WWWKwiaciarnia w małym mieście. Nie tłoczyło się w niej wielu ludzi, zwłaszcza w dni powszednie. Zachodzące słońce omiatało czerwienią wszystko wokół. Wsiadł do swojego samochodu. Kwiaty położył na fotelu pasażera. Westchnął głęboko. Powoli ruszył w kierunku centrum. Wolno toczący się samochód był w połowie drogi, gdy zrobiło się zupełnie ciemno. Zatrzymał się przed szpitalem.
WWWW windzie przejrzał się w lustrze, poprawił zielony krawat. Trzecie piętro – OIOM. Kolejne kroki stawiał machinalnie, pojawiał się tam codziennie od prawie 8 miesięcy. Otworzył drzwi do jej sali. Podnosząc wzrok zauważył tylko puste łóżko. Bukiet kwiatów wyślizgnął się z jego dłoni i upadł na podłogę. Nie mógł uwierzyć w to, co było tak bliskie i prawdopodobne. Nie chciał przyjąć do świadomości, że stracił ukochaną. Czuł, że od środka trawi go żal. Ukrył twarz w dłoniach. Stał na środku małego pomieszczenia z otwartymi ustami tępo wpatrując się w szpitalne łóżko. Za swoimi plecami usłyszał chichotanie. Drgnął. Czy to... Czy to możliwe? Rozpoznał ten śmiech, mimo iż był ochrypły. Powoli się odwrócił. Przez ułamek sekundy nie był w stanie stwierdzić, czy jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, czy po prostu z żalu postradał zmysły. Emocje ścisnęły go za gardło. Próbował coś powiedzieć, ale tylko dukał niezdarnie, po czym kompletnie się rozpłakał. Dziewczyna podjechała do niego na wózku inwalidzkim. Oboje byli młodzi, mieli około 25 lat. Chwyciła go za rękę. Szkody jakie wyrządziła śpiączka w organizmie Klary były naprawdę widoczne. Zastałe mięśnie i znaczna niedowaga zmieniły kompletnie jej wygląd. Takie same zostały tylko długie, jasne włosy oraz ciemnoniebieskie oczy. W końcu po kilku minutach był już na tyle spokojny by z nią porozmawiać.
-Kiedy się wybudziłaś? Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - na te i wiele innych pytań jego sympatia odpowiadała spokojnym, miękkim głosem. Wszystkie trudy życiowe, porażki i straty jakie poniósł w ostatnim czasie, właściwie od wypadku samochodowego uświadomiły mu, jakim był człowiekiem. Dopiero teraz, kiedy wreszcie ją odzyskał, mimo wielu wątpliwości w to, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy poczuł, jak bardzo za nią tęsknił. Właśnie teraz, gdy jej słowa przynosiły mu ukojenie jak powiew wiatru w upalny dzień, jak spokojny sen po przepracowanym w pocie czoła dniu. Bynajmniej, wcześniej nie był on wcale miłą osobą. Ba, był groteskowym wyolbrzymieniem wszelakich wad partnera oraz człowieka. Postanowił po raz ostatni użyć podstępu. Wiedział, że wypadek spowodował amnezję. Czuł, że nie może jej zawieść po raz kolejny. Chciał, by zaczęli wszystko od nowa, a on - zwykły, podły złodziejaszek ma szansę na odmianę swojego losu. Nie wiedział tylko tego, co pamięta lub czego nie pamięta Klara.
-Dlaczego nikt oprócz ciebie mnie tutaj nie odwiedzał? - zapytała smutnym tonem. Jednym prostym pytaniem zniszczyła jego jakże prosty i banalny plan na zatarcie wszelkich niewygodnych i niechlubnych czynów. Czy jego plan świadczył o tym, że do całkowitej zmiany jeszcze wiele mu brakuje? Przez dłuższą chwilę zastanawiał się co ma odpowiedzieć.
-Wszyscy cię opuścili, znajomi, rodzina i nawet najbliżsi. Przeze mnie.- powiedział i posmutniał nagle. Siedząca na wózku dziewczyna objęła go. Mężczyzna był od niej wyższy tylko trochę, delikatnie gładziła jego krótkie, ciemne włosy.
-Spokojnie, widzę, że nie jesteś złym człowiekiem, kimkolwiek byłeś wcześniej, nie jesteś nim teraz. - powiedziała patrząc w jego ciemne oczy. Wtedy zaczął swoją opowieść. WWWOpowiadał o czasach kiedy po raz pierwszy się spotkali, chodzili jeszcze do tej samej szkoły, mieli po kilkanaście lat i pstro w głowie. Myśleli, że cały świat należy do nich, że są bezpieczni i mogą przez cały czas się bawić. Wtedy właśnie on wpadł w złe towarzystwo. Zaczęło się od picia. Każdy kolejny dzień był delikatnym ogniwem w łańcuchu plączącym jego nogi coraz ciaśniej, by w końcu doprowadzić do jego upadku. Popadł w narkomanię. W końcu nawet jego rodzina odwróciła się od niego. Tak naprawdę tylko ona kochała go i wspierała, gdy najbardziej cierpiał, kiedy najbardziej potrzebował miłości. A on? Pozwolił przelecieć ją dealerowi, by dostać kolejną działkę. Naćpany leżał na chodniku i przyglądał się wszystkiemu z uśmiechem na ustach. Płakała, prosząc by tego nie robił. Z każdym kolejnym słowem czuł do siebie taką nienawiść, okropną podłość, że momentami musiał przerywać, by się uspokoić. Kolejne dni były zwykłą agonią jego moralności i człowieczeństwa. Tuż przed wypadkiem skatował kilkunastoletnie dziecko, miał wtedy 23 lata. Pobił dziewczynkę dlatego, że miała wartościowy telefon. Odsprzedał go za marne grosze. Nabywcy nie przeszkadzało, że ukryty był w puszystym, miłym w dotyku, różowym i zakrwawionym futerale. Właśnie wtedy, kiedy jechał z gotówką, by znowu "dać w palnik", na skrzyżowanie wjechał na czerwonym świetle. Jadące od prawej strony auto terenowe marki Land Rower uderzyło w małą osobówkę z potężną siłą. Wtedy ją stracił. Po tygodniu kuracji w szpitalu obudził się, ale ona nie. O dziwo nie upił się do nieprzytomności, nie chciał już nawet ćpać. Wszystko co wtedy czuł można było zdefiniować jako silny ból fizyczny oraz załamanie psychiczne. "Non stop siedziałem przy twoim łóżku. Nigdy na mnie nie krzyczałaś, nigdy.
