Codzienny piątek w barze "U Niesienia"

1
Ahoj!




Rozdział I
Marta


Większość dni, które zaczęły się zwać codziennymi piątkami spędzaliśmy w barze U Niesienia. Miejsce naszych spotkań prowadził starszy człowiek. Bardzo go lubiliśmy, bo nigdy nie wyrzucił nas z rzeczonego przytułku dla szukających ocieplenia się w kieliszkach wódki, nawet jeśli postanowiliśmy angażować się w twardsze używki niż alkohol.

- Panie Niesień, litr czystej na stolik numer dwa, bo dziś kolejny raz będziemy pisać SMSy do niej.

Tak mawialiśmy prawie codziennie. Braliśmy wódkę, zasiadaliśmy przy naszym stoliku, który został podpisany zaraz po drugiej wizycie w barze, i pisaliśmy SMSy.
Zawsze pełne uniesień, depresji i ekspresji, bo myśleliśmy, że tylko tak jesteśmy w stanie do niej dotrzeć.

Do: Ciebie
Od: *


Więc to będzie mniej więcej tak, że boje się kur, wiesz? Rozumiesz, wchodzisz do kurnika pełnego rzeczonych zwierząt, one spokojnie sobie dziobią (bo kogut patrzy), a ty wchodzisz i nagle – BUM! Wszystkie patrzą się na ciebie, jakby sam bóg-kur zszedł na ziemie i oznajmił im, że dziś tylko do szesnastej dziobiemy a nie do osiemnastej.
I co wtedy robisz?
Zasadniczo, masz dwa wyjścia – albo dziobiesz, albo uciekasz. Osobiście bym uciekał, nie wiem jak ty. Odbiegając już od zasadniczego pytania – co, do cholery robisz w kurniku, objawia nam się całkiem niezła metafora Polski.

Do: Ciebie
Od: *


Obawiam się też kaczek. Hej, nie śmiej mi się tu! Naprawdę ich się boje. Wyobraź sobie, że kiedyś byłem ze znajomym nad jeziorem (no tam, gdzie... no sama wiesz co robimy), i jestem tam i patrzę na wodę, a tak się składało, że akurat byłem w stanie zmienionej świadomości, to i obraz mi się dwoił i troił. Mimo to, dojrzałem piękny okaz zwykłej kaczki – jednakże, posiadała ona kolory typowe dla Policji. Przestraszyłem się i zgrabnym ruchem brwi, pokazałem mojemu towarzyszowi, że czas uciekać. Do dziś nie wiem, jak on rozumie moje aluzje. Więc uciekliśmy! A ona... BUM! Pędzi za nami. Skubana, śledziła nas.

Do: Ciebie
Od: *


Furet opowiadała mi kiedyś o tych cholernych ciężarówkach z Biedronki, co to sobie tak bezkarnie jeżdżą przez nasze piękne miasto. Okazało się, że kierowcy tych pojazdów przewożą ludzi – powiem ci, że uwierzyłem. No uwierzyłem w to, tak samo jak w grę where is my bag?
Nie znasz jej, co? Spieszę z pomocą. Wyobraź sobie, że rodziny wchodzą do różnokolorowych walizek i ich zadaniem jest odkrycie, w jakiej torbie znajduje się mama, tata, siostra itd. Problem polega na tym, że wszyscy są zapakowani do tych toreb, więc muszą do siebie wołać. Jako, że mój nós jest typowo żydowski – dodałbym do tego elementy hazardu.

Do: Ciebie
Od: *


No, już, starczy tego dobrego. Opowiem ci ostatnią historię i na dziś koniec. Gdy powiadałem o ludziach przewożonych przez ciężarówki z Biedronki, przypomniałem sobie o tej naszej grze, co wymyśliliśmy w stanie gotowości. No, taka gra. Wchodzisz do rzeczonego dyskontu i masz listę zakupów; chodzisz po czarnych kropkach, bo cała podłoga w sklepie jest nimi wyłożona. Każdy produkt z listy, np. jogurt naturalny, tak wielce przez nas kochany, jest na poziomie piątym, a to znaczy że trzeba przejść przez odpowiednią ilość kropek. Więc tak sobie chodzimy, a jak wejdziemy na czerwone pole (bo kropki latają po podłodze jak szalone), trafiamy na sam początek. I tak przez cały dzień. I to jest marketing!
*
I tak to leciało z dnia na dzień. Pisaliśmy smutne SMSy do niej, błagając o wybaczenie, które nie nadchodziło. Nasza trójka błąkająca się po tym skurwiałym mieście. Tylko tu i teraz – i to się liczyło, a nie jakieś głupie plany na przyszłość czy wpisy w CV.

