych środków. Ja wiem, czym to wszystko pachnie i staram się chronić przed często zbędną machiną. Państwu daję raptem miesiąc ochronny. I to dlatego, że jeśli w ogóle istnieje jakiś problem, powinniśmy szybko zaradzić. Pary młodsze wysłałabym aż na rok do łóżka chyba, że miałyby za dużo pieniędzy i czasu. Proszę mi wierzyć, diagnostyka płodności jest bardzo kosztowna pod wieloma względami, dlatego najdłużej jak to możliwe, należy jej unikać. Dla dobra ludzi i związku. Jeśli w tym miesiącu się nie uda, gwarantuję, że natychmiast się państwem zajmę. Poważnie, szybko i kompleksowo. Jeśli będzie potrzeba. Jeśli będzie kolejny cykl. Dotychczasowe próby były krótkie i niedokładne, dlatego na dzień dzisiejszy nie doszukiwałbym się problemów z płodnością.
– Rozumiem – akceptuję zalecenia.
– Poproszę teraz pana o opuszczenie gabinetu.
– Jasne.
Wychodzę. W recepcji uiszczam opłatę za wizytę. Kwota nie robi na mnie wrażenia. Już nie zastanawiam się nad ceną, jaką trzeba ponieść za posiadanie dziecka. Czekam, aż Aneta zakończy konsultację. Zgodnie z poleceniami, nie poświęcam wolnego czasu na palenie. Wszystko to, co usłyszałem na końcu, trochę mnie przeraża. Pierwszy raz czuję się staro, pierwszy raz czuję, że czas przeciekł przez palce i już na pewne rzeczy może być za późno. A skoro lekarz unika diagnostyki – za którą pewnie postawiłby sobie kolejny dom na Woli Justowskiej – rzeczywiście musi mieć destrukcyjne skutki uboczne. Nie bez przyczyny etyka nie pozwala ginekologowi narażać na nią ludzi. Nie chcę, żebyśmy z Anetą przechodzili przez taką drogę. To dziecko ma być próbą dla naszego związku, a nie same starania o nie.
Zaczynam zaciskać kciuki. Odczuwam presję, bo już wiem, ile zależy od najbliższego miesiąca, a nawet trzech tygodni. Jak wiele zależy od mojego zdrowia, kondycji, jakości nasienia, plemników. Modlę się, żeby nie były ślepakami. I wtedy otwierają się drzwi gabinetu . A w nich staje lekarz.
– Mogę pana jeszcze na chwilę prosić?
– Oczywiście. – Kolejny raz zasiadam obok Anety, naprzeciw położnika.
– Po wywiadzie i tym, co zobaczyłem na ultrasonografie szacuję, że za jakiś tydzień nastąpi odpowiedni moment na do zapłodnienia. Ażeby próby były skuteczne, muszę państwa prosić o pięciodniową wstrzemięźliwość seksualną przed wystąpieniem owulacji. To pozytywnie wpłynie na ilość i jakość nasienia. Rozumiemy się? To jest do zrobienia?
– Tak – z Anetą odpowiadamy równocześnie. Moja deklaracja wywołuje w niej nie lada zdziwienie. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Świetnie. My, droga pani, widzimy się za trzy dni na kolejnym usg. W tym przypadku, pana obecność nie jest obowiązkowa. Zresztą, bez urazy, ale mam nadzieję, że już w ogóle się nie zobaczymy.
Oddycham z ulgą na myśl, że to moja ostatnia wizyta u specjalisty leczenia chorób kobiecych.

[ Dodano: Czw 28 Mar, 2013 ]
Oczywiście podczas tego miesiąca kwarantanny tytuł zdążył się zmienić. "Miłość na szkle" - wersja... na dzień dzisiejszy :).
Ostatnio zmieniony pn 01 kwie 2013, 15:33 przez Sęk w tym, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Bardzo sprawnie napisane. Nie mam zarzutów jeśli chodzi o kwestie warsztatowe.
Tematyka również na plus, Wojtek w roli narratora też sprawdza się doskonale.
Krótki fragment, ale już zdążyłem polubić gościa.
Ciekawe w jakim kierunku pójdzie opowieść, ale najważniejsze, że jest o czym opowiadać, a autorka zdaje się, że ma narzędzia do stworzenia dobrej opowieści.
Pozdrawiam!
Dr Szymon mówi: Ban to styl niebycia. Następny!

