Sędziwy profesor zakończył swój wykład, z lekkim uśmiechem popatrzył na znużone twarze studentów. Słuchacze trwali na miejscach, nieobecnym wzrokiem wpatrzeni w wykładowce, aż ktoś nieśmiało wstał i ruszył do wyjścia. To był jak rozkaz dla reszty, podnieśli z hurgotem odsuwanych krzeseł i ław. Tylko jeden pozostał na miejscu, czekał aż wszyscy wyjdą.
– Cypek! – Młody mężczyzna zwrócił się do kolegi, który trwał na miejscu i pocierając buty o siebie zdrapywał resztki błota. – Idziesz? Będą kobiety, wino i śpiew – zawołał z entuzjazmem
– Nie, mam coś do zrobienia – odpowiedział zapytany. I milczeniem zignorował dalsze pytania.
– A, co? Gdzie? A panię będą?
Wstał, gdy sala opustoszała, przystanął na chwilkę przed akademią. Patrzył jak gwarne towarzystwo toczy spór, idąc środkiem ulicy.
Podział oponentów podkreślał ubiór. Jedni w stylu dworskim, nosili barwne, modne halsztuki i fraki. Niektórzy mieli przy pasie szpadę, jako broń należna elicie i pasująca do kostiumu. Drudzy preferowali surowy styl weterana. Czyli szary lub granatowy kubrak, buty z wysokimi cholewami. A na pasie kordelas marynarski, tasak piechura albo saks.
Cyprian ruszył w przeciwna stronę, do dolnych dzielnic miasta. Tam, gdzie mieszkali robotnicy i biedota.
Szedł trzymając się z dala od mrocznych bram. Z dłonią rękojeści kordelasa. Nie był tchórzem, to konieczna ostrożność. O tej porze ulicę stawały się areną walki o przetrwanie, toczonej przez awanturników i złoczyńców.
Cyprian zanurzył się w ten świat, urzeczony jego grozą, życiem na granicy prawa. Uległ mrocznemu czarowi miejskiego hultajstwa.
Miejscami latarnie rzucały migotliwe światło łojowych świec. Tam jak ćmy gromadziły się prostytutki.
– Cypek! Skusisz się? – zawołała dziewczyna stojąca pod murem kamienicy. Prawie do bioder podwinęła spódnicę, odkrywając nagie uda.
– Natka, nie stać mnie! I nie chce złapać, no...kataru – odpowiedział.
Puścił do niej oko. Dziewczyna widać nie zrozumiała aluzji, względem chorób. – Kataru? Przecież ciepło.
– To daj mi buziaka, ale za darmo!-zawołał.
– Darmo? Nie znam takiego słowa.
Cyprian odwrócił się, zastawił za sobą szyderczy chichot dziewcząt. Znał je doskonale, od kilku lat mieszkał w tej dzielnicy. Spotykał je w uliczkach, spelunkach, lgnęły do żaków. Przynajmniej tak długo, aż ze studenckiego trzosa zniknęła ostatnia moneta.
Skręcił w ulice Piekarską. Zapach chleba mieszał się z fetorem rynsztoka.
Za murami piekarni czeladnicy o czerwonych twarzach ugniatali ciasto. Surowe bochenki wkładali do rozpalonego pieca. Rano muszą trafić do klientów.
Nisko, zaraz nad głową, skrzypnęły otwierane okiennice.
– Idzie się! – Cyprian zawołał ostrzegawczo
Z braku kanalizacji, nieczystości pozbywano się wprost na ulicę.
W zwyczaju było wołanie, co miało uchronić przed nieprzyjemnym wypadkiem.
– Oblej mnie a oberwiesz! – uprzedził na cały głos.
Nagle, coś runęło na niego. Upadł na mokry bruk, uderzenie wyrwało z płuc ostatni oddech.
