W takich miasteczkach nie ma Boga
WULGARYZMY
WWWBiegam z plastikową konewką do wielkiej kałuży i z powrotem, aż w końcu brakuje mi tchu. Przystaję, ciężko dysząc. Z rezygnacją patrzę na płomienie. Najmocniej żarzy się dach, ściany rozpadają się w oczach.
WWWPlastikowy domek dla lalek to teraz tylko stosik sponiewieranych przez ogień różowych i okropnie powykręcanych części. Z resztek okna wychyla się nadpalona głowa Kena. Ma strach w oczach.
WWW***
WWWObudziły mnie wyboje. Polskie drogi... Im bardziej na wschód tym gorzej. Stęknęłam, próbując znaleźć odpowiednią pozycję dla zdrętwiałych nóg. Oczywiście, nie było dla nich miejsca w tym autobusie. Prawdopodobnie projektant pojazdu nie pamiętał, że ludzie składają się z kolan.
WWWDopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tam w ogóle jechałam. Pierwsza nasuwająca się odpowiedź była oczywista: moje do niedawna cudownie poukładane życie zaczęło się sypać. Albo już się posypało.
WWWOkazało się, że ukochany mężczyzna, z którym zaczynałam wyobrażać sobie wspólną starość z gromadką wnucząt, spotyka się z jakąś inną. I nawet zabiera ją do restauracji.
WWWGdyby nie poszli do drogiej i niezbyt uczęszczanej knajpy w której w weekendy pracował mój znajomy ze studiów, to pewnie dalej byłabym dziewczyną kłamcy. Kiedy zapytałam, co to była za kobieta, mając jeszcze nadzieję, że to jego siostra, wszystko mi wyznał. Skończyło się.
WWWNie mogłam zostać w tym mieszkaniu i w tym mieście. Nie mogłam nawet patrzeć na miejsca, w których bywaliśmy razem.
WWWCzułam też, że wyjeżdżałam jeszcze z innego powodu, poza tą oczywistą ucieczką. Nie był on jednak aż tak konkretny, nawet dla mnie. Dopiero dłuższe zagłębienie się w sobie, wśród szalonych wybojów, pozwoliło mi to jakoś wyartykułować.
WWWMieszkałam w stolicy, bo tam skończyłam studia. Cała rodzina pochodziła z regionów bardziej na wschód, południe, zadupie. W Warszawie nie miałam żadnego krewnego. To właśnie sprawiło, że poczułam brak korzeni. I przejmującą potrzebę, aby się do nich dokopać.
WWWRodzice nie żyli. To już siedem lat. Byłam pełnoletnia kiedy to się stało, ale mimo wszystko rodzina się mną zaopiekowała. A konkretnie sąsiadka. Prawdziwi krewni jakoś nie kwapili się do pomocy.
WWWZawsze tak jakoś było, że nasza czwórka, mama, tata, kot i ja, sobie wystarczała. Do czasu, kiedy rodziców zabrakło. Wtedy znajoma mamy zatroszczyła się, że przecież nie będę mieszkać sama z kotem. Nie dopuściłaby przecież do przedwczesnej śmierci Pankracego. Przynajmniej tak powiedziała.
WWWPrzeprowadziłam się wtedy do niej, a mieszkanie, w którym do tamtej pory żyłam z rodzicami sprzedała, żeby było „z czego mnie wychować”, cokolwiek wtedy chciała przez to powiedzieć. Umieściła pieniądze na koncie dla mnie. Ciągle powtarzała, żebym z nich zbyt często nie korzystała.
WWWZawsze wydawało mi się, że nie miała o mnie najlepszego mniemania. Udało mi się to zmienić dopiero, kiedy skończyłam ekonomię z dość wysoką średnią i zaproponowano mi pracę. Nawet ona była wtedy ze mnie dumna. Myślałam, że życie mi się wtedy ułoży. Naiwna.
WWWPoznałam Maćka. Nadal mieszkałam z panią Teresą, ale miałam marzenia o przyszłości we wspólnym mieszkanku – tylko ja i on. I Pankracy, oczywiście.
WWWW pracy było ciężko. Rano piłam kawę, cały dzień pracowałam w biegu, pijąc po drodze jeszcze co najmniej dwie, wieczorem brałam tabletki nasenne, żeby następnego dnia... I tak w kółko. Nawiasem mówiąc, ta praca też w końcu okazała się nie dla mnie. Tak przynajmniej pomyślałam, kiedy mnie zwolnili.
WWWJakby tego było mało, pewnego dnia znalazłam Pankracego za łóżkiem. Nie miauczał, nie piszczał. Tylko patrzył z bólem. Tydzień później już go nie było. Pamiętam, że wrzeszczałam długo na weterynarza, który nie chciał ratować Pankracego. Dopiero, kiedy doktor powiedział, że przemawia przeze mnie egoizm, zaczęłam cicho płakać.
