
___________
WWWSłowa, które dopiero co padły, wywróciły świat Delwyna do góry nogami. Siedział rozbity w zmiętej pościeli i bezskutecznie starał się nadać sens temu, co właśnie usłyszał, a co zdawało się przeczyć zdrowemu rozsądkowi. Rozglądał się dookoła szukając jakiejś wskazówki, pomocy w rozwiązaniu niezwykłego problemu. Niestety to tylko pogarszało sprawę. Zasunięte, jak nigdy o tej porze, zasłony praktycznie nie przepuszczały światła, sprawiając, że w pokoju panował półmrok. Na podłodze leżały rozrzucone w bezładzie elementy garderoby, nieposprzątane. Nawet stolik nocny, na którym powinna już czekać taca ze śniadaniem, był niepokojąco pusty.
WWWW końcu, z braku innych możliwości, podniósł wzrok na stojącego przed nim starszego mężczyznę, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Sztywna, pełna szacunku postawa, spokojny głos zdawały się być ostoją normalności.
WWW- Anton, chyba cię nie dosłyszałem. Co mówiłeś? - Zapytał kolejny raz, licząc na inną niż ostatnio odpowiedź.
WWW- Składam rezygnację. Odchodzę. - Kamerdyner powtórzył ze spokojem swoje niedawne słowa.
WWW- Ale, ale... - zająknął się – podpisywałeś przecież kontrakt na dwadzieścia lat! - Przypomniał sobie nagle i uczepił się tej myśli rozpaczliwie.
WWWSłużący zmierzył go wzrokiem od stóp po czubek głowy, zanim zdecydował się odezwać.
WWW- Panicz nie jest już tak młody, jak dawniej. - Wyjaśnił z prostotą. - Wypowiedzenie złożyłem już miesiąc temu, na piśmie – mówiąc to wskazał na zawalone papierami biurko – ale przypuszczam, że mogło zostać przeoczone.
WWWObaj zwrócili oczy w stronę ustawionego przy oknie mebla. Olbrzymie rozmiary blatu, na którym, ułożone w nieregularne stosy, zalegały kilogramy papierzysk przykrytych grubą warstwą kurzu, jasno oznajmiały, że znalezienie tam konkretnego dokumentu może zająć godziny, albo i całe dnie.
WWW- Obawiam się, że na mnie już czas, oficjalnie służbę skończyłem o północy. Gościa zaprowadziłem do pokoi. Mam nadzieję, że panicz się tym zajmie. - lokaj rzucił przez ramię wychodząc.
WWW- Jakiego gościa?! - Wyrwało się Delwynowi, ale mówił już do zamkniętych drzwi.
WWWTych samych drzwi, za którymi Anton przystanął i uśmiechnął się przelotnie, zanim ruszył pewnym krokiem w stronę schodów, a stamtąd do holu. Gdy już był na dole, ostatni raz rzucił okiem na miejsce, które było jego domeną przez ostatnie lata, po czym wziął przygotowany wcześniej tobołek i opuścił rezydencję cicho pogwizdując.
***
WWWWłaściciel posiadłości przemykał się korytarzami niby cień, niezauważony przez nikogo. Kapcie miękko opadały na deski podłogi, a szelest jedwabnego szlafroka nie niósł się dalej niż na parę kroków.
WWWOmal nie kichnął, gdy poczuł zimny powiew na łydkach. Oby udało się trafić do garderoby, zanim złapie go przeziębienie. Co ten Anton sobie myślał, rezygnując? Czyż nie traktowano go tu dobrze? Czy nie zdawał sobie sprawy, że jego obowiązkiem jest stać wiernie za swoim panem, pilnować wyposażenia podczas wypraw, we właściwym momencie służyć pomocą, nadzorować służbę w domu, czy co tam jeszcze robił. Słowem, zajmować się wszystkimi tymi błahymi sprawami, które nie powinny zaprzątać uwagi ludzi, którzy byli przeznaczeni do wyższych celów. Tak, poranne zachowanie osobistego lokaja było niezrozumiałe, ale nie czas się tym teraz martwić. Z taką niewdzięcznością nic się nie zrobi. Trzeba poradzić sobie samemu, to w końcu nie może być nic trudnego.
WWWDelwyn wiedział, że nie ma czasu do stracenia, bo ma do wykonania ważną misję, choć umykały mu szczegóły. Może, gdyby na wczorajszym spotkaniu więcej uwagi poświęcił tematowi narady, a mniej kobietom i winu, to pamiętałby więcej? Nikt jednak nie może go potępiać za brak cierpliwości – wszystkie te zadania były do siebie bliźniaczo podobne. Uratować czyjegoś syna, przemycić tajną przesyłkę, usunąć niewygodnego przeciwnika, czy jego ulubione: odzyskać ukradziony artefakt, zazwyczaj z dobrze zaopatrzonego skarbca. Ale za nic nie mógł sobie przypomnieć, o które z tych chodziło tym razem. Mag na pewno wspominał coś o tym, że drużyna będzie potrzebować jego umiejętności, a to oznacza, że musi się solidnie przygotować. W koszuli nocnej ciężko będzie wspinać się niepostrzeżenie na mury, obezwładniać strażników, czy uciekać z łupami.
WWWDopiero po trzeciej próbie trafił na drzwi prowadzące do garderoby. Nie zaglądał tu już od jakiegoś czasu, więc miał prawo pobłądzić. W pomieszczeniu panował zaskakujący porządek, którego nigdy tu nie widział, gdy jeszcze sam wybierał stroje na dany dzień. Wszystkie ubrania były wyczyszczone, powieszone w szafach, ułożone w kufrach i posegregowane rodzajami. W powietrzu unosiła się nawet, ledwo wyczuwalna, woń pasty do butów. Delwyn przymknął okiennice, bo dzisiejszego ranka promienie słońca boleśnie kłuły jego oczy, po czym zabrał się ochoczo do kompletowania potrzebnego ekwipunku. Zwracając uwagę, by zacząć od ciepłej bielizny.
WWWPo kwadransie, gdy rozłożył na krzesłach i dywanie przynajmniej połowę zawartości garderoby, jego entuzjazm przygasł. Znalezienie odpowiedniej pary spodni, czy pasujących do siebie elementów pancerza, spośród wielu podobnych, wymagało o wiele więcej wysiłku, niż dało się na początku przewidzieć. Dodatkowo, w trakcie przekładania kolejnych przedmiotów, nie mógł się jednak pozbyć pewnej natrętnej myśli, niejasnego przeczucia, że umknęło mu coś ważnego. Nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło, nim w końcu udało mu się uzbierać wszystko to, czego szukał. Całą resztę niepotrzebnych klamotów odłożył na malowniczy stos w kącie pokoju.
WWWDelwyn przyjrzał się z zadowoleniem leżącej przed nim skórzanej zbroi. Przemyślnej konstrukcji, wykonanej przez gildyjnego mistrza, według specjalnego projektu. Odpowiednio ułożone płaty miękkiej i twardej skóry, połączone skomplikowanym systemem rzemieni i sprzączek, idealnie chroniły wszystkie odsłonięte na ciosy miejsca, zapewniając przy tym pełną swobodę ruchu. Natłuszczona, pokryta czernidłem, cieszyła oko bardziej niż błysk wypolerowanych, złotych monet. Prawdziwa duma każdego włamywacza, który musi się liczyć z niespodziewanymi problemami podczas nocnych eskapad.
WWWJuż otworzył usta, by coś powiedzieć, obrócił się, ale się tylko po to by spojrzeć na puste miejsce za swoimi plecami. Zatrzymał się wpół ruchu. Zamknął usta i rzucił o ścianę trzymanym w ręku naramiennikiem.
