
Miłego czytania - Aga
Za 7 lasami, za 7 górami i za 7 rzekami mieszkała Marysia.
Marysia miała 7 lat.
Pewnego dnia dziewczynka poczuła ból głowy, a chwilę później bolało ją także gardełko.
Marysia nie miała już ochoty na zabawę, a jej ulubiona lalka leżała samotnie w kącie.
Mama zdziwiła się, gdy to zobaczyła i spojrzała na Marysię, która zaczęła głośno kichać: a... psik, a...psik.
Jakby ktoś włożył jej do noska piórko.
Powiedziała do Mamy zachrypniętym głosem:
– Jestem słaba i jest mi bardzo zimno.
Mama przyłożyła jej rękę do czoła i pokiwała znacząco głową.
– Jesteś chora, ale nie martw się, zaraz Ci pomogę.
Położyła Marysię do łóżka i poszła do kuchni.
Marysia była bardzo smutna, myślała: już nigdy nie będę mogła bawić się z koleżankami, zawszę będzie mnie wszystko bolało. Nie chcę się tak czuć ! Co się ze mną dzieje?
Wtedy weszła Mama z wielką parujacą miską.
Marysia szeroko otworzyła oczy i zapytała:
– Mamo, co to ?
– Nie bój się. To taki mały basenik dla Twoich nóżek. Usiądź na brzegu łóżka i zanórz nóżki.
Marysia bardzo się bała, bo czuła, że woda jest gorąca.
Mama włożyła do wody swoją rękę i powiedziała:
– Popatrz, nic mi się nie stało.
Marysia powolutku, ostrożnie, ale już pewniej włożyła nogi do wody.
Faktycznie woda była gorąca, ale nie parzyła.
Nawet jej się to spodobało.
Wyobrażała sobie, że jej nóżki to statki, które pływają po morzu.
Mama dosypała do wody soli.
Marysia zdziwiła się ponownie.
– To jest sól – powiedziała Mama. – Woda w morzu też jest słona. Poproś swoich kapitanów, aby statki wymieszały sól, a woda w misce będzie jak w prawdziwym morzu.
Marysi spodobała się ta zabawa.
Nie było jej już zimno, ale zrobiło się przyjemnie i ciepło.
Mama znowu po coś sięga, zauważyła Marysia.
kap, kap, kap... do wody wylądowały jakieś kropelki i pojawił się zapach, który Marysia pamiętała z wycieczek do lasu.
Dziewczynka wzięła głęboki wdech, zamknęła oczy i przeniosła się do lasu...
W lesie mieszkały leukocytki, czyli obrońcy Marysi.
Czuwali dzień i noc na straży jej zdrowia.
Ale co to ?
Zza drzewa wychyla się wirusołek.
Wirusołki nie lubią, kiedy dzieci są zdrowe.
Leukocytek szybko stanął w obronie Marysi.
Niestety wirusołków pojawiało się coraz wiecej.
Leukocytek bardzo się starał obronić zdrowie Marysi, ale był coraz słabszy.
Kiedy już myślał, że nie uda mu się obronić dziewczynki, w lesie pojawiła się mgła.
To para z miski, w której Marysia moczyła nóżki.
Wirusołki wpadły w popłoch, zaczęły się trząść, chwytały się za szyje, bo bardzo trudno im było oddychać we mgle.
Jednocześnie leukocytek wziął kilka głębokich oddechów i natychmiast poczuł, jak wracają mu siły.
Zaczął przepędzać osłabione wirusołki.
Aaaaa psik, kichnęła Marysia.
– O nie, tylko nie to – krzyczą wirusołki. – Tylko nie to.
Mama podała Marysi chusteczkę.
– Wyczyść nosek Marysiu, to bardzo ważne.
Marysia z całej siły wydmuchwiała katarek z nosa.
W tym czasie wirusołki poczuły, że ich koniec jest bliski.
