wampir

1
Wampir



- Korzewski odmówił dalszej współpracy z tobą - powiedział mężczyzna w ciemnym garniturze i rzucił na blat biurka wypowiedzenie w plastikowej koszulce. Biały wygodniej usiadł w fotelu. Spodziewał się tego. Ten wariat w hawajskiej koszuli i tak nigdy do niego nie pasował i nie zgadzał się z nim. Mała strata.

- Znajdę nowego menadżera - rzucił Biały od niechcenia i przeczesał palcami jasne, prawie białe włosy.

- Nie znajdziesz. Od dzisiaj nikt nie będzie ci pomagał. Sam sobie znajdź klientów albo pożegnaj się z koncesją...

- Co? - Krzyknął Biały. Tego obawiał się najbardziej. Gwałtownie poderwał się z fotela. - Nicz, czyś ty ochujał?

- Pięknie mówisz, pięknie! - Nicz sprawiał wrażenie zupełnie nie poruszonego nagłym wybuchem chłopaka. Rozluźnił krawat i podszedł do szczelnie zasłoniętego okna. Odsunął ciężką, czarną kotarę i wyregulował żaluzje. Słabe promienie światła wpadły do pokoju, zalewając jasnością biurko z IKEI.

- Robisz się coraz mniej skuteczny - powiedział, podchodząc do drugiego okna.

- Mam chwilowego doła, ale poprawię się. Jestem dobry. Tyle razy się o tym przekonałe! Pamiętasz przecież Libusza... - Biały tłumaczył się gorączkowo, nerwowo poruszając nogą.

- Chłopcze, obudź się! - Stanowczo przerwał mu Nicz - Libusza zdjąłeś dwa lata temu!

- Jestem dobry! Jestem jednym z najlepszych wilkołaków w mojej kategorii wiekowej w kraju! - Chłopak podniósł leżący na blacie biurka ołówek i zaczął się nim bawić, nie odrywając wzroku od Nicza. Ten odsłonił wszystkie okna i zwrócił się twarzą do Białego.

- Oprócz ciebie jest tylko siedmiu innych - powiedział. - Nie masz więc zbyt dużej konkurencji. A wracając do Libusza, miałe wtedy 16 lat i byłe dobry. Powiem więcej, byłe wyjątkowo zdolny. Mogłe osiągnąć wiele. I nadal możesz - podszedł do biurka, oparł ręce na blacie i zajrzał Białemu głęboko w oczy. - Możesz być taki, jak Srebrny Baron. Możesz odnieć sukces! Ale ostatnio zbyt sobie folgujesz. Rozpuciłe się jak dziadowski bicz, chłopcze. Jeli przestaniesz tyle się zabawiać i wreszcie weźmiesz się do nauki, może jeszcze wrócisz do dawnej formy.

Nastała chwila pełnej napięcia ciszy. Biały trawił przez chwilę słowa krytyki.

- Co to znaczy do nauki? -Zapytał w końcu podejrzliwie. Nicz opadł na fotel i westchnął ciężko. Biały sal dalej, obracając w palcach żółty ołówek. Wyczuł wibracje telefonu w kieszeni swoich skejtowskich spodni. To pewnie Bymba, cholera, umówili się przecież na mieście. Tymczasem Nicz wyjął z szafki biurka opasłe tomisko, rodem z lat 70 -tych, oraz kilka płyt CD.

- To podręcznik, który powinien ci się przydać. Wersja standard

i multimedialna. Chciałbym, żeby go przejrzał, zanim weźmiesz się za nowego klienta - rzekł. Biały nic nie powiedział, ale dla świętego spokoju wziął płyty

i wsadził je do kieszeni. Komórka wibrowała nadal.

- życzę ci powodzenia - powiedział Nicz i wyciągnął w jego kierunku dłoń. Po krótkiej chwili wahania Biały ucisnął ją. Twarz Nicza rozjaśnił promienny uśmiech. Biały cofnął rękę i z kamienną twarzą opuścił niewielkie biuro. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Nicz westchnął głęboko i ukrył twarz w dłoniach.



Wibracje w kieszeni ustały. Biały zbiegł po schodach i szybkim krokiem ruszył przez zaplecze znajdującej się na parterze kwiaciarni. Wszędzie walały się pudełka pełne wstążek i przyczepianych do lici motylków, puszki nabłyszczaczy i przeróżne zielone miecie. W powietrzu mieszały się zapachy najróżniejszych kwiatów ciętych i doniczkowych. Biały wyszedł tylnymi drzwiami. Kiedy tylko znalazł się na zalanym słońcem trawniku, odetchnął z ulgą. Stary Nicz znowu się go uczepił. Nikolaos Ondrasz należał do tego typu kuratorów, którzy czepiają się byle czego. Inny bez problemu pozwoliłby Białemu ić na imprezę, pobawić się z paczką. Jest tylu fajnych kuratorów, z którymi możesz pogadać jak facet z facetem, jak wilkołak z wilkołakiem. Ale jemu musiał się trafić taki kutwa i świętoszek!

Przeskoczył niewysoki płot otaczający posesję i znalazł się na chodniku. Spojrzał na komórkę ( już dawno przestał nosić zegarek na rękę). Była dopiero dziesiąta rano. O tej porze w mieście było sporo ludzi. Znerwicowane matki odciągały dzieci od nielicznych wystaw, na których wystawiono zabawki. Grzeczne dziewczyny zmierzały po zakupy albo do biblioteki. Te mniej grzeczne zmierzały do parku, korzystać z uroków wakacji. Kilka z nich zbliżało się powoli w jego stronę, chichocząc. Biały schował komórkę z powrotem do kieszeni i szybkim krokiem ruszył w dół ulicy.

- Czeć, Biały! - Przywitały go chórem laski, nieznośnie przeciągając "e". Wszystkie były w obcisłych dżinsach i topach, z dużą ilością mejkapu

i obłudnymi uśmiechami na twarzach.

- Siemacie, laski - rzucił Biały, przywołując na twarzy jeden ze swych rozbrajających uśmiechów i parodiując je, również przeciągając "e". Idiotki nie zrozumiały i zaczęły chichotać.

- Przyjdziesz dzisiaj do parku? - Odezwała się jedna z nich, szczególnie brzydka i szczególnie chętna. Miała na sobie wyjątkowo obcisłe, różowe spodnie i top, który Biały nazwałby stanikiem, gdyby był o dziesięć centymetrów krótszy. - Adam obiecał przyjć ze sprzętem, a Suchy

z zaopatrzeniem.

Chłopak wzdrygnął się z obrzydzenia, przypominając sobie, co ostatnio wyprawiała owa dziewczyna, ale powiedział: "Aż mnie zmroziło

z radości...Taka propozycja ustawki z samego rana dobrze wróży! Jak wykombinuję trochę czasu, to wpadnę. Lale uśmiechnęły się, w ich mniemaniu słodko i zniewalająco, zdaniem Białego obleśnie i lubieżnie. Pożegnał się z nimi czym prędzej

i ruszył w stronę przystanku autobusowego. Tam już czekało na niego kilku kumpli.

-Yo, ziomal! - Bymba, tym razem w białych dresach z czerwonymi detalami, czyli jak najbardziej patriotycznie, skoczył do niego pierwszy. Podali sobie ręce w geście przywitania.

- Co długo cię nie było. - Niewysoki chłopak z podrapanym policzkiem odsunął Bymbę na bok i wykonał kilka ziomalskich gestów na dzień dobry- - Puszczałem ci sygnały, matołku!

- Ha, ha, ha - zamiał się Biały i pokazał palcem na jego policzek. - Co zrobiła ci tym razem, stary?

- Zerwalimy... - Chłopak nagle spochmurniał i skulił się w sobie.

- Ona i tak zawsze cię ograniczała - zamiał się trzeci, Suchy. Na swoją ksywę zapracował tym, że ciągle go suszyło i nigdy nie miał doć alkoholu. - Yo, Biały! Jedne panny zaproponowały fajną ustawę na początek wakacji...

