General Space DS332C jest statkiem desantowym kategorii trzeciej (średni), w wersji cywilnej, pozbawionej uzbrojenia. Został zbudowany, aby transportować do 20 ludzi wraz z wyposażeniem (maksymalnie 500 kg ziemskich). Nie jest przystosowany do przewożenia pojazdów. Statek ten może operować w atmosferze planety, jak również (na niewielkie odległości) poza nią...
-Wstęp do podręcznika użytkownika transportowca DS332C
Richard O'Collen ocknął się tylko po to, aby poczuć, jak jego kapsuła ratunkowa odbija się od ogromnej gałęzi, i spada w dół. Pomimo, że jego szkolenie przewidywało sytuacje takie jak ta, wciąż odczuwał strach. Przecież tyle rzeczy mogło pójść nie tak! A co jeśli materiał, z którego wykonana jest piłka rozedrze się? A Co jeśli zawiśnie na gałęzi? W końcu tym rozmyślaniom kres nadało mocne uderzenie z ziemią. Mocne, zważywszy na to, że cała planeta Kang Keli pokryta jest Dżunglą, a lądował na poszyciu. No, ale w symulatorze nie wszystko wygląda tak samo. Kiedy piłka kapsuły ratunkowej ustabilizowała się, materiał zgodnie z planem pękł. Tropikalny las dookoła dawał niemal poczucie klaustrofobii. Ogromne, starożytne drzewa przepuszczały zaledwie minimum światła, które i tak pozwoliło na niewyobrażalny wzrost traw, grzybów i innego zielonego cholerstwa, którego Richard nie znalazłby na swojej ojczystej planecie.
- Uwaga! Należy pamiętać o zestawie przetrwania! Uwaga... - syntezowany głos kapsuły ratunkowej zaczął nadawać swój zapętlony komunikat. O'Collen wiedział, że będzie to robił, dopóki nie wyczerpią się baterie. Albo nie zabierze tego cholernego zestawu.
W wypadku katastrofy w ruchu atmosferycznym, lub pozaatmosferycznym, każda osoba będąca świadkiem, bądź uczestnikiem zdarzenia ma obowiązek:
1. Zatrzymać swój pojazd.
2. Poinformować o wypadku Straż Powietrzną Federacji Ludzkości.
3. W miarę możliwości udzielić pomocy poszkodowanym w wypadku.
Nieprzestrzeganie powyższego paragrafu jest karane grzywną, lub karą kolonii karnej (w przypadku nieudzielenia pomocy poszkodowanym, przy braku przeciwwskazań do jej udzielenia)
-Kodeks Ruchu Powietrznego i Kosmicznego Federacji Ludzkości z roku 2376
Richard zajął się spożywaniem swej racji żywnościowej. Przy braku pomysłu, co mogło się stać, z jego desantowcem zaczął się zastanawiać, jak poinformować posterunek Colonization. Inc o wypadku, i wezwać ratunek. Znajdował się około 200 kilometrów od placówki. Nie był do końca pewien, bo zanim spadł cała elektronika w statku wysiadła. Na szczęście w zestawie przetrwania znalazła się mapa, staromodny kompas kieunkujący, zegarek kwarcowy, woda, saperka, i podpalarka. Przy czym ta mapa była średnio pomocna. Z dwóch powodów. Jedynymi punktami orientacyjnymi na Kang Keli była właśnie placówka Colonization Inc, i miasto Mate. Odległość miedzy nimi wynosiła 5 kilometrów. A poza tym - dżungla. Prastary las i kilka jezior, narzie nie odkryto tu niczego, co można by nazwać morzem. Ponadto zadziwiający brak fauny - jedynymi żywymi stworzeniami na tej zielonej planecie były (z tego co na tę chwilę ustalono) rośliny.
