Nieważne, gdzie wiatr może zawiać
Rozdział I - Przyjaźń
Było kiedyś pewne Miasteczko. Nie mieszkało w nim wiele osób, więc wszyscy się znali.Rozdział I - Przyjaźń
Może niekoniecznie utrzymywali ze sobą bliskie stosunki, ale jak ktoś już zaczął plotkować to wszyscy od razu wiedzieli o kim. Tak więc to Miasteczko żyło od dawna. Właściwie można powiedzieć, że od zarania dziejów. Najstarsi mieszkańcy twierdzili że ich rodziny od wielu pokoleń mieszkały tu. Miasteczko było położone w dolinie, otoczone dwiema rozległymi górami. Niedaleko płynęła rzeka z której mieszkańcy czerpali wodę i nawadniali pola. Na wzgórzu był kościół, obok niego znajdował się cmentarz. U podnóża tego wzniesienia znajdowało się parę ulic. Głównie tam były domy, oraz parę sklepów. Na miasteczko przypadał jeden przystanek, z którego odchodził PKS prowadzący do najbliższego miasta i autobus szkolny (Miasteczko było na tyle małe że nie opłacało się tam budować szkoły, a z kolei najbliższe miasto nie było aż tak daleko). Było to dość schludne Miastko. Czasami przeprowadzali się tutaj ludzie z większych miast szukając spokoju, którego w Wielkich Miastach nie mogli znaleźć. Zdarzało się również, że młodzi jechali do Wielkich Miast robić karierę i szukać szczęścia. Tym sposobem było tu znacznie więcej starych ludzi niż młodych.
Była zima, gdy przeprowadził się do tego Miasteczka wraz z rodziną pewien chłopak. Matt był jeszcze nastolatkiem. Nie podobała mu się ta decyzja rodziców, bo nienawidził takich miejsc.
-”Widzisz to?” -zwrócił się do Matt’a jego ojciec- “Tutaj wszyscy są wobec siebie życzliwi. Właśnie chciałem trafić do takiego miejsca. Tutaj nawet ludzie na noc nie zamykają drzwi... Od dzisiaj my też nie będziemy”
Matt’owi coraz bardziej się to nie podobało. Wiedział, że się tu nie odnajdzie, w przeciwieństwie do swojego ojca. Pan Charm zawsze był lekkomyślny i naiwny, wierzył we wszystkie plotki. Ale w zamian za to był bardzo pracowity i pomocny. Pomagał każdemu, kto
potrzebował i kto poprosił go o pomoc, nie żądając żadnej zapłaty. Wystarczył mu uśmiech i
podziękowania. Idealnie pasował do takiego miejsca. Matka Matt’a również była życzliwa. Ale bardziej skryta niż jego ojciec. Gdy on pomagał innym, ona zawsze była w domu. Wychodziła tylko kiedy musiała. Młodzieniec na myśl o rodzicach się wzdrygnął, „Ojciec ma zawsze czas dla wszystkich, ale nie dla mnie. Matka rzadko się mną interesuje. Zawsze chodziło im o brata”.
W mieście oprócz kościoła była tylko mała przychodnia. Nie było tutaj takich instytucji jak straż pożarna, policja czy szkoła. „Nie ma tu żadnych morderstw, kradzieży, czy napadów?” - zapytał sam siebie w myślach Matt - „Kiedy przyjedzie policja napastnik już dawno zdąży opuścić miasto... dziwne miejsce...co poradzę, wybór rodziców”
Zaczął urządzać swój pokój. Wiedział, że będzie mieć problem z przystosowaniem się do Miasteczka, ale nigdy by nie przypuszczał, że aż taki. Matt był typem człowieka, który nie trzymał się nikogo i niczego, więc z pewnego punktu widzenia powinno mu z łatwością przyjść życie w każdym środowisku, więc czemu nie tu? Samo mieszkanie w tym miejscu było trzymaniem się na uboczu wobec świata. Lecz czuł, że przeprowadzka tutaj była złym pomysłem i będzie tego żałował.
Następnego dnia miał iść do szkoły więc postanowił położyć się wcześniej. Co prawda nie mógł zasnąć ale w końcu udało mu się stłumić myśli o tym, co będzie.
Rano wstał, ogarnął się i poszedł zjeść śniadanie ze swoim młodszym bratem. Szczęście w nieszczęściu. Nie będzie musiał sam jechać. Szkoda, że towarzysz podróży był całkowitym przeciwieństwem Matt’a. Tak jak on był raczej typem samotnika, to jego brat był duszą towarzystwa. Cała uwaga rodziny zawsze była zwrócona na “tego młodszego”, a nie na Matt’a. Czasami ogarniała go przez to rozpacz. Jego bratu zawsze się wszystko udawało, a Matt’owi prawie nigdy. Natomiast gdy robili coś razem to jakby te zależności się niwelowały - ani nie było nadmiernego pecha ani szczęścia. Gdy coś musiało się udać – udawało się, gdy coś mogło się nie udać – nie zawsze się udawało ale na pewno częściej niż gdyby Matt sam miał by to zrobić. Dlatego czuł się zrozpaczony. Nie było dane mu zaznać szczęścia.
Tak więc ruszyli razem w kierunku przystanku autobusowego. Widać tam było kilkoro dzieciaków w różnym wieku. Chwilę poczekali, bus szkolny przyjechał i ruszyli.
Jazda nie trwała długo. Po około 20 minutach wszyscy wysiedli i zaczęli iść w kierunku szkoły. Nie był to wielki budynek. Z całą pewnością wyznaczał on jednak miejsce, gdzie zaczynała się cywilizacja. Było widać bloki, większe sklepy i znacznie większą ilość ludzi niż w ich małym Miasteczku. Matt i jego brat rozdzielili się na holu i udali się do swoich klas. Był piątek, nie będzie trzeba wracać tu nazajutrz więc nie jest najgorzej, pomyślał młody Charm. Wszedł do klasy i usiadł w ostatniej ławce przy oknie. Interesujące widoki za nim miał zamiar podziwiać przez całe 45 minut. Totalnie nie interesowała go lekcja ale wiedział, że zaraz wychowawca poprosi go o przedstawienie się.
-Chłopcze. Przedstaw się, powiedz skąd jesteś, jakie są twoje marzenia? Co byś
chciał robić w przyszłości?
-Nazywam się Matt – powiedział i wstał – Znajdzie się coś, co bym chciał zrobić, lubię też niektóre rzeczy, ale więcej jest takich, których nie lubię. Jakieś marzenia też powinny się znaleźć.
Zaraz po tym jak to powiedział usiadł i dalej udawał zainteresowanie tym, co się działo za oknem. Jedyne co usłyszał to pojedyncze szepty „to się dowiedzieliśmy tylko jego imienia”. Podczas lekcji spojrzał po klasie i doszedł do wniosku, że raczej tutaj nikt mu nie pomoże. Zresztą dotychczas każdy jego kolega był zapoznawany przez jego brata. On nigdy sam z siebie nie poznał nikogo.
Po lekcji przyszedł do niego brat. Właściwie zjawił się znikąd ale to mogło zostać spowodowane tym, że Mat był myślami daleko. Zostawił szkołę w tyle i myślami wędrował po miasteczku, w którym zamieszkał.
- Jak tam pierwsza lekcja? – zaczął młodszy - U mnie było całkiem fajnie.Jest bardzo dużo ciekawych ludzi i wszyscy są tacy pogodni i szczęśliwi. Podoba mi się.
– Jak zwykle... Nie wiem co sądzić o mojej klasie.
– Rozmawiałeś już z kimś?
– Nie...
– To czas najwyższy! - Powiedział i podszedł do ostatniej osoby, która wychodziła z klasy
Mata
– Hej!
– Ta? -odpowiedziała dość niska dziewczyna. Mat zapamiętał, że siedziała po drugiej
stronie klasy, również na końcu. Była ciemną blondynką o jasnej cerze, o twarzy dość
przeciętnej.
– Ty chodzisz do klasy mojego brata., co nie?
– Na to wygląda.
– Było by miło gdybyś pokazała mu tutaj co i jak. –na te słowa zachichotała.
– W porządku.Chodź, Matt!
Mat poszedł i zostawił swojego młodszego brata, który na pożegnanie uśmiechnął się do niego i na pokaz wystawił podniesione w górę kciuki.
– Nazywam się Marta. Miło mi cię poznać. Trochę widać, że nie jesteś zbyt śmiały, ale to przejdzie. Gorzej trochę z zaaklimatyzowaniem się tutaj.
– Uh-huh
– Okej, to następną mamy matmę... Ty jesteś z tego miasteczka co jest za tą górą?
– Tak, a ty?
