Asysta

1
- Zdąży pan do Solvay przed szesnastą?
- Oczywiście.
Że nie, chyba że hayabusą, zawsze będzie dla mnie zagadką jak oni liczą drogi i kilometry dla samochodów czterdziestotonowych. Lubię takie telefony…
Nawet nie próbowałem, dopiero przed osiemnastą byłem w Clamecy, między Dijon a Orleanem. Trzy główne wjazdy do miasta i trzy zakazy tonażowe na każdym z nich. Myślałem że szlag mnie trafi, okrążyłem dwa razy miasto, za każdym navi uparcie prowadziła pod 3,5 ton. Czułem się jak wilk krążący wokół domu świnek. Znikąd pomocy, ciężko się rozmawia z Francuzami, oni nie mówią po angielsku. Kilku starszych mi tłumaczyło na gesty, ale równie dobrze mogliby mi tłumaczyć jogę albo rozgrzewkę karate. I w młodym chłopaku w Clio z boku ronda nadzieja była tylko chwilowa… Pięćset metrów dalej stoję na krzyżówce z włączonymi awaryjnymi i czekam na jakiegoś autochtona. Po paru minutach widzę czarnoskórą piękność w dużych ciemnych okularach, szpilkach, mini i gąszczem cienkich tlenionych blond dredami do pasa. Poprosić o pomoc czy nie? Jak ją zaczepie na ulicy to pewnie zaraz z bramy wylezie jej black big brader i mi zgniecie głowę, a tej mi szkoda bo może nie za fajna, ale innej nie mam. Z drugiej strony to tylko pytanie o drogę. Przełamałem się. Wyjęła telefon, połączyła się z google maps i pokazała drogę. Byłem tam już – zrobiłem psie oczy. Zadzwoniła jeszcze do kogoś, okazało się że do swojego chłopaka. Tego z renówki na rondzie, czekał tam na nią.
Pomogli mi. Temat jak do kroniki filmowej ”Francuzka młodzież w czynie społecznym wprowadza do miasta Holenderską cysternę chemiczną’’ Pilotowali mnie pod bramę fabryki. Podziękowałem wylewnie w śmiechu i żartach. Bardzo miły gest z ich strony.
W Solvay dowiedziałem się że załadunek dopiero rano, za dwanaście godzin. Jakże mi się przykro zrobiło, prawie się załamałem.
Clamecy – dla takich miejsc jak to warto się spóźniać, a nawet powinno.
To jedno z najpiękniejszych miejsc jakie widziałem. Średniowieczne kamienne miasteczko które okala rzeka a przez środek przepływa kanał kiedyś zapewne nadając siły kołom młyńskim. Splot wąskich uliczek i chudych kamienic miejscami przypomina Wenecję. Klimat Clamecy jest niesamowity, przy zachodzącym ostrym słońcu gra światła i cieni w przesmykach i uliczkach nie pozwala przejść obojętnie. Impresja przy zmrużonych oczach. Do tego jeszcze majowa burza zapachów z kwitnącej zieleni. Taką Francję chcę zawsze pamiętać.

2
:) Uśmiechnęłam się. To dobra historia.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

3
Ciekawe i dobrze napisane, ale mógłbyś trochę szerzej opisać to Clamecy, skoro takie piękne i niesamowite.
Jak ją zaczepie na ulicy to pewnie zaraz z bramy wylezie jej black big brader i mi zgniecie głowę,
„zaczepię”
Zakładam, że "brader" jest świadomie napisany w ten sposób.
Średniowieczne kamienne miasteczko które okala rzeka a przez środek przepływa kanał kiedyś zapewne nadając siły kołom młyńskim.
Średniowieczne kamienne miasteczko, które okala rzeka, a przez środek przepływa kanał, kiedyś zapewne nadając siły kołom młyńskim.

4
Dzięki Gosia:) Gor - brader jest świadomy. To dla Clamecy napisałem tego miniaka, wiem że powinno być szerzej, ale bałem się spartolić. Nie czuję się jeszcze pewnie na tym gruncie.

