Czerwony Lew [opowiadanie]

1
Kilka wulgaryzmów

Czerwony Lew

WWWWidziałem go tylko raz. To dziwne, bo do Czerwonego Lwa zazwyczaj przychodzili jedynie stali bywalcy. Tamten dzień, w którym wszedł do środka nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wewnątrz panowała straszliwa ciasnota. Na przestrzeni kilkunastu metrów kwadratowych upchnięto mnóstwo stolików, co sprawiało, że nawet przy garstce klientów ten maleńki bar pękał w szwach. Na parapecie stało radio, które usilnie chciało utrzymywać pozory, że działa i co jakiś czas wyrzucało z siebie cichy szum umykający uwadze podchmielonej klienteli. Sprawiało to, że w środku zazwyczaj panowała cisza, jedynie od czasu do czasu zakłócana radiem, stukaniem kufli o blaty stołów i pojedynczymi słowami. Większości to pasowało, a już na pewno mnie. Nigdy nie byłem zwolennikiem barów z telewizją, gdzie uszy kaleczyło bezustanne ymcy-ymcy-bara-bara-disco! Do Czerwonego Lwa przychodziło się, by nabyć najcenniejszy towar - zapomnienie, dające złudne, chwilowe uczucie radości. Tamtego wieczoru kilka stolików zajmowali faceci, którzy przychodzili tam od dawna. Pochyleni nad kuflami piwa zrezygnowanym wzrokiem patrzyli w sufit, robiąc w powietrzu kółka z dymu papierosowego. Tylko jednego z nich nie rozpoznałem. Siedział w rogu z ręką zarzuconą na oparciu sąsiedniego krzesła. Całą resztę doskonale znałem, i choć nigdy nie zamieniałem z nimi więcej niż kilka zdań, to pamiętałem ich imiona i wiedziałem, co ich tu sprowadza. Historia każdego z tych mężczyzn mogłaby posłużyć za instruktaż dla młodzieży jak n i e prowadzić swojego życia.
WWWSiedząc tuż obok lady miałem doskonały widok na wszystko, co działo się w barze. Nic nie zapowiadało czegoś nadzwyczajnego, więc gdy jako pierwszy spostrzegłem uchylające się drzwi i wchodzącego mężczyznę w czarnym płaszczu, pomyślałem, że to zapewne kolejny typ, który chce zapić smutki, albo potowarzyszyć swojemu przyjacielowi w robieniu tego. Spostrzegłem, że jest zadziwiająco wysoki; przechodząc obok mojego stolika poruszył głową wiszącą przy suficie lampę naftową, jednak nawet się nie obejrzał, spokojnym krokiem przeszedł przez cały bar i zajął miejsce przy facecie, który siedział z ręką zarzuconą na oparcie. Pomyślałem, że to pewnie jacyś nowi, musieli się niedawno wprowadzić, albo są tu jedynie przejazdem. Zapewne wypiją piwo, wypalą paczkę papierosów, wyjdą i nigdy więcej nikt ich tam nie zobaczy. Zdumiałem się jednak, gdy ze stolika nieznajomych nie doszedł żaden dźwięk. Ani jednego słowa przywitania, żadnych pomruków rozczarowania, po prostu cisza. Pomyślałem, że to strasznie dziwnie faceci i odwróciłem od nich wzrok.
WWWWłaściciel baru, Albert, stał za ladą i wyglądał tak, jakby miał paść na ziemię i umrzeć. Zawsze był chudy jak tyczka, ale wydawało mi się, że od poprzedniego wieczoru ubyło mu kolejnych kilkanaście kilogramów. Niemalże na pierwszy rzut oka poznałem, że musiał być chory. Jego zazwyczaj rumiane policzki kompletnie straciły zdrowe kształty, stały się obwisłe i blade. Dawne oczy Alberta, z których emanowała radość i energia, teraz wydawały się wyblakłe i pozbawione wyrazu. Zawsze zadbane, gęste włosy sprawiały wrażenie o wiele rzadszych, być może z powodu zlepiającego je łoju. Widząc, że na niego spoglądam, zamachał ręką, zdobywając się na nikły uśmiech, który wyglądał jednak na nieco wymuszony. Podszedłem do lady, jednak nie odważyłem się oprzeć rąk na pokrytym warstwą tłuszczu, kurzu i starego piwa kontuarze.
