Znak

1
Długo nie mogłem się zdecydować jaki dać tytuł. Nadal nie wiem, więc może wydać się nieco nie do tematu.

W ramach ćwiczeń nad sobą napisałem kolejne opowiadanie, tym razem drama, dlatego, że życie jest smutne. Jak zwykle liczę na szczere opinie i wiem, że mogę na Was liczyć :).

---------------------------------------------------



WWWSpójrz za siebie - usłyszał. Rozejrzał się, lecz niego nie zobaczył. Nie miał pomysłu kto to mógł powiedzieć. W lesie było głucho, oprócz wiatru i dźwięku bicia jego serca nie było nic. Pustka. Ale jednak coś kazało mu patrzeć za siebie. Kiedy nie ujrzał nikogo postanowił ruszyć dalej.
WWWMyślał o niej. O jej uśmiechniętej twarzy. Delikatnych włosach. Pięknych oczach koloru lilii. Tymczasem musiał uciekać, a ona nie mogła nawet się domyślać gdzie on jest. Wyruszył mówiąc, że wróci za miesiąc. Minęło już tyle miesięcy... Właściwie sam nie wiedział ile. Po wypadku wszystko działo się tak szybko...
WWW- Stary, nikt cię nie śledził? - spytał go blondyn.
WWW- Nie. Jak zwykle czysto, a jak u was? - odparł.
WWW- Louis, wiesz, że robimy co możemy, ale jak na razie wszystko idzie jak krew z dupy.
WWW- Chyba jak krew z nosa - powiedział pod nosem Louis.
WWW- Co?
WWW- Nic. Co z Sinatrą? - Louis spojrzał blondynowi prosto w niebieskie oczy. Było w nich coś intrygującego. Kiedyś często spotykał ludzi z takimi ślepiami. Byli to albo ćpuni, albo żołnierze, obie grupy brały to samo gówno, tylko żołnierze mieli lepszych techników, którzy opracowali kryształy w taki sposób, że nie było negatywnych dla ciała efektów ubocznych. Mimo wszystko...
WWW- A w porządku. Wrócił z polowania i będzie rozpalać ognisko. Mówił, że jutro wyruszamy. Lou, niedługo wrócimy do Triconu, obiecuję. - Blondyn uśmiechnął się i położył rękę na ramieniu Louisa. - Zmrok się zbliża, czujesz to?
WWW- Tak, Billy, lepiej się pospieszmy, bo znowu trafi na nas jakieś stado dzików, jak ostatnio - powiedział Lou i ruszył.
WWWLouis przyglądał się kompanowi, który był uzbrojony w karabin. A gdyby się tak wyrwać i ruszyć samemu? - pomyślał po raz wtóry. Może mi się uda... trafić do niej, być w jej objęciu choć jeszcze ten jeden raz. Zanim oni mnie znajdą.
WWWBrunet rozejrzał się dokoła i znowu usłyszał w głowie to samo zdanie. Spójrz za siebie. Odwrócił się i zobaczył mężczyznę, który celował w nich karabinem szturmowym.
WWW- Nie ruszać się, jesteście are... - Nigdy nie dokończył swojej formułki. Przerwała mu salwa, którą wystrzelił Billy.
WWW- Spadamy stąd, ruszaj się - zwrócił się do Louisa. - Może być ich więcej, a po tym...
WWW- Wiem, zamknij się - zirytował się Lou i pobiegł ile sił w nogach, na tyle na ile potrafił, cicho do ich obozowiska. A więc nas znaleźli - pomyślał. Pięknie. Tego nam brakowało.

WWWPo kilku dłuższych chwilach dotarli do obozowiska i podzielili się z Sinatrą i Bobem o obecnej sytuacji. Postanowili od razu porzucić obozowisko i podstawić ślady mówiące, że ruszyli na zachód, a w rzeczywistości udali się na północny wschód.
WWWPochód rozpoczynał Bob, który najlepiej orientował się w terenie. Sinatra - łowca i Billy - były żołnierz szli w środku, a na samym końcu szedł Louis. Nikt z nich nie wiedział kim naprawdę był Lou. On sam też niewiele o sobie wiedział. Większość jego wspomnień dotyczyła jej, to go trzymało przy życiu. Nic nie pamiętał z okresu dzieciństwa. Później pojedyncze obrazy z Triconu i... Ona, Alice.
