Rozdział I "Uzurpator" część 2
WWWOddech Varukka przyspieszył. „Cień, jaki rzuca niebezpieczeństwo, musisz zwalczyć...”, mówił profesor Urte. „...możesz nawet zatańczyć na stole przed Uzurpatorem, jeśli taką opracujesz taktykę, tylko proszę cię, Varukk – nie padnij ofiarą paniki”. Włóczykij niemal roześmiał się na to wspomnienie. Potem błysnęła mu myśl, czy to nie są już przypadkiem jej objawy.
WWWTrzepnął się w łeb.
WWWTo nie dzień, by umierać.
WWWZacisnął dłonie na erkaemie i oblizał spierzchnięte od zimna wargi. Do ulewy dołączył śnieg – na dworze tworzyła się wielka chlapa. Mężczyzna wstał bezgłośnie, zostawiając przy drzwiach swój dobytek, po czym zaczął wchodzić na palcach do góry. Rzucił okiem na sytuację w głównym pokoju na piętrze; Uzurpator pochylał się z głupim wyrazem twarzy nad patefonem, a z jego pyska ciągnęły się lepkie nitki szkarłatnej od krwi śliny. Teraz Varukk mógł to zakończyć. Już wyobrażał sobie przestrzelony na wylot świński łeb gdzieś w rogu pomieszczenia. Widział to.
WWWPo raz kolejny wymierzył w tył głowy świniaka i delikatnie położył palec na spuście. Przymrużył lewe oko. W jednej chwili stwór odwrócił się w jego stronę. I wtedy posłał długą serię.
WWW– Żryj to, tłusta świnio! – wydarł się, by dodać sobie więcej animuszu. – Żryyj!
WWWPrzerażające kwiczenie przeszyło jego ciało. Uzurpator najpierw zaczął osłaniać się żelaznymi odnóżami, ale zaraz przystąpił do ataku. Varukk nie przestał pruć z kaemu, odsuwając się jednak nieco w stronę schodów. Świniak ryknął przeraźliwie i wycelował żelaznym kolcem w małą w porównaniu do niego posturkę Włóczykija. Źrenice Varukka rozszerzyły się. Bezwiednie upuścił karabin i wślizgnął między nogi napastnika, w chwilę później wskakując jak szaleniec za nocną szafkę. Przygotował katanę.
WWWStwór odwrócił się i zaczął taksować mężczyznę od stóp do głów, prawdopodobnie planując strategię ataku, po czym ruszył jak burza. W desperacji Varukk cisnął w niego jedną z butelek leżących w barku.
WWWNie żałował tego wina, było paskudne.
WWWPotem ledwo uskoczył od ciosu potężnego kolca szybkim przewrotem w bok i ciął tam, gdzie powinno znajdować się łączenie odnóża. Jego usta naznaczył tryumfalny wyraz – udało się. To było niczym sprawianie kurczaka; najważniejsze, by znaleźć odpowiedni punkt. Świniak stęknął żałośnie i przez chwilę balansował, by nie stracić równowagi. Varukk odgarnął hebanowe włosy za uszy i pociągnął nosem, w między czasie zataczając koło wokół oprawcy. Czuł się teraz pełen sił, które napłynęły jakby znikąd. Okazało się, że był jednak zbyt pewny siebie.
WWWOdrażający stwór wrzasnął przeciągle, obnażając potężne kły, i rzucił się jak torpeda w stronę Włóczykija. Mężczyzna wybałuszył oczy. Stał w kącie i miał wrażenie, że ten moment dłuży się w nieskończoność, a sam nie może się ruszyć. Wiedział tylko, że ma za sobą okno. Poczuł już potworny oddech Uzurpatora, cuchnący od krwi i ludzkiego mięsa. Błysk pioruna rozświetlił ryj świniaka. Co ja do cholery robię...
WWW Varukk odstąpił krok w tył i wnet poczuł wiatr otulający plecy. Starał się jakoś obrócić w powietrzu i wykonać przewrót amortyzujący upadek, ale miał na to zdecydowanie za mało czasu. Wziął haust powietrza, a zaraz potem grzmotnął solidnie o chodnik. W spotkaniu z ziemią towarzyszył tępy trzask lewego ramienia. Leżał tak przez chwilę w kałuży błota i masował stłuczoną rękę.