Nawet wtedy leżałaś sobie spokojnie, a twój neutralny wyraz twarzy był dla mnie prawdziwą torturą." Żałował, że nie opuściła go tak, jak cała reszta. Jedyną rzeczą, jaka trzymała ją na siłę przy nim, która nie pozwalała na to by odejść, po prostu dać sobie spokój z tym upadającym, groźnym dla siebie i innych człowiekiem była bezgraniczna miłość. Wtedy zaczął pracować. Wypruwał sobie żyły, pracował nawet dwadzieścia godzin na dobę. Pieniądze z jej ubezpieczenia w końcu się wyczerpały, musiał sam opłacać jej kosztowny pobyt w szpitalu. W końcu wybiła czarna godzina. Oszczędzone pieniądze skończyły się, a zbliżający się koniec miesiąca oznaczał przymus kolejnej opłaty pobytu jego ukochanej w szpitalu. W ręku trzymał ostatnie kilkadziesiąt złotych. W jego sytuacji finansowej wniosek o pożyczkę to idealny sposób na objaśnienie pojęcia - "czarny humor". Postanowił zaryzykować, bo i tak nie miał innego wyboru. W pobliskim sklepie kupił całą masę "zdrapek". Serce waliło mu jak młot, ręce trzęsły się tak bardzo, że nie mógł utrzymać zdrapki jedną ręką. Pierwsza z nich. Nim zaczął cokolwiek z nią robić, kilkakrotnie odwrócił ją w palcach. W sercu czuł dziecinną nadzieję, obłudną, nikłą lecz prawdziwą szansę na zdobycie odpowiedniej sumy. Zauważył, że ma piętnaście zdrapek. Siedział na dworze, zmarznięty, na jakiejś parkowej ławce. Nagły podmuch wiatru strącił papierowe zdrapki z ławki, wpadły w kałużę i pięć z nich zdążyło się zniszczyć nim zszokowany wyjął je stamtąd. Kolejne zdrapki okazywały się coraz większą porażką. Aż do zdrapki siódmej – czerwono-zielonej, z jakąś uśmiechniętą małpą w prawym górnym rogu. 25 tysięcy złotych. Jego mina w tej chwili wyrażała najwięcej emocji, ile można przekazać mimiką jednej twarzy. Tak darł się ze szczęścia, że ochrypł nim dotarł do kolektury. Łzy cisnęły mu się do oczu, świat wydał się tak kolorowy, mimo iż w głębi serca przerażał go fakt, iż jego szczęście to jeden wielki przypadek.
-W ten sposób udało mi się zaopiekować tobą aż do teraz. Jeśli zdecydujesz się opuścić mnie i wrócić do swojej rodziny, jeśli żądasz czegoś ode mnie lub mogę ci w jakiś sposób wynagrodzić te krzywdy po prostu mi o tym powiedz.- powiedział. Spodziewał się oburzenia z jej strony, krzyków, obelg a nawet spoliczkowania. Zamiast tego dziewczyna objęła go z całej siły. Przez chwilę milczeli oboje.
-Jedyne czego chcę, to byś zrozumiał, jak bardzo cię kocham i jeśli choć w połowie tak mocno pokochasz mnie, jak ja kocham ciebie to będziemy bardzo szczęśliwymi ludźmi. - powiedziała. Po kilku dniach spędzonych w szpitalu na obserwacji lekarz stwierdził kompletny powrót do zdrowia Klary.
4 lata później :
Płatki śniegu wirują w świetle latarni. Klara stoi w sypialni córek i wygląda przez okno, czy przypadkiem nie wraca jej mąż. Okręca obrączkę na palcu, słyszy spokojny oddech swoich pociech i uśmiecha się. Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Jej mąż wstawił do salonu wysoki, żywy świerk. Oboje patrzyli na niego z podziwem. W tle słychać było jakąś świąteczną piosenkę. Założył jej czerwoną czapkę z białym pomponem. Pokój oświetlały tylko świąteczne lampki owinięte wkoło karnisza. Przytuleni do siebie tańczyli powoli w małym, ciasnym pokoiku, radośni, szczęśliwi i spokojni.
Symfonia uczuć na donośny jęk i ciche westchnienie
1
Ostatnio zmieniony sob 24 maja 2014, 16:42 przez QuiteQuiet, łącznie zmieniany 2 razy.
Szczęśliwi, którzy odnaleźli swoją drogę, abstynenci samotności oraz ci, którzy z powodu relewancji języków uczuć decydują się na indolencję w sferze życia uczuciowego.
"Quiet people have the loudest minds."
- S. Hawking
"Quiet people have the loudest minds."
- S. Hawking