Game over [urban fantasy]

1
Poprzednie części:
1. Zasady gry
2. Rycerz w lśniącej zbroi
3. Game over

Tekst zawiera wulgaryzmy.


WWWSiedzieli w zimnej, zagrzybiałej piwnicy, którą przerobili na prowizoryczną salę konferencyjną. Zebrali się w paru chłopa, pozbierali nieużywane stołki i krzesła, Ratlewicz z żoną przytargali nawet ławkę ogrodową, na której honorowe miejsce zajął Jakub, w nagrodę za skombinowanie rzutnika.
WWWWszystkie inne sale były pozajmowane, tabuny funkcjonariuszy przelewały się przez komendę non stop. Zwołano i pościągano z urlopów każdego jednego glinę, pracowali na dwie zmiany, przyjechały nawet posiłki z innych miast, wszystko, żeby jako tako ogarnąć powstały po Iglicy burdel. W trakcie, gdy "porządne" oddziały zabezpieczały teren wokół rumowiska, pilnowały rozhisteryzowanych mieszkańców, patrolowały ulice i ogólnie robiły to, co wchodzi w zakres obowiązków policji, grupka nieudaczników, frajerów i słabeuszy została stłoczona w tym lochu z zadaniem rozkminienia, co tak naprawdę stało się pod fontanną. Sprawa nie była pierwszej wagi, w mieszkaniu Andrzeja Dziubka znaleziono wystarczająco dużo materiałów wybuchowych, żeby bezsprzecznie stwierdzić jego winę, ale mimo to wciąż było zagadką, czemu trzeba go było wyciągać z potężnej bryły lodu. No i pozostawały jeszcze kwestie motocyklisty i taksiarza.
WWWJakub rozsiadł się wygodnie na ławce. Udawał, że podchodzi do sprawy na luzie. Chrzanić, że mógł zginąć, chrzanić, że powinno się tym zajmować Biuro Śledcze. Nie pokaże, że się boi, nie da Nawrockiemu tej satysfakcji.
WWW- ...musimy założyć, że mamy do czynienia z bardzo zaawansowaną bronią nieznanego typu...
WWWWywrócił oczami. Nawrocki był wyraźnie przeszczęśliwy, że może uderzyć w mentorski ton przed całą salą.
WWW- ...zamrażacze istnieją już od dobrych paru lat, ale miniaturyzacja w tej dziedzinie nie zaszła aż tak daleko, poza tym to nie tłumaczy, jak woda została przeniesiona z fontanny na asfalt i Dziubka.
WWWZ dumną miną iluzjonisty Nawrocki pacnął spację. Na ścianie pojawiło się nagranie z kamery umieszczonej w jednym z radiowozów.
WWWMotocyklista i Dziubek ścigali się kilkaset metrów przed maską samochodu, widać było, jak skręcają w kolejne, coraz ciaśniejsze uliczki, jak przejeżdżają na czerwonym świetle, o mało nie zabijając jakiejś kobiety z wózkiem, w końcu dojeżdżają do ronda, a woda po prostu podnosi się z fontanny i rozpościera po asfalcie.
WWWPo sali rozeszło się ciche, chóralne "Mhmmm". Paru funkcjonariuszy przysunęło się bliżej do prowizorycznego ekranu.
WWWNawrocki przeskoczył parę minut nagrania, zręcznie omijając fragment, w którym wrzeszczy i miota się bez celu. Jakubowi nieszczególnie to przeszkadzało. On w tym czasie zajmował się rannymi policjantami, lekceważąc bezpośredni rozkaz. Gdyby komuś przyszło do głowy naskarżyć, miałby spore kłopoty, zważywszy na notoryczne problemy z trzeźwością na służbie.
WWWDziubek stał przy swoim roztrzaskanym samochodzie, był wyraźnie ranny, ale na twarzy miał szeroki uśmiech. Odliczał. Nawrocki upuścił broń, staruch zwrócił się do Jakuba, a woda z fontanny znowu po prostu się uniosła, przelewitowała nad Dziubka, zalała go i zamarzła.
WWW- Widzicie motocyklistę? - Nawrocki zatrzymał nagranie.
WWW- Można jeszcze raz? - odezwał się ktoś z sali.
WWWJakub wytężył wzrok i ponownie obejrzał scenę. Chłopak rzeczywiście zachowywał się dziwnie. Gdy staruch wyrżnął w fontannę, nie uciekał dalej, tylko zatrzymał motocykl i zaczął się uśmiechać.
WWW- Nie wygląda, jakby był w zmowie z Dziubkiem.
WWWKilkanaście par oczu skierowało się na niego. Poczuł się w obowiązku udzielić dalszych wyjaśnień.
WWW- No, pod samą Iglicą Dziubek nagle zaczął uciekać. To było gdzieś po drugiej eksplozji. A motocyklista jakby rzucił się za nim, widzieliśmy to z inspektorem Nawrockim. Potem, pod fontanną, zatrzymał się, gdy tylko Dziubek się rozwalił, i patrzcie, jaki jest zadowolony - wskazał ręką na ścianę. - Jakby był winny, uciekałby dalej, korzystając z zamieszania.
WWWKolejne, chóralne "Mhmmm".
WWW- Czyli co, chciał powstrzymać Dziubka? - Nawrocki najwyraźniej nie był zachwycony tą teorią. - Bredzisz, Bulaj. Skąd by wiedział? Na mój gust zrobili rozpierduchę, pokłócili się o coś i chcieli nawzajem pozabijać. Czemu motocyklista nie zareagował od razu? Z tą bronią mógł załatwić starucha jeszcze przed pierwszą eksplozją!
WWW- Ale szefie, gdzie ta broń? - odezwał się z kąta Ratlewicz. - Tu nic nie widać.
WWWNawrocki poczerwieniał na twarzy. Nie znosił Ratlerka, wszyscy dobrze o tym wiedzieli, a Jakub najlepiej. Jako częsty kierowca radiowozu inspektora nasłuchał się wystarczająco dużo.
WWW- Ratler, nie wkurwiaj mnie! Mówię, że to broń nieznanego typu! Znajdziemy skurwysyna, to się z niego wyciśnie, o co tu chodzi, a na razie stul pysk i słuchaj!
WWWRatlewicz stulił pysk i zaczął słuchać, a że Nawrocki najwyraźniej nie miał już nic do dodania, głos znowu zabrał Jakub:
WWW- Mamy jego motocykl, tak? Po rejestracji chyba dojdziemy do właściciela?
WWW- Mamy motocykl i mamy taksówkę - wycedził przez zęby inspektor. - Porzucili ją w lesie, trochę na zachód od Daroszewa.
WWWJakub skrzywił się. Daroszewo. Niebyt przyjemna dzielnica, kupa parszywych wspomnień.
WWW- Czego się krzywisz, Bulaj? Coś ci się nie podoba?
WWW- Wszystko w porządku, szefie.
WWWNic w tej sprawie nie było w porządku. Taksiarz miał broń, Jakub widział ją na własne oczy. Motocyklista podobno też, mimo, że nie wydawał się typowym bandziorem. Głupim fuksem nie wpierdzielił się w karambol, prawie został złapany na służbie po pijaku, zajmuje się sprawą rodem z Archiwum X, a Nawrocki zaraz go wyśle do najbardziej parszywej dzielnicy w mieście. Żyć nie umierać.
