Egzowodnik
Egzowodnik znał co najmniej czterech z tańczących starców. Nie pamiętał ich imion, ale znał ich płyty nagrobkowe niemal jak własną kieszeń. Pamiętał anioły zwieszone nad tymi płytami, ich ciężkie, kamienne skrzydła prawie tak wielkie jak całe niebo. I pamiętał wyrastające z grobów kwiaty o mięsistych płatkach.
- A jednak wstaliście.
Gramolili się z dołów, przekazując sobie komody, rzeźbione krzesła, obrazy oprawione w złote ramy, zwierciadła, fortepiany, monumentalne zegary, porcelanowe zastawy. I inny dobytek.
- Jest czas, by leżeć i jest czas, by tańczyć. Teraz jest czas, by tańczyć – powiedział jeden z nich, wypychając na górę hebanowy regał.
Więc tańczyli. Egzowodnik przyglądał im się, skubiąc z zamyśleniem siwą brodę.
- Ale z was frajerzy.
- No cóż... Po prostu czujemy bluesa – odparł inny, któremu duży srebrny świecznik zwisał smętnie z ramion.
Egzowodnik nic nie mógł na to poradzić. Przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu i opuścił cmentarz.
*
Późnym wieczorem ustawił swoją wannę przy bramie cmentarnej.
Była to stara, szlachetna wanna w kształcie muszli, oparta na czterech złotych nóżkach, a u góry pienista jak wścieklizna.
Egzowodnik wszedł do niej w samym szaliku oraz wysokim cylindrze i zapalił fajkę.
Starcy po drugiej stronie ogrodzenia nadal się zbierali. Pomagali sobie w wyciąganiu większych przedmiotów, przekomarzali się zawzięcie, tańczyli. Egzowodnik słyszał urywki ich wzburzonych rozmów.
- To moje! Oddaj!
- Zamknij się, twoje jest na dole, to moje!
- Sam jesteś na dole, zostaw mój świecznik, idioto!
Nadeszła Odeta. Egzowodnik usłyszał jej kroki na żwirowej alei.
- Cześć.
Miała mokre włosy i lśniącą od wody skórę. Jej niebieska sukienka kleiła się do ciała.
- Zamęty w wodzie wzniecają zamęty ziemi – mruknął Egzowodnik. Wskazał na starców oblepioną pianą ręką. - Patrz.
- Patrzę już od dawna – powiedziała Odeta. Kucnęła przy wannie, opierając splecione dłonie o jej gładki brzeg.
- Ziemia pozbywa się zbędnych ciężarów.
Szumy – oto, co go niepokoiło. Szumy w snach i szumy w omamach. Szumy w muszlach.
- To szumi Pogromca Bursztynów – szepnęła Odeta. Egzowodnik zauważył jej miękką, ciepłą chmurkę jej oddechu, wypływającą zza jego ucha. Jest zimno – pomyślał. - Teraz będzie szumiał coraz bardziej.
Zgodny okrzyk chyba wszystkich starców wyrwał ich z zamyślenia. Tańczący seniorzy zatrzymali się, w osłupieniu patrząc na jednego z kolegów.
- To już trzeba mieć naprawdę kaszę z brukwią we łbie – powiedział ktoś w końcu donośnie – żeby kazać się pochować z organami.
2
Niezłe. Przeczytałem z przyjemnością. Szkoda, że nie ma odpowiedniej puenty, ale skoro to jest fragment większej całości, to zarzut pewnie nie ma racji bytu. Tylko te nieszczęsne zaimki...
I to "własną kieszeń" zmieniłbym na coś bardziej "dostojnego" i dopasowanego /może być przekornie lub humorystycznie/ do nastroju. Ta kieszeń jest taka pospolita. A całość tekstu - nie.
Chętnie poczytałbym jeszcze.
Powtórzone „ich”. Trzeba przeredagować.Nie pamiętał ich imion, ale znał ich płyty nagrobkowe niemal jak własną kieszeń.
I to "własną kieszeń" zmieniłbym na coś bardziej "dostojnego" i dopasowanego /może być przekornie lub humorystycznie/ do nastroju. Ta kieszeń jest taka pospolita. A całość tekstu - nie.