WWWRaptem usłyszałem coś bardzo dziwnego. Stojące na parapecie radio odezwało się kilkoma głośnymi szumami. Zamilkło na moment, by zaraz wydać z siebie kilka kolejnych odgłosów, a ja zorientowałem się, że układają się one w pewien rytm. Dobrze mi znany rytm. Czyż to nie była dziewiąta symfonia Beethovena? Czy ktoś jeszcze to rozpoznaje?
WWW- Jak ci się dzisiaj podoba? - zaczął Albert, wyrywając mnie z zamyślenia.
WWW Radio zamilkło.
WWW Właściciel rozkaszlał się serią chrapliwych dźwięków, kręcąc przy tym głową, jakby sam nie wierzył, że można kaszleć jeszcze bardziej.
WWW - Albert.... Co się z tobą dzieje? - Wychyliłem się nad ladą.
WWW - Daj spokój. Zamykam tę dziurę.
WWWWytrzeszczyłem na niego oczy.
WWW - Rak płuc - rzekł beznamiętnie. - Pewnie od wdychania tego wszystkiego. - Dodał, wykonując dłonią szeroki gest wokół siebie.
WWW - Albert... Potrzebujesz dużo odpoczynku.
WWW Zanim zdążyłem jednak sklecić jakiekolwiek porządne słowa pocieszenia, z tyłu dobiegł mnie głośny krzyk.
WWW - Jasny piździec! Ci wariaci będą grać w rosyjską ruletkę! - ryknął stary mężczyzna, który siedział tuż przy stoliku w rogu.
WWWWskazywał na róg pomieszczenia. Siedzieli w nim ci nieznani nikomu faceci, jeden z ręką na oparciu, a drugi wciąż w czarnym płaszczu.
WWW Dziewiąta symfonia ponownie rozbrzmiała. A być może były to tylko przypadkowe szumy, a ja zbyt długo wdychałem dym papierosowy. Krótkie, gwałtowne dźwięki. Coraz głośniejsze i szybsze, jakby zmierzające do finału. Nagle zapadła cisza, podobnie jak za pierwszym razem.
WWW - Jeszcze tego mi brakowało - powiedział Albert i zakaszlał ponownie.
WWW - Słyszałeś to? - spytałem, wskazując na radio. Chyba nie usłyszał mojego pytania, wyraźnie zaabsorbowany wydarzeniami w barze.
WWW Tymczasem atmosfera wyraźnie się ożywiła. Wszyscy wstali i spoglądali na stolik w rogu, niektórzy podeszli bliżej, szepcząc z ekscytacji i wymieniając zaciekawione spojrzenia.
WWW - Żadnej, kurwa, ruletki! - wrzasnął Albert, po czym nachylił się nad ladą wymęczony kolejnym napadem kaszlu.
WWW - Zamknij się, pizdolcu! - warknął Tim, chamski brodacz z tajwańskimi korzeniami i paskudną blizną na poliku.
WWWPatrząc na Alberta, można było odnieść wrażenie, że chce jak najszybciej wyjść z baru, zostawić wszystko za sobą i przespać resztę wieczoru.
WWW - Zadzwoń na policję - poleciłem mu. - Oni zagrają naprawdę.
WWW - Nigdzie nie będę dzwonił - odparł Albert. - Rozszarpią mnie, kiedy to zrobię. - Powiedział, po czym zniknął zaraz na zapleczu.
WWW Sam nie do końca jeszcze wierzyłem w to, co się działo. Przy stoliku w rogu zebrali się już wszyscy klienci.
WWW - Stawiam dwie stówy na tego w płaszczu! - wrzasnął Tim.
WWW - Przyjmuję! - odpowiedział mu Carl, gruby rudzielec pracujący w fabryce żelek.
WWW Spojrzałem na drzwi na zaplecze, gdzie jeszcze chwilę temu zniknął Albert, zastanawiając się, co robić.
WWW Co mnie tu, kurwa, przywiało.
WWWZrezygnowany podszedłem do reszty towarzystwa przy stoliku. Spostrzegłem, że facet siedzący wcześniej z ręką na oparciu, teraz poprawiał zawzięcie farbowane na jasny blond włosy. Pomyślałem, że to na pewno ze zdenerwowania. Mężczyzna patrzący na niego z naprzeciwka sprawiał zdecydowanie większe wrażenie. Od niezdradzającej żadnych emocji twarzy niemalże bił chłód. Muskularne dłonie splecione na stoliku wskazywały na duży spokój i opanowanie, a sama postura mężczyzny potrafiła przyprawić o dreszcze.
