Skrzydła demona - kolejne rozdziały

1
Wciąż nie miałem pomysłu, jak oświadczyć się Lisie.
Do tego, miałem wrażenie, że powinienem to zrobić jak najszybciej, bo chyba zaczął ją męczyć nieokreślony status naszego związku. Tak przynajmniej mi się wydawało.

Niby nic się nie działo, nadal była tą samą, wesołą dziewczyną, ale od czasu do czasu zdarzało się, że łowiłem jej uważne, jakby smutne spojrzenie. Czasami mówiłem coś, a ona zdawała się nie słuchać. Dopiero, gdy powtarzałem, wyrywała się z zamyślenia, jakby zdezorientowana i patrzyła na mnie z niemym zapytaniem w oczach. Nigdy przedtem tak się nie zachowywała.
Któregoś dnia wyskoczyłem na piwo z Robertem i gdy temat zszedł na nasze kobiety, powiedziałem mu o dziwnych stanach zawieszenia Lisy. Robert znał moją dziewczynę od czasu spływu kajakowego, na którym byliśmy razem kilka lat temu. Obaj startowaliśmy do niej, i do dziś nie mogę pojąć, dlaczego wybrała mnie, choć ten fakt nadal napawa mnie rozpierającą dumą.

– Co się dziwisz ? – Robert wzruszył ramionami i pociągnął łyk piwa wprost z butelki. – Babki tak mają, że nie mogą się doczekać, kiedy zadasz im to jedno pytanie, mimo że od dawna razem mieszkacie, macie wspólne pieniądze, a ona pierze twoje gacie i skarpety. Mam podobnie z Karoliną. Ale ty, stary, trochę sprawę przeciągasz. Ile to już lat?
– Pięć.
– No właśnie! Jesteś z laską pięć lat i nadal nic?
– Taa… Wiesz, ja jestem pewien, ale…
Spojrzał na mnie przeciągle, zmrużonymi oczami, nieco kpiąco. Zapytałem niepewnie:
– A… gdybyś, dajmy na to, był babką, chciałbyś przez całe życie być z takim facetem jak ja?
– Wal się! Ciebie już kompletnie pojebało! – zirytował się. – Skąd, do cholery, mam wiedzieć, co bym chciał, gdybym był kobietą. Na szczęście nie jestem, nadal mam jaja. Pokazać?
Mogłem postawić konia z rzędem, że gdybym powiedział „tak”, wlazłby na krzesło, ściągnął gacie do kolan i zaprezentował swoje przyrodzenie mnie i wszystkim obecnym w knajpie.

Robert był typem faceta, dla którego nie istniały żadne ograniczenia, ani w słowach, ani zachowaniu. W przeciwieństwie do mnie był zawsze wyluzowany, a wszelkie opinie o sobie miał w głębokim poważaniu. Tym się różniliśmy. Ja ważyłem słowa, on walił prosto z mostu. Ja słuchałem innych, on oczekiwał, że to jego będą go słuchać.

– Wierzę na słowo – Skrzywiłem się.
– To nie pieprz głupot, tylko weź ten pierścionek, co go trzymasz w biurku od dwóch miesięcy, kup jakieś kwiaty i zadaj to sakramentalne pytanie. Od razu się ożywi, zacznie planować ślub, dzieci, domek z ogródkiem i wybierać rasę waszego psa. Wszystkie tak robią. Co do jednej!

Chyba wiedział co mówi.
Istotna różnica między nami polegała też na tym, że Robert był klasycznym przystojniakiem: wysoki, z ciemnymi włosami zawiązanymi w kucyk, mocno zarysowaną szczęką, pokrytą ciemnym nalotem zarostu oraz szeroką klatą Do tego, poza pracą, ubierał się jak członek gangu motocyklowego. Był doskonałym przykładem niegrzecznego chłopca, typem uwielbianym przez kobiety pod każdą szerokością geograficzną. Przy nim wyglądałem jak wyblakły, oskubany kurczak na wystawie sklepowej obok upierzonego bażanta: taki sobie, średniego wzrostu, o nijakich, krótko przystrzyżonych włosach, niezbyt wysportowany i do tego ubrany zwyczajnie. Ale to nie wszystko. Dla Roberta dziewczyny to laski – dla mnie kobiety. Ja byłem wierny Lisie, on zaliczał co się dało. Karolina była jego drugim poważnym związkiem, a tych mniej poważnych nie byłbym w stanie zliczyć.
Miał doświadczenie i powinienem go posłuchać – wziąć głęboki oddech i po prostu oświadczyć się.

Ale ja chciałem, zadać Lisie to pytanie w szczególnych, niezapomnianych okolicznościach.
Tylko nie bardzo wiedziałem, jak te okoliczności miałyby wyglądać. Przeszukałem Internet, ale nie znalazłem nic ciekawego. Ktoś tam wynajął balon który latał na domem wybranki z napisem „ Czy wyjdziesz za mnie, Moniko? Wielbiciel Moniki i wysokości podobno niecierpliwie czekał na odpowiedź wśród chmur, przy sporym zainteresowaniu mieszkańców osiedla.

Inny dla odmiany oświadczył się na bilbordzie i o jego zamiarach dowiedziało się nie tylko osiedle, ale całe miasto.
Były też inne propozycje, mniej lub bardziej odjazdowe, ale nic mi nie pasowało. Im dłużej kombinowałem, tym większy mętlik miałem w głowie.

Ze zdenerwowania cierpiałem na bezsenność, więc do pracy przychodziłem z workami pod oczyma, wzbudzając zainteresowanie Pana Kwaśnego, który robił jeszcze kwaśniejszą minę niż zazwyczaj, bo podejrzewał, że wpadłem w ciąg imprezowy i nie mogę wyhamować. Nawet próbował mnie dyskretnie obwąchiwać, czy aby nie cuchnę wczorajszą gorzałką. Nie cuchnąłem, więc był zawiedziony.

Robert patrzył na mnie, kręcą głową z dezaprobatą, i tylko czasem rzucał znad biurka:
– I co ?
– I nic. – Wzruszałem ramionami.
– A… To hujnia z patatajnią.
– Ano.

Olśnienie przyszło gdzieś pod koniec listopada, w niedzielę, gdy bezmyślnie gapiłem się przez okno na zmoczony deszczem świat. Wielka, czarna kałuża na jezdni, w którą wjeżdżały samochody, ochlapując skulonych z zimna przechodniów, skojarzyła mi się z morzem, morze ze statkiem, statek, wiadomo, z rejsem.

