Wracaliśmy do domu.
Niezwykle wygodne wnętrze transportowca CASA dawało mi się już we znaki. Lot trwał już długie godziny, ale pod nami widać już było Polskę. Atmosfera w samolocie trochę się rozluźniła. U niektórych pojawiły się łzy szczęścia lub z powodu poległych kolegów, którzy już nie zobaczą tego kraju. Ja wracałem do rodziców. Mam 23 lata i jestem żołnierzem Jednostki Wojskowej Komandosów, a także weteranem Afganistanu. Może szkolenie i służba w Polsce były fajne, bo zyskałem wielu kolegów, natomiast na bliskim wschodzie straciłem przyjaciół. Dlatego też mam zamiar opuścić wojsko. Czy jako weteran odnajdę się na rynku pracy? Cholera wie. Mam nadzieję, że nie skończę ze stresem pourazowym. Warto byłoby znaleźć sobie jakąś dziewczynę...
- Ej zobaczcie! - siedzący przy oknie szeregowy wskazywał na zewnątrz, znajdował się tam myśliwiec sierżancie, wiecie co to jest?
Oczywiście pytał mnie. Popatrzyłem za szybę. Po chwili gotowy byłem stwierdzić
- To z pewnością nie F-16, raczej... Raczej Migi...
CASA zaczęła skręcać. W kabinie rozległ się zdenerwowany głos pilota.
- Tu kapitan lotu... Nastąpiła zmiana planów... Lądowanie w Warszawie nie jest możliwe...
Pomruk oburzenia rozszedł się po pokładzie, ja też nie byłem zadowolony. W rozmowach natychmiast pojawiły się teorie o zajęciu lotniska przez terrorystów. Scenariusz wydawał się możliwy.
- Mamy wylądować we Świdwinie. Dalszych informacji udzielą nam na ziemi, dostaliśmy też eskortę Migów 29.
***
Po upływie połowy godziny znaleźliśmy się w 21 Bazie lotnictwa Taktycznego. I nie zawitaliśmy tam na długo. Zebrałem swoją drużynę i wyszliśmy na płytę, gdzie czekał na nas konwój Starów, i Humm-vee a ponadto kilka radiowozów ŻW.
- Sosnowski! Twoi ludzie mają wziąć ekwipunek i pakować się na ciężarówki, macie dziesięć minut! - facet z żandarmerii przekazał mi rozkazy
- A może ktoś mi powie co tu się dzieje!? - próbowałem przekrzyczeć parę startujących Migów. Uderzyło mnie to, że zazwyczaj polskie lotnictwo wysyła jako eskortę te "cudowne" szesnastki, a nie Migi. Nigdy nie byłem ekspertem od lotnictwa, ale...
- Ogłoszono alarm w bazie! Większość samolotów w powietrzu, podobno zamknięto przestrzeń powietrzną, ale szczegółów nie znam! Musicie ruszać, zaraz lądują następni!
Coś się stało, to pewne. Najwyraźniej w Warszawie, i to na tyle dużego, że zdecydowali się zamknąć przestrzeń powietrzną, i przekierować stamtąd ruch. Wydałem kilka rozkazów, i po 7 minutach moi ludzie zapakowali się na pakę stara. Popatrzyłem na zegarek, była 12:34. Usiadłem do kabiny z kierowcą, i po chwili konwój wyruszył.
- Dokąd jedziemy? Znacie jakieś szczegóły?
- Wiem tyle co wszyscy, czyli gówno. Jedziemy do Nowego Dworu Mazowieckiego, pod twierdzę Modlin, bo tam jet punkt dowodzenia. Mamy się tam zjawić przed 18, mam nadzieję, że pogoda się nie zjebie. Moim zdaniem coś stało się w Warszawie, bo dwa transportowce miały tam wylądować, a przekierowano je do Świdwina.
Był to chłodny, pochmurny listopadowy dzień. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze w wojsku trochę posłużę.
Z tego co do tamtej pory wiedziałem, najprawdopodobniej coś wydarzyło się w Warszawie... A po lądowaniu miałem zadzwonić do rodziców! Wyjąłem komórkę i włączyłem ją, ale nie złapało zasięgu.
- Niech sobie spokój – powiedział kierowca – sieć komórkowa jebła, podobno internet też. Założę się, że to wojsko za to odpowiada.
