WWWWWWWWWProlog
WWW-Właź do dziury mały zasrańcu! – wrzeszczał dziadek dźgając mnie po plecach naostrzonym prętem. Ranił mnie, mimo że tak ciężko było zrobić mi krzywdę. –Właź powiedziałem!
Małe wejście do lochu otwierało się przede mną niczym gardziel wygłodniałej bestii. Bałem się, tak okropnie się bałem tego miejsca.
WWW
WWW-Proszę nie... – wyszlochałem do staruszka, który popychał mnie zjadliwie w stronę dziury w podłodze. -Dziadku.
WWW-Nie wypowiadaj tego na głos! Nawet tak o mnie nie myśl! Dość, że przyrzekłem jej, że dam Ci dach! Dość! – krzyczał śliniąc się aż małe błyszczące kropelki spadały na jego siwą brodę. Cały się trząsł, mogłem wyczuć jego strach pomieszany z czystą wściekłością. Nienawidził mnie.
WWWJego krew tak szybko szumiała w żyłach, jakby szeptała do mnie czułe słowa.
Znowu mnie dźgnął, tym razem by zadać mi głęboką ranę a jego twarz wyrażała bezgraniczną panikę.
WWWWiedział, znał ten stan. Tak dobrze mnie znał.
WWWZ okrzykiem, który przypominał bardziej kobiecy pisk, osłabionego głęboką raną brzucha, wrzucił mnie do dziury w podłodze, gdzie znajdował się mój własny mały, dziecięcy loch.
WWWWWWWWWRozdział 1
WWWW powietrzu wokół mnie tańczyły popioły wydobywające się ze zgliszcza popalonych chat a ciała bez dusz ścieliły się gęsto na zalanej krwią ziemi. To były moje laleczki dzisiejszej nocy. Krwawe zabawki bestii co śmierć na imię miała.
WWWCzułem potęgę księżyca, nienasycony zew wzywający mnie z siłą, której nie potrafiłem się oprzeć. Nie chciałem się jej też opierać, nie miało to sensu a poddańcza przyjemność graniczyła prawie z bólem.
Zmysły wirowały wokół mnie, jakby przestały być jednością z moim ciałem a stały się kimś dzikim i wygłodniałym. Istotą, którą znałem i spotykałem już nie raz w swym życiu.
WWWŁykałem łapczywie powietrze szukając, węsząc i polując. Byłem drapieżnikiem i nikim więcej.
WWW Gardło zacisnęło się boleśnie, kiedy moje nozdrza wychwyciły ten słodki, cudowny zapach obiecujący swą wonią kolejną dawkę błogiej przyjemności. Smakowałem go już tej nocy niezliczone razy zachłanny w swej żądzy, niepowstrzymany.
WWW Zapach był intensywny, gdzieś blisko, gdzieś tu. Zwinny niczym kot, wzbiłem się w powietrze by już po sekundzie opaść na swą ofiarę. Człowiek, który próbował uciec z wioski przemykając po cichutku między dwoma nienaruszonymi budynkami gospodarczymi, przewrócił się, kiedy tylko moje ręce dotknęły jego pobrudzonej krwią koszuli. To nie była jego krew a mimo to pachniała podobne do jego własnej. Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia, kiedy dotarło do niego, że nadszedł i na niego czas. Nie miało dla mnie znaczenia, że był to mężczyzna, duży mężczyzna, któremu co najmniej brakowało kilku zębów z przodu i prawdopodobnie nie brał kąpieli od kilku tygodni. Warknąłem ostrzegawczo wąchając jego szyję, po czym zlizałem z niej jego słony smak. Mężczyzna drżał, ale nie śmiał nawet krzyknąć, jego puls krwi był ogłuszający a dla mnie była to najpiękniejsza pieśń. Człowiek odchylił nerwowo głowę w tył, dając mi większe pole do wgryzienia jakby pogodził się już z własnym losem i to zaakceptował. Ponownie spojrzał w moje bezdenne oczy drapieżnika i wiedziałem, co w nich zobaczył. Burgundowe oczy śmierci.. Zaatakowałem szybko, a wydłużone z pragnienia kły rozpruły mu gardło, zalewając go jego własną krwią. Zaczął okropnie charczeć, kiedy próbował zaczerpnąć swe ostatnie oddechy.