WWWAlice całe życie mieszkała w Triconie. Pracowała jako kwiaciarka i dorabiała jako kelnerka. Nigdy nie narzekała na swój los. Była zawsze uśmiechnięta. Opowiadała mu o swoich marzeniach, celach i pragnieniach. Mieli razem popłynąć statkiem do Sarvanty, opalać się w pełnym słońcu i pić drinki z parasolką. Cieszyć się sobą. Tymczasem on musiał ją opuścić. Choć wiele razy próbował sobie przypomnieć dlaczego wyruszył, nigdy mu się nie udało.
WWWPamiętał, że leciał helikopterem, a później obudził się cały obolały w szpitalu, a raczej w jego podziemiach. Był przy nim jakiś sanitariusz, który nie wiedział jak się zachować, najwidoczniej mężczyzna nie miał się obudzić, bo pasy na ręce i nogi były odpięte. Lou miał problemy z koordynacją ruchową. Czuł rwanie w boku i kulał. Mimo wszystko udało mu się pokonać młodego sanitariusza, który chciał go naszprycować czymś. Wziął do ręki swoją kartę zdrowia i zobaczył, że jest skatalogowany jako "zdrajca wobec państwa", bez nazwiska. Niczego związanego ze zdradą kraju sobie nie przypominał. Dla jasności, w tamtym momencie niczego sobie nie przypominał. Do dziś większość jego wspomnień pochodziła z okresu, w którym wymknął się z tego szpitala i rozpoczął tułaczkę do Triconu - wielkiej metropolii, w której mieszkała Alice.
WWW- Lou, jesteś tam? - zapytał Billy.
WWW- Jestem. Jak tam sytuacja? - zapytał.
WWW- Znowu się zamyśliłeś? Jak na razie idzie nam całkiem nieźle. Bob mówił, że za godzinę powinniśmy trafić do Marcolmity.
WWW- A co to za cholerstwo? - zdziwił się Lou. Po chwili zdał sobie sprawę, że wie dokładnie gdzie to jest i... jak daleko od Triconu. Marcolmita znajdowała się około trzy dni drogi pieszo od Triconu. To oznacza, że będzie bardzo blisko. Więc w nocy, kiedy wszyscy będą spać...
WWW- Wieś. Tam się podłączymy do sieci i spróbujemy zdobyć klucze otwierające wrota do Sansary. Stamtąd spróbujemy zwędzić trochę sprzętu. Póki co jest nas mało, ale myślę, że kiedyś możemy całkiem sporo zdziałać, co nie, Sinatra?
WWW- Wiesz, to dość odważne plany, ale... - mówił Sinatra.
WWWW dupie mam wasze zamachy i przewroty - pomyślał Louis, lecz nic nie powiedział. Chciał tylko jednego. A żeby do tego dojść musi się zbliżyć do miasta. Uzupełnić zapasy i po prostu odejść. Nie, nie mogę - pomyślał. Jestem z nimi od około roku. Gdyby oni mnie nie znaleźli, a przede wszystkim Billy, który od razu chciał mi pomóc, to teraz gniłbym pod Saint Louis i życiu bym nie dotarł tu...
WWWA gdyby tak zostawić list i choć część pieniędzy, które były z mojego przydziału? Nie będę potrzebował wiele, żeby dotrzeć do Triconu, a potem znajdzie się jakąś pracę. Zawsze mogę być najemnikiem, albo mechanikiem. Wszystkiego można się nauczyć...
WWW- O czym tak myślisz? Nic nas nie słuchasz - zmartwił się Billy. - Nadal myślisz o tym żołnierzu? Musiałem go zabić, bo inaczej na jego miejscu to byśmy byli my.
WWW- Ale on nawet nie strzelał - zwrócił uwagę Lou.
WWW- Wiesz co by było, gdyby nas zamknęli? Myślę, że doskonale sobie zdajesz sprawę. Z pewnością byśmy nie zginęli od razu, o nie. Nie liczyłbym na pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu. Dla nich jesteśmy tylko zdrajcami. Ale jeszcze nas zapamiętają... - Billy zawsze dążył do wielkiego przewrotu. Kilka lat pracował w wojsku, ale w pewnym momencie stwierdził, że to co się tam dzieje przekracza jego najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie mówił szczegółów, choć był z niego gaduła, to ten temat wolał przemilczeć.