Siedzieli we czterech na przystanku, paląc elemy i podziwiając niektóre panny. Biały rzadko się odzywał, będąc wciąż w złym nastroju. Odczuwał głęboką potrzebę odreagowania po stresującym spotkaniu z kuratorem. Nagle poczuł znajome uczucie. Rzucił niedopałek na ziemię i zdeptał go adidasem. Wciągnął głębiej powietrze, źrenice zwężyły się. Rozejrzał się dookoła nerwowo. Tak, był pewny. Wyczuł innego wilkołaka...

Naprzeciwko, na mniejszym przystanku, siedziała obściskująca się para. Obok staruszek z zażenowaniem odwracał głowę. Po chodnikach błąkały się bezpańskie kundle. Wokół kręcili się ludzie, ale Biały czuł, że drugi nie przemieszcza się. Ci na przystanku odpadali, byli za blisko, uczucie byłoby intensywniejsze. Wyostrzył wzrok jeszcze bardziej. Był! Stał między drzewami na skwerze. Biały nie mógł rozróżnić, jakiej był płci i w jakim był wieku. Długotrwałe palenie i inne używki przytłumiły mu zmysły.

- Idę na chwilę do sklepu - mruknął w stronę kumpli i ruszył w stronę tego drugiego.



- Cholera, jak leziesz, debilu?! - Kierowca zdezelowanego poloneza zatrzymał się z piskiem opon, gdy Biały niespodziewanie znalazł się tuż przed nim. Biały zaczął się chaotycznie tłumaczyć, zerkając w stronę skweru. Drugi się oddalał. Kierowca, młodzik w wypłowiałym podkoszulku, nadal wypluwał z siebie mnóstwo najrozmaitszych przekleństw.

- Przymknij już mordę, przeprosiłem przecież! - Warknął Biały, wywołując przy tym wybuch nieopanowanego miechu pasażerów poloneza. Biały zignorował kierowcę oraz chichoczących pasażerów. Kiedy dobiegł do skweru, drugi był już doć daleko. Biały widział tylko zarys ludzkiej sylwetki, oddalający się w kierunku działek. Zrezygnowany skierował się do monopolowego, gdzie zaopatrzył się w kilka schłodzonych butelek wypełnionych przejrzystą cieczą. Musiał rozjaśnić sobie w głowie.

- Ziomy, idziemy do tych panienek! - Rzucił wesoło w kierunku kumpli, jednak wcale nie było mu do miechu. Drugi mógł okazać się niebezpiecznym rywalem.

- Widzę, że masz co oblewać - zarechotał Mały.

- Dostałem niezłą propozycję roboty.

- Eee! To nasz Biały schodzi na drogę prawości - ton głosu Bymby przybrał ironiczną barwę. - Nie rechocz, Bymba, tylko zwijaj cztery litery! Panienki czekają! - Uciął Suchy i poczęstował chłopaka kuksańcem.

Staruszek, siedzący vice versa paczki Białego, westchnął bezsilnie.

- łobuzy, znowu idą do parku. Pewnie mają procenty w tej siateczce - pomyślał. - Jak ich rodzice chowali? Za moich czasów to przynajmniej się chowało z bimbrem za stodołą albo na polach! Wstydu te gówniarze nie mają! Po chwili nadjechał autobus do Grójca i myli staruszka zaprzątała jedynie kiełbasa i laryngolog, a grupa chamskich małolatów została zepchnięta w odległe i zaśmiecone kąty jego mózgu, upchnięta gdzieś między bimbrem sprzed pięćdziesięciu lat, a portretem Lenina.



Leżeli w trawie pod murem oddzielającym prywatne posesje od miejskiego parku. Wokoło walały się w trawie butelki, puste puszki i przeróżne części garderoby. Biały leżał wród tego syfu z zamkniętymi oczami. Czuł intensywne pulsowanie w skroniach i bał się poruszyć, żeby ból się nie zwiększył. Przez krótką chwilę był lekko spanikowany, gdyż nie mógł sobie przypomnieć, skąd się tam wziął.

Zaraz...Arletta tańczyła...Muzyka...Suchy przyszedł z wódką... Kurator - w głowie kłębiła mu się masa myli -...Polonez...Głupi kierowca...O Boże, wilkołak! Na wspomnienie drugiego otworzył oczy. Na granatowym niebie świeciły miliardy gwiazd, przypominające mu brokatowy top jednej z dziewczyn. Odetchnął głęboko.

Na szczęście - zero wilkołaków. Oprócz mnie - pomyślał, ale zaraz z przerażeniem zaczął węszyć. - Krew!!! - Stwierdził. Wolno podniósł się do pozycji siedzącej. Obrazy zlewały mu się przed oczami. Woń świeżej krwi tłumił zapach trawy i rosnącego niedaleko jaśminu. Biały siedział tak dłuższą chwilę, nim odzyskał ostroć widzenia. Strużki potu spływały mu z twarzy na koszulkę. Wreszcie mógł ocenić stan sytuacji.

Oparty o mur pół - leżał, pół - siedział Bymba. Na pierwszy rzut oka nic mu nie było, poza tym, że był upity jak bela. Głośne chrapanie utwierdziło Białego w przekonaniu, że Mały też ma się w miarę dobrze. Natomiast energia życiowa Suchego emanowała z doć bliska, więc i ten spał spokojnie. Dziewczyny i paru innych chłopaków także leżeli spokojnie to tu, to tam, z butelkami w dłoniach. Ale czy wszystkie? Biały rozejrzał się uważniej. Arletta!!!

Słabe światło księżycowego rogala padało na leżącą w kałuży krwi postać. Biały wyraźnie widział Różowe spodnie i tlenione włosy. Prócz spodni Arletta nie miała na sobie nic. Pochylał się nad nią brunet, którego przyprowadziły dziewczyny. Biały wiedział, co się dzieje.

- Przestań, jebany gwałcicielu! - Wychrypiał Biały. Spłoszony facet odwrócił głowę. W przystojnej twarzy tkwiły jak dwa gorejące węgle oczy, rzucające niebezpieczne błyski. Krew ściekała mu z brody i zostawiała rude plamy na czarnej, skórzanej kurtce.

- O kuźwa, wampir! - Krzyknął Biały. Jak mógł go wcześniej nie wyczuć? Czy to alkohol tak stępił mu zmysły, że nie rozpoznawał naturalnego wroga?

Wampir zerwał się na równe nogi i uciekł przez dziurę w murze. Biały podczołgał się do dziury i ostrożnie przezeń wyjrzał. Wampir uciekał polami w kierunku starych, ziejących pustką piwnic, do tej pory niewykończonych przez gminę.

- O kuźwa! - Usłyszał Biały. Powoli wstał. Mocno chwiał się na nogach, przez co musiał trzymać się muru. Bymba tymczasem podszedł na czworaka do nieruchomej Arletty. Biały puścił mur i zataczając się, dotarł do dziewczyny. Wyczuwał w niej zanikające życie. Wampir, nie dość, że wychłeptał jej sporo krwi, to jeszcze brutalnie ją wykorzystał. Nic dziwnego, Arletta zawsze była chętna i prowokowała mężczyzn.

- Halo? Zgwałcono dziewczynę w parku...Tak... Pod murem...Przyjeżdżajcie szybko...Strasznie krwawi...Nie wiem, nie sprawdzałem....Nieważne, kto mówi, przyjeżdżajcie szybko! - Bymba zadzwonił na pogotowie, trzymając mocno palce na tętnicy Arletty, żeby nie krwawiła dalej. W końcu był synem pielęgniarki.

Biały oceniał sytuację Arletty. Wampir nie wypił całej krwi, jednak dziewczyna jest zagrożona. Nosi teraz w sobie wirusa. Ktoś musi nad nią odprawić egzorcyzmy,

żeby wampir nie wrócił albo żeby ona się nie zmieniła w krwiopijcę. I to szybko....



