Skrzyżowanie Kościuszki, Krakowskiej i Traugutta we Wrocławiu. Dziesiąty września.
To był piękny dzień. Bezchmurne błękitne niebo w kole południa i bardzo ciepło. Nigdzie pewniej się nie czuję jak tam, w końcu to moja dzielnica na której się urodziłem i wychowywałem w secesyjnych poniemieckich kamienicach. Tu rzucałem kamieniami w okna, tu się biłem, tu chodziłem do szkoły, tu miałem pierwszą dziewczynę, tu zostawiłem ponad dwadzieścia lat swojego życia. Wszystko znajome, permanentne deja vu.
Stałem przy czerwonym czekając na zielone. Piec cruisera przy tysiącu obrotów na minutę pracował miarowo, a bas z pustych luf jak zwykle przyciągał uwagę. Między innymi dwuletniego chłopczyka, który nie umiał jeszcze mówić, ale ciągną swoją mamę za rękę pokazując mnie palcem i mówiąc coś po swojemu. Odwzajemniłem mu spojrzeniem, zawsze czuję więź z takimi dzieciakami, może dlatego że widzę w nich siebie. Lekko podkręciłem manetkę, nie za mocno żeby go nie wystraszyć, tylko podkreślić że to dla niego. Aż mu cumel wypadł z ust z wrażenia. Uśmiechnąłem się jeszcze do niego i puściłem oko, po tym się schował speszony za nogami mamy i zza nich obserwował ukradkiem.
Zielone. Lewa i prawa wolna, sprzęgło, jedynka, gaz i do przodu. Nie wystartowałem agresywnie, podciągnąłem jakieś trzydzieści metrów, dwójki już nie zapiąłem. Nie zdążyłem.
Przed
2WWWWierzchołek Trójkąta Bermudzkiego, od strony Niskich Łąk. Kto zna Wrocław to wie. Nigdzie pewniej się nie czuję jak tam, w końcu to moja dzielnica, gdzie się urodziłem i wychowałem - w secesyjnych poniemieckich kamienicach. Tu rzucałem kamieniami w okna, tu się biłem, tu chodziłem do szkoły, tu miałem pierwszą dziewczynę, tu zostawiłem więcej, niż dwadzieścia lat swojego życia. Wszystko znajome, permanentne deja vu.
WWWTo był piękny dzień, dziesiąty września. Ciepło, bezchmurne, błękitne niebo z kulą słońca w południe.
Stałem przy czerwonym czekając na zielone. Miałem za sobą kilometry obcych dróg, teraz była tylko ta jedna - do domu. Piec cruisera przy tysiącu obrotów na minutę pracował miarowo, a bas z pustych luf, jak zwykle, przyciągał uwagę przechodniów. Na oko dwuletni chłopczyk, który nie umiał jeszcze mówić, ale gaworzył coś po swojemu, ciągnął swoją mamę za rękę pokazując mnie palcem. Odwzajemniłem jego spojrzenie. Zawsze czuję więź z takimi dzieciakami, może dlatego, że widzę w nich niegdysiejszego siebie. Lekko podkręciłem manetkę, nie za mocno, żeby go nie wystraszyć, tylko podkreślić, że to dla niego. Aż mu cumel wypadł z ust z wrażenia. Uśmiechnąłem się jeszcze i puściłem oko, wtedy speszony schował się za maminymi nogami i zza nich obserwował ukradkiem.
WWWZielone. Lewa i prawa wolna. Sprzęgło, jedynka, gaz i do przodu. Bez agresji na starcie. Podciągnąłem jakieś dwadzieścia metrów, dwójki już nie zapiąłem, nie zdążyłem.
Ludzie nie latają. Ja to wiem. Kierowca Astry, jadącej z przeciwka, najwyraźniej w głębi duszy był eksperymentatorem, nie wierzył w ugruntowanie prawdy i postanowił to sprawdzić. Odniósł połowiczny sukces, tak, jak ja w połowie się myliłem. Zderzenie czołowe. Lecąc nad dachem opla, usłyszałem huk wywalonego jaśka i zdążyłem pomyśleć o lądowaniu telemarkiem, ale do tego trzeba urodzić się Małyszem. Chyba nie wyszło, bo następnym, co zobaczyłem, była twarz sanitariusza.
WWWZa wcześnie. Za wcześnie poczułem się bezpiecznie, niemal widząc swoją chatę, naładowany połkniętą przestrzenią i podziwem malucha. Tak nie powinno być, ale tak bywa.