WWWMusiałam coś zmienić, bo poczułam, że nie wytrzymam tak dłużej.
WWWPostanowiłam pojechać do miasteczka, gdzie wychowali się moi rodzice. Tam gdzie diabeł mówi dobranoc, a wszystko, co ma dwie zdrowie nogi zawraca tam, skąd przyszło. Nigdy tam nie byłam, nawet na pogrzeb dziadków mnie nie zabrano, bo byłam za mała.
WWWWyobrażałam sobie to miejsce jako ośrodek zacofania i ciemnoty. Przynajmniej tak sobie tłumaczyłam fakt, że jeszcze nigdy nie zebrałam się w sobie, żeby tam pojechać.
WWWTeraz patrzyłam znudzona przez okno. Właściwie nie czułam nic. Nawet smutku już nie. Obserwowałam.
WWWW każdej mijanej wiosce były obowiązkowo dwa budynki: sklep z popijającymi smakoszami win owocowych i odzież używana o różnych pomysłowych nazwach typu „Tani ciuszek”, „Second hand” i „Odzież z Anglii”. Żadne miasteczko ani żadna wioska nie mogły się bez nich obyć. Tylko stopniowo sklepy stawały się mniejsze i jakby bardziej szare. Częściej też było czuć w autobusie dochodzący z zewnątrz zapach nawozu.
WWWNie mogłam oderwać oczu od słońca, toczącego się nieubłaganie w stronę horyzontu. Brzegi chmur czerwieniły się, a całe niebo wyglądało, jakby płonęło. Za długo się wpatrywałam - przed oczami pojawiły mi się plamy w kształcie słońca. Zamrugałam. Z chmur ułożył się pędzący smok albo pędzący jamnik. Z biegnącego jamnika po chwili wyłoniły się lecące w przeciwnym kierunku lekko fioletowe ptaki z długimi, zakrzywionymi dziobami. Słońce niewzruszone pełzło dalej i przyciągało mój wzrok. Oczy w końcu zaczęły mi łzawić.
WWWRodzinny dom mamy spłonął, zostało mi więc tylko jedno miejsce, gdzie mogłam się poczuć, jakbym wróciła do rodzinnego gniazda.
WWW***
WWWW takich miejscach nie ma Boga. Czasem sfruwa z drzewa bożek czasu i przesuwa dziobem ziarnka piasku na sznurze konarów. Starsza kobieta miota przekleństwa za latającymi nad nią ptakami. Przecież przynoszą śmierć.
WWW***
WWWIdąc z dworca w stronę, gdzie spodziewałam się dotrzeć do centrum miasteczka, spotkałam jakąś wrzeszczącą staruszkę z laską. Ta podpora, zrobiona z powykrzywianego, grubego konaru, widocznie potrzebna jej była tylko do wymachiwania w stronę krążących nad nią ptaków: starsza pani ani trochę nie utykała, a laska nie dotykała podłoża. Starowinka nie była ani trochę zgarbiona, a wręcz przeciwnie – trzymała się wyjątkowo prosto. Krzyczała na wrony, które kłębiły się jak sępy nad jakąś padliną. Ptaki krakały wściekle, latały niespokojnie to tu to tam, a kiedy tylko udało im się wylądować, brutalnie dziobały się nawzajem o co smaczniejsze kawałki tego czegoś, co najwyraźniej tam zginęło.
WWW- Wy kurwie syny, wy! Cholerne jebaki! Sukinsyny!
WWWDopiero kiedy podeszłam bliżej, usłyszałam, co starsza kobieta wywrzaskiwała. Nie wyglądała na zdenerwowaną, po prostu lżyła te biedne ptaki. A wrony odpowiadały jej krakaniem. Przynajmniej trochę zagłuszały ten potok łaciny.
WWWChyba nie powinnam była się zbliżać, takie „rozmawianie” z wronami rzadko oznacza pełne zdrowie psychiczne, ale skoro już przyjechałam na ten zapomniany koniec świata, to potrzebowałam znajomości, no i przede wszystkim dachu nad głową. Nie miałam pojęcia, gdzie jest dom dziadków, a słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi.
WWWZagadnęłam ją na wszelki wypadek wtedy, kiedy przerwała przeklinanie dla zaczerpnięcia tchu. Jak gdyby nigdy nic, zapytałam ją o najbliższy hotel. Westchnęła głęboko.
WWW- Hoteli u nas ni ma, jeden budowali o, tu o, ale rzeka wylała i dali se spokój. Ludzie pokoje wynajmują dla przyjezdnych, jak trzeba. Dużo ich nie przyjeżdża… - Przerwała nagle, taksując mnie wzrokiem, od stóp do głów. Zmrużyła jedno oko i westchnęła. Spojrzała na wrony, jakby mówiła „Jeszcze się z wami policzę” i w końcu zwróciła się z powrotem do mnie. - Chodź pani ze mną. Niedrogo wezmę. – Już miałam odmówić, ale starowina ruszyła nie oglądając się za siebie. Pobiegłam za nią.
