Kiedyś popełniłem taki oto tekst, teraz po czasie wracam do niego. Z założenia jest to prolog, reszta opowieści "czeka w szufladzie na lepsze czasy"
WWWPatrzę w swoje oczy, niewyraźnie odbijające się w okiennej szybie i myślę, że to pewnie najsmutniejsze oczy na świecie. Przenoszę wzrok na miasto, ginące pod naporem chmur i deszczu. Na ulicy ani żywej duszy, ale nie wiem, czy dlatego, że rzeczywiście nikogo tam nie ma, czy po prostu nikogo nie widzę. W oddali niewyraźnie zaznaczają się strzeliste wieże i kopuła Almudeny. Kiedyś potrafiłem dostrzec mały krzyż na szczycie katedry, a teraz kształt budowli wygląda jak niepoprawnie wyostrzona fotografia. Być może powinienem coś z tym zrobić, choć w ostateczności decyduję, że wystarczy skleić stare okulary, które nie przetrwały konfrontacji z garnkiem.
WWWMieszkam na ostatnim piętrze kamienicy w centrum Madrytu. W dół będzie jakieś dwadzieścia metrów. Przez chwilę myślę o tej wysokości. A właściwie o tym, czym skończyłby się upadek z niej. Przypominam sobie pewien artykuł, w którym przeczytałem, że spadając z wież World Trade Centre, skoczkowie mknęli w dół przez dwanaście sekund. Dwanaście sekund potwornej pustki. O czym myśleć w takich chwilach? Może nawet same myśli były straszniejsze od świszczącego powietrza, zapachu dymu i śmierci, czy zbliżającej się z każdą chwilą ulicy? Skacząc z mojego okna z pewnością nie miałbym dużo czasu na rozmyślenia. To dobrze czy źle?
WWWPrzepędzam te myśli od siebie. Spuszczam głowę i mierzwię kilka pozostałych mi siwych włosów. Spoglądam na doniczkę, popękaną jak czaszka mojego brata. W niej jakiś chwast wyglądający tak, że z pewnością, gdyby tylko umiał, krzyczałby o pomoc. Obok dwa kamienie wielkości owocu czereśni. Czas na czyszczenie. Podrywam ze starego rosyjskiego grzejnika szmatkę i kładę na niej jeden z kamyków. Ten był mój, poznaje go po małym uszczerbku w kształcie rombu. Owijam go materiałem i delikatnie pucuje. Na koniec dmucham na niego, choć właściwie nie wiem, czemu ma to służyć. Z drugim postępuję tak samo. Po wszystkim odkładam je na miejsce. Zawsze gdy spoglądam na te dwie pamiątki z przeszłości, niemalże słyszę głos Wandy. Pokazać ci sztuczkę?- szepce mi do ucha. Później wyobrażam ją sobie kładącą kamyki na dłoniach i zaciskającą pięści. Uważnie przyglądam się trikowi, próbując rozwikłać, gdzie leży jego sekret. Wanda potrząsa trzykrotnie rękoma, a gdy kończy sztuczkę, widzę dwa kamyki złączone razem na prawej dłoni. By przepędzić od siebie nostalgiczne wspomnienia, błądzę wzrokiem po doskonale znanych mi ścianach. Koncentruję się na krzywo zawieszonym obrazie. Wędrowiec nad morzem
mgły. Często lubię kontemplować ten wspaniały, ale jednak budzący niepokój widok. Tajemniczy mężczyzna spogląda na bezkresną przestrzeń zasnutą mgłą, z której gdzieniegdzie wyłaniają się ponure kształty. Friedrich namalował postać odwróconą plecami do widza. To niedopowiedzenie pozwala mi czasami myśleć, że to ja jestem tym wędrowcem. Że to ja stoję nad przepaścią, spoglądając na mroczną krainę, którą zwykłem utożsamiać z własnym życiem. Nie wiem, dlaczego to robię, ale być może jest to spowodowane moim pesymistycznym spojrzeniem na świat, które wtargnęło do mnie kilkanaście lat temu i przez cały ten czas zatruwa mi życie. Tak właśnie postrzegam swoją przeszłość – jako mętną krainę porzuconą przez Boga gdzieś na krańcu świata. Gdy tak myślę o swym żywocie, łzy same napływają do oczu, i kapią na podłogę. Myślę, ile ich wylałem na ten skrawek posadzki. Łez płynie jeszcze więcej. Spoglądam w niebo, myślę o mojej dolinie i od razu mi lepiej. Może to wcale nie są takie smutne wspomnienia?
WWWW głębi mieszkania odzywa się radio. Spiker podaje informacje o wynikach wyborów. Nieszczęście wszystkich ludzi obcujących ze mną (mam tu na myśli panią spod dziesiątki, która czasem przychodzi po cukier) polega na tym, że jestem specem od wykrywania kłamstw. Gdy dochodzą do moich uszu te absurdalne wieści, zapala mi się głowie malutka żarówka, oznajmująca, że właśnie usłyszałem nieprawdę. Sfałszowane – oświadczam w myślach i klasyfikuję tę myśl jako „niewartą dalszych przemyśleń”. Odkąd pamiętam większość informacji klasyfikowałem w ten sposób. Właściwie, jak daleko sięgam wstecz pamięcią, nie znajduję żadnej myśli „wartej dalszych przemyśleń”. Prócz jednej. Przywołuję jej obraz i zatracam się w nim.
WWWWidzę San płynący wartko przez dolinę. Ostatnie deszcze i roztopy sprawiły, że podniósł się jego stan. Ktoś stoi nad brzegiem i czeka z wędką na rybę. Pierwsze liście powoli pojawiają się na drzewach. W oddali śmieje się jakiś mężczyzna, a wysoko orzeł pruje niebo. Rozmyślam o tym widoku. To nie są smutne wspomnienia. Są najszczęśliwsze, jakie pamiętam.
Miejsca odległe
1"-(...)I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli jedna kropla w nieskończonym oceanie!
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"