Dłużnik

1
Wybaczcie, że takie mdłe, wybaczcie, że banalne. Z powodu tego, że moje opowiadania dzielą się na 'sprzed paru lat' i 'nieskończone', naprawdę ciężko coś wybrać. Ale pomijając to, chyba znalazłem jedno całkiem użytkowe. Wybaczcie błędy, pisałem dawno temu. Ale miłej lektury - na czymś trzeba się uczyć.



"Dłużnik"



Są dni, w których szaleją burze. Są dni, wypełnione bez ustanku sztormami. Niepogodą zarówno ducha, jak i ciała. Niepogodą zarówno umysłu, jak i siły.

Niepogodą zarówno klimatyczną, jak i zdarzeniem, zakrawającym na burzę emocji.

Ale to nie był jeden z takich dni.



***



Szkarłatne słońce zachodziło, nikle oświetlając brukowaną drogę z Earinnu do Uarlu. Powietrze przeszywał jesienny deszczyk. Wiatr zwiewał tabuny żółtych i czerwonych liści z bruku. Wysokie na kilkanaście metrów, potężne dęby rosły przy ścieżce. Panowała cisza. W takiej głuszy dałoby się usłyszeć uderzenia kopyt o kamienie nawet z odległości paruset metrów. Tak było i tym razem.



Konie jechały spokojnie. Być może zbyt spokojnie. Dwa kare rumaki ciągnęły za sobą okazałą, pięknie rzeźbioną, drewnianą karetę. Zgrabnie poruszając umięśnionymi nogami, zwierzęta przemierzały niewielką drogę, której wyuczyły się praktycznie na pamięć, ponieważ wiele razy jeździły tym szlakiem. Były zdatne do nauki. Być może to je zgubiło - dziki koń wcześniej wyczułby niebezpieczeństwo.



Dyliżans powoli przejeżdżał dróżką. Wygodnie rozsiadłszy się w środku, Alain McGuire obserwował okolicę. Nie spieszył się, bo nie musiał. Jego posada umożliwiała mu odpowiednią manipulację czasem.

Podkręciwszy cienkiego wąsa, McGuire zaczął rozmyślać.

Uznał, że - mimo, iż nie spełnił swoich marzeń z dzieciństwa - udało mu się w życiu.

Alain McGuire był poborcą podatkowym. Jeździł z miasta do miasta i, w imię samego króla, zdzierał z mieszczan obrzydliwie ogromną sumę pieniędzy.

Poborca uśmiechnął się pod wąsem. Przeczesał dłonią płowe włosy, przypominając sobie swoje dziecinne fantazje. Kiedyś marzył, by być wojownikiem. By walczyć w imię kraju i pałać się zabijaniem.

Na dłuższą metę jego sny były niezyskowne, jednak wciąż podświadomie żywił chęć do wojaczki.

Ironia losu znowu ukazała swą potęgę. Alain nawet nie podejrzewał, że wcale nie ma wiele czasu. Piasek w klepsydrze jego życia przesypywał się zbyt szybko.

Może uradowałby go przynajmniej fakt, że zginął dzięki komuś, kto urzeczywistniał jego dziecinne marzenia.



Niebo nieco się ściemniło. Wiatr zaczął dmieć brutalniej. Zmiótł liście z drogi. Konie lekko zadrżały. Może gdyby McGuire zwrócił uwagę na te fakty, zawróciłby. Ale tak się nie stało.

We wnętrzu karocy poborca przeliczał ostatni podatek. W siedzeniu naprzeciw niego gościł największy złodziej kraju - nieodłączny wspólnik większości polityków.

Alain wyjął ze szkatuły nielichą garść złotych monet i wsypał je do sakiewki, po czym podał woreczek rabusiowi.

- Dla ciebie... - szepnął z uśmiechem. Po chwili wyjął ze szkatuły trzy monety i ułożył je na siedzeniu obok siebie. Resztę cennej zawartości kasy wsypał do dużej skrzyni, znajdującej się przy jego nogach

- ...dla mnie...

Moment później wziął w rękę wcześniej odłożone na bok pieniądze i wsypał je do małej skarbonki, przymocowanej do ściany karocy. Przy tej czynności szepnął wesoło:

- ...a to dla kraju!

Razem ze złodziejem wybuchli skrzeczącym śmiechem. Nie byłoby im tak wesoło, gdyby wyjrzeli przez okno...



