WWW- Co proszę? - spytała Eir takim tonem, jakby zamiast sukienki kazano jej włożyć rozgrzaną do czerwoności kolczugę.
WWW- Zapalanie kręgu to najważniejsza chwila w życiu każdej wiedźmy, to jak... zaślubiny z czarownictwem. Sukienka jest wymagana i nie mamy nawet o czym dyskutować. - Baihao Yinzhen odłożyła książkę na stolik i poprawiła poduszkę pod plecami. - Będziesz musiała wytrzymać te dwie godziny, czy tego chcesz, czy nie.
WWW- Ale jest strasznie zimno! A ona nawet nie ma rękawów!
WWW- Przykro mi, taki mamy klimat. Kiedy ja byłam w twoim wieku...
WWW- Kiedy ja byłam w twoim wieku... - Eir wychodziła z założenia, że przedrzeźnianie jest ostatnią obroną człowieka tłamszonego przez pradawną tradycję.
WWW- … Tylko nieliczne dziewczęta spotykał taki zaszczyt – dokończyła Baihao z niezmąconym spokojem. - Dosłownie zabijałyśmy się o tę sukienkę. Pamiętasz Babunię Hillsdóttir, tę z wschodniej strony gór? Wybiłam jej wtedy dwa zęby i podbiłam oko.
WWW- A jak się zaziębię na śmierć i umrę, to nie będzie ci przykro?
WWW- Ani trochę. Chwila spokoju jeszcze nikomu nie zaszkodziła. - Panna Yinzhen zapaliła fajkę i przymknęła oczy. - Czesz się, ubieraj, północ nie zwykła się spóźniać.
WWW
***
WWWBaihao Yinzhen nie była tradycjonalistką w każdym calu. Wręcz przeciwnie, bez trudu dało się u niej odnaleźć kilka cali, a może nawet całą stopę poglądów zupełnie sprzecznych z prastarymi ideami czarownictwa. Prawo mówiło jasno - wiedźma powinna podróżować na miotle. Baihao jeździła na osiodłanym niedźwiedziu, miotłą zaś wymiatała z kuchni kurz i niezbyt zadowolonego kota. Poza tym zrezygnowała z klasycznej, czarnej szaty i zawsze miała ze sobą bandżo, termos z wydrążonego kła narwala oraz nieodpartą chęć do śpiewania. O jej ekscentryczności mówiło się dużo i często, bo nawet między klątwiącym bełkotem a ustawicznym uroczeniem czarownice znajdywały czas na ploteczki. WWWSzerokim echem odbiła się wieść o tym, że niepokorna panna Yinzhen ma przyjąć na nauki młodą dziewczynę z pobliskiej wsi. Oczywiście, była to część etosu zawodowego wiedźmy, z początku jednak pogłoskom nie dawano wiary. Dopiero, gdy Eir, złożywszy wcześniej uszanowanie wszystkim czarownicom mieszkającym w okolicy, uzyskała ich zgodę na kształcenie, rewelacja stała się faktem. Oto Baihao Yinzhen jako jedyna wiedźma na zachodnich zboczach miała uczennicę, w dodatku całkiem zdolną i pojętną! Musiała uważać na każdy krok, bo dziesiątki sępów w spiczastych kapeluszach krążyło tuż nad jej głową, gotowe by rzucić się na gnijące resztki pierwszego niepowodzenia i z dobrodusznych uśmiechem na ustach sprzątnąć jej Eir sprzed nosa. Jedynym wyjściem było zanurzyć się w tradycji po same uszy i trwać w niej uparcie, nawet jeśli trąciła stęchlizną i zaściankowością.
WWWBaihao kołysała się w siodle, sącząc herbatę z porcelanowej filiżanki. Za jej plecami z niezmierzonej plątaniny tiulu i kremowego muślinu sterczała głowa, dwie dłonie wczepione w niedźwiedzie futro i jedna para nóg w całości składające się na Eir.
WWW- Pamiętaj, żeby każdą runę kreślić starannie. Nie spiesz się, daj czas sobie i menhirom. - Panna Yinzhen rzadko uciekała się do tonu, który z braku lepszego określeń można by nazwać mentorskim. Tym razem uznała, że odrobina dydaktyzmu nikomu jeszcze nie zaszkodziła. - Prastare światło jest bardzo gęste, wręcz... lepkie. Sączy się leniwie i nieraz całe minuty mijają nim wydostanie się na powierzchnię.
WWW- Na powierzchnię... - Szczękanie zębami ustało na kilka chwil, Eir przymknęła oczy. - A skąd ono się wzięło w tych skałach? Jaskinie są ciemne, a co za tym idzie nietoperze ślepe... zresztą krety...