WWW W jednej chwili wszyscy zamarli w bezruchu, wpatrując się w jeden punkt. Mężczyzna przy stoliku wyjął spod płaszcza połyskujący w bladym świetle lampy rewolwer. W tym samym momencie zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji i jednocześnie pomyślałem, jak wielkie problemy czekają na schorowanego Alberta.
WWW Skup się.
WWWOlbrzym uniósł broń, demonstrując ją wszystkim zebranym przy stoliku. Tim zagwizdał z podziwu.
WWWNagle zdenerwowany blondyn powiedział cienkim głosem:
WWW - Czy ja cię nie znam?
WWWSiedzący na przeciwko mężczyzna położył dłoń z rewolwerem na stoliku, popatrzył drwiąco na siedzącego na przeciwko rywala, po czym zaniósł się głośnym śmiechem. A śmiał się tak, że wszyscy patrzyli po sobie zdziwieni. Byłem pewien, że w tamtym momencie wszystkich obleciał strach. Każdy z nas musiał zdawać sobie sprawę z tego, że był z nami facet z rewolwerem, który wyglądał i zachowywał się jak potencjalny morderca. Z gatunku takich, co to potrafią ukatrupić człowieka w najokrutniejszy sposób i nawet się przy tym nie zawahać. Zanim jednak zdążyłem obmyślić jakikolwiek sensowny plan działania, moją uwagę przykuł komentarz mężczyzny z płaszczem.
WWW - Być może się znamy. Jesteś jednak tego pewien? - Jego głos był chropowaty, przeciągał słowa, brzmiące głucho i jakby z oddali.
WWW - Pamiętam to znamię - odpowiedział blondyn, wskazując na swojej twarzy miejsce, gdzie jego przeciwnik miał dużą kolistą bliznę.
WWW - Pamiętasz moje znamię... - westchnął olbrzym.
WWW - Czy my się wcześniej już nie spotkaliśmy?
WWW - Patrzcie jaki! - ryknął nagle Tim. - Próbuje go brać na litość!
WWWMężczyzna w płaszczu uśmiechnął się, a ja poczułem niesamowite zdziwienie. Emanujący od nieznajomego spokój i pewność siebie sprawiały, że nie chciało się odwracać od niego wzroku. Pomyślałem, że to niemożliwe, by ktoś uśmiechał się przed grą w rosyjską ruletkę, a to tylko zwiększyło moje zainteresowanie tym facetem.
WWW Wtedy olbrzym podniósł ponownie rewolwer, wychylił bęben jednym ruchem, po czym sięgnął do kieszeni. Wszyscy obserwowali z ekscytacją przemieszaną z przerażeniem, jak mężczyzna wyjmuje jeden nabój, ładuje go do komory i kilkoma szybkimi ruchami kręci bębenkiem.
WWW - Zaczynamy - powiedział, a ja spostrzegłem, że siedzący na przeciwko niego blondyn zaczął gwałtownie zagryzać dolną wargę.
WWW To, co się działo później zdawało się rozgrywać w zwolnionym tempie. Tim, którego zawsze uważałem za twardego mężczyznę, odkręcił głowę, gdy olbrzym w płaszczu przyłożył rewolwer do skroni. Słysząc ciche kliknięcie, wszyscy odetchnęli z ulgą. Jedynie stary Gregor prychnął z rozczarowania i oparł się o ścianę, jakby znudzony grą.
WWW Wydawało mi się, że przestraszony blondyn biorąc do ręki broń wiedział, że już za chwilę wszyscy będą patrzeć, jak jego blond włosy barwią się na krwistą czerwień. Przytrzymał chwilę rewolwer w dłoni, jakby w ten sposób chciał odwlec w czasie kolejną część gry.
WWW- Byłeś... - wydusił z siebie. - Byłeś we Florencji, prawda?
WWWMężczyzna w płaszczu patrzył na niego podejrzliwie.
WWW - Wydaje mi się, że naprawdę nie mieliśmy okazji się poznać.
WWW - Ale ja cię znam. Na pewno cię znam.
WWW - Nie ma takiej możliwości.
WWW - Spotkałem cię na ulicy przy dzwonnicy Giotta! Tak, to było na pewno wtedy. Pytałeś mnie, czy nie zgubiłem portfela, mówiłeś po angielsku.
WWW - O, doprawdy? - powiedział olbrzym. - Twoja kolej. - Dodał, wskazując na broń.
