Kilka wulgaryzmów
Czerwony Lew
WWWWidziałem go tylko raz. To dziwne, bo do Czerwonego Lwa zazwyczaj przychodzili jedynie stali bywalcy. Tamten dzień, w którym wszedł do środka nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wewnątrz panowała straszliwa ciasnota. Na przestrzeni kilkunastu metrów kwadratowych upchnięto mnóstwo stolików, co sprawiało, że nawet przy garstce klientów ten maleńki bar pękał w szwach. Na parapecie stało radio, które usilnie chciało utrzymywać pozory, że działa i co jakiś czas wyrzucało z siebie cichy szum umykający uwadze podchmielonej klienteli. Sprawiało to, że w środku zazwyczaj panowała cisza, jedynie od czasu do czasu zakłócana radiem, stukaniem kufli o blaty stołów i pojedynczymi słowami. Większości to pasowało, a już na pewno mnie. Nigdy nie byłem zwolennikiem barów z telewizją, gdzie uszy kaleczyło bezustanne ymcy-ymcy-bara-bara-disco! Do Czerwonego Lwa przychodziło się, by nabyć najcenniejszy towar - zapomnienie, dające złudne, chwilowe uczucie radości. Tamtego wieczoru kilka stolików zajmowali faceci, którzy przychodzili tam od dawna. Pochyleni nad kuflami piwa zrezygnowanym wzrokiem patrzyli w sufit, robiąc w powietrzu kółka z dymu papierosowego. Tylko jednego z nich nie rozpoznałem. Siedział w rogu z ręką zarzuconą na oparciu sąsiedniego krzesła. Całą resztę doskonale znałem, i choć nigdy nie zamieniałem z nimi więcej niż kilka zdań, to pamiętałem ich imiona i wiedziałem, co ich tu sprowadza. Historia każdego z tych mężczyzn mogłaby posłużyć za instruktaż dla młodzieży jak n i e prowadzić swojego życia.
WWWSiedząc tuż obok lady miałem doskonały widok na wszystko, co działo się w barze. Nic nie zapowiadało czegoś nadzwyczajnego, więc gdy jako pierwszy spostrzegłem uchylające się drzwi i wchodzącego mężczyznę w czarnym płaszczu, pomyślałem, że to zapewne kolejny typ, który chce zapić smutki, albo potowarzyszyć swojemu przyjacielowi w robieniu tego. Spostrzegłem, że jest zadziwiająco wysoki; przechodząc obok mojego stolika poruszył głową wiszącą przy suficie lampę naftową, jednak nawet się nie obejrzał, spokojnym krokiem przeszedł przez cały bar i zajął miejsce przy facecie, który siedział z ręką zarzuconą na oparcie. Pomyślałem, że to pewnie jacyś nowi, musieli się niedawno wprowadzić, albo są tu jedynie przejazdem. Zapewne wypiją piwo, wypalą paczkę papierosów, wyjdą i nigdy więcej nikt ich tam nie zobaczy. Zdumiałem się jednak, gdy ze stolika nieznajomych nie doszedł żaden dźwięk. Ani jednego słowa przywitania, żadnych pomruków rozczarowania, po prostu cisza. Pomyślałem, że to strasznie dziwnie faceci i odwróciłem od nich wzrok.
WWWWłaściciel baru, Albert, stał za ladą i wyglądał tak, jakby miał paść na ziemię i umrzeć. Zawsze był chudy jak tyczka, ale wydawało mi się, że od poprzedniego wieczoru ubyło mu kolejnych kilkanaście kilogramów. Niemalże na pierwszy rzut oka poznałem, że musiał być chory. Jego zazwyczaj rumiane policzki kompletnie straciły zdrowe kształty, stały się obwisłe i blade. Dawne oczy Alberta, z których emanowała radość i energia, teraz wydawały się wyblakłe i pozbawione wyrazu. Zawsze zadbane, gęste włosy sprawiały wrażenie o wiele rzadszych, być może z powodu zlepiającego je łoju. Widząc, że na niego spoglądam, zamachał ręką, zdobywając się na nikły uśmiech, który wyglądał jednak na nieco wymuszony. Podszedłem do lady, jednak nie odważyłem się oprzeć rąk na pokrytym warstwą tłuszczu, kurzu i starego piwa kontuarze.
