Przepinka z Holendrem

1
Piąty maja w Valldirgem zapowiadał się leniwie. Przyjechałem do Anacondy w dniu święta zwycięstwa nad faszyzmem z samego rana z deszczem. Cieszę się zatem z Holendrami, hura, ale sam, nikogo nie ma w fabryce i pod nią, żywej duszy nie uświadczysz. Rozładunek dopiero na jutro.
I już byłem w ogródku, już witałem się z gąską – telefon.
Na życzenie Liheringa - spedycji chemicznej mam się wypiąć, pojechać po naczepę do Nijehaske, przyprowadzić ją do Axel i przepiąć z Holenderskim kierowcą, Cristel.
Cóż to za zwyczaje, żeby Polacy skikali Holenderkom po sprzęt? No cóż, ona może nie mieć tego czasu na to, który ja mam, kiedyś może być odwrotnie.
Dwieście km w górę nad Morzem Północnym. O tej porze roku rozdrażnione z bałwanami. Przy tej sile wiatru trzeba zachować szczególną ostrożność i kontrować kierownicą bo znosi z drogi. Przez szczeliny burzowego nieba w kilku miejscach przebijało się snopami słońce, hipnotyzujący widok. Idealne pod pędzel, albo pióro, lecz nie czas mi w poezję gdy szukam dróg.
Miałem dużo szczęścia, trafił mi się drogowy biały kruk; jechałem mokrym asfaltem rozbryzgując wodę, słońce oświetliło mnie za plecami. To zdarza się niezwykle rzadko. Spod kół wystrzeliwały salwy tęcz, fantastyczny spektakl. Drugi raz w swoim życiu widziałem coś takiego.
W Nijehaske czekała na mnie Krysi cysterna - Hobur, porządna naczepa poważnie wyglądająca, ze splotem zewnętrznej instalacji do zrzutu towaru pod ciśnieniem. Spięta z ciągnikiem prowadzonym przez dziewuchę robi niemałe wrażenie.
Krysia. Nie zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Miała ponad dwa metry wzrostu i posturę rugbisty, łapy jak niedźwiedź. Jedną dłonią mogłaby mnie objąć szyję i złamać kręgosłup jak patyk, bez trudu zrobić ze mnie wiatrak, tak popularny w tych stronach. Żeby dać jej buziaka musiałbym dobrze podskoczyć.
Z pewnością przy załadunku fenolu w masce pegazce równie uroczo się prezentuje, ale przy jej typie urody to niewielka różnica.
Wymieniliśmy się sprzętem i dokumentami, już miałem odjeżdżać, ale przystanąłem na chwilę. Musiałem to zobaczyć. Jest taki moment przy spinaniu gdzie trzeba mieć mokre końcówki przewodów powietrza, żeby dobrze połączyć gumowe ranty uszczelek ze sobą. Najczęściej się je zwyczajnie opluwa.
Kryśka charknęła dwa razy energicznie i wpięła je z taką łatwością że aż mnie onieśmieliła. Tyle było subtelności…
Następnym razem jak będę wiedzieć, że się z nią przepinam to natnę jej tulipanów po drodze z tych kolorowych pół mijanych po drodze.

2
Prawda, że Holenderki bywają wyjątkowo wysokie? Znam kilka takich prawie dwumetrowych amazonek, w dodatku z zamiłowaniem do podnoszenia ciężarów ;)
Następnym razem jak będę wiedzieć, że się z nią przepinam to natnę jej tulipanów po drodze z tych kolorowych pół mijanych po drodze.
Tu się wkradło dwa razy "po drodze".