Gdy tak bezczelnie od nas odeszłaś – już trochę mniej nas w nas, a to boli. Ja wiem, że teraz jest parzyście (a to dobrze ekonomicznie wychodzi), ale ja tak nie chce. W gruncie rzeczy cieszyło mnie picie jednego piwa na trzech i palenie po 1/3 fajki, na która ledwo co uzbieraliśmy fundusze.

Ojć, odbija mi się troszkę. Chyba zaraz będę musiał zahaczyć o najbliższy krzak albo toaletę. Moja droga, gdzieś się podziała? Uciekłaś nam w połowie przedstawienia. Przecież dopiero po dwadzieścia lat mamy, a ty już lecisz w swoje rejony. Zostań troszkę z nami – mamy wódkę. Nie lubisz? Okej, zrobimy ci specjalnego drinka made in polEND.
Odbijają mi się czkawką kolejne tygodnie wysłuchiwań o tym, ile wszechświata ze sobą zabrałaś, ile planet pozbawiłaś tlenu, ile wód zanieczyściłaś swoją złością, ile lasów spaliłaś swoim gniewem i ile ludzi zabarwiłaś smutkiem. Ja o tym wiem bardzo dobrze, bo dotyczy mnie to każdego dnia.

Być może należało, żebym krzyczał i powstrzymywał was. Być może powinienem czasem zareagować, no ale przecież myślałem sobie – to ich kłótnie, nie wtrącaj się.

Rozdział II
Żyję z przyzwyczajenia


Kolejny wieczór spędzam w tym cholernym barze U Niesienia, i zastanawiam się, czy jest dla mnie przygotowana jeszcze jakaś przyszłość. Wierzę bowiem w przekonanie, że każdy człowiek posiada kilka przyszłości specjalnie dopasowanych do niego. Że niby jakiś komputer oblicza nasze smutki i szczęścia i daje tak maksymalnie z pięć wyników: kasa w Biedronce, kasa w Inter Marche, kasa w X, kasa w Y, a na sam koniec: udane życie.
Boję się nawet pomyśleć, co ja wylosowałem.

Żyję z przyzwyczajenia odkąd pamiętam. Gdy w dzieciństwie byłem bity przez tatę i molestowany przez mamę, jedyne o czym myślałem, to o nierdzewnej stali wbijającej się w ich ciała. Powiem panu, panie Niesień, że wolę być bity niż molestowany. Powiadam tak, gdyż narodził się we mnie pewien rodzaj kompleksu Edypa, gdy będąc dotykany przez mamę, miałem ochotę ją zerżnąc. Wobec ojca nie przeżywałem podobnych skłonności.

Naznaczony przez życie, żyję z przyzwyczajenia spędzając codzienne piątki w pana barze. Wierzę, że jest to przytułek dla osób skrzywdzonych przez rodziców i świat. Kolejność zachowana, gdyż czasem najbliżsi potrafią zranić mocniej i głębiej niż otaczający nas wszechświat.

Rozdział III
Lęki i leki
Gdy zacząłem brać, panie Niesień, nie myślałem, że to wszystko się tak potoczy. Na początku wszystko fajne i w ogóle, takie nowe. Brało się raz na kilka dni, że niby dla pobudzenia i wyostrzenia zmysłów. Później zaczęło się brać nawet przed pójściem do kościoła.