WWWPrzemierzył niewielki pokój z jednego końca na drugi, i tak kilka razy. I cóż z tego, że i tak mógł zabrać ten szmelc na wyprawę, skoro prędzej by skonał, niż poprosił któregokolwiek z towarzyszy o pomoc w ubraniu się?! Odłożył więc pancerz na bok i jeszcze raz przejrzał stos odrzuconych rzeczy, w poszukiwaniu czegoś, co mogło mu się teraz przydać. Spodnie, koszulę i tunikę wybrał już wcześniej, podobnie wygodne buty. Teraz skupił się na różnych, przydatnych dodatkach.
WWWPo paru dłuższych chwilach pakował już zdobycze do sakwy, może wkładając w to trochę więcej siły, niż trzeba było. Karwasze, pas, dwie pary rękawiczek, peleryna i jeszcze parę potrzebnych w jego pracy drobiazgów. Przy każdym przedmiocie wahał się odrobinę dłużej niż należało, ale po raz pierwszy w życiu musiał rozważyć ciężar zabieranego ekwipunku. Wrażenie, które wcześniej nie dawało mu spokoju, zmieniło się w pewność: nikt nie będzie nosił za nim niezbędnego podczas wyprawy sprzętu. Z pozostałych tutaj służących nie byłoby żadnego pożytku poza murami domu, a jeśli chodziło o Antona... to był już zamknięty rozdział.
WWWNiewesołe rozmyślania przerwał Delwynowi dziwny hałas, wytłumiony przez grube ściany, ale jednak słyszalny w ciszy poranka. Zaczął się nietypowo, od odgłosu trzeszczących desek, który przywodził na myśl przetaczanie beczki, te jednak powinny znajdować się w piwnicy, a nie na piętrze. Rumor na zmianę wzmagał się i opadał, po chwili jednak urwał się nagle, utonął w głuchym uderzeniu, od którego posypał się pył z sufitu. Bohater spojrzał z niepokojem w górę, gdzie znajdowały się pokoje gościnne. Powinien w zasadzie pójść tam, i sprawdzić co takiego się wydarzyło, ale czuł nieprzyjemne mrowienie na samą myśl o zbadaniu tego samemu. Co prawda już nieraz stawiał czoła niebezpieczeństwu, penetrował wypełnione nieumarłymi lochy, przekradał się przez cudze posiadłości, unikając, lub unieszkodliwiając strażników, ale tym razem...
WWWTym razem się śpieszył! Nie miał czasu do stracenia na głupstwa, gdy musiał przygotować się do wyprawy, zanim jego towarzysze do reszty stracą cierpliwość. Byli umówieni przed południem, a jeszcze nigdy nie czekali na niego dłużej niż, powiedzmy, dwa dni. A to i tak tylko wtedy, gdy mieli duży zapas piwa pod bokiem i koniecznie potrzebowali pewnych unikalnych umiejętności, którymi sami nie dysponowali. Czy tak było też w tym przypadku? Nie pamiętał.
WWWPośpiesznie, trochę niedbale, spakował wszystkie pozostałe przedmioty i wyszedł z pomieszczenia. Zamknął drzwi najciszej jak umiał, po czym ruszył w stronę schodów, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. I wtedy właśnie stało się coś niespodziewanego. Gdy szedł przy balustradzie, koło twarzy przemknęła mu spadająca plama różu. Dziwna, bezkształtna bryła przekoziołkowała, odbiła się od paru stopni i znieruchomiała dopiero na samym dole, w holu, poza zasięgiem wzroku.
WWWDelwyn już miał zawołać służbę i zejść na dół, ale zamiast tego, tknięty dziwnym impulsem, cofnął się o parę kroków od barierki. Nie zauważył, że zrobił to tuż przed tym, jak na miejsce gdzie stał padł cień, rzucany przez coś, co stało na szczycie schodów. Złodziej nieświadomy zagrożenia podszedł w stronę innego, pobliskiego przejścia, ukrytego za niemal niewidocznymi drzwiami, wciśniętymi między gobelin a wysoki wazon. I właśnie to go uratowało.
***
WWWSpodziewał się skrzypiących zawiasów, a dalej mroku, kurzu i pajęczyn. Zamiast tego trafił na dobrze utrzymany, choć wąski, korytarz. Z umieszczonych wysoko, niewielkich otworów docierała akurat wystarczająca ilość światła, by wyraźnie widzieć. Jednak oglądanie gołych ścian nie było szczególnie interesujące, więc Delwyn ruszył przed siebie, mając nadzieję, na szybkie dotarcie do piwnic. Czuł pewną ekscytację na samą myśl o zejściu tam. Ostatnio stanowczo zbyt często korzystał z pomocy swojego lokaja. Za to teraz z przyjemnością sam zajrzy do skrzyń i kufrów, by znów obejrzeć dawno zdobyte bogactwa, teraz bezpiecznie ukryte przed innymi złodziejami. No i potrzebował stamtąd paru przydatnych zabawek...
WWWDotarcie do skarbca było jednak trudniejsze, niż przypuszczał. Już parę razy otwierał mijane drzwi, albo schodził na dół starymi, drewnianymi schodkami, tylko po to by zaraz wrócić skąd przyszedł i szukać dalej. Zawsze natykał się na ślepy zaułek: zbiorniki z gorącą wodą, dojścia do tyłów pieców, czy też schowki wypełnione przedmiotami niewiadomego przeznaczenia. Słowem wszystko to, czego jego ojciec i dziadek nigdy nie chcieli widzieć na oczy. Delwyn, po obejrzeniu jak wyglądają kulisy prowadzenia domu, musiał przyznać, że mieli całkowitą rację. W tym momencie jednak stanowiło to pewien problem. Mimo, iż był panem domu, okazało się, że wcale nie ma o nim takiej wiedzy, jakby chciał. Stawało się to tym bardziej frustrujące, że ciągle trafiał w jakieś niewłaściwe miejsca, gdy starał się dotrzeć tym skrótem na dół. Oczywiście nigdy wcześniej go nie używał, ale niby dlaczego miałoby to być problemem?
WWWW swoich poszukiwaniach dotarł nawet, od strony zaplecza, do czytelni, co dało mu pewne pojęcie, w której części domu aktualnie się znajduje. Mógłby po prostu wyjść drzwiami, ale to znaczyłoby, że się poddał i nie jest w stanie poradzić sobie z labiryntem, który każdy z jego służących pokonywał codziennie. Zamiast tego zawrócił więc i podjął znów wędrówkę. Rzucił tylko okiem przez ramię, niepewny, czy rzeczywiście usłyszał, dobiegające z korytarza, ciężkie kroki, po czym pośpiesznie zamknął za sobą, schowane za parawanem, wejście.
WWWNie szedł długo, gdy zauważył w ścianie, na wysokości pasa, dziwną konstrukcję: coś jak niewielkie drzwiczki, albo dwuskrzydłową okiennicę. Zaintrygowany zatrzymał się przy tym i otworzył. Na początku nie mógł zrozumieć, co widzi: pusty szyb, biegnący pewnie przez całą wysokość domu, a pośrodku gruba, napięta lina. Dopiero unoszący się stamtąd zapach, od którego poczuł skręcanie w żołądku, uświadomił mu boleśnie dwie rzeczy. Po pierwsze, na pewno nie jadł śniadania i nie był nawet pewny co do kolacji. Drugie spostrzeżenie było o wiele bardziej przydatne: znajdował się dokładnie nad kuchnią, a tą windą najpewniej było dostarczane jedzenie do całego domu.