WWWRaptem usłyszałem coś bardzo dziwnego. Stojące na parapecie radio odezwało się kilkoma głośnymi szumami. Zamilkło na moment, by zaraz wydać z siebie kilka kolejnych odgłosów, a ja zorientowałem się, że układają się one w pewien rytm. Dobrze mi znany rytm. Czyż to nie była dziewiąta symfonia Beethovena? Czy ktoś jeszcze to rozpoznaje?
WWW- Jak ci się dzisiaj podoba? - zaczął Albert, wyrywając mnie z zamyślenia.
WWW Radio zamilkło.
WWW Właściciel rozkaszlał się serią chrapliwych dźwięków, kręcąc przy tym głową, jakby sam nie wierzył, że można kaszleć jeszcze bardziej.
WWW - Albert.... Co się z tobą dzieje? - Wychyliłem się nad ladą.
WWW - Daj spokój. Zamykam tę dziurę.
WWWWytrzeszczyłem na niego oczy.
WWW - Rak płuc - rzekł beznamiętnie. - Pewnie od wdychania tego wszystkiego. - Dodał, wykonując dłonią szeroki gest wokół siebie.
WWW - Albert... Potrzebujesz dużo odpoczynku.
WWW Zanim zdążyłem jednak sklecić jakiekolwiek porządne słowa pocieszenia, z tyłu dobiegł mnie głośny krzyk.
WWW - Jasny piździec! Ci wariaci będą grać w rosyjską ruletkę! - ryknął stary mężczyzna, który siedział tuż przy stoliku w rogu.
WWWWskazywał na róg pomieszczenia. Siedzieli w nim ci nieznani nikomu faceci, jeden z ręką na oparciu, a drugi wciąż w czarnym płaszczu.
WWW Dziewiąta symfonia ponownie rozbrzmiała. A być może były to tylko przypadkowe szumy, a ja zbyt długo wdychałem dym papierosowy. Krótkie, gwałtowne dźwięki. Coraz głośniejsze i szybsze, jakby zmierzające do finału. Nagle zapadła cisza, podobnie jak za pierwszym razem.
WWW - Jeszcze tego mi brakowało - powiedział Albert i zakaszlał ponownie.
WWW - Słyszałeś to? - spytałem, wskazując na radio. Chyba nie usłyszał mojego pytania, wyraźnie zaabsorbowany wydarzeniami w barze.
WWW Tymczasem atmosfera wyraźnie się ożywiła. Wszyscy wstali i spoglądali na stolik w rogu, niektórzy podeszli bliżej, szepcząc z ekscytacji i wymieniając zaciekawione spojrzenia.
WWW - Żadnej, kurwa, ruletki! - wrzasnął Albert, po czym nachylił się nad ladą wymęczony kolejnym napadem kaszlu.
WWW - Zamknij się, pizdolcu! - warknął Tim, chamski brodacz z tajwańskimi korzeniami i paskudną blizną na poliku.
WWWPatrząc na Alberta, można było odnieść wrażenie, że chce jak najszybciej wyjść z baru, zostawić wszystko za sobą i przespać resztę wieczoru.
WWW - Zadzwoń na policję - poleciłem mu. - Oni zagrają naprawdę.
WWW - Nigdzie nie będę dzwonił - odparł Albert. - Rozszarpią mnie, kiedy to zrobię. - Powiedział, po czym zniknął zaraz na zapleczu.
WWW Sam nie do końca jeszcze wierzyłem w to, co się działo. Przy stoliku w rogu zebrali się już wszyscy klienci.
WWW - Stawiam dwie stówy na tego w płaszczu! - wrzasnął Tim.
WWW - Przyjmuję! - odpowiedział mu Carl, gruby rudzielec pracujący w fabryce żelek.
WWW Spojrzałem na drzwi na zaplecze, gdzie jeszcze chwilę temu zniknął Albert, zastanawiając się, co robić.
WWW Co mnie tu, kurwa, przywiało.
WWWZrezygnowany podszedłem do reszty towarzystwa przy stoliku. Spostrzegłem, że facet siedzący wcześniej z ręką na oparciu, teraz poprawiał zawzięcie farbowane na jasny blond włosy. Pomyślałem, że to na pewno ze zdenerwowania. Mężczyzna patrzący na niego z naprzeciwka sprawiał zdecydowanie większe wrażenie. Od niezdradzającej żadnych emocji twarzy niemalże bił chłód. Muskularne dłonie splecione na stoliku wskazywały na duży spokój i opanowanie, a sama postura mężczyzny potrafiła przyprawić o dreszcze.