WWW Spijałem z rany krew zachłannie prawie mrucząc przy tym z przyjemności, jaka ogarniała całe ciało, ta moc w moich żyłach była oszałamiająca. Gdy ostatnie wybicia serca mężczyzny zabrzmiały jak głuche dzwony a jego ciało wyprężyło się w agonii, było ono już osuszone do cna. Z niechęcią odrzuciłem puste truchło od siebie a te upadło na kamienie z głośnym łoskotem. Puste i niewidzące oczy wpatrywały się w piękne, granatowe niebo. Przekroczyłem przez kolejną laleczkę i ruszyłem chwiejnym krokiem przed siebie. Stąpałem ostrożnie i bezszelestnie nadal węsząc. Jakaś część mnie podziwiała to wszystko z boku dziwując się nad ogromem zniszczenia, jakie siałem. I nie wątpliwie tej części mnie się to podobało, ale istniało również miejsce w mojej podświadomości, które za to mnie karciło. Jednak te wyrzuty sumienia już dawno przestały mieć na mnie jakikolwiek wpływ. Pogrzebałem je już dawno w lochu okutym tą niesamowitą stalą. Dziecięce lata na zawsze miały odbić się na moim dorosłym już stu dwudziestoletnim życiu.
WWW Odwróciłem głowę na wschód czując, że nadchodzi moment wschodu słońca. I miałem racje. Na horyzoncie ciemność zaczynała barwić się już na jaśniejsze smugi granatu zwiastujące rychłe nastanie dnia.
WWWPowoli w mojej głowie również się rozjaśniało jakby wraz ze wschodzącym słońcem największy głód, jaki doświadczałem w te krwawe księżycowe noce się wyciszał. Gardło już nie paliło żywym ogniem jak jeszcze przed kilkoma chwilami, mimo że wśród tego pobojowiska wyczuwałem jeszcze iskry życia pochowane gdzieś między pozostałościami po budynkach. Wracała mi świadomość i moje własne ja. Parsifal, pół demon, pół człowiek, dhampir, wracał do życia.
WWW Rozejrzałem się leniwie po okolicy podziwiając własne bezlitosne dzieło. Wciąż tliły się szczątki niektórych chat a w powietrzu zapach prochu strzelniczego gryzł w oczy. Za każdym razem, kiedy nastawała krwawa pełnia księżyca budziła się we mnie uśpiona bestia. Tak jakby wampir, którym po części byłem, przejmował nade mną kontrolę, szalony i pozbawiony jakichkolwiek za hamowań. A ludzie? Zawsze zachowywali się tak samo. Wiedzieli o istnieniu wampirów i mieli jakieś pojęcie, co trzeba zrobić by je zabić. Jednak cały problem polegał na tym, że nie byłem przecież w pełni wampirem i to, co działało na nie, nie do końca działało na mnie. Nie wiedzieli, czym są istoty zrodzone z rzekomej miłości między gatunkowej(nie mogłem sobie wyobrazić jak głupia musi być każda kobieta, która obcuje z wampirem i daje się zapłodnić by potem umrzeć, kiedy wydaje na świat owoc owej wielkiej miłości i skazuje go na los, którego nie wybrałaby żadna żywa istota) i kim są dhampiry. Zbyt mało nas chodziło po świecie, mimo że to właśnie my potrafiliśmy zdziesiątkować w jedną szczególną noc całe wsie. Czasem podsłuchiwałem ich rozmowy, kiedy opowiadali sobie okropne historię o wymarłych miasteczkach, które wygryzł jeden silny wampir. Zawsze mówili, że musiał być to ich najsilniejszy przywódca. Król wampirów. I dalej drżeli przed czerwonym królestwem nie mając pojęcia, że za tym ono nie stoi.