WWWW uśpionym korytarzu usłyszał wyraźnie własne burczenie w brzuchu i podjął decyzję o modyfikacji celu wędrówki. Tym razem za przewodnika służyły mu nie mgliste wrażenia, ale nos, który gdy raz trafił na trop, wyczuwał smakowity zapach w każdym delikatnym powiewie. Powietrze, które wcześniej zdawało się nieruchome, teraz służyło jako mapa, pozwalająca omijać zdradliwe odnogi i prowadziło jak po sznurku do źródła przyciągającej woni. Delwyna gnał instynkt tak potężny, że po fakcie nie był sobie w stanie przypomnieć pokonanej drogi inaczej, niż w kategoriach pogoni za ulotnym marzeniem o świeżych, jeszcze ciepłych bułeczkach, mięsach z rożna i rozpływających się, leżakowanych serach.
WWWW końcu stanął przed wejściem do kuchni, dokładnie za plecami mając okutą furtę, prowadzącą najpewniej na podwórze. Pewnym ruchem położył dłoń na klamce, ale niemal w tym samym momencie tego pożałował. Dotknął czegoś tłustego, śliskiego i lepkiego. Podniósł palce do światła i zobaczył, że były teraz pokryte jakąś dziwną, burą, śmierdzącą mazią. Odruchowo wytarł rękę w spodnie, ale nie tylko nie zdołał się całkiem wyczyścić, ale jeszcze rozprowadził to „coś” po sporej części nogawki. Próbując zignorować nieprzyjemne uczucie obejrzał dokładnie pułapkę.
WWWDrzwi różniły się o tych zazwyczaj spotykanych, bo nie miały żadnego zamka, ani nawet normalnej, ruchomej klamki. Brak blokady i zawiasy zginające się w obie strony, pozwalały otworzyć przejście po prostu je popychając. Wygodne dla kogoś, kto miałby obie ręce zajęte, na przykład przy przenoszeniu worka ziemniaków. Nieznany żartowniś wysmarował mosiężny uchwyt jakimś świństwem, mając nadzieję, że trafi na osobę, która nie miała o tym pojęcia i sprawi jej psikusa. Delwyn tłumaczył sobie, że nie jest przecież typem człowieka, który by rozpamiętywał niezamierzone urazy i szukał okazji, by się odegrać, ale nie wychodziło mu to przekonująco.
Zraniona duma nie dawała o sobie zapomnieć i przeszkadzała bardziej, niż smar na spodniach.
WWWPo bezproblemowym, tym razem, otwarciu drzwi, poczuł się jakby trafił do innego świata. Odgłosy kontrastowały ze spokojem reszty domu i odbijały się boleśnie we wnętrzu czaszki. Trzask płomieni, bulgot zupy w garnkach i równomierny stukot noża, uderzającego o dębową deskę do krojenia zlewały się w jeden hałas. Unoszące się pod niskim sufitem para i dym skutecznie ograniczały widoczność, która i bez tego nie była zbyt dobra, z powodu wysokich stert talerzy, zwisających spod sklepienia patelni i leżących na stołach skrzyń. Był świadom kilku postaci, skoncentrowanych, pochylonych nad swoimi zadaniami, łatwych do ominięcia.
WWWRozglądając się po pomieszczeniu, Delwyn poczuł swoim szóstym, złodziejskim zmysłem wypełniającą to miejsce Obecność. Nie spodziewał się doświadczyć czegoś takiego we własnym domu. Zazwyczaj to uczucie kojarzyło mu się z wieżami magów, ruinami miast zaginionych cywilizacji, albo chociażby z leżem smoka. Zwłaszcza ta ostatnia myśl nie chciała opuścić jego głowy. Przypomniał sobie tamtą jaskinię. To, jak się przekradał, czując na skórze palące, pilnujące spojrzenia nieistniejących oczu. Poszukiwania tego jedynego klejnotu, który dla odpowiedniej osoby był cenniejszy, niż leżące tam wszędzie kosztowności. I późniejszą, paniczną ucieczkę, gdy okazało się, że wodzące za nim, gadzie źrenice, były jak najbardziej rzeczywiste... Na samo wspomnienie mimowolnie zadrżał, więc cicho przymknął drzwi i ruszył przed siebie najostrożniej jak tylko umiał, wypatrując łupu.
WWWPochylając się nisko, przeszedł niewzruszony obok desek, na których leżała umyta, gotowa do posiekania kapusta i oskrobana marchew. Ominął olbrzymi gar, znad którego unosiła się apetyczna woń bulionu, i ruszył na drugą stronę pomieszczenia, w kierunku rozgrzanych pieców. To właśnie stamtąd dochodził zapach, który przyciągnął go aż tutaj. Leżały na tacach, ułożone w równe rzędy, kuszące połyskującą, chrupiącą skórką i mięsnym nadzieniem. Paszteciki. Gdy był tuż przy nich, sięgnął po pierwszego z brzegu, przełykając ślinę.
WWWTowarzyszący mu od progu kuchni, odgłos siekania, zdawał się nadawać całej kuchni rytm, niczym bęben wioślarzom na galerze. Zbyt późno zdał sobie sprawę, że umilkł już dobrą chwilę temu. Delwyn drgnął, niepewny, i dzięki tej chwili wahania ocalił swoje palce, bo właśnie wtedy w blat, tuż przed kuszącymi wypiekami, wbił się olbrzymi tasak, który wszedł w drewno na szerokość kciuka.
WWWWłamywacz odskoczył, potykając się o leżącą na podłodze szmatę, niemal opierając się o dyszące żarem piece. Zlękniony spojrzał, na zbliżającą się sylwetkę, w poplamionym, spranym fartuchu, blokującą jedyne przejście. Już chciał się rzucić do ucieczki górą, po palnikach, roztrącając talerze, gdy w miejscu osadził go pełen zdziwienia okrzyk.
WWW- Panicz już dawno nie zaglądał do kuchni! - Huknął tubalny głos. - A my tu tacy nieprzygotowani. Usiądzie sobie, opowie co słychać. Bardzo, bardzo dawno temu nie zaglądał.
WWWDelwyn otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale nie mógł znaleźć słów. Tymczasem kucharz zamknął jego przedramię w żelaznym uchwycie, niemal jakby rzeczywiście przyłapał jakiegoś urwisa na kradzieży, po czym zaprowadził go do stojącego opodal krzesła, przetarł je ścierką i posadził na nim gościa. Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy, po czym włamywacz odzyskał głos.
WWW- Guadalupe! - Przypomniał sobie imię z czasów, gdy jako szkrab myszkował po całym domu.
WWWPrzyjrzał się mu uważniej... A może jej? Gdy widzieli się ostatnio, dla Delwyna płeć dorosłych nie miała większego znaczenia. Za to teraz odruchowo starał się dopasować znaną dawniej osobę, do swojego obecnego obrazu świata. I nie potrafił. Ciężko było wyczytać cokolwiek z pooranej zmarszczkami, ogorzałej twarzy i głęboko osadzonych oczu. Niska, krępa postura wskazywała na kogoś, kto długie lata spędził na pracy fizycznej, zatrudniony jeszcze przez dziadka, założyciela rodu. A zwracanie uwagi na takie szczegóły, jak lekki wąs i rysujące się nad wydatnym brzuchem piersi, nic nie ułatwiało.
WWW- Guadalupe, - powtórzył, chyba tylko po to, by przerwać milczenie – potrzebuję prowiantu na kilka dni.