Wysokie drzewa uginały się pod naporem rozszalałego wichru. Liści nie można było ujrzeć nigdzie. Przez niebo, przesłonięte czarnymi chmurami nikle przemykały czerwone promienie słońca. Dyliżans lekko się trząsł. Teraz było już zbyt późno.

Woźnica, którego zadaniem było kierowani końmi, obudził się. Jego jedynym zajęciem przez całą drogę był sen, ponieważ konie jechały bez żadnej pomocy po wytyczonej trasie.

Potężny podmuch wiatru porwał mu jego stary, obdarty, ale jedyny kapelusz z głowy. Furman zamachał prędko rękoma, próbując złapać w locie ukochane nakrycie głowy. Jednak, kiedy przed jego nosem przeleciało piętnastometrowe drzewo, porzucił tę czynność.



***



- Co się tam, do kurwy nędzy, dzieje?! - wrzasnął McGuire, kiedy karoca poczęła trząść się zbyt mocno. Sam mimowolnie skakał na swoim siedzeniu. Ta sytuacja, nie dość, że denerwowała jego gościa, to sprawiała niewygodę jemu samemu. Kiedy wrzaski nie skutkowały, poprzysiągł sobie, że w Uarlu woźnica otrzyma odpowiednią karę.

- Co wyprawiasz, cholerny staruchu? - krzyknął ponownie, wyglądając przez okienko w drzwiczkach dyliżansu. Odpowiedział mu niemy, wystraszony wyraz twarzy swojego kierowcy. Dziadek machnął wyciągniętym palcem środkowym (wskazującego już nie miał) w przód.

Na ich drodze szalał jakiś straszliwy sztorm. Wyrwane gałęzie latały przy pojedynczych drzewach, wirujących w powietrzu. Furman odzyskał na chwilę sprawność swojego wątpliwego umysłu i szarpnął wodze w lewo, brutalnie zatrzymując konie.

„Na Istoty Pierwsze, co tu się dzieje?” - spytał się w myślach sam siebie. Kiedy z powrotem schował głowę do środka pojazdu, zauważył pytający wyraz twarzy gościa - złodzieja.

- Ekhm..- chrząknął cicho, starając się zachować spokojny ton głosu. - Nic się nie...

Nie zdążył dokończyć. Woźnica gwałtownie pokierował wodzami z lewo, zawracając. Burza zbliżała się do nich w zawrotnym tempie. Złodziej i McGuyire, wyglądając przez okienka, wiedzieli już, że nie zdążą uciec. Niestety, furman nie wiedział. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy przed końmi nad drogą przeleciał straszliwy cień, upadając po drugiej stronie ścieżki. Pęd lotu cienia zwolniło parę drzew, które pod wpływem ciosu spadły bezwolnie na ziemię.



***



Przez chwilę czuł tylko szybki i rzeźwiący podmuch wiatru, muskający mu policzki. Jednak po owej chwili okropny ból w plecach brutalnie przywrócił mu rzeczywistość. Otworzył oczy. „To był nieudany manewr...”- mruknął w myśli, usiłując wstać. Cierpienie, odczuwalne w plecach ustąpiło naporowi szybkiego leczniczego zaklęcia. Podpierając się lewą ręką klęknął. Plunął soczyście krwią, zmieszaną ze śliną. Otrząsnął się dzięki następnemu zaklęciu. Wiedział, że tylko tymczasowo pozbywa się bólu, a za parę godzin będzie cierpiał okropnie, ale tylko to da mu szansę uratowania istnienia.

Wzrok wyostrzył się. Obejrzał się dookoła. Tylko dzięki drzewom, które zamortyzowały jego upadek, jeszcze żył. Za to je spotkał inny los - leżały w kawałkach wszędzie wokół.

Być może przejąłby się bardziej martwymi drzewami, jeśli miałby jeszcze czas. Ale nie miał. On nadchodził.

Prędko przyjmując pozycję bojową, ciemnowłosy elf machnął parę razy mieczem, świetliście promieniującym magicznymi runami.



***



Huragan dopadł ich.

Alain McGuire z trudem wyczołgał się spod resztek drzwi własnego dyliżansu. Zwymiotował. Kiedy doszedł do siebie, otarł szkarłatny płyn z twarzy. Nieprzytomnie spojrzał na trupa swojego wspólnika, leżącego niedaleko.