Asysta

5
– Zdąży pan do Solvay'u przed szesnastą?
– Oczywiście!...
...że nie, chyba, że miałbym do dyspozycji Suzuki Hayabusę. Zawsze będzie dla mnie zagadką, jak logistycy liczą drogi i kilometry dla czterdziestotonowych zestawów. Lubię takie telefony…

Tak więc nawet nie próbowałem, dopiero przed osiemnastą byłem w Clamecy, miejscowości między Dijon a Orleanem. Trzy główne wjazdy do miasta i trzy zakazy tonażowe na każdym z nich. Myślałem, że szlag mnie trafi, burdel w oznakowaniu nie gorszy, niż nasz, rodzimy. Okrążyłem dwa razy miasto, za każdym razem navi uparcie prowadziła pod znak ograniczenia do trzech i pół tony. Czułem się całkiem jak wilk, chodzący wokół domu świnek. I znikąd pomocy, bo z Francuzami gada się ciężko, z założenia nie rozumieją angielskiego, a jak rozumieją, to nie chcą się nim posługiwać. Kilku starszych mieszkańców próbowało życzliwie tłumaczenia francuskich słów na gesty, ale rozumiałem mniej więcej tyle, co z jogi, albo rozgrzewki przed treningiem karate.
Młody chłopak w Clio, stojący na poboczu ronda też się do niczego nie przydał, nasze narzecza nie były kompatybilne...
Zdesperowany stanąłem pięćset metrów dalej, na krzyżówce, z włączonymi awaryjnymi. Czekałem na jakiegokolwiek bardziej ogarniętego autochtona. Po paru minutach zobaczyłem czarnoskórą piękność w miniówie, szpilkach i wielkich, ciemnych okularach. Niesamowity gąszcz cienkich, tlenionych dredów, sięgał jej do, cóż, bardzo zgrabnych półdupków. Rany! Poprosić o pomoc, czy nie? Jak ją zaczepie na ulicy to pewnie zaraz z bramy wylezie jakiś wielki czarny brat i zgniecie mi głowę, a tej szkoda. Bo nawet jeśli nie za fajna, to zapasowej na wyposażeniu mi nie przewidzieli. Z drugiej strony – przecież to tylko pytanie o drogę. Przełamałem się. Wyjęła telefon, połączyła się z google maps i pokazała trasę. „Ale tam już byłem! Nie szło przejechać...” - zakomunikowałem, wzmacniając przekaz proszącą miną a la Pies Pluto. Zadzwoniła jeszcze do kogoś, okazało się że do swojego chłopaka. Tego z renówki na rondzie, gdzie na nią czekał.

Pomogli mi. Temat jak do czarno-białej kroniki filmowej; ”Francuska młodzież w czynie społecznym wprowadza do miasta holenderską cysternę.” Pilotowali aż pod bramę fabryki. Podziękowałem wylewnie, acz bez spiny, w śmiechu i żartach, za tak miły gest.

W Solvay'u dowiedziałem się że już nie pracują i załadunek mam dopiero rano, za czternaście godzin. Choć częściowo antycypowany, ale jednak kosmiczny niefart. Z rozpaczy kupiłem butelkę burgundzkiego czerwonego Vosne-Romanee i poszedłem w miasto.

I cóż się okazało? Clamecy – dla takich cudów jak to, warto, a nawet powinno się spóźniać.

Jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałem. Średniowieczne miasteczko z kamienia okala rzeka, a przez jego środek przepływa kanał, kiedyś nadając siły kołom młyńskim, które dzisiaj wymownie milczą. Splot wąskich uliczek i chudych kamienic miejscami przypomina Wenecję. Klimat w Clamecy panuje niesamowity, przy zachodzącym, ostrym słońcu gra światła i cieni we wnękach, zaułkach i przesmykach nie pozwala na wyniosłą obojętność doświadczonego podróżnika. Bo to czysta impresja przez zmrużone oczy. Może tymi samymi chodnikami przechadzali się Claude Monet, Auguste Renoir, czy Edgar Degas? Kiedyś, dawno, na ich płótnach podziwiałem podobne zakątki, gdzie zatrzymuje się czas. Przez chwilę i ja byłem w tym czasie, nieruchomy, z na pół opróżnioną butelką w ręku.
A do tego jeszcze majowa burza zapachów z kwitnącej zieleni.

Taką Francję zapamiętałem.
Taką Francję chcę zawsze pamiętać.
_________________

Asysta

8
Romek Pawlak pisze: Dobra historia, ale nadal rozpada Ci się na część "pilotową" i część "turystyczną". Jakbyś dodał coś w roli klamry
Zawsze jak patrzę w ten tekst to się zastanawiam czy nie jest w nim za bardzo nasrane - taki groch z kapustą... Cysterna, fabryka i impresjoniści... To może własnie ta klamra, której brakuje.
Natasza pisze: Odżyłeś
Żebyś wiedziała:) zacząłem oddychać:) 7 miesięcy w domu... Jakbym się wynurzył. Ze złomem w kościach, bólem - ale ryjek od ucha do ucha:))
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”