Obudził ją nagle, w środku nocy. Zapach wieżej, młodej krwi, bardzo intensywny. Wstała ciężko z łóżka. Włożyła adidasy, bojówki i t- shirt. Podeszła do otwartego okna i głęboko wciągnęła w płuca chłodne, nocne powietrze. Kto tracił życie jakie pół kilometra stąd na północny zachód. Jej wzrok spoczął na doć dużym skupisku drzew. Energia życiowa tego kogo była na krańcowym wyczerpaniu, czuła to wyraźnie. Jeli ten kto miał kłopoty, powinna mu pomóc. Podciągnęła się sprawnie na parapet i przykucnęła. Ponownie odetchnęła głęboko. Tym razem Mona wyczuła jeszcze jedną, szybko ulatniającą się, ale bardzo charakterystyczną woń. Woń mierci, rozkładu i plugastwa. To był wampir. Zatknęła za pasek osikowy kołek, który trzymała specjalnie na takie rokazje. Wspięła się sprawnie po rynnie na dach. Zgięta wpół, Mona przebiegła dachem i zeskoczyła kilka metrów w dół, wprost na miękką i chłodną trawę. W charakterystyczny dla jej gatunku sposób, pobiegła w kierunku centrum rozchodzenia się niepokojących ją woni, mocno pochylona, niemalże dotykając dłońmi trawę.

Księżyc nie dawał wiele wiatła. żałowała trochę, że nie była to pełnia. Miałaby w sobie więcej energii i wczeniej wyczułaby wampira. Przeskoczyła siatkę okalającą czyją posesję i niczym zawodnik yamakasi pokonała mur otaczający park. Kiedy znalazła się już za murem, przystanęła na chwilę, węsząc. Woń była bardzo intensywna, gryząca nos. Dziewczynie lekko zjeżyły się włosy na głowie,

z podniecenia i strachu. To by była jej pierwsza walka z wampirem w rzeczywistoci.

Kluczyła między drzewami, posługując się zapachowymi ladami, pozostawionymi przez wampira.

Wampirzy odór przybierał na sile z każdym krokiem. Ze zmarszczonym nosem

i zmrużonymi oczyma przedzierała się przez krzaki, których nie zdążono wykarczować. Wreszcie dotarła do niewielkiej polanki, tuż pod murem okalającym park. r- Niezły syf!- pomylała, gdy ujrzała, w jakim jest stanie. Zwinnie wdrapała się na rosnący nieopodal wysoki, stary kasztanowiec. Usadowiła się na grubej gałęzi i szybko oceniła sytuację.

Ofiara wampira leżała nieco z boku, oddalona od reszty imprezowiczów o kilka metrów. Mona widziała bujne kształty niezbyt urodziwej, farbowanej blondynki. Dziewczyna była naga, nie licząc zsuniętych do połowy ud różowych,

splamionych krwią spodni. Krew była wszędzie - na jej włosach, twarzy, szyi, ramionach, brzuchu. Reszta jej skąpej odzieży zwisała smętnie z gałązek krzaków.

Mona wspięła się wyżej i wyciągnęła szyję, żeby spojrzeć na teren za murem. Park położony był na niewielkim wzniesieniu, więc miała dobrą widocznoć. Wytężyła wzrok. Zamazana męska sylwetka nikła poród drzew zagajnika, oddalonego o jakie pół kilometra. Niedaleko...Namacała osikowy kołek. Na pewno zdąży jeszcze złapać krwiopijcę. Ponownie spojrzała w dół. Balangowicze, a było ich około dziesięciu, budzili się powoli, po czym wymiotowali alkoholem. Kiedy ich wzrok padał na leżącą dziewczynę, znowu wymiotowali, dzwonili po karetkę albo na policję, pawiowali kolejny raz i...uciekali. Dwóch z nich zostało przy dziewczynie, pilnując aby do reszty się nie wykrwawiła, jednak gdy tylko usłyszeli karetkę, chwiejnym krokiem oddalili się.

Mona jednym susem znalazła się na ziemi., wypłaszając z trawy stadko wietlików. Lekko uniosła głowę, ponownie węsząc. Znajomy, ludzki zapach, alkohol, krew, tanie perfumy...W mieszaninie zapachów szukała wampirzego. Kiedy wreszcie wykryła smród wampira, zaczęła go badać. Na pewno był to mężczyzna, jednak trudno jej było okrelić jego wiek. rPewnie włanie się przepoczwarza, to by wiele wyjaniało - pomylała. Niektóre z wampirów, gdy ich ciała stawały się powolne i słabe ( słowem, wtedy, kiedy wchodziły w wiek starczy), przeistaczały się w młodsze. Włanie wtedy wampiry odznaczały się wzmożoną aktywnocią, potrzebowały wiele młodej krwi. Widocznie ten okaz był nie tylko stary, ale i rniewyżyty, bo nie doć, że opił się jej krwi, to jeszcze brutalnie ją zgwałcił.

Mona usłyszała głosy i trzask gałązek. Była pewna, że to sanitariusze.

- Tutaj! - wrzasnęła i biegnąc wzdłuż muru, uciekła. Skoczyła na drzewo, którego gałęzie wystawały ponad mur. Kolejny skok nie udał się. Upadła na trawę za murem, bolenie obtłukując sobie rcztery litery. Wstała, otrzepała spodnie i truchtem pobiegła przez pola. Zagajnik zbliżał się coraz bardziej, a wraz z nim chwila, na którą Mona czekała od czasu, kiedy dowiedziała się, że jest wilkołakiem. Swojego rodzaju inicjacja, po której już żaden z innych wilkołaków nie będzie się z niej miał. Zniszczy wampira i ...

Nagle prywatną drogą nadjechał niebieski - biały polonez z kogutem na dachu. rCzworonożni wzięli Monę za gwałciciela lub przynajmniej wiadka. Jeden z nich mówił w jej stronę przez megafon, kolejne policyjne auto nadjeżdżało z drugiej strony. Dziewczyna zawróciła i najszybciej jak umiała dobiegła do muru. Po chwili szła energicznie parkowymi cieżkami.



Aspirant Wykrocki odłożył obdrapany megafon na tylne siedzenie. Westchnął ciężko. Była końcówka jego dyżuru, kiedy wezwano policję. Najpierw mylał, że smarkacze opiły się i znów robią sobie żarty z pracowników porządku publicznego, ale kiedy pogotowie zaczęło nadawanie, zebrał swoje gadżety i zadzwonił po resztę ekipy. Przed wyjciem wyłączył komputer i wiatła, przygotował celę na szybkie i bezproblemowe zamieszkanie i dopił kawę. Był wciekły, wezwanie przerwało mu internetową rozmowę z Lilianną. Lilianna była kobietą, którą poznał na czacie. Przysłała mu nawet swoją fotografię. Była piękna i jakby skąd ją znał. Aspirant pokładał w tej znajomoci duże nadzieje i każda przeszkoda w drodze do ustalenia ich pierwszego spotkania wprowadzała Wykrockiego w furię.

Kiedy wyszedł z komisariatu, na podjazd wjeżdżały ich dwa jedyne radiowozy. Wsiadł do prowadzonego przez Irka i włączył kogut.

- Po cholerę włączasz? Napastnik nam się zmyje! - ofuknął go Młody przez radio. Młody miał bardzo wygórowane zdanie o policji i z pewnocią naoglądał się za dużo filmów amerykańskich.

- I tak pewnie prysnął, jak karetkę usłyszał albo wtedy, jak to go nakryli i zadzwonili - powiedział do radia Irek, jak zwykle spokojny i opanowany. Jechali nieprzepisowo, osiemdziesiątką. Nikogo w miecie nie było, więc mogli się rozpędzić.