WWW– Ja pierdzielę... – zacisnął szczękę, ale podniósł się bez większych problemów.
Podniósł wzrok i zlustrował budynek, z którego właśnie wypadł. Wesoła, skoczna melodia z patefonu wciąż szumiała mu w uszach. Zobaczył betonową elewację, puste dziury okien i nic więcej. W ramieniu mężczyzny pulsował ostry ból; sięgnął do niewielkiej torby przepasanej na biodrach, życząc sobie, by znalazły tam się cudem tabletki przeciwbólowe, ale dobrze wiedział, że są w plecaku szturmowym. Westchnął głęboko i zastąpił je musującym, owocowym cukierkiem.
WWWMiał wrażenie, że ręka złamała się i wisi tylko na paru wąziutkich ścięgnach, ale co chwilę oglądał ją i uspokajał myśli. Uzurpator nie pokazywał się, jednak Varukk wątpił, że tak po prostu sobie odszedł. Jedyne, czego teraz chciał, to zabrać swoje rzeczy i znaleźć jakąś bezpieczną ziemiankę albo najlepiej bunkier. Niepokoiło go to ramię.
WWWPoprawił uszankę, zacisnął zęby i podniósł oburącz katanę. Cały płaszcz i ubranie miał przemoknięte od błota i rzęsistego deszczu – drżał nie tylko z zimna, ale nieco i ze strachu. Pociągnąwszy nosem, jął zbliżać się do wejścia, przy którym leżały jego rzeczy oraz po erkaem na schodach. Strugi deszczu spływały po jego twarzy i wkradały pod ubranie, a cała skóra swędziała od potu i brudu. Znów grzmotnęło. Był już przy futrynie budynku, za rogiem pojawił się jakiś cień. Varukk uniósł zawadiacko kąciki ust. Waleczny okrzyk stłumił ból ręki, ostrze katany gładko rozpłatało ciało. Piwne oczy mężczyzny wypełniły płomyki tryumfu. Zrobiłem to, kochany! Ciało zsunęło się na ziemię z mokrym plaskiem. Varukk, cały w euforii, wyjrzał za róg, by zobaczyć swoje trofeum.
Poczuł potworny ucisk w żołądku. Upuścił broń, która odbiła się od betonu z głuchym dzwonieniem.
WWWWłaśnie rozpruł ciało chłopca.
--------------------
WWWChłopiec mógł mieć co najwyżej dziewięć lat. Leżał teraz z bebechami na wierzchu, wciąż jeszcze błądząc gdzieś panicznym wzrokiem błękitnych oczu. Jego ciało drgało, jakby przechodził przez nie prąd.
WWW Varukk przycupnął na miękkich niczym wata nogach i podstawił drżącą dłoń pod główkę malca. Nie był w stanie nic powiedzieć. Obfita krew rozlana po podłodze dosięgnęła w końcu kolan mężczyzny i zabarwiła je na ciemno-szkarłatny kolor. Wtem chłopiec zaczął wymawiać jakieś nieme słowa, przy czym trzęsła się jego drobna bródka.
WWWTo jeszcze bardziej zdołowało Włóczykija.
WWW– Sze... – zaczął nagle mały ledwo słyszalnym głosem. – Przep...rze...praszam. Prze... – Zacharczał nagle, gdy jego płuca wypełniła krew, która zaraz wylała się strumieniem z ust.
Potem było już tylko rzężenie, niezrozumiały bełkot i w końcu z rozdziawionymi wargami leżał bez ruchu, patrząc w nicość.
Varukk westchnął żałośnie i roztarł zmęczoną twarz.
WWW– Chrzanię to miasto...
WWWPóźniej rozejrzał się po pomieszczeniu i dopiero wtedy ujrzał swój plecak szturmowy – wszystkie kieszenie były pootwierane i niemal całkiem puste. Potem zerknął znów na nieboszczyka. Przez rozpłatane ciało jasnowłosego przewieszony był niewielki chlebak w kolorze kości słoniowej, teraz niemal całkiem przesiąknięty krwią. Mężczyzna podniósł brew i zajrzał, co kryje jego zawartość.