WWW- Już jesteśmy - powiedział Bob. - Rozgośćcie się, jesteśmy w Marcolmicie. Wsi, w której nie porozmawiacie o matematyce i filozofii, ale dowiecie się jak poprawnie wydoić krowę.
WWW- Daruj sobie - odparł Sinatra. - Musimy uzupełnić zapasy i przemyśleć wszystko.
WWW- Ręce do góry - rozległ się rozkaz, ale nie widać było nikogo. Natomiast słyszeli dźwięk śmigłowca, który był niedaleko. Z pewnością byli w tarapatach, albo, ku szczerości, w głębokiej dupie.
WWW- Jak oni nas...? - zastanowił się na głos Billy.
WWW- Nie damy się! - wrzasnął Sinatra.
WWW- Szybko - rzucił Bob.
WWWW tym momencie wszystko działo się bardzo szybko. Obraz był jakby zamazany. Później okazało się, że to był granat dymny. Pewnie Billy go rzucił. Wszyscy zaczęli poruszać się wolniej. Dźwięki jakby się rozmazały. Widział jak Billy poprawia włosy i coś krzyczy, nigdy nie dowiedział się co. Następnie wszyscy pobiegli za Bobem. Wszyscy za wyjątkiem Louisa. Jedyne co Lou wtedy słyszał to bicie własnego serca.
WWW- Spójrz za siebie. - Po raz trzeci usłyszał i po raz trzeci tego dnia się obrócił. Ujrzał tam mężczyznę w dłuższych włosach i mundurze, który mierzył go wzrokiem. - Mam jednego, ruszajcie za resztą, Obiekt zero-trzynaście nie będzie sprawiać problemów, bez odbioru - rzekł do radia. - Dawno się nie widzieliśmy, prawda Tristan?
WWW-C...co? Ja nie jestem Tristan - powiedział Lou. Chociaż zdawał sobie sprawę, że swoje obecne imię wymyślił na poczekaniu, gdy po raz pierwszy spotkał Billa.
WWW- A wolałbyś się nazywać Charlie czy inny Kyle? Tris, nie pamiętasz mnie? - zapytał dziwny mężczyzna odziany w czarny mundur. - Nic a nic?
WWW- Nie.
WWW- Co oni ci zrobili...? - zwrócił się jakby do powietrza. - Powiedz mi w takim razie, co pamiętasz? Zanim trafiłeś do szpitala.
WWWSkąd on wie o szpitalu? - zdziwił się Lou.
WWW- Helikopter. Nic więcej.
WWW- Nie pamiętasz, że przejąłeś stery i zwróciłeś się do naszych? Zestrzelili maszynę, ale ciebie poskładali. Byłeś naprawdę dobrym oficerem. I moim przyjacielem. Od trzech lat chciałem się dowiedzieć co cię skłoniło do zaatakowania naszych. Nigdy tego nie zrozumiałem. Miałem nadzieję, że ty mi powiesz. Prawie dwa lata byłeś w śpiączce, a później dowiedziałem się, że zniknąłeś.
WWW- Skąd wiedzieliście, że tutaj będziemy? - zapytał Louis-Tristan.
WWW- Śledziliśmy was od dawna, co jakiś czas rzucaliśmy jakichś rekrutów, którzy nam sprawiali problemu, a wy sukcesywnie się ich pozbywaliście. Każdy był szczęśliwy, my pozbywaliśmy się śmieci, oni szli na ambitne misje, a wam wydawało się, że rośniecie w siłę. Poza tym przy dzisiejszej technologii, to naprawdę trzeba się postarać, żeby być poza zasięgiem. Zawsze byliśmy o krok przed wami.
WWWLou nie wiedział, czy polubić swojego rozmówcę, ale powoli zaczęły się pojawiać przebłyski z przeszłości. Twarz, którą teraz widział... wiedział, że jest znajoma. Po prostu to wiedział.
WWW- Robert - powiedział. - A więc teraz mnie aresztujesz, będziesz torturować i w końcu mnie zabijesz?
WWW- Ha, a jednak mnie pamiętasz, nie wszystko stracone. Nie. Nie zamierzam cię aresztować. Ani torturować. - Zrobił pauzę i zmierzył wzrokiem swojego rozmówcę. - Zabić też nie chcę, chociaż taki otrzymałem rozkaz. Jest pewna osoba, co się wypytywała o ciebie. Alice...
WWW- Co z nią? - przerwał mu Tristan.
WWW- Więc nie miałeś trwałej amnezji...
