BYLEJAKIZM

1
Ilekroć myślę o losach tego pisma, pisma, którego nie zniszczył komunizm, zaś wykończył kapitalizm, a raczej jego parodia - dokucza mi depresja; lata temu krążyła po Polsce piosenka Sikorowskiego Nie przenoście nam stolicy do Krakowa. A ja sobie śpiewałem: nie przenoście nam Przekroju do Warszawy.

Niestety, moje modły trafiły pod niewłaściwe niebiosa i magazyn zszedł na dziady: jeżeli przed przeprowadzką w 2002 r. jego nakład oscylował w granicach siedmiuset tysięcy egzemplarzy, to po przenosinach, zmianie profilu i właściciela, dopełzł do czołówki marnych piśmideł o nakładzie nie przekraczającym trzydziestu tysięcy.

Kiedy więc mam wolne od myślenia o tu i teraz, gdy chcę się odprężyć, zaglądam do szafy zapełnionej starymi rocznikami tego czasopisma i wracam do lektur wywodzących się z czasu bajek o żelaznym wilku czy opowiastek o wierzbach na gruszce. Ogarnia mnie wtedy uczucie wściekłości, że jego poszczególne egzemplarze nie mogą udowodnić głuszcom i ślepcom, że za komuny też istniało kulturalne życie. Tu stara śpiewka: życie było wtedy (pod pewnymi względami) lepsze, bujniejsze, znacznie ciekawsze od teraźniejszego, wzbogacone o przeżycia z pogranicza duchowego wykwintu. Lecz, jak to bywa z podróżami po sentymentach minionej świetności, poczęły mnie dręczyć dwubiegunowe, naprzemienne reminiscencje, uczucia zabarwione goryczą, żalem i mgławicowymi euforiami.

Z jednej rozpierało mnie uczucie dumy na myśl, że nawet w chwilach, gdy po naszym kraju grasowały ideologiczne tłumoki, plenił się zamordyzm, potrafiliśmy przeciwstawić się tym idiotyzmom tworząc unikalny tygodnik. Natomiast z drugiej strony zastanawiam się, jak to możliwe, że w czasach, gdy nareszcie jesteśmy wolni od grasantów i nie gnębią nas jakiekolwiek cenzury, ciągle nie stać nas (przy obecnych zdobyczach technicznych!) na kontynuowanie wypracowanych i sprawdzonych wzorów wydawania takich pism, a przeciwnie, stać nas na ich likwidację.

Hołubimy w sobie ongisiejszy zwyczaj czytania kulturalnych periodyków. Z nawyku sięgamy do ich lektury, by już po chwili stwierdzić z rozczarowaniem, że jest coraz mniej znanych i lubianych, a powstaje coraz więcej przeciętnych, że zapanowała wszechobecna moda na korektorskie niechlujstwo czy niski poziom sztuki poligraficznej.

Nie ma w tym jednak nic dziwnego: to nasza cena za niedoinwestowanie kultury, bo za obecny stan rzeczy odpowiedzialny jest skandaliczny procent budżetu; podczas, gdy w innych krajach wydatki na naukę czy oświatę albo się zwiększają, albo utrzymują na wysokim poziomie, my jako kraj cywilizowany, a więc mądrzejszy od reszty Europy, ze wszystkich sił staramy się je zredukować.

Onegdaj narzekaliśmy na szarobury entourage socjalizmu, na wtłoczenie nas w przeciętność. Ponoć zakończył się najgorszy etap naszego istnienia w kraju nad Wisłom. Wszelako nie potrafimy go dotąd zastąpić efektywniejszym i znowu, jak za minionych lat, tkwimy w przedsionku do zwyczajności. Jest mi z tego powodu przykro, a podejrzewam, że nie tylko mnie, bo sprawa jakości edytowania czegokolwiek staje się coraz szerszym i niepokojącym zjawiskiem. Mógłbym więc znowu międlić polemiczne słowa, dlaczego jest nie tak, jak nie chcieliśmy, mógłbym przerzucać się samograjowymi argumentami, ile to nam się poplątało na odcinku kultury, ale czy od mojego marudzenia przybędzie rozumu tym, co go utracili?