– Napad! – przemknęło mu przez myśl. Zebrał w sobie siły, by zrzucić napastnika. Co dziwne, nie miał z tym problemu. Postać zerwała się i już chciała uciec. Złapał ją mocno i pchnął o ścianę. Miał już sięgnąć po kordelas, gdy zawołał dziewczęcy głos.
– Puszczaj, chamie zapyziały!
– Chamie! Ja jestem chamem? – zawołał oburzony student – wpadasz na mnie i jeszcze obrażasz!
– Wybacz! Nie zdążyłam uprzedzić jaśnie pana. Puszczaj mnie do cholery! – Szarpnęła się. Przytrzymał ją, nie chciał jej krzywdzić, jedynie droczył się ze złodziejką.
Ze złości poczerwieniała na buzi. Ogarnął ją dławiący strach, złapaną ją na złodziejstwie.
– Puść mnie! Co ja, ci zrobiłam? – zawołała ze łzami w oczach.
– Pojmałem ciebie na kradzieży i muszę ukarać – mówił tonem surowego obywatela. A jednocześnie uśmiechnął się, z wyrazem łowcy nad ofiarą. – Należy ci się kilka klapsów! –
oczami wyobraźni widział już, jak karci złodziejkę. A pupę miała kusząco kształtną.
Dziewczyna oparła się o ścianę. Bezradnie spojrzała w bok, szukając na próżno ucieczki.
Panicznie bała się wydania w ręce policji. Była jak schwytane zwierzątko, przylgnęła plecami do zimnej ściany, mięśnie zesztywniały. Palce wbiła w kubrak napastnika. Serce wpadło w oszalały rytm i miała wrażenie, że zaraz pęknie. Nie biegła, a brakło jej tchu.
Widząc jej rozszerzone strachem oczy, skonsternowany Cyprian cofnął ręce. Niechcący wierzchem dłoni musnął policzek dziewczyny. Był wilgotny od łez.
Gwałtownie uniosła trzymany tobołek. Jakby chciała się nim oddzielić od mężczyzny.
Z brzękiem coś wypadło i poturlało pod jego stopy. Schyliła się momentalnie, żak również. Chciał tylko pomóc dziewczynie. Głucho stuknęły zderzające się głowy. Oboje jęknęli przeklinając głośno. Przez krótka chwilę siedzieli rozcierając czoła. Trochę oszołomieni, źli na siebie wzajemnie.
Nad nimi rozległy się wściekłe głosy. Dobiegały za otwartego okna, właśnie z tego, którym skakała pechowa złodziejka. Ktoś już wiedział, że został okradziony.
Dziewczyna podnosząc z ziemi srebrny dzbaneczek szepnęła.
– Dobrze ci radzę! Uciekaj!
Zarwała się do biegu. Cyprian obok niej, krok w krok. Przebiegli kilka zaułków, z nadzieją że, zgubią ewentualny pościg.
Dziewczyna zatrzymała się nagle i ze złością, sykliwym szeptem zapytała.
– Czemu się przyczepiłeś? Mam jakiś dług u ciebie?
– Ja? – Spojrzał na nią zdziwiony – sama biegniesz przy mnie!
– Faktycznie. Tak mi potrzeba twojego towarzystwa, że hej! – zaperzyła się. – Co? Wydasz mnie policji? Idź, donieś na mnie! – Widząc, że młodzieniec nie zrobi jej krzywdy, odzyskała dawny rezon.
Cyprian zmierzył ją wzrokiem, miał ochotę powiedzieć złośliwą uwagę. Chwile temu mało nie zemdlała ze strachu. A teraz, to największy cwaniak na ulicy. I dopiero teraz poznał dziewczynę.
To Lidia, córka znanego w okolicy rzezimieszka. Widywał ją w „Czerwonym Bukiecie”, czasem zamieniali kilka zdań. Miał wrażenie, że trochę ją lubi. Przyciągała jego uwagę, taka z niej zadziorna szelma o zielonych oczach. Niczym chochlik, wszędzie jej pełno. To zagada, to kogoś zaczepi. Chętna do żartów i zabawy.