WWWGdy skończył mówić, od razu zdał sobie sprawę, że była to szczera prawda. Sprowadziło go tutaj słuchanie własnego żołądka, ale zdobycie jedzenia na wyprawę to kolejna rzecz, którą należało się samemu zająć. Z głodu i dla podkreślenia swoich słów sięgnął po pasztecik, o którym niemal na chwilę zapomniał. Niemal. Zaraz jednak ogarnął go szok, ból i niedowierzanie, gdy na jego wyciągniętą dłoń spadło ciężkie pacnięcie.
WWW- Umyje najpierw ręce przed jedzeniem – głos Guadalupe był cichy, ale nieznoszący sprzeciwu.
WWWDelwyn, skarcony podszedł do zlewu i wziął kawałek szarego mydła. Szorując dłonie nie był pewien, czy robi bardziej z obowiązku, by pozbyć się brudu, a może by sprawdzić, czy po tym ciosie wszystkie kości są dalej na swoim miejscu?
WWW- Wybiera się w drogę? Zaraz coś przygotujemy. - Kucharz rozejrzał się po swojej domenie, tworząc w myślach plan działania. W międzyczasie zgarnął na talerz parę pajd chleba, kawał pieczystego, smalec i odwrócił się w stronę pana domu, który wtedy pochylał się nad tacą z mięsnymi smakołykami. - Nie, nie, nie! Te są odliczone na bankiet!
WWW- Ale ja, właśnie... - głos, niedawno odzyskany, znów go zawiódł.
WWWDelwyn skurczył się zrezygnowany i przyciągnął do piersi bolącą dalej rękę. Mógł tylko sobie wyobrazić, jaką żałosną musiał mieć wtedy minę, ponieważ niemal widział jak w głowie szefa kuchni rozgrywa się nierówna walka. W końcu opiekuńcza część jego natury wzięła górę nad przywiązaniem do zasad.
WWW- Weźmie jeden. Ale nie więcej. - Guadalupe spojrzał na przyglądające się im, zaciekawione twarze i wrażenie łagodności od razu się ulotniło. - Nie patrzy się tak, tylko gna do roboty! Kurczaki się same nie oskubią! Gotuje wodę i bierze wiadro! - Wskazał na kolejnego. - Ty! Pobiegnie do piwnicy, przyniesie ser, pęto suszonej kiełbasy i konfiturę.
WWWDelwyn, nie czekając na zmianę decyzji, zabrał się za pałaszowanie upatrzonego pasztecika, podczas gdy wokół niego zapanowało wielkie poruszenie. Kuchciki pobiegli do nowych zadań, a Guadalupe wydawał kolejne polecenia. W końcu sam wyrwał wbity w deskę tasak, sprawdził ostrość kciukiem i z niezadowoloną miną sięgnął po kawałek gładkiego kamienia. Przejechał kilka razy osełką po ostrzu, z dźwiękiem, od którego bolały zęby, po czym zabrał się za porcjowanie różnych mięs, z których każde było zaraz osobno pakowane.
WWWW krótkim czasie wszystkie zapasy zostały zebrane, złożone na jeden, większy stos, który pomocnicy kuchenni zaczęli przepakowywać do przyniesionego właśnie worka, nie zapominając o dodaniu podróżnego garnka, trójnogu i patelni. Całość umieścili w środku uprzęży ze skórzanych pasów, połączonej z usztywnieniem, by wygodnie nosiło się na plecach.
WWW- No, już gotowe – powiedział Guadalupe - weźmie to co zawsze i będzie na siebie uważał?
WWW- Tak, proszę pa... - zająknął się – poproszę jeszcze paprykę. By coś przegryźć w drodze - dokończył niezdarnie. - Wrócę niedługo. Dziękuję.
WWWBruzdy na twarzy starego kucharza, a może kucharki, ułożyły się w coś na kształt uśmiechu. Delwyn z trudem i pomocą dwóch kuchcików założył plecak i aż stęknął pod jego ciężarem. Dorzucenie do środka dwóch dorodnych papryk niby wiele nie zmieniło, ale na pewno nie pomogło. Miał wielkie szczęście, że zejście do piwnic znajdowało się tuż obok kuchni. Czym prędzej ruszył w jego kierunku.
WWW- Niech pamięta o regularnych posiłkach! I odwiedza częściej! - Dobiegło go jeszcze zza wpółprzymkniętych drzwi.
***
WWWPrzeszedł korytarzem najszybciej jak umiał, to znaczy stosunkowo powoli, stawiając ciężkie kroki, by tylko nie spotkać nikogo z domowników. Na każdy dźwięk, łącznie z metalicznymi brzękami dobiegającymi z plecaka, oglądał się niespokojnie. O przemknięciu się niezauważonym nie mogło być mowy, więc pozostało jedynie liczyć na szczęście, że nie trafi się nikt, kto akurat tą chwilę wybrałby na spacer po parterze lewego skrzydła posiadłości. Otworzył kluczem prowadzące na dół drzwi, zapalił, stojącą na podwyższeniu, latarenkę i przytrzymując się poręczy, zszedł do podziemi.
WWWNa dole, w mroku rozproszonym jedynie przez migotliwy blask świecy, Delwyna ogarnęły wątpliwości. Już na samym początku przejście rozdzielało się na dwie odnogi, a on nie był pewien, którą powinien wybrać. Przed oczami stawały mu obrazy z dzieciństwa, gdy schodził tutaj z dziadkiem, cały czas trzymając go za rękę. Idąc, gdy tamten szedł, a zatrzymując się, gdy kazał. To było dawno temu, zanim sam przejął rodzinne interesy. Potem już rzadko tu przychodził, bo atmosfera zatęchłych korytarzy za bardzo kojarzyła mu się z pracą. Od lat więc, gdy tylko czegoś potrzebował, wysyłał tutaj Antona, a swoje skarby podziwiał w zaciszu gabinetu.
WWWDelwyn zdawał sobie sprawę, że dotarcie do garderoby i kuchni było proste. Pierwszą sam często odwiedzał, a do drugiej zaprowadził go nos. Prawdziwe wyzwanie zaczynało się tutaj i wymagało zupełnie innego podejścia. Gdyby tylko miał pomysł, jakiego. Skręcił w lewo, tylko po to, by zaraz trafić na następne rozgałęzienie. Zostawił plecak na środku korytarza. Nie był pewien, czy zrobił to aby stworzyć jakiś punkt orientacyjny, czy raczej by ulżyć zmęczonym plecom, obolałym od wielu minut dźwigania ciężaru.
WWWNiektóre budynki stały na miejscu dawnych świątyń, zaklętych kręgów, miejsc, w których dawniej odprawiano bluźniercze rytuały. Takich, w których nawet po setkach lat granica pomiędzy jawą a snem, rzeczywistością i ułudą jest bardzo cienka. O wiele łatwiej byłoby to wszystko zrozumieć, gdyby tak samo było w tym przypadku. Niestety, tutaj gmatwanina przejść miała źródło całkowicie naturalne. Delwyn wiedział, że cała rezydencja została wybudowana na zwykłych pastwiskach, gdzie nie pojawiało się nic bardziej mistycznego, niż żujące trawę bydło. Podziemia, najpierw zaprojektowane tak, by mogły pomieścić potrzebne zapasy, potem się rozrosły, wraz z pojawieniem się konieczności zabezpieczenia licznych skarbów, jak i ukrycia przedmiotów, których prawowici właściciele mieli już nigdy nie zobaczyć. Ostatnie przyszło bałaganiarstwo: blokujące przejścia skrzynie, nieuprzątnięte stosiki cegieł, czy mało ważne zamki, do których wszystkie klucze zostały zgubione.
