List samobójcy cz.1 (dramat)

1
W pierwotnym zamyśle jest to jednorozdziałowiec, ale z racji na objętość, podzieliłam tekst na pół.

aaaaaMiała rację, widok z tego miejsca jest niesamowity. To cudowne uczucie, móc obserwować płomienisty zachód słońca. Jedyne, co dzieli mnie od tej pomarańczowej kuli jest olbrzymi akwen, jezioro, które pożera wodnistą paszczą cud życia. Płynące powoli żaglówki burzą jednolitą toń, a jasne płótna odcinają się na płomienistej wodzie niczym białe łabędzie sunące pośród lawy, będące jednocześnie odporne na zabójcze piękno. Świadomość, że w dole pode mną miasto tętni życiem, potęguje wrażenie, że jestem ponad tym wszystkim. Nie tylko w sposób wizualny, ale faktyczny. Czuję się jak anioł, jak byt, wiszący ponad światem i zachwycający się obrazem pode mną, niezmartwiony problemami życia. Tak się czuję i wiem, że czuła to samo wtedy.
aaaaaSiadam na skraju dachu tak, że moje nogi zwisają swobodnie i wzdycham zadowolony, delektując się ciepłym wiatrem nadchodzącego lata. Wtedy było troszeczkę inaczej, ponieważ okoliczności były inne. Dlaczego tu przyszedłem? Kiedy moje nogi niosły mnie w to miejsce, nie wiedziałem jeszcze, dlaczego, ale teraz wiem. Chcę napisać list, którego ona wtedy nie zostawiła, a który powinien po sobie zostawić każdy samobójca. Od czego powinienem zacząć? Nie wiem. Słowa same przyjdą, taką przynajmniej mam nadzieję.

aaaaaWszystko działo się pół roku temu... Albo rok? Czas leci tak nieubłaganie, że nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy tamte wydarzenia miały miejsce. To dziwne, naprawdę, ponieważ przeżyłem wówczas niewiarygodny stres i głupi, niesiony ambicją, chciałem samodzielnie pomóc samobójcy. Nie, powinienem zacząć od początku, od samego początku.
aaaaaBył wówczas wieczór, późniejszy niż jest teraz, ale tylko nieznacznie. Słońce również chowało się za linią jeziora, o czym nie wiedziałem, bo nie miałem czasu nawet spojrzeć w lewo. Wystarczyło tylko tyle, by podziwiać piękny widok, ale spieszyłem się. Wracałem ze spotkania z promotorem, które odbyło się w sprawie mojej pracy doktoranckiej. Zły jak osa, chciałem jak najszybciej znaleźć się na stancji, otworzyć butelkę z alkoholem i zapomnieć o tym, że pozostał mi wówczas tydzień do obrony, a moja praca dalej nie została sprawdzona przez profesora. To nie był najlepszy dzień.
aaaaaWracałem ulicą, która teraz znajduje się pode mną. Wciskałem dłonie w kieszenie, garbiąc się i krzywiąc usta w nieprzyjemnym grymasie, za co moja świętej pamięci babka nie raz mnie klepała w tył głowy. Słońce wtenczas odbijało swoją krągłą twarz w oknie sklepu, który teraz już jest zamknięty, nikt chyba o nim nie pamięta. W sumie sam nie wiem, co tam sprzedawali. Wiem natomiast, że przez krótką chwilę coś przykuło moją uwagę na wystawie i zatrzymałem się. Nie pamiętam, co to było, naprawdę, ale myślę, że w tej chwili jest to nieistotne.
aaaaaTak jak wspominałem, zatrzymałem się i całą moją uwagę skupiłem na tym czymś, by po chwili mój wzrok przykuł drobny ruch gdzieś z boku. Coś spadło. Zapomniałem wspomnieć, że budynek był stary, tynk odpadał powoli i teoretycznie mieli zamknąć tę część chodnika, którą wówczas szedłem. Na szczęście tego nie zrobili, a obok mnie wylądował kawałek tynku. Głupio to brzmi, ale taka prawda. Mały kawałek, wystarczająco duży, by go zauważyć, ale nie na tyle, by mógł komuś zagrażać.
aaaaaWiem! To musiało być rok temu, bo pół roku temu odrestaurowali budynek. Nieważne.
aaaaaSpojrzałem w górę. Każdy by spojrzał na moim miejscu. Albo i nie, to nie jest istotne. Zadarłem wówczas głowę, przeklinając w duchu urząd miasta, który miał zająć się ruiną dawno temu i zobaczyłem ją. No, przynajmniej jej nogi. Siedziała tak, jak ja siedzę teraz i machała nimi, uderzając o tynk jak niesforne dziecko. Przeraziłem się. Pamiętam ten strach, gdy ją zobaczyłem, bo wiedziałem, po prostu wiedziałem, że chce skoczyć. Nie wiem skąd, ale tak było. Widziałem tylko jej nogi, bo musiałbym stanąć po drugiej stronie ulicy, by w ogóle zobaczyć jej sylwetkę.