– Ja też!
– No widzisz... - powiedział bez przekonania.
– Strasznie mi się tutaj podoba, chociaż na początku nie byłam przekonana. Ale jak przywykłam i poznałam parę rzeczy, to było lepiej.
– To ty nie jesteś stąd?
– Nie, jestem z miasta które jest około 100 kilometrów stąd. Rodzice chcieli koniecznie
wyjechać w spokojniejsze strony. I tak tutaj trafiliśmy.
– Co tutaj jest takiego fajnego?
– Życie...-przerwała na dłuższą chwilę i nagle zaczęła szybciej iść – Chodź bo się
spóźnimy, a profesor tego nie lubi!
Tak więc Matt poszedł za Martą do klasy i usiadł w podobne miejsce co w poprzedniej sali, był też równie zainteresowany lekcją co wcześniej. Tak minęło mu kolejne parę godzin. Krótkie pogawędki z nową koleżanką i nudne lekcje. Męczyło go że znowu jest to samo. Znowu jego brat go poznał z kimś nowym. Sam jeszcze nigdy nikogo nie poznał. Znowu go ogarnęła rozpacz. Ale nie mógł się jej oddać, nie tutaj. Musi ze sobą walczyć, chociaż na razie.
Po ostatniej lekcji podeszła do niego Marta i spytała się czy będą razem wracać. On na to, że jest z młodszym bratem i uśmiechnął się do niej, ona się rozejrzała i uśmiechnęła do niego. Zaraz potem przyszedł brat i wsiedli do szkolnego autobusu i zaczęli wracać.
– Daleko od przystanku mieszkasz? - zapytała koleżanka.
– Właściwie nie, mam do przejścia ze dwie ulice.
– Ja mieszkam niedaleko rzeki! Jak chcesz to możesz przyjść jutro.
– Nie wiem...
– Ja będę o dziesiątej przy potoku.
Matt nie wiedział jak zareagować. Nie trafił jeszcze na osobę która aż tak nalegała aby się z nim bliżej poznać więc czuł, że musi przyjąć zaproszenie. Tym bardziej, że Marta postawiła przed faktem dokonanym, nie miał wyjścia. Nawet zdawało mu się że polubił ją.
Pożegnali się więc przy przystanku i każde poszło w swoją stronę. Gdy Matt wszedł do domu poszedł od razu do swojego pokoju. Nawet specjalnie głodny nie był. Długo rozmyślał nad tym dniem. Może rzeczywiście nie było aż tak źle w tej mieścinie. Podszedł do biurka, zaczął zapisywać swoje myśli, oraz to co zdarzyło się tego dnia. Bohater prowadził pamiętnik od około roku. I to była dopiero pierwsza strona z pozytywnymi przemyśleniami. Chociaż znajdowało się tam zaledwie parę zdań - wystarczyło. Matowi zrobiło się trochę cieplej na sercu i przestał myśleć o sobie jak o porażce, chociaż przez chwilę. Raczej zaczął się zastanawiać jak jutro trafi do Marty.
Obudził się o dziewiątej dwadzieścia. Poczuł, że musi się spieszyć. Umył się, ubrał i na
szybko zjadł śniadanie. Poszedł szybkim krokiem w kierunku potoku. Obawiał się, że się
spóźni. Im dalej szedł tym bardziej zastanawiał się, czy aby na pewno idzie w dobrym
kierunku. Mieszkał tutaj zaledwie parę dni i nie wiedział do końca, gdzie co jest. Koniec końców po około godzinie trafił w wyznaczone miejsce. Marta już czekała.
– Myślałam, że jednak nie przyjdziesz. Miło Cię znów zobaczyć.
– Cześć...- wykrztusił chłopak, zaskoczony, że ktoś tyle na niego czekał.
– Chodź.
Zaprosiła go uśmiechem. On poszedł za nią wzdłuż strumienia, w kierunku
lasu. Dziewczyna nie powiedziała ani słowa do póki nie dotarli na miejsce.
– Gdy jest mi źle ale też gdy jestem szczęśliwa, zazwyczaj przesiaduję tutaj – powiedziała Marta gdy dotarli wreszcie na miejsce.
– Co to jest?
– To jest stara altana. Chyba kiedyś był tutaj ogród. Dalej znajduje się jakaś ruina, ale
nigdy do środka nie wchodziłam.
Matt wszedł do starej drewnianej altany, doszedł do wniosku, że musiało tu być naprawdę ładnie w czasach świetności tej okolicy. Chociaż wszystko było pokryte śniegiem, nie było aż tak zimno, a może po prostu przyzwyczaił się do chłodu? Wiele by dał aby mieć takie miejsce na własność.
– Widzisz? Tam jest okno otwarte. -powiedziała Marta
– Gdzie?
– Tutaj, pomiędzy tymi drzewami – wskazała ręką.
– Aha.
– Tam podobno był pokój damy tego dworu.
– Skąd to wiesz?
– Tak słyszałam.
– Dlaczego mnie tutaj przyprowadziłaś?
– Nie miałam nigdy nikogo komu mogłabym to pokazać, z kim mogłabym tu przyjść.
– Nie masz żadnych przyjaciół?
– Nie.
– Przecież mieszkasz tutaj od jakiegoś czasu, no i jesteś bardzo w porządku osobą, nie
rozumiem...
– Ja... Też nie rozumiem... Wiele rzeczy się stało, ale … Nie ważne.
Mat był raczej człowiekiem który nie wpychał się na siłę. Nie narzucał się nikomu. Jak ktoś chciał przestać to on na siłę nie szedł dalej. Nie widział w tym sensu. Może dlatego nie był lubiany?
Usiedli naprzeciw siebie. Ona była ubrana w szary płaszcz, jasne spodnie i grubą jasną
czapkę. On miał ciemną kurtkę i ciemne spodnie oraz dłuższe włosy, jak na chłopaka, które opadały mu na ramiona. Jemu wystarczył sam widok oczu dziewczyny naprzeciw niego, a już był spokojny. Nie czuł ani rozpaczy, ani bólu, ani cierpienia. To było cudowne uczucie. Po raz pierwszy w życiu szczerze się z czegoś cieszył. Tak niewiele potrzebował.
Kilka godzin minęło w mgnieniu oka, jak zwykle, kiedy chcemy, żeby czas biegł wolniej.
– Muszę się zbierać, zaczyna się ściemniać.
– W takim razie ruszamy.
Chłopak chciał aby ta chwila trwała wieczność ale skończyła się szybciej niż zdał sobie z tego sprawę. Właściwie nie wiedział nawet ile dokładnie czasu tam spędzili. Nawet za wiele w tym czasie nie rozmawiali. Droga powrotna minęła dużo szybciej niż w pierwszą stronę, tak się przynajmniej wydawało Matt’owi i dość szybko musieli się rozstać. Czuł, że po raz pierwszy coś mu się udało. Udało mu się spotkać kogoś, kto się nim zainteresował. Gdy wrócił do domu zjadł kolację i poszedł do pokoju. Tym razem spędził znacznie więcej czasu przy swoim notesie. Pisał tam bardzo długie notatki, dotyczące tej dziewczyny, a także szczegółowy opis miejsca gdzie był. Po paru godzinach zdał sobie sprawę, że dopiero za dwa dni ją ponownie spotka, w szkole. Nigdy wcześniej tak nie wyczekiwał poniedziałku jak tym razem.
Nazajutrz po raz pierwszy wstąpił do kościoła. Nigdy wcześniej nie widział takiego. Na pewno był tutaj dłużej niż którykolwiek z mieszkańców pamiętał. W środku był jeden kapłan. Z tego, co Matt słyszał, ludzie wyrażali się o nim z sympatią i życzliwością. Matt’a zainteresował cmentarz. Były tam groby sięgające przeszło stu pięćdziesięciu lat wstecz. Jakby rzędami poukładane, tak jakby to było zaplanowane z góry na przyszłe pokolenia. „Taka zacofana wioska, a myślą o przyszłości” powiedział Matt w duchu. Kościół wyglądał jakby stał tam od co najmniej dwustu lat. Co prawda widać było, że już parę razy mieszkańcy wioski naprawiali budynek, ale starali się utrzymać konstrukcję bez jej zmieniania więc elementy trzonowe pozostały oryginalne. Świątynia była niewielka ale ładnie urządzona, było przytulnie i ciepło.
Kiedy rozpoczęły się obrzędy nie wyglądało to tak jak znał to Matt. Tutaj to było raczej spotkanie ludzi z ludźmi, duchowny wypytywał jak się czuje starszyzna wioski, opowiadał różne historie okolicy, ciekawostki. Zapewne były przekazywane od wielu lat, bo mnich wspominał, że już nie ma tych wspominanych przez niego miejsc, albo są zaniedbane.