WWW- Obiekt Jeden-siedem-trzy uciekł na motorze. Cztery-jeden-jeden nie żyje, a jeden-trzy-jeden ruszył za jeden-siedem-trzy, ale nasi go dogonili i aresztowali. Odbiór - odezwało się radio.
WWW- Jeden-siedem-trzy? Zero-trzynaście? Więc jesteśmy tylko numerami...?
WWW- Nie martw się, od momentu, w którym oni się skapną to dojdzie Zero-siedemnaście, czyli ja - powiedział Rob szczerząc zęby. A teraz chodź za mną, póki mam jeszcze wszystkie przywileje.
WWWTristan nie miał wyjścia i ruszył za towarzyszem. Wolał pójść dobrowolnie, niż dostać kulkę w łeb. Wsiedli na motor i ruszyli do metropolii. Jazda zajęła im około czterdzieści minut, zanim trafili do murów. Czterdzieści minut, a trzy dni, jest różnica - pomyślał Louis-Tristan.
WWW- Identyfikator - powiedział beznamiętnie komputer.
WWW- Robert Anthon Heartfield, oficer. - Dał do zeskanowania swoją legitymację.
WWW- Przyjęto.
WWW- No to jedziemy do Alice - poinformował go Rob.
WWWJechali przez uliczki, które były wyjątkowo zaśmiecone, domy były niewielkie i zdecydowanie stare. Nikt tam nie powinien mieszkać, a jednak ludzie wychodzili stamtąd, w niektórych mieszkały same dzieci. Wszyscy, których widział Tristan byli w starych, poszarpanych ubraniach. W jednym zaułku widział jak dwóch mężczyzn znęcało się nad kobietą. Rob zatrzymał motor i dał im oficjalne ostrzeżenie. W zamian za to otrzymali informację od kobiety, że wojsko i policja jest do niczego i nic nie robi. Kawałek dalej domy zamieniły się w fabryki z kominami i wąskimi oknami.
WWWZa fabrykami było kilka domów wielorodzinnych i knajpa, w której pracowała Alice. Tristanowi serce zaczęło bić mocniej. Po raz pierwszy od dawna ją zobaczy. Wreszcie jego marzenie się spełni. Wreszcie ją zobaczy. A to wszystko zapewnił mu przyjaciel, którego nawet nie pamiętał. Ale on pamiętał o nim. Podczas podróży Tristan myślał o swoich kompanach. Jeden zginął, jeden został aresztowany, a jeden uciekł.
WWW- Który to jest Jeden-trzy-jeden? - zapytał Louis-Tristan.
WWW- Jakiś blondyn. Pracował jako klawisz w obozie karnym. Był świadkiem wielu przesłuchań. Szczerze, to mu się nie dziwię, że nie wytrzymał, chociaż pokazał, że jest dość silny, żeby zebrać małą grupę zbrojeniową. A do tego ucieka już przed trzecim aresztowaniem. Całkiem nieźle. No, to wchodzimy.
WWWTristan nie potrzebował większej zachęty. Przekroczył próg baru i spojrzał na wnętrze, które było puste i szare, tak jak całe slumsy. Przy barze była dziewczyna, która spojrzała na nich. Miała liliowe oczy i brązowe włosy. Z pewnością również nazywała się Alice. Tristan to wiedział. Po prostu wiedział.
WWW- Co podać? - spytała, gdy podeszli do lady.
WWWTristana opuściła odwaga. Ona go nie poznała. Jak to możliwe? Czy tak się zmieniłem? - pomyślał. Spojrzał jej prosto w oczy. Coś tu nie grało.
WWW- Pan będzie tak patrzył, czy coś w końcu zamówi? - zapytała nieco zniecierpliwiona.
WWW- Alice? - Tristan przyjrzał się jej naszyjnikowi. Przypomniał sobie, że dał jej niedługo przed tym jak poleciał na... misję.
WWW- Ta, a bo co? - powiedziała beznamiętnie.
WWW- Nie poznajesz mnie? - Mężczyzna czekał na jakąkolwiek reakcję. Jakąkolwiek inną niż ta, która nastąpiła.
WWW- Nie - odparła i skinęła głową na Roba.
WWW- No, to twój czas dobiegł końca, amigos - powiedział Robert i zakuł go w kajdany. - Niestety nadal jesteś zdrajcą stanu i trzeba takich jak ty łapać i eliminować.
