Dzień dobry. W końcu zaprzęgłem się, żeby wrzucić tutaj pierwszy rozdział mojego opowiadania. Obecnie mam w nim 42 tysiące wyrazów, więc jeszcze będę tu wracał. Mam nadzieję, że komuś uda się dożyć do końca i będzie mnie mógł pełnoprawnie skrytykować, bo właśnie z tego powodu tu przybyłem – uczenia się.
Podzieliłem to na krótsze fragmenty, ale nie wiem jak tu się robi spoilery, więc oddzieliłem gwiazdkami.
***
Złota brama otwarła się z towarzyszącym jej skrzypieniem i huknęła o ściany. Ze środka natychmiast zawiało grobowym powietrzem. Tament kiwnął na swoich pomagierów, aby odpalili pochodnie. Wnętrze Pałacu Subterratium wypełnione było mroczną ciemnością i nawet światło z komnaty przejściowej nie było w stanie rozjaśnić więcej niż na trzy łokcie w głąb korytarza. Tament chwycił podaną mu pochodnię i jako pierwszy ruszył naprzód, pewnym, ale niezbyt szybkim krokiem. Za nim postąpiło sześciu uzbrojonych pachołków oraz dwaj z jego bliższych współpracowników.
Pierwszy z nich, Armap, dla Tamenta był największym przyjacielem, a zarazem ochroniarzem. Ochroniarzem o niemal ośmiu stopach wzrostu, co ważne. Szeroka klatka piersiowa Armapa miała być chroniona przez lekkie pancerze płytowe, pod którymi dodatkowo znajdowała się kolczuga, oraz skórzane ubranie. Podobnie było z pozostałymi częściami ciała. Na jego wielkiej głowie spoczywał potężny hełm, wykonany tak, jak cały pancerz – z czarnej, japetowskiej stali, obrobionej surowo, bez zbędnych ozdób. Przy jego pasie wisiały dwa długie miecze oraz dwa sztylety, a w ręce dzierżył krótką halabardę, jakiej używano w pierwszych szeregach formacji wojskowych. Hełm Armapa skrywał obecnie całkowicie jego zarośniętą twarz o szerokiej szczęce i orli nos. Z niewielkich szczelin wyglądały ostrożnie zielone oczy, które badały jednocześnie każdy skrawek podłoża, ścian, a nawet sufitu.
Drugą osobą towarzyszącą Tamentowi był Nitj Choruk. Pan Choruk – bo tak kazał do siebie mówić – choć na pierwszy rzut oka tego nie dało się zauważyć, był pół-latebrem. Normalny przedstawiciel tej rasy nie osiągał więcej niż pięć stóp wysokości i posiadał barczyste, mocno owłosione ciało oraz duże uszy. Wymieszanie się krwi latebreskiej z ludzką znacząco zatarło te różnice. Nitj był tylko nieco niższy od większości mężczyzn, uszy nie wyróżniały się, a pod ubranie nie zaglądał mu nikt, nawet kurtyzany – choć Nitj tego oficjalnie nie rozpowiadał, jednak jego przyjaciele ustawali przy tej wersji – więc owłosienie, które faktycznie mogło wyglądać jak u typowego reprezentanta latebrów, nie sprawiało problemów. A propos odzieży, to pan Choruk ubrany był w starannie wyprasowany strój maga ziemnego, który przez wielu kojarzony był z przebraniem kupca, co w sumie z tym przypadkiem również się zgadzało. Szare i jasnobrązowe płaty materiałów oplatały się wymyślnie wokół jego ciała, tworząc coś na wzór płaszcza, a spięte były za pomocą metalowego pasa. Oprócz tego w skład stroju wchodziły naramienniki odlane z brązu, których zdobienia ukazywały stopień jego wtajemniczenia. W tym wypadku przystrojone były bardzo bogato różnymi abstrakcyjnymi wzorkami oraz figurami podobnymi do tych, jakie występowały na jego grubym kosturze. Nitj nie miał na sobie żadnego nakrycia głowy typowego dla maga, gdyż nie lubił zwracać na siebie uwagi prostych ludzi. Wystarczyło mu, że wtajemniczeni rozpoznają jego profesję po naramiennikach. Dzięki temu jego brunatne faliste włosy swobodnie opadały mu na ramiona, częściowo przesłaniając lekko pomarszczoną twarz, mogącą przedstawiać w tym momencie wiele emocji naraz, a jednocześnie niedającej z siebie wyczytać czegokolwiek.
Strój Tamenta nie wyróżniał się spośród wszystkich znanych Inquisitor Indagator. Ciemny i lekko podniszczony płaszcz, sięgający niemal do ziemi, skutecznie zasłaniał znajdującą się pod spodem delikatnie splecioną kolczugę, najlepszej roboty Maah’Tu. W kieszeniach i przy pasku Tament miał dziesiątki poukrywanych gadżetów i narzędzi. Mimo to chodząc, poruszał się nad wyraz cicho, nie wydając żadnych dźwięków. Nawet stukot jego obcasa wygłuszony był maksymalnie. W ramach tej prywatnej ekspedycji Tament uposażył się w dodatkowe opancerzenie w postaci płytowych nagolenników, naramienników, zarękawi i hełmu otwartego. Wzrost detektywa był dokładną średnią wzrostów Nitja i Armapa. Na jego młodej twarzy widoczna była pewność siebie i ciekawość. Ewidentnie nijak przeszkadzała mu historia tego miejsca i wydarzeń tu rozegranych.
A powinna.
Tament zwolnił nieco, aby jego towarzysze po bokach szli o pół kroku za nim. Pachołkowie całą szóstką, jeden obok drugiego, kawałek za nimi. Ci po zewnętrznej stronie trzymali pochodnie i szerokie tarcze, podobne do pawęży, oraz włócznie, natomiast ci w środku dzierżyli kusze sporych rozmiarów. Tament nie wybrał do pomocy byle jakichś chłopów ze wsi. Dla niego to byli pomagierzy, ale normalnie ta szóstka mogła się równać przybocznym książęcym, chociaż sami nie byli tego do końca świadomi.
Drużyna szła po czerwonym dywanie obitym złotymi ozdobami. Białe ściany z podobnym wykończeniem co podłoga były czyste i zadbane. Miejsca na lampiony pozostawały puste. Dopiero po kilku minutach marszu natrafiono na pierwsze oznaki niedawnych wydarzeń, będącymi – na razie – roztrzaskanymi kawałkami drewna, wymalowanymi złotem. Dalej już tak wesoło nie było. Na końcu korytarza stało coś, co najwidoczniej miało służyć jako barykada uniemożliwiająca ucieczkę z tego miejsca. Pod framugą drzwi leżało mnóstwo zniszczonych mebli, ozdób i posążków. Tament ostrożnie postąpił na barykadę i zaczął po niej przechodzić, nachylając przed sobą pochodnie. Zatrzymał się nagle, patrząc w zamarciu kilka stóp przed siebie. Towarzysze podeszli bliżej. Zauważyli to, co on, a były to na wpół przeżarte trupy leżące po wewnętrznej stronie blokady. Wszystkie poprzebijane włóczniami, po kilka na jedno ciało. Tament nie mógł zidentyfikować ich pochodzenia czy chociażby rasy. Były za bardzo zmasakrowane.
– Mówiłem już, że nasza misja to samobójstwo? – zapytał lekko ironicznym falsetem Nitj.
– Mówił pan, panie Choruk – odpowiedział mu Armap swoimi grubym głosem, dodatkowo zniekształconym przez pełny hełm.
– W takim razie proszę iść przodem. Wolę wpierw obejrzeć, jako to wy umieracie, zanim sam dokonam żywota.
Olbrzym wzruszył ramionami i minął maga, schylając się pod framugą. Zeskoczył z barykady tuż obok Tamenta, po czym rozejrzał się dokładnie i westchnął z takim zachwytem, jak gdyby spoglądał ze szczytu świata na piękny horyzont. Zasięg pochodni pozwolił mu zobaczyć pierwszy rząd smukłych filarów, które znikały w mroku gdzieś w połowie wysokości. Ich bogate zdobienia kontrastowały ze stosem kości leżących u ich podnóża. W górze kolumn poprzybijanych było po kilku ludzi, a raczej ich pozostałości w postaci prawie całkowicie obgryzionych kościotrupów. Gdzieniegdzie wciąż wisiały płaty skór, resztki rozszarpanego mięsa czy części organów wewnętrznych. Odór zgnilizny i krwi bił się z grobowym powietrzem, drażniąc nozdrza przybyłych. Tament podszedł nieco dalej, a potem się odwrócił. Wyciągnął spod płaszcza płaski flakonik, odkorkował i zaczerpnął niewielki łyczek. Pozostali uczynili podobnie.
Eliksir, sporządzony przez nadwornego maga, służącemu hrabiemu Nayenowi, miał ich wspomóc w tej misji. Działał od razu. Źrenice Tamenta rozszerzyły się maksymalnie, pozwalając mu widzieć dalej i lepiej. Fetor przestał być odczuwalny. Detektyw oddychał łatwiej i spokojniej. Oprócz tego wywar wspomagał pracę mięśni, dodawał poczucia odwagi, usuwał świadomość zmęczenia i zmniejszał ból. Drużyna musiała uwinąć się, zanim skończyłby się ten cudowny eliksir. Jego defektem była druga fala objawów, która następowała po kilkudziesięciu minutach od ostatniego spożycia. Zmysły wyostrzały się tak, że latrynę można było czuć już z drugiego końca wsi, kropla spadająca na ziemię tuż obok ucha sprawiała, że bębenki niemal eksplodowały, a każdy dotyk sprawiał ból.