WWW- Dobra, dziewczyny! Ratler, zabieraj stąd tą grubą dupę i idź szukać rejestracji, reszta wypad do Daroszewa. Głębowicz z Jarkiem, zaraz dam wam mapy, wykombinujcie, jaką trasą mogli pojechać, popytamy trochę ludzi. Jakbyście ich znaleźli, wszyscy możecie użyć ostrej amunicji, jasne? Stefan, Majka, zbierajcie swoje ekipy i do lasu, zaczynacie poszukiwania dookoła taksówki. Bulaj, jedziesz ze mną.
WWWJakub westchnął i podniósł się z krzesła. Chyba wolałby jednak Daroszewo.
WWW- Bulaj, ty zostajesz. Mam z tobą do pogadania.
WWWPięknie.
WWWPo chwili sala opustoszała, zostali tylko we dwóch. Jakub spojrzał inspektorowi prosto w oczy.
WWW- Słucham, szefie.
WWWW ułamku sekundy miał przed twarzą przekrwione oczy Nawrockiego.
WWW- Jeszcze. Raz. Podważysz. Moje. Zdanie. Przy. Wszystkich. Skopię. Twój. Zasrany. Ryj. DOTARŁO?!?
WWWDzielnie wytrzymał spojrzenie, nawet nie drgnął. Pojawiła się pokusa, żeby przywalić inspektorowi z główki, prosto w jego zasrany ryj...
WWW- Zakład?
WWWSerio powiedział to na głos?
WWW- Cooo? - Nawrocki zrobił się cały czerwony.
WWW- Zakład. - Jakub nie wierzył, że naprawdę to mówi. - O winę motocyklisty. Współpracował z Dziubkiem - pan wygrywa. Chciał nam pomóc - ja wygrywam.
WWWInspektor przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar urzeczywistnić swoje pogróżki co do ryja, ale w końcu cofnął się o krok i wybuchnął prymitywnym śmiechem.
WWW- Dobra, Bulaj! Dobra! Co, stówa?
WWW- Może być stówa, szefie.
WWWUścisnęli sobie ręce. Pięć minut później Jakub wsiadał do radiowozu, rozmasowując wciąż obolałe palce. Miał nieodparte wrażenie, że jego kariera właśnie poszła się paść.
WWW
WWW***
WWW
WWWSiedzieli w zimnej, zagrzybiałej dziurze, jakimś bunkrze, magazynie, piwnicy, cholera wie czym. Cokolwiek to było, Ben miał ochotę wyjść jeszcze zanim Robert zaczął go wkurwiać. Brak żarcia, wody, Internetu, tylko syf, smród i pełno pozamykanych na cztery spusty drzwi. Co to za miejsce, co to za drzwi, skąd klucze, skąd taksówka i broń Jełop Naczelny oczywiście powiedzieć nie chciał, jakżeby inaczej.
WWWAsię udało się jako tako poskładać, leżała na końcu korytarza, przykryta kocem. Nie miała złamań, tylko sporo parszywych otarć, kilkunastocentymetrowe, ale płytkie rozcięcie wzdłuż lewej ręki i lekko zwichniętą kostkę. Najbardziej niepokojące było to, że co chwilę traciła przytomność.
WWW- Będą potrzebne świeże opatrunki - głos Roberta nie wyrażał żadnych uczuć. Dla odmiany.
WWW- Będzie potrzebny szpital i normalny lekarz - odburknął Ben.
WWW- Chcesz wracać na górę? Po tym, co zrobiliście? Proszę bardzo, droga wolna. Ja Asi do kicia nie wyślę.
WWW- My zrobiliśmy? Puknij się w łeb...
WWWOn ma rację.
WWW- ... złapałem starucha!
WWW- Zabiłeś, nie złapałeś - powiedział spokojnie Robert.
WWW- I dobrze, przynajmniej skurwysyn już nic nie podpali!
WWWMorderca...
WWW- Mówię, że możesz iść. Może kiedyś przyjdę pomachać ci przez kratki.
WWWBen wciągnął głośno powietrze. Robert aż się prosił, żeby przywalić mu w tę durną blond makówkę. Akurat się odwrócił, sprawdzał, jak ręka Asi...
WWWJasne, śmiało. Brnij w to dalej.
WWWPokusa urosła, miał ochotę zrobić sumieniu na złość. Właściwie nawet nie ochotę, przecież przyrzekł sobie, że przestaje go słuchać.
WWWPowstrzymał się resztką woli, wziął kilka głębokich oddechów i zaproponował:
WWW- Czemu sam nie pójdziesz? Mogę popilnować Asi.
WWWRobert znieruchomiał. Po chwili wstał i powoli się odwrócił. Jego twarz nie wyrażała nic.
WWW- Myślisz, że jestem głupi?
WWWBen spojrzał mu w oczy. Miał wielką ochotę odpowiedzieć "tak". Wkurzał go jego obojętny ton, ten stoicki spokój, zero emocji poza okazjonalną ironią.
WWW- Co masz za problem? Lepiej wiesz, czego potrzebujesz, poza tym to nie ciebie szukają.
WWW- I co, mam cię tu zostawić samego z Asią?
WWWTego Ben się nie spodziewał.
WWW- Co w tym nie tak?
WWW- Myślisz, że nie wiem, że się w niej podkochujesz?
WWWBena zatkało. Przez chwilę przyglądał się uważnie Robertowi, upewniając się, że nie żartuje, po czym parsknął mu w nos głośnym śmiechem.
WWWTo się Robertowi nie spodobało. Otarł z twarzy kropelki śliny, złapał Bena za kołnierz i pociągnął do góry.
WWW- Myślisz, że taki dobry z ciebie aktor, co?
WWWBen momentalnie przestał się śmiać. Poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny. Zacisnął pięści i zmuszając się do spokoju spytał:
WWW- Wiesz, że człowiek składa się w sześćdziesięciu procentach z wody?
WWWRobert puścił go i cofnął się o krok. Prawa ręka powędrowała w kierunku kabury.
WWW- Nie zrobisz tego - powiedział ostrożnie.
WWW- To nie dawaj mi powodów.
WWWBen, odpuść. Chcesz mieć drugiego na koncie?
WWWSumienie miało rację, za wyjątkiem pewnego szczegółu. Nie chciał mieć kogokolwiek na koncie. Dobra, niech będzie, pójdzie. Nie dla sumienia, nie dla Roberta. Dla siebie. Weźmie sobie browara i wyśle list do mamy.
WWW- Co mam kupić? - wymamrotał.
WWWRobert odwrócił się z powrotem do nadal nieprzytomnej dziewczyny.
WWW- Bandaży ile wlezie, spirytus albo woda utleniona. - Głos miał znów spokojny, jakby nic się nie stało. - Jakieś jedzenie, ciuchy. Rozmiar S.
WWW- Wiem. - Ben skierował się do wyjścia i zatrzymał po paru krokach. - Potrzebuję kasy.
WWWSerio potrzebował. Za to, co mu zostało, mógł kupić co najwyżej browara i bułkę. Taniego browara i tanią bułkę.
WWWByło tyle nie chlać.
WWWRobert przez chwilę się jakby wahał, po czym wstał i wyciągnął z portfela kartę bankomatową.
WWW- Cztery trzy trzy osiem. Sprawdzę, ile wydałeś.
WWW- A sprawdzaj sobie - odparł Ben. Podobała mu się nagła zamiana ról, teraz to on rządził. Chętnie przejrzy historię rachunku Roberta, może wyjaśni się któraś z jego tajemnic. Przyjął kartę, przeszedł przez korytarz i pchnął stalową płytę.
WWWWygrzebał się na powierzchnię i z hukiem zatrzasnął klapę. Wciąż był lekko podminowany po sprzeczce. Podkochiwać się w Asi... Też wymyślił.