Po kilku minutach zbadali teren, Irek pojechał na komisariat ze zgarniętą dwójką smarkaczy. Dowództwo obrał Tadek, którego to Wykrocki nie znosił. Tadek, nie doć, że o rok młodszy i stał w hierarchii wyżej od Wykrockiego, to jeszcze uwielbiał Młodego. I tym razem poszedł żółtodziobowi na rękę i zgodził się na pocig za sprawcą. Polonezy wyciągały na pełnej mocy zaledwie 90-tkę, ale i tak czuł się niczym w jakim sportowym ferrari. Jechali polną drogą prowadzącą przez ziemie Kowalskiego, kiedy Młody wypatrzył człowieka, biegnącego w stronę zagajników. Podniecony Młody zaczął niemal piszczeć z radoci, a Tadeusz powiedział: Daj megafon! Rad nie rad, Wykrocki podał plastikową tubę Tadkowi, a ten wychylił się przez okno i zaczął mówić: rStop! Tu policja! Proszę zatrzymać się i podnieć ręce! Jestecie zatrzymani! Powtarzam: STAć!!! Wykrocki przykleił twarz do szyby. Z drugiej strony nadjechał Irek, który odwiózł zatrzymanych i nadal chciał brać udział w akcji. Owietlał podejrzanego reflektorami radiowozu.

Wykrocki nigdy nie widział takiego człowieka. Poruszał się szybko i zwinnie jak kot. Przelazł przez mur, a raczej go przeskoczył w niewiarygodnie krótkim tempie. Takich wyczynów nie widział od czasu, gdy kilka tygodni temu puszczali w telewizji Bonda. Podejrzany przelazł przez mur i zniknął im z oczu.

- Już go nie dogonimy - powiedział Młody. Tadek z westchnieniem oddał megafon Wykrockiemu. Będzie miał masę papierkowej roboty. Jego podwładny uciekł mylami do przyjaciółki z czatu. Pewnie obrazi się, że ją zignorował. Odłożył megafon...



Klęła w duchu. Jutro na dziewięćdziesiąt procent lad krwiopijcy będzie zatarty. Niepotrzebnie przestraszyła się policji. W końcu jest bojaźliwą panienką czy wilkołakiem, polującym na wampiry? Nagle zahaczyła o co nogą i przewróciła się. Niespodziewany bliski kontakt z glebą na chwilę ją zamroczył. Potrząsnęła głową i spojrzała w bok, szukając przyczyny swego upadku. Na trawie, w dziwnej pozie, leżał chłopak. Mógł mieć około osiemnastu, siedemnastu lat. Był ubrany w skejtowskie spodnie z krokiem w kolanie, rozciągniętą bluzę i markowe adidasy. Mona wyczuwała w nim życie. Naraz chłopak poruszył się. Oderwał głowę od ziemi i zwymiotował. Potem utkwił niewidzący wzrok w Monie.

- O, Nicz! - rzekł z zaskoczeniem i umiechnął się. - Nicz!Będę...robotę. Wiesz? Widziałem...go...jebaniutki wampirek - Mona nadstawiła uszu. - ...zasrany szablasty...trza go usiec...wiesz, że on Arlettę...Arlettę... ten, tego...Ueeeeeeech! - Kolejna porcja wymiocin powędrowała w trawę. Kwany odór na wpół przetrawionej wódki wywołał u Mony jeszcze większe uczucie wstrętu, niż zapach krwi i wampira. Chłopak podjął w końcu przerwany wątek - O, Nicz!...robota...czeka...kurwa go...jak ty...mogę...ten, no? Mamo...spierdalaj... - przerwał. Głowa opadła w kałużę wymiocin. Z największym obrzydzeniem Mona odwróciła go na plecy, żeby nie udusił się. Mylała o tym, co przed chwilą wybełkotał. Pewne było, że ten rgociu był wiadkiem dzisiejszych, makabrycznych wydarzeń. Wstała i z obrzydzeniem splunęła w trawę. Dokładnie przyjrzała się twarzy chłopaka. Jeli go rozpozna, trafi do reszty jego znajomych, a tym samym do kolejnych wiadków. Twarz miał znajomą, a bardzo jasne włosy utwierdziły ją w przekonaniu, że go zna. To był Biały, bliski kumpel Kaki. Tak więc jutro, najdalej pojutrze powinna wszystko wiedzieć. Czasem życie w małym miasteczku miało także duże zalety.... Spojrzała w gwiazdy. Ranek był blisko, jeszcze tylko dwie godziny do wschodu słońca. Zostawiła chrapiącego Białego i odeszła cieżką, ziewając. Mimo zmęczenia i tak dzisiaj już nie zanie. Wampir był zbyt blisko...

Była roztrzęsiona, adrenalina buzowała jeszcze w jej żyłach. Wrażenia z nocnej eskapady zajmowały jej głowę, spychając na dalszy plan wszystkie inne sprawy. Około siódmej wzięła szybki prysznic, ubrała się, wzięła trochę rzeczy i zeszła na parter domu.

Mieszkała w jednym z nielicznych piętrowych budynków w centrum. Jej dom był duży, zbyt duży jak na trzyosobową rodzinę. Piętro zajmowała jedynie Mona, której pokój i łazienka były tam jedynymi używanymi pokojami. Na parterze mieciły się kuchnia i sypialnia rodziców, nie licząc wielu małych i niefunkcjonalnych pokoików, pozostałoci po niegdy mieszkającej tu wielopokoleniowej rodzinie.

Mylała, że rodzice jeszcze pią, ale natknęła się na mamę. Matka, trzydziestodwuletnia blondynka o ładnej twarzy i niebieskich oczach, stała w koszuli nocnej przy kuchennym oknie.

- Gdzie ty się znowu wybierasz? - warknęła. - Ciągle się szlajasz po tym miecie, zamiast wziąć się do nauki! Twój angielski...

- Dzień dobry - prychnęła ze zniecierpliwieniem Mona. Matka znowu zaczęła swoje wykłady. Uwielbiała wyrzucać swojej córce wszystko - nie tylko drobne błędy takie jak źle starte kurze czy gazety na podłodze, ale także to, że zmarnowała życie jej i ojcu.

- Julia, ty mi tu nie pyskuj! - zagroziła pani Monika (bo tak jej matka miała na imię )

i zamachała trzymaną w dłoni cierką. - Ja w twoim wieku...

- Mam wakacje! I mam doć twoich wywodów! - przerwała jej córka, trzęsąc się ze zdenerwowania. - Wychodzę!

Trzasnęły drzwi. Monika nalała sobie kawy i usiadła przy stole, zupełnie spokojna. Przypomniała Monie, cóż z tego, że w ostrych słowach, o Zasadach. Leżąca na stole komórka zabuczała. Monika wzięła ją do ręki i przeczytała rshort message. Tak jak się spodziewała, córka pamięta wciąż o Zasadach. Wróci na obiad, zgodnie z Zasadami. Wie, że jeli nie wróci w porę, złamie je. Wie, że wtedy dostanie karę. Monika wypiła parujący płyn i z umiechem na ustach poszła do męża.

Mona szła szybko, tak jak zwykle, gdy była wkurzona. Pochyliła głowę. Kim ONA jest, żeby jej tak upadlać życie? Ciągle jej wszystko wytyka, za kogo ONA się uważa? To, że jest jej matką, nie uprawnia JEJ do tego, żeby tak się zachowywała! Jak to się stało, że Mona jest JEJ córką? Przecież ONA nawet nie wie, że Mona jest wilkołakiem! A może wilkołaczycą? Pluć na to!

Kaki, oczywicie, jeszcze nie było. Była to jedna z ludzkich cech, które denerwowały Monę. Jak można najpierw się z kim umawiać, a potem się spóźnić? W ogóle ludzie są strasznie aroganccy. Uważają wilkołaki za nie wiadomo jakie bestie, wypisując o nich bzdury, a sami często nie są lepsi.