Tament z powagą spojrzał po swoich towarzyszach, a potem odwrócił się i szybkim, acz ostrożnym krokiem ruszył do przodu. Armap z Nitjem poszli za nim, a pachołkowie w dwóch trójkach rozeszli się na boki i zabezpieczali flanki po zewnętrznej stronie kolumnady. Mrok uparcie walczył ze światłem pochodni, starając się dać do zobaczenia jak najmniej. Nie chciał pokazywać rzezi, jaka się tu odbyła. Nawet on wstydził się tego. Mimo to cała ekspedycja mogła na własne oczy zobaczyć zbrodnie popełnione w Subterratium. W pełnej swojej okazałości. Zakrzepła krew pokrywała niemal całą podłogę, przesłaniając marmurową posadzkę o złotych fugach. Gdzieniegdzie leżały rozkładające się, najróżniejsze części ciała, które były w takim stanie, że nie dało się ich rozróżnić. Czasami natrafiał się jakiś oręż czy to kawałek pancerza lub materiał z odzieży.
Wszyscy towarzysze zatrzymali się niemal jednocześnie. Przeciągliwy syk rozbrzmiał im nad głowami, przelatując echem za ich plecy, po których zdążyły już przejść ciarki. Tuż przed Tamentem coś skapnęło. Armap wpatrywał się w górę, pachołkowie zbliżyli się do centrum, a Nitj zaczął szeptać formuły. Nad nimi teraz coś zaszeleściło, zastukało zębami czy to kośćmi. Kolejny syk. Blask. Pan Choruk cisnął do góry świecącą kulą. Mrok rozstąpił się, ukazując drużynie około tuzin stworów, których jednomyślne zidentyfikowanie nie było możliwe. Budową bestie przypominały gargulce, czy też niższe demony, ale miały mniejsze skrzydła i szersze, bardziej ludzkie szczęki, lecz przede wszystkim były zgniłe niemal tak, jak te ciała poprzybijane do filarów. Wokół potworów latało robactwo, żywiące się ich gnijącymi ciałami. Z brzucha jednego z gargulców, spomiędzy płatów mięśni, wydostawały się porozrywane jelita. Ten jako pierwszy puścił się sufitu i zapikował na gości, a dokładniej na Armapa. Olbrzym zrobił krok do tyłu połączony z obrotem. W momencie, gdy potwór był już na ziemi tuż obok niego, zrobił płynny zamach halabardą i uderzając z góry, rozpłatał kościsty łeb bestii. W tym momencie na Tamenta zlatywały już kolejne dwa gargulce. Nie pikowały bezpośrednio na niego, ale wylądowały po jego bokach. Inkwizytor szybkim ruchem wyciągnął krótki miecz z pochwy i robiąc piruet godzien najlepszych tancerzy, ciachnął jedną z bestii w okolicach karku. Druga zdążyła zrobić unik, ale będąc pewną sukcesu, zaatakowała Tamenta, a ten sparował mieczem cios szponiastej dłoni i pchnął pochodnią w gębę gargulca. Kątem oka zauważył ruch drugiego potwora i wyprzedzając jego atak, rzucił w niego źródłem swojego światła, wyrywając go wcześniej z paszczy pierwszego gargulca. Pochodnia wbiła mu się między żebra, z łatwością podpalając go. Nitj natomiast, zaprzeczając swojemu wyglądowi, z ogromną siłą przywalił gargulcowi, który próbował szczęścia w walce z najmniejszym intruzem, dosłownie miażdżąc jego głowę kosturem, użytym zupełnie jak młot bojowy. Ranne stwory – jak się szybko okazało – nie stawały się nieszkodliwymi. Bez względu na stan gargulce atakowały, dopóki miały głowy. Armap wywijał halabardą z prędkością pół obrotu na sekundę. Pozostali robili mu przestrzeń do walki. Wielkolud skupił na sobie niemal całą uwagę potworów. Tament odciął łeb ostatniemu gargulcowi, który wciąż był zainteresowany walką z nim, a potem, będąc pewnym wygranej towarzysza, schował broń i zaczął próbować wyciągnąć swoją pochodnię z klatki potwora. W momencie, gdy mu się to udało, Armap właśnie skończył robotę, rozpłatując głowę ostatniego gargulca potężnym ciosem, rozcinając przy okazji jego cielsko aż do brzucha.
– Ot, zwykłe ścierwojady… – Armap zaklął. – Jeśli są tu same takie, to skarb już jest nasz.
– Jest nasz w każdym wypadku – odezwał się Tament. Głos miał lekki i pewny. – Chodźmy dalej.
***
Towarzysze sprawdzili jeszcze, czy nie czai się nic więcej oraz czy wszystkie gargulce zostały bez głowy. Po chwili marszu drużyna znalazła się na samym środku sali, a miały o tym świadczyć dwa ołtarze, ustawione naprzeciw siebie w ścianach komnaty. Tament koniecznie chciał sprawdzić je dokładniej. Najpierw skierował się w prawo. Ostrożnie mijając kilka szkieletów, stanął przed ołtarzem Volora, boga bólu i przyjemności. Rzeczy, zdawało się całkiem przeciwnym, lecz nie dla jego czcicieli, którzy zamieszkiwali to miejsce. Ze złotego posągu została tylko głowa, równo ustawiona na podeście tyłem do oglądaczy. Wokół panował względny porządek, jednak dzięki wyostrzonemu wzrokowi, Tament i jego towarzysze mogli dostrzec mnóstwo czaszek najróżniejszych rozmiarów, powbijanych kolcami do ściany ołtarza.
– Ciekawe, czy tym sadystom się to podobało – powiedział Nitj, uśmiechając się przy tym koślawo. – Bo domyślam się, że ta druga część ich społeczeństwa, zwana masochistami, była zadowolona.
– Mnie ciekawi tylko, kto tak naprawdę to uczynił – odpowiedział Tament po chwili milczenia.
Inkwizytor przeskoczył nad sporym szkieletem i zaczął przedzierać się w stronę podestu. Ostrożnie stawiał kroki pomiędzy rozszarpanymi trupami. Po chwili stał już na pierwszym stopniu ołtarza. Teraz, znacznie pewniej niż przed chwilą, zbliżył się do głowy posągu. Nachylił się nad nią i gdy już miał rękę kilka cali obok złotej twarzy, znieruchomiał. Cofnął się o dwa kroki, spojrzał na Nitja i wrócił do niego.
– Głowa stoi na płytce naciskowej. Wolę samemu nie sprawdzać, co się stanie, gdy ją podniosę.
– I że niby co? – Mag odezwał się z pełnym oburzeniem. – Ja mam to sprawdzić?
– Użyjcie zaklęcia, panie Choruk. My się odsuniemy.
To powiedziawszy, dał przykład towarzyszom i skrył się za najbliższą kolumną.
– Tylko zróbcie tak, ażeby ta głowa do nas trafiła – powiedział, widząc Nitja skupiającego się nad czarem.
Pan Choruk przeklął pod nosem parę razy, a potem powrócił do szykowania zaklęcia. W końcu wyprostował się i uderzył kosturem w podłogę. Potem uniósł rękę, a kawałek marmurowej posadzki zaczął oddzielać się od reszty podłogi. Sześcian o bokach długości jednego łokcia uniósł się nad ziemią, aby po chwili zawisnąć za głową boga. Nitj zaczął kiwać palcem, a marmurowy klocek przesuwał się w jego stronę, spychając pozostałość posągu z podestu. Po pół minucie złota głowa staczała się już ze stopni ołtarza, a w jej miejscu spoczął kawałek marmuru.
– Świetnie – rzekł Tament jakby od niechcenia, chwytając głowę Volora. – Jeszcze drugi ołtarz.
– Czaszki… – powiedział z niepokojem Armap, gdy wszyscy już skierowali się w przeciwną stronę.
– Hę?
Detektyw odwrócił się ze zdziwieniem i zauważył, że poprzybijane głowy wykonywały gwałtowne ruchy. Po chwili wszystkie naraz zaczęły stukać zębami. Towarzysze przyglądali się temu bardziej zaskoczeni niż przerażeni.
– Volor rzuca na nas klątwę – stwierdził mag oczywistym tonem.
– Nie – zaprzeczył Tament. – Gdyby tak było, to mój medalion Illutosa drżałby niemiłosiernie.
– Będziecie się tak gapić czy coś zrobicie? – spytał Armap, patrząc na towarzyszy.
– Proponowałbym ewakuację na bezpieczną odległość, najlepiej do następnej komnaty.
– Ale drugi ołtarz… – Detektyw spojrzał w mrok, za którym miał nadzieję zobaczyć kapliczkę.
– Srał to pies, chodźmy dalej. – Olbrzym kiwnął głową i nie czekając na reakcję, ruszył przed siebie. – Zajmiemy się tym w drodze powrotnej.