WWWŚrodek lasu, ze dwa kilometry od miejsca, gdzie zostawili taksówkę. Betonowy kawałek fundamentów, żelazny właz, porządna kłódka. Co to za dziura? Bunkier? Kanał? Cholera wie. Średnie miejsce na kryjówkę, ale dobrze, że mieli cokolwiek. W gruncie rzeczy Robert odwalił kawał dobrej roboty.
WWWUratował ci dupę.
WWWNadal wisi mi motocykl.
WWWMotocykl za życie.
WWWSpierdalaj, nie gadam z tobą.
WWWOtrzepał się i ruszył w kierunku miasta. Słońce jeszcze nie wzeszło, las zachował odrobinę z nocnego, mrocznego klimatu. Ben nie był strachliwy, ale mimo to czuł się ździebko nieswojo. Zazwyczaj na takich wyprawach miał towarzystwo. W postaci Asi.
WWWPo paru minutach marszu zatrzymał się gwałtownie.
WWWZnowu to robił. Ryzykował dla innych, browar był tylko durnym usprawiedliwieniem. W mieście mogą go złapać, wystarczy, że gliny będą na tyle szybkie, żeby rozwiesić plakaty z jego gębą. Powinien dojść do morza i przepłynąć, powiedzmy, do Norwegii. Z „wodną” mocą nie zabrałoby mu to zbyt wiele czasu. Zapuściłby brodę, wpierdalał hamburgery i miał Roberta w dupie.
WWWA Asia?
WWWDobra. Asi nie zostawi. Niechętnie ruszył dalej. Trzeba będzie się jakoś przekraść najpierw do bankomatu, potem do apteki, do spożywczaka, odzieżowego... Zaczął układać w głowie trasę. Najbliżej było Daroszewo, dość nieprzyjemne rejony, ale w sumie co mogło mu grozić? Był superbohaterem, mogą mu naskoczyć.
WWWRaczej supermordercą.
WWWSpierdalaj.
WWWPo jakiejś godzinie, podbudowany wyobrażeniami zwycięskich bijatyk, minął znak "obszar zabudowany".
WWW
WWW***
WWW
WWW- Szefie, mam nazwiska!
WWW- Kurwa, Ratler, co tak długo? - Nawrocki podgłośnił radio i pokazał Jakubowi gestem, żeby zjechał na chodnik i zatrzymał radiowóz. - Bulaj, bierz kartkę i notuj.
WWW- Była kolejka do komputera, szefie.
WWW- Nie pierdol, tylko dawaj nazwiska.
WWW- Beniamin Garnicz i Karol Moczenko.
WWW- Adresy?
WWW- Popiełuszki 17 i Armii Krajowej 144.
WWW- Który jest który?
WWW- Garnicz miał motor.
WWW- Brawo, Ratler. W końcu się na coś przydałeś.
WWW- Dziękuję, szefie.
WWW- Bierz dupę w troki i znajdź mi o nich wszystko, co się da, jasne?
WWW- Jasne, szefie.
WWW- Bulaj, zawracamy. Jedziemy na Popiełuszki.
WWW
WWW***
WWW
WWWSto sześćdziesiąt osiem kawałków. Skąd skurwysyn tyle miał? Dołóżmy do tego całkiem porządny dom, samochód i utrzymanie Asi. Coś tu śmierdziało. Z tego, co Ben wiedział, Robert pracował w jakimś urzędzie. Ile mógł mieć lat? Dwadzieścia pięć, sześć? Musiałby być geniuszem, żeby tak szybko wspiąć się na tak płatną posadę. W grę wchodziły trzy opcje: spadek, ciemne interesy albo wygrana w totka.
WWWWypłacił cztery stówy i poczłapał na przystanek. Patrzył w chodnik, bał się podnieść głowę. Nad dachami budynków sterczał wciąż dymiący kikut Iglicy - teoretycznie dzieło starucha. Nie czuł się winny jego śmierci, skurwysyn w pełni na nią zasługiwał, ale mimo wszystko zdawał sobie sprawę z tego, że mógł zapobiec katastrofie, gdyby tylko zdecydował się działać sekundę wcześniej.
WWWIle było ofiar? Sto? Pięćset? Poszukamy jakichś gazet...
WWWSpierdalaj.
WWWNa przystanek wtoczył się autobus. Ben ospale podszedł do krawężnika. Nie musiał kupować biletu, miał miesięczny.
WWWZamarł na chwilę. W razie kontroli musiałby pokazać legitymację… Niedobrze.
WWWCo, dla odmiany coś schrzaniłeś?
WWWMoże nie będzie kanarów. Przecisnął się między wysiadającymi, wszedł do środka i złapał dyndający uchwyt.
WWWJedno wolne miejsce, tuż obok. Rozejrzał się. Z przeciwnego końca autobusu powolutku nadciągała przygarbiona babuszka w moherowym bereciku.
WWWChyba nie muszę nic mówić?
WWWZacisnął zęby i rzucił kobiecinie wściekłe spojrzenie. Koniec z tym. Tak sobie obiecał, będzie konsekwentny. Walnął się na plastikowe, obdrapane siedzenie i wbił wzrok w dekolt przechodzącej obok blondyny.
WWWBen, wiesz, że to żałosne?
WWWZaczął cichutko pogwizdywać. Za oknem przejeżdżały zwykłe samochody, za kierownicami zwykli ludzie jadący do zwykłej pracy. Dzień jak co dzień, tyle, że co jakiś czas ktoś rzucał wylęknione spojrzenie w górę, na dymiący kikut. Tępaki. I jak tu nimi nie gardzić? Po cholerę się bawić w bohatera, narażać? Ludzie giną codziennie, kilkuset w tą czy w tamtą tylko brzmi jak dużo. Co minutę rodzi się dwustu pięćdziesięciu nowych.
WWWZ naprzeciwka nadjechał radiowóz, minął autobus i skręcił w boczną ulicę. Ben powiódł za nim wzrokiem.
WWWBezsens z tymi glinami. Dobrzy ludzie ścigający dobrych ludzi za próbę zrobienia czegoś dobrego. Ben czuł się porządny, może nie z własnej woli, ale jednak. Powinien dostać medal za odwagę, a nie zagrzybiałą dziurę w ziemi i Roberta do towarzystwa.
WWWSam się prosiłeś.
WWWSpierdalaj.
WWWZaczęło świtać.
WWWPół godziny później wychodził z supermarketu, obładowany żarciem. W siatkach pobrzękiwało kilka browarów. Przez chwilę wahał się, czy je kupić, ale uznał, że skoro już tu jest i się naraża, zasługuje na małe coś dla siebie. Jeszcze tylko apteka i odzieżowy... Mógł zostawić supermarket na koniec. Teraz będzie musiał telepać się po całej dzielnicy, obładowany jak mobilny stragan.
WWWNie tylko to mogłeś rozegrać inaczej.
WWWSpierdalaj.
WWWMogłeś zostać superbohaterem, schrzaniłeś wszystko...
WWWZamknij. Japę.
WWWTakie to przyjemne? Mieć na sumieniu sześćset pięćdziesiąt osiem osób...
WWWPo prostu się zamknij.
WWWWidziałeś tę gazetę prawda? Pierwsza strona, sześćset pięćdziesiąt osiem. Plus Asia.
WWW- WYPIERDALAJ!!!
WWWKilkanaście osób odwróciło się w jego stronę. Para nastolatków. Kilku dresiarzy. Staruszek z laską. Gość z walizką i jeszcze paru szarych Kowalskich. We wszystkich oczach to samo: zaciekawienie i pogarda.
WWWUniósł przepraszająco dłoń, skulił się i ruszył w swoją stronę.
WWWApteka. Znaleźć aptekę.
WWW
WWW***
WWW