aaaaaPowinienem był wtedy wezwać pomoc. Dlaczego tego nie zrobiłem? Uniosłem się dumą? Chciałem udowodnić, że jestem psychologiem z powołania? Może chciałem strugać bohatera? Nie wiem, co mną kierowało, ale nie wezwałem nikogo, tylko wbiegłem przez dziurę, w której powinny stać drzwi i nie bacząc na zdezelowane schody, pokonywałem stopień po stopniu, kierując się na dach. To było głupie z mojej strony. Wiem to nie tylko z perspektywy czasu, ale wiedziałem to już w chwili, gdy otworzyłem drzwi i zobaczyłem ją, siedzącą na skraju. Zadałem sobie wówczas pytanie: Idioto, co ty myślałeś?!
aaaaaNiestety, olśnienie przyszło za późno i nie było odwrotu. Jedyną nadzieją pozostali przechodnie, którzy podobnie jak ja, mogli ją zauważyć. Stałem tam jak słup soli i patrzyłem w jej plecy. Cała wiedza z wykładów i ćwiczeń, którą zaliczałem lekką ręką, znikła, zamieciona pod dywan przez stres. Wbiegałem przekonany, że dam sobie radę, że przecież ćwiczyliśmy to na zajęciach. Jednakże sterylna klasa i gra aktorska, mierna zresztą, nie zastąpi prawdziwego samobójcy, który siedzi na skraju wysokiego budynku i wystarczy, że się pochyli. Wówczas ani go nie złapię, a nawet jeśli, to pociągnie mnie za sobą.
aaaaaStałem tam jak zaczarowany, jak przysłowiowy słup soli i wpatrywałem się w jej plecy oraz dłoń leżącą na murku. Spomiędzy palców wystawał papieros i w pierwszej chwili myślałem, że jest zapalony, ale ona go tylko trzymała. Nie wiedziałem co mam zrobić. Powiedzieć coś? Podejść, złapać za ramiona i odciągnąć? A co jeśli by się wystraszyła i spadła? Głupie myślenie, takiego młodego ignoranta. Z moich ust wyszły słowa, których nawet nie przemyślałem. Kiedy zdecydowałem się działać, po prostu chciałem zrobić cokolwiek.
aaaaa- To nie jest powód.
aaaaaTeraz, gdy o tym myślę, to powinna ona skoczyć właśnie przez to, że wypowiedziałem te słowa. Nie znałem jej, nie wiedziałem, jakie ma problemy i po prostu powiedziałem, że ma tego nie robić. Powinienem skoczyć zamiast niej, bo w tamtej chwili nie był ze mnie dobry ratownik-psycholog.
aaaaaOdwróciła się i zobaczyłem przeciętną dziewczynę. Gdybym spotkał ją w autobusie, nigdy bym na nią nie spojrzał, bo była przeciętna do bólu. Nigdy nie pomyślałbym, że ktoś tak przeciętny, naprawdę przeciętny, może mieć problem tak wielki, że chciałby się z jego powodu zabić. Przeciętna. Czy to słowo w ogóle przedstawia jej osobę? Powtórzyłem je tyle razy, że chyba nic nie oddaje tak tego sensu, a jednocześnie nic nie krzywdzi jej bardziej. Nie należała do osób chudych, ani też szczupłych, miała natomiast krągłą figurę, którą skutecznie maskowała luźnym swetrem. Kiedy tak siedziała, wyglądała na znacznie pulchniejszą niż była w rzeczywistości, a może to właśnie ten brzydki sweter sprawiał, że tak się prezentowała? Powiedziałbym, że bardziej ubiór niż faktyczna waga. Do diaska, nad czym ja się rozwodzę?
aaaaaNie podniosła się, nie odwróciła, tylko obróciła głowę i spojrzała na mnie. Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy i widziałem coś w jej oczach, ale bardziej skupiłam się na jej okularach, niż na tym, co te oczy wyrażały. Po chwili milczenia wróciła do obserwowania zachodzącego słońca, nie odzywając się do mnie nawet słowem i kontemplowała swoją egzystencję. Znaczy, myślę, że wtedy to robiła, rozwodząc się nad skokiem. Ten krótki kontakt wzrokowy sprawił, że chciałem ją powstrzymać, naprawdę się starałem, ale dlaczego mi to nie wyszło? Im bardziej analizuję tamto wydarzenie, tym bardziej dostrzegam błędy, głupotę i przekonanie o własnej nieomylności.
aaaaaStałem tam i patrzyłem na nią, czując się bezradny jak dziecko. Tak oto przede mną siedział samobójca, który - wydawałoby się - całkowicie zignorował moją obecność, a ja poniosłem porażkę na całej linii. Jedyne, co otrzymałem, to te gardzące spojrzenie, tak sądziłem.
aaaaa- Znasz go?