Tej zimy było naprawdę ładnie w tej mieścinie. Przede wszystkim ludzie szykowali się do
świąt. Matt miał jeszcze tydzień chodzić do szkoły i zaczynała się u niego przerwa świąteczna. Na alejach były już porozwieszane lampki, ozdoby i pełno posadzonych drzewek świątecznych przy sklepach. Kiedy Matt wracał ze świątyni postanowił przejść się po okolicy, cały czas był myślami przy tym dworku. Postanowił tam pójść i wejść do środka. Wędrówka zajęła mu dłuższy czas, ale w końcu znalazł się na miejscu i zobaczył ślady prowadzące do domu. Ciekawość nie dawała mu spokoju więc postanowił pójść tam gdzie prowadzą ślady.
Dom był znacznie większy niż to się zdawało, chociaż większość okien była powybijanych, a nawet niektóre gałęzie drzew zaglądały już do pokoi. Budynek sam w sobie nie był ładny, była to kwadratowa budowla ze skośnym dachem i pokaźnym wejściem na środku. Prawdę mówiąc ten dom wyglądał bardziej na dworek szlachecki, ale tylko wewnątrz.
Gdy Matt wszedł do środka, dech w piersiach mu zaparło. Przed nim pojawił się wielki hol z łukowatymi schodami na górę. Były tam cztery wejścia do różnych pomieszczeń. Wszystkie na pierwszy rzut oka były zamknięte, więc Matt nie zainteresował się nimi. Od razu poszedł na górę. Był ciekaw pokoju, który dzień wcześniej pokazała mu Marta. Matt wszedł na górę i stwierdził, że naprawdę musiało tutaj być ładnie, niektóre obrazy zostały nawet do dziś. Co prawda były w większości w strzępach ale to nie przeszkadzało szczególnie w rozszyfrowaniu tego co było na nich przedstawione. Na pierwszym obrazie jaki Matt zauważył był przedstawiony krajobraz, jakby znajomy, ale nie do końca. Były przedstawione na nim dwie góry i dolina, oraz to wszystko porośnięte drzewami, przy tym cała scena była oświetłona złocistymi promieniami zachodzącego słońca.
Dalsze obrazy już Matt’a nie interesowały, teraz dla niego był ważny ten pokój. Podszedł do pierwszych drzwi na piętrze. Były zamknięte. Wziął się za kolejne, te kolei były otwarte ale nie dało się ich otworzyć tak aby wejść do środka. Przez szparę Matt zauważył porozrzucane meble i trochę ubrań.
Przeszedł korytarzem do końca i były tam drzwi, które z tego co Matt zapamiętał, powinny prowadzić do pokoju „Damy”. To ,co Matt zobaczył w środku co najmniej go zdziwiło.
Pomieszczenie było w miare duże, jak wszystko w tym domu. Był to ładnie urządzony
pokój z jasnymi ścianami. Była tam duża szafa, komoda i wielkie łóżko z kotarą, ale najbardziej
dziwiło to, że na tym łóżku leżała Marta, która prawdopodobnie spała. Ten widok z jednej strony
podobał się Matt’owi, choć też trochę przerażał bo było to jednak trochę dziwne, spotkanie koleżanki śpiącej w opuszczonym domu. To na pewno nie należało do kanonu rzeczy normalnych.
Patrzył na jej twarz i uśmiechnął się, włosy opadały jej na część twarzy. Spojrzał na okno, rzeczywiście było otwarte, dobrze trafił. Postanowił je więc zamknąć. Trochę śniegu wdarło się do środka, zresztą pewnie w wielu pokojach tak było. Matt postanowił zobaczyć co jest w komodzie. Zobaczył tam chustę, kawał szkła i stare kartki. W międzyczasie, kiedy chłopak chodził po pomieszczeniu dziewczyna obudziła się i zdziwiła, że nie jest sama. W pierwszym momencie przestraszyła się, ale po chwili ucieszyła się, że to właśnie on. A gdy doszło do niej, co ona tu robiła i jak ją on zastał to była już zawstydzona.
– Dobrze się spało? - Zapytał z uśmiechem Matt jak zauważył, że koleżanka wstała
– Taaak. - Właściwie nie wiedziała co dodać.
– Długo tak tutaj śpisz?
– Przyszłam niedawno i chciałam zobaczyć czy to łóżko jest wygodne...A co ty właściwie tutaj robisz?
– Ten dom mnie zaciekawił. Właściwie sam nie wiem co tutaj robię.
Na dworze już powoli się ściemniało, wyszli więc z domu. Musieli się spieszyć, noc w
takim zakątku świata jak tutaj nie była by zbyt przyjemna, tym bardziej, że jest zimno i dom w
którym byli był praktycznie w lesie. Rozstali się przy moście.
– To co, jutro widzimy się w szkole?
– Tak, będę na przystanku z bratem
Marta zrobiła troszkę skwaszoną minę, ale z tej odległości Matt nie zauważył jej wyrazu
twarzy. Poszli więc, każde w swoją stronę. Bohater jak wrócił do domu, poszedł do swojego
pokoju. Był lekko wstrząśnięty tym co się stało, czy w opuszczonym domu powinien znajdować
śpiącą koleżankę? Zapisał parę swoich przemyśleń w dzienniku i poszedł spać. Śniło mu się, że znów znalazł się w tym domu i kiedy znalazł Martę to robił z nią dosłownie wszystko jak ona spała. Lecz jak się obudził rano już tego snu nie pamiętał.
Rano rodzeństwo poszło na przystanek autobusu szkolnego. Matt próbował znaleźć Martę ale nie widział jej wśród osób czekających wraz z nim. Zdziwiło go to bo przecież poprzedniego dnia się umawiali. A może mu się to tylko zdawało? Może tak naprawdę nie spotkał jej? Może ona naprawdę nie istniała, może to tylko jego wyobraźnia spłatała mu figla? Stojąc tak zaczął zadręczać sam siebie. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Właściwie nie była to długa znajomość, ale zawsze coś. Coraz bardziej pogrążając się nawet nie zauważył, że podjeżdża autobus. Brat go szturchnął, wtedy zobaczył to. Widział jak z daleka biegnie Marta, lekko spóźniona na autobus. Na szczęście zdążyła w ostatniej chwili.
– Hej, wybacz że musiałeś na mnie czekać.
– Nic się nie stało – uśmiechnął się, widząc że jego przemyślenia nie okazały się prawdą. Całe szczęście!
– Trochę późno wstałam.
– To mnie zdziwiłaś, wczoraj chyba wystarczająca długo spałaś, prawda?
– Oj nie... Zdecydowanie nie – powiedziała i smutno się uśmiechnęła. - Jest jedna
sprawa...
– A co się stało?
– Bo widzisz...
– Tak?
– Ja niedługo będę musiała się wyprowadzić.
– Dlaczego? - zapytał szczerze zdumiony.
– Rodzice dostali dobrą pracę w mieście. Naprawdę chciała bym zostać. Mówiłam im, że ja nie chcę jechać ale co mogę zrobić?
– Ja... Nie wiem...- Jego obawy niestety się spełniły.
– Wyprowadzę się przed świętami więc chciała bym z Tobą spędzić jak najwięcej czasu.
– Ja... Też bym chciał. - Teraz już był niesamowicie smutny, nie wiedział co ma robić.
Chociaż dopiero znał ją od niedawna. Zaskoczyło go, że tak bardzo mu na Niej zależało
– Nie łam się, postarajmy się aby ten tydzień był jak najlepszy.
Marta miała wyjechać w piątek rano. Więc po raz ostatni mogliby się spotkać w czwartek. Przez cały poniedziałek Matt był trochę smutny, ale dużo czasu spędził na rozmowach ze swoją koleżanką. Rozmawiali praktycznie o wszystkim, między innymi o wcześniejszych miejscach zamieszkania. Okazało się, że mieszkali po dwóch różnych stronach kraju, a teraz Marta jedzie tam, skąd przybył Matt. „To już zaczyna być podejrzane” Taka nagła myśl pojawiła się w głowie Matt’a, ale prawie od razu zignorował ją... „To tylko przypadek”.
Po lekcjach wracali razem. Marta poprosiła żeby Mat poszedł z nią do domu nad rzeką.
W poniedziałek niewiele czegoś „podejrzanego” mogło się zdarzyć, więc o co mogło chodzić. Dostrzegał pewną niezwykłość swych kontaktów z Martą i ogólnie, jej osoby. Odbywali wiele rozmów, lecz poza szkołą spotykali się tylko w domu za miasteczkiem. Sam ten fakt powinien
już niepokoić Matt’a, ale tak samo jak z wiadomością na temat miejsca przeprowadzki Marty, stwierdził, że to tylko przypadek, nic niepokojącego.