WWWJeszcze raz omiotłem wzrokiem zgliszcza niegdyś pięknej wsi położonej na małym wzgórzu przy brzozowym lesie. Musiało tu być niezwykle urokliwie za dnia, ale teraz potrwają lata zanim odbudują ją ponownie a może już nigdy się ona nie odrodzi z popiołów i ludzie z obawy przed powrotem bestii wyniosą się stąd na zawsze. Sam nie wiedziałem, dlaczego czułem taką satysfakcję widząc te pobojowisko.
WWWWsadziłem do ust dwa palce i zagwizdałem głośno a echo odbiło się od okolicy zwielokrotnionym dźwiękiem. Nasłuchiwałem. Po bardzo krótkiej chwili czekania z oddali dobiegł do mnie tandet końskich kopyt, potem z końca lasu wyłoniło się piękne białe stworzenie. Mustang galopował w moją stronę a jego grzywa powiewała na wietrze niczym delikatna mgła. Zarżał, kiedy w całym swym majestacie stanął przede mną, niespokojnie ryjąc kopytami o ziemie. Nie podobało mu się to, co widział dookoła, wyczulał śmierć mimo tego, że ta każdego dnia siedziała na jego grzbiecie.
WWW-Spokojnie Biały, tobie przecież krzywdy nie zrobię. Już jestem sobą, już po wszystkim - przemówiłem do niego łagodnie, ale zamiast przyjemnej barwy głosu usłyszałem zachrypnięty i tak niski dźwięk niczym ostrzegawcze warczenie psa. Pogładziłem mimo to go pieszczotliwie po karku. Znał mnie i mimo wszystko akceptował. W odpowiedzi parsknął głośnio a ciepło jego oddechu owiało moją twarz. Pośpiesznie wsiadłem na mojego kompana i skierowałem się na północ ku prastarym lasom bukowym, mimo że podróżowanie przez nie było niezwykle niebezpieczne.
WWW Droga wiodła krętymi, prawie całkiem pozarastanymi ścieżkami, bo rzadko zapuszczali się tu wędrowcy znający okolice. Panowała tu niesamowita atmosfera, tajemnicza, magiczna a w powietrzu unosił się słodki zapach żywicy. Ogromne buki pięły się wysoko w górę, powykręcane i majestatyczne niczym zastygli na wieki mędrcy, rzucając na ziemie roztańczone cienie poruszanego w słońcu przez wiatr jesiennego listowia. Dzień zapowiadał się ciepły, jak na październik.
WWWNie lubiłem słonecznych dni, bo byłem na słońce uczulony, jak wampiry, ale jednak nie tak wrażliwy jak one. Moje ciało schło i zaczerwieniało się w miejscach, na których padł ciepły dotyk słońca. Nie zapalało się jednak jak zapałka, reakcja była znacznie wolniejsza. To zawdzięczałem rodzajowi ludzkiemu i temu, że żyłem. W mojej klatce piersiowej trzepotało niesamowite serce, pojmując własnym rytmem gęstą krew. Nie brzmiało jak ludzkie, miarowe, czasami całkiem potrafiło przycichnąć a czasami waliło jak oszalałe tłukąc mi się w piersi niczym trzepoczący się z przerażenia ptak w zamkniętej klatce. Nie byłem, więc ani martwy ani też całkowicie żywy. Byłem czymś pomiędzy.
WWW Naciągnąłem na głowę mocniej kaptur skórzanego płaszcza, który chronił mnie przez dzień, na szczęście jesienne słońce nie było tak mocne jak latem. W tym samym momencie przyuważyłem coś kontem oka. Coś przemykało na równi ze mną ginąc raz po raz między drzewami, lekko błyszczało niebieskim odbitym światłem i zmierzało w te samą stronę, co ja. Nie jestem lękliwy, ale miałem złe przeczucia, co do tej istoty. Biały również stał się nieco nerwowy, pognałem go by przyśpieszył nie miał mi tego za złe, uwielbiał biegać szybko.
Mknęliśmy do miejsca, które znałem i gdzie zamierzałem odpocząć mając szczerą nadzieję, że całe paskudztwo zamieszkujące te lasy da mi spokój. Widziałem aż nad to tego, co się kryje w gęstwinie powykręcanych konarów. Moje oczy miały wgląd do nadnaturalnego świata zamkniętego prawie dla oczu istot ludzkich i tylko głupcy z nich wędrowali przez te okolice, lub niedowiarki. Ten las był przesiąknięty tym, czego ludzie najbardziej się bali.