Dołączę do pochwał - też mi się Twoje miniatury podobają. Może brakuje im nieco staranności, nie tyle w stylu, co w użyciu słów, niekiedy podkreślasz jedną rzecz dwukrotnie, jak tu:
To zdarza się niezwykle rzadko. Spod kół wystrzeliwały salwy tęcz, fantastyczny spektakl. Drugi raz w swoim życiu widziałem coś takiego.
Ale to:
jechałem mokrym asfaltem rozbryzgując wodę, słońce oświetliło mnie za plecami.
Widzę! Piękne :)

Przepinka z Holendrem

4
WWWPiąty maja w Valldirgem zapowiadał się leniwe. Przyjechałem do Anacondy w dniu święta zwycięstwa nad faszyzmem, z samego rana, przywożąc deszcz. Przed fabryką żadnego samochodu, w fabryce również żywej duszy, rozładunek dopiero jutro. Nie pozostało mi nic innego, jak cieszyć się z Holendrami z okazji ich święta (hura!), tyle że samemu. No i dobrze.
WWWNiestety, specjaliści od zapobiegania radosnym nastrojom nigdy nie mają wolnego. Zanim zacząłem robić plany na resztę dnia, zaskrzeczał telefon.
WWWNa życzenie spedycji chemicznej - Lehnkeringa - miałem się wypiąć że swojej cysterny, podjechać ciągnikiem po naczepę do Nijehaske, przyprowadzić ją do Axel i postawić holenderskiemu kierowcy o dźwięcznym imieniu Crisrel.
Trochę się zeźliłem. Nie jestem rolnikiem, żebym miał się opiekować jakąś biało-czarną krową mleczną z poleru.
WWWKiedy pierwsza złość już mi przeszła, zreflektowałem się. Cóż, dzisiaj Kryśka nie ma czasu, którym ja akurat dysponuję, kiedyś może być odwrotnie, taki dżop.
WWWDwieście kilometrów w górę mapy, wzdłuż Morza Północnego, o tej porze roku rozdrażnionego, w bałwanach zwieńczonych siwą pianą. Nie było żartów, przy tej sile wiatru musiałem zachować szczególną ostrożność, bez przerwy kontrowałem kierownicą podmuchy, znoszące mnie z drogi.

WWWHipnotyzujący widok, godny uwiecznienia pędzlem, obiektywem, a choćby i piórem. Przez szczeliny burzowego nieba w kilku miejscach przebijało się złotymi snopami słońce. Lecz prawdziwe fascynujący spektakl zaczął się później, gdy już miałem słońce za plecami. Jechałem po mokrym asfalcie, a spod kół salwami wystrzeliwały tęcze, w które zmieniała się rozbryzgiwana woda. Coś takiego zobaczyć można niezwykle rzadko, mnie wtedy trafiło się raptem drugi raz w życiu. Fart, jakby rekompensata za niedoszłe do skutku błogie lenistwo.

WWWW Nijehaske czekała na mnie Krysi cysterna - Hobur, porządna, poważnie wyglądająca naczepa, ze splotem zewnętrznej instalacji do rozładunku towaru pod ciśnieniem. Dziewucha prowadząca taką maszynerię na pewno musi robić piorunujące wrażenie...
WWWOwszem, choć nie zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Miała ponad dwa metry wzrostu, posturę rugbisty z formacji młyna i łapy jak niedźwiedź. Jedna wystarczyłaby, żeby objąć moją szyję i złamać kręgosłup jak suchy patyk, dwoma - bez trudu zrobiłaby ze mnie wiatrak, urządzenie skądinąd w Holandii popularne i potrzebne. Kurduplem nie jestem, lecz żeby skraść jej buziaka musiałbym dobrze podskoczyć. Albo nosić ze sobą skrzynkę po jabłkach. Tyle że nie jestem aż takim desperatem. Bowiem typ urody, jaki Krysia prezentuje, pozwala prawdopodobnie ładować amoniak, czy fenol do cysterny bez maski pegaz. Nikt się raczej nie zorientuje, że jej nie założyła.
WWWWymieniliśmy się sprzętem i dokumentami, już miałem odjeżdżać, ale przystanąłem na chwilę. Musiałem to zobaczyć. Jest taki moment przy spinaniu, gdy trzeba mieć mokre końcówki przewodów powietrza, żeby dobrze połączyć ze sobą gumowe ranty uszczelek. Najczęściej się je zwyczajnie opluwa.

WWWKryśka charknęła dwa razy energicznie i wpięła je z taką łatwością, że aż prawie usiadłem. Jedną dłonią. Ja muszę dwoma. Tyle w tym było subtelności...

WWWPrzed następną operacją tego rodzaju, natnę jej po drodze tulipanów - jest gdzie. Zobaczymy. Lubię drażnić smoki. Może przeżyję.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”