WWW***
WWWNajpierw prześlizguje się między drzewami. Po chwili wzdłuż ogrodzenia, skryty w trawie przebiega kłębek pulsującego zła. Żółte oczy mrużą się w mroku. Nie chodzi się po ciemnych zagajnikach nocą.
WWW***
WWWSzłyśmy przez park, tak gęsty, że przypominał niewielki las. Jakiś pies tarzał się w piasku między drzewami, ale po chwili uciekł, skomląc. Zrobiło się cicho. Nawet wiatr przestał mi świszczeć w uszach.
WWWMała dziewczynka w czerwonej kurteczce dreptała pośpiesznie za mamą, pchającą trzeszczący dziecięcy wózek. Pusty. Kobieta gdzieś się śpieszyła, a mała nie mogła za nią nadążyć. W przejmującej ciszy, skrzypienie wózka było jeszcze bardziej rozdzierające. Tylko sadysta mógłby włożyć do niego dziecko.
WWWNagle wzdłuż ogrodzenia śmignęło jakieś zwierzę. Po wysokiej trawie przepłynęła nagła zmarszczka. Zarośla, w które wpadło zwierzę, jeszcze przez chwilę kołysały się niepokojąco. Jakby miały się zaraz otworzyć i pokazać coś, czego nie powinny.
Wokół zaniepokojonej i potykającej się co chwilę czerwonej plamki zamykała się ciemność parku. Matka zniknęła za drzewami, a dziecko w czerwonej kurteczce zostało na chwilę samo w tunelu drzew. Miałam ochotę podbiec, wziąć ją za rękę i podprowadzić do mamy. Nie zrobiłam tego, a po chwili uświadomiłam sobie, że zamiast iść – stoję w miejscu, zamiast nieść torebkę na ramieniu – wbijam nią paznokcie.
WWWStaruszka odwróciła się i z dezaprobatą pokręciła głową. Ruszyłam za nią posłusznie.
WWW***
WWWTrzecie oko otwiera się tylko w wielkim niebezpieczeństwie. Pozwala na ucieczkę, pozwala poznać zagrożenie zanim się zbliży, pozwala się schronić i ukryć swoich bliskich.
WWW***
WWWKiedy w końcu dotarłyśmy do domu, babcia pokazała mi pokoik na poddaszu. Z okna nic nie było widać, konary wielkiego klonu skutecznie wszystko zasłaniały. Postanowiłam, że nie będę tam siedziała dłużej niż potrzeba. Było tam tak ciemno, że nie mogłam się skupić. Poza tym, lekko zalatywało stęchlizną. Wtedy nie lubiłam brzydkich zapachów.
WWWZostawiłam na łóżku plecak i zeszłyśmy na dół. Staruszka zaprowadziła mnie do kuchni i kazała usiąść. Sama zaczęła krzątać się po kuchni.
WWW- Jestem Alicja. Jeszcze nie wiem, ile czasu tu będę…
WWW- Wołoska Karolina, wszyscy mi mówią Karola, może być pani Karola – przerwała mi babcia. – Najlepij to załatwić swoje sprawy i wracać do domu. Ja tu wiecznie pokoju mieć nie będę. – Wszystko to mówiła nie patrząc na mnie, odwrócona plecami.
WWWMimo późnej pory, nakłoniła mnie do zjedzenia obiadu. Była oschła, ale na swój sposób opiekuńcza.
WWW- Wy, miastowi, zawsze tacy jacyś nie do życia. Jeść trzeba. – Podsunęła mi wielki talerz z rosołem. Podziękowałam, zjadłam z trudem ten rosół z górą makaronu i wielkimi okami, i zaczęłam kobiecinę wypytywać, czy przypadkiem nie wie, gdzie mieszkała rodzina Ozdrowieńskich. Pokręciła tylko głową i wyszła na ganek.
WWWWyszłam za nią, w nadziei, że może jednak coś mi powie. Pani Karola stała, wyprostowana i wpatrzona w odległy skraj lasu nad którym widać było jeszcze kawałek słońca, czerwony jak krew. Nawet na mnie nie spojrzała. Zrezygnowałam z dalszego wypytywania widząc, że najwyraźniej staruszka nie chce o tym rozmawiać. Jeszcze będzie na to czas.
WWWPostanowiłam rozejrzeć się niezobowiązująco po okolicy. Chciałam spotkać kogoś, kto powiedziałby mi chociaż, gdzie mogłabym zacząć poszukiwania.
WWWPokręciłam się po ciemnym, pustym parku, który pełnił rolę centrum wioski i przypomniałam sobie, że po drodze z dworca widziałam niewielką kapliczkę. Siedziały przed nią wtedy jakieś kobiety. Pomyślałam, że one właściwie mogłyby coś wiedzieć. Takie babcie wiedzą o wszystkim, co działo się w przeciągu ostatniego stulecia i w promieniu kilkunastu kilometrów.