Dojrzał także swojego woźnicę, z trudem uciekającego z pechowego miejsca. Chciał krzyknąć coś w stylu „Zdrajca!”, czy „Dezerter”, ale brakło mu sił. Po dokładnym przemyśleniu swojego położenia postanowił zrobić to samo co jego sługa. Nie mógł. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Wnioskując z okropnego bólu, obie były złamane.

Wtedy nadeszła panika. Czy on, wielki poborca podatkowy króla, umrze tu, samotny, na pustkowiu? Zginie z głodu, lub wykrwawi się na śmierć?

Załkał. Nie uronił łzy, patrząc na palące się wioski ludzkie, na straszliwe okrucieństwa i na najgorszy ludzki los. Ale teraz płakał.

Niespodziewanie kogoś zobaczył.

W stosie porozwalanych kawałków drzew stał elf. Kruczoczarne włosy zwisały mu luźno do ramion.

Czarne spodnie, bluzka, skórzany, obcisły kaftan i długi płaszcz kontrastowały z bladą, lecz wysmaganą przez wiatry zachodu cerą. Na rękach miał rękawice - skórzane, jeździeckie, w tym jedna bez palców.

W prawej dłoni trzymał półtoraręczny miecz, migoczący bladozłotym blaskiem, ze świecącymi magicznymi runami.

Z początku McGuire wystraszył się takiego nieznajomego, lecz po chwili zauważył w nim jedyne źródło ratunku.

- Elfie! - szepnął ochryple. Słysząc swój głos nie spodziewał się nawet, że nieznajomy zwróci na niego uwagę. Jednak ucho elfa okazało się bardzo czułe. Spojrzał się w jego stronę pytająco.

Poborca zagarnął garść złotych monet, wysypujących się obficie ze zniszczonej skrzyni.

- Dostaniesz dwieście razy tyle! Trzysta... Pomóż mi... - tylko parę słów zdołało wyjść z jego ust. Obcy odwrócił wzrok, wyraźnie nie zainteresowany propozycją. McGuire chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nagle przez powietrze przedarł się dziwny dźwięk. Jakby uderzenie żelaza o kamienne podłoże.



***



„Nadchodzi” - myśl przedarła się przez umysł elfa tak szybko, jakby była wywołana mechanicznie.

Odpowiednio ustawiając ciało w pozycji obronnej, czekał. Kroki. Wyraźne kroki. Jeszcze go nie widać, ale nie może być dalej niż kilometr stąd.

Czy opłaca się na Niego czekać? Wiedział, że przecież i tak przegra...

Ostatnie uderzenie niemal zwaliło elfa z nóg.

Nie miał szans z takim przeciwnikiem. Nie tutaj. Nie w tych warunkach. Zbyt daleko od źródła. Czy opłaca się walczyć?

Przez jego umysł po raz pierwszy mignęła myśl o poddaniu się.

Jednak po chwili się opanował. Będzie walczył.

Wiedział, że jeśli teraz zginie, cały świat ulegnie zagładzie. Nie może umrzeć. Trzeba uciec. Nie ma wyjścia.

Ponownie odwrócił się w stronę Alaina McGuire’a. Teraz miał plan. Zajrzał mu w oczy. Głęboko w oczy. W głowie poborcy odezwał się głos „wybacz”.



***



Nadszedł.

Srebrna zbroja lśniła.

Nadszedł w chwale.

Nadszedł dobić wroga.

Musiał to zrobić. Nie mógł ominąć takiej szansy, a ponadto - trawił go okropny głód. Nie wytrzyma następnych minut bez pożywienia.

Wypadł zza zakrętu.

I ujrzał. Elfa tam nie było. Uciekł. Rzecz jasna, Irenicus mógł go gonić, ale pożywić musiał się zaraz, by nie stracić sił.

Przy drodze leżał dyliżans. Resztki dyliżansu. A przy nich...



Alain McGuire znów nie mógł powstrzymać się od płaczu. Tym razem nie tylko z samotności i uczucia, mówiącego, że zbliża się śmierć, lecz także z wątpliwości. Co miał na myśli ten elf? Co poborca miałby mu wybaczać?

Czuł się o wiele gorzej. Wzrok przysłoniła mu mleczka mgiełka, krew powoli wyciekała z zakrzepłych nóg.