Pozostali ruszyli za nim. Tament jeszcze raz spojrzał na kłaczące czaszki, po czym pośpieszył za towarzyszami.
– Może Volor wysyła nam jakieś znaki – odezwał się jeden z giermków. – Słyszałem, że bogowie często tak robią, jeśli ktoś natknie się na ich sprofanowane kaplice.
– Nie wiemy, co dokładnie się tu stało, więc lepiej to prosto i przysłowiowo olać – odpowiedział mu Nitj. – Nie znam się na kulcie tego bóstwa, ale nie zdziwiłbym się, jeśli to wszystko byłoby tylko częścią jakiegoś sakramentu.
– W którym giną wszyscy czciciele? – spytał kpiąco Tament.
– Znam taki przypadek z przeszłości. Pewnego razu bóg, którego dzisiaj już nikt nie pamięta, rozkazał kapłanom zabić przy ołtarzu wszystkich, którzy się do niego modlili. Wszystko po to, aby zdobyć moc dającą mu możliwość pokonania innych bogów. Na szczęście przeliczył się i został pokonany. Swoim czynem doprowadził jedynie do nieznacznego zmniejszenia populacji naszego globu.
– Gdyby tak było i tutaj, to już byśmy chyba słyszeli o walce bogów? W końcu ten pałac jest w takim stanie już dłuższy czas.
– Ano właśnie, dlatego moja wersja jest raczej błędna. Chcesz szukać sprawcy tej rzezi, Tamencie, czy skarbca? – pan Choruk spojrzał na detektywa z przekąsem. Wiedział, że inkwizytora w końcu zaintryguje ta sprawa, chociaż wcześniej upierał się, że zależy mu jedynie na skarbie.
– Skarbca, ale może przy okazji także i sprawcy.
– To pieprzona karczma, czy najniebezpieczniejsze miejsce w królestwie? – odezwał się srogo Armap, mierząc wzrokiem towarzyszy.
– Karczma byłaby lepsza… – Nitj odburknął pod nosem.
Drużyna szła naprzód, a echem po komnacie wciąż rozbrzmiewało stukanie czaszek. Pod jedną z kolumn leżało znacznie więcej trupów niż w pozostałych miejscach. Tament zbliżył się nieco bardziej, aby to sprawdzić. Usłyszał warczenie z tamtej strony. Nie zdążył zareagować, gdy z góry rzucił się na niego gargulec. Spodziewał się ataku ze strony, z której dobiegało warczenie. To zaskoczyło go całkowicie. Potwór obalił detektywa na ziemię i zaczął atakować go swoimi szponami. Tament desperacko zasłaniał się rękoma, nie będąc w stanie postąpić w żaden inny sposób. W tym samym momencie na Nitja, który chciał pomóc towarzyszowi, zza filaru wyskoczył drugi gargulec. Pan Choruk zaparł się przed bestią swoimi kosturem, a Armap stojący obok wykorzystał fakt, że mag jest niższy i zrobił potężny zamach tuż nad jego głową, rozbijając przy tym tę drugą, potworną. Zaraz potem doskoczył do Tamenta i ciął w gargulca drugą stroną halabardy, przybijając go do ziemi. Hak broni wbił się tuż obok ucha detektywa. Armap pociągnął halabardą po podłodze, aby odsunąć gargulca od towarzysza, nadepnął na jego ciało i zaczął tłuc w niego ostrzem. Czarna krew chlustała na wszystkie strony. Pan Choruk pomógł wstać Tamentowi, po czym dokładnie zaczął sprawdzać, czy nic mu się nie stało. Zarękawia okazały się być bardzo solidnej roboty. Inkwizytor zasłaniając nimi głowę, uratował się przed rozszarpaniem.
Ekspedycja ruszyła dalej bez żadnych słów. Armap zmierzył jedynie Tamenta swoim karcącym spojrzeniem. Nie cierpiał zbytniej pewności swojego towarzysza, która przekładała się na nieuwagę. Olbrzym nie był już w stanie zliczyć, ile razy tak uratował Tamenta. Armapowi chodziła po głowie myśl, aby pewnego razu nie pomóc towarzyszowi, który wpadł w tarapaty przez niedocenienie przeciwnika, albo przynajmniej podroczyć się z nim trochę. Może wtedy czegoś by się nauczył.
Na końcu komnaty znajdowały się takie same drzwi jak przy wejściu. Z jednym wyjątkiem. Te były wyrwane z zawiasów jakąś potężną siłą. Jedna część przygniatała kilka ciał nieszczęśników, którzy stali zbyt blisko w trakcie wyważania, a pod drugimi odrzwiami leżały szczątki złotej statuy. W okolicy walało się mnóstwo ludzkich szczątków. Te jednak były spopielone na węgiel. Tament nachylił się pod drzwiami i wyciągnął odłamaną dłoń posągu zaciśniętą wokół rękojeści miecza pozbawionego ostrza.
– No proszę, tu się podziała reszta Volora.
– Nie chcę wiedzieć czemu – prychnął pan Choruk. – Chodźmy dalej.
– Trzymać kusze w gotowości – dodał Armap i ostrożnie wszedł na przewrócone drzwi.
Tament schował dłoń Volora do plecaka. Już nie chodziło mu o to, że posąg był wykonany ze szczerego złota. Sam fakt, że posiada głowę i rękę pohańbionego bóstwa dawał mu mnóstwo satysfakcji. Kolejne przedmioty miały trafić do jego rodzinnej kolekcji.
Wszyscy przekroczyli próg, a z przodu rozległ się wygłuszony ryk, a potem syk połączony z warczeniem. Mogło się zdawać, że głos ten dobiegł z najgłębszych otchłani pałacu. Dreszcze przeszły wszystkich kompanów na myśl o tym, co mogło wydać tak potężny ryk. Zachować spokoju nie pomógł im nawet eliksir. Nitj Choruk odezwał się:
– Mówiłem już, że...
– Mówił pan, panie Choruk – przerwał mu Tament. – Sam pan kazał iść dalej.
– Zatem chodźmy – odpowiedział mu, a zaraz potem ruszył przed siebie. – A nuż i potwory się mnie wystraszą tak, jak niektóre panny?
– Jeśli tymi potworami będą panny, to byłoby to całkowicie możliwe.
– W którą stronę teraz? – spytał Armap, stając na środku skrzyżowania korytarzy.
Z prawej strony na jednym uchwycie ledwo żarzył się lampion, a pod nim leżało opancerzone od stóp do głów ciało. Zbroja nie przeszkodziła robactwu w przedostaniu się do ludzkiego mięsa. Tament kiwnął głową, aby towarzysze podążali za nim. Zauważył, że kilka łokci za przeżartym trupem, w ścianie, znajduje się niewielka dziura o mniej więcej dziesięciu calach średnicy. Detektyw poświecił u jej wylotu pochodnią.
– Zdaje się, że ten tunel skręca w dół, nie widzę dokładnie. Przydałoby się berło Bainis…
– Czerwie? – spytał zaniepokojony pachołek.
– U nas na to się mówi dżdżownice – uśmiechnął się pan Choruk. – Czerwie mają dziesięć stóp średnicy, a nie cali.
– W każdym razie litą skałę przeżarło – wzruszył ramionami Tament.
– Bardziej mnie zastanawia, jak się przez ścianę przebiło. – Pan Choruk nachylił się nad dziurą. – Takie malutkie dżdżownice nie mają takich możliwości. Te korytarze są otoczone potężnymi blokami marmuru, sami widzicie.
– Oj tam, co tu myśleć – odezwał się Armap. – Coś większego wcześniej w ścianę pieprzło, a robal się pokapował i przyleciał.
Tament sięgnął pod płaszcz i wyciągnął małe, srebrne urządzenie. Wyglądało one jak miniaturowa beczka. Detektyw przekręcił ją, a potem nacisnął od góry i postawił ostrożnie, około łokieć w głąb tunelu. Wszyscy wiedzieli, że właśnie podłożył minę pod wylotem „dżdżownic”, która reagowała na gwałtowne uderzenie.
***
– Mieliśmy iść w lewo – powiedział pan Choruk.
– I idziemy – odrzekł spokojnie Tament, po czym zawrócił w stronę skrzyżowania.
Trupów na tych korytarzach było znacznie mniej niż w wielkiej sali, ale tutejsze ciała były bardziej zmasakrowane. Nieraz natrafiano na rozgniecioną czaszkę, choć korpusu nie było nigdzie widać. Gdzie indziej zaś musiano deptać po porozrywanych flakach, które ktoś, a raczej coś zdecydowało się rozrzucić po całym korytarzu. I tutaj natrafiono na dziurę wykopaną przez czerwie, choć zdawało się, że większą i to nawet o kilka cali. Także w niej Tament umieścił specjalną minę zabezpieczającą.