A jak czytam, kto w nim pisał, zalewa mnie krew. Z autorów polskich: Maria Dąbrowska, Zofia Chądzyńska - kongenialna tłumaczka Julio Cortazara, Magdalena Samozwaniec, Stefania Grodzieńska, Izabela Czajka, Wanda Falkowska, Maria Zientarowa (Wojna domowa), Konstanty Ildefons Gałczyński, Sławomir Mrożek, Stefan Wiechecki, Jan Stoberski.

Jerzy Szaniawski drukował opowiadania o profesorze Tutce, Jan Kamyczek prowadził specjalną rubrykę savoir-vivre’u. Można było zapoznać się z literackimi rozważaniami Artura Sandauera, napawać twórczością Stanisława Dygata, esejami Jana Błońskiego, zza Żelaznej Kurtyny nadsyłali reportaże zza granicy Olgierd Budrewicz i Roman Burzyński, co w gomułkowskich czasach było ewenementem.

Rysunkami przyozdabiał tygodnik Antoni Uniechowski, Zbigniew Lengren zamieszczał swojego Filutka, ilustrował niezapomniany Daniel Mróz, wierszy dostarczali Jan Brzechwa, Janusz Minkiewicz, Ludwik Jerzy Kern, felietonami sypali Jerzy Waldorff i Lucjan Kydryński, a jego brat, Juliusz Kydryński, przetłumaczył Most na rzece Kwai, swoiste uzupełnienie filmu niedostępnego w naszych kinach wyświetlających radzieckie gnioty. W nim publikował swoje powieści (Katar, Śledztwo) Stanisław Lem. W nim też Piotr Skrzynecki przedstawiał swoją obrazkową powieść (Szaszkiewiczowa, czyli „Ksylolit w Jej życiu”).

Natomiast zgniły zachód reprezentowali Françoise Sagan, Curzio Malaparte, Franz Kafka, niedościgły humorysta - Roald Dahl, Luis Borges, Ramon Gomez De La Serna i wielu, wielu innych pisarzy, grafików, malarzy, których tekstów próżno by szukać na kulturalnej mapie innych czasopism. Tu znalazły bezpieczną przystań i to wokół niego skupiły się wybitne indywidualności tworzące niepowtarzalny klimat.

Wbrew socrealistycznym modom na intelektualną zgrzebność, dzięki konsekwencji, uporowi, dyplomacji w redakcyjnych rozmowach z ciemniakami od cenzury, narodził się znany i masowo czytany periodyk. Znany powszechnie, gdyż na ówczesnym „rynku” był wyjątkiem, odmianą, nieustannym udowadnianiem, że przy odrobinie dobrej woli może powstać coś wspaniałego, coś wyraźnie, dobitnie, namacalnie różniącego się od partyjnych zaleceń. Marian Eile, pierwszy Naczelny (od 1945 do 1969 r.) przeszedł do historii, a razem z nim wykruszyła się stara wiara i nastało WIELKIE BUM i nadejszły czasy zwycięstwa miernot.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

2
Owsianko, przeczytałem kilka Twoich felietonów.
Erudycji Ci nie brakuje, ale zwracasz uwagę tylko na ciemne strony życia. Z Twoich tekstów "bije" przesłanie: jest źle, coraz fatalniej. A może raczej jest inaczej - ani lepiej ani gorzej? Czy warto pielęgnować w sobie iluzoryczne przekonanie o tym, jak dobrze było kiedyś? Przecież ludzka pamięć działa wybiórczo. Chyba korzystnej byłoby skupić się na wykorzystywaniu możliwości, które przynosi każdy dzień.