WWWPierwszą osobą jaką zobaczyłam po wyjściu z parku był zgarbiony staruszek, który wyglądał jak przemoczony, biały gołąb. Siedział na ławce i karmił gołębie. Było ich niewiele, już niedługo miał zapaść zmrok. Pomyślałam, że muszę się śpieszyć. Jeszcze sobie pójdzie. Podjęłam więc szybką decyzję i przysiadłam się ostrożnie, z najmilszym uśmiechem na jaki mnie było stać. Nie był zbyt promienny, raczej szary i zmęczony, ale miałam nadzieję, że wystarczy.
WWW- Dzień dobry, jestem Alicja. Przyjechałam tutaj…
WWWStaruszek spojrzał na mnie zdziwiony, trochę za bardzo zdziwiony. Jakbym powiedziała coś w obcym języku.
WWW- Przyjechała pani… - szepnął zachrypniętym głosem, wpatrując się we mnie jak w nieznane mu zwierzę, coś między dinozaurem a robakiem. Nawet się trochę wyprostował, co sprawiło, że zaczął wyglądać na wyższego ode mnie
WWW- Tak, przyjechałam, żeby znaleźć dom mojej babci. Wiem, że tu mieszkała. Może pan ją znał? Miała na imię Nadzieja. Nadzieja Ozdrowieńska. A dziadek... – Pan Gołąb wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej i zacisnął usta, jakbym mu chciała siłą wyrwać odpowiedź, i to razem z językiem.
WWW- Nie znam nikogo o takim imieniu, zresztą co to za imię. Po co tu w ogóle przyjeżdżać, jak się nic nie wie! – Powiedział to wszystko na jednym wydechu, nie patrząc mi w oczy. Odsunął się na skraj ławki i chwycił laskę zbierając się do odejścia. Nie wstał jednak, tylko siedział dalej patrząc przed siebie. Znowu się zgarbił, jakby zeszło z niego powietrze.
WWWJak ja nie lubię gadania ze starymi ludźmi. Co to w ogóle był za ponury pomysł, żeby przyjeżdżać tutaj. Najwyżej znajdę jakiś stary dom, wspólny nagrobek. Nie poukłada mi to życia i w niczym nie pomoże. Głupia.
WWW- Jak się idzie główną ulicą od dworca, to po lewej mija pani kościół. Pani skręci w lewo, tam jest kilka opuszczonych domów. Może coś tam pani znajdzie. Tam zaczyna się już las. – Dziadek zaczął wydłubywać coś spod paznokcia wyjętą z ławki drzazgą. Podziękowałam mu, a on dłubał sobie dalej.
WWWNie lubiłam rozmów ze staruszkami, a to miejsce było ich pełne. Przełamałam niechęć przeczuwając, że powie mi coś więcej. Wyglądał jakby czekał, aż coś go przekona do wyjawienia prawdy. Czymkolwiek ta prawda była. Nie wiedziałam dużo o mojej rodzinie, ale jako dziecko lubiłam się domyślać. „Zresztą, co mi szkodzi” pomyślałam „zwierzenia rodzą zwierzenia”.
WWW- Nie wiem, jak umarli. Wiem tylko, że dziadek zmarł dzień przed babcią. Pogrzeb był wspólny… – urwałam. Dlaczego nie dopytywałam się nigdy o takie rzeczy? Byłam wtedy zbyt pochłonięta życiem, żeby myśleć o śmierci. Zrobiło mi się głupio, że tak mało mogę mu powiedzieć. Zamilkłam na jakiś czas, dziadziuś też nie miał ochoty więcej gadać.
WWWPrzelatywało nad nami stado wron, bardzo powoli i ociężale, jak w pochodzie. Wtedy staruszek znieruchomiał, przestał oddychać, jakby nasłuchując. Trochę się przestraszyłam, że dostał jakiegoś zawału. Ale po chwili wyprostował się powoli i głęboko wciągnął powietrze.
WWW- Muszę już iść. Do wnuka muszę… - I poszedł, z wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Po chwili zaczął biec, nie odwracając się za siebie. Kuśtykał w stronę, w którą odleciały wrony.
WWW„Dziwak” pomyślałam z lekkim niesmakiem. Na pewno coś wiedział.
WWW***
WWWLudzie już rodzą się zupełnie różni od siebie. Bezimienny pilnuje przestrzegania zasad, sam ich nie przestrzegając. Każdy może urodzić się zły, każdy może urodzić się dobry. Matki wieczorami modlą się, aby następne dziecko...
WWWWszystkich łączy jedno – ta sama choroba, na którą nie ma lekarstwa. Zło zlatuje się, kiedy czuje krew wsiąkającą w ziemię. Bezimienny zaciera ręce.