aaaaaJej głos, wypowiedziane przez nią słowa sprawiły, że gdybym to ja stał na skraju dachu, najpewniej bym spadł. Nogi się pode mną ugięły z wrażenia i zrobiłem krok do przodu by nie upaść. Stres opuścił mnie na krótką chwilę, pojawiło się uczucie ulgi, że jednak nie jestem taki żałosny, że jednak przyciągnąłem jej uwagę i najprawdopodobniej odciągnąłem ją od tego, o czym myślała.
aaaaa- Kogo?
aaaaaJakże to było głupie z mojej strony, jakże lekceważące jej osobę. Cud, że nie skoczyła. Byłem głupi, głupi i jeszcze raz, głupi. Gdybym był moim profesorem w tamtym momencie, oblałbym studenta, skrytykował na całej linii i na dodatek zmusił go do skoku. Na szczęście, ona dała mi szansę się poprawić, choć niczego to nie zmieniło, bo była uparta.
aaaaa- Powód.
aaaaaMiała przyjemny głos, może troszkę zachrypnięty, ale melodyjny. Kiedy zaczęła mówił pełnymi zdaniami, miałem wrażenie, że śpiewa. Nie była z tego miasta, bo miała tę regionalną gwarę, niezidentyfikowaną, bo nigdy więcej się z nią nie spotkałem. Tamtego wieczoru mogłem jej słuchać chociażby dla jej głosu, bo wiedziałem, że im więcej będzie mówić, tym bardziej prawdopodobne, że zrezygnuje.
aaaaa- Nie znam powodu.
aaaaaWyznałem wtedy szczerze, a w chwili, gdy wypowiedziałem te słowa, byłem pewien, że popełniłem błąd. Milczała chwilę, odwrócona do mnie tyłem, więc nie mogłem widzieć jej twarzy, jej mimiki. Może wtedy by mi to powiedziało, co myślała. aaaaaWydaje mi się, że w tamtej chwili wiał wiatr, delikatna bryza znad jeziora, niosąca obietnicę deszczu. Słońce, które zdążyło skryć się za linią horyzontu, pozostawiło po sobie ciężkie chmury na drugiej stronie brzegu akwenu. Jezioro, olbrzymie jezioro i miasto na jego brzegu. Dlaczego teraz o tym rozmyślam? Może dlatego, że wtedy nie miałem czasu podziwiać piękna tego miejsca, tego krajobrazu. Wtedy wiedziałbym, że to miejsce nie...
aaaaa- Nie znasz powodu, a uważasz, że nie powinnam tego robić. Nie wiesz, kim jestem, nie wiesz, co przeżywam, ale uważasz, że nie powinnam.
aaaaaW jej głosie nie było wyrzutu. Mówiła to bez złości, bez nienawiści. Po prostu mówiła. Ile razy mówiłem coś do kogoś, kto nie był wtajemniczony, a mimo to obarczałem go brzemieniem nienawiści? Całą winę kładłem na osobę, która tylko chciała mnie wysłuchać? Teraz to zrozumiałem. Mówiła to, po prostu tak mówiła. Okazja, by z nią porozmawiać, nie nadarzy się już więcej. Nawet gdyby istniał cień szansy, nie wiem, czy byłbym w stanie go wykorzystać.
aaaaaPo prostu do mnie mówiła.
aaaaa- Są inni, którzy...
aaaaaChciałem powiedzieć, że jest mnóstwo ludzi, którzy mają gorzej, którzy znacznie bardziej cierpią i mają więcej powodów by zrobić tak desperacki krok. Nie wiedziałem nic o tym, co ją męczy. Powinienem był jej to powiedzieć później, nie wytaczać tego na samym początku, tylko ją wysłuchać. Jak to możliwe, że zdałem egzamin? No tak, samobójcą był podstawiony student, który tylko symulował i nigdy nie odczułem takiego stresu, jaki miałem w tamtej sytuacji. To była jedna, jedyna sytuacja w moim życiu, w której próbowałem ocalić straconą duszę. Nigdy więcej.
aaaaaWtedy, na tym egzaminie to była dziewczyna czy chłopak? Chyba chłopak, do tego strasznie nieudolny. Jak miałem odczuć stres widząc chłopaka siedzącego na murku? Powinienem bardziej się pilnować, przecież to nie ma żadnego powiązania z tym, o czym chciałem pisać.
aaaaa- Jak masz na imię?
aaaaaJej pytanie zawisło w powietrzu, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić. Westchnąłem ciężko i podrapałem się po szyi. Teraz po czasie uważam, że to musiało wyglądać idiotycznie, ale na szczęście tego nie widziała.
aaaaa- Lucjan.
aaaaa- Ładnie. Jestem Marianna. Wiesz, too życiowa kpina. Ludzie mówią ci, że nie możesz być smutny, ponieważ to nie jest powód. "Inni mają gorzej", albo "daj spokój, przecież to nie koniec świata". Dlaczego my, ludzie, dajemy sobie monopol na pouczanie innych? Na mówienie im, kiedy mogą być smutni, a kiedy powinni być szczęśliwi?
aaaaa- Bo...