WWWKiedy dotarłem na małą polane, na której zamierzałem się dziś zatrzymać było już dobre południe i błękit nieba w tym czasie zdążył zasnuć się chmurami. Biały parskał i dyszał nieco wycieńczony po tak długim galopie. Przetarłem jego mokry grzbiet derką i puściłem wolno by się wypasał. Odszedł spokojnie na drugi koniec polany i tam zaczął skubać wysoką trawę. Pierwsze krople deszczu spadły na moje ramie. Przykucnąłem przy niewielkim strumyku by obmyć twarz i dłonie. Jednak cały byłem ubabrany krwią wiec ściągnąłem z siebie koszule chcąc ją nieco wyczyścić w krystalicznej wodzie, ale w tej samej chwili usłyszałem jakiś szelest po drugiej stronie strumyka. Znowu ujrzałem ten błysk zieleni. Szybko wstałem chwytając za miecz a ten wydał nieprzyjemny dźwięk, kiedy otarł się o kamień.
WWW-Wyjdź stamtąd. Kimkolwiek jesteś. - Warknąłem. Z krzaków dobiegł mnie szyderczy śmiech i po chwili wyłoniła się z nich kobieta. Jej długie do kolan przypominające wodorosty włosy koloru ciemnej zieleni lekko falowały na wietrze, skórę również miała zielonkawą, ale tak jasną, że prawie białą, mieniła się miliardami kropel wody. Najdziwniejsze były jej oczy mętne i pozbawione koloru niczym u topielicy, którą istotnie była.
WWW-Nimfa wodna.
WWW-W swojej osobie, ale wole moje dawne imię, Eleonora. - Odparła, jej głos był niczym strumyk szeleszczący tuż obok mnie. Cichy, spokojny i nieludzki.- Widziałam, co zrobiłeś tej nocy.
WWW-Chcesz mi pogratulować? – spytałem rozdrażniony odkładając na bok miecz. Wiedziałem, że gdyby chciała mnie skrzywdzić nie bawiłaby się w te całe ceregiele. A nimfy są niebezpieczne, kto je kiedyś spotkał ten albo nie żyje albo jest mocno okaleczony. Ja jednak nie byłem zwykłym mężczyzną to tez ona nie robiła żadnych sztuczek. Eleonora przypatrywała mi się za to z zaciekawieniem a ja nie potrafiłem się powstrzymać by nie zerkać na jej nagie piersi. Topielica czy nie ja również byłem mężczyzną. Widząc moje zainteresowanie nimfa uśmiechnęła się do mnie jeszcze bardziej, odsłaniając przy tym ostre jak u szczupaka zęby, którymi wgryzała się w mięśnie żywej istoty.
WWW- Mogę Ci i pogratulować. Nigdy nie widziałam takiej żądzy u żadnego z dhampirów. Uważaj, więc pewne słuchy doszły do mnie z Czerwonego królestwa. Przez was wampiry są teraz na świeczniku. Ludzie urządzają sobie polowania na nie –znów zachichotała- łowca staje się zwierzyną.
WWW- Wątpię by garstka ludzi potrafiła pozabijać silniejsze od nich wampiry. – Odparłem sucho wracając do prania swej niegdyś białek koszuli. Moje długie do pasa lekko falowane kruczoczarne włosy opadły mi na twarz. Teraz całe w strąkach i brudne od krwi. Odrzuciłem je z powrotem na plecy.
WWW-Może i nie zawsze się im to udaje, ale uwierz mi kilka ważnych osobowości uśmiercili. Nie podoba się im również zakłócanie ich spokoju.
Poczułem jak jej zimna dłoń dotyka mojego nagiego ramienia i bierze z niego kosmyk włosów. Chwyciłem ją za dłoń, w której nadal trzymała pasmo czarnych pukli patrząc jej prosto w oczy. Nie bała się, ale ja jej także.
