Kretynowo (1)

1
Dawno nic nie wrzucałam :)

Burmistrz Kretynowa, krainy na Dzikim Południu, Wacław Pleśniak, rozejrzał się po swoim nowym gabinecie. Niby wszystko było w porządku. Zarówno miesięczna pensja, premia za objęcie stanowiska no i odprawa, za odejście z poprzedniego, niższego. Chociaż... w myślach podsumował prędko otrzymaną sumę. Może trzeba było jeszcze poczekać? Chociaż te osiemdziesiąt tysięcy też jest niczego sobie.
Samo pomieszczenie było przestronne, jasne, pokryte sosnowym parkietem, na którym pysznił się ręcznie tkany z jedwabiu dywan, o podobno o jakiejś niesłychanie wysokiej gęstości węzłów. To już nie obchodziło Wacława. Jedyną gęstością, jaka mogła go zainteresować, a raczej stężeniem, była zawartość procent w wypijanych trunkach.
Olbrzymi, miękki obrotowy fotel, w kolorze zieleni, dopasowany szerokością siedziska do tłustego dupska burmistrza tkwił pod oknem.
Zestaw do odbioru telewizji z sporym, prostokątnym ekranem zajmującym jedną ze ścian na wprost biurka obiecywał miłe i pełne niezapomnianych przeżyć chwile przy którymś z seriali.
Solidne biurko, na którym leżała biała, czysta kartka A-4, obok długopis reklamowy firmy Viegera. Podobno jedna ich kapsułka stawiała na nogi i nie tylko. Niektórzy uważali, że jest lepsza od tego całego krwistego drinka, potocznie zwanego Fruwającym Turem. Tamten unosił całe ciało, a kapsułka wszystkie członki, nawet te od dawna nieczynne. Ciekawy wynalazek. I jakże przydatny burmistrzowi. Szczególnie w sytuacji kiedy nową asystentką zostaje najlepsza absolwentka elitarnych WARG, czyli Wyższej Akademii Rżnięcia Głąba. Uśmiechnął się nieznacznie przenosząc wzrok na doniczki z kwiatami na parapecie okna, zasłonięte śnieżnobiałą firaną.
Odwrócił się, opierając ciężko tyłkiem o blat biurka i o mało co nie strącając z niego szklanej kuli. Złapał ją w ostatniej chwili i z namaszczeniem odstawił na specjalną podstawkę. Kula była prezentem od Wiedźmy Berkel. Umieszczony wewnątrz niej ( kuli, a nie Wiedźmy) ubrany na czarno starszy, brodaty osobnik, siedzący na saniach, z pustym workiem przerzuconym smętnie przez ramię, spojrzał z wyrzutem na Wacława. Drobinki czegoś, co przypominać miało śnieg, zawirowały wokoło niego, osiadając powoli na wychudzonych ramionach i czapce.
Burmistrz powiódł wyblakłymi niebieskimi oczkami, ukrytymi pomiędzy fałdkami tłuszczu na opasłej twarzy po reszcie gabinetu.
Kanapa, służąca do odpoczynku, drzemki w ciągu dnia – jest. Wygodna, pokryta białą skórą, z szerokimi podłokietnikami. Zachęcająca do położenia się na niej. W końcu ileż można pracować? Tym bardziej, że Wacław Pleśniak należał do tych ludzi, którzy za pracę uznawali już samo przyjście do niej. A raczej przyjazd. Który też potrafił być męczący i wyczerpujący. Na przykład wczoraj. To mu się jeszcze nie przytrafiło w całej swojej karierze burmistrza! Po prostu skandal! Jechał rozparty na tylnim siedzeniu klimatyzowanej limuzyny, asystentka pracowała gorliwie, z głową pochyloną nad jego biodrami, kiedy kierowca gwałtownie zahamował. Wacławowi pite właśnie wprost z butelki wino marki „ Jędrny Cyc” wypadło z ręki, rozlewając się na podłogę samochodu. Z mięsistych warg wyrwała się soczysta kurwa.
Nakazał kierowcy opuścić szybę, wyglądając z oburzeniem przez okno.
Jakieś białe auto z krzykliwymi czerwonymi i niebieskimi pasami, z dziwnym znaczkiem węża na niebieskim krzyżyku, czy co to tam było, ośmieliło się próbować wymusić pierwszeństwo przejazdu! I to komu! Jemu! Burmistrzowi Kretynowa! Zgrzytnął sztuczną szczęką ze złości.
Asystentka Leokadia Żabczyńska, utkwiła przerażone duże oczęta w białym samochodzie.
- Może jadą kogoś ratować – szepnęła drżącymi usteczkami, koloru dojrzałych malin.
- W dupie to mam – odparł sięgając po najnowszy model telefonu Notki. – Ja do roboty jadę.
Wyjący głośnym sygnałem dźwiękowym, migoczący niebieskimi kogutami na dachu, biały i pasiasty samochód z wężem, zatrzymał się, przepuszczając limuzynę burmistrza, która teraz pomknęła wesolutko w stronę centrum.
Wacław Pleśniak westchnął ciężko.
Kanapa była w gabinecie niezbędna.
Na ścianie nad nią wisiał krzykliwy obraz modnego ostatnio malarza, o wdzięcznym nazwisku Pręcidupek. Wielki czarny kleks na środku żółtego płótna, otoczony szczerozłotą, zdobioną ornamentem ramą, miał być symbolem nowego porządku świata.