aaaaaNie odpowiedziałem wtedy, bo najzwyczajniej w świecie nie wiedziałem, jaki ma powód. Nie słuchałem jej tak, jak powinienem. Samobójcy chcą być tylko wysłuchani, chcą, by ktoś pozwolił im powiedzieć, co czują. Oni chcą się otworzyć, chcą ukazać swoje wnętrze bez lęku, że zostaną ocenieni, skategoryzowani, odrzuceni przez swoją odmienność. Wielu z nich chce tylko tego. Rozmowy. Rozmówcy, który słucha i tylko słucha, bez tej całej otoczki, którą prezentują rówieśnicy.
aaaaa- Jaki jest twój powód?
aaaaaSpytałem, choć nie powinienem. Miałem jej dać czas wcześniej, nie wyskakiwać przed szereg, a jednak, zrobiłem to. Głupiec, głupiec, głupiec! Nie widziałem jej twarzy, widziałem tylko rudo-brązowe włosy powiewające na tej delikatnej bryzie i ją, ciemną sylwetkę na tle jeszcze ciemniejszego nieba.
aaaaa- Naprawdę chcesz tego słuchać? Nie powinieneś się gdzieś spieszyć?
aaaaaPytanie przesiąknięte ironią, oczywiście. Miałem wrażenie, że jej słowa były jak biszkopt nasączony jakimś cierpkim smakiem, octem czy też wódką, koniakiem. Nieważne czym, byleby pozostawiło ten nieprzyjemny posmak. Ona jednak wtedy nie ironizowała, nie sączyła słów. Po prostu zapytała, czy się spieszę, a ja odebrałem to jak policzek. Przez chwilę przemknęła mi myśl, żeby ją zepchnąć dla świętego spokoju.
Niewiarygodne, o czym może myśleć człowiek w przypływie urażonej dumy.
aaaaa- Oczywiście, że chcę cię wysłuchać.
Wykładowca mówił kiedyś: Problem, który nie jest omówiony, który nie został opisany lub wypowiedziany, będzie narastał, aż stanie się czymś, czego człowiek nie będzie nieść i w końcu kolana umysłu ugną się, miażdżąc wolę i samoocenę. Dlatego słuchajmy. Słuchajmy o nieudanych zakupach, o nieudanej randce, o złamanym paznokciu czy spalonym sprzęgle. Słuchajmy. Nie słyszmy, ale również słuchajmy.
aaaaa- Powód jest głupi, pewnie uznasz za nieistotny i w twoich oczach stanę się kimś porównywalnym do gimnazjalistki. Wysłuchasz mnie, ocenisz, przemielisz przez maszynkę porównań i wyplujesz, jako kogoś, kim w twoim mniemaniu jestem.
aaaaa- Nie ocenię cię.
aaaaa- Sama się oceniłam.
aaaaaNie rozumiałem w pierwszym momencie i nadal nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Próbowała mi to wytłumaczyć, ale czy to sprawi, że pojmę coś tak... Lotnego?
aaaaa- Oceniamy innych przez pryzmat tego, jak postrzegamy rzeczywistość, jak nas wychowano, jakie mamy wartości. Ocena... Zawsze tworzymy ją w oparciu o własną osobę. "Ja bym tak nie zrobił", albo też "Moim zdaniem zrobiła źle". Łatwo sądzi się innych, nie znając detali i nie rozumiejąc pobudek, planów. Oceniamy, przecież to takie proste.
aaaaaCisza trwała tak krótko, że nawet nie zdążyłem otworzyć ust. A gdy je otworzyłem, ona mówiła dalej.
aaaaa- Jesteśmy sędziami szarej rzeczywistości w rozprawie, która nigdy nie będzie mieć końca. Każdy człowiek będzie dla nas winny, zawsze, ponieważ rzucanie wyroków nic nasz nie kosztuje. Jedynie oddech, który jest niezbędny do wydobycia z gardła jakiejkolwiek informacji. Ocena jest jednoznaczna z wyrokiem, inni ten wyrok bezmyślnie powtarzają i coś, co nas nic nie kosztuje, kogoś innego może kosztować życie. Oceniamy i wiemy jak niesprawiedliwi w tym jesteśmy, więc boimy się być oceniani. Ilekroć powtarzaliśmy frazes "Mówią o mnie to i to, ale mnie nie znają", jednocześnie robiąc dokładnie to samo, co robili ci inni?
aaaaaGeneralizowała w tamtym momencie. Mówiła my, choć nie miała na myśli konkretnie nas, ale nas jako ludzi. Jako społeczność, jako rasę, jako gatunek. Powtarzam jej słowa tak, jak je mówiła, używam tego samego "my", bo wiem, że jej słowa, tak żywe w mojej pamięci, mogą zmienić myślenie tych, którzy ten list przeczytają.
aaaaa- Zostałam oceniona przez ludzi, którzy nie wysłuchali tego, co miałam do powiedzenia. Wiedzieli o czymś od kogoś innego, nie pytając się mnie, a nawet jeśli się pytali, nie dali czasu na przemyślenie tego, co chcę powiedzieć. Później oceniali. Jednak to nie ich ocena była najgorsza, lecz moja własna. Oceniłam siebie tak, jak oceniłam innych. Surowo, bez myślenia o konsekwencjach i teraz żyję z brzmieniem własnego wyroku. Jest coś gorszego?