NAZWA: Kang Keli
TYP: Planeta typu ziemskiego
MASA: 4,95828 x 10 do potęgo 24 kg
OBWÓD RÓWNIKA: 49586,058 km
DŁUGOŚĆ DOBY: 21,561 godzin
DŁUGOŚĆ ROKU GWIAZDOWEGO: 295,48 dób
ŚREDNIA TEMPERATURA POWIERZCHNI: 25 st. C (298,15 st. Kelwina)
NATURALNE SATELITY: Brak
NAJBLIŻSZA GWIAZDA: Vutha III
SKŁAD ATMOSFERY: Azot: 70%, Tlen 26 %, Argon 2%, Dwutlenek węgla 1%, Inne gazy (w tym dużo pary wodnej)
WODA: Występuje we wszystkich stanach skupienia
FLORA: Występuje, zróżnicowana (głównie dżungla)
FAUNA: B/D
INTELIGENTE FORMY ŻYCIA: B/D
DATA ODKRYCIA: 26 stycznia 2215 rachuby ziemskiej
DATA WDRĄŻENIA PK (procedury kolonizacyjnej): 25 maj 2380.
-Atlas Planetarny wydany przez Colonization Inc.
Kolonizowanie Kang Keli szło jak krew z nosa. Baza korporacji powstała już dwa (według rachuby Kang Keli) lata temu, a nie udało się wybudować nic poza małą osadą, w raportach dumnie zwaną miastem, i rzeczoną placówką. Przede wszystkim brakowało ochotników - dżungla przerażała ludzi. Już mniej problemów było z kolonizowaniem pustynnych, czy arktycznych planet. Albo takich pozbawionych atmosfery. Natomiast z Dżunglą trzeba było walczyć o każdy kawałek terenu. I nigdy nie wiadomo, co czaiło się za drzewem. Kang Keli miała to do siebie, że jak do tej pory, nie czaiło się nic poza jeszcze większą ilością drzew, lian i pnączy, co fascynowała przede wszystkim naukowców, więc jajogłowi stanowili przeważającą część mieszkańców Mate. Reszta to właściwie żołnierze, którzy spędzali czas na nudzeniu się w koszarach. Powodem ich nudy był zupełny brak czegokolwiek, co chciałoby zagrozić naukowcom. Ale według umowy pomiędzy Colonization Inc a prywatną armią Laochra, uzbrojeni ludzie mieli towarzyszyć naukowcom, przy każdym wypadzie w Dżunglę. Z tym właśnie była związana praca Richarda. Działając z ramienia Civili Onerariis pilotował desantowiec DS332C o kryptonimie "Piorun Zulu 3" przewożąc zespoły naukowe wraz z obstawą do wybranych koordynatów, lub odwożąc zwiadowców (bo tak ich żargonowo nazywano) do bazy. Ta misja, to było zorganizowanie takiego powrotu. Tyle, że Piorun Zulu 3 spadł, a O'Collen nie był pewien, czy ktokolwiek, oprócz niego zdaje sobie z tego sprawę. Priorytetem było teraz odnalezienie statku, bądź jego wraku. Na szczęście, ten problem General Space rozwiązało doskonale, bo jego kompas działał w trzech trybach. Jeden kierował go na rzeczony statek, drugi do najbliższej osady,a trzeci wskazywał północ.
Richard więc, używając uniwersalnej i wielofunkcyjnej saperki, przedzierał się przez chaszcze. Czarny mundur pilota zdążył już pokryć się wilgocią. Nic dziwnego - wilgoć jest istotą Dżungli. Człowiek odnosił wrażenie, że obieg wody zamyka się tu w koronach drzew, gdzie para wodna opada w postaci czegoś pomiędzy deszczem a mgłą. Przynajmniej z wodą nie ma problemów. Problemami były wszelakie urządzenia elektryczne. W Dżungli nie mają one racji bytu. Ponadto problemem było wytrzymanie w takiej saunie. O'Collen musiał się hamować, przed ocieraniem płynącego mu po czole potu. Wiedział doskonale, że w tych warunkach to jedyna ochłoda. Ludzki instynkt nakazywał mu też zdjęcie munduru, ale pamiętał o tym, że skafandry są wyposażone w technologię TermoHold, specjalnie wykonaną dla tropikalnych bądź pustynnych klimatów. Tyle, że ta technologia tu zawodziła. Mimo wszystko bał się, że po zdjęciu go byłoby jeszcze gorzej.
W takich sytuacjach jak ta warto znaleźć choćby jedną pozytywną stronę. Jak na razie znalazł dwie. Jego Kondenser działa bez zarzutu, i manierka była ciągle pełna skroplonej wody. Kompas też sprawiał się dobrze - wskazywał, że do wraku pozostało mu dwa kilometry w prostej linii, w kierunku południowi wschodnim. Widział też szanse. Miał nadzieje, że we wraku znajdzie Lifter, czyli balon z nadajnikiem, który umożliwi mu połączenie się z bazą i wezwanie pomocy. Zwykłe radio nie działało w tych warunkach. Miał też nadzieję, że znajdzie dodatkową żywność. Pomimo tego, że las obrastał w owoce, a Richard miał urządzenie, którym mógłby sprawdzić zdatność ich do jedzenia, nie wyrywał się do bycia karmionym przez Dżunglę.
Chwilowo także nie chciał rzucać jej wyzwania, więc postanowił przystać na chwilę, i przysiąść pod drzewem. Jego oddech był ciężki. Z Richarda O'Collena można by było wycisnąć wodę dla całej rodziny, która podjęła się kolonizacji takiej pustynnej planety, jak Sandy. Zaczął rozglądać się dookoła, ale jedyne co widział, to poszycie lasu i korzenie drzew. Ogromnych drzew. Lasy tropikalne trzymały się na Ziemi jeszcze kilkaset lat temu. Spojrzał na zegarek. Wskazywał on godzinę 19:43. Tuż przed porą deszczową zmrok zapadał przed 20:30. Richard natychmiast przerwał odpoczynek. Postanowił, że dojdzie do wraku przed zmrokiem. A przynajmniej spróbuje. I próbował, jednak na drodze pojawił mu się rwący potok. Z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej. Richard zastanowił się, czy podjąć się próby forsowania potoku od razu, czy poczekać na świt, który miał się zacząć około siódmej rano. I podjął decyzję. Zaczeka. Rzucanie się w ten rwący potok mogło być samobójstwem, a jemu do piachu się nie spieszyło. Pocieszała go też myśl, że w bazie na pewno się zorientowali, że coś jest nie tak, i może zaczynają już nawet akcję ratunkową. Martwił go natomiast los ekspedycji, która została w dżungli. A on nawet nie potrafił powiedzieć, gdzie się znajdują.
Kiedyś zapytano mnie co było dla mnie najgorsze. Odpowiedziałem mu bez wahania - była to pierwsza noc w dżungli na planecie Hutan Tropika. Nazwa mówi chyba sama za siebie. Tropikalny raj, ale nie więcej niż 10 kilometrów od zamieszkanej przez ludzi linii brzegowej.
-Tom Miller "Jak przetrwać? Poradnik dla kolonizatorów"
Richards poczuł, że przydałoby się skorzystać z toalety. Nie mógł spać - specyficzny upływ czasu Kang Keli nie działa dobrze na rytm życia człowieka. Była dopiero 3:30, co oznaczało jeszcze przynajmniej 4 godziny zmroku. Postanowił więc, że wykopie sobie latrynę. Podłoże było gliniaste, ale chyba udało mu się wykopać przepisowy dół na fekalia. Zrobił więc swoje i zasypał. Postanowił przejść się nad rzekę. Cieszył się, że wziął swoje wszystkie rzeczy ze sobą, bo ledwo co znalazł rzeczony strumień. Pomyślał, że przydałoby się jakieś źródło światła, więc odpalił flarę.
⋓To co ujrzał zaskoczył go, w mroku zaczął majaczyć obiekt, który przecinał nurt rzeczki. Był to... most. O'Collen stał przez chwilę jak wryty. Ujrzał dzieło... chyba ludzkich rąk, w miejscu, w którym podobno nie było jeszcze żadnej ekspedycji. Ruszył więc, zastanawiając się, czy nie oszalał, od monotonnego poszycia Dżungli. Dotknął go dłonią - istniał naprawdę. Co więcej - po obu jego stronach biegła droga. Znaczy kiedyś biegła, bo tropikalny las zaczął się upominać o odebrany kawałek terenu. Oznaczało to, że nie jest ona już użytkowana. Wzbudziło to obawy Richarda, o to, czy na pewno przejdzie przez ten most. Przeprawa została zbudowana z drewna. Pilot oglądał kiedyś w Internecie stronę o starych konstrukcjach z Ziemi. Właściwie był to serwis, na którym umieszczano skany starych, wyblakłych fotografii, lub jeśli fanatycy takich konstrukcji mieli więcej szczęścia, zdjęcia wykonane starymi aparatami cyfrowymi. Na jednym z nich widział drewniany most, z kraju gdzieś w Europie Środkowej, coś na P... Miał wrażenie, że patrzy na podobną konstrukcję. Był dość szeroki, mogłyby na nim wyminąć się dwie ciężarówki. I na pewno został wybudowany przed przybyciem osadników. Ktoś musiał tu być wcześniej. Richard ostrożnie wszedł na konstrukcję, i uświadomił sobie, że pomimo tragicznego wyglądu belki i deski wciąż trzymają się nieźle. Udało mu się przejść na drugą stronę. To co stale uderzało O'Collena, to dziwna cisza. Zazwyczaj nawet w lesie słyszy się szum wiatru, szelest płazów uciekających przed człowiekiem, bzyczenie owadów. Przy gruncie wiatr nie wiał - powstrzymywały go drzewa. Na tej planecie wydawało się nie być żadnych żywych stworzeń, poza drzewami i garstką ludzi. Przynajmniej na tyle, na ile ją zbadano. Ekspedycje nie wypuszczały się poza półkulę północno-zachodną. Na orbicie krążyły tylko trzy satelity, A i tak wydawały się bezużyteczne, skoro nie znalazły tego mostu, którym przeszedł Richard. Zastanawiało go to, kto mógłby wyjeździć trakt i zbudować tę konstrukcje.
 Kompas wskazywał odległość kilometra od wraku. Niestety, lokalizator w statku działał tylko na niewielkie odległości. W innym wypadku baza mogłaby go wykryć i wysłać pomoc. Najsilniejszy nadajnik lokalizacyjny, działający nawet w Dżungli znajdował się w placówce korporacji, ale była to duża i nieporęczna maszyna. Wymagała nawet oddzielnego źródła zasilania. Niewielkie były też szanse, że katastrofę zarejestrował któryś z satelitów. Około 4:30, po morderczym przebijaniu się przez gigantyczne mchy i porosty pilot Richard O'Collen niemal wpadł na wrak desantowca. Podniosło go to na duchu - miał teraz schronienie i szansę wezwania wsparcia. Może uda mu się chociaż połączyć z oddziałem zwiadowców. Przez właz awaryjny, którym wypadł ze statku wraz z kapsułą ratunkową, dostał się do kokpitu i usiadł na wygodnym fotelu pilota. Pozwolił sobie na oddech. Napił się płynu z elektrolitem przez słomkę - system podawania wody miał działać nawet przy wyłączonym zasilaniu. Właśnie - zasilanie pomyślał Richard. Dotknął włącznika, ale od razu poczuł, że jest już on na pozycji WŁĄCZONY, co sugerowałoby awarię. Richard łyknął jeszcze raz dziwnego w smaku płynu i otarł pot z czoła. Teraz mógł - w statku było wyraźnie chłodniej. Podniósł z podłogi torbę z narzędziami i wyszedł na zewnątrz. Pomagając sobie flarą odnalazł klapę baterii i odkręcił ją. Sprawdził je analizatorem - były rozładowane. Przypomniało mu się, że w części ładunkowej miał jeden zapasowy akumulator. Tylko jeden - ale to wystarczy do aktywacji wszystkiego, poza dyszami wznoszeniowymi i dyszami kierunku, czyli w zasadzie tym do czego pojazd ten był stworzony. Problemem było dostanie się do tej części. Producent jednak przewidział i taką sytuację, i umożliwiał rozszczelnienie grodzi. O'Collen odkręcił więc kolejną płytkę. I Wtedy z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Pora deszczowa zaczęła się dosyć wcześnie w tym roku pomyślał. Rozszczelnił zawór drzwi, a te z sykiem odstąpiły od "futryny". Po silnym pchnięciu upadły na ziemię. Richard odnalazł jednostkę zasilającą. Sprawdził ją - była naładowana w 80 procentach. Kiedy kończył jej montaż ulewa rozpoczęła się już na dobre. Pozabezpieczał jeszcze wszystko - woda mogłaby doprowadzić do zwarcia i porozkładać resztkę działających systemów. Przemoknięty (zastanawiał się od czego bardziej - deszczu, czy potu) włączył zasilanie. Komputer pokładowy uruchomił się, i w testach wykrył wiele awarii. Między innymi pourywane stateczniki i uszkodzoną główną dyszę wznoszącą. I tak bym nie poleciał - przebiegło mu przez myśl. Komputer bardzo też chciał pokazać raport z poprzedniego lotu. O'Collen dotknął ekranu, co wyświetliło plik z raportem o następującej treści.
...
16:56:36 - DYSZA STER. LEWA AKT
16:56:42 - DYSZA STER. LEWA AKT
16:57:02 - DYSZA HAM. AKT.
=======KONIEC RAPORTU=====
Nie pomogło to w ustaleniu przyczyn tajemniczej awarii zasilania, nagłego wyczerpania się dwóch akumulatorów, i częściowego zużycia trzeciego. Dobrze pamiętał, że przed startem naładował wszystkie trzy. Tropikalny deszcz stukotał o DS332C. Richard wiedział, że deszcz będzie bez przerwy padał nawet przez 4 trwające po 30 dni miesiące. Przypomniał sobie, o balonowym nadajniku. Wpisał do komputera instrukcje, a ten wypuści balon z nadajnikiem, który miał przedrzeć się przez korony drzew. Czy da radę? A cóż innego mu pozostało? Bateria pozwalała na nadawanie sygnału S.O.S przez 6 godzin. Ale patrząc na stan akumulatorów statku wątpił, czy wytrzyma chociaż trzy. Najbardziej liczył na satelity, ale słaba była to nadzieja. Postanowił odpocząć, dopóki nie rozładują się akumulatory desantowca. Przypomniało mu się, że wersja cywilna posiada centrum rozrywki, więc je aktywował. Resztka mocy zostanie wykorzystana na moją rozrywkę, pomyślał ponuro. Centrum Rozrywki oferowało kilka typów rozrywek. Były to: gry wideo, muzyka, filmy, interaktywna pornografia a także kursy szkoleniowe. Wybrał muzykę, gdyż nią będzie można się raczyć najdłużej. Zastanawiał się przez chwilę nad pornosem (być może to ostatni raz, he, he), ale erotyczna erotyka nigdy go nie kręciła. Udawało mu się czasami poderwać jakąś pannę studentkę na stacji, czy nawet przespać się z nią. Nie udawało mu się jednak namówić żadnej z nich do zwarcia małżeństwa. Richard ogólnie był fanem staroci. Jedyne nowe rzeczy, które go interesowały, to nowoczesne gry komputerowe, i nowe filmy, przy czym te drugie coraz mniej. Przerost formy nad treścią. Przy muzyce ujawniało się jego zamiłowanie do klasyków. I to do takich nawet z przed czterystu lat. Utwory były losowo wybierane z jego losowej playlisty, i z głośników zaczęło wydobywać się nagranie pod tytułem White Wedding autorstwa Billy'ego Idola. Muzyka pozwoliła mu się zrelaksować, i zapadł w drzemkę. Miał dosyć dziwny sen - szedł tunelem, z którego wydobywały się niezrozumiałe odgłosy. Światło świata zewnętrznego zostawało za nim. pomimo, że nie rozumiał nic z głosu, czuł, że ten go przyzywa.
Ocknął się w cichym statku - do odbijając się od niego kropel deszczu zdążył się już przyzwyczaić. Akumulator wysiadł. Była godzina 8:54 - ale w bazie korporacji. O'Collen zjadł kanapkę z racji żywnościowej. Pomimo, że warzywa i mięso wyglądały znakomicie, kanapka nie miała smaku - musiała powstać na jednej z tych planet - farm. I aby dłużej nadawała się do spożycia, naszprycowano ją pewnie czymś, o czym Richard wolał nie myśleć. Pilot zastanawiał się, gdzie ma się udać dalej. W pamięci utkwił mu wyjeżdżony takt. Postanowił, że ruszy ta drogą. Powody były dwa. Po pierwsze - to lepsze niż przedzieranie się przez Las. Po drugie - może trafi na... kogoś. Właściwie nie wiedział, czemu ktoś na drugim końcu drogi miałby mu pomóc. Ale lepszego pomysłu nie miał. Ustalił, przy pomocy mapy i punktu orientacyjnego, jakim była rzeka, że znajduje się co najmniej 300 kilometrów od placówki Colonization Inc. Nie uśmiechało mu się przedzieranie przez 300 kilometrów Dżungli. Zebrał z wraku wszystko co nadawało się do zabrania, spakował to do plecaka i ruszył z powrotem w kierunku traktu. Znalazł się tam po upływie połowy godziny. Droga szła od północnego wschodu na południowy zachód. Ruszył na północ. Trakt spływał już struga wody. O'Collen zrozumiał powód, dla którego został on porzucony - w trakcie pory deszczowej stawał się nieprzejezdny. Może cała infrastruktura została już porzucona?
Odpowiedź nadeszła po chwili. W ścianie deszczu Richard dostrzegł nagle łunę światła. Stanął jak wryty, ale po chwili skoczył w zarośla. Odbiegł odrobinę wgłąb lasu, ale nie za daleko, tak aby widzieć co się dzieje. Wiedział tylko, że nadjeżdżają pojazdy zbudowane ludzką ręką, co po chwili znalazło potwierdzenie. Położył się na mokrym gruncie, i naciągnął kaptur na twarz. Pojazdów było więcej niż jeden. Zatrzymały się one nieopodal. Pilot zastanawiał się, czy nie wyskoczyć na drogę, ale uznał, że w tej chwili byłoby to niebezpieczne. Czuł natomiast, że szukają jego. Kimkolwiek byli (a nie byli to ludzie z Colonization Inc, ani Laochra) wiedzieli o katastrofie. O'Collen podjął pochopną decyzję, żeby im się jednak przyjrzeć. Przeczołgał się więc, jak sądził na tył konwoju. Trochę to trwało, zdążył w tym czasie cały wytarzać się w błocie. Wychylając się zza krzaków ujrzał stary model transportera opancerzonego. Był przemalowany w sposób, który maskował go na tle dżungli. Armia Federalna, ani Laochra nie używały takich pojazdów, z takim kamuflażem. Ponadto kilka staromodnych terenówek...
- Nie ruszaj się.
Usłyszał szczęk przeładowywanej broni. Wydawało się, że wychyla się tylko o skrawek z Dżungli, a mimo wszystko go dostrzegli.
- Podnieś się i trzymaj ręce w górze. I nie próbuj żadnych numerów, koleś.
O'Collenowi nie zostało nic innego jak wykonać rozkaz. Wstał i odwrócił się twarzą do żołnierza, który nim dyrygował, Z okolicy przybiegło kilkoro innych, z bronią gotową do strzału. Byli uzbrojeni w rozpylacze TA55 Mark II produkowane przez firmę Colt. Richard strzelał z takiego na strzelnicy i umiałby się nim posłużyć. Żałował, że nie zabrał jednego ze statku. Była to idealna broń do Dżungli - prosta i niezawodna. Pomimo, ze dosyć toporna w obsłudze we wprawnych rękach stawała się niebezpiecznym narzędziem. Żołnierz ubrany był w uniform kamuflujący. Nigdy nie widział takiego wzoru kamuflażu, ale był pewien, że świetnie ukrywa człowieka w tropikalnym lesie. Na ramieniu znajdowała się naszywka. Przedstawiała ona zieloną planetę (artystyczne wyobrażenie Kang Keli) otoczone przez czerwoną wstążkę. Napis pod tą grafiką głosił: "REBELOVE". Coś mu zaświtało w głowie, w związku z tą nazwą, ale właśnie w tym momencie dokonano na nim zastrzyku, po której popadł w głębokie odrętwienie i stan utraty świadomości...
4
SandMan, może na przeżyciach gościa? W sumie to człowiek jest w literaturze ważny - to on "przeżywa" i dżunglę, i góry, i pustynię, i morze. Ty napisałeś dość szczegółowy "raport". I to straszy czytelnika.
Powiedz nam coś o swoim bohaterze!
Powiedz nam coś o swoim bohaterze!
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
5
Dokładnie to miałem na myśliNatasza pisze:SandMan, może na przeżyciach gościa? W sumie to człowiek jest w literaturze ważny - to on "przeżywa" i dżunglę, i góry, i pustynię, i morze. Ty napisałeś dość szczegółowy "raport". I to straszy czytelnika.
Powiedz nam coś o swoim bohaterze!

Problemem wielu twórców SF - sam się do nich zaliczam i również czasami walczę z tym problemem - jest obsesja na punkcie światotworzenia w oparciu o technikalia, które fascynują w stu procentach tak naprawdę tylko jedną osobę. Tak, jest nią autor. Też jestem fanem tych wszystkich "korporacji", "modeli", numerów i specyfikacji (zwłaszcza podobają mi się te obłędnie fajne dwuczłonowe i dwujęzyczne nazwy typu "Weyland-Yutani" czy "Bokamba-Mercer"), ale trzeba je stosować z umiarem.
Pod koniec tekstu bohater widzi jakieś spluwy i jego myśl jest taka, że umiałby się nią posłużyć - to jest to, co jest potrzebne, ale niekoniecznie podane w formie tak długich rozważań. Zamiast:
napisałbym mniej więcej tak:SandMan pisze:(...) przybiegło kilkoro innych, z bronią gotową do strzału. Byli uzbrojeni w rozpylacze TA55 Mark II produkowane przez firmę Colt. Richard strzelał z takiego na strzelnicy i umiałby się nim posłużyć. Żałował, że nie zabrał jednego ze statku. Była to idealna broń do Dżungli - prosta i niezawodna. Pomimo, ze dosyć toporna w obsłudze we wprawnych rękach stawała się niebezpiecznym narzędziem. (...)
Widzisz różnicę? :wink:Immo pisze:"(...) przybiegło kilkoro innych, z bronią gotową do strzału. Richard rozpoznał model spluwy. Colt TA55, wersja druga. Prosta, niezawodna, niebezpieczna - w sam raz do Dżungli. Tak, O'Collen wiedział o niej co-nieco i wiele by dał, by poczuć teraz rękojeść takiego Colta w dłoni (...)"
"Och, jak zawiłą sieć ci tkają, którzy nowe słowo stworzyć się starają!"
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis
7
A ja przepraszam, że nie wyjaśniłem, po prostu napisałem to, co mnie uderzyło i nie miałem wtedy czasu, by wyjaśnić więcej :wink:SandMan pisze:No dobra. Wybacz, że na Ciebie naskoczyłem. Ale nie wyjaśniłeś tego od razu...Immo pisze:Dokładnie to miałem na myśli
"Och, jak zawiłą sieć ci tkają, którzy nowe słowo stworzyć się starają!"
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis