Urok miłosny [czarna komedia, groteska]

1
Nie jestem pewna, czy dobrze dobrałam gatunek, więc proszę zwrócić mi uwagę na ewentualny błąd. Tekst powstał spontanicznie i dość szybko, mam nadzieję, że nie jest przez to odrażająco niedopracowany.

 Anna wychowała się w typowym domu kobiet pod okiem zgorzkniałej matki opuszczonej niegdyś przez mężczyznę, którego nazywała świnią, i ciotki posiadającej w okolicy miano zwariowanej starej panny. Obie były zmęczone życiem, od zawsze walczyły z nadwagą i nie potrafiły malować się tak, aby nie dawać ludziom powodów do podejrzliwej wesołości. Od wczesnej młodości, gdy po śmierci ich matki, postanowiły zamieszkać razem w pozostawionym przez nią domu, który mieścił się w pobliżu lasu, wyhodowały pięć kotów rasy dachowiec i leniwego psa strzegącego niewielkiego podwórka. Jak to się stało, że do tego grona wkrótce dołączyło dziecko, nie wiedział nikt z sąsiadów.
 - Chodziło się kiedyś na bale, poznawało mężczyzn i znosiło zazdrosne spojrzenia nie dość prawdziwych przyjaciółek – wzdychała matka Anny, a zaraz potem jej siostra prostowała te zwierzenia, wyjawiając, że przez bale każdy powinien rozumieć wiejskie potańcówki, a uroda jej nigdy nie mogła wzbudzać w nikim cienia pożądania.
 - Zazdrosna jesteś! – opowiadała dalej matka, nalewając herbatę do filiżanek na ich kuchennym stole. – Jedyny kontakt z chłopem miałaś, kiedy przypadkiem dotknęłaś ręki listonosza, który podawał ci listy!

Trudno dziwić się Annie, że musiała wydawać tyle pieniędzy na wypłakiwanie się w rękawy psychologów. W domu nikt co prawda nigdy jej nie maltretował ani fizycznie, ani tym bardziej psychicznie. W zasadzie rodzina traktowała ją jak ulubione zwierzątko, które trzeba dobrze karmić i ostrzegać przed światem pełnym podstępnych mężczyzn skazujących wartościowe kobiety na wieczną samotność. Wychowanie to jednak sprawiło, że dziecko było kompletnie nieprzystosowane społecznie i w szkole skazane na prawdziwy popis zdolności początkujących psychopatów. Z grubej Anki śmiali się wszyscy, nie tylko przez jej kaczy chód, nędzny wzrost i postawę życiową wzorowaną na sierotce Marysi, ale prawdziwą puentą wszystkich żartów bezsprzecznie pozostawała szalona rodzinka ze stadem rozmnażających się kotów. Niebagatelnego smaczku dodawało rzemiosło, którym parała się jej droga ciocia, a mianowicie wróżenie z kart Tarota, fusów, sprzedaż amuletów i jasnowidzenie.
Koszmar trwał całą podstawówkę, gimnazjum i liceum, bez znaczenia była zmiana środowiska – gruba Anka zawsze pozostawała taka sama, zupełnie jak jej rodzinka.
 - Co taka zamyślona jesteś, skarbie? – Ciocia nachyliła się nad nią. – Może potrzebujesz oczyszczenia?
Matka znowu skrzywiła się i warknęła na siostrę.
 - Jakiego oczyszczenia?! Gdyby nie ta zgraja naiwniaków stojących codziennie pod naszym domem i marnotrawiących pieniądze na to szamaństwo, to wyrzuciłabym cię z domu razem z twoimi kadzidłami!
Anna siedziała nieruchomo i czuła jak robi jej się coraz bardziej niedobrze. Jak to się dzieje, że ona zawsze tu wraca, tyle razy zadawała sobie to pytanie. Dawno skończyła studia, zaczęła pracę i mieszkała w innym mieście, przyjeżdżając tu jedynie na rodzinne obiadki i podwieczorki, gdy akurat nie była zajęta kolejną terapią.
 - A może zielonej herbatki? – zapytała, ignorując wszystko wokół. – No, co taka smutna jesteś? Czyżby zawód miłosny?
Nastała niezręczna cisza, gdy obie kobiety wpatrywały się w nią uparcie. Słychać było tylko wiatr powodujący niewielki przeciąg i kota mruczącego na krześle obok.
 - Chyba nie chcesz skończyć tak, jak my? – dopytywała się matka, szturchając ją łokciem i krojąc ciasto. – Ty nawet nie masz siostry, z którą mogłabyś się męczyć po naszej śmierci!
Łzy w oczach, dreszcz przebiegający migiem po plecach i krzesło, które spadło z hukiem na podłogę.
 - Nienawidzę was, nienawidzę! To wszystko przez was!
Wyszła, nie, wybiegła! Zostawiła oniemiałe starsze panie w kuchni i wyleciała w stronę samochodu jak szalona, nie przejmując się głosem, który szeptał, że nie powinna prowadzić w tym stanie. Później sytuacja rozwinęła się schematycznie: kubeł lodów, tabliczka czekolady, tusz rozmazany na całej twarzy, romantyczny film i uścisk ulubionej poduszki. Aż nagle zadzwonił telefon.
 - Ty kogoś kochasz!
Zamarła.
 - Wiem to, nie kłam, bo widzę w kartach! – wykrzyczała. – Przystojny i inteligentny, ale kompletnie nie zwraca na ciebie uwagi. Chyba razem pracujecie.
Jeszcze jeden pisk, jakby zarzynanego świniaka, wydostał się z jej gardła – płacz tak donośny, że obudził by dusze w piekle. Już miała się rozłączyć, gdy ciotka wysyczała tajemniczo:
 - Ogrodnicza trzy, wiesz gdzie to jest.
Potem pożegnała się i tylko zapewniła, że Anna na pewno niczego nie pożałuje.

 Dzień był ponury i deszczowy, kiedy niska i przysadzista kobieta dreptała z parasolką w ręku po dziurawej drodze przy ulicy Ogrodniczej. Znalazła w końcu odpowiedni dom, a drzwi otworzyła jej babcia wiekowa jak stuletni dąb i zaprosiła niedbałym gestem do środka.
Mieszkanie jak mieszkanie, bez kadzideł, obrazów aniołów, czarnych kotów i magicznych kamieni, których było pełno w ciemnym pokoju ciotki. Zaprosiła ją do salonu i wręczyła małą karteczkę, na którą Anna spojrzała nieufnie.
 - Kupisz dwie czerwone świece i wyryjesz na nich wasze imiona. Potem obwiążesz je sznurkiem i zapalisz, wyobrażając sobie was razem jako para albo nawet małżeństwo. Na koniec wypowiesz po trzy razy zapisane zaklęcie.
Starowinka uśmiechnęła się i ochoczo zabrała zwitek setek złotych, który podała jej Anna. Potem tylko życzyła jej powodzenia i pożegnała.

 Czekała z wielką niecierpliwością na piątek, dzień planety Wenus, a kiedy nadszedł wieczór rozłożyła na podłodze przygotowane wcześniej świece z wyrytymi imionami: Anna i Adam. Następnie obwiązała sznurkiem i zapaliła, wypowiadając na głos zaklęcia:
"Astarte, wzywam Cię, Och Bogini świętej miłości, Astarte, wzywam Cię, Proszę, poczuj mój ból, Astarte, wzywam Cię, Proszę, przynieś mi tego mężczyznę Adama Wójcickiego, Zwiąż go ze mną, Zwiąż go teraz, Zwiąż jego dusze z moją".

"Zoria, wzywam Cię, Och, Bogini promiennego piękna, Niechaj moje ciało błyszczy, Zoria, wzywam Cię, Niechaj moja twarz będzie przywiązana do jego duszy i umysłu, Zwiąż go ze mną, Zwiąż go teraz, Zwiąż jego duszę z moją"

"Anteros, wzywam Cię, Och Boże namiętności i pożądania, Anteros, wzywam Cię, W jego duszy niechaj zapłonie ogień, Anteros, wzywam Cię, Niechaj poczuje moje pragnienie! Zwiąż go ze mną, Zwiąż go teraz, Zwiąż jego duszę z moją,"*

Nic nie zgasło, nic nie huknęło, a ptaki nie odleciały z głośnym skrzeczeniem i szelestem obijających się skrzydeł, spod których wypadałyby gęsto czarne pióra. Lustro nie zaparowało i nie pękło na znak powoływania się na moce szatańskie. Anna zasnęła z myślą, że zrobiła wszystko, co mogła by naprawić swoje życie.

 Czekała miesiąc, obserwując codziennie Adama ukradkiem, jak nosi dokumenty, robi sobie kawę, rozmawia z koleżankami i wcale nie zwraca na nią uwagi. Łzy, rozmazany tusz, jedzenie i wszystko było tak, jak zawsze. Pewnego dnia zadzwoniła do wróżki z ulicy Ogrodniczej, by ta oddała jej pieniądze, a kiedy kobieta odmówiła, Anna uciekła do łazienki, by móc wypłakać się w spokoju.
Do drzwi ubikacji ktoś zapukał, ale kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Mocne szarpnięcie za klamkę także zignorowała.
 - Anka, wyłaź, bo się zleje! - skarżyła się Magda z księgowości.
Otarła więc cicho łzy, wiedząc, że i tak na pewno na twarzy zostały czarne zacieki, które zaraz ją zdradzą i wyślizgnęła się za drzwi.
 - No, wreszcie, kurna, co ty tam tak długo wyrabiałaś?
Drobna blondynka przyglądała jej się podejrzliwie, opierając dłonie o biodra. Podobno koniecznie musiała skorzystać z toalety, a jednak stała i gapiła się na koleżankę, czyniąc z niej obiekt największego zainteresowania.
 - Jesteś w ciąży, prawda? - wypaliła znienacka. - Zauważyłam już wcześniej, że się trochę zaokrągliłaś, ale myślałam, że tak po prostu ci przybyło.
Anna nie miała nawet ochoty jej odpowiadać ani niczego wyjaśniać. Po prostu wyszła.