Daremne były ich krzyki i wrzaski.
– To okropne, niesprawiedliwe. Mieliśmy taki wspaniały plan. Było nas już coraz wiecej.
Naszym celem było skolonizowanie i zasiedlenie gardła. Tam miało być nasze królestwo.
– Nie, nie chcemy wychodzić z nosa, niech ona przestanie, niech nas nie wydmuchuje.
Na próżno były lamenty wirusołków.
Marysia bardzo dokładnie wydmuchała ich wszystkich.
Jeszcze przez chwilę było słychać ich jęki, ale bez litości trafiły do kosza.
Dziewczynka z ulgą znowu mogła oddychać przez nosek.
– Mamo, ten basenik dla nóżek pomógł. Już mi cieplej i prawie nie mam kataru. Ale gardło, coś szczypie i boli.
Mama pogłaskała Marysię czule po głowie.
– Poczekaj, zaraz przyjdę, zaradzimy i na to.
W tym czasie kilka wirusołków, tych najsilniejszych umknęło uwadze leukocytkowi.
Przedostali się do gardła i dlatego Marysia czuła ból.
– Marysiu, pamiętasz jak pomagałaś mi w lecie w ogrodzie? Codziennie, kiedy mocno świeciło słońce i ziemia była bardzo sucha, a rośliny w ogródku więdły, Ty chodziłaś je podlewać.
– Tak, Mamo, pamiętam. One rosły coraz większe i większe. A jak ładnie pachniały.
– Popatrz – Mama pokazała Marysi lekko zabarwioną wodę, podobną do herbaty. – Jedną z tych roślinek była szałwia. Kiedy już dostatecznie urosła, pozrywałam jej listki, ususzyłam i przechowywałam. Teraz Ta roślinka pomoże Tobie, tak jak Ty kiedyś jej pomagałaś, kiedy chciała pić.
– A jak ona mi pomoże? – zapytała zdziwiona Marysia.
Mama uśmiechnęła się tylko.
– Pamietasz jak uczyłam Cię płukać gardełko? Więc teraz zrobisz to samo. A szałwia zajmie się resztą.
Tymczasem wirusołki zaczęły szukać sobie w gardle wygodnego miejsca.
– Udało nam się, tutaj nikt nas nie znajdzie. Musimy się tu urządzić, a kiedy będzie nas wystarczajaco dużo, przejdziemy niżej do płuc, tam będzie nasze królestwo. Nie damy się tak łatwo przepędzić, nic już nas nie pokona, jesteśmy silni i twardzi. Od dawna szukaliśmy okazji aż znalazła się ta dziewczynka, która wyszła na dwór bez czapki. – Wirusołki zacierały ręce z zadowolenia i bez chwili namysłu wczepiały się coraz mocniej w gardło Marysi.
Marysia w tym czasie przypomniała sobie o płukaniu gardełka.
Bardzo starała się jak najdłużej trzymać szałwie w buzi, udając przy tym czajnik z gotujacą wodą.
Wirusołki były tak zajete obleganiem gardła dziewczynki, ze nawet nie zauważyły dziarskiej dziewczynki, która stała za ich plecami.
– Ej, Wy – odezwała sie dziewczynka.
– Co za licho – odwrócił się wirusołek i spojrzał na dziewczynkę. – Nie widzisz ze jesteśmy zajeci? Idź sobie stąd, to nasze terytorium.
– Wynoście sie i to już !
– Do nas mówisz? HAHAHA – zaśmieli się wszyscy. – Dobre sobie, jakaś dziewczyna będzie nam mówiła co mamy robić. Nie takich chojraków pokonywaliśmy. Lepiej idź sobie stąd i nie przeszkadzaj.
– To Wy sobie idźcie, nie odpuszczała dziewczynka.
– A kim Ty jesteś, że nam rozkazujesz? – zapytał najsilniejszy wirusołek.