Pokój, w którym przesiadywali wyglądał imponująco na tle reszty domu, był tak przygotowany jak by tam rzeczywiście ktoś mieszkał. Poniekąd było to prawdą.
Gdy Matt zastanawiał się dłużej nad tym wszystkim siedząc na podłodze, która zresztą była również podejrzanie czysta., doszedł do wniosku, że to nie jest normalne. Zaczynał dostrzegać coraz więcej dziwnych elementów.
Marta cały czas mówiła do niego i on po raz pierwszy nie był tym zainteresowany. To było dla niego coś dziwnego. Nigdy wcześniej mu się coś takiego nie zdarzyło. Więc zaczął się też przyglądać innym faktom.
„Po pierwsze, dlaczego ona nigdy z nikim innym nie rozmawia? No dobra ja również nie
rozmawiam z nikim innym, ale jestem tu nowy a ona od... Nawet nie wiem od ilu lat ona tu mieszka!”.
Coraz szybciej leciały myśli Matt’a w jego głowie, tworząc nowe pytania. „Pewne jest, że ona nie jest normalna. Kto normalny śpi w opuszczonym domu?!”
„W dodatku czemu ten pokój jest taki... Inny w porównaniu do reszty domu? Może ona tutaj
mieszka? Chyba muszę się stąd ewakuować. Nie wiem czy ona może coś mi zrobić, zresztą jak ona spała to zauważyłem tutaj dużo noży i....”
- Wiesz co? - Powiedział nagle Matt, przerywając jej to co mówiła, cokolwiek to było –
Będę musiał iść. Wiem, szybciej niż miałem ale muszę...
– Dlaczego kłamiesz? - Odpowiedziała łagodnym tonem Marta. Matt’a zamurowało.
– Nie kłamię, naprawdę mój brat czeka, mieliśmy zrobić razem lekcje.
– Przecież nic nam nie zadali. Nie podoba Ci się moje towarzystwo? - Zaczęła podchodzić do niego. Matt był coraz bardziej przerażony. Totalnie nie wiedział co robić, teraz
rzeczywiście coraz mniej podobało mu się, że tam jest.
– N-Naprawdę nie! Znaczy się l-lubię z Tobą być... Ale muszę iść.... Spotkamy się jutro w
szkole! - Gdy to powiedział wybiegł i zaczął uciekać.
Totalnie zdezorientowany reakcją Marty biegł w pierwsze lepsze ulice. Nie zważając gdzie go zaprowadzą. Zaczął się błąkać po okolicach, gdzie jeszcze nie był. Zwolnił. Teraz musi być ostrożny. Nie mógł sobie pozwolić, żeby tak się to skończyło. Jednorazowy przypadek. Nic więcej.
Chłopak miał totalny mętlik w głowie. Nie wiedział co myśleć o jego znajomej. Nawet nie
wiedział dokąd ucieka. Zaczął mijać przedmieścia, już na pewno nie był w miejscach
zamieszkałych. Były tutaj baraki wojskowe, dawno opuszczone i raczej niezamieszkałe, chociaż mogli tam czasami w nocy przebywać bezdomni. Mat odwrócił się na pięcie...
– Jakoś nie jesteś w domu...
– C-co?
– Miałeś iść do domu. Co robisz obok mojego domu?
– Eee... trochę się zgubiłem – Mat rozejrzał się i zdziwiło go trochę bo tu nie było żadnych domów tylko same baraki, które na pewno nie były używane od jakiegoś czasu.
– Przepraszam... - Matt w tym momencie był całkowicie zdezorientowany. Ale wystarczyło na Nią spojrzeć, okazywała skruchę całą sobą. Mimiką, spuszczoną głową, ręce zaczęły trochę jej drżeć, wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
– A-ale o co chodzi?
– Wystraszyłeś się mnie, nie chciałam żeby tak się skończyło...
– N-nic się nie stało chyba...?
– Naprawdę? - Zapytała z lekkim uśmiechem. Pierwsza łza jej poleciała.
– Tak! Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
– W tamtą stronę jest twój dom...- I wskazała dróżkę biegnącą obok baraków. Matt mógłby przysiąc, że jej nie było jeszcze przed chwilą, ale był w takim szoku, że mógł nie
zauważyć
- Zapomnij o tym co się stało. Po prostu nie chcę żebyś taką mnie pamiętał,
dobrze?
Poszedł bez pożegnania. „To było przecież jednorazowe, mam nadzieję... Chyba mogę jej zaufać... Przecież ona taka naprawdę nie jest. To była też moja wina. Niepotrzebnie koniecznie stamtąd chciałem wyjść... Ona taka naprawdę nie jest! To tylko moja wina....” Powtarzał sobie wielokrotnie Matt w myślach, ale zawsze pojawiały się potem pytania dotyczące tych wcześniejszych przemyśleń. Chciał żeby było jak wcześniej, ale nie dało rady cofnąć czasu. Szedł powoli, zaczął poznawać już miejsca i szedł jak by był automatem. Myśląc o tym co się stało dzisiaj. „Co właściwie się stało?”. „Skąd ona wiedziała, że nie powiedziałem jej prawdy?”. Te pytania nie opuszczały go. Cały czas się zastanawiał. Nawet nie zauważył jak wszedł do domu.
Udał się od razu do swojego pokoju. W jego głowie toczyła się wielka bitwa, „Jak to właściwie jest naprawdę?” Walka za i przeciw. Racje które były za tym, że Marta jest dobrą osobą, przeciw racjom ukazującym ją w świetle osoby niepoczytalnej zdolnej do wszystkiego. Był tak bardzo nieobecny, że nawet kiedy ojciec wszedł do jego pokoju to Matt w żaden sposób nie zareagował. „Ona jest moją przyjaciółką. Nie może przecież być zła.” Chłopak powtarzał to jak mantrę. Tego wieczora nic nie zapisał w swoim notesie. Po raz pierwszy od półtora roku.
Wtorek.... „Jeszcze trzy dni i jej już nigdy nie zobaczę”. Pierwsza myśl która trafiła Mata o jego koleżance tego ranka. Tego dnia miał do szkoły na nieco późniejszą godzinę więc nie widział się ze swoim bratem. Jak wyszedł z domu to trafiło do niego co właściwie się wczoraj wydarzyło. Jak już mógł myśleć racjonalnie to przyszło kolejne pytanie. „Skąd ona się nagle wzięła obok tych baraków?”. On wybiegł i uciekał dość długo i w nie najgorszym tempie więc to dość dziwne. „Ale przecież kręciłem się pomiędzy uliczkami...Mała by czas żeby dojść do domu, chyba. Nie wiem ile zajęło to w końcu czasu.”. Młodzieniec postanowił oddalić od siebie te myśli. Niech ma związane z nią same dobre wspomnienia.
Doszedł na przystanek, a tam już Marta na niego czekała. Miała na sobie szary płaszcz,
ciemny szalik, dużą wełnianą czapkę i włosy wystające spod niej. Uśmiechnęła się do Matt’a,
policzki miała czerwone od mrozu. Bohater był lekko zaskoczony jej reakcją na jego widok. Tego ranka było bardzo zimno więc tylko przywitali się i w milczeniu czekali na autobus. A dlatego, że śnieg dość mocno sypał, autobus nieco się spóźnił. Matt zaczął patrzeć na wszystkich zgromadzonych na przystanku. Zauważył, albo podpowiedziała to mu jego wyobraźnia, że wszyscy omijają kontaktu z Martą. A może tylko stoją dalej bo chcą zobaczyć jadący autobus? Nieco spóźniony wreszcie przyjechał i wsiedli.
– I jak tam, Matt?
– A, w miarę dobrze...
– Coś cię niepokoi?
– Nie, jest okej.
– Co ci się we mnie nie podoba? - „Znowu to samo?” Mózg Mata zaczął pracować na
wyższych obrotach.
– Daj spokój. Przecież jesteś piękna, więc co ma mi się nie podobać? - Zaczął się
głupkowato uśmiechać, ona patrząc na niego też się uśmiechnęła. Dalej podczas jazdy
się nie odzywali.
Właściwie to był najbardziej milczący dzień. Matt w szkole czuł się tak samotnie jak nigdy.
Wtedy przychodziło mu najwięcej przemyśleń ale nie dopuszczał ich do siebie na dłuższą metę.
W pewnym momencie, na jednej z przerw podeszła do niego Marta, nie wyglądała jak zwykle, raczej było w niej coś przerażającego i powiedziała:
– Dlaczego tak często wycierasz się swoim bratem? Z tego co wiem to ty nie masz brata.