- Dżulia, heeeej! - głos nadchodzącej Kaki wyrwał ją z zamylenia. Kumpela szła od strony przystanku autobusowego, pod rękę z inną koleżanką. Kiedy podeszły, wycałowały Monę

i zaczęły od razu trajkotać.

- Ale mamy niusy! - zaczęła Kaka, ładna dziewczyna w obcisłych dżinsach i z rudymi pasemkami we włosach.

- No, dopiero co obgadałymy wszystko z Maryką - dodała ta druga.

- Jakie niusy? - zapytała zaciekawiona Mona. Miała nadzieje, że dziewczyny wiedzą cos więcej o wczorajszej krwawej imprezie.

- Białego przymknęli! Za gwałt! - radonie zapiszczała Kasia. rJakby to, że go zgarnęli, byłoby czym wesołym! Fajnych ma przyjaciół ten Biały - pomylała Mona, ale podtrzymywała temat: - A kogo kto? - spytała.

- Podobno było paru. Cała paczka Białego i z dziesięciu innych, ale wszystkiego się wypierają! Biedna Arletta... - poinformowała ją z udawanym współczuciem koleżanka Kasi.

- Nie znasz Arletty?! - zganiła Monę Kaka, widząc niewyraźny wyraz twarzy kumpeli. - To ta pierwsza dupodaja w powiecie! Taka blondyna farbowana - Kaka wyliczała przywary zgwałconej.

- Widzę, że cię to w ogóle nie rusza - zauważyła druga. Mona zauważyła w jej oczach podejrzenie, więc szybko powiedziała:

- Wiecie, ona miała wypisane na twarzy słowa rzgwałć mnie. Problem tylko, kto to w końcu zrobił i kto zawiadomił policję...

Dziewczyny zaczęły niepohamowanie chichotać. Mona szybko ucięła temat i wymigała się od dalszej konwersacji pilną do załatwienia sprawą. Przeszłą dwie ulice i stanęła pod cukiernią o beznadziejnej lokalizacji, bo zbyt oddalonej od szkoły i kocioła (po lekcjach i mszy w lato ludzie chodzili zwykle tabunami do drugiej, konkurencyjnej i bliżej położonej ). Cholera jasna, niczego szczególnego się nie dowiedziała, prócz tego, że Biały siedzi w areszcie. Wyciągnęła portfel. Miała tylko dwudziestkę, ale to powinno jej starczyć na bilet do Rawy. Wróciła się na przystanek. Autobus miała za pół godziny, Kaka z koleżanką zniknęły z pola widzenia. Idealnie...

Stała przed komisariatem. Beznadziejna tablica raziła ją w oczy nadmiarem kłamstw i obłudy: rKOMISARIAT POLICJI W RAWIE śRODKOWOPOLSKIEJ: PRAWO, SPRAWIEDLIWOść, PATRIOTYZM. Jak na razie fale zagłuszało radio, grające w biurze którego z rCzworonożnych. Podeszła pod okratowane okna budynku, przykucnęła i wyostrzyła słuch. Usłyszała lekko stłumione przez radio rozmowy.

- Mówię, że to nie ja! - krzyczał jaki młody chłopak. - Zmyłem się po 23. i piłem sam. Nic na mnie nie macie!

- A wczeniej mówiłe, że po 24. Chcesz zmienić zeznania? - odpowiedział mu głęboki baryton. Mona wyobraziła sobie policjanta o zaroniętej facjacie i w przepoconym mundurze.

- Czego tu siedzisz? - usłyszała Mona. Słowa wypowiedziane przez stojącego obok mundurowego zabrzmiały jak wrzask. Szybko przestawiła słuch na zasięg odpowiedni dla normalnego człowieka. Mundurowy przegonił ją spod okna, wsiadł do radiowozu i odjechał. Mona, niezrażona tym, że raz została przyłapana, wróciła do swego miejsca przy oknie

i wytężyła ponownie słuch. Bardzo zależało jej na informacjach.

- Więc powtórz, w co był ubrany?

- Skórzana, czarna kurtka, wąskie dżinsy buty. Mocno zniszczone buty. Długo jeszcze? Przecież mówię, że nie znam gocia! - Mona wreszcie rozpoznała głos Białego.

- Ty nam, mały, nie utrudniaj ledztwa, bo cię zamknę na 48 godzin - zagroził policjant. - Albo na dłużej, w końcu to był gwałt z usiłowaniem morderstwa...

Przez kolejne pół godziny słychać było tylko, jak Biały wykłóca się z policjantem. Jednak Mona zdobyła cenną informację - ubiór wampira. Czarna skórzana kurtka i dżinsy wskazywały na to, że jest typem niegrzecznego pedałka. Zniszczone i niemodne buty były dowodem przepoczwarzania się owego osobnika. Buty pewnie należały do niego od wielu lat, nie stać go było na nowe, nic dziwnego, że były mocno schodzone.

Wstała i ostrożnie zajrzała przez okno. Błąd, nie to biuro. Podeszła do następnego. Pomieszczenie za oknem okazało się celą. Dopiero czwarte okno okazało się być tym właciwym. Biały, wciąż utytłany w błocie, trawie i wymiocinach, siedział tyłem do okna. Strasznie mierdział. Przed nim stało biurko, a za biurkiem siedział policjant pod pięćdziesiątkę. Nie był zaronięty, ale faktycznie mundur kleił mu się do ciała. Nieudolnie próbował naladować gliniarzy z amerykańskich filmów, popijając z plastikowego kubka kawę i paląc papierosa. Na biurku leżał stosik papierów, zapewne zeznania Białego. W kącie pomieszczenia jaki młodzik stukał na klawiaturze starego komputera, zapisując zeznania na twardym dysku. Mona zatrzymała wzrok na papierach. Mrużąc oczy, starała się odcyfrować zawiłe pismo policjanta. Nie udało jej się. Przycisnęła twarz do szyby i skorzystała z paru wilczych cech. Odczytywała słowa z mozołem: rbrunet...redniego wsrostu...brak sczegulnych znakuf...stare buty. No tak. Brunet, wzrost redni, zero znaków szczególnych prócz tego, że pije krew młodych kobiet i dziewcząt, niekoniecznie dziewic. Sfrustrowana Mona odeszła od okna. Wytężyła słuch, ale nie słysząc nic innego, prócz kłótni przesłuchiwanego i policjanta, oddaliła się. Zegarek w komórce wskazywał pół do pierwszej. Obiad będzie za pół godziny. Jeli się popieszy, zdąży na autobus i nie naruszy żadnej z Zasad...



Biały wyszedł z komisariatu koło czwartej po południu. śmierdział niemiłosiernie. Od rana matka bombardowała go sms- ami. W końcu odważył się zadzwonić.

- Halo?

- Jezu! Daru, to ty? - matka odebrała już po pierwszym sygnale - Co ci się stało? Jeste cały i zdrowy? Boże, Daru, gdzie ty się podziewał?

Znowu histeryzuje, pomylał Biały i oznajmił zgodnie z prawdą: - Byłem na policji. Zatrzymali mnie jako wiadka.

- Matko Jedyna, Daru! W co ty się znowu wpakował? - głos w słuchawce zabrzmiał wyjątkowo dramatycznie.

- Zgwałcili Arlettę. Ale to nie ja. Już wszystko im wyjaniłem i pucili mnie. - Biały próbował uspokoić matkę. Zamiast tego wywołał jednak kolejny atak histerii.

- Gdzie ty się znowu szlajał? Zgwałcili...Boże Jedyny! Pewnie znowu się schlałe, jeste taki sam, jak twój ojciec! Biedna ta dziewuszka...Co ty znowu wyprawiał?

- Nie porównuj mnie z nim! - wycedził przez zacinięte usta Biały.