WWWPo przypadkowym minięciu zostawionego wcześniej tobołka Delwyn już zaczął tracić nadzieję, że uda mu się odnaleźć drogę w tym chaosie. Wbrew wszystkiemu spróbował jednak kolejnej odnogi i tam natrafił na dziwną płaskorzeźbę, odcinającą się wyraźnie od murowanego kawałka ściany. Od razu wiedział, że zna ją doskonale, choć nie mógł sobie przypomnieć skąd. Dopiero po chwili skojarzył to miejsce z tym, w którym zatrzymywali się czasem, podczas jego dziecięcych wędrówek, mimo, że nie było to konieczne do ominięcia żadnej zapadni. Grób trubadura. Dziadek recytował wtedy wierszyki stworzone przez tragicznie zmarłego i kazał wnukowi je powtarzać, aż był zadowolony z efektu. Delwyn skupił się na tej myśli i wtedy spłynęło na niego olśnienie. Odpowiedzią, której szukał, były tamte baśnie i piosenki.
WWWBajki, które słyszymy w dzieciństwie, mają za zadanie nauczyć nas, jak postępować w dorosłym życiu, uchronić przed niebezpieczeństwem. Podobnie było i w tym wypadku. Na wpół zapomniane rymy i wyliczanki wracały do Delwyna. W myślach dziękował za niespodziewaną pomoc i tylko trochę było mu szkoda, że dziadek sam nie był poetą. Pewnie wtedy nieszczęsny bard, który dowiedział się za dużo, uniknąłby tragicznej śmierci. Choć z drugiej strony, przez ten krótki czas, dał się poznać jako tak kiepski wierszokleta, że może i mu się należało.
WWWWłamywacz prześledził przebytą dotąd drogę, nucąc piosenki z dzieciństwa. Najpierw byli „Wszyscy Przyjaciele Królika”, zaczynający się od czwórki sympatycznych myszy. Nieparzysta liczba zwierząt kazała skręcać w lewo, a parzysta w prawo. Miał szczęście – wybrał właściwie i wiedział już, którędy powinien teraz pójść. To jednak mogło go przeprowadzić jedynie przez spiżarnię i magazyny. Dalej czekały tereny zabezpieczone pułapkami: lochy i sale do składowania win, a dopiero za nimi to, po co tu przybył.
WWWWyposażony w nowe narzędzie włamywacz ruszył, zdeterminowany, by dotrzeć do celu. Jednak mimo wykorzystania tego sposobu, zablokowane przejścia, kiepskie oświetlenie i niedokończone korytarze, dalej sprawiały mu pewien problem i spowalniały marsz.
WWWPosłuszny wyliczance, mierząc krokami odległość, stukał w ścianę, aż wcisnął głębiej w mur jeden ze sztucznych kamieni. Dawało mu to czas na bezpieczne przejście równy temu, ile się nuci „Przygód Kilka Gryfa Mirka”, czyli wystarczająco dużo. Odchodząc widział jeszcze, jak przycisk powoli wraca na miejsce. Działało to tylko w jedną stronę, więc potem będzie musiał wybrać inną drogę.
WWWNiespodziewanie natrafił na drzwi, do których nie pasował żaden z jego kluczy. Zdziwiło go to, bo znajdował się na odpowiedniej trasie, ale tylko uśmiechnął się mimowolnie na widok przeszkody. Co prawda dzień nie zaczął się tak jak powinien, ale przynajmniej tutaj był w swoim żywiole i nic nie mogło pójść źle. Z przewieszonej przez ramię torby wyjął mały futerał z kilkoma niezbędnymi w jego pracy narzędziami i już po chwili droga stała otworem.
WWWDziałał jak w transie, zapominając o całym świecie, koncentrując się tylko na kształtach, które z mroku wydobywał blask latarenki. Skradał się, nasłuchiwał, wypatrywał pułapek, a gdy podpowiadały mu to dawne rymy, opukiwał ściany w poszukiwaniu ukrytych przejść. Ocknął się dopiero, gdy stanął przed rzeźbionymi, żelaznymi drzwiami, osadzonymi w litej skale. Obejrzał je dokładnie i ucieszył się, że nie będzie musiał ich forsować przy pomocy wytrychów. Zamiast tego wyjął stalowy klucz o skomplikowanym kształcie i przekręcił go bezszelestnie w zamku. Mechanizm był w idealnym stanie, naoliwiony i zadbany.
WWWZnalazł się w podłużnym pomieszczeniu, przedsionku do prawdziwego skarbca. Znajdowały się tu cztery wejścia do krypt, z których każda była wypełniona innymi kosztownościami. Nie miał teraz czasu by zaglądać wszystkich, więc skierował się od razu do tej naprzeciwko, w której przechowywali magiczne przedmioty.
WWWŚciany wyłożone marmurem przyciągały wzrok, ale nie tak bardzo, jak stojące na postumentach szkatułki. Każda w innym kształcie, ozdobione motywami przestawiającymi ptaki, zwierzęta leśne, rośliny, lub przyrodę. Te wyobrażenia przypominały mu kolejne bajki. Takie, które słyszał w dzieciństwie opowiadane szeptem, by nikt inny nie mógł poznać ich sekretów. Żaden ze schowków nie miał normalnego zamka, trzeba było znać odpowiednią historię, ustawić ruchome elementy w odpowiedniej pozycji i kolejności, bo dopiero wtedy można było bezpiecznie dostać się do środka. Delwyn, wyposażony we właściwe, choć niematerialne klucze, zabrał się do pracy.
WWWZdobył już elfie buty, sztylet i zabrał się za puzderko z pierścieniem, jedynym w swoim rodzaju. Był już w połowie łamigłówki, gdy przesuwając miniaturową złotą krowę pod srebrnym księżycem poczuł, że coś mu nie pasuje. Jakieś odległe, na wpół zapomniane wspomnienie starało się za wszelką cenę przebić do świadomości. Zdążył wykonać jeszcze parę ruchów, gdy w końcu zorientował się, że głos, który słyszał w myślach, nie należał tym razem do dziadka, tylko do innego starszego mężczyzny. Takiego, którego również traktował jak członka rodziny, który czytał mu bajki przed zaśnięciem. Tego, który ledwie parę godzin temu pokazał, jak niewiele te wszystkie lata dla niego znaczyły.
WWWDelwyn puścił skrzyneczkę i odskoczył, ale było już za późno, bo wyraźnie poczuł ukłucie. Podniósł do oczu prawą dłoń i gapił się na czubek wskazującego palca. Formująca się tam kropla krwi działała hipnotyzująco i przyciągała wzrok, ale nie bardziej, niż delikatna fioletowa obwódka, która powstała wokół niej. Sądząc po tym, w jakim stanie znajdował się skarbiec, był pewin, że igła jest zaprawiona świeżo przygotowaną toksyną. Jak na zawołanie przez rękę Delwyna przeszyło dziwne mrowienie. To mu w zupełności wystarczyło do podjęcia decyzji. Nie miał zamiaru czekać na więcej.
WWWRzucił się do biegu, mimochodem chowając zebrane już przedmioty, ledwo pamiętając o zamknięciu za sobą drzwi. Oczywiście mieli antidota na każdą z używanych tu trucizn i ta nie była wyjątkiem. Tylko, że nikt przy zdrowych zmysłach nie trzymałby ich tuż obok pułapek. Pędząc przez tunele, zastanawiał się, co go pokusiło, by wszystko chować w pracowni alchemicznej na szczycie wieży, bo dalszego miejsca chyba nie mógł wymyślić.