WWW W jednej chwili wszyscy zamarli w bezruchu, wpatrując się w jeden punkt. Mężczyzna przy stoliku wyjął spod płaszcza połyskujący w bladym świetle lampy rewolwer. W tym samym momencie zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji i jednocześnie pomyślałem, jak wielkie problemy czekają na schorowanego Alberta.
WWW Skup się.
WWWOlbrzym uniósł broń, demonstrując ją wszystkim zebranym przy stoliku. Tim zagwizdał z podziwu.
WWWNagle zdenerwowany blondyn powiedział cienkim głosem:
WWW - Czy ja cię nie znam?
WWWSiedzący na przeciwko mężczyzna położył dłoń z rewolwerem na stoliku, popatrzył drwiąco na siedzącego na przeciwko rywala, po czym zaniósł się głośnym śmiechem. A śmiał się tak, że wszyscy patrzyli po sobie zdziwieni. Byłem pewien, że w tamtym momencie wszystkich obleciał strach. Każdy z nas musiał zdawać sobie sprawę z tego, że był z nami facet z rewolwerem, który wyglądał i zachowywał się jak potencjalny morderca. Z gatunku takich, co to potrafią ukatrupić człowieka w najokrutniejszy sposób i nawet się przy tym nie zawahać. Zanim jednak zdążyłem obmyślić jakikolwiek sensowny plan działania, moją uwagę przykuł komentarz mężczyzny z płaszczem.
WWW - Być może się znamy. Jesteś jednak tego pewien? - Jego głos był chropowaty, przeciągał słowa, brzmiące głucho i jakby z oddali.
WWW - Pamiętam to znamię - odpowiedział blondyn, wskazując na swojej twarzy miejsce, gdzie jego przeciwnik miał dużą kolistą bliznę.
WWW - Pamiętasz moje znamię... - westchnął olbrzym.
WWW - Czy my się wcześniej już nie spotkaliśmy?
WWW - Patrzcie jaki! - ryknął nagle Tim. - Próbuje go brać na litość!
WWWMężczyzna w płaszczu uśmiechnął się, a ja poczułem niesamowite zdziwienie. Emanujący od nieznajomego spokój i pewność siebie sprawiały, że nie chciało się odwracać od niego wzroku. Pomyślałem, że to niemożliwe, by ktoś uśmiechał się przed grą w rosyjską ruletkę, a to tylko zwiększyło moje zainteresowanie tym facetem.
WWW Wtedy olbrzym podniósł ponownie rewolwer, wychylił bęben jednym ruchem, po czym sięgnął do kieszeni. Wszyscy obserwowali z ekscytacją przemieszaną z przerażeniem, jak mężczyzna wyjmuje jeden nabój, ładuje go do komory i kilkoma szybkimi ruchami kręci bębenkiem.
WWW - Zaczynamy - powiedział, a ja spostrzegłem, że siedzący na przeciwko niego blondyn zaczął gwałtownie zagryzać dolną wargę.
WWW To, co się działo później zdawało się rozgrywać w zwolnionym tempie. Tim, którego zawsze uważałem za twardego mężczyznę, odkręcił głowę, gdy olbrzym w płaszczu przyłożył rewolwer do skroni. Słysząc ciche kliknięcie, wszyscy odetchnęli z ulgą. Jedynie stary Gregor prychnął z rozczarowania i oparł się o ścianę, jakby znudzony grą.
WWW Wydawało mi się, że przestraszony blondyn biorąc do ręki broń wiedział, że już za chwilę wszyscy będą patrzeć, jak jego blond włosy barwią się na krwistą czerwień. Przytrzymał chwilę rewolwer w dłoni, jakby w ten sposób chciał odwlec w czasie kolejną część gry.
WWW- Byłeś... - wydusił z siebie. - Byłeś we Florencji, prawda?
WWWMężczyzna w płaszczu patrzył na niego podejrzliwie.
WWW - Wydaje mi się, że naprawdę nie mieliśmy okazji się poznać.
WWW - Ale ja cię znam. Na pewno cię znam.
WWW - Nie ma takiej możliwości.
WWW - Spotkałem cię na ulicy przy dzwonnicy Giotta! Tak, to było na pewno wtedy. Pytałeś mnie, czy nie zgubiłem portfela, mówiłeś po angielsku.
WWW - O, doprawdy? - powiedział olbrzym. - Twoja kolej. - Dodał, wskazując na broń.