Przeliczyłem finanse i doszedłem do wniosku, że stać mnie, by zafundować pierścionkowi zaręczynowemu i nam rejs promem po Bałtyku. Niby nic szczególnego, ale pomyślałem sobie, że Lisa oczekuje czegoś romantycznego, a kajuta na statku i bezkresna przestrzeń wody, wydaje się bardziej romantyczna, niż bilbord w otoczeniu promocyjnej szynki po czternaście pięćdziesiąt.

Uznałem pomysł za doskonały. Do tego właśnie zbliżał się Sylwester – świetny czas na zamknięcie pewnego rozdziału życia i wejścia w nowy.

Powiedziałem więc Lisie, że w tym roku spędzimy go na morzu i dodałem, że będzie to szczególna noc. Moim zdaniem dałem jasno do zrozumienia jakie mam zamiary. Oczekiwałem radosnego podniecenia i licznych podchwytliwych pytań, ale usłyszałem tylko:
– Rejs? Dobrze.
Wtedy, po raz pierwszy zadałem sobie pytanie: Co dzieje się z Lisą?

***
Ostatnie godziny starego roku wlokły się niemiłosiernie.

Wszystko było zapięte na ostatni guzik, ale i tak co najmniej kilkakrotnie biegałem do organizatora balu, by uzgodnić ostatnie szczegóły. Był niskim, korpulentnym facetem, z idealnie przystrzyżoną szpakowatą brodą.
I zapewne profesjonalistą.
Przynajmniej takie sprawiał wrażenie, gdy patrzył na mnie z lekkim rozbawieniem i uśmiechał się uspokajająco, czym zdecydowanie podnosił mnie na duchu.

Lisa udawała, że o niczym nie wie, ale, co najważniejsze, znów była moją dawną dziewczyną. Z zachwytem zmieszanym z fascynacją, opierając się o pokładową balustradę patrzyła w granatowe fale oraz horyzont, wąską kreską oddzielający niebo od ziemi.

– Spójrz, ile tu przestrzeni! – Miękkim gestem odgarniała włosy, które zimny wiatr zwiewał jej na twarz. – Może w tym właśnie miejscu zaczyna się wszechświat?

Tego dnia daleki byłem od rozważań o naturze świata wszechświata, więc tylko mruknąłem coś pod nosem, cmoknąłem ją w policzek, a potem zostawiłem pełną zachwytu nad morzem i przestrzenią, sam zaś udałem się w stronę kajuty, gdzie, jeszcze raz miałem zamiar powtórzyć moją wieczorną, starannie przygotowaną kwestię.

Gdy szedłem przez wyludniony pokład, znienacka pojawił się duży ptak – mewa lub albatros. Nie zdążyłem mu się przyjrzeć, bo przeleciał, jak błyskawica, tak nisko nade mną, że niemal poczułem muśnięcie jego skrzydeł. Kucnąłem odruchowo, ale gdy się podniosłem i spojrzałem w niebo, zobaczyłem tylko, jak znikał w przestworzach.
Zakląłem cicho i poszedłem do kajuty, gdzie powtórzyłem tekst cztery razy. Tak na wszelki wypadek.

Im bliżej wieczoru, tym bardziej byłem spanikowany, aż w końcu nadszedł najważniejszy czas w moim życiu.
O dwudziestej wprowadziłem Lisę do sali balowej.

Podium dla orkiestry znajdowało się po prawej stronie. Kilku facetów w srebrnych marynarkach brzdąkało jakiś smętny kawałek, a ciemnoskóra wokalistka w obcisłej, czerwonej sukni mruczała seksownym głosem do mikrofonu. Po parkiecie kręciło się już kilka par.

Między stolikami przemieszczały się eleganckie kobiety zarówno w długich, jak i kusych sukienkach, ledwie zasłaniających to, co zasłonić wypadało, lub nie zasłaniających prawie nic. Na ich szyjach błyszczały kolie i naszyjniki, a długie zwisające kolczyki leniwie chybotały się przy płatkach uszu.
Moja dziewczyna wyglądem biła je na głowę.
Miała na sobie suknię z granatowego brokatu miękko opinającą zgrabne ciało i wysoko upięte włosy. Wyglądała jak klasyczna piękność, ale w przeciwieństwie do innych kobiet nie miała na sobie żadnej biżuterii.

Pomyślałem, że po północy na jej palcu będzie migotać malutki diament, rzucający figlarne błyski, ilekroć wykona ruch ręką. Czyżby zrezygnowała z kobiecych błyskotek, by dziś stał się jej najważniejszą ozdobą? Uśmiechnąłem się do tej myśli.

Na piętnaście minut przed nadejściem Nowego Roku orkiestra zamilkła, a na scenę wkroczył organizator balu. Jedną ręką przygładził idealnie przystrzyżoną brodę, drugą zdjął mikrofon ze stojaka.
– Szanowni Państwo, proszę o uwagę! – zaczął modulowanym głosem zawodowego konferansjera. Głowy gości zwróciły się w jego stronę. – Jest wśród nas ktoś, kto jeszcze w tym roku musi załatwić pewną ważną sprawę. Przywitajmy go ciepło. Panie Krzysztofie, zapraszam!

Snop światła skierował się na nasz stolik, a orkiestra zaczęła grać jakiś nastrojowy kawałek.
Wstałem i wyciągnąłem rękę do Lisy. Podała mi ją z wyrazem szczerego zaskoczenia na twarzy.
Odprowadzani światłem reflektora przeszliśmy salę i pokonaliśmy trzy schodki, prowadzące na scenę.
Facet z brodą podał mi mikrofon, życzliwie klepnął w ramię dla dodania otuchy, po czym wycofał się ze sceny. Zostałem sam na sam z Lisą, w kręgu oślepiającego światła oraz wlepionych w nas co najmniej dwustu par oczu. Spojrzałem na Lisę – miała lekko pobladłą twarz.
– Liso – zacząłem, ale z mojego gardła wydobył się tylko chrypiący szept. Spróbowałem raz jeszcze: – Liso, pamiętam dzień, w którym cię poznałem. Miałaś na sobie zieloną sukienkę i uśmiechałaś się promienie. Chciałbym, żeby ten uśmiech towarzyszył mi przez całe życie i obiecuję, że w twojej szafie nigdy nie zabraknie zielonych sukienek, jeśli tylko zgodzisz się, bym mógł je tam wieszać. Dlatego pytam, Liso, czy zechcesz zostać moją żoną?
Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyjąłem z niej małe pudełeczko pokryte czarnym aksamitem, które otworzyłem niezgrabnie i wyciągałem w kierunku Lisy. W oczach miała łzy.
Podałem jej mikrofon.
Pamiętam ciche tony muzyki rozbrzmiewające gdzieś, za nami. Pamiętam, że pociły mi się ręce, gdy wyczekująco patrzyłem w twarz Lisy. Pamiętam, że widziałem na niej łzy wzruszenia.
Lisa uniosła mikrofon, jej usta przez kilka sekund poruszały się bezgłośnie, a potem wzięła głęboki oddech i powiedziała:
– Nie, Krzysztofie. Ja… – Urwała. Rzuciła mikrofon i zbiegła ze schodków.