– Weź mnie pod rękę jak klienta, nie będziemy zwracać na siebie uwagi – powiedział rozkazującym tonem. Jednocześnie wskazał na zbliżające się postacie.
Na końcu przeciwległej uliczki, pojawiło się kilka sylwetek.
– Oczywiście. Niech wszyscy myślą, że jestem dziwką! – zawołała, wydymając pogardliwie usta.
Mocniej ujęła tobołek , dumnie uniosła głowę i powiedziała. – Podążaj swoją drogą, ja swoją.
– Właśnie idę swoją, ale widać splotły się...
– Marzysz paniczyku! – przerwała mu ostrym tonem.
Ale widząc zbliżających się ludzi i długie przedmioty, które trzymali. Posłusznie wzięła Cypriana pod ramię.
– Nie licz na więcej przyjemności – burknęła.
Szli milcząc, jedynie zerkając na siebie. Ewentualny pościg pozostał gdzieś w mrocznych zaułkach. I zdali sobie sprawę, że faktycznie idą w tym samym kierunku.
– Słuchaj paniczyku! – odezwała się ostrym tonem. Uspokojona nabrała typowej dla siebie zadziorności. – Mam swoje, poważne sprawy. Lepiej nie przeszkadzaj, wiesz... – zawiesiła głos. Zabrzmiało to, jak niedomówione ostrzeżenie. Ukradkiem zerkała na przypadkowego towarzysza nocnej przygody. Miał delikatną, prawie chłopięcą twarz. Tylko blizna pod okiem dodawała mu surowości.
– Cyprian, tak mam na imię – powiedział z wyraźną nutą urazy.
– Wiem. Przychodzisz czasem do Kiziorka. Przynosisz mu takie małe paczuszki. Widziałam je, to opium.
– Lepiej tą wiedzą się nie chwal. Wiesz... – powiedział na koniec przedrzeźniając Lidię.
A zrobił to z takim komizmem, że dziewczyna parsknęła śmiechem. Nagle zamilkł, urzeczony jej uśmiechem, robiły się jej dołeczki na policzkach. Mrużyła duże, zielone oczy, to one przydawały dziewczynie dziecięcej niewinności. Bardzo złudnej, jak się domyślał.
– Co się patrzysz? – szepnęła skrępowana. Nie mogła się zdobyć na bezczelny ton. Zrobiło się tak miło, spokojnie. Samo wyszło, że musnęła policzkiem jego ramię. Uśmiechnęła się zawstydzona.
Karczma „Czerwony Bukiet” była jedną z najpodlejszych spelun w mieście. Urzędował tutaj niesławny Kiziorek, pryncypał okolicznych złodziei. Miał opinię szalonego podobno szybko i łatwo wpadał w gniew. W szale potrafił pobić, okaleczyć, a mówiono, że i zabić.
Siedział w kącie sali, ponury, z tym złym wyrazem w oczach. Zmarszczki na suchej twarzy i blizny przydawały mu okrucieństwa . Za jego plecami, jak cienie siedziało trzech zbirów. Równie ponurych, bezwzględnych, tylko nie tak bystrych jak ich pryncypał.
Żak i złodziejka jednocześnie podeszli do herszta, każde z przekonaniem, że jego sprawa jest najważniejsza. Ukradkiem zerknęli po sobie, szukając najdrobniejszych oznak strachu. Tak samo podnieśli dumnie głowy, przybrali nonszalanckie pozy. Ukrywając strach pod maską lekkiej arogancji.
Kiziorek podniósł spojrzenie. Z bliska wyglądał na bardzo zmęczonego. Wycelował palcem w młodzieńca.
– Najpierw z nią pogadam– mruknął posępnie wskazując dziewczynę – ty się chłopie napij, dziwkę pomacaj. Tylko grzecznie!– ostrzegł na koniec.
Lidka usiadła na wprost herszta. Jedną rękę oparła o udo, pochyliła się lekko w stronę zbira. Ukradkiem przełknęła ślinę, tłumiła najmniejszą oznakę lęku. W myślach szeptała do siebie.