Przez pierwsze dwa alta starałem się to kontrolować, ale w pewnym momencie zrozumiałem, że to wszystko zawładnęło moim życiem. Powiem panu, że nawet teraz jestem pod lekkim wpływem działania tych wspaniałych leków, które przepisał mi miejscowy lekarz. Idiota, nawet nie wiedział, jakie one są wspaniałe, gdy tylko się je przedawkuje. Ostatnio słyszałem, że sporo farmaceutów jest ćpunami. Wcale się im nie dziwie. Mając taki arsenał przyjemności wokół siebie, sam bym korzystał.

Pamiętam, że pewnego dnia rzuciłem się z drzewa w ognisko, bo jakiś głos mi kazał. Uznałem to za jeden z minusów brania leków. No cóż, godząc się na takie zabawki, musimy wiedzieć o ryzyku.
Gdy zwymiotowałem na lekcji historii wszystkie tabletki, zrozumiałem, że już starczy. Czas przejść na coś nowego. I tak tu siedzę razem z panem, w ten codzienny piątek.

Rozdział IV
Ostatnia Słomka
Mój drogi towarzyszu w podróży, pozdrawiam cię i całą twoją familię zgromadzoną w tym barze w ten codzienny piątek. Wie pan, że ostatnio zebrałem sporo pieniędzy w pracy, mając napisane na kubku na wydanie książki? No pewnie, że pan wie. Pewnie wczoraj się chwaliłem.
Czuję się jak koczownik, zwany potocznie żulem. Wyciągam rękę, metaforycznie zwaną po prostu kubeczkiem i błagam o fundusze, które przecież i tak nie wydam na książkę, bo w między czasie dojdą inne wydatki – rachunki, alkohol, narkotyki. No ale zbieram, w pocie czoła zbieram.
Ludzie wrzucają pieniądze rozmaitej wartości, gdy tylko słyszą, jak opowiadam im – o czym będzie ten stek bzdur. Mój znajomy powiedział mi ostatnio, że modli się o to, aby jego dzieci nie musiały tego czytać w szkole jako lektury szkolnej. Osobiście, sam bym im współczuł.
Ostatnia Słomka to angielski idom oznaczający kroplę, która przechyliła szalę goryczy. Legenda mówi, że pewien nomad szedł przez Saharę wraz ze swoim wielbłądem. Ów wielbłąd miał na sobie mnóstwo bagaży. W pewnym momencie, podróżnik zauważył słomkę trawy rosnącą pośrodku pustyni. Stwierdził, że zabierze ją ze sobą. Jednakże ta słomka przeważyła wielbłąda i załamał się pod ciężarem bagaży.
Ostatnia Słomka to zbiór opowiadań typu short stories. Bohaterami mojej książki są nastolatkowie żyjący w bliżej nieokreślonym świecie. Przeżywają oni typowe (jak dla młodych ludzi) depresje i ekspresje. Każdy z nich ciągnie za sobą pewien bagaż. Zadają sobie pytania o sens życia, nie mogą rozróżnić snu od rzeczywistości a wszystko to wzbogacają solidną dawką narkotyków i alkoholu.
Na koniec ja, jako podmiot liryczny, kładę rzeczoną ostatnią słomkę i załamuję całych ich idealny świat.

Rozdział V
Niesień


Jestem Bogiem, psychologiem, stwórcą wszechrzeczy, architektem, innowacyjnym człowiekiem, a czasem po prostu zwykłym starcem, który założył ten bar wiele lat temu, nie myśląc o konsekwencjach.
Ludzie różnego pokroju zaczęli się do mnie schodzić kilka lat temu. Usłyszeli, że można dostać tu tanią wódkę, a ja przymykam oko na wszelkie ich występki.

Nie interesuje mnie co biorą, co wciągają, co piją, co wbijają, dopóki mogę ich tu mieć. Tylko to trzyma mnie przy życiu. Świadomość, że niektórzy mają ode mnie gorzej.

[ Dodano: Pią 31 Paź, 2014 ]
Jezus, przepraszam za trzy tematy. Mój internet zwariował! Zostawmy ten, resztę usuńmy :3

[ Komentarz dodany przez: ithilhin: Pią 31 Paź, 2014 ]
zrobione :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”