W pewnym momencie korytarz rozdzielał się na dwa. Jeden prowadził prosto w prawo, natomiast z lewej strony droga była nachylona i prowadziła jeszcze bardziej w głąb ziemi. Właśnie tam skierowała się ekspedycja. Tym razem pierwsi szli dwaj pawężnicy. Dwa kroki za nimi Tament, a zaraz obok niego dwaj kusznicy. Pan Choruk trzymał ostrożny dystans od tej piątki, po jego prawicy szedł Armap, a tyły ubezpieczała ostatnia dwójka kuszników. O dziwo już po kilkunastu łokciach znikły wszelkie ślady walki czy też raczej rzezi. Białe tynki były białe tak, jak miały być, dywan nie był wzbogacony o kolejne odcienie czerwieni, a lampiony były na swoich miejscach, choć całkiem wygasłe. To oznaczało, że co najmniej dwa miesiące nikt ich nie wymieniał, bo właśnie tyle trwa żywotność lampionów z Subterratium. Po około dwóch stajach schody zakręcały prosto w lewo, a po takiej samej odległości ponownie. Drużyna znalazła się dokładnie w tym samym miejscu, co kilkanaście minut temu, lecz jakieś czterdzieści łokci niżej. Na końcu schodów znajdowała się niewielka komnata podpierana filarami, będąca namiastką pierwszej hali. Dopiero na jej końcu znajdowało się kolejne rozwidlenie i kolejne oznaki rzezi. Tym, co zaskoczyło wszystkich były dwa całkowicie zmiażdżone ciała gargulców. Jedynie ich głowy pozostałe całe i to jedynie dzięki temu towarzysze byli w stanie stwierdzić, że te sprasowane warstwy mięsa i pogruchotanych kości były niegdyś tymi potworami. W tym miejscu musieli spożyć drugi łyk eliksiru. Wciąż pozostawało im na około sześć. Prawdopodobnie, gdyby nie ta mikstura, to pomdleliby tutaj od fetoru zgnilizny i ogromnej duszności.
W tym miejscu skierowali się prosto. Korytarz był tutaj nieco węższy, a sufit zastąpiony był sklepieniem. Szli w tej samej formacji. Kolejne skrzyżowanie było już jedną staję dalej. Według planów Tamenta w korytarzach na prawo i lewo miały znajdować się przejścia do wielu pomieszczeń, prawdopodobnie mieszkalnych. Widać było zresztą białe drzwi ze złotymi klamkami i złotymi framugami. Wiele z nich było powyrywanych, choć część zachowała się nienaruszona. Ten fakt zaintrygował Tamenta, ale nie miał czasu, aby prowadzić tu swoje śledztwa. Kiwnął pomagierom, aby kontynuowali marsz na wprost. Przeszli kolejną staję, ostrożnie stąpając pomiędzy najróżniejszymi kawałkami ludzkich ciał, teraz także i dziecięcych. Kolejne skrzyżowanie wyglądało identycznie jak to wcześniejsze. Tament dalej kazał iść na wprost, a gdy już zrobił kilka kroków głąb korytarza, to ziemia zaczęła się trząść. Nitj Choruk wiedział, co może się zaraz wydarzyć i dla bezpieczeństwa zaczął szeptać formułkę zaklęcia. Pachołkowie rozproszyli się, a wtedy nad Tamentem runął sufit. Ten uskoczył do przodu, zanim zdążył nawet o tym pomyśleć. Pan Choruk pomógł mu nieco, uderzając w podłogę kosturem i wyciągając rękę w stronę zasypu. Gruz zatrzymał się w połowie wysokości, a dalej spadł dopiero po kilku sekundach. Uratował tym samym życie jednego z pachołków. Zawał oddzielił jednak Tamenta od pozostałej kompanii. Armap podbiegł do gruzów i krzyknął parę razy, krzycząc imię swojego przyjaciela. W odpowiedzi usłyszał zagłuszone dźwięki wołania. Nitj Choruk znalazł kawałek czystej ściany i położył na niej rękę.
– Czekaj na nas na następnym skrzyżowaniu i niczego nie rób, pójdziemy dookoła – powiedział w skupieniu, a jego głos przeszedł kamieniami i wydobył się po stronie Tamenta.
Inkwizytor w tym momencie podszedł już do uchylonych drzwi, które były znacznie masywniejsze od tych mieszkalnych. Ostrożnie uchylił je i wkroczył do środka. Nie spodziewał się takiego widoku nawet po tym, co zobaczył przez całą drogę tutaj. Na środku pomieszczenia znajdował się ogromny basen, po brzegi wypełniony niezakrzepłą krwią, a przynajmniej jakąś cieczą doskonale imitującą krew. W każdym razie płyn był tam jedynie dodatkiem, akcentem dla makabryczności mieszkańców pałacu. Tament nie wiedział, jak głęboki jest basen, ale z jego dna na kilka stóp powyżej lustra wody wystawały równo ułożone ludzkie zwłoki. Z pourywanymi głowami i z licznymi ranami ciętymi oraz kłutymi. Tych ciał nie ruszyły gargulce, a Tament miał coraz gorsze przeczucia. Przeszedł dookoła basenu, jak najbliżej ściany, aby czasem nic nie zaskoczyło go od tyłu. Przy ścianie po prawej znajdowało się kilka blatów, stołów, szafek, a dalej leżały poniszczone prycze. Całe zakrwawione.
Na stolikach leżały narzędzia tortur wykonane z pozłacanych metali. Gdzieniegdzie leżały lniane i jedwabne szmatki, czyściutkie, jakby niedawno wyprane, lub w ogóle nieużywane. Tament nie miał zielonego pojęcia, dlaczego nie były ani trochę brudne. Przeszedł za basen i spojrzał przez uchylone drzwi do kolejnego pomieszczenia. Tutaj znajdowały się cele. Ciasne jak gdyby zbudowane dla psów, nie dla ludzi. Wszystkie opuszczone. Postanowił nie wchodzić tam. Odwrócił się, a kątem oka zauważył ruch na samym środku basenu. Coś zanurzyło się we krwi, mała okrągła fala, jaka rozprzestrzeniła się w tamtym miejscu, nie zdołała zderzyć się ze stosem ciał. Zanikła w połowie drogi. Tament powoli wyciągnął swój miecz. Nie odwracając wzroku od basenu krwi, zawiesił pochodnię na uchwycie, a od paska odczepił drugą, lecz o innej budowie. W tej, spomiędzy szmatek, wystawał kilkucalowy szpikulec, który mógł chować się w płomieniach i zadawać niespodziewane rany. Tament odpalił drugą pochodnie i kołem zaczął przemieszczać do wyjścia. Serce zaczęło bić mu prędzej. Kroki stawiał coraz bardziej nerwowo. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest kompletnie sam i nie ma żadnego pomysłu, z kim przyjdzie mu walczyć, jeśli potwór postanowi opuścić morze krwi. Mniej więcej w połowie drogi nadepnął całkiem przypadkiem na złote obcęgi położone na długim kolcu. Narzędzia rozjechały się i detektyw stracił równowagę. Podparł się ręką, w której dzierżył pochodnie i natychmiast powrócił do pionu, ostrożnie zerkając na basen. Zza góry trupów rozległ się cichy plusk. Na tyle cichy, że nawet z pomocą mikstury Tament ledwo go usłyszał. Zerknął na drogę, jaka dzieliła go od wyjścia i zbadał czy na ziemi nie leży więcej przeszkód. Nie było żadnych, więc ponownie skierował swój wzrok na basen i zaczął bokiem przesuwać się w tę stronę. Wpadka tak zdezorientowała go, że nawet nie zauważył bestii, która usiadła na największej kupie zwłok i uśmiechała się do niego swoimi długimi kłami. Krew skapywała jej z szerokiej paszczy. Dopiero gdy zasyczała, to Tament dowiedział się o jej obecności na powierzchni. Wystarczyło, że mrugnął, podczas patrzenia jej w oczy, a ta rzuciła się wściekle na niego. Nad inkwizytorem ponownie kontrolę przejęły instynkty i odruchy. Zrobił efektowny unik, odskakując na lewo i dodatkowo tnąc plecy potwora. Monstrum syknęło i ślizgiem wpadło na stoły, zostawiając za sobą krwawy ślad.
–Tament od razu rzucił się do ucieczki. Z trzaskiem zamknął za sobą drzwi. Ułamki sekund później potężna łapa przebiła się przez nie. Między wielkimi pazurami miała błony pławne, a za łokciem wyrastała niewielka płetwa. Detektyw ukuł ją szpikulcem pochodni i dodatkowo ciął mieczem. Potwór z rykiem odskoczył od drzwi. Inkwizytor postanowił pobiec w stronę skrzyżowania, gdzie liczył na spotkanie pozostałych. Słyszał za sobą warczenie. Nie ostrzegawcze czy odstraszające. Potwór warczał z pełną nienawiścią i ogromną żądzą pozbawienia życia swej ofiary. Tament wyczuwał te emocje. Na szczęście na skrzyżowaniu już czekali jego kompani. Pan Choruk strzelił w kierunku detektywa błyskającą kulą, widząc, że coś go goni. Zdziwił się bardzo na widok nieznanej mu bestii, która zostawiała za sobą krwawy ślad. Tament doskoczył do Armapa, a wtedy wszyscy pachołkowie wystrzeliły w bestię. Jeden z bełtów nie trafił, dwa pozostałe wbiły się w tors potwora, a ostatni pocisk przebił skrzela, które wyrastały z karku bestii i prawdopodobnie jedynie dzięki temu trafieniu straszydło padło na ziemię i ślizgiem doleciało aż pod nogi Tamenta. Inkwizytor głośno westchnął.