WWWDał sobie spokój ze śpiewaniem i rymowankami. Zwłaszcza, że nie mógł być pewien, czy któraś nie została stworzona tylko po to, by na zawsze go tu pogrzebać. Zdał się na instynkt, który jeszcze ani razu go nie zawiódł. Niczym krasnoludzki saper, który wierzy w swoje wieczne szczęście, najpierw reagował, a dopiero potem myślał. Raz skoczył do przodu i przetoczył się po podłodze, podczas gdy nad nim świsnęło ostrze, które powinno przeciąć go na dwoje. Nie było to najbezpieczniejsza trasa, ale pozwalała zaoszczędzić kilka minut, a dalej omijała najbardziej zdradliwe odcinki. Stracił wtedy latarnię, ale był blisko i mógł już biec na oślep do wyjścia muskając ścianę palcami wyciągniętej ręki.
WWWPrzynajmniej tak uważał, dopóki nie wpadł na zostawiony wcześniej, a teraz zapomniany plecak. Potknął się i upadł na ziemię, boleśnie uderzając się w bark, zdzierając skórę z tracącej czucie dłoni. Ciężko dysząc leżał tak chwilę, zdezorientowany, nim zaczął się podnosić w ciemności. Ciemności, która nie była już tak nieprzenikniona, jak jeszcze przed chwilą. Zupełnie, jakby tuż za rogiem ktoś niósł świecę. I ciągle się zbliżał Wraz z tą myślą dotarła do niego świadomość, że już od paru chwil słyszy odgłos kroków.
WWW- Przepraszam, jest tu kto? - Żeński głos zdawał się być nie na miejscu w tych podziemiach.
WWWWstał szybko, otrzepał się, poprawił ubranie i zrobił wszystko co mógł, by szybko doprowadzić się do ładu.
***
WWWWiązka światła wydobyła z mroku stojącego przy przewróconym plecaku, znużonego mężczyznę. Pobrudzony, miejscami przetarty strój, podkrążone oczy i zwisająca bezwładnie ręka Serce biło mu niespokojnie, gdy starał się dostrzec, czyja twarz skrywa się w mroku, za latarnią. Nonszalancko podparł się lewą ręką o biodro, a drugą wsadził do kieszeni spodni. Może nie było to zbyt eleganckie, ale chciał sprawiać możliwie swobodne wrażenie. No i powoli tracił czucie w prawicy, więc i tak nie na wiele by mu się przydała.
WWWKobieta podała latarenkę stojącemu przy niej chłopakowi i podeszła do Delwyna. Ten z ulgą spostrzegł, że nie była to jego siostra, tylko jedna ze służących.
WWW- Testowałem zabezpieczenia lochu – odezwał się pierwszy.
WWW- Oczywiście- przytaknęła - ale szukaliśmy panicza cały ranek, aż do teraz. - Dygnęła, spuszczając wzrok, ale zatrzymując go trochę zbyt długo na spodniach i plamie od smaru. - Dama, która nocowała w domu, kazała paniczowi przekazać, że czeka w swojej komnacie.
WWWDelwyn nie zwrócił większej uwagi na ostatnie słowa, bo wychwycił w jej głosie delikatne drżenie i podążył za spojrzeniem pokojówki. To, w połączeniu z obecnością młokosa, którego nigdy nie widział i który najpewniej był początkującym służącym, świeżo przyuczanym do nowej roli, sprawiło, że jedno z wydarzeń dzisiejszego ranka nabrało niespodziewanego senu. Plan zemsty, którego wcale nie obmyślał, odkąd tylko przeżył upokorzenie stając się przypadkową ofiarą psikusa posługaczy, zaczął nabierać konkretniejszych kształtów. Jednak miłe rozważania przerwało mu taktowne odkaszlnięcie.
WWW- To na pewno może poczek... - urwał widząc jak usta pokojówki zaciskają się, tworząc prostą linię. - Nie może?
WWW- To bardzo wpływowa i zdeterminowana osoba. Nie chciałby panicz jej irytować.
WWW- Skoro nie chciałbym, to przyjdę do niej dzisiaj - wzruszył ramionami.
WWW- Z radością zaprowadzę. - Skłoniła się i pozostała w tej pozycji, czekając.
WWWNuta determinacji w głosie służącej była zastanawiająca. Na tyle, że Delwyn postanowił posłuchać wewnętrznego głosu i jednak pójść z nią już teraz, do skrzydła dla gości. Zresztą i tak było to po drodze do wieży. Co prawda wolałby pobiec, ale chyba jego życie jeszcze nie było zagrożone. Za to poczucie własnej godności, jak najbardziej.
WWW- Niech chłopak zabierze ten plecak do stajni – wskazał lewą ręką. Przynajmniej niech tyle dobrego wyniknie z tego spotkania, że będzie się musiał martwić dźwiganiem zapasów.
WWWDelwyn uśmiechnął się na widok służącego, uginającego się pod ciężarem i sunącego powoli do przodu, niczym ślimak z domem na plecach, choć z mniejszą gracją.
WWWSam natomiast pozwolił się prowadzić przełożonej pokojówek, z piwnic, potem korytarzami i schodami na górę. Wraz z trucizną rozprzestrzeniającą się powoli po jego ciele, powróciło zniechęcenie. Ogarnęły go myśli, bo zaszyć się w swojej komnacie i zostać tam przez najbliższe kilka dni, nie ruszając się z łoża. Nie byłby to nawet pierwszy raz, ale teraz nie mógł sobie na coś takiego pozwolić. To była sprawa reputacji. Zignorować wyprawę z powodu ważniejszych spraw, to jedno, ale podkulić pod siebie ogon i zrejterować, ponieważ kamerdyner sobie poszedł, to zupełnie co innego. A nie miał złudzeń, że jest jedna dziedzina, w której służący nie mieli sobie równych: plotkowanie. Dlatego właśnie szedł dalej, z wysoko podniesioną głową.
WWWDotarli do komnaty szybciej, niż się spodziewał. A może po prostu zaczął tracić poczucie czasu? Pokojówka zapukała, weszła pierwsza, potem zaprosiła go do środka. A we wnętrzu...
WWWCzekała na niego młoda dziewczyna, o filigranowej budowie, w zwiewnej sukni. Córka jakiegoś upadłego feudała, z dalekich krain. Branka z wyprawy. Musiał przed sobą przyznać, że odkąd zwinął ją sprzed nosa wojownikowi, zaglądał do niej dość rzadko. Ale nazywanie jej wpływową osobistością i zawracanie mu tym teraz głowy? Tu musiało chodzić o coś innego.
WWW- A gdzie jest gość, z którym miałem się spotkać?
WWW- Poszła się odświeżyć, zaraz powinna wrócić – głos miała przyjemny ale sprawiający wrażenie, jakby dobiegał z wielkiej odległości, a nie z połowy pokoju.
WWWDelwyn nieprzytomnie przytaknął i, wodząc błędnym wzrokiem po pomieszczeniu, spostrzegł na wpół schowany za parawanem, różowy pantofel. Nawet przy sporej dozie dobrej woli, nie byłby w stanie nazwać tego tworu pantofelkiem, ani uwierzyć, że należał do stojącej przed nim dziewczyny. I wtedy właśnie tama w jego umyśle pękła, zalały go obrazy z wczorajszego wieczoru, porwały go jak wezbrana rzeka. Wybąkał nieskładnie coś o toalecie i ruszył dokładnie w przeciwnym kierunku, niż się znajdowała. Szedł bez pośpiechu, zachowując siły na czas, kiedy zniknie im z oczu za rogiem. Nie miał złudzeń, że pościg wyruszy lada chwila.
WWWZdążył przebyć połowę drogi do spiralnych schodów, gdy usłyszał gdzieś za sobą wyraźne poruszenie. Przyspieszył.