WWW- Co? - zapytał zdziwiony. Nie miał już siły, a jego jedyna motywacja powiedziała mu właśnie "nie". - Tristan to fałszywe imię, tak? A ty? Jesteś po prostu jakimś szarakiem i chcesz sobie narobić reputacji, hę?
WWW- Szczerze... gówno mnie obchodzi co o mnie myślisz. Nie wszystko co powiedziałem jest kłamstwem. Uwierz mi, że inaczej bym nie mógł postąpić. Chociaż chciałem - zaczął wyjaśniać Rob.
WWW- Czyli co? Zabijecie mnie? Dacie na jakieś eksperymenty? - dopytywal Tristan.
WWW- Doktor Hodges chciał się tobą zająć, uważał, że jesteś dobrym materiałem do jego badań testowych.
WWW- Co?! - wykrzyknęła dziewczyna zza lady. - Powiedziałeś, że go puścisz jak powiem, że go nie znam! Miał po prostu zniknąć i dalej żyć!
WWW- Och, żyć będzie. Dopóki... zobaczymy, Złotko, a teraz daj nam spokój. - Rob wraz ze skutym Tristanem ruszyli do wyjścia. - Może wpadnę wieczorem - powiedział i wyszedł.
WWWAlice wyciągnęła strzelbę ze skrytki pod podwójnym blatem i strzeliła prosto w plecy Roba, ale nic to nie dało. Wojskowe kamizelki były wręcz niezniszczalne, a siła odrzutu na nie nie oddziaływała. W efekcie dziewczyna straciła tylko kulę. Jedną, i jeszcze jedną. I kolejną. I kilka następnych. Zanim się poddała wystrzelała połowę swojego zapasu. Ze łzami w oczach już nie trafiała w żołnierza. Jedna kula nawet przemknęła niebezpiecznie blisko głowy ukochanego. Wiedziała, że nie może wyjść z baru, bo ma na nodze nadajnik, który dali jej żołnierze.
WWWUsłyszała dźwięk motoru. Głośna i niezrozumiała wymiana zdań. W tle grała łagodna muzyka, która nie pasowała do tego co właśnie się tutaj działo. Na ziemi leżała Alice, która szlochała ze strzelbą na kolanach. Uważała, że właśnie przyczyniła się do egzekucji Tristana, pomimo, że działała zgodnie z instrukcją. Załadowała jeszcze jedną kulę do magazynka. Postanowiła wstać, otrzeć łzy i wreszcie coś zrobić ze swoim przeznaczeniem, nawet jeżeli to miałaby być jej ostatnia szansa. Nie było czasu na żal i smutek. Pogodziła się ze sobą.

WWW- Tris, wiesz... nie chciałem, żeby tak wyszło - powiedział Rob, gdy próbował posadzić go na motorze.
WWW- Jak to nie chciałeś? - W tym momencie Tristan był zirytowany. - Wiedziałeś o wszystkim od początku!
WWW- No nie powiesz mi, że nie chciałeś jej zobaczyć. Pomyśl o tym jako o prezencie za stare, dobre czasy, które zrujnowałeś. Przez ciebie wiele rzeczy się rozpadło, wiesz?
WWWObok nich przemknął motor, który był identyczny do tego, co miał Rob. Po chwili wrócił i wysiadł z niego Billy. Wziął z bagażnika łom i zdzielił żołnierza prosto w głowę.
WWW- I jak, Lou, żyjesz? - zapytał Billy. - Już chcieli cię zapuszkować? - Były żołnierz bez dyskusji zaczął zdejmować kajdanki Tristanowi. Kluczyki znalazł w kieszeni Roba.
WWW- Jak ty...?
WWW- Och, to są debile, szkoda, że udało im się nas zaskoczyć. Szkoda, że straciliśmy Sinatrę i Boba. To byli naprawdę dobrzy ludzie. Musimy się spieszyć, nie możemy zostać tu, w Triconie, bo... - Blondyn spojrzał Tristanowi prosto w oczy. Gdzieś w tle było słychać uderzenie. Wesołe oczy Billy'ego zaczęły tracić wyrazistość, Tristan obejrzał się w stronę baru i zobaczył Alice, która leżała przy wejściu. - Co, do cholery...?
WWW- Tris... - wychrypiała Alice.
WWWTristan podszedł do niej i zobaczył, że na kostce miała jakież urządzenie, które świeciło na czerwono. Dziewczyna ciężko oddychała.