WWWPo dwugodzinnej inspekcji w końcu opuścili dom Garniczów. Jakub szczerze współczuł Beniaminowi. Mieszkać pod jednym dachem z kimś, kto gada bez przerwy, przy czym powtarza w kółko to samo musiało być prawdziwą udręką. Nic dziwnego, że chłopak przeniósł się do akademika. Z drugiej strony huśtawka nastrojów pani Matyldy była zrozumiała - dali jej niebezpodstawną nadzieję, że syn żyje, a jednocześnie musieli jej powiedzieć o prawdziwej przyczynie poszukiwań.
WWWNie znaleźli żadnych dowodów przeciwko chłopakowi. Zero prochów, a tym bardziej materiałów wybuchowych czy broni. Nawet gry miał oryginalne. Motocykl dostał cztery lata temu, na osiemnaste urodziny. Studiował elektronikę. Gdy miał siedem lat, jego ojciec zmarł na raka. Nie miał dziewczyny, a kumple, o których Matylda wiedziała, nie byli zbyt pomocni. Do sprawdzenia pozostał jeszcze tylko akademik, ale ani Jakub, ani Nawrocki nie mieli zbyt wielkiej ochoty się tam pchać. Przesłuchiwanie bandy chlejusów zaraz po rozhisteryzowanej matce było ponad ich siły.
WWW- Jarek, gdzie jesteście?
WWW- Kubusia Puchatka, szefie.
WWW- Jedziecie na Ząbki, mamy akademik do sprawdzenia.
WWW- Tak jest, szefie.
WWWJakub usiadł za kierownicą radiowozu i poczekał, aż Nawrocki skończy wydawać rozkazy i usadowi się na fotelu pasażera.
WWW- Jeden zero dla mnie, szefie.
WWW- Co?
WWW- Może pan szykować dla mnie stówę. Akademik będzie czysty, zobaczy pan.
WWWInspektor znowu poczerwieniał na twarzy.
WWW- Skąd ta pewność, co? Jeszcze nie widziałem czystego akademika.
WWWJakub wzruszył ramionami.
WWW- Grabisz sobie, Bulaj. Dwie stówy.
WWWTa, jakby do tej pory nie nagrabił sobie wystarczająco. W sumie nie miał już nic do stracenia. Mógł mieć tylko nadzieję, że Beniamin był tak grzeczny, na jakiego wyglądał.
WWW- Mogą być dwie stówy.
WWWPrzez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu Nawrocki nie wytrzymał:
WWW- Co się gapisz? Jedziemy do taksiarza. Jak on tam miał?
WWW- Moczenko.
WWW- Pewnie jakiś pedzio. Ruszaj, kurwa, na co czekasz?
WWWPół godziny później byli na Armii Krajowej 144. Moczenko mieszkał w malutkiej kawalerce na parterze obdrapanego, pomazanego farbą w spreju bloku. Widać było, że w luksusie się raczej nie pławi.
WWWDrzwi otworzył im mały, łysiejący człowieczek z wydatnym brzuchalem. Praca taksiarza idealnie komponowała się z jego wyglądem, Jakub dałby głowę, że w książeczce zdrowia delikwenta honorowe miejsce zajmują hemoroidy.
WWWGrubas wyraźnie ucieszył się na ich widok.
WWW- Dobry wieczór panom! W końcu ktoś się zainteresował, zapraszam, zapraszam!
WWWFunkcjonariusze spojrzeli po sobie i przeszli przez próg. Rzadko spotykali się z tak ciepłym przyjęciem.
WWWMieszkanie od środka wyglądało niewiele lepiej, niż z zewnątrz. Ściany rozpaczliwie domagały się odmalowania, panele były czarne od brudu, w maleńkiej kuchni leżały stosy zasyfiałych naczyń. Moczenko zaczął pospiesznie robić miejsce na kulawym stole.
WWW- Kawy? Herbaty?
WWW- Nie – burknął Nawrocki.
WWW- A ja się herbatki chętnie napiję – Jakub zignorował mordercze spojrzenie inspektora i usiadł na wskazanym krześle.
WWWPrzez następną godzinę ustalali tok wydarzeń. Pytania zadawał Nawrocki, Jakub siedział i notował. W dniu zamachu Moczenko kręcił się niedaleko Iglicy, licząc na to, że uciekający ludzie będą potrzebowali podwózki. Po drugiej eksplozji uznał, że robi się zbyt niebezpiecznie, odjechał parę przecznic dalej i tam czyhał na klientów. Wtedy dorwał go uzbrojony typ w kominiarce.
WWW- Żadnych cech szczególnych? Niski, wysoki, gruby, garbaty?
WWW- Raczej wysoki. Dość przypakowany. Miał pistolet, taki duży, ooo, taki – Moczenko rozłożył dłonie na jakieś trzydzieści centymetrów.
WWW- I co, mówił coś? Groził?
WWW- Mówić nie mówił, tylko pokazał, że mam wysiadać, a potem wyciągnął rękę, to mu kluczyki dałem. I pojechał.
WWW- W którą stronę?
WWW- Na Konopnickiej stałem, on pojechał w stronę Iglicy i zaraz skręcił w lewo, to będzie chyba Bukowa. A potem to go już nie widziałem.
WWWNawrocki sprezentował Jakubowi wredny uśmiech.
WWW- Wszystko się zgadza, Bulaj. Nadal taki pewny swego?
WWW- Zakład jest o Garnicza, szefie.
WWW- Na jedno wychodzi! Garnicz uciekł tą taryfą, nawet, jeśli nie był w zmowie z Dziubkiem, to z naszym ptaszkiem już na pewno. Przegrałeś!
WWWJakub wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru się tak łatwo poddać.
WWW- Nie mamy ani Garnicza, ani złodzieja. Jeszcze pan poczeka na te dwie stówy.
WWW- Bulaj?
WWW- Tak?
WWW- Wyjaśnijmy sobie coś. Gość przez pół godziny stoi obok Dziubka i nie robi nic, mimo, że ma broń kosmitów, po eksplozji spierdala z miejsca zbrodni, zabija Dziubka, rozwala cztery samochody i odjeżdża z jakimś popapranym gangsterem, a ty nadal twierdzisz, że to grzeczniutki, spokojny obywatel?
WWWChwila ciszy.
WWW- Trzy stówy, szefie.
WWW- Popierdoliło cię, Bulaj. Trzy stówy.
WWW
WWW***
WWW
WWWKupił bandaże i wodę utlenioną. Kupił dwa zestawy ciuchów, rozmiar S, głównie czarne. Zeszło mu do trzeciej po południu.
WWWKupił papier, długopis, znaczek i kopertę. Do piątej pisał, kreślił, przerabiał. Piąta trzydzieści znalazł skrzynkę i wysłał.
WWWPowrotu autobusem nie ryzykował. Zdecydował się iść na piechotę.
WWWKoło siódmej minął znak „obszar zabudowany”. Kilkaset metrów dalej majaczyła ściana lasu.
WWWLiczba ofiar. Po prostu to powiedz…
WWWSzedł szybkim, równym krokiem. Nie mrugał. Jakiś przypakowany dres spojrzał mu w oczy, po czym natychmiast się skulił i skrył twarz pod kapturem.
WWWPo prostu to zrób, przyznaj się! Dajesz: Sze…
WWWSiatki boleśnie wpijały mu się w dłonie, ale nie przystanął ani na chwilę. Dopóki szedł, robił po swojemu. Nie ulegnie, nie tym razem, a najlepiej już nigdy.
WWWTo chociaż się odwróć i popatrz w górę.
WWWNie słuchać. Robić po swojemu. Może jeśli będzie je ignorował przez dłuższy czas, w końcu się zamknie.
WWWNie licz na to. Dalej, nie chcesz spojrzeć na swoje dzieło? Musisz być z niego bardzo dumny.
WWWWszedł między pierwsze drzewa. Teraz wyglądały jeszcze bardziej ponuro i złowieszczo, ale nie zwrócił na to uwagi. Nic nie było straszniejsze od głosu w jego głowie.