WWWTak jak myślał – jego rzeczy.
WWWChłopak przede wszystkim zabrał jedzenie wraz z bukłakiem wody, ale i kompas, tabletki, zapalniczkę oraz mydło. Varukk westchnął ponownie. Zabrał, co swoje, ale nie mógł oderwać wzroku od małego notatnika formatu A6. Po chwili namysłu również go wziął, jednakże nie otworzył, tylko schował do szturmowego plecaka z pozostałymi rzeczami.
WWWJakoś nieszczególnie myślał teraz o Uzurpatorze; ze spuszczoną głową przechadzał się po budynku i zbierał pozostałe własności – poszedł po erkaem walający się po schodach, suchary na balkonie i kaganek gdzieś na ulicy. W międzyczasie wciąż miał przed oczyma truchło chłopca zadziobywanego przez ptactwo, a może i Uzurpatora.
WWWWiedział, że powinien zrobić coś z ciałem – tak jak należało.
WWWWyjął z plecaka świeżą tunikę i zawiązując sobie jej rękawy na szyi, wspomógł zwichnięte ramię. Później leniwym krokiem, jakby dopiero co wstał z łóżka, udał się do ocalałej od ognia piwniczki. Wygrzebał spod schodów przesycone wilgocią, stare prześcieradła, a wkrótce po tym wyszukał plastikowy pojemnik z resztką benzyny. Zaskakujące, jak dobrze zachowało się to pomieszczenie. Wyszedł na górę i znów powróciło mu poczucie niebezpieczeństwa; przez swoją nieuwagę mógłby zostać zabity już przynajmniej z dziesięć razy. Kiedy owijał ciało malca w kokon ze starych prześcieradeł, co chwila zerkał podejrzliwie dookoła. Minął mu szok i zaczął trzeźwo myśleć. Prawie mnie okradziono, psia krew! Wiedział, że taka strata byłaby nieco dotkliwa, ale z pewnością nie zabiłby z tego powodu. Choć zależy.
WWWSkończył zawijać drobne ciałko chłopca.
WWWWstawszy powoli, złapał się za udo i przeklął dokuczliwy skurcz mięśnia. Rozlał połowę benzyny na ciało i resztę gdzieś po pokoju.
Nie mógł pochować go jak należy. Uzurpator, ceszcze czy inne stwory, lub może wymysły jego wyobraźni z pewnością prędzej czy później rozkopałyby pochówek i zaczęły się zajadać.
WWWMężczyzna wyciągnął zapalniczkę.
––––––––––––––––––––
WWWChrupało mu coś w karku. Wędrował powłóczystym krokiem gdzieś na skraju drogi i marzył, by opuścić w końcu to przeklęte miasto. Z jego ust buchała para, kłęby ścięte lodowatym powietrzem późnej jesieni. Marzł. Podczas nieustannej tułaczki dużo rozmyślał o swojej sytuacji. Wybrał wieczną wędrówkę w poszukiwaniu odpowiedzi na to, co dzieje się wokół niego; na Ptactwo, które zamienia ludzi w dziwadła i resztę stworów, których nie powinno tu być. Profesor Urte mówi, że to tylko wytwór naszej wyobraźni, ale uwierzyliśmy w to na tyle mocno, że jedynie urzeczywistniliśmy te halucynacje. Varukk Bohônof miał znaleźć na to inne tłumaczenie.
WWWPrzed tym całym szaleństwem gardzono takimi włóczykijami jak on, a teraz mogą tylko pozazdrościć – bez stałego domu Ptactwo nie dobierze się do jego skóry tak łatwo.
WWWTymczasem zapadał zmrok. Po drodze mężczyzna natrafił jeszcze na paru Pogorzelców, ale być może tylko wydawało mu się, że czarne, wypalone oczodoły wgapiają się gdzieś zza postrzępionych firanek. Deszcz z gradem siekał dachówki i blaszane rynny budynków, nie oszczędzając również Varukka. Z zimna drżała mu już nawet szczęka. Zakląwszy soczyście pod nosem, pogroził pięścią w niebo i przetarł dłonią kapiący nos. Dopiął dwurzędowy płaszcz, ale przemoczony materiał wcale nie poprawił sytuacji. WWWZatrzymał się.