WWW- Co się...?
WWW- Od razu... cię poznałam. Musiałam... udawać. - chrypiała starając się, żeby ją zrozumiał. Oddychała coraz szybciej. Chociaż się trzęsłą, to próbowała utrzumać kontakt wzrokowy ze swoim utraconym partnerem. - Żałuję... że to tak... Myślałam, że... opuściłeś mnie.
WWW- Że...? - Tristan nie wiedział co powiedzieć. W jednej chwili wszyscy dokoła niego umierają. Bliscy, dalecy, wrogowie, przyjaciele, dziewczyna. - Nie... Dlaczego?... Nie!
WWWWziął ją w ramiona, chociaż już przestała oddychać, to starał się być jak najbardziej delikatny dla niej. Jej wzrok stał się pusty i bez wyrazu, jak niebo zimowej nocy. Chłodne i nieprzyjemne. Nie taką chciał ją zapamiętać. Wziął od niej naszyjnik z lilią, potem wziął jej ciało i ruszył do Billy'ego.
WWW- Stary... Co tu się, do cholery...? - zaczął. Miał ranę na wysokości barku.
WWW- Teraz ja poprowadzę. Wsiadaj i powiedz mi tylko którędy jechać, żeby uniknąć patroli.
* * *
WWWKilka godzin później Tristan siedział na kamieniu przy ruinach patrząc na wisiorek z lilią, który wziął od Alice na pamiątkę. Chciał, żeby ona tu była. Żywa. Żeby mogli poczuć się nawzajem. Żeby mogli poszeptać. Porozmawiać. Opowiadać sobie jak im minął ten czas.
WWWW zamian za to właśnie zakopał ją i swojego kolegę, którego zniszczyła trucizna z jej pocisku. Co za ironia! Dlaczego to wszystko tak się kończy? Czy jeżeli coś idzie złym torem, to do końca będzie szło tylko gorzej? - te i różne inne pytania powstawały w głowie Tristana gdy siedział nad grobem Billy'ego. Gdyby tylko ona poczekała chociaż te pięć minut... Ale nie poczekała.

WWWŚmierć jednej osoby to tragedia, śmierć tysięcy to statystyka. Poniekąd to stwierdzenie, jest prawdą. Gdy Tristan pracował w wojsku wszyscy się przechwalali ile osób mają na sumieniu. On również, do czasu. Do czasu kiedy zobaczył jakie to jest chore.
WWWTeraz on nikogo nie zabił, ale za to zginęły wszystkie osoby, które znał. Czuł tylko pustkę. Bob, Sinatra, Billy, Alice... kto wie ile jeszcze było wcześniej. Uderzył pięścią w ziemię.
WWW W tym momencie nie miał na świecie absolutnie nikogo. A jedyne co czuł, to nienawiść wobec Triconu. Wobec żołnierzy. Nie zostało w nim już nic. Wypalił się.
WWWPo prawej stronie miał notatki swojego przyjaciela. Jego wszystkie plany zemsty, pamiętniki i oszczędności. Właśnie spoglądał na zachód słońca. Jedyne co słyszał to dźwięk bicia swojego serca, a po twarzy spłynęła mu łza. Muszę iść naprzód. - powiedział do siebie. Teraz wiedział, że dokończy plan przyjaciela.
Usłyszał w głowie:
WWWSpójrz za siebie. - Nie odwrócił się.
Ostatnio zmieniony sob 16 sie 2014, 20:09 przez Desfaq, łącznie zmieniany 1 raz.
Siła zamknięta jest w Tobie.
Otwórz swoją głowę.

2
Nie miał pomysłu kto to mógł powiedzieć.
Ten "pomysł", to tutaj nie za bardzo brzmi. Najlepiej by było po prostu „Nie wiedział”, ale wtedy trzeba przerobić druga część zdania, aby uniknąć powtórzenia. Może tak: „Nie wiedział, czyje to były słowa.”
Ale jednak coś kazało mu patrzeć za siebie.
Raczej „spojrzeć”. „patrzeć' zakłada czynność ciągłą.
Odwrócił się i zobaczył mężczyznę, który celował w nich karabinem szturmowym.
„z karabinu szturmowego”
- Wiem, zamknij się - zirytował się Lou i pobiegł ile sił w nogach, na tyle na ile potrafił, cicho do ich obozowiska.
Uprościłbym: - Wiem, zamknij się - zirytował się Lou i pobiegł ile sił w nogach do ich obozowiska.