3
Baśka Sęk pisze:Tylko kim trzeba być, żeby zdobyć pieniądze na kilka metrów kwadratowych w tej lokalizacji? Nurtuje mnie ta kwestia.
Do wygładzenia - połączyłabym te zdania w jedno. Pozwoli to na uniknięcie nadmiaru zaimków.
Nurtuje mnie tylko kwestia kim trzeba być, by...
Baśka Sęk pisze:Czy można nabyć nieruchomość w okolicy, żyjąc, pracując w zgodzie z etyką?
To zdanie odczuwam jako odrobinę zbyt narzucone wnioskowania. Podążając za kierunkiem sugerowanym przez narrację możemy wysnuć takie wnioski: bycie kimś oznacza być nieetycznym (w niezwykle szerokim znaczeniu tego słowa), na przykład lekarzem, od chorób cywilizacyjnych, których samo istnienie wydaje się być nieetyczne.
Nie chodzi tu o samo przekonanie czy jego prawdziwość, tylko o fakt, że nie ma tu żadnego zastanawiania się. Bohater ma już swoje wyjaśnienie rzeczywistości. Po co przebierać je w pozór rozmyślań?
Baśka Sęk pisze:Tylko lekarzy, diagnozujących choroby cywilizacyjne, typowe dla pokolenia lemingów, stać na odwagę, by wybudować takie straszydła.
To jest określenie silne związane z polityczną demagogią. Jeżeli to zabieg celowy, pogłębiający wizerunek bohatera (jego poglądy), to ok. Jeżeli raczej poglądy autora, to w tej formie tekstu razi.
Baśka Sęk pisze:Aneta już czeka przed wejściem.
Baśka Sęk pisze:Brenda staje prosto, wypina piersi, rękę opiera na biodrze.
To Brenda czy Aneta? Bo się zgubiłam.
Baśka Sęk pisze:Wygląda na rozwścieczoną.
Rozwścieczenie wydaje mi się być emocją bardzo wysoko na skali złości. Myślę, że prosty żart tu by nie wystarczył do rozładowania atmosfery. Raczej: zdenerwowana, zestresowana, zirytowana.
Baśka Sęk pisze: zawsze wtedy czuję na sobie nienawistne spojrzenie żony.
Nienawistne wydaje mi się straszliwie dosadne. Ciężko mi sobie wyobrazić, jak obiekt takiego spojrzenia patrzy czule...
Może pełne dezaprobaty lub niezadowolenia?
Spoglądam na nią, uśmiecham czule, żeby złagodzić objawy podwyższonego ciśnienia.
Zaraz, zaraz. Jakie objawy podwyższonego ciśnienia? I kto je ma?
Baśka Sęk pisze:– Mamy. Możemy wrócić do domu i iść do łóżka – jak zwykle szydzę.
Dlaczego to jest szyderstwo?
Baśka Sęk pisze:– Czy nic, to bym polemizował – stwierdzam tonem pełnym rozkoszy
Tonem pełnym rozkoszy? Jakoś tego nie widzę, jak stoją na ulicy i gadają dość oględnie o seksie. Żeby od razu rozkosz to wywoływało.
Baśka Sęk pisze:Kilka sekund później już wiem, że tego właśnie trzeba mojej partnerce. Widać to po jej ruchach, pewnych krokach, stawianych na marmurowej posadzce.
Jakoś... mało męsko to wszystko brzmi. To chyba jakiś Marsjanin, facet idealny, który po najmniejszych gestach odczytuje potrzeby i delikatne zmiany emocji swojej partnerki. I to wszystko takie trochę sztuczne: tu czule, zaraz potem szyderstwo, podważa sens wizyty, na którą się zgodził, a sekundę później dostrzega głęboką potrzebę partnerki na podstawie jej gestów i mowy ciała. Niezwykła wrażliwość gryzie się z całkowitym brakiem wrażliwości, następujące jedno po drugim.
Baśka Sęk pisze: Niemal zamyka mi drzwi przed nosem, co doprowadza mnie do szewskiej pasji.
Znów niespójność językowa emocji. Szewska pasja sugeruje furię, a tu bohater spokojnie toczy monolog wewnętrzny i wchodzi do gabinetu. Emocja pozostaje na papierze.
Baśka Sęk pisze:Szlag mnie trafia, bo - jak przewidywałem - z góry zakłada, że coś nie działa, jak należy.
Ludzie bez problemów nie udają się po poradę do kliniki niepłodności. Całkiem naturalne jest takie pytanie.
Baśka Sęk pisze:Na końcu języka mam pytanie: „A jest jakiś problem? Proszę, niech nam, pan doktor, powie jaki. Po to właśnie tu przyszliśmy”.
Ok, facet przekierowuje swoją złość na żonę na lekarza. Tak może być, tylko skąd ta złość na tą sytuację tak mu narosła? Brakuje mi tu motywacji tej złości: na wizytę, na Anetę. Pokłócili się o to coś więcej niż to jedno zdanie przed wejściem? Ogólnie: o co chodzi bohaterowi?
Baśka Sęk pisze:Kolejny raz przekonuję się, jak mocne uczucia do niej żywię, skoro akceptuję takie traktowanie.
Jakie traktowanie? Przez żonę, czy przez lekarza, bo ciut to niejasne.
– Staramy się i nie wychodzi – Brenda odpowiada.
Znów coś z tym imieniem. Chyba, że ma dwie żony.
Baśka Sęk pisze:Fakt, często nie znam granic. I wiem, że to wszystko wcale nie jest śmieszne, ale nie chcę analizować gdzie się znalazłem, z jakiego powodu i ile razy jeszcze tutaj zabawię. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wolę zachować pogodę ducha. Dlatego czasem zachowuję się jak pajac. Najczęściej, gdy mi na czymś ogromnie zależy i mam obawy, że tego nie osiągnę
Te takie auto analityczne wtręty jakoś mnie nie przekonują, a wręcz dodają sztuczności postaci bohatera. Trochę są przegadane.
Baśka Sęk pisze:Tak, chcieliśmy zaciążyć, zanim skończę trzydzieści pięć lat.
Zaciążyć wydaje się mieć negatywny wydźwięk.
Po przeczytaniu mam wrażenie, ze tyle mieści się w zakresie zwykłej konsultacji ginekologicznej:)

Ogólnie tekst na mnie nie zrobił wrażenia. Bohater niespójny, mało autentyczny - te długie monologi, niezbyt celny język emocji. Brakuje dynamizmu - choćby w relacji. Dalej raczej bym nie czytała.
Myślę, że warto byłoby rozważyć skoncentrowanie się na jednej kwestii, bo mam wrażenie, że zbyt wiele informacji o W. próbujesz wetknąć w ten kawałek. Przez to tekst nie płynie tylko trochę się ciągnie.