- Jak to nie porównuj? Jeste taki sam, jakby cię wysrał! Dokładnie taki sam! W domu nie ma co jeć, znowu przebimbał całą rentę! Przepieprzyłe z panienkami całą rentę po ojcu! - kobieta wykorzystała okazję, żeby wylać z siebie wszystkie żale. - A teraz wylądowałe na policji! Na kogo że wyrósł? Nie tak cię wychowałam! Boże, jedyne dziecko i czemu takie niewdzięczne? Wyroniesz na kryminalistę, jak się tak będziesz włóczył po nocach jak jaki...jaki wilkołak!

- Będę za godzinę! - warknął Biały i rozłączył się. Pogrzebał w kieszeniach i namacał kilka dwuzłotówek, które zostały mu z imprezy w parku. Akurat na bilet powrotny.



Małomiasteczkowej młodzieży nie zraziła historia Arletty. Impreza w wiejskiej dyskotece, planowana z pompą od kilku miesięcy ( bo urodzinowa), miała się odbyć zgodnie z planem. Biały zaparkował i wysiadł ze swojej zdezelowanej nysy. Dyskoteka nosiła z angielska nazwę rDangerous. Biały poprawił markowe dresy i ruszył do wejcia. Nie zbliżył się znacznie do dyskoteki, a już uderzyła w niego muzyka tak głona, że zdawało mu się, iż zaraz w ywierci mu w mózgu wielką dziurę.

Pchnął drzwi. Wewnątrz było mnóstwo ludzi, szczególnie niewyroniętych młodzików z gimnazjum. Biały przeciskał się przez tłum, wolno posuwając się w kierunku schodów.

- Yo, ziomal!

- Siemasz, Biały!

- Hej, stary! Już cię wypucili?

Białego znali tu chyba wszyscy. Ciągle kto rzucał w jego stronę rjoł albo głupi tekst o policji. Trochę zaczynało go to denerwować. Wszedł po schodach na piętro, ryzykując upadkiem w dół, spowodowanym ciągłym napieraniem rozochoconego tłumu. Na piętrze był mniejszy cisk. Zakochane pary ( te nie zakochane także) obciskiwały się po kątach. Ci mniej lubieżni wpatrywali się sobie w oczy przy stolikach. Paru przyjaciół Białego ( bo wrogów nie miał, prócz wampirów) pociągało piwsko z kufli, gdyż z puszek w dyskotece jest niekulturalnie. Niegroźny wampir, podstarzały Heniek, siedział w wolnym od flirciarzy par, waląc z gwinta. Biały podszedł i usiadł przy nim, na wolnym krzele.

- Witoj, wilka...hyk!...łaczku - Heńka zaczęła lekko męczyć pijacka czkawka. - Wła-

nie...hyk!...tu se...hyk!...popijom lwie mleczko.A...hyk!...co u ciebie?

Biały przeciągnął się, aż zatrzeszczały koci.

- Zero twoich brudnych znajomych, prócz jednego. Napatoczył się taki i nie daje dziewuchom spokoju. Wiesz co o nim? - zwierzył się Heńkowi. Sam Heniek, mężczyzna pod 60-tkę o naturze wiejskiego filozofa i wyglądzie żulika spod budki z piwem, był niegroźny. Czasem zakatrupił jakiego kurczaka albo cielaczka, ale poza tym nie był rządny krwi.

- Ano, krynci...hyk!...się...hyk!....tu toki...hyk! - Heniek przerwał z powodu wyjątkowo złoliwego napadu czkawki. Wychylił duszkiem szklankę mineralnej bez gazu.

- Taki młody w czarnej skórze? - Biały potrząsnął heńkowym ramieniem ze zniecierpliwienia i podniecenia, aż woda wylała się Heńkowi ze szklanki i zamoczyła koszulę i spodnie wampira.

- Joki tam...hyk!...kurwa, młody? Stare to...hyk!...jak gacie Lenina...hyk!...To ty taki...hyk!...znowco z dziodo prodziodo...hyk!...a sie nie poznałe...hyk!...że kurestwo się...hyk!...przepoczworzo?

Słowa prawdy lekko wstrząsnęły Białym. Nie wziął wczeniej pod uwagę tego, że wampir mógł włanie przechodzić metamorfozę.

- pewnie przyjdzie dzi na imprezkę...tyle dup wokoło, nie sądzisz? - powiedział powoli.

- Z pewnocio...hyk! - rzekł Heniek i jednym haustem opróżnił zawartoć swojego kieliszka. Biały pożegnał się z nim i podszedł do barierki. Patrzył na tańczących w dole ludzi. Wzrokiem szukał wampira. Był zupełnie czysty, mógł więc wyostrzyć zmysły. Wciągnął głęboko powietrze. W mieszaninie zapachów wyczuł drugiego wilkołaka! O mało nie spadł ze schodów. Mięnie napięły się, włosy lekko zjeżyły. Ponownie rozejrzał się po sali. Stopniowo lustrował wzrokiem całe pomieszczenie, zapisując w pamięci twarze zebranych. Po krótkiej chwili przymknął oczy i wyrzucał z obrazu sali wszystkich znajomych - znał ich przecież, wiedział, kim są. Byli poza podejrzeniami. Po pięciu minutach został mu obraz tylko kilku ludzi, bawiących się pod samą konsolą didżeja. Biały szybko zszedł ze schodów. Powietrze stawało się coraz gęstsze. Momentalnie zapomniał o poszukiwaniach wampira, cały jego umysł skupił się tylko na jednym - drugim wilkołaku.

Był tuż pod głonikami. Leciała włanie jaka taneczna wersji disco - polo, typu rTopless. Co mniej wybredni szaleli na parkiecie. Biały mocno czuł drugiego. Nie wiedział o nim nic, prócz tego, że jest młodym wilkołakiem. Gorąco pragnął dowiedzieć się, czy jest rywalem, czy może jest niegroźny. Nieznajomi byli wyżelowanymi facetami w obcisłych koszulkach, obmacującymi odpicowane na glans panienki w mini krótkich na 15, 20 centymetrów. Teraz jednak nie długie nogi panienek zajmowały głowę młodego wilkołaka.

W końcu go znalazł. Stał pod cianą, w ciemnym kącie. Biały tańczył blisko. Nie wiedział, jak do niego zagadać, żeby rnie wyjć na debila. Miał cichą nadzieję, że drugi czuje to samo.



Mona była poirytowana.

Biały ciągle kręcił się w pobliżu, skutecznie odpędzając chłopaków, a przyciągając tabuny dziewczyn. Jak w takiej sytuacji miała odnaleźć wampira? Przecież tu nie przyjdzie z własnej woli, ma za dużą konkurencję...Mona musi opucić swoje idealne miejsce obserwacyjne i wyjć między ludzi. Może jako przepcha się do schodów? Wejdzie na piętro, kupi co do picia, wróci do barierki i będzie obserwować. To niezły pomysł, wart spróbować. Mona zaczęła przepychać się przez tłum...





Białego zatkało. Włanie tańczył z jaką niezłą laską, zezując na kryjówkę drugiego, kiedy ten wyszedł. To była...Dżulia, kumpelka Kaki! Poznali się parę miesięcy temu. Pamiętał, że wtedy też wyczuł wilkołaka, ale po paru browarach nie mógł skojarzyć, kto kim jest.

Dziewczyna miała na sobie bojówki i koszulkę, przypominającą w dotyku jedwab. Miała czarne, krótkie włosy i w ogóle była niezłą laską. Równa dziewczyna, rzadko trafiający się typ rziomal - girl. Biały był nie tyle zaskoczony, co wstrząnięty. Ona miała polować na wampiry? Przecież miała dopiero jakie szesnacie lat na liczniku! W końcu on zaczął mając piętnacie, ale to zupełnie co innego.

Włanie, wampiry! Białemu momentalnie odechciało się polować na nie. Co nie oznacza, że w ogóle dzi nie będzie polował...



Mona włanie stała przy barierce na piętrze i obserwowała rozbawiony tłum, gdy przypałętał się Biały.