Kiedyś czytałem artykuł o osobie głuchoniemej i ociemniałej, która skończyła studia (to był jedyny znany przypadek). Gdyby się skoncentrowała na analizie nieszczęścia, które ją spotkało, to pogrążyłaby się w wegetatywnym stanie. Kiedy ogarnia mnie narzekactwo, wówczas przypominam sobie tę historię.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

3
Marcin Dolecki

Miło mi, że moje teksty są przez Pana czytane, jakkolwiek byłoby mi jeszcze milej, gdyby komentował je Pan zgodnie z ich treścią, a nie ze swoim rozumieniem. Fakt, że jest lepiej na jakimś odcinku nie oznacza, że mamy nie dostrzegać zjawisk negatywnych, jak na przykład stałe niszczenie kulturalnego dorobku.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

4
Owsianko pisze:Miło mi, że moje teksty są przez Pana czytane, jakkolwiek byłoby mi jeszcze milej, gdyby komentował je Pan zgodnie z ich treścią, a nie ze swoim rozumieniem.
O_O Tzn. wg. tego co chce Pan usłyszeć? Pochwały nad pańskim tekstem ? A swojego zdania w tej materii mieć nie można?
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

6
Hm, ale to chyba zdanie zgodne z twoją logiką, bo ja , dziwne, ale co do tego utworu mam zupełnie takie samo zdanie jak Marcin - i zapewne też je potepisz :(
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

8
Zmiany miewają zwykle pozytywne i negatywne skutki. Niektóre aspekty kultury podupadają, a inne dobrze się rozwijają.

W przypadku przekształcenia PRL-u w kolejną Rzeczpospolitą zauważyłem np. dwie poważne konsekwencje.

1. Gwałtowne, kilkudziesięciokrotne zwiększenie się liczby studentów. Wiadomo, że rynek nie był przygotowany na tak drastyczną zmianę i wzrost bezrobocia był nieunikniony. Do tego ranga dyplomu znacznie się obniżyła. Sam fakt, że obecnie znaczny odsetek młodzieży studiuje jest oczywiście pozytywny, ale żaden rządzący nie byłby sobie w stanie sensownie poradzić z taką poważną zmianą.
2. Polepszenie się bytu ludzi w Warszawie i okolicach. Kiedyś na peryferiach Warszawy była ogromna liczba nędznych chałupek, zaniedbanych domków. Obecnie takie smutne widoki należą do wyjątków. Można powiedzieć, że Warszawa to wyjątek, nie jest reprezentatywna dla kraju, w Polsce życie ogromnej rzeszy ludzi się pogorszyło itd. Ja piszę o tym, co widzę, gdy np. jeźdzę rowerem. Różnica w wyglądzie miasta i jego peryferii w stosunku do sytuacji sprzed 20 lat jest kolosalna.

[ Dodano: Nie 28 Lip, 2013 ]
Mój post nie był atakiem na Pana pisarstwo, ani tym bardziej na Pana osobę :) Pana teksty są zgrabne, eleganckie, ale rzadko komentowane. Warto poszukać przyczyny tego stanu rzeczy, żeby niemały wysiłek intelektualny nie szedł na marne.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

9
No i otóż to właśnie. Prawie pod każdym tekstem Owsianki czytelnicy (z wyjątkiem totalnych entuzjastów w rodzaju Godhanda) piszą coś podobnego, jak tu Marcin Dolecki.
Owi czytelnicy występują w roli nasion pewnej popularnej rośliny strączkowej, odbijając się bez żadnego widocznego efektu od niewzruszonego, całkiem niezmiennego betonu poglądów i stylu pisania Autora. Niby stałość w dobie zmienności czy płynności powinna być zaletą, ale…

Kiedy Owsianko pokazuje jakieś (skądinąd na ogół celnie zaobserwowane) obrazki, scenki, pisze o swoich odczuciach czy emocjach – nic mi do tego. W takim przypadku nawet styl, który w swojej kwiecistości szybuje do poziomu egzaltacji nie morduje mojego wewnętrznego czytelnika.

Kiedy jednak zabiera się za fakty i traktuje je w sposób dla siebie wygodny, by udowodnić założoną tezę, wspomniany czytelnik się buntuje.
Bo co do tezy, przeszkadza mi to samo, co Marcinowi. Że jest na ogół taka sama (kiedyś było cudownie, a dzisiaj jest fe!), a w przypadku niniejszego tekstu – po prostu tendencyjna. Taka mianowicie, że za socjalizmu „Przekrój” miał się dobrze, bo dobre Państwo dawało pieniądze na kulturę, a po przejściu w „parodię kapitalizmu” „Przekrój” upadł, bo złe Państwo obcina na nią wydatki.