WWW- Kooochasiuuu! - dobiegł go gromki okrzyk.
WWWDopadł schodów i zaczął pokonywać nierówne, drewniane stopnie, jeden po drugim. Wiedział, że w takich sytuacjach nie wolno się oglądać, ale zlekceważył tą głęboką mądrość. Gdy cała konstrukcja zatrzęsła się, wiedział, że gość wyprzedził służbę i jest tuż, tuż. Szybki rzut oka w dół pozwolił mu zobaczyć dominujące na jej licu trzy podbródki. Wczoraj jeszcze, w towarzystwie przekąsek i napojów, wydawały mu się tak śliczne i urocze, ale teraz wyglądały groźnie. Środkowy i towarzyszące mu: lewy i prawy, skrywały usteczka, z których co chwilę wydobywało się wołanie, prośba, by się zatrzymał i wrócił do swojego pączusia.
WWWW jej żyłach musiała płynąć krew półolbrzymów, nie było innej możliwości, a przynajmniej nie chciał jej do siebie dopuścić. Było to zresztą bardzo prawdopodobne, bo należała do bardzo starego rodu, który panował na tych ziemiach w czasach, gdy panoszyły się tu różne istoty. Dalej zresztą byli w posiadaniu większości tutejszych ziem. Herb, który zobaczył na jej palcu,.tylko potwierdzał wcześniejsze spostrzeżenia. Sprawy komplikowały się coraz bardziej. Poderwanie jej w tamtym momencie wydawało się świetnym pomysłem. I dalej było! Tylko, że nie tu i nie teraz...
WWWNa szczyt schodów dotarł spocony, łapiąc powietrze krótkimi haustami. Napierał na drzwi do laboratorium, szarpał klamkę zdrętwiałymi palcami, powtarzając sobie w myślach: trzecia buteleczka od prawej, na biurku, wiśniowy korek.
WWWW końcu drzwi puściły, Delwyn wpadł do komnaty i to co zobaczył, sprawiło, że aż się zachwiał. Jak mógł być taki głupi! Rzeczywiście, narzekał niedawno na nieporządek, ale nie spodziewał się, że ktokolwiek go posłucha. Służący dopilnował by, przed odejściem, dopełnić wszystkich obowiązków. By go demony porwały!
WWWW pracowni panował nienaganny porządek. Każdy przedmiot wrócił na właściwe dlań miejsce, w przeszklonych szafkach stały rzędy buteleczek, posegregowane rozmiarami i kolorami, ułożone według głównych i drugorzędnych składników. Delwyn nie miał bladego pojęcia, gdzie czego szukać, a już zwłaszcza odtrutki. Miotał się po niewielkiej pracowni, próbując przypomnieć sobie dawne lekcje. Nie wiedział nawet, w której szafce szukać, czy chodziło tu o środek roślinny, czy mineralny?
WWWOdgłos protestującego drewna, trzeszczących pod ciężarem stopni stał się tak bliski, że nie dało się go już ignorować. Delwyn rozejrzał się szybko i chwycił stojący niedaleko drzwi regał wypełniony półproduktami. Zapierając się o ścianę przepychał go barkiem, aż w końcu przewrócił, blokując wejście.
WWW- Pomocy, jest mi tak słabo, chyba coś upadło! – Darł się ile sił w płucach, a wokół niego dziesiątki fiolek upadały na podłogę, przez chwilę było słychać tylko brzęk rozbijanego szkła.
WWWDelwyn nie zwrócił nawet uwagi na koszty, pięć sztuk srebra za butelkę, nie licząc rzadkich komponentów, zamiast tego skupił się na poszukiwaniu odtrutki. Przestawienie się na myślenie analityczne musiało mu pomóc, bo zaczął przeglądać szafki metodycznie, skupiając się na pojedynczych przedmiotach i porównując je do zachowanego w głowie obrazu. W końcu znalazł to, czego szukał: mętną, zielonkawą ciecz, w kryształowym flakoniku z wiśniowym korkiem. Zneutralizowany jad mantikory. Nie pamiętał dawkowania, więc po prostu wyjął zębami korek, wypił łyk i schował antidotum na później.
WWWDrzwi zadrżały, gdy włamywacz we własnym domu szukał drogi ucieczki. W chwili przytomności wyjął z sakwy linę, jeden koniec przywiązał do ciężkiego stołu, a drugi spuścił przez niewielkie okienko. Wprawiony we wspinaczce przecisnął się przez wąski otwór i zaczął schodzić w dół, opierając ciężar tylko na udach i lewej ręce, bo w prawej dalej nie odzyskał czucia. Gdy był na wysokości pierwszego piętra, zorientował się, że sznur jest zbyt krótki. Patrząc na ziemię pod sobą i słysząc, jak w komnacie na wieży pęka coś drewnianego, podjął decyzję. Skoczył.
WWWDelwyn, ze skręconą kostką, przekradał się przez ogród. Szukał schronienia, pod drzewami o rozłożystych koronach, kluczył by dotrzeć tam, gdzie nie dałoby się go dostrzec z okien wieży. Kuśtykając pospieszył w stronę stajni. Modlił się, by chłopak opiekujący się końmi był gdzieś w pobliżu. Złodziej nie był pewien, czy jeszcze pamięta, jak okulbaczyć wierzchowca, ani nawet czy zdoła to zrobić jedną ręką. Uniósł oczy w górę i spojrzał na słońce...
***
WWWSłońce już stało wysoko na niebie, gdy trójka stojących przy fontannie bohaterów zaczęła przejawiać poważniejsze oznaki zniecierpliwienia. W końcu każde z nich zdawało sobie sprawę z tego, że jeśli nieprzekraczalny termin zbiórki został ustalony na „przed świtem”, to nie było sensu przychodzić wcześniej, niż po śniadaniu. Ale należało tak stawiać sprawę, gdyż w przeciwnym razie równie dobrze mogli zostać w domach na obiad, podwieczorek i kolację, a może nawet porządnie się wyspać. Tym razem jednak nie mogli sobie pozwolić na zbędną zwłokę, bo z każdą godziną wizja nagrody coraz bardziej się oddalała. Widzieli, jak inne grupy, w pełnym składzie, wyjeżdżały z miasta przez główną bramę. Nie byli z tego powodu zadowoleni. I nie wahali się tego okazywać.
WWWPierwszy był drużynowy mięśniak. Przestał rozmawiać z pozostałymi i wyciągnął nóż, którym lubił się bawić dla zabicia czasu. Gdy już znudziło go do reszty wbijanie ostrza w każdą możliwą powierzchnię, zaczął jeść. Najpierw powoli odkrawał niewielki kawałek trzymanej w ręku wędzonki, oglądał go pod światło, po czym leniwym ruchem wkładał do ust i dokładnie przeżuwał. Po chwili powtarzał cały rytuał, czasem tylko sięgając po bukłak z piwem. Nie wyglądało to szczególnie złowieszczo, ale gdy tylko zaczął, jego towarzysze wymienili zaniepokojone spojrzenia i zajęli się swoimi sprawami. Tymi, które dziwnym trafem wymagały odsunięcia się od wojownika przynajmniej o parę kroków.