- Yo, Dżulia! - powitał ją szpanerski. - Może napijemy się drinka?

Czy ten idiota wie, że ona ma dopiero szesnacie lat?

- Yo, Biały - odpowiedziała niechętnie i dodała - Może kiedy indziej...

Jak doroniesz, mendo - pomylała. Biały zaczął co tam mamrotać pod nosem, ale Mona zignorowała go. Zauważyła wampira.

Zgodnie z tym, co usłyszała pod oknami komisariatu, był redniego wzrostu brunetem, całkiem nawet przystojnym. Miał na sobie te same ubrania, co w czasie gwałtu. Mona głęboko wciągnęła powietrze.

- Mam cię - szepnęła i nie zważając na wciąż mówiącego Białego, zbiegła ze schodów

i szybkim krokiem podążyła w stronę wampira. Biały deptał jej po piętach.

Wreszcie Mona znalazła się obok krwiopijcy. śmierdział charakterystycznie dla swojego gatunku miercią, czosnkiem ( który, na przekór mitom, uwielbiają!), krwią i...Old Spice'm. Kręcił w tańcu długonogą panną, jedną z wioskowych kurewek. Dziewczyna umiechała się promiennie, kręcąc biodrami. Pewnie była przekonana, że trafiła na fajnego gocia.

Mona starała się mieć ich na oku. Niestety, Biały zaczął skakać wokół niej w żałosnej parodii tańca. Uznała go za niegroźnego wariata i zaczęła tańczyć, wodząc wzrokiem za wampirem. Grunt, to się nie wyróżniać.

Po kilku numerach, pozbawionych sensu w tekcie i rytu, wampirek i panna dyskretnie udali się na zewnątrz. Mona zauważyła to dopiero po jakich dwóch, trzech minutach. Zaklęła siarczycie. Odepchnęła Białego, skutecznie ograniczającego jej pole widzenia. Chłopak odskoczył, zaskoczony i obrażony. Mona popieszyła do wyjcia.

Nie trzeba było długo się zastanawiać, żeby odgadnąć, gdzie udali się rpan pijawka

i chętna. Mona skierowała się ku gęstym krzakom, rosnącym nieopodal dyskoteki. Szła, kierując się nasilającym się stopniowo wampirzym zapachem. Idiota, w ogóle nie zachowywał rodków bezpieczeństwa. Mona tę nie dbała o to, czy słychać trzask gałązek, pękających pod jej butami. Raz po raz płoszyła jakie pary, które oddalały się szybko, nie szczędząc jej bluzgów i innych gorzkich słów, wyrażających pogardę.

Wampir leżał włanie na dziewczynie i miał zabierać się do jej szyi, kiedy Mona skoczyła mu na plecy i oderwała go od niedoszłej ofiary. Długonoga poderwała się z piskiem i uciekła, przyciskając bluzkę do nagiej piersi. Wampir natychmiast podniósł się z trawy i wyszczerzył kły. Oczy rozbłysły czerwienią. Mona odbiła się od ziemi i przeskoczyła nad wampirem, bezszelestnie lądując kilka metrów za nim. Wampir spojrzał na ramię, rozharatane przez nóż Mony. Tymczasem dziewczyna stanęła w pozycji bojowej, z lewą nogą wypadową

i niesionym ramieniem, uzbrojonym w lniący nóż myliwski. Mona nieźle się wczoraj namęczyła przy jego ostrzeniu.

- Sprytna z ciebie bestia - powiedział, umiechając się podle.

- Owszem - wychrypiała Mona, nienawykła do pogadanek z potworami, które miała włanie umiercić. Wampir rozwarł paszczę i rzucił się na dziewczynę. Ta uskoczyła w bok i zgrabnie okrążyła wampira, rzucając nożem w jego plecy. Potwór rykną przeraźliwie, starając się pozbyć noża. Ten utkwił jednak głęboko między łopatkami. Ciemnofioletowa krew ciekała po jego plecach na osrebrzoną księżycowym wiatłem trawę. Mona wyczytała w zmrużonych oczach potwora groźbę. Pozbawiona noża, ale nie szans na zwycięstwo, Mona obracała w dłoniach osikowy kołek. Spojrzała na półksiężyc i zebrała całą swą odwagę. Ujęła pewnie kołek w dłoni i skoczyła na wampira. Lewą ręką trzymając się jego włosów i opierając stopami o klatkę piersiową, zadawała ciosy na olep. Tłukła wyrywającego się krwiopijcę w twarz. Wreszcie wymierzyła w serce i uniosła uzbrojone ramię, pragnąc zadać ostateczny cios, kiedy nagle wyrzuciło ją w powietrze. To wampir zdołał ją z siebie zrzucić.

Upadła w gęste krzaki, które zamortyzowały upadek, ale za to niemiłosiernie ją podrapały. Tymczasem wampir zdołał wyjąć nóż i kulejąc, zmierzał w jej kierunku. Nie uciekał, wiedząc, że ona będzie go gonić. Mona podniosła się ciężko. Wciąż miała ze sobą kołek. Mięli równe szanse - wampir był ranny, ona obolała po upadku. Poza tym on od dawna nie walczył, widać to było w jego niemrawej obronie.

Naraz rozległ się suchy trzask. Wampir zmienił się na twarzy: zrobił się biały, wytrzeszczył

oczy w wyrazie niemego zdziwienia. Po kilku sekundach padł w trawę, odsłaniając stojącego za nim chłopaka o białych włosach. Chłopak zabezpieczył pistolet i schował go za pasek spodni.

- Rzuć kołek! - zawołał w jej stronę. Mona poruszyła wargami, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Patrzyła tępo na wampira, wokół którego coraz bardziej powiększała się plama krwi. Wreszcie odwróciła wzrok na Białego.

- Zabiłe go! On był mój! - powiedziała wciekła - To był, kurwa, mój wampir!

Biały spojrzał na nią, zaskoczony: - Nie baw się w egzorcystę! - warknął. - To robota dla znawców tematu.

- Co ty pierdolisz? - prychnęła Mona. - Ty znawcą? Też mi co! Cały czas zabawiałe się na parkiecie, a wampira miałe pod nosem! - zamilkła na chwilę, przyglądając się srebrnemu rogalowi, wiszącemu na niebie. W końcu spytała - Załatwiłe go srebrnym pociskiem?

- Jak to srebrnym? - Biały zrobił głupia minę.

- Cholera jasna! - zdążyła krzyknąć Mona, nim Biały został mocno pchnięty wprzód. Wampir stał, lekko się tylko chwiejąc.

- Zapomniałem o srebrze, miałem tylko ołów - zaczął się niewyraźnie tłumaczyć Biały, ponownie strzelając w wampira. Ten padł na ziemię.

- Jak zwykle! Co za debil! - Mona była w furii. - Tłumik wziął, ale o srebrze zapomniał!

- No co się wciekasz? Nie mam w domu ani grama srebra! Poparzyłbym się - wrzasnął poirytowany Biały.

- Też mi problem - fuknęła Mona.

- Nie parzy cię? - Biały był wyraźnie zaskoczony.

- Nie czas na dyskusje! - Mona zbladła na twarzy. - Patrz!

Wampir uciekał przez zarola.

- Mówiłem, żeby mi dała ten pieprzony kołek! - Biały męczył się z pistoletem. Wreszcie wycelował i strzelił. Usłyszeli głone przekleństwo. To podniosło ich na duchu. Pobiegli za uciekającym wampirem.