Nie chcę się rozpisywać, bo komentarz łatwo urósłby do rozmiarów samego artykułu, więc pokrótce tylko zasygnalizuję zamieszanie w sferze faktów, którymi posłużył się Owsianko.

1. 700 tysięcy nakładu to „Przekrój” miał w połowie lat siedemdziesiątych i nie było w tym nic nadzwyczajnego, przypomnę, że „Trybunę Ludu” codziennie wydawali wtedy w nakładzie półtoramilionowym, a regionalne czasopisma swobodnie osiągały 100 tysięcy, o „Polityce”, „Kulturze” czy choćby „Przyjaciółce” nie wspominając.

2. Nie wiem, jak Owsianko, ale ja sobie nie przypominam, iżby czytanie „Przekroju” było wyrazem przeciwstawiania się „zamordyzmowi tłumoków”, raczej próbą legitymizacji własnej niepospolitości na tle innych, ubogich duchem. Żałosną skądinąd, jeśli weźmie się pod uwagę, że „Przekrój” istniał, bo takie było widzimisię Partii (a była ona wówczas wolą Państwa i Narodu). I oddawał co cesarskie cesarzowi, co Owsianko zgrabnie pominął. I tłumoki też go czytały namiętnie. A przynajmniej rozkładały na stole przed wizytą podobnych sobie gości.

3. Lista autorów jest imponująca. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że wszyscy byli z jednej paki ideologicznej, zwłaszcza zagraniczni (jasne, nie można było inaczej, ale warto o tym pamiętać) – „lewicujący intelektualiści”. Gdyby stworzyć listę tych, którzy z oczywistych przyczyn NIE publikowali w „Przekroju” – byłoby nie mniej imponująco.

4. Całkowicie pominięty został przez Owsiankę faktyczny monopol Państwa na informację i kulturę, a przecież trudno się dziwić, że ludzie kupowali „Przekrój”- tak samo jak inne tygodniki - bo drugim członem alternatywy było…niekupowanie. Wszak o satelitach telekomunikacyjnych jeszcze mało kto słyszał, nie mówiąc o Internecie. Ewentualnie można było sobie posłuchać szumów i trzasków, z których ledwie co dawało się wyłowić, bo urządzenia zagłuszające „Wolną Europę” i „Głos Ameryki” dawały czadu aż miło.

5. Nie wiem, czy państwo powinno finansować kulturę. Być może tak. Ale wiem dwie rzeczy: po pierwsze jakikolwiek mecenat (także państwowy) może wpłynąć i wpływa na kształt dzieła, po drugie kultura może być "czarną dziurą" wchłaniającą i przerabiającą dowolną dawkę finansowania bez jakichkolwiek mierzalnych czy niemierzalnych efektów.

6. Całkiem się również prześliznął Owsianko nad kwestią tempa życia, nadmiaru informacji, nieciągłości i ogólnego poszatkowania dzisiejszego świata, którego masmedia już nie są w stanie ogarnąć ani uporządkować. Więc wybierają wersje najprostsze, dostosowane do możliwości percepcji wybranej grupy docelowej. I zmniejszają nakłady. I likwidują – jak Newsweek – papierowe wydania opiniotwórczych czasopism. Żeby przetrwać. Czy w dzisiejszym świecie w ogóle byłoby zapotrzebowanie na formę i treść znaną z „Przekroju”? Czy są na to odbiorcy?

Mnóstwo pytań, mnóstwo zagadnień do zgłębienia i przemyślenia. A u Owsianki – obuchem w łeb, i cóż, że dla niepoznaki owiniętym w ładne słowa?

W życiu nie zanegowałbym kulturotwórczej roli „Przekroju”. To Brodski nauczył się polskiego, żeby go czytać. Stary, klasyczny wspominam z rozrzewnieniem. Ale to moje prywatne rozrzewnienie, i również w życiu nie użyłbym go dla zilustrowania tezy o spsieniu czasów obecnych, jak robi to Owsianko. Zwłaszcza, że i do spsienia traktowanego en bloc mam poważne wątpliwości.