WWW***
WWWPo trawniku biegały dzieci. W końcu jakaś odmiana od tych dziadygów. Przystanęłam, żeby rozejrzeć się, gdzie dalej iść. Przy okazji starałam się zgadnąć, w co się bawią. W berka? Chyba nie, biegały w kółko, każde po swoim okręgu, i machały rękami wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie. Na pewno nie znałam takiej gry.
WWWJedno z dzieci potknęło się i przewróciło. Nawet bym tego nie zauważyła, gdyby nie to, że wokół dziewczynki zrobiło się zupełnie pusto, a ona się nie podnosiła.
WWWChłopczyk siedzący do tej pory pod drzewem podszedł i pomógł jej wstać. Robił to jakby ze złością. Z kolana dziewczynki leciała krew, chłopak musiał ją prawie wynieść poza trawnik po którym - zupełnie nieprzejęci - biegali inni. Szeptał jej coś syczącym głosem, bardzo poważnie wkurzony jak na takiego dzieciaka.
WWWZbliżyli się do mnie, ale nadal nie mogłam dosłyszeć, o co takiego może mieć do niej pretensje. Zauważyłam za to kilka kropel krwi na gołym ramieniu dziewczynki. Zobaczyłam jeszcze jedną kroplę właśnie spływającą po dziwnie wydłużonym płatku jej ucha. Zrobiło mi się słabo, ale postanowiłam jakoś pomóc, jeśli będę w stanie. Wtedy nie mogłam znieść widoku krwi.
WWW- Coś się stało? Pomóc wam jakoś? – Podeszłam bliżej, patrząc z troską na małą. Chłopczyk chwycił ją mocniej i szybko mnie ominął, patrząc na mnie przez ramię z miną mówiącą mniej więcej „Zajmij się swoimi sprawami, głupia babo!”.
WWWZrobiło mi się dziwnie, jeszcze chwilę stałam z wyciągniętą w geście pomocy ręką.
WWWNa trawniku nie było ani jednego dziecka. Zaczął zapadać zmrok.
WWW***
WWWDrewniane figury to nie rzeźby. Ludzie czasem znajdują konary i korzenie o dziwnych kształtach. Szybko je odcinają, bo nie wiadomo, co się stanie, jeśli pozwolą im urosnąć. Nie można ich zniszczyć, nie strawi ich ogień. Tylko Starsi mają siłę, by zatrzymać czające się w nich potworne zło.
WWW***
WWWPostanowiłam zrealizować wcześniejszy plan i skierowałam się w stronę, gdzie powinna znajdować się kapliczka. „Może tam będzie ktoś normalny” pomyślałam. Zaczynałam już tęsknić za normalną rozmową, taką z pytaniami i odpowiedziami.
WWWNad wejściem do kapliczki trochę niewprawnie namalowano białą farbą datę 1808. „No, no. To nawet mają tu zabytki” – pomyślałam.
WWWPrzed budyneczkiem stały trzy ławy, a na każdej siedziała jedna starsza kobieta, cicho wpatrzona w Chrystusa Frasobliwego wyrzeźbionego w ciemnym konarze. Trochę mnie to zdziwiło. Myślałam, że będą się modlić, chociaż szeptem…
WWWZazwyczaj w kościołach stare baby zawodzą aż miło, a tu ani koronki powtarzanej jak mantrę, ani śpiewów. Te babcie nie miały nawet w rękach różańców. Wokół nie było słychać ptaków, chociaż do tej pory było ich zatrzęsienie.
WWWPostanowiłam przycupnąć na ostatniej ławce i poczekać, aż któraś z pań skończy modlitwę. Nie potrafiłam się przełamać, żeby je zagadnąć. Wszystkie trzy wyglądały niesamowicie, mocno wyprostowane, poważne, bez śladu jakichkolwiek emocji na twarzach. Bardziej to przypominało wartowanie niż modły. Te trzy kobiety wyglądały jak żołnierze na służbie.
WWWUsiadłam i, dla zabicia nudy, zaczęłam przyglądać się tej wiejskiej świątynce sprzed ponad dwustu lat. Nie modliłam się wtedy, długo nie miałam czasu wierzyć. Poza tym, ten Chrystus wyglądał na zbyt przygnębionego problemami poważniejszymi niż moje. Głupio byłoby zawracać mu głowę.
WWWKapliczka miała bury kolor, ni to szary, ni to beżowy. W środku pełno było różańców, małych krzyżyków, świętych obrazków, takich, jakie dostaje się od księdza chodzącego po kolędzie. Porozwieszane były bez ładu i składu na przybitych do ścian konarach, które ledwo było widać spod tych wszystkich ozdób. Jeżeli to w ogóle były ozdoby, bardziej przypominały sen po LSD niż dekorację. WWW
Te stare, zeschnięte konary… Miały w sobie coś niepokojąco znajomego. Jak kształt serca, albo kawałka ręki. Nie byłam pewna czy były to rzeźby, czy uformowane przez naturę szkaradzieństwa. Zrobiło mi się zimno.