WWW– Ostatnia noc... – burknął – ostatnia.
Ocenił okolicę i wybrał najbardziej odpowiadający mu budynek.
Ostatnia noc w tym mieście.
-------------------
WWWMagazyn wyglądał dobrze, wręcz wspaniale. Zero śladów ognia. Idealny.
WWWVarukk podreptał do ogromnych drzwi, jednak żelazna zasuwa ani drgnęła. Nie próbował dalej – ramię dawało się we znaki. Okrążył więc budynek, idąc pod niewielkim, blaszanym daszkiem, co dało mu kilkanaście sekund niemoknięcia na deszczu. Cuchnęło tam moczem, przegniłe deski pod nogami taplały się w błocie. Zaraz odnalazł boczne wejście – również zamknięte na cztery spusty. Ktoś się tam zabarykadował czy co? Nieczęsto napotykał w tych czasach tego typu przeszkody i wkurzyło go, że nastąpiło to akurat teraz. Kopnął drzwi, wyładowując złość, zmęczenie, do czego dochodził jeszcze ziąb panujący wokół, a potem zaczął rozmyślać, moknąc w deszczowo-śnieżnej chlapie.
WWWChciał się tam dostać.
WWWWłóczykij już to sobie wyobrażał; noc bez mroźnego wiatru wkradającego się pod płaszcz, spania na twardym betonie, ciągłych patroli po usłyszeniu najcichszego szmeru... poczucie niebezpieczeństwa też by minimalnie spadło.
WWWPostanowił. Wejdzie tam.
WWWMagazyn nie miał okien, był kryty stalowoszarą blachą. Varukk przyglądał mu się niczym bezczelny przechodzień zaglądający wścibsko do środka albo człowiek prowadzący ekspertyzę stanu budynku.
WWW– Aha! – zawoławszy odkrywczo, jął szperać coś przy pomalowanej na bordowo klapie do piwnicy magazynu.
Ktoś widocznie nie postarał się porządnie jej zabezpieczyć, bo łańcuch owinięty na rączkach nie był ani spięty kłódką, ani dobrze przywiązany. Varukk z idiotycznym uśmiechem na twarzy zaczął włazić do zatęchłego środka.
WWWWnętrze było ciemne, mężczyzna widział tylko niewyraźne plamy rysujące się po ścianach, które przybierały co chwila inne kształty. Cienki sierp księżyca oblewał wejście do piwniczki bladym światłem, więc Varukk podszedł tam i wyjął kaganek, który niedawno prawdopodobnie uratował mu życie. Zapalniczką podpalił knot i oświetlił sobie pomieszczenie.
WWWWybałuszył oczy.
WWWTrafił akurat na całe półki lśniących w blasku płomyka słoiczków z różnej maści dżemami. Szkło przykryte ziemistą gazą mieniło się mnóstwem pięknych barw. Nie no, mam farta. Nie zauważył nawet momentu, w którym rzucił się na słodkości i zaczął wygrzebywać zawartość językiem, nieporadnie radząc sobie bez łyżeczki. Mężczyzna rozkładał sobie ten gęsty nektar dokładnie po podniebieniu, by nasycić się nim za wszystkie czasy.
WWW Varukk lubił dżemy.
WWWOpróżniwszy z dwa czy trzy słoiczki, oblizał ze smakiem wargi. Zamknął klapę piwniczki i od razu zrobiło się cieplej, co wpłynęło na jego nagłą senność. Zdjął z siebie dwurzędowy płaszcz oraz mokre, nieprzyjemnie przylegające do skóry ubrania jak najdelikatniej ze względu na dokuczające ramię. Rozwiesił koszulę, wymiętą bluzę i bryczesy na jednej z półek. Kiedy stał już w samych portkach, jak i obłoconych desantach, postanowił rozejrzeć się po magazynie i sprawdzić, czy nie ma może jakichś materiałów albo pościeli do uprzyjemnienia sobie nocy. Szansa marna, ale zawsze warto było spróbować. Na wszelki wypadek zabrał ze sobą swój kindżał.