– Co masz na myśli, że się nim niby wycieram? Jak to jego nie ma? O co Ci chodzi?!
– Bo widzisz, Ty nigdy nie miałeś brata.
– Jak to? O co chodzi?!
– Wiesz co...? Ja muszę dzisiaj szybciej iść do domu, bo wiesz... Niedługo przeprowadzka i muszę pomóc.
– Czekaj...!- Wiedział, że jej nie zatrzyma. Nawet nie chciał specjalnie próbować.
„O co jej mogło chodzić?” Ta sytuacja Matt’a całkowicie rozbroiła. Usiadł na krześle i zaczął rozmyślać. Już nie chodziło mu o to co z tą dziewczyną jest nie tak. Jedyne pytanie w jego rozpaczy, które się pojawiło to „Dlaczego ja? Dlaczego ja muszę obrywać jakieś puste ciosy?”. Siedząc tak, doszedł do wniosku, że to nie jest właściwe miejsce na rozmyślanie. Musi iść do domu. Do tego, jeżeli się nie pospieszy, to będzie musiał iść na piechotę.
Spóźnił się. Gdy wyszedł ze szkoły akurat autobus uciekł. „Super! Teraz co najmniej
godzina szybkiego marszu zanim będę w domu.”. Rozpoczął swoją drogę powolnym krokiem
całkowicie zdemotywowany. Rozpacz malowała mu twarz. Teraz kiedy szedł, droga mu się
niesamowicie dłużyła. Miał teraz bardzo dużo czasu na rozmyślanie. Nawet za dużo. Bardzo często pojawiało się pytanie „Dlaczego...?” Całkowicie nie rozumiał o co tu chodzi. Czy to jakaś cholerna gra w której był ofiarą? Nie rozumiał już niczego. Prawie nie kontaktował ze światem, patrzał, lecz nie widział, słuchał, lecz nie słyszał. Wszystkie jego zmysły były teraz otępiałe. Nie działały poprawnie. Może Matt nie był jakimś wesołkiem ale nie miał nigdy takiego doła. Właściwie nie widział jaka jest przyczyna. Za dużo się wydarzyło w tak krótkim czasie. Miał już tego dosyć. Czuł jakby Ona go zdradziła. Nie wiedział na jakiej zasadzie ale tak czuł. Zdradziła jego uczucia, tak jak była po jego stronie, tak nagle zmieniła barykadę.
„A może to wszystko wina brata”. „Ale ty nigdy nie miałeś brata”. „Więc oto tu chodzi!
Tak jak wszyscy ona jednak woli tego gówniarza!”. W tym momencie zaczynał czuć nienawiść, a tego bardzo nie chciał. To był dla niego cios. Młodszy brat zawsze mu pomagał we wszystkim. WSZYSTKIM. ZAWSZE. Taki był. Tego nie dało rady zmienić. Matt musiał sobie wszystko poukładać, ale nie mógł. Za każdym razem gdy próbował to trafiał do ślepej uliczki, gdy w międzyczasie niczym żywy trup szedł poboczem kierując się do niewielkiej mieściny gdzie mieszkał. Zerwał się mocny wiatr. Mat tego nie zauważył, chociaż od niego zaczynał się kołysać, ale był taki pogrążony w swoich ciemnych myślach, że nie był w stanie nic zauważyć. Szedł, wolno zbliżając się do swego domu. Był tak zajęty swoimi myślami, że nie zauważył kiedy wszedł do niego, do swego domu.
Tak wtorek powoli, acz nieubłaganie, dobiegał końca Tak jak parę dni temu Matt był w miarę normalnym chłopakiem, może tylko trochę trzymał się na uboczu, tak teraz nie był w stanie myśleć racjonalnie. Teraz był apatyczny, położył się i paręnaście godzin przeleżał, trochę przespał, trochę myślał. Jego każdy wniosek był tak mocno różny od siebie, nie wiedział która droga jest prawidłowa.
Już nie kierował się zasadami moralności. Czuł się zdradzony. Odkąd weszła ta myśl to tak mocno trzymał się tego, że nic nie mogło go z tego wyciągnąć.
Matt wszedł do tunelu. Widoczność była dość kiepska, nie było żadnego oświetlenia, więc niewiele widział. Prawdopodobnie to była opuszczona kopalnia. Matt szedł coraz głębiej, nie zastanawiał się gdzie jest, co tu robi, ani właściwie nad niczym. Nie zastanawiał się nad tym co go trapiło od jakiegoś czasu. Miał totalną pustkę w głowie.
Miał iść do przodu, nic więcej. Można, ale w imię czego? To się nie liczyło. Szedł głębiej, dalej, aż przyszło zasadnicze pytanie, „Gdzie ja do cholery jestem?”, a po nim „Co ja tu właściwie robię?”. Zatrzymał się więc i usiadł. Zaczął analizować co pamięta ostatnie. Wracał do domu ze szkoły...
Tak, a później? Wszedł do domu? Dalej było wszystko szare, właściwie nic nie widział dokładnie.
Jego pamięć się zacierała, ale chyba by kojarzył, że wchodzi do jakiegoś tunelu, bądź kopalni. Siedząc, wytężał każdy zmysł. Nagle usłyszał kroki nadchodzące od tyłu. Ktoś musiał za nim iść. Gdy wstał nagle kroki cichły. „To tylko moja wyobraźnia...?”. Nic nie widział, ale był pewny tego, co słyszał. Ktoś musiałi tu być oprócz niego. Zaczął iść w kierunku z którego usłyszał kroki, zobaczył żeńską postać. Była naga. Całkowicie zdezorientowany Matt zatrzymał się.
Chociaż widoczność była kiepska, ale Matt widział wystarczająco dużo. Był niewiarygodnie zszokowany, zaczynając od tego „Gdzie On jest?”, kończąc na tym „Co robi tutaj naga Marta?”.
Ona przemówiła:
– Jestem tutaj dla Ciebie.
– Eeee...
– Nie podejdziesz? - Mat sam nie wiedział czy chce podejść ale ciało jak
zahipnotyzowane, samo zaczęło iść w jej kierunku. Ręka sama wysunęła się w jej stronę.
Ona wzięła jego rękę i zaczęła błądzić nią po swoim ciele – Wiesz gdzie jesteśmy...?
– Eeee... Nie.
– Jesteśmy w twoim śnie. Tutaj ty jesteś bogiem, dopóki nie zostaniesz zdetronizowany
Chłopaka przeszył dreszcz strachu i fala podniecenia, sprawiał to sam fakt nagiej kobiety stojącej przed nim, był jeszcze trochę rozczarowany świadomością, że to jest sen.
– Czyli mogę tutaj zrobić wszystko co mi się podoba?
– I tak i nie... - Po tych słowach odrzuciła jego rękę. Podeszła bardzo blisko niego i...
Mata obudził trzask z kuchni. To był talerz który spadł gdy matka Matt’a robiła śniadanie.
Chłopak spojrzał przez okno i zobaczył, że pada śnieg. Próbował sobie przypomnieć o czym śnił, ale z każdą sekundą wylatywały z pamięci wszystkie sceny. W końcu została tylko świadomość, że to był bardzo przyjemny sen, w przeciwieństwie do ostatnich wydarzeń. Teraz przyszedł czas na rzeczywistość, ale czy na pewno?
[ Dodano: Czw 14 Mar, 2013 ]
Rozdział II – Rzeczywistość?
Matt zszedł na dół. Czuł się odmieniony, powoli zaczynał inaczej postrzegać rzeczywistość Pogrążające myśli go na ten moment opuściły. Czuł się lepiej niż kiedykolwiek. Zjadł śniadanie i poszedł na przystanek autobusowy. Było tam parę osób, zauważył, że jest tam Marta. Podszedł do niej i ją przytulił. Ona się zdziwiła i uśmiechnęła. Chłopak czuł się tak dobrze, nic co wcześniej się stało nie miało żadnego znaczenia, nawet nie dopuszczał sobie myśli na temat tego, co było poprzedniego dnia. Liczyło się tylko tu i teraz. On chciał być z nią, nieważne jak destrukcyjne miało by to być, nie widział, że ten stan nie będzie trwać wiecznie.– Hej Marta!
– Cześć. Jesteś dzisiaj jakiś taki bardziej żywy, co się stało?
– A dlaczego miał bym być inny? - Uśmiechnął się do niej, a ona mu się odwdzięczyła tym samym.
Nie rozumiała jego zachowania, w głębi była przerażona. „Co mogło właściwie
się z nim stać?!”
– A, nie wiem. Wczoraj byłeś przygaszony...