Co prawda jednemu z petentów przypominało to wielką czarną dziurę, czego nie omieszkał wyrazić werbalnie, jednak Wacław nie zgadzał się z tym stanowiskiem. Mądraliński się znalazł. Sprawdził pochodzenie petenta, każąc przeszukać wszelkie dostępne kartoteki i teczki w Cipie. CIPA, czyli Cetralny Instytut Pamięci Agentów dysponowała wieloma danymi o wszystkich mieszkańcach Kretynowa. Specjalnie szkolonym agentom, nie umykała żadna ważna informacja, taka jak na przykład długość najmniejszego palca u stopy, czy też na co wydano ostatnie kilka złotych w osiedlowym spożywczaku. I na tego mądralińskiego petenta też się coś znalazło. Emerytury dostawał osiemset sześćdziesiąt złotych. Niby najniższa Kretynowa emerytura, a okazało się, że w zeszłym miesiącu wydał osiemset sześćdziesiąt trzy złote! Skąd mądraliński miał te dodatkowe trzy złote? Wacław poczuł się oszukany. Jak nic petent dozbierał gdzieś, dorobił, a nie rozliczył się z tego z Gnidą! Główny Nadrzędny Instytut Dręczenia Aborygenów najwidoczniej miał zbyt słabą kadrę, która nie uchwyciła tej nieścisłości.
Decyzję podjął od razu.
Sięgnął po słuchawkę stojącego na biurku wściekle różowego telefonu. Niskim głosem wydał kilka poleceń. Kiedy po drugiej stronie rozmówca przyznał mu rację, obiecując podjąć niezbędne działania dla wprowadzenia nowych dyrektyw na najbliższym zebraniu, burmistrz uspokoił się.
Teraz mógł już na powrót przyjrzeć się nowemu gabinetowi, szukając niewinnego z pozoru niedopatrzenia.
Krzesło dla odważnego petenta ( tu zgrzytnął szczęką, na samo wspomnienie ostatniego mądralińskiego), przypominające wyglądem wykarczowany pieniek, z siedziskiem najeżonym drzazgami, spełniało wszelkie formalne wymogi stosowne do ostatniego zarządzenia Koalicji Umysłowo Nieprzydatnych, w skrócie KUN-y.
Ukryty przemyślnie w szafie pod drugą ze ścian, barek, zasłonięty pustymi segregatorami, odsłaniał swoje wnętrze po wyjęciu jednego z nich z półki. Burmistrz podszedł szybko do szafy, sprawdzając czy aby nic się w tej materii nie zmieniło od zeszłej godziny. Kiedy jego oczom ukazało się kilkanaście butelek ulubionego wina, masa wszelakich innych trunków, a nawet niewielkie woreczki wypełnione białym proszkiem i zielonymi, suchymi roślinkami, uśmiechnął się szeroko.
W takich warunkach można pracować!
Zamknął barek, uprzednio poczęstowawszy się odrobiną białego proszku, wytarł nos w mankiet garnituru.
Obrzucił jeszcze ostatnim spojrzeniem cały gabinet i ruszył w kierunku drzwi. Otworzył je wkraczając dumnie do niewielkiego, słabo oświetlonego pomieszczenia bez okien, krańcowo odmiennego wyglądem.
- Pani Leokadio, dzisiaj nie ma mnie już dla nikogo – wychodząc rzucił w kierunku siedzącej na chyboczącym się taborecie, za równie chyboczącym, krzywo zbitym z nieheblowanych desek stolikiem, najlepszej absolwentki WARG-u. Wpisywała coś właśnie do zabytkowego komputera.
- Ależ oczywiście, Panie Burmistrzu – odpowiedziała służalczo, zrywając się ze stołka i gnąc w niskim ukłonie, pełnym poddaństwa, niczym wytrawna gejsza.
- I mam tu nawet coś dla ciebie – wyciągnął z kieszeni wymiętą paczuszkę z obrazkiem herbatnika. Z rozerwanego opakowania wysypało się kilka okruszków pogniecionego ciastka. Rzucił to na stolik wprost przed zaskoczoną tym gestem dobroci dziewczynę.
- Dziękuję, Panie Burmistrzu, ależ nie było trzeba – zaczerwieniła się z radości, aż po koniuszki blond włosów. – Dziękuję, dziękuję – powtarzała uszczęśliwiona, nie przestając giąć się w ukłonach.
Wynagrodzenie, w postaci pensji minimalnej Kretynowa, w wysokości prawie tysiąca dwustu złotych na rękę, otwierało jej serce i duszę dla swojego łaskawcy, który ją zatrudnił. Mogła uważać się za wielką szczęściarę. Pięć lat intensywnej nauki, spędzone na studiach w Wyższej Akademii Rżnięcia Głąbów, okupione głodem i wyczerpaniem z niewyspania, opłaciły się. I nawet miała za co spłacać kredyt zaciągnięty na naukę!
Teraz odprowadziła swojego pracodawcę pełnym zachwytu i uwielbienia wzrokiem, a gdy zniknął za odrapanymi drzwiami, od razu wsunęła do ust połamane ciastko, zajadając się nim ze smakiem.
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 15:08 przez Thorhalla, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Jedyną gęstością, jaka mogła go zainteresować, a raczej stężeniem, była zawartość procent w wypijanych trunkach.
Nie wiem czemu, ale to zdanie mi dość mocno zachwiało płynnością narracji. Czy nie lepiej tu brzmiałoby: Jedyną gęstością, a raczej stężeniem, jakie mogło go zainteresować, było stężenie alkoholu w wypijanych trunkach?
zawirowały wokoło niego
Nie ładniej "wokół" zamiast "wokoło" tutaj?
To mu się jeszcze nie przytrafiło w całej swojej karierze burmistrza!
W całej jego karierze.
Niby najniższa Kretynowa emerytura
Kretynowa, zdaje się, z małej, jako i warszawska, krakowska, katowicka...
pod drugą ze ścian, barek, zasłonięty pustymi segregatorami
Naklepało się tutaj strasznie dużo niepotrzebnych przecinków.