WWWCzarodziej ze skupioną miną recytował pod nosem starodawne formuły. Gdy tylko osiągnął odpowiedni poziom koncentracji, powietrze wokół niego zaczęło falować, niczym pustynny miraż, przyciągając zaciekawione spojrzenia. Mag wyciągnął przed siebie kostur, którego koniec okrążało teraz miniaturowe słońce. Zaraz stworzył kolejne trzy, i kazał im latać dookoła siebie, po skomplikowanych orbitach. Pewnie by i za swój występ zebrał parę monet, gdyby tylko narastająca irytacja i wrodzona złośliwość nie sprawiły, że stworzył prawdziwe kule ognia, zamiast bezpiecznych iluzji. Juz kilka pierwszych, osmalonych brwi i nadpalonych ubrań sprawiły, że plac wokół niego pozostawał równie pusty, co położony tuż obok kapelusz na datki.
WWWNawet spokojna zazwyczaj kapłanka zaczepiała przypadkowych przechodniów, tym co potrafili czytać wtykała w ręce ulotki, a pozostałym wprost tłumaczyła prostą zależność między udanymi zbiorami, powodzeniem w interesach i u płci przeciwnej, a aktywnością tak łatwą i naturalną, jak złożenie datku w odpowiedniej świątyni.
WWWCiągle szukała nowych ofiar na rzecz jej bóstwa, więc wypatrywała też ludzi, którzy mogli je zapewnić. Dlatego była pierwszą, która zobaczyła zbliżający się ku nim uliczką charakterystyczny kształt: mężczyznę na koniu, a za nim na obładowanego sprzętem muła. Zaraz zawołała towarzyszy, by mogli mu zgotować odpowiednie powitanie.
WWWDopiero gdy podjechał trochę bliżej, przekonali się, że zamiast oczekiwanego złodzieja, na koniu siedział jedynie jego służący. Przez chwilę jeszcze mieli nadzieję, że może juki okażą się skacowanym, przewieszonym przez siodło kompanem, ale niestety były to jedynie zwykłe, choć wypchane, sakwy.
WWW- Gdzie jest Delwyn? Ten padalec powinien już tu dawno być, - w głosie wojownika trudno było doszukać się życzliwości. - Jeśli się tym razem nie pojawi, to...
WWW- Znowu po popijawie przeżywa rozterki egzystencjalne? - Wszedł mu w słowo mag.
WWW- Ostatnio, gdy go widziałem, był w dobrym zdrowiu, ale skoro się tu nie pojawił to zakładam, że albo ma ważniejsze sprawy na głowie, albo rzeczywiście jest niedysponowany – odpowiedział starszy kamerdyner.
WWW- Co to znaczy? - Wojownik zmarszczył brwi. - Nie przyjechałeś tu by dowieźć sprzęt? Ględzić, że skurczybykowi bardzo się śpieszy i zaraz dołączy?
WWW- Zrezygnowałem z mojej posady. Chciałem się zatrudnić u was, jako... - rozejrzał się - w tym samym charakterze, w jakim pracował Delwyn.
WWWTo stwierdzenie wprawiło grupę w konsternację. Spojrzeli po sobie, niepewni jak zareagować. Pierwsza z zaskoczenia otrząsnęła się kapłanka.
WWW- Masz na imię Anton, prawda? - Z ulgą przyjęła jego przytaknięcie. - Jakie posiadasz kwalifikacje?
WWWByły lokaj poklepał swoje tobołki. Znajdował się w nich narzędzia najwyższej klasy, które też swoje kosztowały. Były warte swojej ceny, ale ten zakup pochłonął lepszą część jego oszczędności. Za to, co pozostało, zdołał jedynie wynająć pokój na kilka najbliższych miesięcy.
WWW- Wydaje mi się, że jestem wystarczająco dobrze przygotowany, a chodząc za moim byłym panem musiałem się wiele nauczyć.
WWWBohaterowie, po krótkim namyśle, musieli przyznać mu rację. Nieraz widzieli, jak Anton zajmował się ekwipunkiem każdego z nich, asystował przy otwieraniu zamków, a nawet był wysyłany do rozbrajania co prostszych, według słów pryncypała, pułapek.
WWW- Czyli chcesz powiedzieć, że Delwyn dzisiaj się nie pojawi? - Czarodziej spytał stojącego przed nim mężczyznę, przewiercając go spojrzeniem, jakby chciał zobaczyć, jakie sekrety przed nimi ukrywa.
WWWAnton, dzięki dekadom doświadczenia, bez problemu wytrzymał ten wzrokowy pojedynek. Wyprostowany, ale jednak sprawiający wrażenie niższego, niż jest. Usłużny ale nie płaszczący się. Posłuszny i szczery, ale... ale wpatrzony w punkt gdzieś powyżej ramienia rozmówcy.
WWW- Obawiam się, że nie wiem. - Ale zaraz potem dodał jeszcze.- W każdym razie ja go tutaj nie widzę.
WWWJak zwykle w sytuacji, która wymagała decyzji, gdzie trzeba było myśleć szybko, a nie dokładnie, inicjatywę przejął wojownik. Dał kamerdynerowi ręką znak, by ten poczekał, a resztę drużyny zaciągnął poza zasięg słuchu, by mogli się naradzić. Po burzliwej, ale jak widać owocnej wymianie zdań, wrócili, czarodziej poprawił okulary i zaczął mówić:
WWW- To twoja pierwsza wyprawa, więc dostajesz dziesięć procent łupów i wynagrodzenia, przy każdej następnej twój udział rośnie o pięć procent, aż do wyrównania z naszymi. Przedmioty magiczne rozliczamy według aktualnej wartości rynkowej, jeśli na jakimś szczególnie ci zależy, to przy zgodzie wszystkich pozostałych członków drużyny, możesz go zatrzymać, w razie konieczności, pod zastaw przyszłych zysków. Ze względu na szczególną rolę, jaką odgrywasz w grupie, przysługuje ci specjalny dodatek: kosztowności, które zdołasz wynieść i sprzedać tak, by żadne z nas się nie zorientowało, stanowią twój nadprogramowy dochód. Skuteczność w tej materii traktuj jako jedno z kryteriów oceny swojej pracy. W przypadku przyłapania grozi ci obicie i rozwiązanie kontraktu, za to stonowane chwalenie się niewielkimi, dodatkowymi środkami finansowymi, pośrednio świadczy o profesjonalizmie włamywacza. - Mag przerwał na chwilę monolog, pewnie by nabrać powietrza. - Umowę spiszę przy okazji najbliższego postoju, wtedy też omówimy szczegóły. A teraz na koń, bo zmarnowaliśmy już tutaj dość czasu.
WWWBez zbędnego słowa przygotowali się do drogi i już po chwili jechali kłusem po trakcie wśród pól, za murami miasta. Na zacieśnianie więzów przyjdzie czas potem, gdy drużyna do końca oswoi się z myślą, że Anton nie jest tylko bardziej mobilnym elementem wyposażenia i zajmie w ich myślach miejsce swojego dawnego chlebodawcy. Były kamerdyner wcale nie skłamał, gdy mówił, że dużo się nauczył. Sam fakt, że przez niemal pół dnia planował i obserwował grupę zza rogu przy pomocy lusterka, a nawet kręcił się po okolicy w różnych przebraniach i podsłuchiwał, był tego najlepszym dowodem. Przekwalifikowanie się na poszukiwacza przygód, nie było niczym trudnym, w porównaniu z jego codziennymi obowiązkami. Pchnął go do tego nie tylko wewnętrzny opór, za każdym razem gdy musiał nazywać, tego darmozjada „Paniczem”, ale też względy praktyczne. W końcu nie był już najmłodszy i musiał myśleć też o tym, że nie będzie w stanie wiecznie wykonywać swojego zawodu i należało rozważyć inne opcje. Ot, plan na zapewnienie sobie spokojnej emerytury.
WWWTak, wszystko wskazywało na to, że współpraca będzie im się bardzo dobrze układała.