– Gdzieś się pałętał? – spytał go karcącym tonem Armap. – Nie słyszałeś pana Choruka?
–Hełm zasłaniał jego groźną minę i Tament nie przejął się tak troską przyjaciela.
– Sprawdzałem jedno pomieszczenie… Zaskoczył mnie…
–Armap pokręcił głową, a potem zrobił potężny zamach halabardą, po czym uciął łeb bestii, widząc, że ta próbowała wstać.
– Ścierwojad. Gdzie teraz?
– W prawo. Na wprost, jak widać, nie ma przejścia.
–Armap odwrócił się i spojrzał barykadę z mebli i gruzu, sięgającą niemal sufitu. Wzruszył ramionami i skierował się za Tamentem. W myślach dalej go karcił, ale nie chciał go tym teraz truć. Wiedział, że to i tak nic nie da, a jeszcze może sprawę pogorszyć. Nie mniej jednak po wyjściu miał zamiar mu przedstawić, co o nim myśli.
–Czuję drżenia. – Pan Choruk przystanął na chwilę. Akurat znaleźli się przed skrzyżowaniem. Po chwili trzęsienie zaczęło być odczuwalne przez resztę. Szczęśliwie nic się nie wydarzyło i żaden ze stropów się nie zawalił, ale po chwili echem rozbrzmiał hałas z kierunku wyjścia.
–Cholera, nie mówcie mi, że to coś rozpieprzyło drogę powrotną? – spytał Armap.
– Spokojnie – odpowiedział Tament. – Budowniczy tego pałacu byliby głupcami, gdyby pozostawili tylko jedno wejście do części mieszkalno-gospodarczej. Gdzieś przy skarbcu są ukryte schody, z drugiej strony są kolejne i jeszcze jedne powinny być gdzieś daleko za tamtą barykadą i jeszcze…
– Nie traćmy czasu, już niedaleko – przerwał pan Choruk. – To był tylko jeden z korytarzy, przejście jest całe.
– Wiesz, że tamten odległy hałas pochodzi z takiego, a nie innego korytarza, a czy zauważyłeś, że coś nas obserwuje ze skraja światła? – powiedział Armap.
–Pachołkowie najwyraźniej o tym wiedzieli, bo nie zaskoczyli się tak samo jak pan Choruk i Tament. Ze wszystkich stron obserwowały ich skrzące się na czerwono ślepia.
– Uważnie i ostrożnie wynośmy się stąd – powiedział inkwizytor. – Na środku skrzyżowania mamy mniejsze szanse.
–Kompania wkroczyła w kolejny korytarz, bestie z jednej strony uciekały przed nimi, a te za nimi szły dokładnie na skraju linii światła. Nagle cisza przekształciła się w ciągłe warczenie.
– Prędzej – ponaglał swoich towarzyszy Tament. – Zaraz będą wrota do skarbca.
***
Drogę do drzwi pokonali truchtem. Bestie przed nimi potykały się o siebie, uciekając przed nimi czy też jedynie przed źródłem światła. Można było zauważyć, że są niemal identyczne do gargulców, jednak pozbawione skrzydeł. Na ich szczęście wrota stały tak, jak stać powinny, w zawiasach i bez poważnych uszkodzeń. Przy okazji przygwoździli do ścian potwory, które nie miały gdzie uciec. Czterech pachołków i Nitj Choruk ubezpieczali tyły, a pozostali starali przedostać się przez tuzin bestii, broniących dostępu do drzwi. Zdawało się, że te stwory były jeszcze bardziej żywotniejsze od swych skrzydlatych braci. Armap niektórych musiał wielokrotnie przesiekać. Miejsca było mało, więc upuścił halabardę, a wyciągnął miecz i sztylet. Wszystko poszłoby sprawnie, ale potwory stojące po drugiej stronie zaatakowały pana Choruka i pachołków. Część z nich przeskoczyła nad nimi, widząc w Armapie smakowity kąsek, lub też chcąc zmierzyć się z największym z ludzi. Salwa z kuszy nie zrobiła na potworach większego wrażenia, więc pachołkowie zwarli szyk i dobyli długich mieczy. Pan Choruk wyszeptał krótką formułkę, a czubek jego kostura obrósł litą skałą. Swoimi uderzeniami miażdżył u stworów wszystko, co się dało. Tament przebił się z jednym pachołkiem pod drzwi, próbując je otworzyć, ale brakowało im sił. Co jakiś czas przerywano im też. Nitj Choruk, zdenerwowany sytuacją, postanowił cisnąć świecącą kulą w stronę skrzyżowania. Czar rozświetlił korytarz w całości zapełniony przez bestie tak, że w żadnym miejscu nie było widać podłogi. I tak kolejka ciągnęła się do nich przez kilka stai.
– Ludzie, mamy sporo chętnych, otwórzcie te wrota! Armapie zajmij się tym, będziemy cię ubezpieczać!
Pan Choruk poklepał pachołków, a ci zaczęli się cofać. Potem mag podbiegł do olbrzyma i rozłupał czaszki kilku bestiom. Armap od razu doskoczył do drzwi i z całych sił pociągnął do siebie. Tament z pozostałymi pomagierami pilnował, aby nikt mu nie przeszkodził. Powoli złote wrota zaczęły się przesuwać. Po chwili przejście było wystarczające dla pojedynczego człowieka, nawet wielkości Armapa. Olbrzym odsunął się i krzyknął na kompanów. Pan Choruk ponaglił pachołków, którzy wciąż ścierali się z bestiami. Gdy ci w końcu przebiegli za jego plecy, uniósł kostur oburącz, najwyżej jak potrafił i z całych sił przygrzmocił nim w podłogę. Potężna fala uderzenia przeszła po korytarzu. Jeden z pachołków chwycił maga pod rękę, widząc, że zaczyna kręcić mu się w głowie. Po chwili wszyscy znaleźli się po drugiej stronie drzwi. Armap zawarł za sobą drzwi. Tament westchnął głęboko, wszyscy dyszeli z wysiłku.
– Tędy już chyba nie wrócimy – powiedział olbrzym, słysząc drapanie po drugiej stronie.
– Tego tam było kilka setek – odezwał się mocno zdyszany pan Choruk.
– Przecież dwa tuziny potworów nie dokonały by tu takiej rzeźni – odrzekł spokojnie Tament.
– Nie jestem pewien czy to w ogóle ich sprawka. – Mag uniósł głowę i spojrzał na detektywa, spocone włosy częściowo przesłaniały jego poważny wyraz twarzy. – One nie wywarzyłyby drzwi, nie zmiażdżyłyby swoich towarzyszy na placki, nie wydrążyłyby tuneli i nie sprofanowały posągu bóstwa.
– To oczywiste. Spodziewam się, że te większe stworzenia przesiadują w sali tronowej i okolicach, a to znajduje się na wyższej kondygnacji.
– A jeśli przesiadują w skarbcu?
– Dobrze wiedzieliście, że z byle ścierwami nie będziemy mieli do czynienia. Jeśli w skarbcu czai się coś mocniejszego, to rozwalimy to, albo sprytnie obejdziemy. Złapaliście oddech, panie Choruk? Możemy iść?
– Momencik.
Mag położył swój kostur na ziemi, odwrócił się w stronę drzwi, by po chwili gwałtownie unieść ręce do góry. Z ziemi wyrosły kamienne kolce, skierowane w stronę wyjścia. Dopiero wtedy wziął swój kostur i ruszył w dalszą drogę. Pozostali bez słowa udali się za nim. Ponownie znikły ślady walk, choć dywan był mocno zbrudzony, w niektórych miejscach nadpalony. Niemal całe sklepienie pokryte było warstwami popiołu. Tamentowi przychodziło na razie jedno wytłumaczenie. Korytarzem przeszedł płonący potwór – demon z zaświatów. Ale inkwizytora nie przejmowało to aż tak bardzo. Na spotkanie z takimi bestiami jest przygotowany od kiedy zaczął pełnić swój zawód. Od początku nosi przy sobie trzy, tak zwane, święte bomby, czyli kruche fiołki, które rzucone w demona wybuchają, zadając mu liczne rany. Na tę ekspedycję także pozostałym członkom ekspedycji załatwił po jednej bombie. Przy pasie miał też srebrny puginał, otoczony aurą Illutosa, zwany przez Maah’Tu Pożogą Demonów. Tament nie wiedział ile jest w tym prawdy, nie miał okazji wypróbować siły tego sztyletu. Musiał liczyć na to, że słowa Maah’Tu są w pełni prawdziwe i nazwa sztyletu nie została wymyślona dla zabawy.
Na końcu korytarza, przed kolejnymi drzwiami, cała drużyna wypiła po kolejnym łyku eliksiru. Gdzieś w okolicy znowu musiał drążyć czerw, bo ziemia zatrząsnęła się lekko. Tament spojrzał przez lekko uchylone drzwi. Dalej znajdowała się kolejna komnata, będąca pomniejszoną kopią pierwszej. Wrócił niedawny widok walających się wszędzie szczątków ludzkich i zaschłej krwi na podłodze. Detektyw nie zauważył niczego, choć zdawało mu się, że słyszy odległe sapanie i jakby mlaskanie. Mimo to wkroczył do środka, klnąc pod nosem, że w tuż przed ekspedycją stracił berło Bainis. Dzięki niemu zobaczyłby prawdopodobnie całą salę, a i nikt oprócz niego nie widział by światła wydobywającego się z berła. Nie byłoby tak wielkiego żalu, gdyby nie to, że Tament stracił berło chyba w najgłupszy sposób. Armap śmiał się ze swego towarzysza aż do wejścia w pałacowe korytarze. Wybuchał nieokiełznanym śmiechem za każdym razem, gdy przypominało mu się, jak detektyw upuszcza berło prosto do miejskich kanałów, po czym przez cały dzień nurkuje w szambie, bezskutecznie szukając zguby. A przypominało mu się dosyć często, więc trasa do pałacu była naprawdę wesoła. Przynajmniej dla części ekspedycji.
Za Tamentem do komnaty wszedł pan Choruk, ale zamiast zająć miejsce w formacji, pociągnął detektywa za płaszcz i zabrał za drzwi.
– Tam coś jest, dobrze wiesz o tym – powiedział mu z wyrzutem.
– Musimy przejść.
– Albo przekraść. Daj mi chwilkę to podejrzę, co się tam czai. Zgaście wszystkie pochodnie.
Tament miał inne plany, ale postanowił się usłuchać towarzysza. Przyczynił się do tego fakt, że Armap natychmiastowo zgasił swoją pochodnię, po czym zmierzył detektywa swoim groźnym wzrokiem. Naraz otoczył ich całkowity mrok, ale eliksir pokazał swoją siłę. Już po kilku minutach wszyscy widzieli niemal tak daleko jak z pomocą pochodni. Pan Choruk za ten czas wyciągnął coś, co nazywał trzecim okiem, a co wyglądało jak biała perła nadzwyczajnych rozmiarów. Przyłożył trzecie oko do podłogi, a ono obrosło skałą. Nitj Choruk podparł się kosturem i wpadł w trans, co podkreślały zanikłe tęczówki. Perła zaczęła przemieszczać się po ziemi. Mag zdalnie nią sterował. Trzecie oko wdrapało się po pierwszej kolumnie i dalej poruszało się po suficie. Po około pięciu minutach perła powróciła do progu. Pan Choruk otrząsnął się i chwycił ją, po czym przełknął ślinę.
– Przygotujcie się do większego starcia. Jeśli chcemy przejść do skarbca, to musimy zabić piątkę demonów. Są jakieś sto dwadzieścia łokci przed nami.
– Nie da się ich ominąć? – spytał Armap.
– Niestety siedzą w przejściu. Moglibyśmy zaczekać, ale wtedy skończy nam się mikstura. Równie dobrze moglibyśmy się dać pożreć tamtym ścierwojadom.
– Chodźmy więc – skwitował Tament, przekraczając próg drzwi. Zgaszoną pochodnię przewiesił u paska, a zamiast tego wyciągnął Pożogę Demonów i krótki miecz. Kompania ruszyła za nim.
– Nigdy nie walczyłem z demonami. – Armap wyglądał na co najmniej podekscytowanego. Zdaje się, że wcześniejsze pytanie o próbie ominięcia było tylko próbą przypodobania się panu Chorukowi. – Mam nadzieję, że mój Dzwoneczek nie połamie się na ich karkach. – Olbrzym pogłaskał swoją halabardę po przednim ostrzu.
– Duże w ogóle te demony? – spytał Tament, niepewnie zwalniając kroku.
– Prawie takie jak nasz Specjalista Od Tłuczenia Wszystkiego Dzwoneczkiem. Powinniśmy sobie poradzić, wystarczy, że będziemy współpracować tak, jak dotychczas współpracowaliśmy. No, a przynajmniej niektórzy z nas. – Pan Choruk spojrzał na Tamenta z ironicznym uśmiechem. – Rozdzielmy się i oflankujmy ich. Są zajęci sobą, nie zauważą nas.
– Zauważą. Mam lepszy plan – powiedział Armap, zatrzymując towarzyszy. – Wy się zakradniecie z boków, a ja odwrócę ich uwagę. Pójdę samym środkiem i stanę przed nimi. Pewnie nie rzucą się od razu, więc będziecie mogli zająć pozycje i wystrzelić do nich w odpowiednim momencie.
Pozostali kiwnęli głowami na znak zgody. Nikt nie miał żadnych sprzeciwów. Tament z trzema pachołkami poszedł za kolumnadę po lewej stronie, a pan Choruk udał się na prawo. Armap stał jeszcze przez chwilę w miejscu. Po chwili wziął głęboki wdech, z całych sił zacisnął dłonie na drzewcu i ruszył naprzód. Po minucie nerwowego marszu demony znalazły się w polu jego widzenia, a i on stał się dla nich widoczny. Pięć potworów siedziało w kółku tuż przed drzwiami, a pomiędzy nimi zamiast ogniska typowego dla obozujących ludzi, leżała sterta mięsa i kości, w której nie było widać już żadnych oznak pochodzenia. Ktoś nieznający tego miejsca mógłby powiedzieć, że te przerośnięte czerwone małpy grzecznie zajadają się wołowiną. Demony nie wyglądały tak, jak sobie wyobrażał Armap, sugerując się dziadkowymi opowieściami. Krótka i równa sierść o barwie pomarańczowo-czerwonej pokrywała całe ich ciała, z wyjątkiem twarzy, które przypominały paszcze orangutanów i szympansów spotykanych w lasach Dei. Nie zgadzał się fakt, że każde demony mają rogi. To ich futro układało się czubku głowy w szpiczasty sposób. Nie było także żadnych śladów po nietoperzych skrzydłach, a już tym bardziej ognistych. Ogony wyglądały jak u szczurów, a tym czym jeszcze odróżniało tutejsze demony od przerośniętych małp, były ogromne kły, wystające z dolnych szczęk i potężne pazury, którymi w tym pałacu ewidentnie potraktowano wielu ludzi, rozrywając ich na strzępy.
***
Armap przechylił halabardę, dotykając ostrzem podłogi i przyszykował się do obrony. Był naiwny sądząc, że demony będą długo rozmyślać nad zaatakowaniem intruza. Rzuciły się na niego od razu, mierząc go jedynie kilkusekundowym, nienawistnym spojrzeniem. Armap postanowił wykorzystać długość swojego oręża i prędko zaczął się kręcić w miejscu, wymachując halabardą to na wysokości kolan, to na wysokości krtani demonów. Potwory postanowiły okrążyć go, ale wtedy spomiędzy kolumn wyleciały w nich cztery bełty. Tym razem wszyscy pachołkowie trafili, każdy w innego demona, a demony nawet nie zwróciły na to uwagi. Tament wyskoczył na jedną z bestii, która została najbardziej w tyle, atakując z prędkością błyskawicy. Najpierw ciął od góry krótkim mieczem, a demon bez żadnych obaw złapał broń szponiastą dłonią. Na zadaną ranę nie zareagował w ogóle, lecz próbował drugą ręką pochwycić detektywa za głowę. Ten jednak ukuł demona puginałem. Potwór odskoczył natychmiast, wydając z siebie nieposkromiony okrzyk. Tament westchnął z ulgą, widząc, że jego broń jest godna miana Pożogi Demonów. Godną bardziej niż mógłby przypuszczać. Rana potwora zaczęła się jakby rozrastać, a z jej wnętrza nagle i niespodziewanie buchnął płomień, który wkrótce zaczął trawić całe ciało demona. Pozostałe bestie, widząc to, rzuciły się na detektywa ze wściekłością, krzycząc coś w swoim piekielnym języku. Armap odciążył Tamenta z nadchodzącego niebezpieczeństwa, w ostatnim momencie chwytając demona hakiem halabardy i rzucając nim o kolumnę.
Jednocześnie z lewej i prawej strony zaatakowały inkwizytora dwa potwory. Tament zauważył pana Choruka gotującego się do rzucenia czaru, więc skierował swą uwagę na demona po lewej. Słusznie, bo po chwili z dłoni maga wyleciała zaostrzona skała, która odrzuciła potwora za plecami inkwizytora na kilkanaście stóp. Drugiego demona Tament potraktował podobnie jak pierwszego, kłując go kilkukrotnie puginałem, markując ciosy atakami miecza. Demon odskoczył do rogu sali, co wyglądało jakby małe dziecko uciekło z płaczem od ojca wymierzającego dziecku karę. W jego miejscu pojawił się kolejny potwór. Ten jednak zdążył pochwycić ramię dzierżące Pożogę i wykręcić je do tyłu. Tament upuścił sztylet, a mieczem przebił biceps demona. Ten nie rezygnował w ogóle i napierał coraz mocniej, próbując złamać rękę detektywa. Nagle mazista krew prysnęła w twarz inkwizytora. Tament poczuł powiew powietrza tuż nad głową. Kilka ściętych włosów przylepiło się do jego zakrwawionej twarzy. Armap pozbawił demona głowy. Zanim detektyw zdążył się otrząsnąć, to kolejny potwór stracił łeb. Tym razem pan Choruk strzelił precyzyjnej i przybił demona do kolumny, a jeden z pachołków dokończył dzieła zniszczenia. Ostatni demon skoczył jak najprawdziwsza wyrośnięta małpa w stronę, z której przybyli intruzi. Dwóch pachołków wystrzeliło do niej, ale nawet bełty w tyłku nie zrobiły na demonie wrażenia. Po chwili zniknął z pola widzenia kompanów.