WWWNie neguj mnie tak. Przecież jestem częścią ciebie. Odwróć się, to dam ci spokój. To naprawdę taki duży wysiłek?
WWWZnaleźć bunkier. Nie słuchać. Znaleźć bunkier.
WWWMama na pewno będzie dumna…
WWWNie słuchać. Znaleźć bunkier.
WWW
WWW***
WWW
WWW- Szefie, chyba coś mamy!
WWWNawrocki nagle się ożywił.
WWW- Stefan? Dajesz!
WWWJakub leniwie spojrzał na fotel obok. Oczy piekły go niemiłosiernie. O tej godzinie powinien już być w domu, rozparty na kanapie, z ciepłą herbatką w jednej ręce i pilotem w drugiej, a nie na bezsensownym patrolu. Żeby jeszcze coś się działo, ale nie, cała dzielnica była jak na złość grzeczniutka. Nawet najgorsze dresy czekały na zielone światło.
WWW- Coś jakby bunkier czy ziemianka, nie ma tego na mapie.
WWW- Kurwa, Głębowicz znowu zjebał. Ilu was tam jest?
WWW- Dwóch, szefie.
WWW- Jak dwóch? Mieliście chodzić czwórkami!
WWW- Rozdzieliliśmy się. Tak było szybciej.
WWW- Tępe chuje! Chcecie skończyć jak Dziubek? Dawaj współrzędne! Bulaj, pisz!
WWWJakub zatrzymał radiowóz i wyciągnął notes. Zapisał podyktowane współrzędne, po czym wklepał je do GPS-u.
WWWNawrocki rzucił okiem na ekran i dał Jakubowi znak, żeby ruszał, a sam zaczął zwoływać pozostałe jednostki. Zgłosiły się trzy.
WWWJakub westchął. Środek lasu, niecałe dwa kilometry od miejsca porzucenia taksówki. Do tego wieczór, mało ludzi, jakiś bunkier, uzbrojeni bandyci i Nawrocki na karku. Zapowiadała się przebojowa noc. A na domiar wszystkiego zaczęło padać.
WWW
WWW***
WWW
WWWNie słuchać. Znaleźć bunkier. Nie słuchać.
WWWPierwsze krople deszczu spłynęły mu po twarzy. Nawet tego nie zauważył.
WWW
WWW***
WWW
WWWDwunastu policjantów stanęło w nieregularnym kręgu. Dwanaście snopów światła omiotło prostokąt żelaza, wystające spod mchu krawędzie betonowych fundamentów, nowiusieńką, odrzuconą na bok kłódkę. Nikt się nie odzywał. Ciszę przerwał dopiero trzask dwunastu odbezpieczanych pistoletów, gdy Nawrocki wyszedł na środek i trzykrotnie uderzył pięścią w klapę.
WWW
WWW***
WWW
WWWZnaleźć bunkier. Nie słuchać.
WWW…to chociaż włącz komórkę i daj znać mamie, że żyjesz…
WWWZnaleźć bunkier.
WWW…wyobrażasz sobie, co ona musi czuć? A co z resztą, ze studiami…
WWWPo lesie poniosło się echo trzech szybkich strzałów.
WWWBen zatrzymał się gwałtownie. Siatki z zakupami wyśliznęły mu się z dłoni, butelka piwa zleciała na mokrą trawę.. Przez chwilę nie rozumiał, co się dzieje. A potem prawda zwaliła się na niego z całą mocą. Znaleźli ich.
WWWPierwszy impuls szarpnął nim do tyłu, w stronę miasta, ale zatrzymał go znajomy, znienawidzony głos:
WWWOdbiło ci? Zostawić Roberta? Po tym, co dla ciebie zrobił?
WWWChuj z Robertem. Dopadli go, game over. Trzeba ratować własną skórę, póki jeszcze można.
WWWKolejny strzał.
WWWZostawisz Asię?
WWWDo Asi się nie przyczepią. Nic nie zrobiła, poza tym potrzebuje lekarza.
WWWTesty, eksperymenty, mam mówić dalej?
WWWOstatni raz, skurwielu. Ostatni!
WWWSześć butelek pękło z głośnym trzaskiem, trzy litry Warki uniosły się w powietrze i połączyły w zgrabną kulę. Po chwili dołączyły do nich litr soku jabłkowego i odrobina wody utlenionej. Wszystko razem utworzyło jasną, złocistą mieszaninę. Ben zamroził ją, wziął pod pachę i tak uzbrojony rzucił się pędem w kierunku, z którego dobiegały strzały.
WWW
WWW***
WWW
WWWNawrocki wychylił się za załom, oddał kilka strzałów i schował się z powrotem. Niewidoczny wróg odpowiedział długą serią, która posłała w powietrze grad odłamków betonu.
WWW- Bulaj, dawaj amunicję!
WWWJakub oparł się o jedne z licznych, pozamykanych drzwi, wygrzebał kolejny magazynek i wręczył go inspektorowi. Był prawie zadowolony z obrotu wydarzeń. Póki co nie kazano mu strzelać, a ktokolwiek był ich przeciwnikiem, bronił się jak lew. Na każdy strzał Nawrockiego i Stefana błyskawicznie odpowiadał serią z czegoś naprawdę sporego kalibru.
WWWInspektor znów się wychylił i zaraz cofnął z powrotem. Kolejna seria rozorała ścianę w miejscu, gdzie przed chwilą była jego twarz.
WWW- Kuba, amunicja. – Stefan wyciągnął dłoń.
WWWJakub już miał mu wręczyć przedostatni magazynek, gdy gdzieś za ich plecami rozległy się głośne, przerażone okrzyki.
WWW- Co tam się, kurwa, dzieje? – Nawrocki zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Po raz pierwszy Jakub zobaczył na jego twarzy przerażenie.
WWWOdpowiedź przybiegła w postaci Ratlewicza. Pół twarzy zasłaniała mu twarda, żółto – przezroczysta skorupa. Wyjęczał coś niezrozumiałego i zwalił się na ziemię.
WWW
WWW***
WWW
WWWTo było aż zbyt łatwe. Pierwszy glina nawet nie zobaczył, co go trafiło. Cichutko osunął się na trawę, trafiony w potylicę małą, lodową kulką. Drugi zdążył się tylko odwrócić, zanim piwno – sokowa mieszanka zamarzła mu na twarzy. Trzeci i czwarty od razu rzucili się do ucieczki, piąty oddał dwa beznadziejnie niecelne strzały i z wrzaskiem zniknął w krzakach.
WWWPowierzchnia była czysta, nie licząc wijącego się na mokrych liściach blondyna, który bezskutecznie próbował zerwać z twarzy złocistą skorupę. Ben wytopił mu małą dziurkę do oddychania, uzupełnił zapas amunicji odrobiną wody z kałuży i wlazł do bunkra, z którego wciąż dochodziły strzały. Tak to się robi, frajerzy. Miał nadzieję, że jeszcze nie jest za późno.
WWWCiemność okazała się sporą przeszkodą. Potrzebował aż trzech podejść, żeby obezwładnić dwóch gliniarzy, którzy pilnowali wyjścia. Gdy już leżeli plackiem, przymrożeni do podłogi, zabrał jednemu latarkę i rzucił się pędem w głąb korytarza, skąd dochodziły odgłosy strzelaniny. Cztery załomy. Za pierwszym pojedynczy policjant, ten był przygotowany, dwie kule świsnęły Benowi koło ucha, zanim zamknął glinie dłonie w niewielkiej bryle lodu. Drugi załom. Jakiś grubas, znowu trik z oblepianiem twarzy. Trzeba oszczędzać wodę, niewiele zostało.
WWW- Co tam się, kurwa, dzieje?