4
Baśka Sęk pisze:Kraków, ulica Na Błonie. Najbardziej snobistyczna dzielnica miasta. To tutaj, na Woli Justowskiej trzeba wybudować dom, żeby być kimś. Tylko kim trzeba być, żeby zdobyć pieniądze na kilka metrów kwadratowych w tej lokalizacji? Nurtuje mnie ta kwestia. Czy można nabyć nieruchomość w okolicy, żyjąc, pracując w zgodzie z etyką?
Powoli zmierzając pod wskazany adres, obserwuję oryginalne, chociaż – nie ma się co oszukiwać – brzydkie wille. I tak w dochodzę do celu. Gdy tylko spostrzegam tabliczkę z napisem „Klinika leczenia niepłodności”, wszystko staje się jasne.
Ten początek zakopałabym na dwa metry, przebiwszy osikowym kołkiem na wszelki wypadek, żebynie wstał
Bohater nie wiedział, gdzie idzie? Czy tylko "dramatyzował" dla jaj?
Ni to opis okolicy, ni kasty społecznej, ni przeżycia wewnętrznego.
Baśka Sęk pisze:Fikuśne molochy stawiają tu lekarze. Przecież właśnie na tej ulicy „wyrosło” mnóstwo prywatnych placówek zdrowotnych, z których każda bardziej przypomina salon odnowy biologicznej niż specjalistyczną klinikę. Tylko lekarzy, diagnozujących choroby cywilizacyjne, typowe dla pokolenia lemingów, stać na odwagę, by wybudować takie straszydła.
nie przekonałaś mnie - po pierwsze, że to opowiada facet , po drugie, że tu jest jakiś problem (społeczny, małżeński, osobisty), po trzecie do narratora, który posługuje się językiem reportera-paparazzi z tabloidu. Jeżeli ten komentarz osiedla rezydencji miał obrazować przeżycie wewnętrzne - to nie wiem, co przeżywa oprócz estetycznej niechęci do architektury, ceny działek i profesji właścicieli.

Według mnie - rozmazałaś to otwarcie, zafałszowałaś a la "jak ja nie lubię tych snobów"

Moim zdaniem - w ogóle w opowieści brakuje jaj *.
Zastanawiałam się, o co chodzi w tym wątku: mamy konflikt partnerski? realizację planów życiowych, w których dziecko jest punktem? facet marzy o dziecku? kobieta ma problemy z samorealizacją? oboje mają problem ze światem?

Bohater jest niewiarygodny albo niedoinwestowany kreacyjnie i choć tłumaczy się ze swojego drwiącego stosunku do wizyty (że mu zależy), w tłumaczeniu jest też nieprzekonujący.
.

Basiu - moim zdaniem ten fragment jest do poważnego przemyślenia. Myślę, że narracja odmęska Cię pokonała i to w dodatku narracja prowadzona na poziomie ironii. Nie humoru, ale właśnie ironii jako mechanizmu obronnego przed obnażeniem się. Świetna scena rozmowy przed kliniką - ona powinna wyznaczać poziom tego wątku.

* skojarzenie wynikło z Wielkanocy i tematu
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

5
Próbuję wejść w twoich bohaterów.
Aneta vel Brenda oczekuje na męża przed kliniką leczącą niepłodność, jest zdenerwowana pewnie z kilku powodów. Pierwszym jest oczywiście wizyta u lekarza takiej a nie innej profesji, drugim może być sam mąż i jego notoryczne spóźnienia. Stoi więc zdenerwowana, ale stara się to ukryć, kiedy dostrzega męża. On dostrzega jej poirytowanie, rzuca nędzny żart, który żona przyjmuje z uśmiechem, jednak po chwili jej nastrój znowu siada. Nie lubi, gdy on pali, może sama by zapaliła. Jej irytacja wzrasta.
Te uczucia są dość stonowane, delikatne, ale tak je widzę. Natomiast u ciebie mamy rollercoaster uczuć.
Baśka Sęk pisze:Wygląda na rozwścieczoną
Baśka Sęk pisze:Może po prostu żona się denerwuje.
Baśka Sęk pisze:Wybuchamy śmiechem.
Baśka Sęk pisze:Dobry nastrój nas opuszcza, gdy Aneta spogląda na zegarek i ciężko wzdycha.
Baśka Sęk pisze:I zawsze wtedy czuję na sobie nienawistne spojrzenie żony.
Baśka Sęk pisze:Spoglądam na nią, uśmiecham czule, /.../.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