– Możliwe, ale liczy się tylko dzisiaj, już niedługo wyjeżdżasz a chciałbym mieć związane
z Tobą tylko dobre wspomnienia.
Na te słowa uśmiechnęła się i weszli do autobusu, który właśnie przyjechał.
Była środa więc mogli się spotkać jeszcze tylko następnego dnia. Cały dzień rozmawiali o właściwie bardzo przyziemnych sprawach, śmiali się, żartowali i dobrze się bawili. Chociaż Marta nie była zbyt przekonana co do tej nagłej zmiany, która powstała u niego. Matt oddał się całkowicie nowemu doświadczeniu, derealizmowi. W tym momencie przełamał barierę samotności.
Po lekcjach chłopak zaczepił swoją przyjaciółkę i powiedział
– Hej, to może po szkole pójdziemy do tego domu?
– Okej, ja bardzo chętnie. Uwielbiam chodzić tam. Więc czemu nie?
– Wiesz, bardzo mi się spodobał tamten dom. Kto był jego właścicielem?
– Szczerze mówiąc...
– Tak?
– Prawdopodobnie moi krewni.
– No nie gadaj!
– Tak, tylko to było bardzo dawno temu...
– I dlaczego on jest w takim stanie?
– Nikomu się nie chciało remontować, jak już trafiliśmy na ten dom to nie było wiele
lepiej niż jest teraz. Dlatego za dużo by nas kosztował remont, sam rozumiesz.
– Właściwie masz rację, chociaż ja bym walczył.
– Zmieniłeś się.
– Co masz na myśli?
– Jeszcze wczoraj raczej by Cię nie interesowała przyszłość starego domu.
– No, ale to nie jest jakiś tam stary dom.
– Możliwe...
Autobus powoli zbliżał się do miasteczka. Chwilę później uczniowie wyszli i udali się każdy we własną stronę. Matt wziął za rękę Martę i poszedł w kierunku domu przy rzece. Marta całkowicie zdezorientowana ruszyła za nim. Zdziwiona tak nagłą zmianą u kolegi nie wiedziała co robić dalej. Mat ruszył ścieżką szybkim krokiem trzymając delikatnie rękę Marty. „Co ja właściwie tutaj robię?”, „Co się tu dzieje?” Odzywała się racjonalna część rozumu chłopaka, ale szybko została uciszona. Już było widać dom z daleka. Matt uśmiechnął się, powoli zaczynał mu się przypominać sen. Już wiedział po co szedł do tego domu. Mijał teraz altanę, choć myślami był w pokoju w którym Ją znalazł jakiś czas temu. Przez całą drogę nie odzywał się do dziewczyny.
Marta była ciekawa co się stało z Matt’em i lekko przerażona. Już nie miała pomysłu po co on ją tam ciągnie. „Czyżby chciał się zemścić?” To pytanie nie dawało jej spokoju. Ona chciała uciec, choć jeszcze nie teraz. Poczeka, aż będzie pewna co do jego intencji. Z jej strony to było dziwne przeżycie, chłopak który wczoraj był apatyczny, dziś jest energiczny i pełen życia, jakby doznał nagłej zmiany, to już na tym etapie jest wystarczająco podejrzane. Przechodzili już przez główne wejście. Wyglądało tutaj jak zawsze, bez żadnych wyjątków. Nie było czysto, ale za to klimatycznie. W domu było zimno, lecz do wytrzymania, na dworze było znaczniej zimniej.
Poszli na górę wolniejszym krokiem. Matt zauważył niewielką zmianę. Obraz był jakiś inny. Ten z doliną i górami. Wyglądał inaczej niż go zapamiętał. Ale nie miał czasu aby się przyjrzeć. Chłopak puścił rękę koleżanki, tuż przed tym jak wszedł do pokoju. Było tam ciepło, za ciepło jak na pokój w opuszczonym domu. Ale w tym momencie to nie miało najmniejszego znaczenia. Podszedł do okna, zastanawiał się przez chwilę czy je otworzyć. Marta po wejściu do pokoju zatrzymała się przy komodzie. Chłopak stał tak przez chwilę, nie zgadzał mu się obraz który widział za oknem. Powinien tam być las i rozsypująca się altana, nie widział altany. Ale to również nie miało większego znaczenia. Podszedł do przyjaciółki położył na jej ramieniu swoją dłoń. Zajrzał jej wprost w wystraszone oczy. Drugą ręka przejechał jej po policzku, natomiast ręka, która była na ramieniu miała zaraz powędrować w kierunku piersi.
Gdy Mat położył rękę na ramieniu Marty, dziewczyna chwyciła mocniej kawałek szkła, który znalazła w komodzie, gdy chłopak był odwrócony. Wtedy gdy on dotknął jej twarzy, wbiła mu ten kawałek szkła trochę powyżej kolana. Automatycznie puściła zakrwawione szkiełko. Usłyszała trzask, szkło się złamało i w większości zostało w nodze kolegi. On się przewrócił i krzyknął pełen bólu. Jego “przyjaciółka” wiedziała, że on się szybko nie podniesie.
– Co się z Tobą stało?!
– Auuuu... C-co tyyy... Dlacze-ego...?
– Co ty sobie myślisz?! Myślałam, że Ty będziesz inny...
– Powiedzia-aaałaaś...Że... Tu mogę robić.... Co zechcę...-westchnął parę razy szukając w sobie siły.- Że... Jestem tutaj bogiem...
– Co...? - Marta już nie wiedziała co powiedzieć, łzy zaczęły jej lecieć. - To miała być
zemsta...? - Mat nie był w stanie odpowiedzieć jej. - Czy... Czyli ja...? - Wybuchła
płaczem i zostawiła chłopaka samego, a ten chwilę później stracił przytomność.
* * *
Stoję nad przepaścią. Nie widzę już drogi którą tutaj przyszedłem. Wszędzie jest ciemno. Ze mną jest moja zraniona duma i smutek. Stoją, niczym ludzie. Nic nie mówią, ale bez tego ichrozumiem. Wiedzą co mnie tutaj doprowadziło. Szaleństwo też się kręci. Jest bardzo blisko.
Najbliżej z nich wszystkich. Ono doprowadziło do tego, że przepadła świadomość. Czuję, że
niedługo weźmie nade mną kontrolę. Właściwie już się mu oddałem. Nie dopuszczam wielu myśli do głowy. Dążę do celów, do których nie powinienem. Tak więc stoję, z gromadą ludzi, choć wiem, że to się dzieje wszystko w mojej głowie. Nie jestem sam, nigdy nie byłem. Smutek był ze mną od zawsze. Gdy urodził się brat to był blisko. I taki już pozostał. Teraz do niego miała dołączyć Nienawiść. Nigdy mnie nie opuszczał. Zawsze był. Wierny, bardzo wierny.
Tak więc stoję i wszystko mi mówi, żebym zrobił krok do przodu. Świadomość płacze, ale nie
ma siły żeby przyjść bliżej. Rozsądek jest razem ze świadomością, opłakują mnie... Skuci kajdanami do drzewa życia. Daleko, bardzo daleko. Oddaliłem się naprawdę o setki myśli od centrum. Teraz jestem na skraju. Nie mam czasu. Będę tutaj dopóki nie odzyskam przytomności. Nie będę pamiętać tego co tutaj robiłem. Świadomość się uwolniła, ale niedługo ma być złapana przez Obsesję.
Strażnika, którego zatrudniło Szaleństwo. Moje myśli przejmuje ostatnio Agresja, biorąc na ten przykład sam fakt, iż leżę teraz z wbitym szkłem w nodze. Nie pamiętam jak do tego doszło. Liczy się tylko tu i teraz. Zaraz to zniknie, tak, wiem. Nie chcę, ale muszę. Robię krok naprzód. Jednak to nie był sam skraj. Nie wiele brakowało, ale to nie to. Patrzę na nogi...
Widzę Świadomość. Ona mnie trzyma. Ale ciągnięta jest z całych sił przez Obsesję i Szaleństwo. Widać, że Ona nie ma siły. Upadam. Lecę i widzę mgłę. Wiem, że to są moje ostatnie trzeźwe myśli. Cholernie smutne to jest.
* * *
Matt obudził się. Przez chwilę wydawało mu się, że spadał we śnie, ale to tylko sen.Chłopak leżał na łóżku, pełen nienawiści. Sam nie wiedział skąd się u niego takie pokłady biorą,
próbował sobie przypomnieć skąd się wziął w tym opuszczonym domu. Miał zabandażowaną nogę.
Pamiętał jak przez mgłę, Marta wbiła mu szkło w nogę. Gruby, dość duży i bardzo ostry kawał szkła, którym, jak by się postarała, mogłaby amputować mu nogę. Nastolatek nie wiedział co nim teraz miało kierować. Czuł pustkę, czegoś mu brakowało. Nikogo nie było. Znalazł na podłodze zaschniętą krew i przesiąknięty nią kawałek papieru.