WWWKolejny załom. Trzech gliniarzy, dwóch wycelowało w niego i równocześnie pociągnęło za spust.
WWWRozległ się cichutki szczęk i nic poza tym.
WWW- Bulaj, kurwa, amunicja!
WWWBen nie czekał, aż przeładują. Pobiegł prosto na nich, resztką wody zatkał najbliższego, minął ich i ryknął:
WWW- Robert, to ja, nie strzelaj!!!
WWWPo czym skręcił za czwarty, ostatni załom.
WWW
WWW***
WWW
WWWJakub podniósł się z ziemi i podał Nawrockiemu magazynek. Stefan wił się na ziemi, walił rękoma w twardą, żółtawą powierzchnię, która pokrywała mu całą twarz.
WWW- Kurrrwa, co to było?
WWW- Chyba Garnicz, szefie.
WWWWspólnymi siłami oderwali część skorupy. Stefan zaczął w miarę normalnie oddychać.
WWWNawrocki klepnął Jakuba w ramię.
WWW- Zostaw go, będzie żył. Trza rozkurwić tych tam, zanim wszyscy skończymy jak Dziubek.
WWWJakub wstał. Obok niego leżeli dwaj obezwładnieni funkcjonariusze. Przegrał zakład. Garnicz był złoczyńcą.
WWWZaraz, obezwładnieni, nie zabici!
WWW- Pięć stów, szefie.
WWWNawrocki zabrał nieprzytomnemu Ratlewiczowi wszystkie magazynki, powoli podniósł się z klęczek i z niezwykłym jak na niego spokojem oznajmił:
WWW- Tysiąc.
WWWPo czym wychylił się za załom i zaczął strzelać.
WWW
WWW***
WWW
WWW- Ben, idioto, prawie bym cię postrzelił!
WWW- Jak Asia?
WWW- Nieprzytomna. Po prawej masz otwarte drzwi, bierz broń i napierdalaj.
WWWBen wśliznął się do pomieszczenia, za plecami usłyszał kolejną kanonadę. Asia była cała, to najważniejsze. Teraz tylko jak ją stąd wydostać? Mógł kupić jednego browara więcej, może wystarczyłoby na tych dwóch ostatnich gliniarzy. Tylko głupim fuksem udało mu się przebiec obok nich cało.
WWWPoświecił latarką na ściany i zamarł.
WWWWszędzie pełno broni. Całe, wielkie regały zastawione pudłami. Większość była zamknięta, ale kilka rozpakowanych sztuk leżało na ziemi, najwyraźniej Robert nie mógł się zdecydować. Skurwysyn. To sporo wyjaśniało.
WWWPodniósł pierwszą lepszą spluwę. I tak nie umiał strzelać. Już miał wrócić na korytarz, gdy jego uwagę przyciągnęło grube, podłużne pudło, leżące na najwyższej półce, tuż pod sufitem.
WWW
WWW***
WWW
WWW- Odbiło ci? Bazooka?
WWWRobert oddał serię z małego karabinka. Z przeciwległego końca korytarza dobiegła ich bogata wiązanka przekleństw.
WWW- Co za różnica?
WWW- Odłóż to i weź coś normalnego!
WWWBen niechętnie rzucił na ziemię wielką, grubaśną rurę i parę rakiet. Nie, nie miał zamiaru tańczyć, jak mu Robert zagra. Miał swoje metody.
WWWPoświecił latarką na ściany. Brudne, zagrzybiałe, wilgotne.
WWWWoda zaczęła odrywać się od betonu i zbierać w lewitującą kulę. Było jej sporo, dużo więcej, niż się spodziewał. Teraz tylko nie mrugnąć, i…
WWW- Do tyłu! – Robert szarpnął go za bluzę i przygwoździł do ziemi. Pociski przecinały powietrze jeden za drugim, w ciemności zamajaczyły dwie sylwetki. Policjanci zdecydowali się na odważny, otwarty atak. – Zrób coś!
WWWZrobił lodową ścianę.
WWW
WWW***
WWW
WWW- Dwa tysiące! – Nawrocki władował cały magazynek w gładką, matową powierzchnię. Odłamki lodu posypały się na wszystkie strony.
WWW- Cztery! – Jakub zrobił to samo. Pewnie istniały szybsze sposoby na przebicie się przez coś takiego, ale jakoś wcale mu na tym nie zależało. Chciał do domu.
WWW
WWW***
WWW
WWW- Dasz radę jeszcze jedną? Zaraz się przebiją!
WWWBen wstał, cofnął się o parę kroków i ponownie obejrzał ściany. Wilgoci było pełno.
WWW- Dam.
WWWRobert kiwnął głową i rzucił się w głąb korytarza, do Asi. Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, otworzył ostatnie drzwi i wciągnął nieprzytomną dziewczynę do środka.
WWWBen skończył tworzyć drugą ścianę, gdy dobiegł go dźwięk jakby tłuczonego szkła. Wiedział, co oznacza. Gliniarze przebili się przez pierwszą.
WWWPospiesznie zaczął wzmacniać nową zaporę. Nie dostaniecie Asi, skurwiele. Pogrubiał ścianę kolejnymi warstwami wody, wyciągnąć, zamrozić, wyciągnąć, zamrozić…
WWWZapadła dziwna cisza. A potem:
WWW- Bulaj, patrz.
WWWZrozumienie zajęło mu dobrych klika sekund. Gdy przerażająca prawda w końcu do niego dotarła, włosy na głowie stanęły mu dęba.
WWWBazooka została po drugiej stronie ściany.
WWWRzucił się w bok, do drzwi magazynu, w tym samym momencie usłyszał ciche, metaliczne szczęknięcie.
WWWMama kupuje mu cukierki, prowadzi go na plac zabaw, Gwiazdka, kino i popcorn, trzy sześćdziesiąt, mama powtarza, spacer z tatą, karmią kaczki, dostaje rowerek na urodziny, pierwszy dzień w przedszkolu, zabija pająka, czarna grzywka i warkocze, przestań, ostatnia ławka, dwie żółte kredki, pierwsza klasa, tata w szpitalu, imieniny Asi, czarny budzik, mama płacze, kradną jabłka, sto razy nie będę kraść jabłek, oboje, chodnik, chłopak z szóstej klasy, boli, nie może złapać oddechu, policjant na motocyklu, biały, błyszczący, wspaniały, już w porządku, tak, chłopcze, piątka za wypracowanie, mama płacze, trzecia klasa, wycieczka, Litwa, huśtawki, boczna uliczka, gdzie wszyscy, uważaj, z tyłu, Asia, uciekaj, zatrzymam ich, piąta klasa, Asia, patrz, co dostałem, mama trochę smutna, wszystko w porządku, sprawdzian szóstoklasisty, Asia, szesnaste C, gimnazjum, ostatnia ławka, zmyjecie to ze ściany oboje, liceum, ostatnia ławka, przestańcie gadać, mama znowu płacze, tata chory, ostatnia ławka, ile mam powtarzać, pogrzeb, deszcz i czarna trumna, mama płacze, matura, osiemdziesiąt sześć, motocykl na urodziny, wspaniały, Asia, siniaki, podbite oko, już tak nie mogę, jutro w nocy, wzięłaś wszystko, chodź, jedziemy, kto to Robert, ładny dom, studia, więcej nie piję, bileciki do kontroli, co u ciebie, Asia, to dobrze, gratuluję, przyniosę na za tydzień, wzgórze, groby, pali, piecze, zimno, boli, pożar, Asia, gonić starucha, Bulaj, eksplozja, morderca, schładzaj, szybko, Robert, też mi coś, apteka, bunkier, znaleźć bunkier, las, strzały, tylko nie Asia, bazooka, Bulaj, patrz!
WWWOślepiający błysk, jakieś krzyki.
WWWI ciemność.