– Ja jestem Szałwia Waleczna i jeżeli sami nie pójdziecie, zaraz Was wszystkich pogonię.
Wirusołki zanosiły się od śmiechu.
– Tego jeszcze nie było, żeby jakaś dziewczyna nam groziła.
Szałwia Waleczna nie mogła dłużej prosić. Zakręciła się z całej siły jak bączek i jak tornado wkręciła wszystkie wirusołki do wiru, który powstał w wodzie, z którą przypłynęła do gardła.
Marysia, kiedy czuła że już dość długo płucze gardełko, przechyliła głowę i wypluła wodę do …. (miski?)
Jakie było zdziwienie wirusołków, że pozornie taka mała i wiotka dziewczyna narobiła im tyle kłopotów. Niektórzy nawet nie zdążyli krzyknąć, tylko z przerażenia szeroko otworzyli oczy widząc jak w mgnieniu oka opuszczali gardło Marysi.
I tym razem nie udał się ich niecny (chytry) plan zbudowania swojego królestwa i zniszczenia zdrowia.
– Pięknie Marysiu, pochwaliła ją Mama. Zapamiętałaś dokładnie jak płukać gardełko. Teraz połknij łyżeczkę syropu i pod kołderkę. Musisz się wyspać.
– Ale Mamo, ten syropek dziwnie pachnie. Chyba nie będzie mi smakował. – Marysia zakryła usta rączką.
– Marysiu – to cebula, rosła razem z szałwią. Ona też chce Ci się odwdzięczyć za podlewanie. Dodałam także miodu. Wiesz, jaki jest słodki, bardzo go przecież lubisz.
Marysia uwielbiałą miód i to ja przekonało. Powolutku opuściła rączkę i otworzyła usta.
– Jaki ten syropek słodki i smaczny, niepotrzebnie się bałam. Dziękuję, Mamusiu.
– A teraz śpij, kochanie. – Mama przykryła Marysię, pocałowała ją w czoło i zgasiła światło.
Leukocytek zbierał siły po walce jaką stoczył z wirusołkami. Nie było to łatwe. Musiał przecież ciagle stać na straży zdrowia. Nigdy nie wiadomo, kiedy wirusołki znowu będą chciały zaatakować.
Kiedy leukocytek dochodził do siebie, pojawiła się dość pulchna istota.
– Kto tam? Zapytał leukocytek stanowczo, przekonany że to kolejne intruzy.
– To ja, Cebulinka, przyniosłam Ci witaminy – i pokazała koszyczek wypełniony kanapkami.
Leukocytek bacznie obejrzał Cebulinkę, koszyczek i kanapki. Obszedł ją kilka razy dookoła sprawdzając, czy nie ma nic ukrytego, czym mogłaby go zaatakować.
Kiedy okazało się, że wszystko jest w porządku, wziął koszyczek, usiadł wygodnie i zjadł ze smakiem wszystkie kanapki.
– Przepraszam – powiedział Leukocytek – że tak Cię potraktowałem. Mam bardzo odpowiedzialne zadanie, muszę sprawdzać Wszystkich którzy mogliby zaszkodzic zdrowiu Marysi. Jest to bardzo cieżka praca, dlatego dziękuję pięknie za witaminki, które mi przyniosłaś. Dzięki witaminom mogę być jeszcze silniejszy i jeszcze szybciej pokonywać wrogów, gdyby tylko chcieli dziewczynce zrobić coś złego. Przychodź jak najczęściej.
– Będę przychodziła codziennie z koszyczkiem witamin – obiecała Cebulinka i pomachała Leukocytkowi na pozegnanie.
I tak oto Leukocytek, Szałwia Waleczna i Cebulinka pokonali wirusołki, a Marysia rano obudziła się zdrowa i jak codzień wróciła do zabawy. A kiedy wychodziła na dwór w zimie, nigdy nie zapomniała o czapce i codziennej porcji witamin.