WWWW tym właśnie momencie kobiety rzuciły się na kolana, przyłożyły czoła do dłoni splecionych w geście żarliwej modlitwy, zacisnęły powieki. Szeptały coś. Dźwięk, który wydawały z siebie przypominał szelest milionów liści. Sama nie wiedziałam, jak to nazwać.
WWWNagle wszystkie wstały i szybko odeszły, nawet nie zdążyłam o nic zapytać. Każda poszła w inną stronę i zniknęła. Odechciało mi się nawet myśleć o rozmowie z nimi. I z kimkolwiek innym. Co to w ogóle była za modlitwa? Zauważyłam, że drżą mi dłonie.
WWWDo ławek zbliżały się już trzy inne kobiety, trochę bardziej zmurszałe od tamtych, ale z tym samym kamiennym wyrazem twarzy.
WWWWstałam i pośpiesznie potruchtałam do domu, to znaczy do domu pani Karoli. Zostawiłam te zahipnotyzowane wariatki same.
WWWA potem długo nie mogłam zasnąć.
WWWNa dworze lało. Dobrze, że zaczęło dopiero w nocy. Kapało z sufitu. W tym ciemnym pokoju krople wydawały się zupełnie czarne. Zasnęłam doliczając się pięćdziesiątej piątej kropli.
WWW***
WWWKrakanie wron oznacza śmierć. Na czarne ptaki trzeba patrzeć z niechęcią. Stalowe dzioby mówią starodawnym językiem, którego nikt nie chce pamiętać. Bezimienny wypowiada słowa niosące śmierć i kuszące tych, co nie wiedzą. Omijają one tylko ogień. Dym uspokaja Boga Bez Imienia.
WWW***
WWWNieprawdopodobne dużo tych wron tutaj. Zbudziły mnie krakaniem. Dwie z nich siedziały na parapecie i patrzyły w moją stronę. Zastukałam w szybę, ale nie zrobiło to na nich wrażenia. Zaczęłam więc mocować się z oknem. Wrony patrzyły na mnie, kręcąc główkami. Nie próbowały uciekać, mimo że okno trzeszczało od moich wysiłków. Wtedy pani Karola zawołała mnie z dołu na śniadanie.
WWWWzruszyłam ramionami i zeszłam do kuchni, skąd roznosił się zapach jajecznicy na boczku. Nigdy nie jadłam tak tłusto. Poza tym, nie cierpiałam jajek, ale nie wypadało odmówić. Śniadanie okazało się mimo wszystko bardzo smaczne i nawet wzięłam dokładkę, zupełnie zapominając o tym, żeby popytać panią Karolę o przeszłość. Skończyło się niestety na tym, że wyszła „się oporządzić” a ja znowu zostałam sama, nie wiedząc, co robić dalej.
WWWWyszłam do centrum miasteczka. Co ciekawe, nikogo tam nie spotkałam, jakby wszyscy się gdzieś pochowali. Spotkałam tylko Kruka. To znaczy chłopaka, którego nazwałam sobie w myślach Kruk, kiedy go tylko zobaczyłam. Miał ogromny nos, zmierzwione, czarne włosy. I machał, nie, powiewał rękami kiedy szedł. Zupełnie, jakby chciał odlecieć.
WWWMiałam wrażenie, że wszyscy spotykani przeze mnie ludzie chcą stamtąd uciec, widziałam to w ich oczach. Mogło się wydawać, że tylko ptaki nie są uwięzione w tym małym, zamkniętym na cztery spusty świecie. A może one też nie mogły uciec, krążąc w kółko i szukając wyjścia? Ale bardziej prawdopodobne, że całkiem im się tu podobało. To kraina stworzona dla wron.
WWWSkierowałam się na cmentarz. Na skraju lasu już z daleka widziałam kilka gospodarstw, które mogłyby być domem dziadków, potrzebowałam więc dalszych wskazówek. Na cmentarzu mogłam tylko znaleźć groby, które w niczym by mi nie pomogły, ale mimo to chciałam je zobaczyć.
WWWLubiłam wtedy cmentarze. Dla mnie były przyjemnie ciche, szumiące starymi drzewami. Wszędzie pachniało woskiem ze zniczy.
WWWI ten cmentarz, położony za miasteczkiem, pachniał zniczami, a delikatny szum liści tylko podkreślał ciszę jaka tam panowała. To miejsce nie przynosiło jednak spokoju, do którego przyzwyczaiłam się odwiedzając groby rodziców.
WWWTylko kilka nagrobków było z kamienia. Reszta to były tylko kopczyki ziemi i drewniane krzyże. Na wszystkich paliły się znicze. Nawet te widocznie zapomniane groby, bez sztucznych kwiatów i tabliczki, miały swój własny płomyk. To normalne na Wszystkich Świętych, ale wtedy do tej daty było jeszcze daleko.