– Prędzej! – krzyknął pan Choruk. – Za następne drzwi, bo nam tu sprowadzi kolegów!
Zanim mag udał się za towarzyszami, wykonał kolejne zaklęcie zabezpieczające ich trasę. Na powierzchni niemal połowy komnaty powyrastały setki ostrych skał. Niektóre z nich miały po dziesięć stóp długości. To ponownie sprawiło, że zmęczył się znacznie. Dobił się kolejnym czarem rzuconym już za drzwiami, gdzie postawił ogromny głaz, uniemożliwiający otwarcie wrót. Przez kilkanaście minut dwóch pachołków musiało pomagać mu w marszu, co wyglądało jak niesienie zapijaczonego towarzysza z karczmy. Korytarz prowadzący do skarbca, w przeciwieństwie do pozostałych, wił się jak wąż, przez co droga zajęła ekspedycji dziesięć minut. Znajdowali się teraz w komnacie, na której końcu miały być wrota skarbca.
Tament najpierw pokierował drużynę na lewo od wejścia, gdzie znajdowało się przejście do schodów, które wyprowadziłyby ich na pierwszą kondygnację. Inkwizytor zabezpieczył przejście kilkoma zdalnie detonowanymi minami i dopiero wtedy drużyna skierowała się do skarbca. Najpierw pan Choruk chciał sprawdzić trzecim okiem czy przejście jest czyste, ale możliwi strażnicy wyprzedzili jego ruch i pojawili się na środku komnaty. Na razie nie widzieli intruzów, ba, nie wyglądali jakby się jakichkolwiek spodziewali. To były dopiero prawdziwe demony. Armap stwierdził, że te wcześniej spotkane są tylko pomiotami, małpimi sługusami. Ciemnoczerwone łuski pokrywały całe ich ciała, wysokie na dziesięć stóp. Z boków czoła wyrastały ogromne rogi, a skrzydła były większe niż można się było spodziewać. W dodatku dzierżyli płonące miecze, które jednak dawały nienaturalnie mało światła. Dwójka z demonów, zdaje się, zaczęła kłócić, a trzeci usiadł sobie pod kolumną, szczerząc ogromnymi zębami do towarzyszy.
Cała drużyna przytuliła się do ściany i powolnym krokiem zaczęła przekradać w stronę skarbca. Na chwilę przystanęli, bo z oddali rozległ się głos setek małpich gardeł. Mnóstwo demonicznych pomiotów wybiegło nagle ze skarbca i przeszło niczym szarańcza przez komnatę, co jeszcze bardziej rozwścieczyło dwójkę skłóconych diabłów. Zaczęli machać mieczami, zabijając kilka przelatujących nad nimi małp.
– Dalej, skorzystajmy z zamieszania – powiedział Tament.
– Czekaj, tam może ich być więcej – zaoponował pan Choruk, chwytając go za ramię.
– Zamknijcie się – Armap szturchnął towarzyszy. – Jeśli teraz nas wykryją, jest po nas.
– Idziemy – wyszeptał inkwizytor i nie czekając na reakcję, zaczął się przemieszczać dalej.
Kilka małp przewinęło się niebezpiecznie blisko kompanii, ale wszystkie były tak zajęte wydzieraniem się, że nie zauważyły intruzów. Nikt z towarzyszy nie zorientował się przez całe zamieszanie, że trzeci z demonów wstał i zaczął zbliżać się w ich kierunku. Dopiero gdy przystanął za kolumnadą, Armap zauważył go i zatrzymał Tamenta, a jednocześnie wszystkich idących za nimi. Demon wsparł się o kolumnę i uniósł wysoko głowę, zaczynając węszyć.
– Mięsssssoooo… – powiedział z sykiem, po chwili konsternacji. – Ashar Rav Shaa Asha Tarr Vahrr… – zwrócił się do swoich towarzyszy, ale ci w ogóle się tym nie zainteresowali. Demon machnął ręką zrezygnowany, a kompania już była kilkanaście stóp dalej i uciekała na paluszkach w stronę skarbca.
Czart uderzył małpę, która wpadła na niego, a potem ruszył śladem intruzów, szepcąc pod nosem w swoim diabolicznym języku. Nagle od strony wejścia rozległy się jeszcze głośniejsze wrzaski. Dwójka kłócących się demonów ruszyła natychmiast w tamtą stronę, wołając za sobą trzeciego towarzysza. Sala prędko opustoszała, ale ostatni z demonów doskoczył pod wrota i zastawił przejście Tamentowi. Chyba dopiero teraz czart zauważył swoje ofiary, bo zdziwił się nieco liczebnością intruzów. Obejrzał się w stronę wyjścia, ale nikogo tam już nie było. Demon powiedział coś, co mogło znaczyć mniej więcej: „Więcej mięska dla mnie”. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę dzierżącą miecz ku Tamentowi, a płomienie oręża niemal przypaliły mu twarz. Pan Choruk stanął z tyłu i zaczął szeptać formułkę czaru. Pachołkowie rozproszyli się, a potem wystrzelili w potwora z kusz. Ten tym bardziej nie zwrócił na to uwagi i zamachnął się na detektywa. Tament natychmiast uskoczył za kolumnę, a ognisty miecz wbił się w nią jak w masło, rozcinając wpół.
– Odwrócę jego uwagę, a ty wbij mu Pożogę w plecy! – krzyknął Armap, a zaraz potem rzucił się na demona od boku.
Jego halabarda zderzyła się z mieczem czarta. Z rozpaczą spoglądał, jak jego Dzwoneczek roztapia się niczym sopel lodu. Armap naciskał z taką siłą, że ich bronie połączyły się w jedną całość. Olbrzym gwałtownie ruszył halabardą do siebie, pociągając tym samym demona, który całkowicie zaskoczony dał się wyprowadzić z równowagi. Pan Choruk dopomógł mu i spuścił na jego głowę ogromny głaz. Tament wykorzystał tę chwilę i skoczył mu na plecy, dźgając go w kark. Demon zawył wściekle, rozpostarł swe skrzydła i z całych sił zamachnął nimi, odlatując z inkwizytorem na drugi koniec komnaty. Zostawił swój miecz, który po upuszczeniu zgasł natychmiast. Tament chwycił się mocno jego barków, a gdy wylądowali wyciągnął puginał z rany i ukuł ponownie, a potem jeszcze raz. Demon kręcił się, próbując chwycić detektywa i wyjąc przy tym z ogromną furią. Z ogromny impetem uderzył o kolumnę, przygniatając dolne części ciała Tamenta. Inkwizytor wyrwał puginał i zeskoczył z ciała bestii. Czart upadł na kolana i z ogromną siłą uderzył pięścią w podłogę, tworząc swoisty krater. Tament wiedział już chyba, co otwarło drogę czerwiom. Mimo działania eliksiru nogi bolały go straszliwie. Próbował wstać, ale upadał kilkakrotnie. Demon tymczasem podniósł się i ruszył w kierunku inkwizytora. Płomień wciąż nie pożerał go tak, jak spodziewał się Tament. Prędko wyciągnął spod płaszcza jeden flakonik i natychmiast wypił jego zawartość. To miało uratować mu życie w najczarniejszej godzinie. Ból natychmiast przestał być nieznośny, a kontrola nad nogami powróciła, choć nie do końca. Kulejąc, uciekał w stronę swych towarzyszy. Czart nagle złapał go za ramię i przewrócił na plecy tak, że puginał wypadł mu z dłoni. Demon przytrzymał jego kark i zrobił zamach drugą ręką, ewidentnie chcąc zmiażdżyć głowę Tamenta. Detektyw prędko sięgnął po świętą bombę zawieszoną u paska, odkorkował jednym palcem i cisnął prosto w twarz potwora. Po chwili woda zaczęła, niczym kwas topić jego straszliwą paszczę. Tament z trudem wstał, chwycił Pożogę, a potem wbił ją w oko demona. Uderzeniem spowodował wybuch, który odrzucił go na kilkanaście łokci. Płomienie objęły całe ciało bestii…
***
– Tament! Nic ci nie jest?! – Znajomy głos rozległ się nad jego uchem, ale szybko został zagłuszony przez najgłośniejszy krzyk jaki dotąd słyszeli. Płonący demon wydał swoje ostatnie, szczególnie donośne, tchnienie, a to oznaczało spore kłopoty, bo w odpowiedzi natychmiast rozległ się hałas od strony komnaty przejściowej.
Pan Choruk razem z pachołkiem pomógł wstać Tamentowi, a potem drużyna rzuciła się do ucieczki.
– Mó-wi-łem-że-to-sa-mo-bój-stwo! – krzyczał mag, dając podparcie kulejącemu detektywowi.