WWW- Ogrogeneza. - Baihao sięgnęła po ostatnią deskę ratunku człowieka wykształconego - hasło przypadkiem wyczytane z encyklopedii między nocną zakąską a poranną kawą. - Ciężko to wyjaśnić. Widzisz była jakby równina... I tego, no. Przyszły... No, ogry. I zaczęły tłuc łbami. Ogry we wszystko tłuką łbami. Chcą zabić owcę, tłuką łbami, chcą wyważyć drzwi, tłuką łbami, gwóźdź przybić, a co, łbami tłuką! Tłukły, tłukły i tłukły, aż się zrobiły góry, mówi się... wypiętrzyły, rozumiesz? A światło, to światło sprzed milionów lat, zostało uwięzione pomiędzy, coś w ten deseń.
WWW- I jesteś zupełnie pewna, że to ogry? Nigdy nie widziałam ogra.
WWW- Absolutnie. - W sztuce ignorancji chodzi z grubsza o to, by odpowiednio akcentując „absolutnie”, odebrać rozmówcy wszelką chęć sięgnięcia po kompetentne źródła. Baihao była w tym najlepsza na świecie. - Kamienny krąg przed nami. Gotowa?
WWW- Ani odrobinę! Nigdzie się nie wybieram... Zaczekaj! Chyba zgubiłam pantofel...
WWWPanna Yinzhen zeskoczyła z siodła i z gracją wylądowała na śniegu. Pomogła zsiąść Eir, po czym wygładziła jej suknię, wprowadzając kilka modyfikacji w układzie falban na kremowej spódnicy. Uznawszy, że może być tylko gorzej, szybko zrezygnowała z walki ze złocistymi włosami swej podopiecznej, które wiatr uformowały w całkiem eleganckie wronie gniazdo. Chwyciła Eir za rękę i pociągnęła za sobą. Ramię w ramie wkroczyły do kręgu osrebrzonego księżycową poświatą. Dzwoneczki przy kapeluszu Baihao zadźwięczały cicho, sygnalizując wysokie stężenie magii w powietrzu.
WWWTo był niewielki, prowincjonalny krąg przy rzadko uczęszczanym szlaku. Składał się z siedmiu menhirów pociętych arabeską runicznych zawijasów, przewróconego dolmenu i gładkiej płyty spoczywającej w samym środku. Ustawiony na samotnej skale, u stóp której rozpościerała się płaska jak stół, wiecznie ośnieżona równina, stanowił jedyny punkt orientacyjny dla nielicznych podróżnych, którzy zapuszczali się tak daleko na południe. Baihao opiekowała się nim od niepamiętnych czasów, pilnując, by jaśniał w każdą bezksiężycową noc. Mogła wybrać inny krąg - dużych i pięknych kręgów nie brakowało, ale ten mały i wyszczerbiony darzyła wyjątkowym uczuciem. Stał na straży minionych lat, niewzruszony i niezmienny, przywodząc najpiękniejsze wspomnienia. Ostatni świadek jej młodości.
WWWEir trzęsła się z zimna, bezskutecznie usiłując owinąć bosą stopę w falbanę zbyt długiej spódnicy. Balansując na jednej nodze, z rękami rozłożonymi na boki i wydętym żaglem sukni, wyglądała jak maszt niecodziennego statku brnącego przez ocean śniegu. Raz za razem rzucała Baihao wyzywające spojrzenia i choć wlewała w nie całą nienawiść do tradycji, mrozu, a przede wszystkim tępych ogrów, którym zachciało się wypiętrzać góry, wcale nie czuła się lepiej. Ciągłe szczękania zębami doprowadzało ją do obłędu, a resztki dobrego humoru ulatywały, gdy kręciła się i podrygiwała w walce o choćby najmniejszą drobinę ciepła.
WWWPanna Yiznhen zwrócona do dziewczyny plecami w pośpiechu kreśliła skomplikowane runy na płycie w centrum kręgu. Jej palce ślizgały się po gładkim kamieniu, rysując linie i łuki, które natychmiast rozbłyskały purpurowym światłem. Zbliżała się północ. Księżyc sunął po niebie srebrząc nieprzebrane połacie śniegu. Kapelusz Baihao dzwonił z coraz większą emfazą targany magią i wiatrem. Jeszcze trzy znaki, jeszcze dwa...
WWW- Pamiętaj jak się umawiałyśmy. Ręce wysoko, plecy i ramiona proste. Ma być elegancko!
Panna Yinzhen wystąpiła z kręgu, rzucając Eir ostatni pokrzepiający uśmiech. Przewiesiła przez ramię wyciągnięte z juków bandżo. Pociągnęła za struny. Niedźwiedź zakrył uszy łapami na wypadek, gdyby zakopanie głowy w śniegu okazało się niewystarczające.
WWWWoń świec, starych ksiąg i wilgotnej ziemi wypełniła powietrze. Menhiry drżały przez chwilę, po czym wszelki ruch ustał. Eir wzięła głęboki oddech i zaczęła się odwracać najwolniej, jak tylko umiała. Wiedziała, że tam będzie. Musiał być. Kochał ten rodzaj ciszy. Ciężką. Absolutną. Taką, która potrafi odbijać się echem od pustych ścian krypty. Zobaczyła kaptur, dwoje dużych, zielonych oczu i zęby wyszczerzone w uśmiechu.
