Dzikus

1
Pod Kolonią skończył mi się czas. Musiałem zjechać na parking i zrobić jedenaście godzin przerwy. Nie miałem wyjścia, musiałem wjechać na dzikusa. Dzikus to nieoświetlony parking bez lub z minimalnym zapleczem sanitarnym.
Tam poznałem Juliana. Robiłem kawę przed kabiną na kuchence. Dobrą mocną z zaparzarki, tylko takie pijam, żadnych zalewajek czy instantów popłuczyn. Zapach przy tym jest tak intensywny, że nawet najbardziej zakatarzeni poczują. Kawa ma być jak kawa, a chłop jak chłop i kropka.
Julian do dwudziestopięcioletni przystojny chłopak, który przechadzał się po parkingu z opuszczonymi spodniami poniżej bioder eksponując swoje pośladki z białymi stringami. Zaprosiłem go na kawę, bo nie lubię być obserwowany tak jak na mnie patrzył. Skróciłem dystans podglądactwa.
Zaskoczył mnie swoją inteligencją. Operował trzema językami, czterema wliczając język ciała. Był żywą maszyną do sexu. Full service w pełnej gamie… Oczywiście zaproponował mi, odmówiłem z uśmiechem mówiąc, że aż tak zdesperowany nie jestem. Zaczęliśmy żartować. Powiedziałem, żeby na Polskich parkingach nie próbował, bo go spalą żywcem, zaśmiał się i powiedział, że doskonale o tym wie. Opowiedział o sobie, że pochodzi z Belgradu, nie ma domu, od pięciu lat w ten sposób żyje i podróżuje po Europie. Stopem i świadcząc usługi.
Chciał się ze mną zabrać, gdy dowiedział się, że jadę do La Brasse i może bym go podrzucił do Francji, gdybym nie był pod adeerem z emblematami czaszek, płomieni i skażonego środowiska na cysternie.
Mandat za turystę wynosi pięćset – nie stać mnie.
Uścisnęliśmy sobie dłonie na koniec, bo zmieniał parking na ten po drugiej stronie autostrady.

Niech Ci droga lekką będzie Julianie. Trzymaj się i uważaj na siebie…
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”