Ekspedycja przekroczyła podwójne wrota, a wtedy ich oczom ukazały się prawdziwe góry złota, zbite pod ścianami komnaty. Nad nimi płonęły lampiony, przez co monety i sztabki pobłyskiwały tysiącami karatów. Drużyna skierowała się do kolejnych drzwi na wprost, omijając dwie inne pary po bokach. Pachołkowie pośpiesznie zebrali po garści monet i schowali w sakiewkach. Nie zdążyli przekroczyć kolejnych drzwi, gdy z ziemi wyrósł przed nimi demon. Inny niż trójka w poprzedniej komnacie. Nie przekraczał wzrostu siedmiu stóp, był dosyć szczupły, a zamiast ognistego miecza dzierżył ogromną kosę, znacznie większą od siebie samego. Dopiero po chwili ukazała się jego twarz i wtedy towarzysze zrozumieli, że to czart-kobieta. Nikt nie zdążył zareagować, gdy zamachnęła się swoją czarną kosą. Ostrze trafiło we wszystkich towarzyszy. Nie zadało im żadnych szkód, gdyż przeleciało przez nich jak przez duchy, jednak w miejscach, w których powinny znajdować się rany, zaczął rozprzestrzeniać się przenikliwy chłód. Wkrótce wszyscy pobladli i zakręciło im się w głowach. Wtedy diablica znikła, a za kompanią znalazły się pozostałe dwa demony i ich małpi sługusi, a nawet ścierwojady.
– Prędko, ustawić się w przejściu! – powiedział Tament. Z założenia miało to być energiczne zawołanie, ale było pozbawione wszelkich sił, jakby mówione przez umierającego starca.
Ekspedycja osłabionymi krokami skierowała się do wrót, a pan Choruk wziął łyk magicznego eliksiru, licząc, że złagodzi objawy tego dziwnego ciosu kosą. Pozostali postąpili podobnie i w sumie już po chwili wróciły im części sił, ale to wciąż było mało w porównaniu z ich możliwościami sprzed kilkunastu minut. Dwójka demonów powoli prowadziła armię ku intruzom, a tymczasem drużyna wkroczyła do kolejnej komnaty, w której znajdowało się kilkadziesiąt większych i mniejszych kufrów. Po prawej i lewej strony znajdowały się kolejne przejścia, z których jednak wyskoczyły demoniczne pomioty. Nagle ściany i sufit pomieszczenia zaczęły się palić, a nikt nie był w stanie stwierdzić czy to prawdziwy ogień, czy jedynie jakaś iluzja. Niektórym przed oczyma przez chwilę mignęła postać diablicy, ustawionej w bojowej pozycji, jakby szykującej się do ataku z zaskoczenia.
Drużyna ruszyła za inkwizytorem. Na końcu sali miało znajdować się kolejne, ostatnie już, pomieszczenie, w którym Tament liczył na znalezienie artefaktów. Na środku komnaty musieli zmierzyć się z małpimi sługusami. Armap wyciągnął swoje dwa miecze i biegiem przerąbał się przez wrogie szyki. Pozostali również próbowali, ale kolejne pomioty prędko zastąpiły im drogę. W efekcie drużyna straciła na tempie i wkrótce została otoczona potworami. Dopiero teraz pachołkowie zaczęli ukazywać swój kunszt wojenny, efektownie trzymając małpy na dystans. Armap zawrócił, aby wesprzeć towarzyszy.
– Musimy dotrzeć do artefaktów! – zawołał Tament, a po chwili jedna z małp rzuciła się na niego. Przebił jej brzuch puginałem, a gdy ciało pomiotu zajęło się ogniem, ataki poprzestały na chwilę.
Powoli, acz skutecznie drużyna zaczęła przedzierać się do drzwi. Teraz jednak do akcji wkroczyły dwa demony, przelatując nad polem walki w okolice bramy. Ataki przez chwilę ustały. Ekspedycji ponownie gdzieś śmignęła sylwetka diablicy i jeszcze innej, cienistej postaci. Ściany skarbca płonęły coraz to większym ogniem, który jakby zaczął zmieniać barwę na czarną. To musiał być kolejny efekt ukłucia kosą, bo nikt nie czuł gorąca ogni. Wręcz przeciwnie. Wszystkich oblewał zimny pot, a przed oczami im mroczyło.
Jeden z demonów rzucił się do ataku, a Tament cisnął w niego świętą bombą. Czart machnął skrzydłami, zatrzymując się w miejscu. Z krzykiem złapał się za górną część klatki piersiowej i kark, ale to tylko pogorszyło sprawę, bo poparzył także swoje dłonie. Armap kiwnął do przyjaciela, aby biegł dalej. Tament jak najszybciej rzucił się do drzwi. Olbrzym osłaniał go, a ze wsparciem pośpieszył jeden z pachołków. Pozostali stali w kole, broniąc pana Choruka, który ciskał kamiennymi oszczepami we wszystko, co się zbliżyło.
Tament podbiegł do drzwi i pociągnął klamką do siebie. Pachołek uratował go przed nadlatującym małpiszonem, nabijając go na włócznię. Pomagier wkroczył za inkwizytorem do środka i na jego rozkaz zamknął wrota. Pomieszczenie było znacznie mniejsze od głównego skarbca. Detektyw kilkoma susami doskoczył do trzech wielkich skrzyń, ustawionych na okrągłym podeście. Uderzeniem miecz
Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”
- Pierwsze Kroki
- - Tu się przedstawiamy ...
- - Regulamin Główny i Regulaminy Działów
- Najlepsze na Weryfikatorium
- - Najlepsze z prozy
- - Najlepsza Miniatura Miesiąca
- - Najlepsze z poezji
- - - Poezja rymowana
- - - Poezja biała
- - - Myśli krótkie
- Pisarze i ich zwyczaje
- - Weryrecenzje
- - Strefa Pisarzy
- - Strefa Debiutantów
- - Archiwum Strefy
- - - Archiwum Debiutów
- - - Archiwum Pisarzy
- Wydawnictwa i ich zwyczaje
- - Wydawnictwa
- - Jak wydać książkę w Polsce?
- - ...za granicą?
- Proza
- - Spis treści
- - Informacje
- - Opowiadania i fragmenty powieści
- - Miniatura literacka
- - Rozmowy o tekstach z 'Tuwrzucia'
- Poezja
- - Poezja biała
- - Poezja rymowana
- - Mini poeticum
- - Proza poetycka
- - Hyde park poetycki
- Nasza (inna) twórczość
- - Dziennikarstwo i publicystyka
- - Scenariusze filmowe i teatralne
- - Nasze Zabawy Literackie
- - - Piszemy wspólne opowiadania
- - - Eksperymenty literackie
- Warsztat literacki
- - Wprawki, czyli ćwiczenia warsztatowe
- - Jak pisać?
- - Kreatorium
- - Warsztaty WeryfikatoriuM
- - - Gest narracyjny
- - - - Informacje
- - - - Eliminacje
- - - - Wariacje
- - - - - Grupa A
- - - - - Grupa B
- - - - Egzamin
- - - Dialogatornia
- - - - Kwalifikacje
- - - - Kwalifikacje
- - - - Ćwiczenia - część I
- - - - Ćwiczenia - część II
- - Forumowi Specjaliści i Pasjonaci
- - Maraton pisarski
- Konkursy
- - Konkursy nasze
- - - Wielka Bitwa Karczemna Romeckiego (dla Fioletowych)
- - - - Teksty konkursowe
- - - - Dyskusje i zgadywanki
- - - - Oceny i wyniki
- - - Walki Mocy
- - - - Walki mocy 2018
- - - - Walki mocy 2014
- - - - Walki mocy 2013
- - - Puchar Administratora
- - - - Turniej o Puchar Administratora 2018
- - - - - Faza Grupowa
- - - - - - Zakończone
- - - - - Faza Pucharowa
- - - - - - Rozegrane
- - - - - Plebiscyty
- - - - Turniej o Puchar Administratora 2012
- - - - - Faza I
- - - - - Faza II
- - - - - Faza Finałowa
- - - Konkursy Drabblowe
- - - Konkurs "Otuleni Natchnieniem"
- - - - Podium
- - - Konkurs "Miniatoricum"
- - - - Prace konkursowe - Miniatoricum 2009
- - - - Podium
- - - - Prace konkursowe - Miniatoricum 2010/I
- - - Konkursy różne
- - - - Letni Konkurs Porzeczkowy
- - - - Malowane słowem, czyli mistrzowie obrazowania
- - - - Sylwestrowy Turniej Poetycki
- - - - Świeża krew 2019
- - - Skarbonka
- - Bitwy literackie
- - - Regulamin bitewny
- - - Nowa bitwa!
- - - Bitwy z przeszłości
- - - - Rankingi
- - - - Propozycje bitew modyfikowanych
- - Konkursy literacko-poetyckie
- O literaturze
- - Dyskusje o literaturze
- - MML
- - Czytelnia
- Nasze publikacje
- - Drabble na Niedzielę
- - WeryForma(t)
- - Sukcesy Weryforumowiczów
- - Sprawy organizacyjne
- - Centrum Wzajemnej Pomocy
- - - Ku refleksji
- - - Ciekawostki, humoreski i różne różności
- - - QFANT - magazyn fantastyczno-kryminalny