aaaaaNadal nie rozumiem, co miała na myśli przez wyrok? Mówiła o nim, jako o rzeczy, której nie da się znieść, która jest na trwałe. Skoro to jej własna opinia była jej najcięższa, to dlaczego jej nie zdjęła?
aaaaa- Co zrobiłaś?
aaaaaNie powinienem pytać. W tamtym momencie powinienem sobie odgryźć język za ciekawość, jaka mną kierowała. Mówiła tak wzniośle o tych sprawach w sposób, którego nadal nie rozumiem, a ja jedyne, co byłem w stanie z siebie wykrzesać, to te prymitywne pytanie. Naprawdę uważałem siebie za psychologa w tamtym momencie? Byłem głupcem, głupim głupcem. Błaznem na scenie życia, błaznem w sytuacji. Musiała się okropnie czuć z myślą, że jej życie zależy od małego człowieczka w czapeczce ze dzwoneczkami.
aaaaaKiedy wspominam tamte sceny, czuję się jak Stańczyk na obrazie Jana Matejki. Czuję się właśnie jak ten błazen, który siedzi na krześle z opuszczoną głową, a uśmiech już dawno spełzł z jego twarzy. Czuję się tak samo przegrany. Zamiast czapeczki uniwersyteckiej powinienem dostać nakrycie głowy błazna, naprawdę.
aaaaaOna nie odpowiedziała mi, siedząc w bezruchu i wpatrując się w horyzont. Natomiast ja stałem, wpatrując się w jej plecy i próbowałem rzucić zaklęcie "nie skacz", co było równie głupie jak fakt, że nie wezwałem wcześniej pomocy profesjonalisty. Spacerowicze, którzy najpewniej jej nie zobaczyli, nie widzieli jej do samego końca. W końcu, podczas tej rozmowy było już ciemno, a burza się zbliżała. Bałem się, ale odpowiedziała. Nie znaczy to, że przestałem się bać.
aaaaa- Uważasz, że powinniśmy dążyć do realizacji własnego szczęścia? Wiesz, poświęcić wszystko, w granicach rozsądku oczywiście, by osiągnąć cel, którym jest szczęście? Zawsze uważałam, że moje szczęście nie może być osiągnięte szczęściem drugiego człowieka, więc moja egzystencja toczyła się gdzieś z dala od walk w społeczności. Szłam tą drogą, która nie polegała na wyrywaniu mięsa innym wilkom. Po prostu, szukałam szczęścia tak, by nie zabierać go innym. Całe życie w tej zasadzie.
aaaaaZasady. Każdy je przecież ma i wiem, o czym mówiła. Też jakieś miałem, taki mój mały kodeks, którego przestrzegałem w swoim życiu. Nie byłem jakoś wyjątkowo konsekwentny, chodziło bardziej o to, żeby go mieć, jakby ktoś zapytał. Ona ewidentnie kierowała się zasadami, które nabyła podczas wychowania i tym bardziej zaskoczyło mnie, że przestrzegała ich z niewiarygodnym oddaniem. Część dali jej rodzice, część sama zdobyła.
aaaaa- Raz, jeden jedyny raz złamałam swoje zasady. Jedną, tą o szczęściu. W mojej duszy cały czas paliła się czerwona lampka, bym tego nie robiła, że pożałuję, ale chciałam zaznać szczęścia, tego prawdziwego, bo wierzyłam, że ono istnieje. Czas pokazał, dość szybko zresztą, że nigdy nie powinnam łamać swoich zasad. Upokorzyłam się, zostałam zhańbiona i straciłam honor. Nie tylko w oczach ludzi, którym ukrzywdziłam, choć tak naprawdę nie uważam, że zrobiłam coś złego. Podjęłam złą decyzję, ale kierowaną błędną ocenę sytuacji. Bardziej chodzi o to, co się stało i o to, że zrezygnowałam z siebie. Ta jedna sytuacja sprawiła, że zostałam zbrukana, zdeptana. Ból z tym związany był tak silny, że pragnęłam przestać czuć.
aaaaaNie rozumiałem jej, choć czułem, że jej powód nie jest taki błahy, jak sądziłem na początku. Oceniłem ją, osądziłem. Miałem wyrok jeszcze nim zdążyła powiedzieć cokolwiek na swoje usprawiedliwienie. Jak śmiałem nazywać się psychologiem? Jak śmiałem nazywać się człowiekiem? Tak jak ona żyła z piętnem, o którym wspominała, tak ja żyję z piętnem i odpowiedzialnością za to, że wyrok zapadł nim rozprawa dobiegła końca. To był ostatni raz, gdy wyrokowałem. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu.
aaaaa- Ludzie popełniają błędy, w końcu to nasza natura.