Przez następne sekundy słyszałem tylko odgłos własnego serca, które zaczęło walić miarowym ŁUP – ŁUP – ŁUP, a potem głowę rozsadziła myśl, która przeszywającym bólem wdarła się w każdą komórkę: właśnie straciłem Lisę!
Jakaś część mnie nie mogła się z tym pogodzić, więc szarpnąłem całym ciałem do przodu, by pobiec za nią, ale zaplątałem się w kabel mikrofonu i runąłem jak długi na scenę.
Aksamitne pudełko upadło razem ze mną, wymknęło się z dłoni i spoczęło na deskach, nie dalej, niż na wyciągnięcie ręki. Było otwarte, a mały brylancik mrugał wesoło, gdy leżałem z policzkiem przyciśniętym do sceny.
Zacząłem się gramolić. Facet z bródką podbiegł do mnie i troskliwie nachylił się, by mi pomóc, ale go odepchnąłem.
Podpełzłem na kolanach do czarnego pudełka, zacisnąłem na nim pięść. Gdy tylko stanąłem na nogi, wziąłem szeroki zamach i z wściekłością, drąc się na całe gardło cisnąłem je na parkiet, pośród gości. Potem, w tym samym kierunku rzuciłem stojak mikrofonu. Rozległy się krzyki i piski, a ja już sięgałem już po jeden z bębnów perkusisty. On również poleciał na salę, był dziwnie lekki.
Zdzieliłem pięścią w twarz chłopaka z obsługi technicznej, który podbiegł do mnie pierwszy. Z jego ust pociekła krew, co napełniło mnie mściwą satysfakcją. Potem zaroiło się od ludzi, a ja z bez zastanowienia młóciłem pięściami na prawo i lewo. Nie mogłem przestać. Nie chciałem przestać. Ostatnie co pamiętam, to widok chudego faceta z małą strzykawką w ręku.
Moja pięść z cichym trzaskiem zatrzymała się na jego szczęce.

***
Ocknąłem się na nadbrzeżu i dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że kołysanie które odczuwam, to nie ruch fal, a plecy rosłego mężczyzny przede mną nie należą do stewarda. Leżałem na noszach przypięty pasami, a dwa młode byczki niosły mnie w kierunku karetki.

Następne trzy miesiące spędziłem w klinice psychiatrycznej. Podobno przeżyłem załamanie nerwowe.
Opiekował się mną pełen życzliwości personel, który z niecierpliwością wyczekiwał, kiedy znów zacznę się uśmiechać. Szczególnie czekał na ten moment mój lekarz, ale długo nie ułatwiałem mu zadania.
Posłusznie łykałem tabletki, ale z wyjątkiem tego, że nie chciałem już nikomu dać w mordę, nie było mi lepiej.

Dzieliłem pokój z Michałem. Fajny facet. Był nieprawdopodobnie ruchliwy i gadał nieustannie. Miał też wydatne policzki, które nadawały jego twarzy wygląd chomika. Pewnie dlatego, pewnego razu powiedziałem do niego „Hamster”, co mu się niezmiernie spodobało, więc obszedł cały odział, wszystkie sale, gabinety lekarskie i dyżurkę pielęgniarek, informując wszystkich, że od dziś reaguje tylko na Hamstera.
No i, „Hamster” chwycił. Nawet kiedyś słyszałem, jak pielęgniarka zwracała się do lekarza dyżurnego:
– Panie doktorze, zapomniał pan o zleceniu dla Hamstera.

Michał został przywieziony do kliniki przez rodzinę, zaniepokojoną jego nagłym, religijnym nawróceniem, którego doznał w samolocie, wracając z wycieczki do Ziemi Świętej.
Podobno, nie on jeden, ale chyba tylko Hamster, policjant w stopniu aspiranta, następnego dnia po powrocie z urlopu, odebrawszy z depozytu własną broń służbową, niezawodnego Glocka, zaniósł go w dwóch palcach jak wyjątkową obrzydliwość, do gabinetu Komendanta i wraz z raportem o zwolnienie ze służby położył na biurku.

Nadkomisarz był podobno człowiekiem spokojnym, ale czytając raport Hamstera najpierw poczerwieniał na twarzy, a potem kazał mu wypierdalać w teren, i zająć się robotą, zamiast stroić sobie głupie żarty.
Bo Hamster czarno na białym napisał, że doznał objawienia od samej Najświętszej Panienki, której jest wiernym sługą, i Pani ma dla niego ważniejsze zadania, niż zasadzka na bandytów, którą jego wydział zaplanował na na następny dzień. Nadmienił również, że jego wiara zabrania noszenia broni, ponieważ jedyną bronią, której odtąd będzie używał, jest miłość.
Trzeba jednak przyznać, że rozkaz przełożonego wypełnił, bo udał się w teren, a nawet we własny rejon służbowy, ale nie po to, by pilnować porządku, tylko do Kościoła, gdzie modlił się do końca służby.
Więcej na Komendzie się nie pokazał, za to w domu, w sypialni własnej i małżonki zbudował mały ołtarzyk. Potem większy, w salonie. Kilka średniej wielkości ustawił w kuchni, pokoju dzieci, a nawet w łazience.
Rodzina nie wytrzymała, gdy z pogodnym uśmiechem, śpiewając kantyczki do Matki Boskiej, rozwiesił w domu sto dwadzieścia trzydzieści trzy różańce, które nabył w sklepie z dewocjonaliami za pieniądze przeznaczone na czynsz.