WWW- i dlaczego spotyka mnie ten zaszczyt, że mnie ostrzegasz? – Spytałem
WWW- Sama nie wiem, chyba jestem znudzona – Odparła posyłając mi zalotny uśmiech, który nie wróżył nic dobrego. Odepchnąłem jej rękę i wyprostowałem się. Była ode mnie o wiele niższa, ale przy moim wzroście rzadko, kto mi dorównywał. Zauważyłem błysk podziwu w jej oczach.
WWW- z chęcią też po obcowałabym z kimś nowym. Każdy mój kochanek jest taki nudny. Kiedy ma się tyle lat, co ja wszystko, co utarte się kiedyś nudzi.
WWW- pukasz pod zły adres nie dam Ci tego, czego chcesz. Nawet za ostrzeżenie mnie – Odparłem a mój spokojny ton nieco ją wytrącił z równowagi. Uniosła drwiąco wyżej jedną z brwi.
WWW-Jeszcze się przekonamy. Kiedy ja czegoś chcę zawsze to dostanę.
WWW-Pewne rzeczy są jednak dla ciebie nie osiągalne – odraza, jaką zawarłem w tych słowach rozdrażniła ją nie na żarty. Jej oczy rozszerzyły się z niedowierzania a usta wykrzywiły.
WWW-Ty! – wrzasnęła a jej jak dotąd normalnego rozmiaru paznokcie wydłużyły się do długich poszarzałych szponów. – Nie mam zamiaru cię na razie zabijać, bo lubię zabawę, ale nie mówię tej przyjemności nie! W przyszłości będziesz inaczej się do mnie odnosił i obiecuję ci jeszcze się spotkamy! – po czym lekko ugięła kolana i wzbiła się w powietrze z dzikim okrzykiem na ustach.
WWW-Mam nadzieje, że nie prędko. – Odparłem pod nosem do siebie.
WWWW tym samym czasie rozpadało się na dobre jakby to właśnie była zemsta Eleonory. Zrezygnowałem, więc z rozpalania ogniska i tylko zbudowałem prowizoryczny szałas bym mógł się w nim nieco schronić przed deszczem i odpocząć przed dalszą nieskończoną wędrówką. Czasem to wszystko mnie już męczyło. Wieczna tułaczka, z dala od wszystkich. Czasem zdarzało mi się spotykać inne dhampiry, ale minęły już dziesięciolecia odkąd spotkałem ostatniego. Na imię miał Finbar i był skandynawskim dhampirem-albinosem. Nie miałem pojęcia, co się z nim teraz mogło dziać. Może nawet już nie żył? Czasem nawet i dhampiry zabijali ludzie.
WWWNie wiem, kiedy zdążyłem zasnąć pogrążony w myślach, ale obudziłem się dopiero jak deszcz ustał a dookoła zaczęło się ponownie ściemniać. Cały byłem mokry, bo, mimo że szałas dawał jakąś osłonę przed deszczem to nie taką by w ogóle nie przepuszczać wody. Wyciągnąłem z siodła kilka suchych gałęzi, jakie zawsze woziłem na takie właśnie okazje i rozpaliłem ognisko. Potrzebowałem ciepła żeby się nieco ogrzać i wysuszyć ubranie. Najpierw jednak postanowiłem jeszcze raz się odświeżyć. Wlazłem cały tym razem do strumienia i wymyłem się porządnie następnie wykręciłem me długie włosy i zaplotłem je w warkocz by nie przeszkadzały. Nagi usiadłem przy ognisku, które trzaskało przyjemnie a nad nim porozwieszane ubrania schły powoli. Gdzieś z oddali słyszałem głośne wycie wilków, choć byłem pewny, że nie były one zwykłymi wilkami. W tym lesie ciężko było znaleźć zwykłą leśną zwierzynę.
WWWPo dobrych dwóch godzinach byłem gotowy do dalszej drogi. Spakowałem cały sprzęt na konia, który również był wypoczęty i najedzony, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Nic więcej w bukowym lesie się nie wydarzyło czasem tylko coś zauważałem na pograniczu wzroku jak mknie obok lub słyszałem w oddali dziwne chichoty istot i wołania. Im ciemniej się robiło tym mniej przyjemniejsze odgłosy wydawał las jakby ostrzegał mnie przed czymś ważnym.