WWW Blondyn zakręcił bębenkiem, a mnie ścisnęło się gardło na widok trzęsących się dłoni młodzieńca. Tim opluł sobie brodę z ekscytacji.
WWWChwila ciszy.
WWW Klik.
WWWBlondyn odetchnął z ulgą.
WWW - Cholera - prychnął Tim.
WWW - Wciąż jesteś pewien zakładu? - dogryzł mu Carl, nie wyjmując nawet z ust papierosa.
WWW Przerażony blondyn jak najszybciej odłożył rewolwer na stół i odsunął go na drugi kraniec stolika.
WWW - Kogoś takiego się nie zapomina - wyszeptał łamliwym głosem. Spostrzegłem, że przełyka ślinę.
WWW Nie wiedziałem, czy mu wierzyć. Jeśli naprawdę zna swojego rywala, dlaczego nie przerwał gry? Dlaczego w ogóle ją rozpoczęli? Byłem pewien, że nie chciałem oglądać finału ruletki. Zastanawiałem się, czy nie lepiej byłoby pójść poszukać Alberta na zapleczu, przerwać to wszystko, oszczędzić schorowanemu właścicielowi nerwów. Ponownie jednak moje rozmyślania zostały przerwane. Tym razem przez kolejny jęk zawodu Tima. Okazało się, że gracze zdążyli już rozegrać następną kolejkę strzałów. Jeżeli miałem działać, musiałem zrobić to szybko. Galopujące myśli spowodowały, że nie dosłyszałem słów blondyna, za to doskonale zrozumiałem odpowiedź jego rywala.
WWW - Zupełnie jak w innym życiu? - Zaśmiał się. - To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem.
WWWNawet nie zauważyłem, kiedy ponownie rozbrzmiała symfonia. Tym razem szumy były wyjątkowo głośne, szalały, jakby każdy z nich chciał prześcignąć kolejnego.
WWWCzy naprawdę tylko ja to słyszę?
WWWOtoczony tą feerią dźwięków patrzyłem na mężczyznę w płaszczu. Nawet nie zawahał się, przykładając sobie kolejny raz rewolwer do głowy. Pociągnął za spust.
WWW Klik
WWWBlondyn ukrył twarz w dłoniach. Wtedy gorąco zapragnąłem mu pomóc.
WWW - Wiesz... - zaczął, przykładając broń do skroni. - Czasami myślę...
WWW W tej chwili głos zabrał olbrzym:
WWW - Że twoje życie z fizycznego punktu widzenia jest tylko garstką energii, która bądź co bądź nigdy nie przepadnie, ale czy to wystarczy, by dawać nadzieję?
WWW Blondyn wytrzeszczył na niego oczy. Otworzył szeroko usta, jednak przez dłuższą chwilę nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.
WWW - Skąd... Skąd wiedziałeś, że to właśnie chciałem powiedzieć? - zapytał wreszcie. Jego głos drżał.
WWW Nagle rozległ się ogromny huk. Zatrzęsło całym budynkiem. Wszyscy wzdrygnęli się ze strachu, instynktownie przykryłem sobie głowę rękoma. Zaraz później przed oczami mignął mi Gregor. Pospiesznie odwrócił się i wybiegł z baru. Tim zacisnął dłonie w pięści i ucałowawszy je, podniósł ręce w górę w triumfalnym geście. Niezły z niego popieprzeniec. Niektórzy trwali w milczeniu, inni krzyczeli przekleństwa lub zakrywali usta z niedowierzania. Oparty jeszcze przed chwilą o krzesło blondyn, teraz leżał twarzą na stoliku. W jego oczach wciąż widziałem przerażenie i zaskoczenie. Ze skroni spływała strużka krwi, spadała na podłogę, płynąc w kierunku nóg olbrzyma w płaszczu. Ten wstał i poprawił mankiety, ścierając z nich kropelki krwi.
WWW - Zawsze przed śmiercią mówisz to samo - odpowiedział.
WWWŚledziłem go wzrokiem, jak wychodził z baru. Strumyczek krwi skręcił pod stołem w prawo i popłynął za olbrzymem w kierunku wyjścia.
Ostatnio zmieniony sob 23 sie 2014, 18:32 przez Vanoge, łącznie zmieniany 1 raz.
"-(...)I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli jedna kropla w nieskończonym oceanie!
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"