W szpitalu Hamster nie budował ołtarzy, choć nie przestawał chwalić Panienki. W szafce trzymał kolorowe święte obrazki, które codziennie przeglądał z nabożnym skupieniem. Potem całował z czcią każdy z osobna, oczywiście, po wieczornym różańcu.
Poza tym był łagodnym, lubianym przez wszystkich facetem. Pewnie dlatego został moim najlepszym szpitalnym kumplem. Prawdę mówiąc, traktowałem go trochę jak brata, którego nigdy nie miałem.

Pewnej nocy Hamsterowi przydarzyło się coś dziwnego.
Obudził mnie nad ranem przeszywający ból ręki. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Hamstera wczepionego kurczowo zaciśniętymi palcami w moje ramię. Miał przerażoną twarz i trząsł się cały, tak, że drgały mu policzki. Bełkotał coś niezrozumiale.
– Hamster, wyluzuj! – Próbowałem uwolnić się, ale tak mocno zaciskał palce, że niemal czułem, jak miażdży mi kość. – Hamster, posłuchaj mnie! Posłuchaj…!
– To ty mnie posłuchaj! – Nagle przestał bełkotać i odezwał się poważnym, spokojnym tonem. Twardym i męskim, jak rasowy glina. Patrzył przy tym czujnie, bez cienia tego swojego pogodnego uśmiechu, a rysy twarzy miał ostre i tak napięte, że niemal zniknęły chomikowate policzki. – Posłuchaj uważnie, bo powiem tylko raz! Rzeczy nie są takimi, na jakie wyglądają. Nie dojdzie do mulengro them człowiek o duszy robaczywej, lecz stanie się skrzydłem demona, który pragnie rządzić tym, co przed początkiem i tym, co na końcu. Twoja… – Urwał.
Oczy uciekły mu w głąb czaszki, na ułamek sekundy w ciemności rozbłysły białka oczu, a potem zwiotczał i zwalił się na podłogę, koło łóżka.
Sięgnąłem po przycisk i wezwałem pielęgniarkę.
Ostatnio zmieniony czw 02 paź 2014, 21:51 przez Figiel, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Bardzo mi sie podobalo i czekam na wiecej! Fajnie piszesz, bez trudu wczulam sie w emocje bohatera :)
Ciekawa jestem, czemu Lisa powiedziala, co powiedziala.
2+2=17

3
Karmelo, bardzo się cieszę, że tekst przypadł Ci do gustu, pomimo - jak teraz dopiero widzę - rozhasanych przecinków i niedoróbek. A jeszcze bardziej cieszę się z Twojego pytania, bo znaczy, że Cię zaciekawiłam.

Re: Skrzydła demona - kolejne rozdziały

4
Figiel pisze:pierścionek, co go trzymasz w biurku
Generalnie staram się nie czepiać zbytnio, ale to mi strasznie zazgrzytało : ) To trochę jakby wkręcił pierścionek w blat biurka. Proponuję:
"pierścionek, co go trzymasz w szufladzie" lub cokolwiek innego, ale logicznego.


Figiel pisze:zadaj to sakramentalne pytanie
Przepraszam! Naprawdę już nie chciałem tego wytykać, ale to mi trochę nie pasuje do bohatera, który moment wcześniej jest opisany jako ten, który:
"wlazłby na krzesło, ściągnął gacie do kolan i zaprezentował swoje przyrodzenie mnie i wszystkim obecnym w knajpie."
Jest to absolutnie moje subiektywne odczucie którym chciałem się podzielić : )


Figiel pisze:mocno zarysowaną szczęką, pokrytą ciemnym nalotem zarostu
Nalot zarostu? : ) Dziwnie mi to brzmi.


Figiel pisze:[Robert]Miał doświadczenie i powinienem go posłuchać – wziąć głęboki oddech i po prostu oświadczyć się.
Owszem, miał doświadczenie, ale w wyrywaniu i "zaliczaniu" lasek, a nie w poradach małżeńskich : ) (Przynajmniej nic o tym nie wiemy). Ja bym raczej kogoś takiego nie pytał o zdanie, czy czas się oświadczać czy nie, a raczej o to, jak poderwać dziewczynę : )


Figiel pisze:Ale ja chciałem, zadać Lisie to pytanie w szczególnych, niezapomnianych okolicznościach
A zaraz potem piszesz o balonach i oświadczynach na bilbordzie. To raczej nie tyle szczególne, niezapomniane okoliczności, a dość wieśniacki sposób oświadczyn. Ale to tylko takie moje przemyślenie, jako Twojego czytelnika : )


Figiel pisze: – I co ?
– I nic. – Wzruszałem ramionami.
– A… To hujnia z patatajnią.
– Ano.
<3 Mądrze użyty wulgaryzm, brawo.


Figiel pisze:gdy bezmyślnie gapiłem się przez okno na zmoczony deszczem świat
Da się to inaczej napisać, prawda? :D Zmoczony przywołuje na myśl rocznego bobasa płaczem nawołującego do zmiany pampersa : )


Figiel pisze:Przeliczyłem finanse i doszedłem do wniosku, że stać mnie, by zafundować pierścionkowi zaręczynowemu i nam rejs promem po Bałtyku. Niby nic szczególnego
a zaraz potem:
Figiel pisze:Uznałem pomysł za doskonały.
Więc jaki ten pomysł był w końcu?


Figiel pisze:rejs promem po Bałtyku(...)Powiedziałem więc Lisie, że w tym roku spędzimy go [sylwester] na morzu
Wiesz, jak wygląda Bałtyk w zimie? :) Trochę żegluję, więc dla mnie bomba z dreszczykiem emocji, no ale nie wiem czy Lisa byłaby gotowa :)


Figiel pisze: Z zachwytem zmieszanym z fascynacją, opierając się o pokładową balustradę patrzyła w granatowe fale oraz horyzont, wąską kreską oddzielający niebo od ziemi.
Dostrzeżenie na Bałtyku, w zimie horyzontu, w godzinach popołudniowych/wieczornych - mało prawdopodobne, tak jak pisałem wyżej : ) Ale może się czepiam.


Figiel pisze:Gdy szedłem przez wyludniony pokład, znienacka pojawił się duży ptak – mewa lub albatros
W zależności od tego, gdzie znajdował się statek - mewa; albatros prawie niemożliwe : )
Czepiam się, czepiam straszliwie, a miało być na "lajcie" ;p



O dziwo, drugą połowę tekstu przebiegłem :D Wartka akcja i reakcja Lisy pochłonęły mnie na tyle, że nie zwróciłem uwagi na jakiekolwiek błędy (które pewnie by się znalazły, ale przecież nie o to chodzi).