WWWMężczyzna podszedł do framugi rozkołysanym krokiem, trzymając w zdrowej ręce palący się wesołym płomieniem kaganek. Na głównym holu panowały egipskie ciemności; Varukkowi wydawało się przez to, że widzi wciąż jakieś przebiegające kształty – czasami nawet widywał jasnowłosego chłopca, którego niedawno dano mu spotkać.
WWWW tym skrzydle przechowywano wszelakie owocowe przetwory od konfitur, marmolad i syropów, do frużelin, galaretek i owoców w occie. Raj dla kogoś, kogo ciągłym deserem po ohydniej tuszonce były suchary. W koło suchary.
W czasie, kiedy Varukk przeczesywał całe palety słodkości, zdawało mu się, że co jakiś czas migało słabiutko światło w podłużnych lampach na suficie.
WWWMoże wciąż działa?
WWWWiatr zahulał o blaszany dach magazynu, tworząc przedziwne symfonie dźwięków. Włóczykij wyłamał z trzaskiem palce i zaczął zbliżać się do drzwi na uboczu sali z symbolem błyskawicy. Oczywiście zamknięte. Szarpnął ponownie za klamkę, nic. Poza bladą łuną kaganka zdawały się włóczyć tysiące małych pająków, które tylko czekały, kiedy płomień zgaśnie i będą mogły zaatakować. Varukk roztarł oczy. Zniknęły. Chyba zbliżał się już powoli czas, w którym musiał łyknąć trochę KHXW. Postąpił jeden krok przed siebie i raptem ni stąd ni zowąd zaczęły zapalać się żarówki wspomnianych lamp.
WWWTo również halucynacje?
WWWUsłyszał za sobą szmer – upuścił kaganek. Trwało to ułamek sekundy; Varukk wbił mu kolano w wątrobę, kciuk w oko, po czym grzmotnął pięścią w twarz. Nieoczekiwanie usłyszał dziewczęcy pisk. Poderwał głowę i dopiero teraz zobaczył ich twarze.
WWWDwie osoby.
WWWChłopak, którego pobił, mógł mieć z szesnaście, siedemnaście lat – młodziak. Włosy koloru słomy związane w niski kok zakryte były malachitową bandaną wokół czoła. Miał nieco wystające uszy, orli nos i grdykę niczym ostrą skałę napierającą na cienką błonę skóry. A oczy... Varukk widział takie tylko na zachodzie – były intensywnie czarne i połyskujące jak upierzenie Ptactwa. Wgapiał się nimi czujnie, wodząc za każdym ruchem Włóczykija. Z nosa kapała mu krew, ale to nawet nie odwróciło jego uwagi.
Z tyłu stała kawo-włosa nastolatka, wyraźnie przerażona całą sytuacją. Mięła w drobnych dłoniach swoją koszulę w duże, błękitne pasy i rejestrowała wszystko swymi równie ciemnymi oczyma, co chłopak. Na oko miała maksymalnie czternaście lat.
WWW– Po... – wydyszał ciężko chłopaczyna. – Poczekaj chwi...lę. – Zwinął się z bólu w kłębek, a dziewczyna natychmiast do niego podbiegła i zaczęła głaskać po głowie.
WWW Varukk został szybko zapomniany.
WWWPodniósł kaganek i chrząknął ostentacyjnie. Nie wiedział nawet, jak bardzo komicznie wyglądał teraz w samych portkach w kratę.
WWWPara wielkich, intensywnie czarnych oczu świdrowała go na wylot.
Pogorzelcy [część druga]
1
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:53 przez Triceraton, łącznie zmieniany 1 raz.
The two of us together again, there's nothing we can't do!
Yes, Noatak.
I had almost forgotten the sound of my own name...
It will be just like the good old days.
Yes, Noatak.
I had almost forgotten the sound of my own name...
It will be just like the good old days.