Zgrabny tekst, trochę do śmiechu, trochę do depresji :)
Ameryki nie odkrywa - taki odgrzewany kotlet, temat przerabiany wiele razy, któż jednak nie lubi schabowego, choćby i z mikrofalówki? (Khym, khym, wegetarianie).

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 15:07 przez Cerro, łącznie zmieniany 1 raz.
jestem zabawna i mam pieski

4
Thorhalla pisze:Zarówno miesięczna pensja, premia za objęcie stanowiska no i odprawa, za odejście z poprzedniego, niższego.
Nie za bardzo rozumiem - dostał odprawę za awans i jeszcze premię, że objął to obecne stanowisko?...
Thorhalla pisze:Samo pomieszczenie było przestronne, jasne, pokryte sosnowym parkietem, na którym pysznił się ręcznie tkany z jedwabiu dywan, o podobno o jakiejś niesłychanie wysokiej gęstości węzłów.
ten opis jakiś taki...
pomieszczenie w parkiecie, jedwabny, węzłowaty dywan - nie można prościej, a za to logiczniej?
Thorhalla pisze:Olbrzymi, miękki obrotowy fotel, w kolorze zieleni, dopasowany szerokością siedziska do tłustego dupska burmistrza tkwił pod oknem.
może ja nie dzisiejsza - ale mało mnie ten obraz ubawił
Thorhalla pisze:Zestaw do odbioru telewizji z sporym, prostokątnym ekranem zajmującym jedną ze ścian na wprost biurka obiecywał miłe i pełne niezapomnianych przeżyć chwile przy którymś z seriali.
Masz dziwną manierę udziwniania prostych opisów, które nie oddają wtedy w pełni ukrytej w nich ironii.
Thorhalla pisze:Solidne biurko, na którym leżała biała, czysta kartka A-4, obok długopis reklamowy firmy Viegera. Podobno jedna ich kapsułka stawiała na nogi i nie tylko.
Tak jak tu: solidne biurko, zwiewna kartka, długopis - i co ma tu mnie postawić na nogi?
Wybacz, ale tak egzaltowany tekst nie powala, ale także nie zaciekawia...
Może następnym razem będzie lepiej?

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 15:08 przez gebilis, łącznie zmieniany 1 raz.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”