– Spokojnie mała, spokojnie. To tylko głupi oprych. Chyba nie usłyszy jak serce mi wali?
Tobołek z łupem rzuciła niedbale na stół. Uśmiechnęła się zalotnie.
– Same dobre fanty, miodne rarytasy – mówiła głośno, udając pewną siebie.
– Dawaj mała i nie zawracaj mi głowy – burknął
Zerknęła ukradkiem za siebie. Cyprian siedział przy stole z tyłu. Sączył piwo i ciekawie przyglądał się transakcji. Lidia wyprostowała się, cofnęła ramiona, zgarnęła włosy do tyłu.
– Może zaproponujesz damie wino? A nie, dawaj mała! One są od dawania – wskazała gestem prostytutki.
– Z ciebie taka dama, jak ja hrabia – Kiziorek mówił nie podnosząc wzroku znad łupów dziewczyny. Uważnie przeglądał każdy przedmiot. Zadrapał krawędź paznokciem, skrzywił się, a jego twarz przybrała jeszcze bardziej ohydny wyraz.
– Dziewczyno! To posrebrzany szajs, Szkoda było wysiłku – powiedział i zgarnął fanty ze stołu. Machnął ręką, jakby odganiał rój much. Miało to znaczyć – Możesz już iść –
– Ej! – wrzasnęła wściekle Lidia – pieniążki dawaj! Mało, bo mało. Ale zawsze coś
Nie dostrzegła jego ręki, żadnego ostrzeżenia. Uderzył nagle, prosto w twarz, Lidka spadła z krzesła. Uniosła się na kolana, oszołomiona coś bełkotała. Krew z rozbitego nosa zalewała wargi.
– Suko parszywa! – ryknął herszt. Zerwał się z miejsca i dopadł swoją ofiarę. Na ulotną chwilę wszyscy w karczmie spojrzeli w stronę zajścia. Zaraz wrócili do swoich zajęć, Kiziorkowi nikt normalny nie wchodzi w drogę.
Wraz z bólem do świadomości dziewczyny dotarło, że ciągle ją biją. Ktoś szarpał za włosy, inny uderzał w twarz, to w brzuch.
– Boże! Zatłuką mnie... – przemknęło przez jej świadomość. Nie mogła krzyczeć, ciosy pozbawiły ją oddechu. Strach sparaliżował jej wolę, bezwładnie opuściła ręce.
– Zostawcie ją!
Stanowczy głos sprawił, że wszyscy razem ze swoim pryncypałem podnieśli spojrzenia. Cyprian stał niedaleko stołu Kiziorka, gotowy walczyć i coraz bardziej blady. Zrozumiał jak nikłe ma szansę. Nie dość tych trzech zbirów o małych głowach, ale wielkich jak szafy. To jeszcze wielu w karczmie okażę lojalność wobec szefa. Modląc się w duchy, że nie będzie musiał walczyć zacisnął dłoń na rękojeści.
Kiziorek zaskoczony bezczelnością młodzieńca, wręcz jego szaleństwem. Spojrzał na niego, prostując się nad pobitą dziewczyną.
– Twoja kobieta?
– Nie. Zatłuczecie ją, szkoda, Ładna jest – mówił spokojnie, tłumiąc w sobie strach.
Zbój popatrzył na zakrwawioną, opuchniętą buzię dziewczyny.
– Ładna? – zapytał sam siebie. – Już nie – mruknął absolutnie spokojny. Jego głos brzmiał, jak u kogoś bardzo znudzonego. Gestem reki rozkazał przerwać bicie. Jeden z osiłków dźwignął dziewczynę na kolana. Wytarła się rękawem, rozmazując po policzku krew, zmieszaną ze śluzem z nosa i łzami. Klęczała z opuszczoną głową, przed nią rosła na podłodze plama wykapanej krwi. Potargane włosy zasłoniły jej buzię przed spojrzeniami. Kiziorek pochylił się nad nią.