Dziękuję za przeczytanie.

Na zakończenie:
Są w tym tekście miejsca, które już teraz widzę, że wymagają poprawy, a raczej przepisania, mam do niego też parę ogólniejszych wątpliwości. Ciekawy jestem, czy pokryją się z odczuciami Czytelników.

Bardzo bym się ucieszył z komentarzy dotyczących opowieści ogólnie, nie tylko tego rozdziału. Zadam też takie nieśmiałe, mało zręczne pytanie: Czy może oscyluję już gdzieś w rejonach poziomu drukowalności?
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:43 przez Articuno, łącznie zmieniany 1 raz.

2
fragment pierwszy- narada psów:
jest to scena, którą każdy widział milion razy w rozmaitej klasy rozmaitych filmach i serialach. Wiadomo, scena jest konieczna, i siłą rzeczy wszędzie musi wyglądać podobnie, ale... jedne dzieła uznaje się za mistrzowskie, inne za ich kopie

w tej scenie pojechałeś kliszą; odpychającą w swej wtórności- strasznie to nijakie, poza tym konsekwentnie jedziesz schematem 3w1; myśli, mowa, uczynek - to samo w sobie nie jest złe, ale nie w takiej ilości, poza tym spowalnia to akcję i tworzy jednostajny, nudny ciąg.
Jeśli chcesz pisać tego więcej, musisz albo napisać to inaczej (nie wiem jak) albo wydzielić osobno wątek policjantów- przedstawić ich historie i wzajemne zależności i układy, albo zdecydować się na wycięcie ich przemyśleń i stworzenie dynamicznego fragmentu; przecież tam iskrzy, każdy ma ciśnienie 300na150 a Ty najzwyczajniej w świecie przynudzasz.
btw, zerknij na Epilog w MiM

scena o podkochiwaniu; od dawna było wiadome, że temat wypłynie, spodziewałem się jednak czegoś lepszego (scena też do bólu zgrana, dlatego bardzo wymagająca, nie można takiego fragmentu napisać sobie ot tak, z marszu, bo wyjdzie ksero, a czytelnik chce oryginał)

fragmenty przeżyć wewnętrznych i rozterek głównego bohatera;
może i tak się to pisze, ale ja tego nie kupuję, nie znam i nie widzę w tym przyszłości; pomijam głębię tychże
Bezsens z tymi glinami. Dobrzy ludzie ścigający dobrych ludzi za próbę zrobienia czegoś dobrego. Ben czuł się porządny, może nie z własnej woli, ale jednak. Powinien dostać medal za odwagę, a nie zagrzybiałą dziurę w ziemi i Roberta do towarzystwa.
jakie to jest? i jak to jest skorelowane z poziomem odczuwanych przez bohatera emocji? czytelnik z grubsza wie, że świat jest bez sensu, wie, że ta obława jest niesprawiedliwa, i wie że medal jest należy; po co więc to piszesz? masz czytelnika za idiotę?
chciałeś napisać o bezgranicznym poczuciu niesprawiedliwości - to uczucie z którego można czerpać i czerpać i nie wyczerpać; nie trzeba jechać kliszą