10
Szanowny Panie Pipka!

Przyznaję bez bicia, że być może, a nawet prawdopodobnie ma Pan rację w sprawie mojej nieznośnej i tendencyjnej maniery pisania. Jednak felieton jest siłą rzeczy skrótowcem, niesposób więc w tak znikomej formie poruszyć wszystkich aspektów. Stąd uproszczenia, bo gdyby odnieść się do całości, nie byłby to felieton, ale rozprawa. Ja zaś chciałem podkreślić niebagatelną rolę DOTACJI na kulturę i CELOWEGO doprowadzania do ruiny takich przedsięwzięć, jak ów tygodnik. Lecz racji Pan nie ma i też nie uniknął Pan nadużycia mówiąc o publikowanych w Przekroju literatach zagranicznych, że byli oni „z jednej paki ideologicznej”. Nie przypominam sobie, by przytoczeni przeze mnie należeli do grona obwiesi na partyjne zamówienie:Franz Kafka, niedościgły humorysta - Roald Dahl, Luis Borges, Ramon Gomez De La Serna i wielu, wielu innych pisarzy, grafików, malarzy, których tekstów próżno by szukać na kulturalnej mapie innych czasopism. Przy sposobności powiem Panu, że z naszych pisarzy drukował w nim ( pod pseudonimem Teodor Klon) – Stefan Kisielewski, a jego trudno by było zaliczyć do oportunistów.
Pozdrawiam
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

11
E, raczej nie. To znaczy raczej w niczym nie przypominam Szanownego Pana. Przypuszczam, że to jest jakiś rodzaj galanterii, podkreślający wagę utrzymywania dystansu w czasach łatwego, czasem może zbyt łatwego fraternizowania się wszystkich ze wszystkimi.

Szanuję dobre obyczaje i kulturę osobistą, jednak z uwagi na to, że Internet jest przestrzenią swoistą, wydaje mi się, że przestrzeganie netykiety - w tym pisanie zaimków zwrotnych wielką literą oraz zachowanie ogólnej uprzejmości, jest wystarczającym przedłużeniem realnych zasad savoir vivre’u w wirtualnym świecie (mam mocne wewnętrzne przekonanie, że Jan Kamyczek demokratycznie, acz przyzwalająco kiwnął w tym momencie głową) i „tykanie” się nie jest w złym guście.

Gdyby jednak mój pogląd w tej sprawie szedł za daleko, proszę o wiadomość, grzecznie wycofam się za linię demarkacyjną, obiecuję solennie.
A więc, Owsianko:

Przyznaję bez bicia, że być może, a nawet prawdopodobnie ma Pan rację w sprawie mojej nieznośnej i tendencyjnej maniery pisania.

Fajnie. Jest nadzieja na zmianę tej maniery w interesie nie tylko moim, ale wielu innych czytelników?

Jednak felieton jest siłą rzeczy skrótowcem, niesposób więc w tak znikomej formie poruszyć wszystkich aspektów. Stąd uproszczenia, bo gdyby odnieść się do całości, nie byłby to felieton, ale rozprawa.

To jest oczywistość. Chodzi o coś innego. Jako taki czy inny, ale na pewno już doświadczony felietonista na pewno dostrzegasz różnicę między SKRÓTOWYM z natury wyborem najważniejszych faktów ze WSZYSTKICH możliwie dostępnych, a tendencyjnym doborem WYGODNYCH, służących ilustracji założonej tezy.

Jasne, u wprawnego felietonisty wybaczalne jest delikatne ponaciąganie tu czy tam, bo w ogólnym bilansie może to być akceptowalny koszt błyskotliwości albo odkrywczości wniosków. Jednak Twój tekst – niestety - takich wyżyn nie sięgnął. Między innymi dlatego, że -

Ja zaś chciałem podkreślić niebagatelną rolę DOTACJI na kulturę i CELOWEGO doprowadzania do ruiny takich przedsięwzięć, jak ów tygodnik.

-nijak nie udało Ci się powyższego poglądu udowodnić. A w zasadzie nawet nie spróbowałeś. O państwowym mecenacie już napisałem, i samo to, o czym napisałem raczej zamyka drogę do kategorycznych twierdzeń, za to może otwierać furtkę do dyskusji.