WWWJednak zdołałem z niego wyjechać zanim cokolwiek się jeszcze mną zainteresowało. Po Eleonorze też nie było już śladu. Miałem nadzieję, że uraziłem ją na tyle mocno, iż będzie trzymała się ode mnie z daleka, choć czułem, że te spotkanie nie miało być tym ostatnim.
W końcu wjechałem do normalnego mieszanego lasu. Tu i ówdzie mijałem czyjąś chatkę, w której na palenisku trzaskał w kominku przyjemny ogień a z komina unosił się dym. Gdzie niczego nie świadome dzieci biegały po izbach robiąc hałas, śmiejąc się i bawiąc. Czasem ludziom zazdrościłem tego wszystkiego, co dla nich było zwykłe. Tym ludziom, których nienawidziłem z całego serca.
WWWNie mam pojęcia jak długo jechałem, wokół mnie zamykał się już tylko las sosnowy, niebo dalej było zachmurzone, więc ciemność była prawie nie przejrzysta. Mogła to być trzecia nad ranem a może czwarta, kiedy usłyszałem z oddali kroki kilku istot ludzkich wozu i dwóch koni. Mężczyźni rozmawiali ze sobą a jakaś kobieta płakała cicho.
WWWNaciągnąłem na głowę kaptur nie chcąc przestraszyć ludzi własnym bladym obliczem. Mimo że wyglądałem dość ludzko, łatwo było mnie jednak rozpoznać zwłaszcza w nocy, kiedy moje oczy odbijały światło jak kocie. Jechałem dalej nie mając zamiaru zbaczać ze ścieżki. Zazwyczaj ludzie widząc tak groźnie wyglądającego osobnika po prostu mijali mnie bez zaczepek.
Kiedy zbliżyli się na tyle do mnie bym mógł, jako człowiek, ich usłyszeć jeden z mężczyzn mnie zobaczył i na chwile przystanął. Reszta spojrzała na niego i również wstrzymała objuczone konie na wozie, za jednym z nich siedziała cicho kobieta z dzieckiem na rękach. Dziwnie pachnieli.
WWW-Wędrowcze nie idź dalej- odezwał się jeden z mężczyzn. Na moje oko miał może z czterdzieści lat. - W wiosce dalej panuje okropna zaraza, właśnie stamtąd uciekamy.
To by tłumaczyło ich dziwny zapach krwi. Jeszcze o tym nie wiedzieli, ale i oni byli zarażeni. Mimo że noc była ciemna ja potrafiłem widzieć przez nią i nie zauważyłem by na ich obliczach widniały już jakieś znaki zarazy. Przystanąłem, lecz nic im nie odpowiedziałem.
WWW- Panie- odezwał się nie pewnie inny, nieco młodszy, widząc, że się nie odzywam i zerknął na rysującą się na moich plecach broń.– Jesteśmy tylko biednymi ludźmi ocalałymi z prawie już wymarłej wsi. Zaraza zabrała nam prawie wszystko. Nic nie mamy.
WWW- Nic od was nie chce. – Odparłem ochrypłym głosem niczym pan z otchłani. Kobieta wlepiła we mnie wzrok, mimo że pewnie prawie mnie nie widziała i wciągnęła głęboko w płuca powietrze. Usłyszałem również jak szepta „diabeł”.
WWW-Jedźcie dalej a nic wam nie zrobię. – Odezwałem się znowu. Jednak ludzie stali dalej nie wiedząc czy mnie posłuchać czy raczej zawrócić konie.
WWWNie chcąc dłużej stać w jednym miejscu pognałem białego wymijając ich w pędzie. Obejrzeli się za mną robiąc każdy z kolei znak krzyża. A ja tylko pomyślałem, że to o siebie powinni się modlić, już nie z mojego powodu a zarazy, która ich toczyła.
Dziecię Zmierzchu rozdział 1
1
Ostatnio zmieniony pn 09 cze 2014, 09:11 przez Avelina, łącznie zmieniany 3 razy.