scena walki jest dobra (dużo lepsza niż pozostałe)
Articuno pisze:Czy może oscyluję już gdzieś w rejonach poziomu drukowalności?
haha, kiedyś założyłem nawet temat o poziomie druku i zostałem skrytykowany nie tyle za to co tam napisałem, ale za sam fakt podjęcia tematu, mimo, iż w kreatorium i jak pisać większość tematów jest zwyczajnie debilna (a dla przyszłego pisarza, osiągnięcie poziomu druku wydawałoby się kwestią kluczową).
temat poziomu druku jest rzeczywiście niezręczny; ale konkretnie; nie osiągnąłeś poziomu druku.
i nie mówię tu o warsztacie; niedociągnięciach i błedach- to wyeliminowałaby korekta i redakcja, ale nie wyeliminuje bo:
masz swój styl, ale mocno niedopracowany, monotonny, nudny,
wtórność fabularna rządzi; nadprzyrodzone moce jak choćby u Sub Zero, Scorpiona czy Smoke`a, narastający konflikt o panienkę, żywot renegatów i próba rehabilitacji- już wiele razy było o bohaterach, których państwo chciało dopaść, by poznać ich tajemnice,
jeszcze raz ten styl; nie za prosty, nie za wysublimowany, niby ok, ale strasznie nużący, za dużo wyjaśniajsz i opisujesz łopatologicznie; poeksperymentuj, już wcześniej radziłem, żebyć spórbował napisać jakiś ckliwy romans- sprawdziłbyś czy potrafisz pisać inaczej i jeśli tak, co pewnie wiele mógłbyś z tej inności adoptować do tego.
jest oczywiście dużo dobrych stron; wiesz co piszesz, a nie piszesz co wiesz - to mój podstawowy podział tekstów, i ten tekst stoi po właściwej stronie,
konsekwentnie udoskonalasz swoje pisanie i jest tylko kwestią czasu, kiedy osiągniesz poziom druku,
jesteś dumny z tej fabuły, ale mimo to spróbuj czegoś innego- bo na samym Benie i Asi daleko nie zajedziesz,
ogólnie coś z tego będzie

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:42 przez Smoke, łącznie zmieniany 1 raz.

3
O. Smoke się odkleił od Małgorzaty, którą studiuje ostatnio w zbliżeniach, żeby dopaść tricków Mistrza :-P

Ja bym nie śmiał dyskutować z poważnymi analizami tego, co pokazuje Articuno. Smoke ma na pewno dużo racji. Jednak w całkiem zbożnych intencjach chłopa zagania się do zamku z napisem Mistrzowska Literatura nad bramą, tymczasem może niekoniecznie jest to działanie najbardziej sensowne.

Są gatunki, są konwencje, są tematy, w których od sięgającej niebios dezynwoltury ważniejszy jest solidny, rzemieślniczy poziom. Przygody Bena, Asi i Roberta to nie będzie drugi "Ulisses", ale lektura uprzyjemniająca gówniany dzień, jakoś wciągająca historia, którą poczyta się dla oderwania od skrzeczącej rzeczywistości, bez angażowania głębi jestestwa dla rozważań o wartościach podstawowych. I tyle. Nie więcej, ale i nie mniej.

Odnoszę wrażenie, że jest to rodzaj przedsięwzięcia, które trzeba po prostu wykonać, skończyć i zamknąć. Potem niech się stosownie odleży, a z perspektywy całości wyjdą wszystkie wady, mielizny, drewna. Czyli to wszystko, co trzeba poprawić, przerobić, przepisać, używając pisarskiej wiedzy, której się w międzyczasie nabyło, poważając się nawet na różne eksperymenty.

Znowu - nie przymierzając tekstu koniecznie do Dzieł Wiekopomnych, raczej patrząc na wewnętrzną spójność w ramach przyjętej konwencji i wzorcowe okazy gatunku.

A na obecnym etapie trudno cokolwiek orzec na temat poziomu drukowalności - to są dopiero klocki, które niewiele jeszcze budują.

Opisane powyżej rozumowanie jakoś określa moje osobiste podejście do powieści Articuna. Mnie się to po prostu dobrze czyta, a "czytalność" jest bodaj podstawowym atutem dla tekstów tego rodzaju.

Nie sposób zatem nie docenić naturalnej swobody wypowiedzi, pewnej gładkości stylu i umiejętności zaciekawiania fabułą, przy całej świadomości, że nie wszystko w tekście jest idealne, a tym bardziej epokowo odkrywcze.

Mnie się nie chciało szperać za kulisami odgrywanego przed oczami przedstawienia, byłem najzwyklejszym pod słońcem czytelnikiem, do tego całkiem zaintrygowanym, co też zdarzy się dalej. Myślę, że takie stwierdzenie jest wcale przyzwoitym komplementem.

No i tyle.
Zasuwaj, Articuno, zasuwaj i się nie przejmuj. Zobaczy się toto w całości. Ale nie jest źle.

Tak naprawdę to jestem mocno ciekawy, co zrobisz PO skończeniu tego, nad czym teraz pracujesz. Czy - w efekcie - będzie to tylko poligon, na którym przeszkolisz umiejętności bojowe i pójdziesz bić się w kolejnych (trudniejszych) misjach, czy zamkniesz się w tym i tylko w tym rodzaju pisania.

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:43 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.

4
Dzięki, chłopaki, za komentarze.
poeksperymentuj, już wcześniej radziłem, żebyć spórbował napisać jakiś ckliwy romans- sprawdziłbyś czy potrafisz pisać inaczej i jeśli tak, co pewnie wiele mógłbyś z tej inności adoptować do tego.
Tak naprawdę to jestem mocno ciekawy, co zrobisz PO skończeniu tego, nad czym teraz pracujesz. Czy - w efekcie - będzie to tylko poligon, na którym przeszkolisz umiejętności bojowe i pójdziesz bić się w kolejnych (trudniejszych) misjach, czy zamkniesz się w tym i tylko w tym rodzaju pisania.
Do romansidła podchodzę trochę jak pies do jeża, ale próbuję się w narracji pierwszoosobowej i przymierzam do publicystyki. Nie mam zamiaru zamykać się w
tym rodzaju pisania.
Ta opowieść to opowieść treningowa (nawet taki podtytuł mają "Zasady gry"). Na niej chcę wyrobić styl, żeby móc później pisać coś ambitniejszego.

Co do poruszonej przez Leszka kwestii:
Mistrzowska Literatura
vs.
lektura uprzyjemniająca gówniany dzień
zacytuję komentarz do "Zasad gry":
BlankLibrofilia pisze:Powiem tak... Znajdując się przez ostatni tydzień w nastroju wybitnie depresyjnym, dzięki Twojemu pisarstwu mogłam na chwilę oderwać się od rzeczywistości i zyskać moment wytchnienia. Był mi bardzo potrzebny, dziękuję. (...) Stworzyłeś idealną lekturę na ponure, deszczowe dni, a dobrej literatury rozrywkowej to albo teraz ze świecą szukać, albo to po prostu ja mam pecha, natrafiając ostatnio na same gnioty...
O nic więcej mi nie chodzi. W tej opowieści, rzecz jasna.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”