I wtedy pojawiło się coś.

McGuire miał jeszcze na tyle sprawny wzrok, że odróżniał wszystko w odległości dwu metrów całkiem nieźle.

Na drodze zauważył rycerza. Rycerza, którym zawsze chciał być. Piękna zbroja lśniła i chrzęściła przy poruszaniu się. Na klatce piersiowej uformowana była w wielkiego smoka z nietoperzymi skrzydłami. Wysokie czoło świadczyło o tym, że nie był to już człowiek pierwszej młodości. Czarne włosy, ulizane w tył ówczesną modą szlachecką mówiły o wysokim pochodzeniu.

- Panie! - wychrypiał McGuire.

Irenicus podszedł do niego bliżej. Klęknął przy nim.

- Och, panie... myślałem, że nikt mnie nie...

Rycerz w lśniącej zbroi nie zwrócił na te słowa uwagi. Zapatrzył się w ziemię.

„Ha! Więc wiedział. Wiedział, że muszę... sprytne. Nie dogonię go już. Cóż, będzie jeszcze niejedna okazja. A na razie zrobię, co muszę...”

Po tej myśli spojrzał w końcu na poborcę. Wtedy Alain dostrzegł tatuaż na policzku rycerza. Tatuaż, przedstawiający miecz o dwu ostrzach.

- To.. to... czy ty, panie jesteś tym, którego zwą... lordem Irenicusem?

Rycerz mrugnął znacząco oczami.

- Nigdy... - wysapał. - Nigdy nie wierzyłem...w te opowieści, którymi... mówi... pospólstwo.

- Nie mów nic, człowieku. Wyczerpiesz siły. Krew z ciebie ucieka.

McGuire pokiwał głową i, myśląc, że w końcu jest bezpieczny, uśmiechnął się błogo.

Lord Irenicus odwzajemnił uśmiech, ukazując pełną paletę swoich kłów.



***



Ciemnowłosy elf biegł długo. Nie zatrzymywał się. Jego pochwa została zniszczona, więc cały czas trzymał miecz w dłoni. Gałęzie raniły jego twarz, ale quendi wychodził z założenia, że lepsze zadrapania, niż potworna, cierpiętnicza śmierć jako parotygodniowy pokarm Irenicusa.

Wreszcie wypadł z lasu. Jego blada cera zarumieniła się z wysiłku. Z daleka dobiegł krzyk, niezawodnie należący do poborcy podatkowego. Zatrzymał się przy pewnej skale.

- Nirvas... - szepnął. - musiałem.

- Musiałeś. - przyznał elf o długich, białych włosach, przylizanych gładko do głowy. Nie wiadomo, jak długo tu był.

Ciemnowłosy obmył twarz w pobliskim strumyku, wyciekającym spomiędzy paru głazów.

- Gdybyś tego nie zrobił, goniłby cię.

- Gdyby mnie gonił, dopadłby mnie i zabił.

- Gdyby cię zabił, losy świata przechyliłyby się ku zniszczeniu. - dokończył trzeci elf, siedzący na skale, o którą oparł się ciemnowłosy. Nie wiadomo, skąd i jak szybko się tu pojawił.

Quendi z przylizaną czupryną i zawadiacką opaską na oko położył rękę na ramieniu posiadacza magicznego miecza.

- Wykazałeś się, Khilamarth. Baliśmy się o ciebie.

Elf siedzący na kamieniu wpatrzył się w słońce. Również miał białe włosy, ale inna cecha bardziej przykuwała uwagę - nie posiadał źrenic oczu. Miał tylko białka, choć nie był ślepy.

- Niewielu przeżyłoby spotkanie z Nim. - szepnął. - Co teraz zamierzasz, Khilamarth? Jedziesz z nami? Mamy trochę czasu.

Ciemnowłosy odrzucił pasmo włosów w tył.

- Nie. Jeszcze nie. Jestem komuś coś winien.

Elf nie posiadający źrenic uniósł wysoko lewą brew. Drugi, z opaską na oku, oburzył się.

- Wędrowne elfy nie żartują, Khilamarth, więc nie spytam się „czy żartujesz”. Gdzie masz zamiar iść?