6
Oderwano mnie siłą od laptopa, ale powróciłam. :)
Baśka Sęk pisze:Nie zajmujemy się wyłącznie kobietami. Parami, związkami.
Coś uciekło, i wyszło na to, że nie zajmują się wyłącznie kobietami, parami i związkami. A czym jeszcze?
Baśka Sęk pisze: Nie tylko od pani muszę zgromadzić szereg informacji, aby pomóc. Bez urazy, proszę. Muszę zadać kilka osobistych pytań. Jakby państwo określili częstotliwość współżycia?
Lekarz wypytał już o miesiączki, pierwszy raz żony, owulacje i dopiero teraz pzrechodzi do osobistych pytań. A te dotychczasowe były jakiej natury? Może warto użyć innego sformułowania.
Baśka Sęk pisze:– Rzadko, zdecydowanie zbyt rzadko – żartuję.
– Każdy pacjent tutaj tak mówi. A tak poważnie?
– Rzadko to mój mąż potrafi być poważny – Aneta się wtrąca. – Dwa, trzy razy w tygodniu.
– Co!? Przepraszam, z kim? – nadal szydzę.
Między żartem a szyderstwem jest ocean uczuć.
Baśka Sęk pisze:Fakt, często nie znam granic. I wiem, że to wszystko wcale nie jest śmieszne, ale nie chcę analizować gdzie się znalazłem, z jakiego powodu i ile razy jeszcze tutaj zabawię. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wolę zachować pogodę ducha. Dlatego czasem zachowuję się jak pajac. Najczęściej, gdy mi na czymś ogromnie zależy i mam obawy, że tego nie osiągnę. Humor to podstawa mojego systemu immunologicznego. Humor to przeciwciała dla strachu przed porażką. Ale czasem muszę z niego zrezygnować, by luba nie stroiła fochów.
Ten fragment wydał mi się prawdziwy, jakby bohater się w nim odkrył i powiedział, jaki naprawdę jest. Na plus.
Baśka Sęk pisze:Pani się nie boi, że potomek odziedziczy cynizm po ojcu?
Brenda uśmiecha się. Najpierw do doktora, potem do mnie. Już się nie złości. Oddycham z ulgą. Przypadłem ginekologowi do gustu, a siła sugestii sprawiła, że żona także uznała mnie za chodzący ideał.
Czy lekarz daje do zrozumienia, że uważa męża za chodzący ideał? Nie. Raczej ironizuje, próbuje dac do zrozumienia, że dowcipkowanie jest według niego nie na miejscu. Owszem, może ta wymiana zdań odpręża żonę, ale przecież ona mogła pomyśleć: "Jak dobrze, ze mu dogadał, gdybym ja mu zwróciła uwagę, na pewno by się odbraził".
Baśka Sęk pisze:To dziecko ma być próbą dla naszego związku, a nie same starania o nie.
samo
Baśka Sęk pisze: że za jakiś tydzień nastąpi odpowiedni moment na do zapłodnienia.
Czytelniku wybierz sam odpowiednią wersję. :)
Baśka Sęk pisze:Moja deklaracja wywołuje w niej nie lada zdziwienie.
wywołuje jej zdziwienie

Taki ten mąż zagubiony we własnych emocjach, że lepiej widzi, co myśli i czuje żona. Jeśli to zamierzone, bo w końcu mężczyzna nie nawykł do ginekologów i ich osobistych pytań, to trochę szerzej opisz jego spostrzeżenia, zwolnij, niech on patrzy, analizuje, przyczajony obserwuje, a zaczepiony błaznuje. Takie zachowanie jest wielce prawdopodobne.

Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

7
Zbytnio zagmatwałaś tę historię, w niedobrym miejscu rozpoczęłaś ten tekst - warto napisać to jeszcze raz, tylko "od środka". Pokazać tylko tę trójkę (on, ona, lekarz) i problem. Pokazać emocje - od determinacji po odrzucenie wstydu (przy leczeniu bezpłodności, małżeństwo swoją godność zostawia na parkingu przed kliniką). Masz fajny pomysł na kreację bohatera - wykaż tylko, że jego głupiutkie, nieśmieszne komentarze, to reakcja na zagrożenie i będzie dobrze.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

8
Tekst ma już dwie weryfikacje, więc ja dorzucam tylko trzy grosze bez dokładnej analizy całosci. Prowadzisz swojego bohatera w taki sposób, że wydaje mi się dosyć infantylny. Najpierw rozważania o bogactwie mieszkańców Woli Justowskiej - rozumiałabym, gdyby takie refleksje snuł 18-latek. Facet, który ma lat 37 i niezłą sytuację materialną, powinien mieć już dawno przemyślaną kwestię, jakie są związki między etyką i zarabianiem dużych pieniędzy. Potem - reaguje w sposób naskórkowy. Bo żona odwróciła się na pięcie i nie czeka na niego, bo zamknęła drzwi, więc odegra się na niej, dogryzie lekarzowi, powie marny dowcip... To jest takie czysto sytuacyjne. Rozumiem, że przed wizytą u lekarza, który będzie wypytywać o sprawy najbardziej intymne, ludzie mają prawo zachowywać się nerwowo i nawet głupio, mogą nawet wycofywać się w ostatniej chwili, ale brakuje mi w tym fragmencie określenia stanowiska samego bohatera. Czy on tam się znalazł, gdyż: a) zależy mu na tym dziecku tak samo, jak żonie, b) jej bardzo zależy na dziecku, a jemu na niej? Przecież jakieś motywacje musi mieć, a nie tylko obawy i zły humor, zaś jego zachowania nie mogą być wyłącznie reakcjami na to, co właśnie usłyszał. Tu nie są potrzebne rozwlekłe rozważania, lecz zamiast tych przydługich i zawiłych uzasadnień, dlaczego lekarzowi odpowiedział tak, a nie inaczej, przydałoby się wyjaśnienie, choćby samemu sobie: dlaczego się na to zgodziłem? Punktem wyjścia dla fabuły uczyniłaś sytuację, która jest konfliktogenna na rozmaitych poziomach, co z jednej strony jest korzystne dla rozwoju akcji, z drugiej jednak - wymaga dosyć jasnego określenia pozycji protagonistów, i to na samym początku.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
Aaaaa..Się forumowa arystokracja stawiła gromadnie ze sztućcami i serwetkami zawiązanymi pod brodą no i kroi tekst zapamiętale. Wspomagając się ukłuciami drobnych szpileczek zjadliwości, co z niejakim rozbawieniem konstatuję, no co to jest z tym genderem, he, he…

Ino, że ewidentnych błędów-wielbłądów za dużo nie daje się wykroić, bo tekst istotnie napisany jest sprawnie i poprawnie. Z lemingów rzeczywiście lepiej zrezygnować, bo to określenie z bardzo silnymi konotacjami i jednoznacznie umiejscawia narratora.
Że się poza tym tu i tam jakiś drobiazg trafi – oj tam, oj tam. Normalna robótka redakcyjna, bez dramatów.