WWWNie to było najdziwniejsze na tym cmentarzu. Splątane konary drzew sprawiały, że czułam się jakbym weszła do ciemnego, dusznego pokoju. Był tam sufit, były ściany, nie mogłam wcale dojrzeć nieba. Było ono zachmurzone i szare, ale wolałam już widzieć takie niebo niż nieprzepuszczające światła, powyginane konary nad głową.
WWWMiałam wrażenie, że w kącie tego „pokoju” ktoś stoi i mi się przygląda. Nie mogłam pozbyć się tego uczucia, nawet kiedy stanęłam w miejscu, z którego mnie rzekomo obserwowano.
WWWWtedy z kolei wydało mi się, że na drzewie ktoś siedzi, że z drzewa zwisają bezwładne ręce, dostrzegłam zarys głowy opartej o korę i wtapiającą się w mrok sylwetkę... Po chwili usłyszałam trzask gałązki. Zobaczyłam odlatującą stamtąd wronę. To ona próbowała mnie przestraszyć. Co za ulga!
WWWPrzeszłam cały cmentarz, zajrzałam w każdy kąt, i nic. Nie znalazłam grobu moich dziadków. Albo ich tam nie było, albo ich grób był jednym z tych zapomnianych. Zrobiło mi się wstyd.
WWW***
WWWChoroba dotyka wszystkich: ludzi, zwierzęta, rośliny. Ludzie mogą odejść, ale muszą dać coś w zamian. Zło dopomina się ofiary z życia. Ale Bezimienny nie przestrzega zasad. Później i tak krew wraca w To Miejsce. Nawet jeśli wyzdrowieje kosztem cudzego życia. Musi wrócić.
WWW***
WWWDoszłam w końcu na skraj miasteczka, dalej rozciągały się pola uprawne i łąki. Z daleka widziałam pasące się krowy. Właściwie, to stamtąd skąd patrzyłam, wyglądały jakby leżały na ziemi i nie próbowały nawet schylić się do żółtawej, suchej trawy. Nie było widać nóg spod góry połatanego ciała. Zawróciłam.
WWWChodząc tak bez celu przyglądałam się ludziom. Bałam się rozpoczynać rozmowę z kimkolwiek więcej, bo czułam, że powiedzą mi to samo co pan Gołąb i pani Karola. Miałam wrażenie, że wszyscy mijani ludzie wiedzieli o mojej rodzinie więcej niż ja kiedykolwiek będę w stanie się dowiedzieć. Patrzyli na mnie badawczo. Widzieli, że nie jestem stąd.
WWWZnowu mijałam Kruka. Chłopak miał jeszcze bardziej potargane włosy i cienie pod oczami, ale mimo wszystko sprawiał sympatyczne wrażenie. Chciałam nawiązać z nim kontakt, żeby może w końcu pogadać z kimś normalnym. Patrzyłam mu w oczy z uśmiechem, bez skrępowania. W Warszawie to zawsze działało, tak rzadko przechodnie ośmielają się na siebie spojrzeć…
WWWOn jednak zupełnie nie zwrócił na to uwagi, idąc przed siebie tym swoim śmiesznym ptasim chodem. Kiedy już mnie ominął, zatrzymał się, podrapał się w tył głowy, postał tak chwilę, wyprostowany i… poszedł dalej. WWW
Ci ludzie tutaj są dziwni. Niezależnie od wieku.
WWWWieczorem znowu nie mogłam zasnąć. W okno ciągle pukały gałęzie tego przeklętego klonu. Na dole pani Karola z kimś rozmawiała. Nie pamiętałam, żeby ktoś przychodził, nie widziałam też u niej telefonu. Ale to dwudziesty pierwszy wiek. Telefon pewnie schowany, żebym nie próbowała korzystać z niego bez pytania.
WWWŚnił mi się ogień, dziadkowie, których prawie nie znałam. Próbowali rozdmuchać żar. W końcu spalił się cały sen, nie miałam dokąd uciec. Obudziłam się zlana potem.
WWW***
WWWBycie Naznaczonym to przekleństwo. Nic nie można z tym zrobić, nie da się żyć pomiędzy dobrem a złem, nie da się opuścić tego miejsca na zawsze. Ale to też błogosławieństwo. Zawsze jest dokąd wrócić. Zawsze się wraca.
WWW***
WWWTrzeciego dnia znowu spotkałam pana Gołębia. Tym razem niczego nie karmił, tylko siedział na tej samej ławce na skraju parku i patrzył przed siebie.
WWWUsiadłam obok niego, miałam nadzieję, że coś z niego wyciągnę na temat dawnych mieszkańców miasteczka. Tym razem był spokojniejszy, spojrzał na mnie i pełnym rezygnacji głosem zapytał:
WWW- Znalazła pani babcię? – Nie powiem, zdziwiło mnie, że w ogóle pamiętał. Wyglądał, jakby nawet chciał pogawędzić.