Przedzierali się przez gęstwinę splątanych krzaków. W końcu Biały namierzył wampira

i dotkliwie poranił go kulami. Gdy ten tylko zwolnił, Biały skoczył nań i powalił na ziemię, waląc kolbą pistoletu po łbie potwora. Wampir pluł krwią i wybitymi zębami, wił się i charczał. Mona podała Białemu kołek. Chłopak wbił go w serce wampira. Krwiopijca zaskowyczał z bólu. Jego oprawca z makabrycznym umiechem na twarzy wbił go jeszcze głębiej, przekręcając parę razy tak, że ten przebił wampira na wylot. Biały uskoczył. W jednej chwili wampir stanął w płomieniach. Okropny, przepełniony grozą i bólem wrzask obudził cztery okoliczne wsie. Zawyły psy, dzwony kocielne zabiły na alarm, rozległo się wycie syren. Ludzie wybiegali z domostw na podwórza, próbując zlokalizować centrum krzyku. Bezskutecznie. Po kilku chwilach wrzask ustał tak niespodziewanie, jak się pojawił.



Z wampira została tylko niewielka kupka popiołu, którą natychmiast rozwiał wiatr. Biały pochylił się.

-Czego szukasz? - spytała Mona. Biały namacał długą na osiem i grubą na półtora centymetra żelazną drzazgę. Chłopak wyprostował się i pokazał ją Monie. Ta zabrała mu drzazgę i jęła obracać ją w palcach.

- Powinnimy oddać ją Niczowi. - powiedział Biały, pokazując na błyszczącą w nikłym, księżycowym wietle drzazgę. - Niech zaznaczy w aktach, że przeszła inicjację.

- Nie, to ty załatwiłe cholerę. - Mona oddał przedmiot chłopakowi.

- Masz talent, na pewno niedługo znajdziesz sobie następnego. - powiedział Biały po krótkiej chwili milczenia.

- Jasne... - westchnęła Mona z lekkim odcieniem goryczy w głosie, poczym dodała - nie chowaj gnata za pasek, bo ci odstrzeli co nieco.

Biały prychnął miechem, ale wyjął pistolet zza paska. Szybkim krokiem doszli na parking i odjechali zdezelowaną nysą Białego w kierunku miasteczka. Powoli gasły światła w oknach wiejskich chałup, wyrwanych przed chwilą ze snu krzykiem ginącego wampira. Impreza w Dangerous trwała nieprzerwanie - ludzie pili i bawili się przy remixach disco - polo. Słowem, było wesoło. A do pełni jeszcze daleko...
http://s11.bitefight.onet.pl/c.php?uid=27444

4
-Yo, ziomal! - Bymba, tym razem w białych dresach z czerwonymi detalami, czyli jak najbardziej patriotycznie, skoczył do niego pierwszy. Podali sobie ręce w geście przywitania.

- Co długo cię nie było. - Niewysoki chłopak z podrapanym policzkiem odsunął Bymbę na bok i wykonał kilka ziomalskich gestów na dzień dobry- - Puszczałem ci sygnały, matołku!



To było najbardziej ziomalskie i morowe ;D



Wybacz w tym momencie przestałem czytać, przez pierwszą część tekstu nie zainteresowałaś mnie [czytaj czytelinka], a ten "ziomalski" tekst rzucił mną o ziemię. Jeszcze raz przepraszam, jak ktoś to skomentuje pozytywnie, to się przemęczę i spróbuję znależć ciekawszy fragment.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

6
Witaj!



Na samym początku chcę zaznaczyć, że nie potrafię profesjonalnie oceniać tekstów. Mogę Ci jedynie napisać, jakie mam odczucia jako czytelnik.



Zacznę od plusów:



1) Spodobało mi się, że akcję utworu umieściłaś w czasach obecnych. Nie czytałam zbyt wiele książek fantasy, ale zazwyczaj kojarzą się one z rycerzami, średniowieczem i mieczami :P, tak więc Twoje opowiadanie było miłym zaskoczeniem.



2) Slang – świetnie, że wprowadziłaś słownictwo używane przez grupę społeczną, którą opisałaś. Nie wygląda może to jakoś super świetnie literacko, ale odwzorowuje klimat środowiska.





3) Humor – tekst nie jest śmiertelnie poważny i ma kilka ironicznych, ciekawych wstawek  np.
Bymba, tym razem w białych dresach z czerwonymi detalami, czyli jak najbardziej patriotycznie, skoczył do niego pierwszy…
4) Podoba mi się, w jaki sposób budujesz dialogi. Niosą ze sobą emocje, przez co pozwalają wczuć się w akcję.



Przejdźmy do minusów:



1) Brak opisów otoczenia. Przykład: Jest impreza w parku. Biały budzi się, widzi wampira. Chce go gonić, ale ten ucieka przez mur… I w tym momencie w mojej głowie nastąpił zgrzyt. W parku, który ja wyrysowałam sobie w głowie (a moim 1. skojarzeniem był park w moim rodzinnym mieście), nie ma muru. Założę się, że Ty widziałaś w wyobraźni dokładnie, jak to wygląda, ale czytelnik nie za bardzo. Opisy mają wprowadzać przerwy w akcji po to, aby odetchnąć od ciągłego skupienia.



2) I tu przejdę do punktu drugiego. Akcja toczy się zbyt szybko. Opisałaś ją dość chaotycznie, bardzo dużo zdań pojedynczych lub bardzo krótkich, które w rezultacie ciężko się czyta. Czasami pędziłaś tak szybko, że nie wiedziałam, jaka jest już pora dnia w utworze i gdzie w ogóle znajduje się bohater
 Spojrzała w gwiazdy. Ranek był blisko, jeszcze tylko dwie godziny do wschodu słońca. Zostawiła chrapiącego Białego i odeszła cieżką, ziewając. Mimo zmęczenia i tak dzisiaj już nie zanie. Wampir był zbyt blisko...

Była roztrzęsiona, adrenalina buzowała jeszcze w jej żyłach. Wrażenia z nocnej eskapady zajmowały jej głowę, spychając na dalszy plan wszystkie inne sprawy. Około siódmej wzięła szybki prysznic, ubrała się, wzięła trochę rzeczy i zeszła na parter domu.


3) Czasami spowalniałaś akcję niepotrzebnymi wątkami: np. cały akapit o czterech policjantach i ich relacjach. Przyznam się, że się w nim pogubiłam i już nie wiedziałam, kto z kim jedzie w radiowozie, etc. A pod koniec utworu nie wiedziałam nawet, po co to pisałaś. Tak samo było z wprowadzeniem postaci matki Mony - wątek do niczego nie doprowadził ani niczego nie wyjaśnił.



4) Zauważyłam też, że tekst nie jest do końca dopracowany. Tzn. wydaje mi się, że nie sprawdziłaś go dokładnie przed wysłaniem: np.:
Wykrocki nigdy nie widział takiego człowieka. Poruszał się szybko i zwinnie jak kot. Przelazł przez mur, a raczej go przeskoczył w niewiarygodnie krótkim tempie. Takich wyczynów nie widział od czasu, gdy kilka tygodni temu puszczali w telewizji Bonda. Podejrzany przelazł przez mur i zniknął im z oczu.
Był jeszcze jeden fragment, którego nie mogę teraz znaleźć.



5) Za dużo dopowiadasz. Pewnych kwestii czytelnik sam może się domyślić. Nie musisz wszystkiego tłumaczyć, bo to sprawia, że tekst staje się naiwny. Np.:
Pozbawiona noża, ale nie szans na zwycięstwo, Mona obracała w dłoniach osikowy kołek. Spojrzała na półksiężyc i zebrała całą swą odwagę. Ujęła pewnie kołek w dłoni i skoczyła na…
Nie uciekał, wiedząc, że ona będzie go gonić. Mona podniosła się ciężko. Wciąż miała ze sobą kołek. Mięli równe szanse - wampir był ranny, ona obolała po upadku.




Ogólnie tekst mi się podobał i przeczytałam go chętnie. Myślę, że powinnaś popracować nad warsztatem literackim i może spróbować przeanalizować sobie kilka książek czy opowiadań pod tym względem, tzn. czemu akurat je czyta się łatwo i płynnie. Jak dla mnie dużym i niepowtarzalnym plusem jest to, iż potrafiłaś zacząć i skończyć opowiadanie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”