Co do drugiej części tezy: wielce poważam paranoików, doceniam twórczy i intelektualny wkład spiskowych wersji ogólnie (zdawałoby się) dobrze znanych wydarzeń w historię ludzkiej myśli, ale na Boga, poproszę o jakiś zwarty koncept potwierdzający takie podejrzenie! Bez niego zasługujesz tylko na wzruszenie ramionami.

Jeśli chodzi o moje prywatne zdanie, to rzeczy dzieją się na ogół same z siebie, czynnik sprawczy przydziela się dowolnie (podług własnej inteligencji, wiedzy i wyznawanych poglądów) post fatum. Gdzie są te zdolniachy, które obaliły „Przekrój” i jak skeszowali ów wyczyn? Bo chyba nie robili tego z pobudek ideowych?

Lecz racji Pan nie ma i też nie uniknął Pan nadużycia mówiąc o publikowanych w Przekroju literatach zagranicznych, że byli oni „z jednej paki ideologicznej”. Nie przypominam sobie, by przytoczeni przeze mnie należeli do grona obwiesi na partyjne zamówienie:Franz Kafka, niedościgły humorysta - Roald Dahl, Luis Borges, Ramon Gomez De La Serna i wielu, wielu innych pisarzy, grafików, malarzy, których tekstów próżno by szukać na kulturalnej mapie innych czasopism.

Fakt, przegiąłem z kwantyfikacją w polemicznym uniesieniu. Niech będzie, że nie wszyscy. Niech będzie, że większość.

Otóż „Przekrój” kontynuował kilkuwiekową tradycję ściągania kultury do Polski via Francja. Kontynuował twórczo, zważywszy na cenzuralne ograniczenia. Niestety, cała południowo-zachodnia Europa zaliczała w tym czasie wielokrotny orgazm lewicowości w miłosnych igraszkach z komunizmem, a później lewacką Wiosnę Ludów ’68. W tym sensie zestaw autorów był w dużej mierze obciążony ideologicznym odchyleniem niekoniecznie manifestującym się psią gotowością do spełniania partyjnego zapotrzebowania.

Nawiasem mówiąc to kurczowe trzymanie się Paryża spowodowało przegapienie choćby takich zjawisk, jak cała subkultura rockandrollowa czy „swingujący Londyn”, będący wówczas dla wszystkich (poza Francuzami oczywiście) stolicą kultury i lifestyle’u. Oraz ograniczenie obecności USA do hollywoodzkich korespondencji Zbigniewa K. Rogowskiego.

Ale to całkiem inna historia.

Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że incydentalnie pojawiały się w „Przekroju” postaci dalekie od lewicowych poglądów. I chwała „Przekrojowi” za to. Ale to tylko skrócenie imponującej listy nieobecnych. A całkowicie zgadzam się ze stwierdzeniem, ze autorski team nie miał sobie równych nie tylko w Polsce, ale najprawdopodobniej w całym wesołym obozie.

Owsianko, jestem zdumiony otrzymaniem od Ciebie „pomogły”, być może z Twojej strony to subtelna ironia, ale…darowanemu koniowi się nie zagląda :-)
Tak czy owak miło mi.
Co nie gwarantuje Ci uwolnienia się od kąśliwych uwag, jeśli w sposób (czytelniczo) irytujący znowu zagalopujesz się w maliny.

12
Trochę mi wstyd i trochę się boję.
Czuję się jak błazen grzechoczący w czasie narady królów.
Owsianki pisanie lubię, Leszka uwielbiam i uważam za postać wybitną, ale mam też swoją Panią zwaną sumieniem i ona każe mi wątłym głosem wygłosić swoje zdanie.
I pytam - czy Owsianko widząc jak ukochana babcia (Polska) umiera, ma prawo żalić się nad jej losem i nad tym co jej na stare lata przyszło?
Ma.
Czy Owsianko ma prawo wspominać, że kiedyś hasała w kępach trawy, a teraz dogorywa w chruście?
Ma.
Czy ma prawo opisywać ją tak jak ją pamięta i boleć nad tym co się z nią stało?
Ma.