- A może to jakieś ćwiczenia? - wyraziłem kruchą nadzieję.
- Ha ha! Naszego kraju nie stać na takie ćwiczenia. Coś się dzieje, mówię to panu sierżancie. Mam nadzieję, że będę od tego daleko.
***
Po niecałych pięciu godzinach dotarliśmy do punktu docelowego. Właśnie wtedy straciłem nadzieję, że uniknę kolejnej bitwy.
Nad Warszawą unosiła się chmura dymu. Przez chwilę patrzyliśmy na to w oniemieniu, ale właśnie rozpoczynający się deszcz i poganiająca żandarmeria kazała nam udać się do prowizorycznego namiotu odpraw. Co jakiś czas zatrzymywano kolumnę aby przepuścić czołg lub transporter opancerzony. Dookoła siebie naliczyłem 20 takich pojazdów, a wiedziałem, że jest ich więcej i to znacznie. Nad obozem przeleciał helikopter i wylądował na wyznaczonym lądowisku, nieopodal naszego celu podróży. Ktoś z niego wyszedł, ale nie zdążyłem się u przyjrzeć, bo już po chwili w pełnym ekwipunku siedzieliśmy w pokoju wojennym. Oficer, który miał pokierować odprawą niemal wbiegł na salę. Przygasło światło i włączył się projektor.
- Oto co wydarzyło się na Placu Defiladowym dziś o 7:39.
Początkowo podzielony obraz pokazywał to co zarejestrowały kamery dziś rano, nie było w tym nic niezwykłego. Zakorkowana Marszałkowska, widok na Pałac Kultury i Nauki... Do chwili, w której w połowie budynku pojawiła się kula ognia. Wieżowiec zapadł się w sobie, przywołując obrazy jak z 11 września. Wszyscy żołnierze patrzyli na to z zapartym tchem. Obraz z kamer znikł, pojawiło się zdjęcie satelitarne Warszawy. Dosyć świeże, jeżeli brać pod uwagę słupy dymu unoszące się nad kilkoma charakterystycznymi dla miasta miejscami.
- Zaatakowano ponadto Hotel Marriott, siedzibę Google'a, budynek T.P. SA , metro i Sejm. Nie mamy pojęcia o stratach, ale zapewne można je liczyć w tysiącach, jeżeli nie w dziesiątkach tysięcy, rząd pewnie też mamy z głowy. - ktoś na sali podniósł do góry rękę – żołnierzu! Nie doszliśmy nawet do połowy tego co mam wam powiedzieć!
Komandos opuścił drżącą dłoń. Nikt z nikim nie rozmawiał.
- Normalnie w takich sytuacjach podejmuje się akcję ratunkową, o ile jest oczywiście co ratować i rozpoczyna się śledztwo. Zapewne nie brałbym w tym udziału. Ale dziś stało się coś innego. Punktualnie o dziewiątej zero zero straciliśmy prawie całą łączność. Przywrócenie wszystkiego do życia trwało ponad godzinę. Po czym dostałem rozkaz natychmiastowego objęcia dowództwa nad Korpusem Uderzeniowym, którego częścią oficjalnie się staliście. Oto, co mi pokazano jako uzasadnienie tej decyzji. Nagranie, które zobaczycie zostało nam dostarczone przez cywila, który wydostał się z Warszawy... Uciekł, byłoby lepszym słowem, zraz dowiecie się czemu.
Na ekranie projektora pojawiła twarz pięćdziesięcioletniego mężczyzny w polowym mundurze. Za nim stało dwóch żołnierzy w mundurach sił specjalnych, zapewne GROM. I otoczenie jakoś znajome... Belweder prezydencki? Tak czy owak mężczyzna zaczął mówić:
- Obywatele Warszawy! Nadeszła straszliwa godzina próby. Dzisiejszego poranka zaatakowani zostaliśmy przez potężnego wroga. Wielu z was zapewne teraz opłakuje zmarłych po tej obrzydliwej zbrodni. Jednak ten atak nie był jednorazowym zamachem. To jeszcze nie koniec. Chcę być z wami szczerzy przyjaciele – właśnie wybuchła wojna, której front będzie przebiegał przez rubieże naszej kochanej stolicy! Mierzymy się z silnym, wewnętrznym zagrożeniem. I zostałem osobiście przez prezydenta Sokołowskiego, który też ucierpiał podczas ataku na swoją siedzibę oddelegowany do obrony stolicy i ojczyzny, i ten rozkaz zobowiązuję się biorąc was wszystkich i Boga za świadków wypełniać! W związku z tym na ulicach miasta pojawią się nasze wojsko. Jego celem jest zadbanie o nasze bezpieczeństwo – przysięgam, że tak długo jak będą obecni w stolicy nic nam nie grozi. Ponadto od godziny 17:00 wprowadzona zostanie godzina policyjna. Dla bezpieczeństwa całej operacji zadecydowano o odłączeniu sieci komórkowej i internetowej. Zalecam również pozostanie w domach. Prosimy nie wyłączać odbiorników, orędzie będzie powtarzane co 15 minut... - tu nagranie się skończyło. Nie wiedziałem co o tym myśleć. A to nie było jeszcze wszystko.