Bardzo piękne zdanie, tylko – rzecz jasna - „ich” do usunięcia.Pamiętał anioły zwieszone nad tymi płytami, ich ciężkie, kamienne skrzydła prawie tak wielkie jak całe niebo.
„im” niepotrzebne.Egzowodnik przyglądał im się, skubiąc z zamyśleniem siwą brodę.
Te rozmowy mogły by być bardziej wzburzone, bardziej wyraziste.Egzowodnik słyszał urywki ich wzburzonych rozmów.
- To moje! Oddaj!
- Zamknij się, twoje jest na dole, to moje!
- Sam jesteś na dole, zostaw mój świecznik, idioto!
„jej” – no wiadomo. Chociaż tutaj tak bardzo nie razi, ale też niczego nie wnosi.Egzowodnik usłyszał jej kroki na żwirowej alei.
Z któregoś „jej” trzeba zrezygnować.Egzowodnik zauważył jej miękką, ciepłą chmurkę jej oddechu,
„kasza z bukwią” jakoś mi nie odpowiada, nieprzekonująca taka.- To już trzeba mieć naprawdę kaszę z brukwią we łbie –
To odnosi się konkretnie do tańczących seniorów. Zamiast „ktoś” byłoby lepiej „któryś”.powiedział ktoś w końcu donośnie
Chętnie poczytałbym jeszcze.
5
Rozczarowałam się. Bo słówko "egzowodnik" to jest petarda. Rakieta, bomba, geniusz wcielony. I jeszcze wyciągnięte (bardzo słusznie) do tytułu! Nie da się przejść obojętnie. Ale sam tekst (mam nadzieję, że wyłącznie dlatego, że to krótki fragment) w ogóle nie rozwija potencjału, który tkwi w tym słowie. Może się rozczarowałam dlatego, że uwiodło mnie skojarzenie z opozycją egzo/endo? Woda zewnętrzna kontra woda wewnętrzna? A tu może o zwyczajne egzorcyzmy chodzi? Tak czy inaczej - tytuł wybitny, treść fragmentu nie dorasta mu do pięt.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
6
Językowo przede wszystkim musisz zapanować nad zaimkami. Nie będę ich tutaj wyłapywała, bo zrobił to świetnie Gorgiasz, więc nie ma co powtarzać. Ale zwróć na to uwagę.
A tu taki jeszcze drobiazg:
A teraz do spraw ważniejszych.
Bardzo ciekawe jako "obrazek", intrygująca, dziwaczna scena.
Przyjemne i barwne językowo.
Brakuje mi jeszcze w tym opowieści i więcej charakterów. Pewnie to wina tego, ze mamy do czynienia z fragmentem, ale po prostu brakowało mi jakiejś ciągłości, wyjaśnienia chociaż trochę, o co chodzi... No i trochę więcej miejsca dla, niewątpliwie intrygujących, postaci.
Na pewno tym fragmentem mnie zaciekawiłaś i jeśli wrzucisz jakieś dalsze kawałki, to z chęcią przeczytam.
Cóż jeszcze powinnam powiedzieć...? A! Że uwiódł mnie ten tekst:
Pozdrawiam,
Ada
A tu taki jeszcze drobiazg:
Lekko mi zgrzyta - zmieniłabym na płyty nagrobne albo po prostu nagrobki.Gandalf pisze: ale znał ich płyty nagrobkowe
A teraz do spraw ważniejszych.
Bardzo ciekawe jako "obrazek", intrygująca, dziwaczna scena.
Przyjemne i barwne językowo.
Brakuje mi jeszcze w tym opowieści i więcej charakterów. Pewnie to wina tego, ze mamy do czynienia z fragmentem, ale po prostu brakowało mi jakiejś ciągłości, wyjaśnienia chociaż trochę, o co chodzi... No i trochę więcej miejsca dla, niewątpliwie intrygujących, postaci.
Na pewno tym fragmentem mnie zaciekawiłaś i jeśli wrzucisz jakieś dalsze kawałki, to z chęcią przeczytam.
Cóż jeszcze powinnam powiedzieć...? A! Że uwiódł mnie ten tekst:
I duet Egzowodnik-Odeta. Jest w nich klimat.Gandalf pisze:- To już trzeba mieć naprawdę kaszę z brukwią we łbie
Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"