- Wiem, zamknij się - zirytował się Lou i pobiegł ile sił w nogach, na tyle na ile potrafił, cicho do ich obozowiska. A więc nas znaleźli - pomyślał. Pięknie. Tego nam brakowało.

Po kilku dłuższych chwilach dotarli do obozowiska i podzielili się z Sinatrą i Bobem o obecnej sytuacji. Postanowili od razu porzucić obozowisko i podstawić ślady mówiące, że ruszyli na zachód
Trzy razy „obozowisko”. O dwa za dużo.
to teraz gniłbym pod Saint Louis i życiu bym nie dotarł tu...
?
Wsi, w której nie porozmawiacie o matematyce i filozofii, ale dowiecie się jak poprawnie wydoić krowę.
To raczej charakterystyczne dla każdej wsi.
którzy nam sprawiali problemu,
„sprawiali problem”
Jechali przez uliczki, które były wyjątkowo zaśmiecone, domy były niewielkie i zdecydowanie stare.
„Jechali uliczkami”
Powtórzone „były”.
Jesteś po prostu jakimś szarakiem i chcesz sobie narobić reputacji, hę?
Raczej: „i chcesz sobie zapracować na reputację, hę?”
Jedna kula nawet przemknęła niebezpiecznie blisko głowy ukochanego.
A dlaczego nie mierzyła w głowę Roba”? Była przecież bardzo blisko; powinna trafić.
W tle grała łagodna muzyka, która nie pasowała do tego co właśnie się tutaj działo.
Przecinek przed „co”.
Obok nich przemknął motor, który był identyczny do tego, co miał Rob.
„...do tego, który miał Rob.”
Obok nich przemknął motor, który był identyczny do tego, co miał Rob. Po chwili wrócił i wysiadł z niego Billy.
Z motoru się nie wysiada. Zsiada.
Wziął z bagażnika łom i zdzielił żołnierza prosto w głowę.
Coś łatwo mu poszło. Powinieneś to opisać choćby w dwóch zdaniach, pokazanie jakiejś reakcji Roba również by się przydało.
Chociaż się trzęsłą, to próbowała utrzumać kontakt wzrokowy ze swoim utraconym partnerem.
„utrzymać” - literówka.
Wziął ją w ramiona, chociaż już przestała oddychać, to starał się być jak najbardziej delikatny dla niej.
„to” „dla niej” - do usunięcia.
Wziął od niej naszyjnik z lilią, potem wziął jej ciało i ruszył do Billy'ego.
„od niej” - zbędne.
Wziął zwłoki i usiadł z nimi na motocyklu?
- Stary... Co tu się, do cholery...? - zaczął. Miał ranę na wysokości barku.
Nie bardzo wiadomo, kto ma ranę i skąd się ona wzięła.
gdy siedział nad grobem Billy'ego. Gdyby tylko ona poczekała chociaż te pięć minut... Ale nie poczekała.
To Alice strzelała do Billy'ego? Kiedy? Jak? Dlaczego?
Poniekąd to stwierdzenie, jest prawdą.
Przecinek niepotrzebny.
Gdy Tristan pracował w wojsku wszyscy się przechwalali ile osób mają na sumieniu. On również, do czasu.
Przecinek przed „wszyscy”.
Do czasu kiedy zobaczył jakie to jest chore.
Przecinek Przed „kiedy”.
I dobrze by było jakoś przybliżyć i uzasadnić tę konkluzję.
Po prawej stronie miał notatki swojego przyjaciela.
Jakiej prawej stronie i skąd się ona wzięła?

Tekst napisany dosyć poprawnie, ale właściwie to jego jedyna zaleta. Niczym nie zaciekawia, nie wciąga, temat zaniku pamięci u bohatera i ucieczki przed bliżej nieograniczonym zagrożeniem, nieokreślony przyjaciel, dziewczyna - wszystko wyeksploatowane było już do granic możliwości. Motywy i przyczyny działań występujących postaci niejasne, niewiele z nich wynika, a reakcje według szablonu. Styl również niezbyt wyrafinowany, a opisywane wydarzenia raczej nudnawe. Pod koniec akcja jakoś przyspiesza, spiętrza się, a jednocześnie zamazuje, tak jakbyś chciał jak najszybciej zakończyć tę pracę.
Ale jako ćwiczenie, pewnie spełnił swoje zadanie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”