Fabularnie:
Wpadka we wstępie może rzeczywiście jest większego kalibru, ale reszta…
Otóż wizerunek głównego bohatera jest jak najbardziej prawdopodobny i spójny. Odgaduje nastroje swojej żony nie dlatego, ze jest nad wyraz subtelny, tylko ze ma prawidłowo ukształtowany instynkt przetrwania. Co najwyżej pobożnym życzeniem jest delikatne falowanie emocji kobiecych (zwłaszcza w takiej sytuacji), rollercoaster to standard, a Wojtek robi to, co powinien - wyprzedza kolejne zagrożenia, radzi sobie na tyle sprawnie, żeby jeszcze coś zauważyć, zanalizować, z czegoś zdać sobie sprawę.
Normalnie socjalistyczny przodownik pracy, guru statystycznych średniaków.
Stawką, o którą gra, jest spokojny, sympatyczny wieczór z seksikiem na deser, przegrana oznacza co najmniej tydzień Wielkiej Smuty i separację od łoża (od stołu pewnie też).

Konfliktu nie ma – jest problem niewykonania planu udzieciowienia, to nie facetowi tyka zegar, jego największe zmartwienia to: a)samopoczucie małżonki (złe może być brzemienne w skutki) b) czy nie strzela ślepakami, bo to by było jakoś głupio. A dziecko (dzieci) jak będą, to fajnie, jakoś się pociągnie ten wózek, i w imię tego ciągnięcia można wziąć udział w całej ginekologicznej szopce. A w ogóle to po co się martwić na zapas?
I to znowu są jak najbardziej realistyczne obserwacje zamienione w wewnętrzny monolog bohatera. Całkiem dowcipny, ale co ja tam wiem…

Panie chciałyby Kordiana na Mont Blanc, Basia napisała narrację zwykłego (no, z grubsza, jako się powiedziało, coś za dużo myśli) zjadacza chleba, który takich oczekiwań spełnić nie może. Że Piotruś Pan? Naprawdę? O, merde….Może to w dalszym ciągu opowieści zacznie być osią emocji?

Ja – ku spełnieniu postulatu o obecności jaj – kazałbym Wojtkowi natychmiast po wyjściu od lekarza zajarać- i to dwie fajki, jedna po drugiej. Normalny facet tak reaguje na głupie zakazy - sąd sądem a sprawiedliwość musi być po naszej stronie :-)

Co zapewne nie spełni nawet ułamka postulatów tyczących bohatera – Prawdziwego Mężczyzny.

10
Aaaaa..Się forumowa arystokracja stawiła gromadnie ze sztućcami i serwetkami zawiązanymi pod brodą no i kroi tekst zapamiętale. Wspomagając się ukłuciami drobnych szpileczek zjadliwości, co z niejakim rozbawieniem konstatuję, no co to jest z tym genderem, he, he…
Przypominam, że pod tekstem należy zamieszczać tylko uwagi odnośnie wrzuconego opowiadania. Nie ma tutaj miejsca na dyskusję z innymi komentującym odnośnie ich postów. Ty masz zamieszczać swoją opinię.
Traktuj to jako upomnienie.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

11
Jak sądzę, całkiem dobrze to świadczy o tekście, kiedy weryfikujący mogą zająć się postacią głównego bohatera, a nie - standardowo - wyłapywaniem błędów gramatycznych. Nawet jeśli marudzą,że ów bohater niezupełnie ich przekonał. A gdyby ktoś miał ochotę o nim jeszcze podyskutować, może założyć temat w Rozmowach o tekstach.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

12
lamer, dziękuję za lekturę i ślad, zwłaszcza, że pozytywny :)

Carroll
Pozwolisz, że wypowiem się na temat kilku kwestii, które rodzą moje wątpliwości. Z wszelkimi pozostałymi uwagami się zgadzam i dziękuję za znalezienie kilku baboli i nieścisłości. A teraz do meritum:

"Nie chodzi tu o samo przekonanie czy jego prawdziwość, tylko o fakt, że nie ma tu żadnego zastanawiania się. Bohater ma już swoje wyjaśnienie rzeczywistości. Po co przebierać je w pozór rozmyślań?"
Wybacz, ale nie rozumiem, czym są rozważania a czym pozory rozważań :).

"To Brenda czy Aneta? Bo się zgubiłam."
I jedno i drugie. Ludzie czasem używają dwóch imion lub różnych przezwisk. Brenda to oczywiście ksywa. Wiem, że powinnam to wyjaśnić, ale czy tak od razu? Nie mogę dać sobie trochę czasu? W końcu to powieść. Niech się Czytelnicy trochę pogłowią, skąd to określenie, dlaczego takie a nie inne. Choćby mieli myśleć, że Wojtek ma drugą żonę, niech mają jakąś tajemnicę.

Wygląda na rozwścieczoną.
"Rozwścieczenie wydaje mi się być emocją bardzo wysoko na skali złości. Myślę, że prosty żart tu by nie wystarczył do rozładowania atmosfery. Raczej: zdenerwowana, zestresowana, zirytowana."
Istnieje spora różnica między zdaniami: jest rozwścieczona / wygląda na rozwścieczoną. Wojtek mógł się mylić, więc prosty żart mógł wystarczyć dla załagodzenia np. stresu. Zresztą bohater mówi wyraźnie, że Aneta nie ma powodu, by się wkurzać, bo wyjątkowo był punktualny.