Autor ma emocjonalny stosunek do tego o czym pisze, stąd żal i czerń przebijająca przez słowa, boli go to i my możemy to jako czytelnicy kupić - i się w tym bólu po babci złączyć, albo nie kupić, i ból po babci uznać za wizję subiektywną i tendencyjną.

Ten tekst to nie faktograficzna analiza, to stosunek Autora do rzeczywistości obserwowanej, a stosunek (wieńcząc zdanie) Autor może mieć jaki mu się podoba.
My możemy jedynie słuszności (sic!) stosunku przyklasnąć bądź zaprzeczyć.

Pozdrowienia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

13
Drogi Leszku!

Wybacz staremu, ale nie chciałem Cię urazić sztucznym dystansem; mam trochę więcej lat, niż netykietowe rozporządzenie względem tykania i dlatego trudno mi się OD RAZU przestawić na gwałtownego misia. Tym niemniej nie mam nic przeciwko takiej formie kontaktu, o ile OBIE STRONY mają na nią chęć. W moim przypadku taka ewentualność zachodzi. Po tym kurtuazyjnym wstępie przejdę do meritum, a mianowicie NIEUDOWODNIENIA sprawy z dotacjami. O tym problemie pisałem wielokrotnie, Jak choćby w felietonie „Obłuda pustaków” czy „Postaw białoczerwonego sukna”. Ale najwięcej teksów na ten temat ukazało się w e-tygodniku PISARZE.PL.

Godhand

Miło mi, że stanąłeś w obronie mojego pisania o gwałconej babce zmuszanej do zachwytu z powodu nieszczęścia. Najgorsze jest to, że gwałciciel nie widzi w swoim postępowaniu niczego zdrożnego.

pozdrawiam
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

14
Ależ emocje! Dyskusja wokół poruszonych kwestii wre, aż pióra lecą. A mnie przypomniał się stary, dobry "Przekrój", który jako kilkulatka zaczynałam czytać, oczywiście, od ostatniej strony. Najpierw chichrałam nad Filutkiem, potem pożerałam cała resztę. Miałam to wielkie szczęście, że to właśnie mnie zobowiązano do przynoszenia czasopisma z kiosku. Leciałam biegiem przed południem. Rodzice byli w pracy, starsze rodzeństwo w szkole, a babcia zajęta gotowaniem obiadu, więc miałam "Przekrój" przez parę godzin tylko dla siebie. Do dziś czuję tę radość... Ludwik Jerzy Kern, Jan Kamyczek, Gałczyński - to moi pierwsi nauczyciele. I ta cholernie trudna krzyżówka... A potem też były emocje, bo po południu moi najbliżsi wyrywali sobie ulubione czytadło, podkradali sobie nawzajem, chowali się z nim w najdalszy kątek domu...
Parę lat później pani w szkole zadała pytanie o ulubione pisemko. Wszystkie dzieci zgodnie kochały "Świerszczyk" i "Płomyczek", tylko ja wyskoczyłam z "Przekrojem". Pani była bardzo zgorszona i oświadczyła, że nie powinnam czytać TAKICH czasopism. Absolutnie nie chciałam się z nią zgodzić i znowu były wielkie emocje...
Przepraszam... Może wszystkim bolejącym trochę cieplej zrobi się na sercu...

15
Leszek Pipka pisze: Nawiasem mówiąc to kurczowe trzymanie się Paryża spowodowało przegapienie choćby takich zjawisk, jak cała subkultura rockandrollowa czy „swingujący Londyn”, będący wówczas dla wszystkich (poza Francuzami oczywiście) stolicą kultury i lifestyle’u. Oraz ograniczenie obecności USA do hollywoodzkich korespondencji Zbigniewa K. Rogowskiego.

Ale to całkiem inna historia.
Tak zupełnie na uboczu dyskusji; jako dziecię rockandrolla muszę przyznać, że to bardzo, bardzo ciekawa uwaga.

Poniekąd tłumaczy moją niechęć do wysokiej kultury a'la Przekrój.

Ale to całkiem inna historia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”