- To generał Jakub Piaszczyński, dowódca oddziału GROM. On za tym wszystkim stoi, i to on jest głównym celem. "Nasze wojsko" o którym wspomina szanowny generał to 11 Dywizja Kawalerii Pancernej z Leopardami, 6 Brygada Powietrznodesantowa, 6 Eskadra Lotnictwa Taktycznego dysponująca F-16 i zapewne GROM. Nie mamy pojęcia co skłoniło tych ludzi do wzięcia udziału w buncie. Około 12 wysadzono wszystkie mosty wokół Warszawy. Jest to teraz miasto niemal całkowicie odcięte od świata. Cywil, który dostarczył nam to nagranie został znaleziony martwy w wodzie. Nie dał rady przepłynąć. Wiemy na pewno, że Piaszczyński przetrzymuje prezydenta Kazimierza Sokołowskiego, ministra obrony Wiktora Zamachowskiego, i ambasador USA w Polsce Naomi Hayter. Słuchajcie teraz uważnie! Mamy do 5 rano jutro dostarczyć amerykanom dowód, że całą ta czwórka jest w naszych rękach. Albo nie żyje.
Na sali zapadła cisza. Albo trwałą tak cały czas. Zakręciło mi się od tego wszystkiego w głowie. Miałem wrócić do domu, a dom stał w płomieniach.
- Panowie, nikt chyba nie myśli, że dacie radę przedrzeć się przez całe miasto do Belwedera, odbić zakładników i dostarczyć ich do punktu ewakuacji, a potem odlecieć nimi ku wschodowi słońca. Waszym celem jest likwidacja tych ludzi. I macie czas nie do piątej, a właściwie do trzeciej nad ranem – oficer popatrzył się na zegarek – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będziecie mieli siedem godzin na wykonanie zadania.
7 godzin. Popatrzyłem na swój zegarek. Wskazywał 18:51
- Co się stanie jeśli nie zdążymy? - zapytałem bez pozwolenia.
- Ściągamy tu wszystkie dostępne oddziały. Jeżeli do trzeciej nie otrzymamy potwierdzenia wykonania misji rozpoczniemy szturm na stolicę. Wolę tego uniknąć...
- Miałem na myśli amerykańskie ultimatum. - i o co tu do kurwy nędzy chodzi? Czemu tak bardzo im zależy na tej czwórce?
Oficer na chwilę zamilkł i opuścił wzrok.
- Wtedy wspaniałą Ameryka wystrzeli 3 pociski Minuteman III. Każdy uzbrojony w 3 głowice termojądrowe. Z Warszawy nie zostanie radioaktywny kamień na radioaktywnym kamieniu.
Zabrakło tchu, pojawił się zimny pot a po plecach przebiegł dreszcz. Nie miałem więcej pytań.
- Panowie, za tą misję nie czeka nas premia, dziewczyny ani medale. Wszyscy pójdziemy do piachu jeśli to się nie uda. Albo wyparujemy. Jeśli się uda zapewne też, znajdzie się na to kruczek prawny, aby postawić nas przed plutonem egzekucyjnym. A teraz spierdalać. Macie być na miejscu za godzinę...
***
-Echo Delta 1, 4 minuty do celu odbiór! - Pilot jednego ze śmigłowców który leciał na akcję zameldował się bazie.