WWWW trakcie rozmowy zauważyłam u niego takie dziwne, wydłużone dolne płatki uszu. Nie wiem, dlaczego dopiero wtedy to dostrzegłam – może dlatego, że w pewnym momencie spojrzał na mnie takim smutnym wzrokiem i przechylił głowę. Skrawek ucha sięgał mu do ramienia.
WWWMiałam ochotę krzyknąć z obrzydzenia – teraz mi wstyd. Nie wiem skąd u mnie taki zły odruch.
WWW***
WWWZło siedzi w lustrach. Tam może pozostać niezauważone, kiedy skulone obserwuje żywych. Lustra nie można spalić. Lustra to miejsce spotkania między światem żywych a światem, którego żywi nie powinni znać. W Tym Miejscu dwa światy są zbyt blisko…
WWW***
WWWCoś dziwnego się ze mną dzieje. Mam wrażenie, jakbym spotkała dawno niewidzianą przyjaciółkę. A ja tylko znalazłam dom, w którym mieszkali dziadkowie. Nigdy wcześniej go nie widziałam, nikt mi o nim nie opowiadał. A jednak to ten. Wiem, że to ten.
WWWPan Gołąb powiedział, że byli tu kiedyś Ozdrowieńscy, czy Ozdrowieńcy. Mieszkali na uboczu, w domu z czerwonej cegły pokrytym czerwonym dachem. Izolowali się, nie utrzymywali z nikim kontaktów, dlatego nie mógł ich sobie przypomnieć, tak przynajmniej mi się tłumaczył.
WWWStaruszek sam mnie zaprowadził na miejsce. Szedł powoli, ostrożnie, ciągle rozglądał się na boki. Po drodze sam zaczął mówić:
WWW- Pewnie się pani już zorientowała, że tu jest inaczej. Rozumie pani, że musi pani stąd wyjechać jak najszybciej. Rozumie pani, tak? – zapytał z nadzieją. Milczałam.
WWW- Są tutaj dobrzy i źli, wie pani. Ale to nieważne. Nieważne nawet czym byli pani dziadkowie. Chcieli innej przyszłości dla pani rodziców. Poświęcili się. Tutaj wszyscy podlegamy jednemu… - zawiesił głos. Czekał, aż przytaknę.
WWW- Nie wiem o czym pan mówi. – Wzruszyłam ramionami obojętnie. – Czy to ten dom? – wskazałam nieogrodzony czerwony dom z czerwonym dachem.
WWW- Ale wyjedzie pani, prawda? Tu nie jest bezpiecznie. – Najwyraźniej pokazał mi to miejsce z myślą, że obejrzę, poszukam pamiątek po dziadkach i wyjadę. O nie, nie będzie ze mną tak łatwo. Uśmiechnęłam się słodko.
WWW- Ale co mi tu grozi? Budynek wygląda na solidny, mimo lat.
WWW- Nie rozumie pani… - zaczął dziadek.
WWW- Do widzenia – pożegnałam się zimno i skierowałam się w stronę domu. Dziadek nie poszedł za mną.
WWWNo i jestem. Pierwsza rzecz jaka rzuca się w oczy to bluszcz wyrastający spod ganku. Oplata niemal połowę domu. Wydobywa się spod ziemi, jak dym. Zachichotałam, kiedy przyszło mi do głowy to porównanie. Jeden dom spłonął, drugi wygląda, jakby właśnie dogasał…
WWWCzuję się, jakbym wróciła do domu. Do tego prawdziwego. Żadnej pani Tereski, ani pani Karoli. Tylko ja.
WWWWycieram panoszący się w pokoju kurz, otwieram okna, przy okazji zrzucając miotłą gniazdo jaskółek. Jajka rozbijają się, dorosłych ptaków nie ma w pobliżu. A to się zdziwią jak wrócą.
WWWWypakowuję trochę rzeczy. W łazience stawiam małe lusterko, które zazwyczaj noszę w torebce. W całym domu nie ma niczego, w czym mogłabym się przejrzeć.
WWWKiedy zaczynam ścierać makijaż, coś błyska nad moim ramieniem. Jakieś dwa żółte, rozmyte punkty. Oczy zaczynają piec i łzawić, niezdarnie wkładam sobie wacik do kącika.
WWWPrzemywam twarz lodowatą wodą i szybko patrzę z powrotem w lusterko. Oczywiście, niczego tam nie ma.
WWWPrzechylam głowę. Płatek ucha sięga mi do ramienia, spływa po nim krew. Uśmiecham się.
W takich miasteczkach nie ma Boga [horror] WULGARYZMY
1
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 15:06 przez hati, łącznie zmieniany 1 raz.
Ah, gravity - thou art a heartless bitch.
by Sheldon Cooper
by Sheldon Cooper