OGÓLNA OCENA
Powiem tak - zaintrygowałaś mnie.
Piszesz naprawdę dobrze, płynnie (może w paru miejscach zmieniłbym szyk, ale to szczegóły), potrafisz zainteresować i nie przeciągasz niepotrzebnie scen. Akcja dzieje się dość szybko (jeśli zamierzasz robić z tego coś dłuższego, a na to wygląda, to uważaj na przesyt), opisana jest w sposób bardzo płynny i dynamiczny. Nie miałem tak zwanych zawiasów, przeciągnięć.
Kilka merytorycznych błędów było, ale to takie szczegóły do wypracowania i zwrócenie uwagi na to, byś troszkę dokładniej robiła research w takich sprawach jak rejs na morzu, czy gatunki zwierząt występujące na danym terenie. Są to drobnostki, ale czytelnik, który wie, zwróci uwagę. Pisanie to jednak w pewnym sensie praca :)

Mam jednak jedno, dość poważne, zastrzeżenie - czemu koleś tak zareagował (właśnie zdałem sobie sprawę, że nie pamiętam jego imienia; sprawdziłem - Krzysiek; występuje tylko dwa razy)? Ja rozumiem, że byli ze sobą pięć lat i jakoś się tam na swój sposób kochali, ale tak reagują ludzie, którzy mają problemy psychiczne, a nic nie wskazywało na to, że Krzycho ma takie problemy. Chyba, że będzie to potem jakoś uzasadnione. Ogólnie nie mówię, żebyś to zmieniała, zwracam tylko uwagę na to, że normalny człowiek (wg. mnie, a jestem romantykiem [stety, niestety]) tak by nie zareagował :)

LUŹNE PRZEMYŚLENIA
Po przeczytaniu tekstu, nie wiem jak wygląda Lisa :) Nie twierdzę, że nie było jej opisu (czytałem tekst raz), ale jeśli był, nie zapadł mi w pamięć.

Wątek "nawrócenia" Hamstera.
Ciekawie opisany, ale mało realistyczny. Człowiek, który się realnie nawraca, nie zmienia stosunku do pracy. Skoro ma żonę, nie jest powołany do kapłaństwa, praca więc jest ważną częścią jego życia (zresztą dla duchownego praca też jest ważna). My, chrześcijanie, wcale nie uważamy, że jedyne co w życiu trzeba robić, to modlitwa (Hamster robił to w jakiś chory sposób). W PŚ masz napisane - "kto nie chce pracować, niech nie je" i "Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara". Chyba, że Hamster po prostu oszalał, ale trochę mi tu pachnie wyśmiewaniem Chrześcijaństwa :) Ale to takie moje prywatne odczucie.

Mulengro.
O co chodzi? :) Pytam trochę przekornie, bo wiem, że nie odpowiesz, ale jedyne co znalazłem w Internecie to książka pod tym tytułem traktująca o jakimś demonie/sile demonicznej, która zabija i jakaś "choroba umysłu/opętanie umyły", które zbiera do kupy najgorsze ludzkie cechy :)
(LINK - https://answers.yahoo.com/question/inde ... 448AAiXirt).

Czekam na więcej i z pewnością przeczytam!

Pozdrawiam ciepło,
Blooregard Q. Kazoo.
Miało nic nie być, ale może podziała na panel Avatara? *hopefully* Podziałało! Wdzięczny, pozostawiam : )

5
Bloo,
dziękuję za obszerny komentarz i zacznę może od końca:

Mulengro them, oczywiście, kursywą, która mi się zapodziała w tekście - dokładnie o to chodzi. Tekst idzie w kierunku sugerowanym przez to, co wyczytałeś, i już wiesz dlaczego bohater reaguje AŻ tak. Oczywiście istnieje związek między tym, co mówi Hamster, a zdarzeniami na promie, szczególnie tym incydentem na pokładzie, i tylko on uzasadnia taką reakcję. Ale do tego czytelnik dojdzie.
Oczywiście, zrewiduję ten opis horyzontu, a także gatunek ptaka. Raczej po prostu zostanie ptak.

Historia Hamstera, jest jak najbardziej prawdziwa. Nie do wiary, ale tak. Tylko w tym przypadku, jej opis zdecydowanie ma służyć dalszemu tekstowi, to nie jest wtręt obliczony na rozciągnięcie tekstu. Powiem tylko, że Hamster trwa w błędzie.
nie przeciągasz niepotrzebnie scen. Akcja dzieje się dość szybko (jeśli zamierzasz robić z tego coś dłuższego, a na to wygląda, to uważaj na przesyt), opisana jest w sposób bardzo płynny i dynamiczny.
Strasznie się boję tego przeciągania z jednej, lub przesytu z drugiej strony. Próbuję trzymać równe tempo, tnę bezlitośnie to, co zbędne, ale i tak mam wrażenie, że na razie brzmi to jak romans. Jednak wyraźne pokazanie stanu zakochania Krzysztofa jest mi niezbędne do uwiarygodnienia dalszego tekstu. Z drugiej strony mam wrażenie przeciągania i będzie mi miło, jeśli zerkniesz w ciąg dalszy i wypowiesz się na ten temat. Próbowałam ten blok tematyczny łamać, zobaczymy z jakim skutkiem.
Trochę żegluję, więc dla mnie bomba z dreszczykiem emocji, no ale nie wiem czy Lisa byłaby gotowa :)
Widzisz, ten rejs wzięłam z oferty sylwestrowej w necie, więc chyba ludzie wytrzymują:) Wypływają w kierunku Sztokholmu, diabli widzą jak daleko, mniemam, że niezbyt i pewnie stąd mi się mewy i albatrosy jako możliwe jawiły. Ale masz rację,bezpieczniej będzie je ominąć.
Więc jaki ten pomysł był w końcu?
No właśnie taki: nic szczególnego, ale na jego możliwości doskonały.
A zaraz potem piszesz o balonach i oświadczynach na bilbordzie. To raczej nie tyle szczególne, niezapomniane okoliczności, a dość wieśniacki sposób oświadczyn. Ale to tylko takie moje przemyślenie, jako Twojego czytelnika : )
Zgadza się, wieśniacki:) Krzysiek też tak sądzi, dlatego je odrzuca i myśli o nich z przekąsem. Nie widać w tekście? Pytam serio, bo może trzeba jaśniej napisać.
Owszem, miał doświadczenie, ale w wyrywaniu i "zaliczaniu" lasek, a nie w poradach małżeńskich : )
Ano taki typ! Tyle, że to jedyny przyjaciel Roberta. Z kim miał Krzysiek pogada? Z mamusią? Świat Krzyśka jest bardzo ograniczony, a Robert jest dla niego silnym punktem odniesienia. To będzie lepiej widoczne w dalszej części.
Nalot zarostu? : ) Dziwnie mi to brzmi.
No, taki dwudniowy, nie golony. Żaden zarost, ale jego cień. Nie mam koncepcji jak to inaczej zapisać.
A miejsce pierścionka przemyślę :), zaś " sakramentalne" już kasuję, masz rację.