2
Do Czerwonego Lwa przychodziło się, by nabyć najcenniejszy towar - zapomnienie, dające złudne, chwilowe uczucie radości. Tamtego wieczoru kilka stolików zajmowali faceci, którzy przychodzili tam od dawna.
Powtórzenie: przychodziło się – przychodzili.
Całą resztę doskonale znałem, i choć nigdy nie zamieniałem z nimi więcej niż kilka zdań, to pamiętałem ich imiona i wiedziałem, co ich tu sprowadza.
Zbyt dużo końcówek „łem” w jednym zdaniu. To można ująć inaczej. Na przykład:
Cała reszta była mi doskonale znana, i choć nigdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele, to pamięć podsuwała ich imiona i wiedziałem, co ich tu sprowadza.
Podobnie jest w całym następnym akapicie.
Historia każdego z tych mężczyzn mogłaby posłużyć za instruktaż dla młodzieży jak n i e prowadzić swojego życia.
Rozumiem, że rozstrzelony druk miał posłużyć podkreśleniu stawianej tezy, ale nie wydaje mi się to niezbędne.
Dziewiąta symfonia ponownie rozbrzmiała.
Napisałbym: „Dźwięki symfonii zabrzmiały ponownie.” Nie ma potrzeby powtarzać, że była to akurat Dziewiąta Symfonia.
- Zadzwoń na policję - poleciłem mu. - Oni zagrają naprawdę.
Na jakiej podstawie mógł wydawać mu polecenia? Może lepiej „poradziłem mu”?
W tym samym momencie zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji i jednocześnie pomyślałem, jak wielkie problemy czekają na schorowanego Alberta.
Sądzę, że to zdanie jest niepotrzebne, Zmniejsza napięcie i rozmydla akcję.
Nagle zdenerwowany blondyn powiedział cienkim głosem:
Teraz wszystko dzieje się nagle. Nie trzeba o tym informować słowem. I nie „powiedział”, lecz raczej krzyknął, a może nawet „pisnął” (bo cienkim głosem).
Siedzący na przeciwko mężczyzna położył dłoń z rewolwerem na stoliku,
„naprzeciwko”
Siedzący na przeciwko mężczyzna położył dłoń z rewolwerem na stoliku, popatrzył drwiąco na siedzącego na przeciwko rywala, po czym zaniósł się głośnym śmiechem.
Powtórzone „naprzeciwko”. Napisałbym:
Siedzący na przeciwko mężczyzna położył dłoń z rewolwerem na stoliku, drwiącym spojrzeniem zmierzył swego rywala, po czym zaniósł się głośnym śmiechem.
A śmiał się tak, że wszyscy patrzyli po sobie zdziwieni. Byłem pewien, że w tamtym momencie wszystkich obleciał strach.
„wszyscy” - „wszystkich”: powtórzenie.
- Być może się znamy. Jesteś jednak tego pewien? - Jego głos był chropowaty, przeciągał słowa, brzmiące głucho i jakby z oddali.
- Pamiętam to znamię - odpowiedział blondyn, wskazując na swojej twarzy miejsce, gdzie jego przeciwnik miał dużą kolistą bliznę.
- Pamiętasz moje znamię... - westchnął olbrzym.
- Czy my się wcześniej już nie spotkaliśmy?
- Patrzcie jaki! - ryknął nagle Tim. - Próbuje go brać na litość!
Aby zdynamizować akcję, skróciłbym tak powyższy fragment:
- Być może się znamy. Jesteś jednak tego pewien? - Jego głos był chropowaty, przeciągał słowa, brzmiące głucho i jakby z oddali.
- Pamiętam to znamię - odpowiedział blondyn, wskazując na swojej twarzy miejsce, gdzie jego przeciwnik miał dużą kolistą bliznę. - Czy my się wcześniej już nie spotkaliśmy?