WWW- Bard. Mroczny Bard - wyszeptał, całując ją w dłoń. - Róża dla pięknej pani.
Z oddali napłynęła muzyka. Czarny kwiat zmaterializował się w obłoczku szkarłatnego dymu i wplótł we włosy Eir. Chciała się odezwać, ale Bard przyłożył jej palec do ust. Jasne i czyste tony skrzypiec zawisły w powietrzu. Zapachniało fiołkami i świeżą trawą. Chwycił ją w talii. Nawet nie zauważyła, że tańczą. Nie czuła chłodu, był tylko rytm. Krok naprzód i obrót. Do tyłu i obrót. Dwa naprzód i w lewo, dwa naprzód i w prawo. Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy... Czuła, że czas przepływa tuż obok. Słyszała, jak świszczy przelewając się między menhirami. Poza kręgiem szalała zamieć. Wiatr wył daleko, gdzieś poza muzyką.
WWW- Świetnie prowadzisz - rzucił z ledwie wyczuwalną nutą ironii.
WWW- Ktoś musi. - Szarpnęła go za ramię, gwałtownie skręcając w lewo.
WWW- Wybacz, proszony walc to nie moja bajka. Mam specyficzny gust. Epidemia, zbiorowa panika, wiesz, luźne podrygi, bez sztampy.
WWW- Często tańczysz? - Eir uniosła się na palcach, by chwilę później opaść.
WWW- Zawsze. Nigdy. Ten taniec stanowi integralną część naszej teraźniejszości. Twojej teraźniejszości. Nie mam przeszłości i przyszłości. W takim przypadku ciężko określić rozsądne teraz. Jestem wczoraj. Będę dziś. Byłem jutro.
WWW- Co to znaczy?
WWW- Że wszystko się powtarza. Czas zatacza koło, a my jesteśmy w samym środku. Wszędzie mamy równie daleko i równie blisko. Tańczyliśmy przed tysiącem i milionem lat, zatańczymy za miliard, choć ja nie będę mną, a ty nie będziesz sobą. To...
Przerwał w pół słowa. Odwrócił głowę w stronę, z której dobiegała muzyka. Przymknął oczy, wyciągnął palec przed siebie i zaczął nim kiwać z miną wybitnego znawcy. Fałszywa nuta odmalowała się na jego twarzy mieszaniną zaskoczenia i obrzydzenia. Mlasnął. Coś było nie w porządku. Samotny podmuch wtargnął do wnętrza kręgu. Czarna róża wysunęła się z włosów Eir i łagodnie opadła na śnieg. Tańczyli dalej. Bard mylił kroki.
WWW Panna Yinzhen nerwowo bębniła palcami o filiżankę, nie mogąc się uspokoić. Czekanie było jedną z tych rzeczy, które nie wychodziły jej tak dobrze, jakby sobie tego życzyła. Próbowała śpiewać, ale za każdym razem, gdy z mozołem wspinała się dziesięć pięter nad pięciolinię, niedźwiedź dostawał spazmów i zawodził potępieńczo. Poza tym przy czwartej partii słowika z Radosnego powitania wiosny rozbolało ją gardło, a że nie chciała narażać świata na zbyt długą rozłąkę ze swoim cudownym wokalem, musiała zakończyć trele. Przez kilka minut obserwowała Eir, jednak i z tego szybko zrezygnowała. Oczy ją piekły, a delikatne ćmienie w okolicach skroni zapowiadało rychły atak migreny. Półprzezroczysta kopuła magii roztoczona nad kręgiem pulsowała jaskrawym światłem, nie pozwalając wzrokowi zogniskować się w jednym punkcie.
WWWBaihao prawie oblała się herbatą, gdy opalizująca drobina pyłu z cichym sykiem eksplodowała tuż nad jej głową. Filiżanka potoczyła się po śniegu i wiedźma tylko cudem nie nadepnęła na nią, w pośpiechu zeskakując z siodła. Kilkoma susami pokonała odległość dzielącą ją od kręgu i z ciężkim westchnieniem dopadła do najbliższego menhiru. Poczuła delikatne drgania. Otaksowała głaz wzrokiem. Skrzywiła się. Najniżej położone runy płonęły purpurą. Samoistnym wypływom prastarego światła zawsze towarzyszyły magiczne anomalie. Pół biedy, jeśli padały ryby i żaby, problem zaczynał się, gdy niebo sięgało po waleniowate. Panna Yinzhen wzięła głęboki oddech, rozganiając natrętne wizje, które niepokojąco wyraźnie rysowały się jej przed oczyma. Usłyszała cichy, ale narastając świst powietrza rozcinanego zaklęciem. Obejrzała się. Wiedziała, co będzie dalej. Krótki rozbieg. Lewa noga, prawa. Skoczyła. Dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy przekraczała rozedrganą powłokę kopuły.