aaaaaPowiedziałem tak wtedy i nie wiem, czy moje słowa bardziej ją rozbawiły czy zirytowały. Pamiętam tylko jak odwróciła głowę w moją stronę, widziałem cienie tańczące w kącikach ust i oczu, schowane za kotarą mroku. Trwała przede mną jak plama na tle pięknego jeziora i tańczących błyskawic na jeszcze ciemniejszych chmurach. Przez chwilę wydawała się tak nierealna, tak odległa, że byłem pewien, że to tylko sen, albo co gorsza, rozmawiam z własną świadomością. Tak myślę teraz, patrząc na wspomnienie w pamięci. W tamtej chwili to było tak prawdziwe, tak namacalne... Emocje, strach, drętwiejące członki. To wszystko było, nie mogło się wydawać.
aaaaa- JA nie mogę popełniać błędów.
aaaaaWyraźnie zaakcentowała własną podmiotowość w tym zdaniu. Nakreśliła ją tak mocno, że papier najpewniej by się podarł, a długopis zarysowałby twardą powierzchnię biurka. Patrzyła mi w oczy, patrzyła na mnie i zastanawiałem się w tamtym momencie, które z nas chce skoczyć. Jej siła zgniotła mnie do ziemi i wiedziałem, że nie mogę mówić o ludziach, bo przede mną trwała indywidualna jednostka, nie ludzie. Jednostka, która w tym momencie była silniejsza ode mnie. Dlaczego nie wezwałem profesjonalisty? Choć z drugiej strony, czy znalazłby się człowiek tak silny, by mógł to przetrwać?
aaaaa- Rozumiem. Jednakże wiesz, że nie zrobiłaś niczego złego, a katujesz się tym, co ktoś zawyrokował. Dlaczego?
aaaaaNie zapytałem o to. Chciałem, ale byłem tchórzem i głupcem, choć w tamtej sytuacji niezadanie tego pytania było najlepszym z możliwych rozwiązań. Zamiast tego, patrzyłem na nią, starając się znieść ciężar jej bólu, który samym spojrzeniem na mnie przelała. Tak wtedy czułem, takie wtedy miałem wrażenie.
aaaaa- Popełniłam błąd świadomie, z pełną determinacją, dlatego tak go przeżywam. Naiwnie wierzyłam, że coś może sie skończyć dobrze, choć już wtedy wiedziałam, że życie nie układa kart tarota w sposób sprecyzowany. Ślepy los sprawił, że wyciągnęłam kartę Pustelnika, a następnie zaprzeczyłam jej i sobie, robiąc to, co zrobiłam. Teraz ponoszę tego konsekwencję. Najgorsza z możliwych zdrad to ta, w której zdradzasz samego siebie i szczęśliwi ci, którzy tego nie zaznali.
aaaaaKarty tarota, powiedziała wtedy o nich. Nigdy nie sprawdziłem, co znaczy karta pustelnika, zapomniałem o tym nawet. Teraz, siedząc i odtwarzając tamte wydarzenia, przypomniało mi się, że to powiedziała. Jakie znaczenie miały jej słowa? Dlaczego tego nie sprawdziłem? Byłem głupcem i chyba dalej nim jestem. Tarot. Karty wróżbitów, rzecz wyklęta przez kościół.
aaaaa- Mogę usiąść obok?
aaaaaNie wierzę, że wtedy o to zapytałem, ale zapytałem. Odwróciła się w stronę nadchodzącej burzy i nie odpowiedziała na moje pytanie. Dalej siedziała, patrząc przed siebie, najpewniej z tym swoim uśmiechem na ustach. Jak mogłem o to zapytać? Co ja sobie myślałem?! Że usiądę sobie obok samobójcy i będziemy sobie rozmawiać, a później zaproszę ją na kawę i ciastko? I że wtedy opowie mi o swoich problemach? Głupi, głupi i jeszcze raz, głupi. Życie układa tarota i nie wiemy, co wylosujemy, a ja postanowiłem zaryzykować.
aaaaa- Zdradził mnie przyjaciel, a jego zdradza miała tak wiele poziomów, że nie jestem w stanie ich zliczyć. Znaliśmy się długo. Nie od dzieciństwa, ale bądź co bądź, trochę czasu. Cztery? Pięć? Nieważne. Z przyjaźnią jest tak, że kobieta nie może trzymać z mężczyzną, bo prędzej czy później któreś się zakocha. Psi los, spotkało to mnie. Nie ingerowałam w jego związek, dalej będąc starą koleżanką od słuchania wszystkich żali. Nie mówiłam mu, co czuję, bo to nie miało sensu. Po prostu trwałam, jako przyjaciółka, bo w sumie nią dla niego byłam i to mi wystarczało, by czuć szczęście, nie kradnąc go komuś innemu. Siadasz?
aaaaaNajpierw myślałem, że żartuje, ale nie wahałem się. Przez cały późniejszy czas siedziałem i przez ten cały czas nie miałem odwagi spojrzeć w bok, na nią. Przede mną rozpościerał się ten widok, który rozpościera się teraz, ale go nie widziałem. Byłem ślepy, byłem głupcem. Niewiarygodne, jak tamta chwila zmieniła moje życie, jak samobójczyni zaraziła mnie swoim poglądem na świat.
aaaaa- Co było dalej?