"Nienawistne wydaje mi się straszliwie dosadne. Ciężko mi sobie wyobrazić, jak obiekt takiego spojrzenia patrzy czule...
Może pełne dezaprobaty lub niezadowolenia?"

I tutaj też nie rozumiem. Bo z jednej strony dziwisz się, uważasz za niewiarygodne to, że facet rozpoznaje emocje żony po mimice, gestach, mowie ciała, a z drugiej strony sądzisz, że dostrzegłby dezaprobatę? Tu musi być coś mocniejszego. Coś, dzięki czemu Wojtek poczuje, że przekracza granice wytrzymałości. On się jakoś tym musi przejąć, a czy zareagować... to już inna sprawa. Nałóg silniejszy od świętego spokoju.

"Zaraz, zaraz. Jakie objawy podwyższonego ciśnienia? I kto je ma?"
Kto je ma, trzeba wyjaśnić - jasne. A co do samego ciśnienia. Taki zwrot funkcjonuje w języku potocznym. A z jakim językiem mamy do czynienia w narracji?

"Tonem pełnym rozkoszy? Jakoś tego nie widzę, jak stoją na ulicy i gadają dość oględnie o seksie. Żeby od razu rozkosz to wywoływało."
A dlaczego nie? Jeśli facet uruchomił wyobraźnię, przywołał wspomnienia, czemu nie miałoby to wywołać rozkoszy? No chyba, że jest impotentem. Czy koniecznie muszę pisać, że przypomniał sobie Anetę w negliżu? Nic nie może zostać w sferze niewiadomej? Czytelnik sam nie może pewnych rzeczy wydedukować? Okay, kawa na ławę... yyy... serio? W literaturze?

"Szewska pasja sugeruje furię, a tu bohater spokojnie toczy monolog wewnętrzny i wchodzi do gabinetu."
Tak. Wchodzi do gabinetu, bo potrafi się opanować, zostawić małżeńskie utarczki za drzwiami i nie wchodzić z nimi do gabinetu. Nie lubi prać brudów przy osobach trzecich.

"Jakie traktowanie? Przez żonę, czy przez lekarza, bo ciut to niejasne."
Pytałaś też, o co chodzi bohaterowi. Facet nie zgodził się, lecz został namówiony przez żonę na wizytę. Przystał na to dla świętego spokoju. Wybacz, ale moim zdaniem nie trzeba tego wszystkiego dokładnie pisać, to wszystko z jego zachowania można wywnioskować. Jakie traktowanie? Został zawleczony do specjalisty leczenia chorób kobiecych i tam jest pytany o częstotliwość współżycia. Chyba każdy facet poczułby się w takiej sytuacji trochę podeptany.

"Ludzie bez problemów nie udają się po poradę do kliniki niepłodności."
Tak, jak pójdę kiedyś na konsultację do onkologa, to od razu po wyrok śmierci :). Wojtek neguje aby miał jakiś problem. Gdyby o tym wspomniał, wyszłoby, że jednak liczy się z taką ewentualnością. I tak, tak wygląda zwykła konsultacja ginekologiczna, bo na specjalistyczną wizytę - tak, jak zresztą przyznał lekarz - jest za wcześnie.

No, to tyle :)

[ Dodano: Pią 05 Kwi, 2013 ]
Natasza

"Zastanawiałam się, o co chodzi w tym wątku: mamy konflikt partnerski? realizację planów życiowych, w których dziecko jest punktem? facet marzy o dziecku? kobieta ma problemy z samorealizacją? oboje mają problem ze światem?"
Wybacz, ale moim zdaniem to wszystko jest napisane. Małżeństwo bezskutecznie starało się o dziecko. Żona namówiła Wojtka na wizytę u specjalisty. Zgodził się, choć nie wiedział, czym to pachnie. i to jest tak nieprzyjemne, że ma nadzieję, że Anecie już więcej takie głupie pomysły nie przyjdą do głowy. Bo i po co?

Narracja niczym z tabloidu? Sorry, ale nie pisałam, kim z zawodu jest Wojtek. Ale już podpowiem: nie jest pisarzem, ani polonistą.

Carroll, Natasza

Jestem święcie przekonana, że gdybym opublikowała ten tekst pod pseudonimem: Wiesław Wrona, nie zastanawiałybyście się nad wiarygodnością bohatera. I wybaczcie, w tej kwestii zaufam odczuciom mężczyzn, które jednak są zgoła odmienne. To nie Marsjanin. Najlepiej określił to Leszek Pipka. To gość z instynktem samozachowawczym. Każdy mężczyzna po 14 latach związku chyba potrafi rozpoznać nawet po grymasach twarzy emocje partnerki. No chyba, że jest głąbem i nie potrafi zadbać o swój własny spokój. To metoda asekuracyjna. Chyba, że facet nie kocha i wcale nie chce spędzić miłego wieczoru z żoną. Mężczyźni spostrzegają to, tylko nie zawsze chcą albo potrafią zareagować. A na mowie ciała akurat skupiają się najbardziej. I na dźwięku obcasów, uderzających o podłogę :).
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.