Mężczyzna w płaszczu uśmiechnął się, a ja poczułem niesamowite zdziwienie.
„a ja poczułem niesamowite zdziwienie.” - usunąłbym.
Pomyślałem, że to niemożliwe, by ktoś uśmiechał się przed grą w rosyjską ruletkę, a to tylko zwiększyło moje zainteresowanie tym facetem.
Jak wyżej.
Wtedy olbrzym podniósł ponownie rewolwer, wychylił bęben jednym ruchem, po czym sięgnął do kieszeni. Wszyscy obserwowali z ekscytacją przemieszaną z przerażeniem, jak mężczyzna wyjmuje jeden nabój, ładuje go do komory i kilkoma szybkimi ruchami kręci bębenkiem.
Ująłbym to tak:
Olbrzym podniósł rewolwer, wychylił bęben jednym ruchem, sięgnął do kieszeni. Obserwowaliśmy go z ekscytacją i przerażeniem. Wyjął jeden nabój, załadował i kilkoma szybkimi ruchami zakręcił.
że siedzący na przeciwko niego blondyn zaczął gwałtownie zagryzać dolną wargę.
że siedzący na przeciwko niego blondyn zagryzł dolną wargę.
Tim, którego zawsze uważałem za twardego mężczyznę, odkręcił głowę,
Chyba raczej odwrócił głowę.
Przerażony blondyn jak najszybciej odłożył rewolwer na stół i odsunął go na drugi kraniec stolika.
Bez „stolika”. Powtórzenie.
Nie wiedziałem, czy mu wierzyć. Jeśli naprawdę zna swojego rywala, dlaczego nie przerwał gry? Dlaczego w ogóle ją rozpoczęli? Byłem pewien, że nie chciałem oglądać finału ruletki. Zastanawiałem się, czy nie lepiej byłoby pójść poszukać Alberta na zapleczu, przerwać to wszystko, oszczędzić schorowanemu właścicielowi nerwów. Ponownie jednak moje rozmyślania zostały przerwane. Tym razem przez kolejny jęk zawodu Tima. Okazało się, że gracze zdążyli już rozegrać następną kolejkę strzałów. Jeżeli miałem działać, musiałem zrobić to szybko. Galopujące myśli spowodowały, że nie dosłyszałem słów blondyna, za to doskonale zrozumiałem odpowiedź jego rywala.
Rozważania i niezdecydowanie narratora jest tu zbędne. Zrezygnowałbym z tego fragmentu, wprowadzając tylko krótki łącznik między poprzedzającym i następującym zdaniem, ściśle odnoszący się do zachowania rywali. A może nawet i z tego zrezygnować.
Nawet nie zauważyłem, kiedy ponownie rozbrzmiała symfonia.
„rozbrzmiała symfonia” już było. Może teraz dla odmiany; „gdy ponownie uderzyły akordy Beethovena”?
Blondyn wytrzeszczył na niego oczy.
„na niego” do usunięcia.
Zaraz później przed oczami mignął mi Gregor.
„Zaraz później” niepotrzebne.
Ze skroni spływała strużka krwi, spadała na podłogę, płynąc w kierunku nóg olbrzyma w płaszczu. Ten wstał i poprawił mankiety, ścierając z nich kropelki krwi.
Powtórzone „krwi”.