Ostatnio zmieniony śr 23 kwie 2014, 01:29 przez nuadell, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Chyba nie mam dobrych wieści. Przyjemniej połowa nie będzie dobra.
1. Postaci - choćby zdarzenie było wiarygodne, to zabijasz jego sens niewiarygodnością narracji - kiczowatymi gadkami z podręcznikowych frazesów "psychologii w weekend". Dziewczyna jest jeszcze do przełknięcia, ale doktorant psychologii - to kosmos sztuczności formułek i krygowania się, niby-byskotliwości w narracji. Ten gość - Lucjan - to się sobie tak kiczowato podoba w roli psychologa, jak żaglówka na tle zachodu słońca! Kompletnie jest położona dramaturgia zdarzenia, zagadana i przefajnowana.

2.
nuadell pisze:Miała rację, widok z tego miejsca jest niesamowity. To cudowne uczucie, móc obserwować płomienisty zachód słońca. Jedyne, co dzieli mnie od tej pomarańczowej kuli jest olbrzymi akwen, jezioro, które pożera wodnistą paszczą cud życia. Płynące powoli żaglówki burzą jednolitą toń, a jasne płótna odcinają się na płomienistej wodzie niczym białe łabędzie sunące pośród lawy, będące jednocześnie odporne na zabójcze piękno. Świadomość, że w dole pode mną miasto tętni życiem, potęguje wrażenie, że jestem ponad tym wszystkim. Nie tylko w sposób wizualny, ale faktyczny. Czuję się jak anioł, jak byt, wiszący ponad światem i zachwycający się obrazem pode mną, niezmartwiony problemami życia. Tak się czuję i wiem, że czuła to samo wtedy.
w jednym akapicie wyboldowałam stylistyczne "jelenie na rykowisku"
białe łabędzie sunące pośród lawy, będące jednocześnie odporne na zabójcze piękno - mnie poraziły ;)
tak nie wolno! to jest okropne!
pokreślone - to błędy stylistyczno-gramatyczne
czerwone - powtórzenia

3. Tu jest potencjał na opowieść i psychologiczną narrację - ale aby była wiarygodna - opowiedz ją bez wywijasów i własnymi, autentycznymi słowami emocji.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Witam!
Póki co, nie są to dla mnie złe wieści, tylko dobre. Potwierdziłaś moje przypuszczenia, że nadal muszę nad sobą pracować i to nad rzeczami, nad którymi - szczerze powiedziawszy - myślałam, że nie muszę. Z punktem pierwszym jestem skłonna się zgodzić w dużej mierze. Mogłam za bardzo przerysować Lucjana, nadać mu za dużo kiczowatości tymi formułkami i możliwe, że to "niby-błyskotliwość" narratorska. Pierwszy raz próbowałam czegoś takiego i nie zakładałam, że od razu mi wyjdzie. Nie mogę się jednak zgodzić z
Kompletnie jest położona dramaturgia zdarzenia, zagadana i przefajnowana.
. Ale już tłumaczę o co mi chodzi, żeby nie było. Moim zamiarem było stworzenie dramatycznego klimatu tylko z początku, a następnie zduszenie go melancholią. Jeśli tak to wygląda, to odniosłam sukces, a jeśli nie, no cóż - uczymy się na porażkach.
Punkt drugi. Próbowałam bawić się w poetycką duszę i średnio mi to wyszło, choć nie zamierzam z tego rezygnować;)

Dziękuję za bardzo pocieszającą opinię, motywująca do pracy. Prawdę mówiąc, spodziewałam się znacznie gorszego pogromu;) Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam.

4
nuadell pisze:stworzenie dramatycznego klimatu tylko z początku, a następnie zduszenie go melancholią.
raczej nie tędy droga, nuadell,
to, co osiągnęłaś, to komizm nieporadności w obrazowaniu i kreacji narratora.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

5
Melancholia jest diablo trudna do napisania. Do sensownego napisania, żeby było bez kiczu i badziewia. Lepiej duś czymś innym. Albo nie duś, bo właściwie po co dusić dramat? Dramat się właśnie powinien rozgrywać, rozprzestrzeniać i rozpękać na tysiąc kawałków w finale. A melancholia się snuje jak dym na kartoflisku i właśnie dlatego jest diablo trudna do napisania. (Ciekawe, czy ten komentarz mógłby udawać drabla?). ;)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

6
No cóż, tak bywa, że po dobrych wiadomościach przychodzą złe. Moje należą do tych gorszych.
nuadell pisze:Jedyne, co dzieli mnie od tej pomarańczowej kuli jest olbrzymi akwen,
Jedyne... to...
nuadell pisze:Wracałem ze spotkania z promotorem, które odbyło się w sprawie mojej pracy doktoranckiej.