13
Baśka Sęk pisze:Wybacz, ale nie rozumiem, czym są rozważania a czym pozory rozważań
I właśnie to widać w tekście. Spróbuj zapisać swój myślotok, gdy nad czymś się zastanawiasz.
Baśka Sęk pisze: Brenda to oczywiście ksywa. Wiem, że powinnam to wyjaśnić, ale czy tak od razu? Nie mogę dać sobie trochę czasu? W końcu to powieść. Niech się Czytelnicy trochę pogłowią, skąd to określenie, dlaczego takie a nie inne. Choćby mieli myśleć, że Wojtek ma drugą żonę, niech mają jakąś tajemnicę.
Eeeee?Sorry, ale tu mnie zupełnie zgubiłaś. Bo dla mnie to krzaczenie tekstu a nie żadna tajemnica. Widać, że te imiona dotyczą tej samej osoby.
Baśka Sęk pisze:Istnieje spora różnica między zdaniami: jest rozwścieczona / wygląda na rozwścieczoną. Wojtek mógł się mylić, więc prosty żart mógł wystarczyć dla załagodzenia np. stresu. Zresztą bohater mówi wyraźnie, że Aneta nie ma powodu, by się wkurzać, bo wyjątkowo był punktualny.
Moja uwaga nie dotyczyła czy celnie czy niecelnie ocenia tylko tego, że rozwścieczenie jest wyjątkowo intensywną, silną emocją. Trudno ją przegapić, gdy myślę, że ktoś jest rozwścieczony to raczej nie spodziewam się, że od razu mu przejdzie od jednego żartu. To była uwaga dotycząca doboru leksykalnego.
Twoje wyjaśnienie sugeruje, że coś dziwnego dzieje się z narracją: niby oczami Wojtka, ale jednak nie bo wycina fragmenty jego monologu wewnętrznego (tego, w którym dochodzi do wniosku, ze może jednak to nie wściekłość tylko podenerwowanie). Do tego wybacz, ale nie rozumiem: on uważa, że ona wygląda na rozwścieczoną (co to oznacza? bo ja to rozumiem, że on interpretuje jej postawę, mimikę, sygnały pozawerbalne tak, jakby się złościła), ale ona nie może być rozwścieczona bo on się nie spóźnił (nic innego nie mogło jej zdenerwować), więc nie ma powodu? Zagmatwane to jakieś.
Baśka Sęk pisze:I tutaj też nie rozumiem. Bo z jednej strony dziwisz się, uważasz za niewiarygodne to, że facet rozpoznaje emocje żony po mimice, gestach, mowie ciała, a z drugiej strony sądzisz, że dostrzegłby dezaprobatę?
Dezaprobata jest mało subtelna. Można ją ignorować, ale zauważyć raczej łatwo. Zarzut niewiarygodności dotyczył niemalże "czytania w myślach" - nie tylko samych emocji, ale i potrzeb, pragnień.
Jednak znów moja uwaga dotyczyła niespójności reakcji - jeżeli ktoś patrzy na ciebie nienawistnie (czyli z nienawiścią) to czy naturalną odpowiedzą jest czułe spojrzenie? Raczej trudne.
Baśka Sęk pisze:"Zaraz, zaraz. Jakie objawy podwyższonego ciśnienia? I kto je ma?"
Kto je ma, trzeba wyjaśnić - jasne. A co do samego ciśnienia. Taki zwrot funkcjonuje w języku potocznym. A z jakim językiem mamy do czynienia w narracji?
Z językiem nieprecyzyjnym. Stąd i uwagi.
Baśka Sęk pisze:"Szewska pasja sugeruje furię, a tu bohater spokojnie toczy monolog wewnętrzny i wchodzi do gabinetu."
Tak. Wchodzi do gabinetu, bo potrafi się opanować, zostawić małżeńskie utarczki za drzwiami i nie wchodzić z nimi do gabinetu. Nie lubi prać brudów przy osobach trzecich.
Tej furii nie widać ani w jego myśleniu (tempo i treść myśli) ani w postawie ciała. Owszem, rozumiem, że może hamować swoje zachowanie. Ale gdzie jest ta szewska pasja? Poza tym, że na papierze? To trochę jak emocje tu:


Tak to przedstawiasz, że ja jako czytelnik absolutnie nie wierzę, że on się złości.
Baśka Sęk pisze:Wybacz, ale moim zdaniem nie trzeba tego wszystkiego dokładnie pisać, to wszystko z jego zachowania można wywnioskować. Jakie traktowanie? Został zawleczony do specjalisty leczenia chorób kobiecych i tam jest pytany o częstotliwość współżycia. Chyba każdy facet poczułby się w takiej sytuacji trochę podeptany.
Gdyby było jasne, to nie byłoby pytania. Wydawało mi się też, że niepłodność nie jest tylko kobiecą chorobą. Nie wiem też dlaczego podeptany? Nijak nie rozumiem. Zażenowanie, albo zawstydzenie bardziej mi przychodzą do głowy.
Baśka Sęk pisze:"Ludzie bez problemów nie udają się po poradę do kliniki niepłodności."
Tak, jak pójdę kiedyś na konsultację do onkologa, to od razu po wyrok śmierci
I jak rozumiem regularnie spotykasz się z onkologiem? Nie, raczej nie, są pewni specjaliści, do których idzie się, gdy coś się dzieje. Skoro są w tej klinice, to coś jest nie tak. Bo jakby wszystko było ok to po co by tam poszli?
Baśka Sęk pisze: tak, tak wygląda zwykła konsultacja ginekologiczna, bo na specjalistyczną wizytę - tak, jak zresztą przyznał lekarz - jest za wcześnie.
Czyli wystarczyłby zwykły ginekolog, niekoniecznie klinika, co AvelB powinna wiedzieć. Ale nie wie. Dlaczego? Dlaczego decyduje się na wizytę w klinice? Dlaczego Wojtek poszedł skoro wg niego nie ma problemu? To byłyby ciekawe informacje. Zamiast rozważań o willach.

Pozdrawiam,
C.