– Nie pyskuj. Grzecznie do mnie dzieciaku – mówił zimnym, obojętnym tonem. Jakby, nigdy nic się nie stało.
– Zabijesz mnie? – zapytała drżącym głosem. Resztkami sił tłumiła szloch, za wszelką cenę chciała zachować resztki godności. Kiziorek wyjął nóż, dziewczyna zadrżała. Niezdolna do najmniejszej obrony, czekała na ostateczny cios. Żak cofnął się, odwrócił głowę. Nie chciał umierać za złodziejkę i nie był wstanie patrzeć na jej śmierć.
– Miałem taką ochotę – mówiąc machnął ręką. Nożem przekroił jabłko. – Dostałaś nauczkę
– Cholera – zaklęła Lidia. Wypluła wybity ząb, uniosła spojrzenie na starego zbira.
– Nie patrz się tak na mnie, nie rusza mnie to. W kantorku są twoje rzeczy, zabieraj je i won. Twój ojciec był winny pieniądze, część zapłaciłaś. Na resztę masz tydzień
– Nie dasz mi przenocować? Nie mam dokąd iść – złodziejka szepnęła. Puchnąca twarz i krzepnąca krew utrudniały jej mówienie.
Cyprian patrzył na dziewczynę z współczuciem, zły na samego siebie, że nic więcej nie zrobił.
Kizorek sięgnął po kolejne jabłko, mlaskając odezwał się do złodziejki.
– Psy za tobą węszą dziewczyno. Szukali twojego starego i pytali o ciebie. Twój ojciec zwiał, zostawi córkę. Przyciągasz kłopoty dzieciaku. Idź stąd!
Lidia wstała bez słowa, chwiejnym krokiem poszła po worek ze swoimi drobiazgami.
– Teraz ty – mówiąc herszt skinął na Cypriana – kozak z ciebie, nie wchodź mi w drogę więcej – Pogroził mu nożem. – Czego chcesz?
Żak wyjął z kieszeni małą paczuszkę. Bez słowa położył na stole, stary herszt aż zatarł ręce. Rzadko się uśmiechał i teraz właśnie była ta chwila. Otworzył zawiniątko, przyłożył do nosa.
– Doskonale, doskonale – powtarzał.
Lidia usiadła na bruku, oparta o ścianę zamknęła oczy. Nagle została sama, bez dachu nad głową. Wściekła na ojca, który ją zostawił na pastwę zbirów, zdradził w najgorszy sposób.
Nie mogła powstrzymać chaosu myśli. Przytuliła buzię do zimnego muru, chłód kamieni dał chwilową ulgę. Ból trochę zelżał, westchnęła podciągając kolana pod brodę. Ogarnęło ja poczucie absolutnej samotności. Bezradna wobec otaczającego ją miasta, brutalnych ludzi, wrogów. Zacisnęła palce wbijając paznokcie w uda. Trwała tak przez pewien czas, niczym w letargu.
- Wstań mała- Usłyszała nad sobą. Powoli, niepewnie podniosła spojrzenie. Cyprian delikatnie trącił ją czubkiem buta. – Wstawaj! – powiedział ostrym tonem. Bez ceregieli ujął ją pod ramię, pociągnął do góry.
– Zostaw – jęknęła. Bezradnie, słabym ruchem próbowała odepchnąć mężczyznę.
– Nie zostawię ciebie. Nie myśl sobie – I zaraz dodał łagodnie. – Jesteś ranna, nie możesz tu siedzieć –
– Idź sobie, nic mi nie jest – mówiąc pociągnęła nosem. Płacząc spojrzała na żaka. – No idź, daj mi spokój
Chwycił ją pod pachy, nie opierała się. Szła posłusznie, z wyraźną ulgą wsparła się o jego ramię.