Pracy doktorskiej, rozprawy doktorskiej, dysertacji doktorskiej - nie doktoranckiej! Doktoranckie, to mogą być studia.
nuadell pisze:pozostał mi wówczas tydzień do obrony, a moja praca dalej nie została sprawdzona przez profesora.
Tydzień przed obroną "sprawdzanie" pracy przez promotora jest całkowicie zbędne. Wystarczy, że recenzenci ją przeczytali i napisali dwie recenzje. Pozytywne, gdyż inaczej obrony by nie było ;D
nuadell pisze:Wszystko działo się pół roku temu... Albo rok? Czas leci tak nieubłaganie, że nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy tamte wydarzenia miały miejsce.
nuadell pisze:Wiem! To musiało być rok temu, bo pół roku temu odrestaurowali budynek. Nieważne.
Wiedział, że pozostał mu tydzień do obrony doktoratu, ale nie pamięta, czy miał się bronić rok, czy pół roku temu? Cierpi na jakąś wybiórczą amnezję, skoro równocześnie potrafi zapamiętać, kiedy odrestaurowano jakąś kamienicę?

Teraz parę kwestii bardziej subiektywnych.
nuadell pisze:Płynące powoli żaglówki burzą jednolitą toń, a jasne płótna odcinają się na płomienistej wodzie niczym białe łabędzie sunące pośród lawy, będące jednocześnie odporne na zabójcze piękno.
Łabędzie są odporne na zabójcze piękno? Czyli: brak im zmysłu estetycznego?
Dla mnie te żaglówki niczym łabędzie to też kicz, niestety.
nuadell pisze:Słońce, które zdążyło skryć się za linią horyzontu, pozostawiło po sobie ciężkie chmury na drugiej stronie brzegu akwenu.
A nie wystarczyłby drugi brzeg akwenu? Abo druga strona? No i słońce nie pozostawia po sobie chmur. Może pozostawić blask, poświatę, zorzę, lecz chmury są od niego całkowicie niezależne.
nuadell pisze: zobaczyłem ją. No, przynajmniej jej nogi. Siedziała tak, jak ja siedzę teraz i machała nimi, uderzając o tynk jak niesforne dziecko. Przeraziłem się. Pamiętam ten strach, gdy ją zobaczyłem, bo wiedziałem, po prostu wiedziałem, że chce skoczyć. Nie wiem skąd, ale tak było.
Trochę na siłę wmawiasz czytelnikowi, że to potencjalna samobójczyni. Owszem, sytuacja jest niebezpieczna i nic dziwnego, że obserwator się przeraził. Ale machanie nogami, nawet jeśli siedzi się na krawędzi dachu, niezbyt się kojarzy z chęcią skoku. Może dziewczyna nie jest trzeźwa i nie bardzo wie, co robi? A może nie jest tam sama i założyła się z kimś, że tak właśnie usiądzie? No i w związku z tym: czy Twój bohater biegnie ratować samobójczynię, czy po prostu dziewczynę (kobietę), która znalazła się w niebezpieczeństwie?
nuadell pisze:Powinienem skoczyć zamiast niej, bo w tamtej chwili nie był ze mnie dobry ratownik-psycholog.
Ech, żeby każdy tak robił, świadom swych niekompetencji zawodowych...

Niestety, cały dramatyzm sytuacji rozmywa się w nadmiarze słów, detali, zbędnych refleksji. Czas narracji nie jest tożsamy z czasem akcji, więc narrator ma prawo umieszczać w swej opowieści rozmaite drobiazgowe analizy wyglądu, głosu, gestów dziewczyny, zastanawiać się nad własnymi motywacjami, przywoływać wspomnienia ze studiów. To wszystko ma jednak swoją cenę, a jest nią brak napięcia. Nie budują go również dialogi, gładkie, monotonne, nie zróżnicowane - oboje mówią z jednakowym brakiem zaangażowania, jak na nudnawym seminarium magisterskim, gdzie wszystko rozgrywa się "na niby". Pomimo bezustannych zapewnień Twojego bohatera, sytuacja nie kojarzy mi się z balansowaniem na gzymsie wysokiej kamienicy. Tak mogłaby brzmieć - po zmianie niektórych detali - rozmowa początkującego psychologa z niedoszłą/odratowaną samobójczynią gdzieś na sali szpitalnej. Przy czym psycholog jest bardziej skupiony na sobie, niż na pacjentce.
Trochę denerwujący typ.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

7
Nie powiem nic mądrego, ale chetnie podzielę się odczuciami:
Bardzo zainteresował mnie temat i wstęp, ale cały czas miałam wrażenie, że na coś czekam i kończąc tekst wcale się nie doczekałam.
Możliwe, że to kwestia mojego nienasycenia względem bohaterów- wcale nie zdążyłam ich poznać.
I bardzo denerwowały mnie wstawki o naturze i słońcu, jakby tylko to zaprzątało jego myśli...
Z drugiej strony, temat bardzo trudny i wiadomo jak ciężko wyrazić słowami taką sytuację :)
Respect.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”