14
Baśka Sęk pisze: Jestem święcie przekonana, że gdybym opublikowała ten tekst pod pseudonimem: Wiesław Wrona, nie zastanawiałybyście się nad wiarygodnością bohatera. I wybaczcie, w tej kwestii zaufam odczuciom mężczyzn, które jednak są zgoła odmienne. To
Nie wiesz tego. Spróbuj. Może tak będzie. A może nie. Jednak ja odnoszę się do tekstu. Nie do autora. Możesz te uwagi wykorzystać lub wyrzucić do kosza. Wolna wola. Naprawdę.
Pozdrawiam,
C.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

15
dorapa

Znów wymienię tylko te kwestie, które budzą moją wątpliwość

"Lekarz wypytał już o miesiączki, pierwszy raz żony, owulacje i dopiero teraz pzrechodzi do osobistych pytań. A te dotychczasowe były jakiej natury? Może warto użyć innego sformułowania."
Fakt. Dla ścisłości warto, chociaż w narracji subiektywnej - pierwszoosobowej, męskiej pytania o miesiączkę mogły nie być osobiste :).

"Czy lekarz daje do zrozumienia, że uważa męża za chodzący ideał? Nie. Raczej ironizuje, próbuje dac do zrozumienia, że dowcipkowanie jest według niego nie na miejscu. Owszem, może ta wymiana zdań odpręża żonę, ale przecież ona mogła pomyśleć: "Jak dobrze, ze mu dogadał, gdybym ja mu zwróciła uwagę, na pewno by się odbraził"."
Prawdę mówiąc, miałam taką intencję, by Wojtek zaczął bawić lekarza, by zdobył jego sympatię. Hmm... powinnam dopisać, że ginekolog zadał to pytanie z uśmiechem na twarzy.

"To dziecko ma być próbą dla naszego związku, a nie same starania o nie."
"samo"
Na pewno? Tam są starania a nie staranie. czynność regularna, rozciągnięta w czasie.

No i to byłoby na tyle. Dziękuję za lekturę i uwagi :)

Pilif

"Masz fajny pomysł na kreację bohatera - wykaż tylko, że jego głupiutkie, nieśmieszne komentarze, to reakcja na zagrożenie i będzie dobrze."
Taki mam zamiar. Czy się uda? Zobaczymy. A czy zagmatwałam? Nie sądzę. Wbrew pozorom ten tekst jest klarowny. Mamy głównego bohatera. Moim zdaniem i nielicznych niestety można go już jakoś scharakteryzować, więc czytelnik może się ustosunkować. I mamy zalążek problemu, wątku przewodniego powieści. gdybym zaczęła tę historię od środka przemiana, jaka zachodzi w samych bohaterach i ich relacjach nie byłaby tak wyraźna. Chyba.
Dzięki serdeczne za wizytę! :)

[ Dodano: Pią 05 Kwi, 2013 ]
Carroll

Wybacz, nie odpowiem, bo odbijamy piłeczkę. Ja raczej wiedziałam, że Brenda i Aneta dotyczą tej samej osoby. To Ty miałaś wątpliwości co do ilości żon :)

[ Dodano: Sob 06 Kwi, 2013 ]
rubia

"Prowadzisz swojego bohatera w taki sposób, że wydaje mi się dosyć infantylny. Najpierw rozważania o bogactwie mieszkańców Woli Justowskiej - rozumiałabym, gdyby takie refleksje snuł 18-latek. Facet, który ma lat 37 i niezłą sytuację materialną, powinien mieć już dawno przemyślaną kwestię, jakie są związki między etyką i zarabianiem dużych pieniędzy."
A to ciekawe. To chyba jestem infantylna, bo choć mam 27 lat i dokładnie tyle mieszkam w Krakowie, zawsze zastanawiam się, przechodząc przez Wolę Justowską (choć rzadko tam bywam, podobnie jak większość, bo to hermetyczna dzielnica z samymi willami i ekskluzywnymi lokalami usługowymi), na jakich biznesach ludzie dorobili się takich działek i domów. Jak to jest możliwe w naszych realiach? A gdybym zmierzała do kliniki leczenia niepłodności, znalazłabym potwierdzenie dla swoich przypuszczeń. Chyba czas dorosnąć :). Naskórkowość odbioru rzeczywistości też nie jest według mnie objawem infantylności. Taki sposób reagowania jest męski w moim mniemaniu.

"Rozumiem, że przed wizytą u lekarza, który będzie wypytywać o sprawy najbardziej intymne, ludzie mają prawo zachowywać się nerwowo i nawet głupio, mogą nawet wycofywać się w ostatniej chwili, ale brakuje mi w tym fragmencie określenia stanowiska samego bohatera. Czy on tam się znalazł, gdyż: a) zależy mu na tym dziecku tak samo, jak żonie, b) jej bardzo zależy na dziecku, a jemu na niej?"
Nie można się tego domyślić? Czy Czytelnicy mają jeszcze prawo do wyciągania samodzielnych wniosków na podstawie zachowań i słów bohatera? Dotychczas myślałam, że cała literatura jest na tym oparta. Niech czytelnik się domyśla, ale nie wie na pewno. Być może jego wiedza pogłębi się wraz z dalszą lekturą.

dorapa

Zapomniałam jeszcze dodać, że rollercoaster jest tu zamierzony i uważam, że jak najbardziej uzasadniony. Tak sobie myślę, że w sytuacjach stresujących tak to bywa - od łez po histeryczny śmiech, od nieuzasadnionej złości do czułości.

Leszek Pipka

Uff, a już przestałam wierzyć, że to wszystko w tym tekście się kryje. Dziekuję :)
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”