WWW Blondyn zakręcił bębenkiem, a mnie ścisnęło się gardło na widok trzęsących się dłoni młodzieńca. Tim opluł sobie brodę z ekscytacji.
WWWChwila ciszy.
WWW Klik.
WWWBlondyn odetchnął z ulgą.
WWW - Cholera - prychnął Tim.
WWW - Wciąż jesteś pewien zakładu? - dogryzł mu Carl, nie wyjmując nawet z ust papierosa.
WWW Przerażony blondyn jak najszybciej odłożył rewolwer na stół i odsunął go na drugi kraniec stolika.
WWW - Kogoś takiego się nie zapomina - wyszeptał łamliwym głosem. Spostrzegłem, że przełyka ślinę.
WWW Nie wiedziałem, czy mu wierzyć. Jeśli naprawdę zna swojego rywala, dlaczego nie przerwał gry? Dlaczego w ogóle ją rozpoczęli? Byłem pewien, że nie chciałem oglądać finału ruletki. Zastanawiałem się, czy nie lepiej byłoby pójść poszukać Alberta na zapleczu, przerwać to wszystko, oszczędzić schorowanemu właścicielowi nerwów. Ponownie jednak moje rozmyślania zostały przerwane. Tym razem przez kolejny jęk zawodu Tima. Okazało się, że gracze zdążyli już rozegrać następną kolejkę strzałów. Jeżeli miałem działać, musiałem zrobić to szybko. Galopujące myśli spowodowały, że nie dosłyszałem słów blondyna, za to doskonale zrozumiałem odpowiedź jego rywala.
WWW - Zupełnie jak w innym życiu? - Zaśmiał się. - To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem.
WWWNawet nie zauważyłem, kiedy ponownie rozbrzmiała symfonia. Tym razem szumy były wyjątkowo głośne, szalały, jakby każdy z nich chciał prześcignąć kolejnego.
WWWCzy naprawdę tylko ja to słyszę?
WWWOtoczony tą feerią dźwięków patrzyłem na mężczyznę w płaszczu. Nawet nie zawahał się, przykładając sobie kolejny raz rewolwer do głowy. Pociągnął za spust.
WWW Klik
WWWBlondyn ukrył twarz w dłoniach. Wtedy gorąco zapragnąłem mu pomóc.
WWW - Wiesz... - zaczął, przykładając broń do skroni. - Czasami myślę...
WWW W tej chwili głos zabrał olbrzym:
WWW - Że twoje życie z fizycznego punktu widzenia jest tylko garstką energii, która bądź co bądź nigdy nie przepadnie, ale czy to wystarczy, by dawać nadzieję?
WWW Blondyn wytrzeszczył na niego oczy. Otworzył szeroko usta, jednak przez dłuższą chwilę nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.
WWW - Skąd... Skąd wiedziałeś, że to właśnie chciałem powiedzieć? - zapytał wreszcie. Jego głos drżał.
WWW Nagle rozległ się ogromny huk. Zatrzęsło całym budynkiem. Wszyscy wzdrygnęli się ze strachu, instynktownie przykryłem sobie głowę rękoma. Zaraz później przed oczami mignął mi Gregor. Pospiesznie odwrócił się i wybiegł z baru. Tim zacisnął dłonie w pięści i ucałowawszy je, podniósł ręce w górę w triumfalnym geście. Niezły z niego popieprzeniec. Niektórzy trwali w milczeniu, inni krzyczeli przekleństwa lub zakrywali usta z niedowierzania. Oparty jeszcze przed chwilą o krzesło blondyn, teraz leżał twarzą na stoliku. W jego oczach wciąż widziałem przerażenie i zaskoczenie. Ze skroni spływała strużka krwi, spadała na podłogę, płynąc w kierunku nóg olbrzyma w płaszczu. Ten wstał i poprawił mankiety, ścierając z nich kropelki krwi.
WWW - Zawsze przed śmiercią mówisz to samo - odpowiedział.
WWWŚledziłem go wzrokiem, jak wychodził z baru. Strumyczek krwi skręcił pod stołem w prawo i popłynął za olbrzymem w kierunku wyjścia.
Czerwony Lew [opowiadanie]
1
Ostatnio zmieniony sob 23 sie 2014, 18:32 przez Vanoge, łącznie zmieniany 1 raz.
"-(...)I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli jedna kropla w nieskończonym oceanie!
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"