- Zrozumiałem Echo Delta, wchodzicie w strefę zakłóceń. Powodzenia i wrac...- zakłócenia przerwały transmisję, więc pilot wyłączył radio. Warunki do latania były okropne -zaczął padać deszcz ze śniegiem, chyba najgorsze co można sobie wyobrazić. Na szczęście miał jedynie podrzucić tych komandosów do przedmieść Warszawy. Potem mieli zjechać po linach, a on wrócić do bazy. Miał nadzieję, że im się uda. W Warszawie mieszkała jego dziewczyna – Klara. Studiowała matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. Dobrali się – on z rodziny o lotniczych tradycjach, ona o profesorskich...
Porucznik Robert Bielicki chciał ustabilizować Mi-8. Ale deszcz ze śniegiem i w dodatku wiatr utrudniały tą czynność. W końcu żołnierze zaczęli zjazd po linie. Pilot oglądał panoramę miasta przez noktowizję, ale też starał się wypatrywać wrogów. Widoczność byłą koszmarna, ale ten elektroniczny szajs dawał jakieś informacje. Chciał też zobaczyć jak wygląda Warszawa bez Pałacu, co zapewne byłoby możliwe, gdyby nie ta pogoda. Ostatni żołnierz zjechał na ziemie, więc Robert zaczął robić miejsce dla kolejnego.
Od razu dostrzegł, że ten zbliża się za szybko i za nisko. Próbował powiadomić go przez radio, te jednak nie działało z powodu zakłóceń. Nieuważny pilot zawadził tylnym wirnikiem w betonowy słup wysokiego napięcia, po czym wpadł w rotację i rozbił się o ziemię. Żołnierze z pierwszej grupy dobiegli do wraku, aby zobaczyć czy nie ma ocalałych.
Plan nie przewidział czegoś takiego. Plan w ogóle mało przewidywał. Plan istniał tylko teoretycznie.
Nagle wrak eksplodował. Musiało dojść do wycieku paliwa. Teraz właściwie można mówić o porażce, po element zaskoczenia szlag trafił, o ile kiedykolwiek taki był.
Na ziemi była jedna grupa, i być może szczątki drugiej. W pierwszej było piętnastu ludzi.
Ktoś z dołu odpalił flarę. Zapewne chciał, aby porucznik Bielicki wylądował i zabrał ich na pokład. Porucznik Bielicki nie chciał jednak po nikogo wracać, tak jak zapewne reszta pilotów, którzy zaczęli się wycofywać.
Ruszył za nimi.
***
- Eeeeej! Wracaj tu, skurwielu! Eeeej! - krzyczał za odlatującym śmigłowcem Zapała. Jedyna osoba, która przeżyła lądowanie Echo Delta 3, był strzelec wyborowy ze złamanym kręgosłupem. Teraz zostaliśmy tu sami. Nie mogę liczyć na to, że patrolujący przedmieścia żołnierze przegapili to. Nie mogę też liczyć na kontakt z bazą.
- Zostawili nas! Kurwa mać zostawili nas! - krzyknął zdesperowany Zapała.
- Zbierzcie wszystko! - krzyknąłem – wycofujemy się do las...
- Wynurzający się zza budynków na wprost mnie helikopter przerwał wygłaszanie mojego planu. Szybko okazało się, że wróg nie ma w planach branie nas do niewoli, bo posłał do nas serię z działka. Skuteczną. Chwyciłem swój karabin i pobiegłem ku zabudowaniom. Hind nie strzelał do mnie. Niektórzy z ludzi których zostawiłem na tamtej łące próbowali odpowiedzieć ogniem, ale równie dobrze mogliby rzucać liśćmi w rozpędzony samochód. Kiedy przestałem biec, byłem już głęboko w Łomiankach, schowałem się pod werandą na jednej z posesji. Miasto było całkiem zaciemnione. Leżałem na niej i myślałem – co dalej mogę zrobić? Jestem jedyną osobą, która może ocalić te miasto przed zagładą. Może nawet więcej, bo coś czuję, że na tych dziewięciu głowicach by się nie skończyło. Popatrzyłem na zegarek – 20:39.
Trochę ponad 6 godzin do szturmu, i trochę ponad 8 do...
- Nie ruszaj się. Leż tam gdzie leżysz. Mam tu myśliwski sztucer. Skończę tą okupację
Cholera, pomyślałem.
Ucieczka z Warszawy [thriller]
1
Ostatnio zmieniony sob 04 paź 2014, 10:25 przez SandMan, łącznie zmieniany 1 raz.