Wielka strata by była gdybyś tak umarł...
-A to suka! - Powie dział pełen złości. - Dlaczego?! Po co...?!
Teraz w głowie Matt'a było jedno pytanie. „ Po co ona mnie ratowała? Dlaczego zostawiła tą kartkę?”. Nie rozumiał tego. Postanowił, że jego kolejnym krokiem będzie zemsta. Matt wiedział, że teraz musi iść do domu. Sam fakt rany utrudniał mu poruszanie się. Ale nie była ona na tyle głęboka, żeby chłopak nie mógł się poruszać. Postanowił znaleźć kuchnię w tym opuszczonym domu.
Wyszedł z pokoju. Teraz przemieszczanie się zajmowało mu troszkę więcej czasu, niż przedtem. Pamiętał, że wszystkie pokoje na tym piętrze były zamknięte. Ponadto był pewien, że nie ma tutaj kuchni tylko będzie na parterze. Zszedł więc po schodach, które skrzypiały, a każdy dźwięk go denerwował. Każdy krok bolał go, ale parł naprzód. Na holu był półmrok. Chłopak nie wiedział, która jest godzina, ile tam spał, czy to były godziny czy dni. To się już dla niego nie liczyło. Od schodów przeszedł korytarzem na lewo. Zobaczył na końcu otwarte drzwi. Prowadziły do jadalni. “Czyli niedaleko musi być kuchnia”. Powolnym i krzywym krokiem dotarł do jadalni i zobaczył, że jest w kiepskim stanie. Żaden stół nie miał wszystkich nóg. To samo się tyczyło krzeseł. Był jeden wielki portret przedstawiający niemal łysego człowieka, który patrzył złowrogim wzrokiem w kierunku leżącego stołu. Dla Matt’a ten mężczyzna mógł mieć około czterdziestu lat. Na jego oku widać było założony monokl. Miał krótką kozią bródkę. Był ubrany w garnitur z jasną koszulą.
Matt zobaczył zamknięte drzwi, był pewny, że tam znajdzie kuchnię, w której miał nadzieję, iż znajdzie dostatecznie ostry tasak. Podszedł do owych drzwi. Szarpnął za klamkę. Nic. Wściekły chłopak zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Znalazł w kącie stalową podstawkę na parasole. Postanowił, że tym wyważy drzwi. Chwycił i zaczął targać przedmiot do drzwi. Kiedy go przenosił wiedział, że to niekoniecznie dobry pomysł. Lecz teraz go to nie obchodziło. Z całej siły rzucił w kierunku drzwi. Udało się za pierwszym razem, drzwi się rozwaliły. Za drzwiami pokazało się małe pomieszczenie z miotłami i wiadrami.
-Kurrrwa mać! - Chłopak był tak wściekły na cały świat. Sam już nie wiedział jak dać upust swoim emocjom. Nadal był pewny, że niedaleko jadalni musi być kuchnia. Uparty wyszedł z pomieszczenia.
Wyszedł i postanowił otworzyć drzwi na prawo od poprzednich. Spodziewał się porządku, ale jak zobaczył co tam właściwie jest to nie mógł się na niczym skupić. Pełno rzeczy było porozrzucanych po podłodze. To pomieszczenie w czasach jego świetności zapewne było nazywane kuchnią. Teraz określenie “burdel” było zbyt słabym. Chłopak spojrzał na drzwi i zobaczył, że zamek został wyłamany.
Teraz chciał koniecznie znaleźć jakąś ostrą broń, najlepiej tasak. Podszedł do blatu, omijając wszystkie przeszkody w postaci porozrzucanych papierów, książek, desek, wiórów, kawałków szkła, prętów stalowych, kartonów wypełnionych śmieciami. Po zrobieniu paru bolesnych wygibasów, chłopak dotarł do blatu. Zobaczył otwartą szafkę, w środku była karteczka, parę szklanych butelek z lekarstwami i bandaże, a raczej ich resztki. Matt ciekaw, wziął kartkę do ręki i został zdziwiony tym co było w środku.
Wiedz, że Cię Kocham
Marta~
Matt stał dobrych parę minut czytając to zdanie wiele razy zanim doszło to do niego. Nie był pewny, co do tego, że on jest odbiorcą tej wiadomości. Sam fakt tego, iż ten kawałek papieru jest dość świeży był podejrzany. Chłopak był teraz w kropce. “Jak to do cholery? Co to ma niby znaczyć?”- Pytał się chłopak w myślach - “O co tu chodzi? Najpierw atakuje potem kocha?! W imię czego...?”. Mat położył się przy szafkach opierając się o jedną z nich i wpatrując się w kawałek kartki. “To jest dowcip? Skąd ona wiedziała, że ja tutaj będę?” Pytań pojawiało się coraz więcej. Siedząc tak, zadając sobie pytania, nie zauważył ubiegu czasu. Było już ciemno. Choć teraz nie robiło to już żadnego wrażenia na zranionym. “To jest spisek. Ona chce mnie odciągnąć od decyzji zabicia jej. A to wredna, wścibska suka!”. Matt z całej siły uderzył w szafkę stojącą na lewo od niego.Marta~
Drzwiczki otworzyły się z impetem. Z szafki wypadł nóż. Chłopak doszedł do wniosku, że to był znak. Doskonale teraz wiedział co ma robić. Wziął nóż i zaczął opuszczać kuchnie. Noga zaczęła mu krwawić, choć nie zauważył tego od razu. Opatrunek należało zmienić, ale w tym momencie to było najmniej istotne dla niego. Matt kierował się do wyjścia. Chciał wyjść z tego piekielnego domu. Kiedy był na holu, obrócił się w kierunku jadalni. Zobaczył ślad krwi za sobą. Zmartwił się przez chwilę. Spojrzał na swoją skaleczoną nogę. Ścisnął miejsce rany. Trochę krwi zostało na jego rękach, wytarł je o kurtkę. Wyszedł.
Postanowił, że najpierw zajrzy do altany. Na razie mu się dobrze kojarzyła. Szedł wolnym krokiem, niczym śmierć. Nadwyrężał sam siebie, choć bólu nie czuł. Nerwy w miejscu tej rany musiało być już naprawdę szczątkowe. Chłopak zatrzymał się przed altaną i zaczął się zastanawiać czy wejść do środka, postanowił, że tam zobaczy co jest z tą nogą nie tak. Wszedł do altany, po ciemku usiadł przy barierce. Właściwie nie wiedział czy teraz warto rozwalać opatrunek, nie miał nawet nowego, żeby zastąpić obecny. Postanowił schłodzić ranę, wziął trochę śniegu i zaczął okładać bandaż, nie wiedział czy to jest dobre rozwiązanie czy nie, nawet nie czuł zimna przy ranie. Już miał wstawać, gdy zobaczył kolejną kartkę... “Co ta suka chce jeszcze...?”
Przepraszam...
Matt był w tym momencie wściekły. Dlatego, że dziewczyna, którą uważał za przyjaciółkę tak perfidnie chciała nim manipulować. “Nie dam się jej, zabije ją....” Poszedł, zyskał nowe siły, szedł o wiele szybciej niż przedtem. Szedł w kierunku rzeki, w kierunku mostu. Chłopak ściskał nóż, wiedział, że musi się na czymś odreagować i wiedział również, że nie może z tym za długo czekać, bo jeżeli teraz nic nie zrobi to adrenalina go rozsadzi. Zatrzymał się, uderzył nożem w drzewo. “Jak do kurwy nędzy ja mam ją znaleźć?!”Rozdział III - Gniew i Smutek
Matt ściskał nóż, który był wbity w przymarznięte drzewo. W głowie chłopaka odbywała się teraz bitwa. A raczej wojna. Wiele myśli wdało się w bój. On nawet już zaczął podejrzewać, że jego brat jest w to wplątany. “Dlaczego On ją akurat wybrał? Dlaczego On nie chciał mnie zaznajomić z kimkolwiek innym?” Stojąc tak, goniąc swoje myśli nadal zastanawiał się gdzie może ją znaleźć, dopóki nie przyszedł pomysł. “Jak już się stanę mordercą to dlaczego nie mam pozbyć się wszystkich moich smutków?”- Myśl o zabiciu brata stała się wręcz idealnym dla Matt’a pomysłem na ten moment. Jakaś jego część wiedziała, że to będzie złe. Lecz przeczucie mówiło, że to najlepszy moment. Być może wtedy się wszystko ułoży.
Tak więc chłopak dostrzegał tylko jedno wyjście z tej sytuacji... zabójstwo. Widział w tym same dobre strony. To był impuls za którym poszedł. Tak więc kolejność była dla niego obojętna. Poszedł drogą w lesie dalej, z nożem który wcześniej wyciągnął z drzewa. Szedł już nie tak szybko jak wcześniej, chciał jak najdłużej szczycić się mianem “Łowcy”. Gdy Matt zbliżał się do rzeki dostrzegł dziwny kształt zwisający z drzewa, postanowił to zbadać, dlaczego nie? Skoro ma dużo czasu.
Na drzewie wisiał sznur, który był przywiązany do szyi postaci. Kobiety, a raczej dziewczyny. Matt rozpoznał Martę po chwili. Był w szoku. Cały jego tok myślenia o Marcie upadł. Wszystkie tezy jakie wymyślił zostały nagle obalone. Nóż, który chłopak dumnie trzymał, upadł. Otworzył usta.
- Marta...?
Był przerażony. Upadł. Choć teraz targało nim pełno uczuć, to najbardziej wybijające się było przerażenie. Jeszcze przed chwilą chciał zabić tą dziewczynę, która teraz wisi naprzeciw niego, popełniła samobójstwo. Wisiała bezwładnie i pustym wzrokiem patrzyła na drogę, którą przyszedł Matt. Postanowił ją stamtąd zdjąć. Łzy zaczęły mu kapać. Dawno nie płakał. Ostatnio na pogrzebie babci, który miał miejsce dobre parę lat temu. Spróbował wstać. Noga i załamanie, które przyszło na widok Marty nie pozwalały. Obraz mu się zamazywał, nie dość, że było ciemno to jeszcze łzy utrudniały mu widoczność.
Postanowił się zebrać w sobie. Wstał. Choć było trudno, za drugim podejściem dał radę. Wziął nóż do ręki. Zaczął przecinać sznur, którym była obwiązana szyja przyjaciółki. Nie chciał zranić martwego ciała z szacunku. Nie mógł trafić, bo, choć Ona była niższa od niego, to kiedy wisiała na drzewie była trochę za wysoko, aby mógł swobodnie przeciąć sznur. Postanowił rzucić nożem nad głową koleżanki. Rzucił. Trafił w sznur, lecz go nie przeciął. Wystarczająco osłabił, aby mógł go zerwać.
Ciało dziewczyny upadło na śnieg. Przyklęknął nad nim. Położył rękę na jej twarzy. Miała zimną. Wróciło wspomnienie tego co się działo zaledwie parę godzin wcześniej. Zamknął jej oczy. Przerażenie mijało. Leżała przed nim dziewczyna, młoda i martwa. Wiele myśli przechodziło przez głowę chłopaka. Położył jej rękę na sercu. Postanowił odpiąć jej kurtkę i rozpiąć bluzkę. Zobaczył obcisłą czarną koszulkę.
Przyszedł ból. Powalający. Taka fala uderzyła w nogę. Niespodziewane cierpienie wręcz zwaliło go z nóg. Upadł wprost na ciało Marty. Jedną ręką wjechał pod koszulkę z dużym dekoltem. Był zdziwiony jak poczuł,że jej ciało było... Ciepłe. Musiała naprawdę przed chwilą popełnić samobójstwo. Być może umierała gdy On stał i się patrzył. Mógł ją uratować gdyby się nie zatrzymał, gdyby nie tracił czasu na szukanie broni. Zaraz potem przyszło do niego, że po to szukał broń, aby ją zabić. W takim razie już sprawa załatwiona. Ból powoli mijał. Pierwsza fala była mocna, ale jednorazowa. On trzymał rękę na jej jeszcze ciepłym płaskim brzuchu.
Zaczął się histerycznie śmiać. Przyczołgał się po nóż. Z szerokim psychodelicznym
uśmiechem wziął go do ręki. Wrócił do ciała. Zaczął rozcinać jej ubrania. Zaczął od rozpiętej kurtki i niebieskiej bluzki, którą również odpiął. Z kurtki wypadła kartka, ale Mat jej nie zauważył, nie teraz. Marta teraz leżała w samych spodniach i koszulce. “Pewnie było by jej zimno gdyby ożyła” Pomyślał z jeszcze większym uśmiechem. Delektował się chwilą szaleństwa.
Zrobił jej większy dekolt i zdjął biustonosz. Wbił nóż w lewą pierś. W momencie gdy jej wbijał ona zaczęła kaszleć. Po chwili poleciała jej z ust krew, spływając powoli po jej ładnej twarzy. Teraz już się nie poruszała. Prawdopodobnie nie umarła tylko wpadła w śpiączkę, lub w stan śmierci klinicznej. A on pozbawił ją absolutnie życia. Wyjął nóż i widział jak jej krew wylewa się z rany na piersi. Drugą ręką chwycił prawą pierś. Po chwili wstał, chwycił nóż i wbił jej prosto w krocze. Przez chwilę wiercił nim, a potem wyjął. Oblizał go i wstał zadowolony z tego, co zrobił. Wiedział teraz po co idzie. Zabić ostatnią osobę, która mogła mu przeszkodzić w czymkolwiek. Brat, młodszy brat niedługo pożegna się z życiem tak jak teraz Marta.
Ruszył, zostawiając zwłoki koleżanki. Trzymając swobodnie nóż w prawej dłoni. Ściekały z niego stróżki krwi. Matt szedł powoli, nie spiesząc się. Z pół-uśmiechem na twarzy, i oczyma zapatrzonymi w przestrzeń. Przeszedł przez most, zostawiając za sobą ostatki człowieczeństwa, które stracił wcześniej przy ciele Marty. Chłopak zaśmiał się histerycznie gdy do niego doszło, że teraz może czuć się bezkarnie, ponieważ tutaj, w tej mieścinie nie ma posterunku policji. Idealne miejsce dla mordercy. Długo się tak śmiał. Dopóki nie wyszedł z lasu. Później w ciszy przechodził obok śpiących domów. Zbliżając się do swojego.
Teraz było mu żal brata. Nie chciał zabijać, ale nie mógł tego odwołać - jakaś część jego koniecznie chciała pozbawić go życia. Był coraz bliżej, została tylko jedna ulica do przejścia. W większości domów światła były zgaszone. Noga zaczynała dawać o sobie znać bólem. Chłopak starał się to ignorować. Zostało tylko parę domów i będzie na miejscu. Idąc chodnikiem spojrzał na nóż. Prawie cała krew ściekła z niego. Przeczyścił tylko smugi palcami i tak zbliżył się do drzwi swojego domu.
Po wejściu doskonale wiedział gdzie iść. Bardzo cicho i powoli wszedł na piętro. Chciał koniecznie zabić go we śnie. Nie chciał budzić rodziców. Po co miał im sprawiać dodatkowy ból samym widokiem. Przez chwilę zastanawiał się, czy zabić matkę, która od małego faworyzowała brata. O ojca nie musiał się martwić, pojechał dzień wcześniej w sprawie pracy do miasta i miał zostać tam na dwa dni. Tak więc zobaczy dopiero efekt. Ale nie teraz. Teraz chciał się zająć młodszym.
Oparł się o balustradę schodów. Przetarł oczy. Zmęczenie zaczęło go dopadać. Do tego krew coraz bardziej leciała mu z nogi. Nie! Teraz musi to zrobić. Póki brat śpi. Nie chciał aby za bardzo cierpiał. Ruszył. Obraz zaczął mu lekko wirować. Potrząsnął głową. Czuł się jak by był na prochach. Delikatnie otworzył drzwi. Dostrzegł brata śpiącego na fotelu. Chłopak zrobił szybką kalkulacje i doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jeżeli dźgnie nożem w szyje. Jego brata będzie czekać najszybsza śmierć.
Tak więc zbliżył się do Niego. Wyciągnął nóż przed siebie. Patrzał na jego twarz... twarz, która tak bardzo przypominała mu swoją własną. Pojawił się impuls strachu. Na chwile cofnął broń. Zaczęła się walka myśli. Jedna część bardzo chciała aby jego brat umarł, a druga się pytała “ W imię czego?”.
Zrobił to. Uderzył nożem w bok szyi. Przeciął tętnice i ostrze ugrzęzło w gardle. Puścił narzędzie zbrodni. Piekielny ból przeszył mu całe ciało. Zamroczyło go. Widział, jak brat otwiera oczy. Sam upadł na kolana. Rana, którą miał od szkła czekała na odpowiedni moment aby zaatakować piekielnym bólem. Stracił dużo krwi, przemieszczając się ze starej posiadłości do swojego domu w mrozie. Widział już tylko krew. Upadł i stracił przytomność.