Dziękuję za ciepłe przyjęcie tekstu, to bardzo motywujące. Jestem dość surowym sędzią dla siebie i zastanawiam się, czy aby tych 320tys znaków, które dotąd wystukałam nie jest przysłowiową kulą w płot.

Pozdrawiam serdecznie

[ Dodano: Śro 10 Wrz, 2014 ]
Bloo,
dziękuję za obszerny komentarz i zacznę może od końca:

Mulengro them, oczywiście, kursywą która mi się zapodziała w tekście - dokładnie o to chodzi. Tekst idzie w kierunku sugerowanym przez to, co wyczytałeś, i już wiesz dlaczego bohater reaguje AŻ tak. Oczywiście istnieje związek między tym, co mówi Hamster, a zdarzeniami na promie, szczególnie tym incydentem na pokładzie, i tylko on uzasadnia taką reakcję. Ale do tego czytelnik dojdzie.
Oczywiście, zrewiduję ten opis horyzontu, a także gatunek ptaka. Raczej po prostu zostanie ptak.

Historia Hamstera, jest jak najbardziej prawdziwa. Nie do wiary, ale tak. Tylko w tym przypadku jej opis zdecydowanie ma służyć dalszemu tekstowi, to nie jest wtręt obliczony na rozciągnięcie tekstu. Powiem tylko, że Hamster trwa w błędzie.
nie przeciągasz niepotrzebnie scen. Akcja dzieje się dość szybko (jeśli zamierzasz robić z tego coś dłuższego, a na to wygląda, to uważaj na przesyt), opisana jest w sposób bardzo płynny i dynamiczny.
Strasznie się boję tego przeciągania z jednej, lub przesytu z drugiej strony. Próbuje trzymać równe tempo, tnę bezlitośnie to, co zbędne, ale i tak mam wrażenie, że na razie brzmi to jak romans. Jednak wyraźne pokazanie stanu zakochania Krzysztofa jest mi niezbędne do uwiarygodnienia dalszego tekstu. Z drugiej strony mam wrażenie przeciągania i będzie mi miło, jeśli zerkniesz w ciąg dalszy i wypowiesz się na ten temat. Próbowałam ten blok tematyczny łamać, zobaczymy z jakim skutkiem.
Trochę żegluję, więc dla mnie bomba z dreszczykiem emocji, no ale nie wiem czy Lisa byłaby gotowa :)
Widzisz, ten rejs wzięłam z oferty sylwestrowej w necie, więc chyba ludzie wytrzymują:) Wypływają w kierunku Sztokholmu, diabli widzą jak daleko, mniemam, że niezbyt i pewnie stąd mi się mewy i albatrosy jako możliwe jawiły. Ale masz rację,bezpieczniej będzie je ominąć.
Więc jaki ten pomysł był w końcu?
No właśnie taki: nic szczególnego, ale na jego możliwości doskonały.
A zaraz potem piszesz o balonach i oświadczynach na bilbordzie. To raczej nie tyle szczególne, niezapomniane okoliczności, a dość wieśniacki sposób oświadczyn. Ale to tylko takie moje przemyślenie, jako Twojego czytelnika : )
Zgadza się, wieśniacki:) Krzysiek też tak sądzi, dlatego je odrzuca i myśli o nich z przekąsem. Nie widać w tekście? Pytam serio, bo może trzeba jaśniej napisać.
Owszem, miał doświadczenie, ale w wyrywaniu i "zaliczaniu" lasek, a nie w poradach małżeńskich : )
Ano taki typ! Tyle, że to jedyny przyjaciel Roberta. Z kim miał Krzysiek pogada? Z mamusią? Świat Krzyśka jest bardzo ograniczony, a Robert jest dla niego silnym punktem odniesienia. To będzie lepiej widoczne w dalszej części.
Nalot zarostu? : ) Dziwnie mi to brzmi.
No, taki dwudniowy, nie golony. Żaden zarost, ale jego cień. Nie mam koncepcji jak to inaczej zapisać.
A miejsce pierścionka przemyślę :), zaś " sakramentalne" już kasuję, masz rację.

Dziękuję za ciepłe przyjęcie tekstu, to bardzo motywujące. Jestem dość surowym sędzią dla siebie i zastanawiam się, czy aby tych 320tys znaków, które dotąd wystukałam nie jest przysłowiową kulą w płot.

Pozdrawiam serdecznie.

6
Figiel pisze:Strasznie się boję tego przeciągania z jednej, lub przesytu z drugiej strony. Próbuję trzymać równe tempo, tnę bezlitośnie to, co zbędne, ale i tak mam wrażenie, że na razie brzmi to jak romans. Jednak wyraźne pokazanie stanu zakochania Krzysztofa jest mi niezbędne do uwiarygodnienia dalszego tekstu. Z drugiej strony mam wrażenie przeciągania i będzie mi miło, jeśli zerkniesz w ciąg dalszy i wypowiesz się na ten temat. Próbowałam ten blok tematyczny łamać, zobaczymy z jakim skutkiem.
Pewną sztuką jest odpowiedni balans akcji. Jej dynamizm i płynność są niewątpliwą zaletą, ale jeśli przesadzimy, zaczyna czytelnika męczyć. Nie znaczy to jednak, że trzeba na siłę wrzucać jakieś nudnawe fragmenty, by zbilansować wartką akcję. Akcja (fabuła) powinna być, po prostu, naturalna i zaciekawiać. Jak na razie porządnie to u Ciebie wygląda (zakładając, że szpital do którego trafił Krzysiek [ pamiętam imię! :) ] jest tylko chwilowym miejscem akcji). Nie rozwodzisz się niepotrzebnie nad zbędnymi opisami, jednocześnie zaznaczając to, co ważne.
Piszę oczywiście tylko na podstawie tego krótkiego fragmentu, wstępu do całości (początki powieści też żądzą się innymi prawami - nie można na wstępie zanudzić czytelnika i Tobie udało się tego uniknąć).
Piszesz, że całość (skończona?) ma około 320tys. znaków. Mogłabyś mi podesłać kolejny fragment (szkoda, że są te przerwy 14-sto dniowe) i wtedy mógłby więcej powiedzieć (oczywiście nie od razu, aktualnie cierpię na chorobę "brak czasu? nie, jego deficyt").
Co do tego, czy to brzmi jak romans - jak na razie nie, raczej element romansu, który absolutnie nie przeszkadza. Ale powtarzam - widzę i wypowiadam się tylko nt tego fragmentu :)
Figiel pisze:
Więc jaki ten pomysł był w końcu?
No właśnie taki: nic szczególnego, ale na jego możliwości doskonały.
Do takiego samego wniosku doszedłem, więc chyba przerost czepialstwa :)
Figiel pisze:
A zaraz potem piszesz o balonach i oświadczynach na bilbordzie. To raczej nie tyle szczególne, niezapomniane okoliczności, a dość wieśniacki sposób oświadczyn. Ale to tylko takie moje przemyślenie, jako Twojego czytelnika : )
Zgadza się, wieśniacki:) Krzysiek też tak sądzi, dlatego je odrzuca i myśli o nich z przekąsem. Nie widać w tekście? Pytam serio, bo może trzeba jaśniej napisać.
Powiem tak - wiadomo, o co Ci chodzi, ja jedynie przyczepiłem się do nazewnictwa. Jakoś tak mam, że jestem wyczulony na tym punkcie.
Pokrótce chodziło mi o to - Krzysiek chce to zrobić w wyjątkowych okolicznościach (za które rozumiem chociażby użyty przez Ciebie rejs morski, kolację przy świecach w wyjątkowej restauracji [McDonald's to też restauracja, stąd przymiotnik "wyjątkowa"] i setki innych), a rozważa SPOSOBY oświadczyn :) Inaczej mówiąc - oświadczyny balonem lub na bilbordzie to wyjątkowe sposoby, a nie okoliczności :)
Figiel pisze: Ano taki typ! Tyle, że to jedyny przyjaciel Roberta. Z kim miał Krzysiek pogada? Z mamusią? Świat Krzyśka jest bardzo ograniczony, a Robert jest dla niego silnym punktem odniesienia. To będzie lepiej widoczne w dalszej części.
Pamiętaj - czytelnik wie tylko tyle, ile przeczyta. Wiem, że w głowie masz całą historię, ale liczy się tylko to co przelane na papier :)
Figiel pisze: No, taki dwudniowy, nie golony. Żaden zarost, ale jego cień. Nie mam koncepcji jak to inaczej zapisać.
Sama sobie odpowiedziałaś - ja bym użył "dwudniowy zarost" :)
Figiel pisze: Dziękuję za ciepłe przyjęcie tekstu, to bardzo motywujące. Jestem dość surowym sędzią dla siebie i zastanawiam się, czy aby tych 320tys znaków, które dotąd wystukałam nie jest przysłowiową kulą w płot.
To ja dziękuję za tekst :) Patrząc na ten fragmencik jestem prawie pewny, że kula minęła płot i trafiła bezproblemowo w cel :)

Kończąc - czekam na dalsze fragmenty. Tu, lub w PM.
Miało nic nie być, ale może podziała na panel Avatara? *hopefully* Podziałało! Wdzięczny, pozostawiam : )

7
Wiesz jak człowieka podnieść na duchu :)
Piszesz, że całość (skończona?) ma około 320tys. znaków
Jeszcze nie skończona. Ale w 500 tys na pewno ją zamknę.

Co do akcji, masz absolutną rację, tylko złoty środek znaleźć sztuka. Ale kto nie szuka, nie znajdzie nigdy.
Pozdrawiam:)

8
Ten fragment jest napisany sprawnie, płynnie i pod względem językowym wymaga tylko drobnych poprawek. Jak tutaj:
Figiel pisze:Mogłem postawić konia z rzędem, że gdybym powiedział „tak”, wlazłby na krzesło
Postawić (dać) konia z rzędem oznacza wynagrodzić kogoś. Twój bohater po prostu założyłby się, że jego kumpel zrobi to, o co zapytał.
Figiel pisze:wysoki, z ciemnymi włosami zawiązanymi w kucyk, mocno zarysowaną szczęką, pokrytą ciemnym nalotem zarostu oraz szeroką klatą
Szeroka klata pokrywała mu szczękę razem z nalotem zarostu? Jeśli już, to: wysoki, z szeroką klatą i ciemnymi włosami związanymi w kucyk oraz z mocno zarysowaną...
Figiel pisze:Wielka, czarna kałuża na jezdni, w którą wjeżdżały samochody,

Klasyka.
Figiel pisze:Między stolikami przemieszczały się eleganckie kobiety
Raczej: przechodziły. Przemieszczają się oddziały wojskowe.

Interpunkcję masz wysoce fantazyjną, lecz ja nie wstawiam brakujących przecinków ani nie wyrzucam zbędnych. Ale problem jest.