WWWCzęsto przypominam sobie tę historię, kiedy podchodzę do swojej nowej, błyszczącej chromem maszyny. Gościa z Astry ostro musiało trzepnąć po kieszeni. Cóż, eksperymenty bywają kosztowne. Ludzie przecież nie latają, nie?
WWWTo był piękny dzień, dziesiąty września. Ciepło, bezchmurne, błękitne niebo z kulą słońca w południe.
Stałem przy czerwonym czekając na zielone. Miałem za sobą kilometry obcych dróg, teraz była tylko ta jedna - do domu. Piec cruisera przy tysiącu obrotów na minutę pracował miarowo, a bas z pustych luf, jak zwykle, przyciągał uwagę przechodniów. Na oko dwuletni chłopczyk, który nie umiał jeszcze mówić, ale gaworzył coś po swojemu, ciągnął swoją mamę za rękę pokazując mnie palcem. Odwzajemniłem jego spojrzenie. Zawsze czuję więź z takimi dzieciakami, może dlatego, że widzę w nich niegdysiejszego siebie. Lekko podkręciłem manetkę, nie za mocno, żeby go nie wystraszyć, tylko podkreślić, że to dla niego. Aż mu cumel wypadł z ust z wrażenia. Uśmiechnąłem się jeszcze i puściłem oko, wtedy speszony schował się za maminymi nogami i zza nich obserwował ukradkiem.
WWWZielone. Lewa i prawa wolna. Sprzęgło, jedynka, gaz i do przodu. Bez agresji na starcie. Podciągnąłem jakieś dwadzieścia metrów, dwójki już nie zapiąłem, nie zdążyłem.
Ludzie nie latają. Ja to wiem. Kierowca Astry, jadącej z przeciwka, najwyraźniej w głębi duszy był eksperymentatorem, nie wierzył w ugruntowanie prawdy i postanowił to sprawdzić. Odniósł połowiczny sukces, tak, jak ja w połowie się myliłem. Zderzenie czołowe. Lecąc nad dachem opla, usłyszałem huk wywalonego jaśka i zdążyłem pomyśleć o lądowaniu telemarkiem, ale do tego trzeba urodzić się Małyszem. Chyba nie wyszło, bo następnym, co zobaczyłem, była twarz sanitariusza.
WWWZa wcześnie. Za wcześnie poczułem się bezpiecznie, niemal widząc swoją chatę, naładowany połkniętą przestrzenią i podziwem malucha. Tak nie powinno być, ale tak bywa.
WWWCzęsto przypominam sobie tę historię, kiedy podchodzę do swojej nowej, błyszczącej chromem maszyny. Gościa z Astry ostro musiało trzepnąć po kieszeni. Cóż, eksperymenty bywają kosztowne. Ludzie przecież nie latają, nie?
Przed
3Bywa i tak. Życie.
Dobrze się czytało; ciekawie ujęte. Sekwencja z dzieciakiem – prawie symboliczna. Świat jest jednak innym, niż wyobrażamy to sobie w tym wieku.
Stałem przy czerwonym, czekając na zielone.
Napisałbym, chcąc zachować tę formę: Ludzie przecież nie latają, nieprawdaż?
Dobrze się czytało; ciekawie ujęte. Sekwencja z dzieciakiem – prawie symboliczna. Świat jest jednak innym, niż wyobrażamy to sobie w tym wieku.
Kto zna Wrocław, to wie.Kto zna Wrocław to wie.
Stałem przy czerwonym czekając na zielone.
Stałem przy czerwonym, czekając na zielone.
ciągnął swoją mamę za rękę, pokazując mnie palcem.ciągnął swoją mamę za rękę pokazując mnie palcem.
Wydaje mi się, że powinno być „w ugruntowane prawdy”.Kierowca Astry, jadącej z przeciwka, najwyraźniej w głębi duszy był eksperymentatorem, nie wierzył w ugruntowanie prawdy i postanowił to sprawdzić.
Kierowca Astry
Należałoby konsekwentnie. Skora Astra dużą, to opel też. Albo odwrotnie.Lecąc nad dachem opla,
„nie” na końcu nie wygląda dobrze, szczególnie, że jako słowo, jest powtórzeniem.Ludzie przecież nie latają, nie?
Napisałbym, chcąc zachować tę formę: Ludzie przecież nie latają, nieprawdaż?
Przed
4Niezłe. Choć końcówka wydaje mi się przegadana, to maluch i jego podziw jest tu kluczem. Nie chcę Ci sugerować przestawki ani cięcia ostatniego bloku, natomiast ociosywanie Ci jak najbardziej zalecam 

Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak