Liczę na uwagi ogólne, wiem że tekst nie ma żadnych cech ambicjonalnych oraz upiekszeń stylowych ale jego szczerość może być odczuta.
„Kot z życia psychotyka”
Spałem szybko, spałem krótko, spałem lekko, to znaczy, że piłem w przeddzień. Budziłem się i słyszałem radio, które grało przez całą noc. Poranek bez uciążliwości ciężkich snów zawdzięczałem temu, że nie miewam kaca. Właściwie rzecz biorąc jestem już z drewna, żadnych uniesień, namiętności ku czemukolwiek innemu niż alkohol. Miłości zamieniają mnie w muzeum. Wolę przypomnienia miłości, sentymentalizm przeżyć. Nowe uczucie jest czymś nie do zdobycia bez względu na dawkę alkoholu i ponętność kierunku, w którym zmierza serce. Zgliszcza, popiół i kamień na kamieniu nie stoi.
Po czterech dniach bez obiadu, po czterodniówce, matka z mężem wróciła w nocy budząc mnie i zmuszając do otwarcia drzwi. Drzwi, które lubię bardziej zamykać niż otwierać. Zamykam się i piję czując lekkość głębię i tajemnicę, których nie znajduję na zewnątrz.
Przez to, że bardziej patrzę niż słucham nie widzę prawdy. Jeśli mógłbym, to cierpienie namalowałbym w kolorach.
Dzień zaczynam od kawy i papierosa, typowo. Potem bardziej nietypowo się toczy zazwyczaj. Piwo na apetyt, śniadanie około południa i wkrótce obiad. Obiad zjedzony dzień zaliczony mówią ludzie, dla których przeżyć jeden dzień to sukces.
Jednak dziś układało się wszystko inaczej. Po śniadaniu zdrzemnąłem się nie mogąc znieść rozmów domowników, narwanej bratowej i sprzyjającej jej matki, których troska dba o zdrowie i wykształcenie dzieci. Z drzemki wybudził mnie człowiek, który chciał abym pomógł mu w spisaniu stanu liczników wody. Potem drobna fucha, wyjazd z wujkiem do tartaku po deski. Sam już nie może dźwigać a mnie za pomoc skapną jakieś grosze.
Następnie krótkie wysłuchiwanie babci, jej cyklicznych historii o tym samym. Może to kwestia pamięci lub upartości, ale ja jestem uparty na to żeby nigdy się nie powtarzać.
I podczas kolejnego papierosa zdecydowałem się. Rozkruszyłem lek psychotropowy wymieszałem z karmą i nakarmiłem tym kota. Zareagował niemal natychmiast. Uginał się na nogach, chodził jak pijany człowiek. Nie potrafił wskoczyć na półkę, chował się w miejsca, w które chowa się, gdy się boi. Miauczy i cierpi. Widzę i czuję, że cierpi. Ten lek również i na mnie działał jak trucizna z tą różnicą, że mnie nikt nie współczuł. A ja mojemu kotku współczuję, mimo iż ja sam podałem mu to coś, co zmienia ludzi w posłuszne zwierzęta.
Patrzę jak nie może znaleźć sobie miejsca do legowiska, słyszę jak miauczy nigdy wcześniej nie słyszanym tonem głosu. Widzę jak jego instynkty przestają nim powodować. Ślini się i chce coś przełknąć a tym jest kolejna dawka upośledzającej trutki z mięsem dla kotów. Współczuję mu, dlatego że współczuję sobie. Moje potrzeby słyszę w jego agonalnych jękach. Ja nie umarłem, choć chodzić nie mogłem, więc być może i on przeżyje. Całe leczenie było dla mojego dobra wymyślonego przez osoby trzecie, więc ja jestem druga osobą stwarzającą dobro lub raczej kaźnie dla mojego kota. I widzę w tym całą przemoc i terroryzm współczesnego i przeszłego świata i stałem się odporny. Odpornym potworem biorącym przykład z wykształconych, wymalowanych i utlenionych psychiatrzyc.
Rób innym to, co zrobiono tobie. Eskalacja cierpień i przemocy. Bunt rodzi bunt. Ale co z przemocą w białych rękawiczkach? Co ze szpanerskim wiecznym piórem pani doktor wypisującym mi recepty?
Rzewna francuska piosenka rozbrzmiewa z radia. Widzę w twoich oczach kotku, że nie chciałbyś takiego życia jak tysiące hospitalizowanych ludzi. Nie oblizujesz już swoich łapek, nie naprężasz grzbietu i nie przeciągasz się majestatycznie. Nie zapolujesz na muchy i myszy, nie połasisz się do swojego. Widzisz taka była twoja utracona natura, ludzie natomiast nie mają swojej natury.
Kot z życia psychotyka
1
Ostatnio zmieniony śr 01 paź 2014, 23:31 przez major sedes, łącznie zmieniany 1 raz.