Stowarzyszony
WWW- Ale Krzychu, rzuciła cię dziewczyna, przejebałeś pieniądze od rodziny, która nie chce cię już na oczy widzieć, a odcisk kopniaka od uczelni wciąż dryluje na twojej dupie. Ty już przynależysz, rozumiesz? Jesteś jednym z nas.WWW- Nie wiem kim jesteś, ani jak tu wszedłeś, ale wypierdalaj z mojego mieszkania!
WWW- Jutro ciebie też wypierdolą. To już nawet nie jest twój lokal.
WWWKrzysiek, cofając się w przerażeniu, deptał kolejne, puste opakowania po pizzy. Nie wiedział w którym kierunku podąża, nigdy nie planował dalej jak pierwsze piwo, tak jakby ciągnące w przyszłość mile nie miały znaczenia. Po gwałtownym chaosie myśli dryfowało mu już tylko jedno postanowienie – chwycić za jakąś klamkę, zniknąć za drzwiami, a potem zapomnieć.
WWWPrzy każdym kroku widział wyłącznie twarz młodego mężczyzny. Przerażający uśmiech, objawiony lekkim tylko uniesieniem kącika ust, wyzwalający coś w jego studenckiej duszy, przyspieszający oddech. Nieznajomy miał na sobie dżinsy i czarną koszulę z uwypuklonym bielą symbolem anarchii, przekreślonym dwoma czerwonymi, nieregularnymi liniami, które zdawały się być nałożone już po fakcie zaistnienia wzorca. Krzysiek chciał żeby była to farba, żeby…
WWWDrżące palce dotknęły klamki, której chłód wywołał w spoconym ciele dreszcze. Nie odwracając spojrzenia, szybkim ruchem otworzył drzwi, po czym zniknął w zupełnej ciemności. Po zapaleniu światła, jęknął bezsilnie. Znalazł się w łazience, bez okien, bez innych wyjść. Przekręcił jednostronny zamek. Osunął się bezwiednie na ziemię, opierając o wyłożoną kafelkami ścianę. Próbował ułożyć sobie to wszystko w głowie, względnie wyprzeć wizję młodego chłopaka, którego nie miało prawa być, który nie miał jak wejść do mieszkania, a wreszcie, który wiedział zbyt dużo.
WWWTo sen – szeptał do siebie. Tylko sen i nic więcej, moje sumienie obudziło się o kilka lat za późno i chce mi teraz znaleźć przytulne schronienie w psychiatryku.
WWWPuk puk. Podskoczył na ten dźwięk, który zadrżał tuż nad jego uchem. Puk puk.
WWW- Powinieneś pójść ze mną. Nie masz w tej chwili nic innego jak tylko mnie, a i to niekoniecznie – głos nieznajomego był naszpikowany najgłębszymi odcieniami nijakości, prawie niezauważalny, taki, którego nie sposób zapamiętać. – Pomożemy sobie, pomożesz innym.
WWWCzyli jednak istnieje, stoi tam, za drzwiami. Szepcze, może lekko chichocze, a może to już wyobraźnia i Krzysiek nie miał pojęcia jak to wszystko rozdzielić, co uznać za prawdziwe. Był względnie bezpieczny, tu, w tym ciasnym pomieszczeniu, skulony między kiblem a ścianą. Mógł pomyśleć w nie nachalnej ciszy zaoferowanej przez dziwnego człowieka. Skoro wszedł, musi czegoś chcieć, chociaż na razie gada od rzeczy. Może dostał klucze od właściciela, może, co mało prawdopodobne, natrafił na otwarte, może uchylone. Przeszłość mógł jakoś wydedukować, albo posłyszeć, ciężko o inne wyjaśnienia, a prześladowanie biednego studenta jakoś wymykało się poza granice zdrowej logiki.
WWW- Możesz wziąć z mieszkania co tylko chcesz!
WWW- Przecież to nie twój dom, a okradanie obcych ludzi jest bezuczuciowe. Tobie już nie można nic zabrać. Nie musisz krzyczeć.
WWWSzept wibrował nieprzyjemnie blisko, jak gdyby nieznajomy siedział tu z nim, patrzył na nie mogące mrugnąć oczy, na obgryzane w szale nerwów paznokcie. Łamane końcówki strzelały jak iskry w ognisku. Przeszukał kieszenie w nagłym olśnieniu, w międzyczasie kilkoma mocnymi epitetami przeklinając siebie za to, że tak późno o tym pomyślał. Nie miał, nie znalazł komórki. Trzeba kalkulować, kalkulować, gdzie ona jest, co się z nią stało.
WWWPuk puk.
WWW- Mogę czekać do rana, wyciągnąć cię stamtąd pospołu z właścicielem. Nie będzie zadowolony z potrzeby rozwalania drzwi. Mocne są, trzeba by chyba siekierką. Prawdopodobnie taką, jaką straszyłeś dzieciaki w ostatnie Haloween, dałaby radę. No wiesz, ta z keczupem na sztychu, którą byłeś zbyt leniwy żeby umyć.
WWWWłaśnie! Mycie, spodnie w koszu z brudnymi rzeczami! Od dawna nie dbał o to, by nosić przy sobie telefon. Nie miał za co dzwonić, a i połączenia przychodzące stawały się coraz rzadsze. Komórka mogła wylądować gdzieś pod zwałami wielu śmierdzących solidnie ciuchów, a pierwszym co wyrzucił poza stertę była opróżniona z alkoholu puszka.
WWWPuk puk.
WWW- Właśnie dlatego cię rzuciła. Bo jesteś zbyt leniwy, Krzychu. Rozumiesz, ty nawet chęci w życiu nie masz. Tam w środku musi być prawdziwa bomba biologiczna. Karwasz, wdepnąłem chyba w zepsutą pizzę. Będziesz musiał mi pomóc. Wychodzisz już?
WWWJest! Tylna kieszeń dwutygodniowych spodni, wciąż poplamionych sosem wzdłuż ud. Zwyczajowo jedyny efekt kulinarnych eksperymentów, poza niestrawnością i słabo odespaną nocą. Bateria wyczerpana, bywał zbyt leniwy, rzeczywiście. Tylko na jęki i przekleństwa nie brakowało mu woli. Gdyby nie spodziewał się, że nieznajomy ma broń, spróbowałby zatłuc, albo przynajmniej ogłuszyć. Zamiast tego…
WWW- Mam telefon sukinsynu! Dzwonię po psy!
WWW- Co tak brzydko, na służbistów? Oni ci z pomocą, a ty ich od zwierząt? Ale to dobrze, będzie szybsza eksmisja. Będę ci towarzyszył, poproszę żeby nie bili za mocno, a później ty pomożesz mi.
WWW- Kim ty, kurwa, jesteś? No kim?
WWW- Ni… – przedłużył samogłoskę w dziwnym akcencie, tak że zabrzmiała zupełnie obco – …kim. Nikim, tak jak ty. Dlatego przynależymy, dlatego tu jestem, dlatego ty też tu będziesz.
WWW- Tu to znaczy gdzie?
WWW- Z nami. Na razie przynależysz, ale jeszcze nie jesteś. No, nie zwlekaj, tylko wyłaź z tej nory. Niech ci się raz w życiu zachce.
WWWZnowu zdryfował w ocean mętnych myśli. Jeśli nie może pozbyć się intruza w sposób cywilizowany, może przynajmniej porozmawiać. To zwykle gorsze niż szybki dzwoniec pod szczękę, sporo boleśniejsze, tak pogadać, ale nie ma wyjścia.
WWWPuk puk.
WWW- Jesteś tam jeszcze, Krzychu? Nie żebym nie wiedział, z grzeczności pytam. Może źle do tego podszedłem, ale nie muszę inaczej, rozumiesz?
WWW- No nie rozumiem, kurwa!
WWW- Bo nic nie musisz, tak jak nic nie masz. Nawet godności nie masz. Właśnie patrzę na kałużę rzygów w kącie salonu, słyszysz? No wyłaź i nie wygłupiaj się. Miej coś chociaż przez chwilę, odwagę na przykład. Co powiesz na odwagę? To dobry motyw do posiadania?
WWW- Ale jak już będę miał, to nie przynależę – zaśmiał się niekontrolowanie.
WWW- Z tego się nie wychodzi.
WWWOstatnie słowa zabrzmiały inaczej, głosem nie nijakim, a pełnokrwistym, szpilą wbitą w uszy. Krzyśkowi zachciało się jeszcze mniej niż kiedykolwiek, czegokolwiek i w duszy błagał już tylko o koniec. Włączył pralkę, na pełne obroty, żeby zagłuszyć pukanie. Wciąż słyszał głos, niknący jednak w szumie, tym samym, na dźwięk którego zawsze ogarniała go wściekłość. Teraz turkotanie brzmiało jak muzyka, jak najlepsza symfonia w najciaśniejszej filharmonii świata. Po godzinie dał radę zasnąć, w hałasie zepsutego bębna głośnym jak startujący odrzutowiec.
WWWObudził się ze świadomością uśmierconej wysiłkiem pralki i zastanego poranka. Zegar biologiczny czuł to, choć oczy nie widziały. Serce wybijało standardowy rytm, po czym linie życia szarpnęły się szaleńczo na krzyk dobiegający z salonu.
WWW- Krzysiek! Psia jego w dupę mać, gdzie ty jesteś!
WWWPosiadaczem tubalnego głosu był właściciel mieszkania, gruby jegomość z gardłem przepitym na modłę wiecznego studenta. Krzysiek po raz pierwszy ucieszył się na ten dźwięk, jednocześnie przekręcając zamek. Krzyknął w przerażeniu. Nie był w stanie ruszyć się, czy zamknąć z powrotem, zastygł oblany betonowym strachem. Przez twarz właściciela, od brwi aż do potylicy ciągnęła się czerwona szrama, sącząca krew na łysą głowę.
WWW- Przestań rozdziawiać tę gębę. Zaciąłem się jak cholera, więc nie jestem w nastroju na pierdolenie. Nie chcę nawet wiedzieć co robiłeś w tej zasranej gównem toalecie, ani nawet czemu w ogóle tu jesteś. Wynocha. Słyszał co mówię?
WWW- Jasne, wszystko jest twoje – warknął odzyskawszy rezon. Mijając grubaska ostentacyjnie pociągnął go z bara, w geście jakoby zwycięstwa, którego iluzję próbował stworzyć.
WWW- A jasne, że moje i za cholerę nie dlatego, żeś sam to powiedział. Wynocha.
WWWZ wyraźną ulgą opuścił mieszkanie, nie wiedząc jeszcze gdzie mógłby pójść, w którą stronę skręcić. Z całą pewnością nie chciał widzieć nikogo i niczego, wciąż rozdygotany po inscenizacji wieczornych mar. Nie mógł przypomnieć sobie, ile rzeczywiście wtedy wypił. Kroki skierował do bocznych drzwi, awaryjnych tylko z nazwy. Mimowolnie spojrzał nad nie. Uwypuklony bielą na zielonym tle napis „wyjście” został przekreślony dwoma soczystymi, czerwonymi liniami. Puk puk.