– Wynajmuje taką małą norę. Przykrzy mi się samemu – opowiadał jej o swoim małym mieszkanku. Lidia tylko westchnęła, jakby miała powiedzieć. – Skończ już ględzić
Dalej szli już w milczeniu. Cyprian przytulił dziewczynę, oddychał zapachem jej włosów, słuchał jej oddechu jak szeptu.
Rzeczywiście jego pokój nie był duży. Zabałaganiony porozrzucanymi rzeczami męskiej garderoby. Jakby Cyprian nie uznawał szafy. Na stole kromki chleba, niektóre już czerstwe, spleśniałe ciastko, ogryzki jabłek. Na podłodze siennik zamiast łóżka, na nim koc, pozwijany, zmięty.
W drugim, malutkim pomieszczeniu, stało wiadro na nieczystości. Pełniące funkcję toalety i zlewu.
W rogu pokoju szafeczka, na niej miska i duży dzban z wodą. Na parapecie podwójnego okna, doniczka z wątłym kwiatkiem.
Dobrze, że świeczka nie rozświetlała całości bałaganu. Cyprian posadził dziewczynę na sienniku. Nalał wody do miski. Zwilżył chustkę i potarł buzię Lidki, złodziejka syknęła z bólu, szarpnęła głową.
– Nie wierć się! Krew zetrę – powiedział łagodnie, ale stanowczo.
– Ale boli – jęknęła. Robiąc przy tym minę jak mała dziewczynka.
– Bądź jeszcze trochę dzielna. Proszę.
– Przecież jestem – szepnęła. – Tylko mi już sił brakuje na dzielność.
Po chwili milczenia zapytała. – Jak wyglądam?
– Nieźle – Cyprian wzruszył ramionami. Dziewczyna westchnęła, młodzieniec dodał zaraz.
– Nieźle ciebie urządził – uśmiechnął się. – Widziałem gorsze rzeczy
– Chyba w rzeźni – burknęła pod nosem. I zaraz syknęła z bólu. – Jutro sobie pójdę. Tylko do ranka przeczekam –
– W rzeźni? – Cyprian zamyślił się. Spojrzał jakoś dziwnie, oczy my zalśniły, źrenice zrobiły się wielkie jak czarne węgle. Rozchylił usta jakby do niewypowiedzianych słów. Dłonie zacisnął się w pieści. – Można tak powiedzieć – nagle jakby oprzytomniał. – Czy ja ciebie wyrzucam? Chce żebyś została ze mną! – zaprotestował.
– Ale to jeszcze nie oświadczyny? – uśmiechnęła się.
– Jeszcze nie – mówiąc, pogłaskał ją po policzku. Przytuliła buzię do jego dłoni.
– Śpij mała, śpij
Przykrył ją starym kocem.
– Ej – szepnęła. – Wyruchasz mnie jak będę spała? Co? – Nie miał pojęcia, czy ona żartuje, czy tak serio uważa. Trochę zły pochylił się do niej.
– No wiesz? Taką spuchniętą, brzydką? Poczekam aż wyzdrowiejesz –
– Dobrze, bo bardzo spać mi się chcę
Leżąc zerknęła na niego. – Jestem brzydka? –
– Lidka śpij !
– Ale powiedziałeś... .
Bez słowa zdjął buty z jej bosych stóp i zaraz parsknął śmiechem.
– Przestań – burknęła zawstydzona. Schowała nogi pod koc. – Wiem, że mam brudne –
Ledwie zamknęła oczy, zasnęła. Podłożyła dłoń pod policzek, oddychała przez rozchylone usta. W pewnej chwili zadrżała, szlochała nieświadoma we śnie. Cyprian pogłaskał ją delikatnie. Zaraz uspokoiła się pod jego dotykiem.
Zgasił świeczkę, zaległa ciemność. Tylko słuchał jej równego oddechu...
Żak i szelma. Wersja poprawiona i zmieniona.
1
Ostatnio zmieniony pn 14 kwie 2014, 10:59 przez Gulo_Albus, łącznie zmieniany 2 razy.