- Tym razem to nie twoja sprawa, Ezekhiel. - rzekł groźnym tonem głosu Khilamarth, po czym skłonił się lekko w stronę najpierw jednego, a potem drugiego towarzysza. - Ismael, Ezekhiel, wybaczcie. Nie śledźcie mnie. Idę. - po czym zniknął gdzieś za skałami.

Jego kompani spojrzeli po sobie.



***



Ból. Niewyobrażalny - wydawało się, że nawet dla boga - ból. Przegryziona tętnica nie jest ciekawym uczuciem. W ciągu ostatnich dni. Alain McGuire pragnął śmierci, ale nie mógł jej otrzymać. Specjalne eliksiry Irenicusa będą go utrzymywać przy życiu jeszcze długo, jako pokarm dla samego lorda i jego dzieci. Nie pragnął niczego więcej, niż śmierci. Jego podświadomość, jak zwykle złudna, utrzymywała jeszcze marzenie o wydostaniu się stąd, ale rozsądek mówił: nie. Nikt go stąd nie uratuje, a on sam nie może się ruszyć.

Mijała kolejna noc bólu, jednak jego konsumenci nienaturalnie się spóźniali. Synowie i córki mroku powinni już tu być. W umyśle dawnego poborcy błysnęła iskierka nadziei.

Po chwili ktoś wszedł do celi. Jednak, miast zwykłego mlaskania i ujadania, Alain dosłyszał tylko ciche kroki. Moment później ktoś się nad nim pochylił.

Był to, znany mu już, elf.

Przez chwilę Khilamarth wpatrywał się w zwiędłe z braku osocza ciało McGuire’a. - Uratujesz mnie, prawda?

Ciemnowłosy elf w kapturze. Kiwnął lekko głową i wyciągnął coś zza pazuchy.

- Nie poczujesz bólu. Zbyt wiele wycierpiałeś. Przeze mnie.

Niedoszły posiłek wampirów wiedział o co chodzi. Poczuł chłód stali przy skroni.

- Nie będzie bolało... zrobisz to dla mnie?

- Oczywiście.

Elf pogłaskał cierpiętnika po obwisłej skórą twarzy. Ten uśmiechnął się. W myślach już widział świetlisty tunel, prowadzący go jak najdalej stąd.

- Jestem ci to winien. - szepnął ciemnowłosy, po czym lekkim pociągnięciem sztyletu uwolnił ducha Alaina McGuire’a od bólu.



***



Wychodząc przez okno zamkowe, Khilamarth obejrzał się. Resztki wampirów, które szykowały się na ucztę z McGuire’a tarzały się po korytarzu. Ciemnowłosy elf nawet nie ujrzał, kiedy na jego mieczu w nowej pochwie wypalał się nowy run. Run McGuire’a.
Obrazek



Cause I am my enemy

The water's up to the knee

I never wanted nothin' from you

Yes, I do; Yes, I do

My engine's runnin' on dry

My head's so fucked up inside

Shut up

I know

I said so...

2
Pomysł: 3-

myślałam, że wyjdzie z tego - mimo wszystko coś ciekawszego, ale jak sam powiedziałeś, tekst jest banalny i mdły. Nic innego nie mogę powiedziec.



Styl: 3+

Nie jest źle, powiedziałabym, że nawet jest całkiem dobrze.


której wyuczyły się praktycznie na pamięć, ponieważ wiele razy jeździły tym szlakiem. Były zdatne do nauki. Być może to je zgubiło - dziki koń wcześniej wyczułby niebezpieczeństwo.
jak dla mnie to stwierdzenie jest co najmniej dziwne: były zdatne do nauki. a co to, ma do rzeczy. że były zdolne to dobrze, koń którego można czegoś nauczyć, to dobry koń. Problemem "twoich" koni było to, że były bezmyślne, jechały prosto przed siebie, tak jak jeździły codziennie i nic ich nie obchodziło. Na twoim miejscu wyrzuciłabym to jedno zdanie, wtedy znaczeniowo będziesz miał to, co chciałeś mieć, ale z sensem.



Schematyczność: 2

jakoś mi to przypomina zbyt wiele rzeczy na raz. Samotny elf - wybraniec, który musi ocalić świat...