Jak rozumiem, w powieści zmierzającej "w kierunku mistery" będzie się liczyć przede wszystkim pełna napięcia akcja, natomiast zgodność z realiami życia oraz wiarygodność psychologiczna mają mniejsze znaczenie. Tak więc pewnych sytuacji nie uważam za błąd, lecz, mimo wszystko, za sprawę do ponownego przemyślenia.
Sylwester na Bałtyku - opcja wysoce ryzykowna. Sztorm albo choćby tylko silny wiatr mogą popsuć całą imprezę. Trudno mi sobie wyobrazić, że facet tak wybredny, po odrzuceniu rozmaitych innych możliwości, decyduje się w końcu na wariant najbardziej niepewny, z dużym prawdopodobieństwem choroby morskiej. Czemu nie jakiś malowniczy zamek na Śląsku, choćby Książ? Bali sylwestrowych w różnych rezydencjach nie brakuje i na pewno wszędzie dałoby się uzgodnić takie indywidualne wystąpienie.
No i tutaj moja wątpliwość druga: Twój bohater nie ma o sobie wysokiego mniemania, jest przy tym powściągliwy i ostrożny. Mam wrażenie, że do takich publicznych oświadczyn mogłaby go skłonić jedynie stuprocentowa pewność, że Lisa właśnie na nie czeka. Tymczasem temperatura uczuć w ich związku jest średnia, a Lisa na wieść o wyjeździe reaguje obojętnością.
Fabularnie, ta deklaracja przed pełną salą spełnia swoje zadanie, gdyż umożliwia efektowne rozegranie ataku szału bohatera, lecz kiedy czytałam, jak Lisa odrzuca oświadczyny, przemknęło mi przez głowę: a czego się spodziewał? Jednak jakiś przypływ uczucia pomiędzy nimi obojgiem jeszcze przed wyjazdem wydaje mi się bardzo pożądany.
Może to zresztą sprawa lekkiej bezbarwności Twojego bohatera: tak go ustawiłaś, że wiemy o nim jedynie, iż bardzo kocha Lisę. Bardziej wyraziste są postaci drugiego planu: ciotka Marta, Hamster, nawet w pewnym stopniu Robert. Mam nadzieję, że w dalszej części również i jego postać nabierze barw.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
Dziękuję, Rubio za wskazanie błędów i zgłoszenie wszelkich zastrzeżeń, są niezmiernie cenne.

Z powodu „ konia z rzędem” mam chęć wleźć pod stół i nigdy spod niego nie wyjść. Oczywiście, że to synonim nagrody! „Orzechy przeciw dolarom” jeżeli już, a w ogóle to ozdobnik zbędny.

Na przecinki choruję przewlekle. Gdyby można było na nie umrzeć, już dawno zaliczyłabym zgon. Pocieszam się, że część z nich, to pozostałość po korektach, tam, gdzie zdanie miało inną budowę. Ale to słabe pocieszenie i niewiele usprawiedliwia. Muszę coś z tym zrobić.

Zastanowiłam się nad Twoimi sugestiami.

Rejs. Myślę, czy on jest istotny dla dalszej fabuły, ale nie, nie jest. Potrzebny mi ptak, a do samej sceny oświadczyn – publiczność, co zresztą zauważyłaś. Ponieważ jesteś drugą osoba, która w taki czy inny sposób rejs kwestionuje, rzeczywiście podążę za sugestią przeniesienia sceny w inne otoczenie. Kupuję ten zamek i jeśli pozwolisz, wykorzystam pomysł.

Temperatura związku. Rzeczywiście, dobrze byłoby wzmocnić efekt odmowy w kontekście pewności czytelnika co do uczucia Lisy do Krzysztofa. Przejrzałam tekst i racja, on jest bardzo zakochany, ona jakby mniej, a przecież nie o to chodziło. Poprawione.

I w końcu sam Krzysztof. Sama nie wiem, czy powinnam się cieszyć, że zauważyłaś jego bezbarwność. W sumie powinnam, bo taki właśnie miał być: kosztorysant, bez specjalnego polotu, zawsze w cieniu swojego przyjaciela, niespecjalnie silna osobowość, ale wrażliwy i oddany bliskim. Bardzo przeciętny, niezbyt pewny siebie facet, czasem nawet miękki, aż prawie kobiecy, który będzie musiał zacząć podejmować decyzje i zmierzyć się z niewytłumaczalnym.

A dlaczego się nie cieszę? Bo nie wiem, czy mi wystarczy umiejętności, by takiego szarego bohatera sensownie przez fabułę przeprowadzić i uzyskać zamierzony efekt końcowy. Rzeczywiście, postaci drugoplanowe są silniejsze i nawet mam z tego powodu kłopot.

Czasem ktoś narzeka, że bohater robi coś, czego autor nie planował. Zawsze myślałam: no jak to? Przecież tego bohatera prowadzi się za rękę. Owszem, takiego jak Krzysiek. Ale gdy mi silniejsza postać drugoplanowa, która miała być jedynie w tle, i konstruując plan fabuły musiałam pilnować, by o niej nie zapomnieć, jakoś sama wylazła przed szereg, przycupnęła w fabule niby na chwilę, potem rozsiadła się, a w końcu zaczęła panoszyć i dyrygować innymi, to słowo daję, że czasem mamroczę pod nosem: „wypad, zamknij się!”.

Ale jeżeli coś takiego się zdarza, to rodzi we mnie obawy o umiejętności w zakresie prowadzenia postaci, bo samemu przed sobą trudno ukryć się za nieśmiertelnym „bo tak miało być”.
Zobaczymy.
Jeszcze raz dziękuję za cenne podpowiedzi.
Pozdrawiam:)

10
Coś mi mówiło, że ten rejs to chyba ze względu na ptaszysko :D i może jeszcze - bezkresny horyzont. Ale widok ze szczytu sporego wzniesienia może być również bardzo rozległy i malowniczy, natomiast złowróżbny ptak? Sowa w biały dzień to nie byle co, zwłaszcza tuż nad głową :) Cieszę się, że wariant z zamczystym zamczyskiem również wchodzi w rachubę i nadal byłabym za Książem, tym pod Wałbrzychem. On naprawdę robi wrażenie.
A zamierzona bezbarwność bohatera? Owszem, w takiej opcji tkwi spore ryzyko. Na razie Krzysiek o wiele więcej mówi o osobach z własnego otoczenia, niż o sobie samym, dlatego też wypadają one bardziej plastycznie. Ale, jak się domyślam, nawet jeśli nadal głównym motorem jego działań będzie miłość do Lisy, to wkrótce postawisz przed nim jakieś zadania :) A wiadomo, że w działaniu bohaterowie zmieniają się, ujawniając cechy, o które trudno by ich podejrzewać na początku. Mam więc nadzieję, że i z Krzysztofem też tak będzie. Trudno mi tu cokolwiek doradzać w kwestii utemperowania bohaterów drugoplanowych, którzy nagle zaczęli się panoszyć, lecz Krzysiek ma nad nimi niebagatelną przewagę: jest nie tylko bohaterem, lecz również narratorem, a więc zawsze ma okazję, żeby innych protagonistów ocenić, podsumować, skomentować ich działania - jednym słowem, trochę się wznieść ponad nich. Monolog wewnętrzny, rozmaite komentarze z punktu widzenia narratora, to niebagatelna możliwość, żeby resztę towarzystwa utrzymać w ryzach :)

A poza tym - powodzenia!
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”