Dobrze napisany, ciekawy tekst; ma w sobie coś z klimatu Borgesa. Ale wydaje mi się, że jest zbyt rozwlekły, trochę przegadany.
Pierwsze cztery akapity (do „Czy ktoś jeszcze to rozpoznaje?) bardo udane (pomijając wspomniane „łem”, ale to stosunkowo łatwe do przeredagowania), ale dalej wszystko trochę się rozmywa i rozciąga, nie ma dostatecznego napięcia. Udane zakończenie.
Usunąłbym frazy związane z rakiem właściciela; one niczego nie wnoszą, a odwracają uwagę od głównego ciągu narracji. Wystarczy informacja, że źle wygląda i jest chory, bez doprecyzowania. I ogólnie popracowałbym nad nim, starając się głównie o wzrost dynamiki i większą zwartość; można uzyskać bardzo dobry efekt, niewiele brakuje.

3
Czołem,
Dziękuję za weryfikację :wink:
Rozumiem, że rozstrzelony druk miał posłużyć podkreśleniu stawianej tezy, ale nie wydaje mi się to niezbędne.
To chyba taki nawyk nabyty po przeczytaniu Tajemnej historii, tam taki rozstrzelony druk występuje bardzo często. Swoją drogą świetna powieść.
Rozważania i niezdecydowanie narratora jest tu zbędne. Zrezygnowałbym z tego fragmentu, wprowadzając tylko krótki łącznik między poprzedzającym i następującym zdaniem, ściśle odnoszący się do zachowania rywali. A może nawet i z tego zrezygnować.
Z tymi fragmentami miałem problem. Z jednej strony chciałem zachować dynamikę akcji, ale z drugiej strony myślałem, że przydałoby się przedstawić wahanie się bohatera. W końcu mógł coś zrobić, postarać się o przerwanie gry, zwłaszcza, że ma na uwadze dobro właściciela baru, a mimo tego nie decyduje się na żadne działanie. Wydawało mi się, że tekst zyska na logice dzięki temu.
Z twórczością Borgesa nie jestem obeznany, więc nie mogę się do tego odwołać, raczej inspirowałem się sceną gry w ruletkę z "Łowcy jeleni". Ciekawe było pisanie tego opowiadania. Zazwyczaj strasznie rozwlekałem czas akcji, a tutaj to tylko kilka scen następujących zaraz po sobie. To o wiele trudniejsze, no ale nic, uczę się :wink:
Dziękuję raz jeszcze :wink:
"-(...)I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli jedna kropla w nieskończonym oceanie!
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"

4
Gdzieniegdzie trafiają się niezgrabne zdania i zwroty. Uwaga na zbędne detale i sformułowania, które rozwadniają opisy. Przykłady:

Tamten dzień, w którym wszedł do środka nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wewnątrz panowała straszliwa ciasnota. - Dlaczego nie napisać po prostu "Tamtego dnia wewnątrz panowała straszliwa ciasnota"?

"Mężczyzna patrzący na niego z naprzeciwka sprawiał zdecydowanie większe wrażenie." - można sprawiać wrażenie KOGOŚ lub CZEGOŚ, ale nie sprawiać mniejsze/większe wrażenie. Robił większe wrażenie, jeśli już, ale moim zdaniem w kontekście całego opisu to zdanie jest zbędne. Przyjrzyjmy się akapitowi:

Mężczyzna patrzący na niego z naprzeciwka sprawiał zdecydowanie większe wrażenie. Od niezdradzającej żadnych emocji twarzy niemalże bił chłód. Muskularne dłonie splecione na stoliku wskazywały na duży spokój i opanowanie, a sama postura mężczyzny potrafiła przyprawić o dreszcze.

Rozważ, czy nie lepiej byłoby to napisać np. w takim stylu:

Twarz mężczyzny, który patrzył na niego z naprzeciwka, nie zdradzała żadnych emocji. Siedział tam, masywny, nieruchomy, z dłońmi splecionymi na stoliku, wprost emanując opanowaniem i pewnością siebie.

poprawiał zawzięcie farbowane na jasny blond włosy - zręczniej byłoby:
"zawzięcie poprawiał tlenione włosy", ale wyrażenie "zawzięcie poprawiał włosy" też jakoś mi nie leży, może "nerwowo przeczesywał palcami tlenione włosy"?

"inni krzyczeli przekleństwa" - raczej "wykrzykiwali przekleństwa", ale można to skrócić do "głośno klęli"

Całość nieco rozwlekła (podobnie jak przedmówca miałam wrażenie lekkiego przegadania, nadmiaru detali) i dosyć przewidywalna, ale po przeredagowaniu - publikowalne.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

5
Łał, miło, że ktoś we fioletowym odzieniu do mnie zawitał, dziękuję za komentarz, Ignite :wink: Oczywiście wszystkie Twoje uwagi są słuszne, z czyjąś pomocą doskonale widzę, co w tekście nie gra, ale sam nie potrafię tego zauważyć. Mam nadzieję, że ta umiejętność przychodzi z czasem? :wink: Wrażenie przegadania może wynikać z tego, że tekst pisałem "na żywioł", tzn. miałem pomysł na zakończenie i powoli do niego dążyłem, więc mógł się wkraść nadmiar detali i przegadanie. Być może pisanie z konspektem lepiej się sprawdza?
"-(...)I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli jedna kropla w nieskończonym oceanie!
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”