Błędy: 3

ogólnie niewiele, ale jak już są to duże,


Wiatr zaczął dmieć brutalniej
dąć!!!

dąć dmę, dmiesz; dmij•cie; dął, dęła, dęli;


Elf pogłaskał cierpiętnika po obwisłej skórą twarzy.
jak dla mnie też stwierdzenie bez sensu.



poza tym zastanawia mnie jakie eliksiry mogły utrzymywać przy życiu człowieka z przegryzioną tętnicą... oni mu chyba krew przetaczali. Może lepiej byłoby powiedzieć, że po każdym posiłku "czarami", czy czymkolwiek innym, potwór zasklepiał ranę, czy cokolwiek innego.



Ogólnie: 2+

nie wiem, ale za każdym razem jak ktoś pisze, że wstawia coś beznadziejnego, mdłego, bez sensu czy banalnego, zastanawiam się po co wrzuca ten tekst. Skoro sam wiesz, że jest słabe i z błędami, to po co wrzucasz to do nas, abyśmy powiedzieli ci to samo?



Jestem na... cóż, pod względem stylistycznym, mogłabym być na tak. Pomysł jednak - jak dla mnie - jest słaby. Zresztą tekst nic we mnie nie poruszył, ani mną nie wstrząsnął ani nie wkurzył. żadnych emocji. Nic. Natychmiast zapomniałam. Tak więc - mimo wszystko - jestem na nie.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

3
Wybaczam, w końcu tak przykazał Bóg.



Według mnie środek jest mdły, nawet bardzo, w środku coś się zaczyna dziać i znów dawka nudy i banału.



Nie wiem jak się do tego opowiadania zabrać, z której strony je ugryżć. Z jednej strony mamy elfy, z drugiej wmapiry, a z następnej dyliżansy i inne przedmioty z dzikiego zachodu.

Jakoś to połączenie mi nie pasuje. Naprawdę cięzko się trawi. Poprzednie Twoje op. bardziej mi się podobało.



Pomysł:3

Styl:4-

Błędy: -

Schematyczność:3-

Ocena ogólna:3-
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

4
Pogmatwane strasznie.



No i znowu te elfy... te piękne, tajemnicze elfy... <wzdryga się> Racja: mdłe to wszystko. ;)



Nie podoba mi się też ta maniera pisarska: krótkie zdania, mnóstwo akapitów. Klimat klimatem, ale to jest po prostu denerwujące. Szczególnie, że ostatnimi czasy wielu młodziakom strasznie się to spodobało i widzę to po prostu wszędzie.



Nie wiem, co o tym myśleć. Nie jest źle, ale opisana historia jest... dziwna. Niektóre fragmenty musiałam czytać dwa razy, zanim zrozumiałam, o co właściwie chodzi i kto jest kim. Powiedzmy, że jestem na małe tak.

Dodane po 55 sekundach:

Acha, jeszcze odnośnie elfa ubranego w bluzkę. Słownik języka polskiego przypomina, iż
bluzka &laquo;górna część ubrania kobiet lub dzieci&raquo;
:P
Z powarzaniem, łynki i Móza.

[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]

לא תקחו אותי - אני חופשי

5
Nie podoba mi się też ta maniera pisarska: krótkie zdania, mnóstwo akapitów. Klimat klimatem, ale to jest po prostu denerwujące. Szczególnie, że ostatnimi czasy wielu młodziakom strasznie się to spodobało i widzę to po prostu wszędzie.


Wszędzie? Może tylko mnie się w patrzały nie rzuca.

Nawyk odsapkowski. W końcu, Sapek jest ostatnio bardzo słynny, szkoda, że mało zrozumiały i doceniany. Zapewniam jednak, że mój potencjał wykracza poza ten stereotyp... udowodnię, są wakacje, mogę się poświecić pisaniu.




Acha, jeszcze odnośnie elfa ubranego w bluzkę. Słownik języka polskiego przypomina, iż
bluzka &laquo;górna część ubrania kobiet lub dzieci&raquo;
:P


Ha-ha-ha. :P
Obrazek



Cause I am my enemy

The water's up to the knee

I never wanted nothin' from you

Yes, I do; Yes, I do

My engine's runnin' on dry

My head's so fucked up inside

Shut up

I know

I said so...

6
Nie mogłem tego doczytac. Jak dla mnie to jest porazka, przepraszam. Przeczytalem kilka zdan i odechcialo mi sie wszystkiego a musialem jeszcze przeczytac kilka tekstow po tym.



Jestem na nie.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”