 W piątek, dzień Wenus, postanowiła przejść się trochę po mieście i przy okazji zrobić jakieś zakupy. Weszła do supermarketu i gdy czytała skład chleba, zauważyła jak jej Adam stoi trochę dalej przy owocach i rozmawia z kimś przez telefon.
Na jej twarzy pojawił się widoczny skurcz. Anna nienawidziła tak bardzo: siebie, świata, rodziny, znajomych, a teraz właśnie jego, jej ukochanego, który nigdy nie spojrzałby na takie coś jak ona, widocznie pogarda była silniejsza od magii. I te wydane pieniądze! Postanowiła, że jak tylko wróci do domu, to zadzwoni do ciotki i nawrzeszczy na nią za tak głupią radę. Wtedy Adam skończył rozmawiać, a Anna odwróciła się, aby odejść, ale nowy przypływ emocji rozpalił w niej jeszcze większy gniew. Niewiele myśląc nad tym, co robi, po prostu do niego podeszła.
 - Cześć, Adam! - Niemalże wykrzyknęła, choć stał tak blisko. Ktoś postronny mógłby ją uznać za niezrównoważoną. - Nie wiedziałam, że robisz tu zakupy.
To było głupie i ona o tym dobrze wiedziała. Może akurat szedł do kogoś, do jakiejś lafiryndy i po drodzę chciał kupić wino i owoce. Boże, zabij mnie, abym nie musiała więcej znosić upokorzeń. Może powinnam pójść do jakiegoś klubu dla singli, zapisać się na wolontariat albo zrobić sobie liposukcję, a nie przeszkadzać w życiu Bogu ducha winnym ludziom!
Uśmiechnął się do niej. Miał takie równe i lśniące zęby, mógł mówić cokolwiek, już sam ten gest był dla niej darem. Wysoki, wysportowany, przystojny, dlatego właśnie Anna sprzedałaby duszę diabłu.
 - Wracałem właśnie od kolegi i miałem po drodze. - Patrzył na nią przenikliwym spojrzeniem zielonych oczu. - Skończyłaś dzisiaj wcześniej pracę?
Była urzeczona i zszokowana tym, że tak długo z nią rozmawiał.
 - Tak, czułam się nienajlepiej.
Potem stało się coś, co kobieta zapamiętała do końca życia, jako moment przełomowy.
 - Poczekasz, ja tylko kupię, to co miałem kupić i może wyskoczymy razem na kawę?

O tym, co działo się później nie warto zbyt długo się rozwodzić, gdyż wiele historii miłosnych zaczyna się właśnie od takich niezobowiązujących propozycji. Wkrótce Adam zadzwonił, a potem robił to stale o tej samej porze. W pracy bez przerwy wpatrywał się w Anne ku zazdrości i niezrozumieniu współpracowników. Tysiące bukietów, biletów do kina i razem zjedzonych kolacji łączyło się szereg niezapomnianych wspomnień.

 - A pan Adam jeszcze coś zje? - pytała matka, uśmiechając się milutko i popiskując jak skowronek!
 - Jaka piękna para! - wzdychała ciotka.
Anna wiedziała, że wyglądają razem co najmniej dziwnie - on wysoki i przystojny jak model, a ona niska i pękata. Kogo by to jednak obchodziło: zakochaną po raz pierwszy w życiu z wzajemnością desperatkę czy może dosłownie zauroczonego nią nieszczęśnika? I tylko czasami jakieś podszepty martwiły ją tym, że te gesty, te kwiaty i romantyczne zapewnienia były sztuczne, a ona tak naprawdę na niego nie zasługiwała. Jednak trzydziestolatka wiedziała o miłości tyle, ile obejrzała w romansach, wierzyła więc, że prezenty, czułe słówka i pocałunki jej wystarczą. Kochała go, jak kochać potrafi tylko kobieta, która nigdy od nikogo niczego podobnego nie zaznała. Silnie, zaborczo, szaleńczo! Bo był jak woda na pustyni, długo wyczekiwany owoc albo nagły cud uzdrowienia dla ślepca.

Pewnego dnia, gdy stwierdziła, że już od dłuższego czasu czuje się koszmarnie i męczą ją nudności, zrobiła test ciążowy. Wyszedł pozytywny, a jakże, a ona cieszyła się jak głupia, myśląc, że on zostanie z nią na zawsze! Czekała, aż wróci z pracy. Zrobiła kolację i zapaliła świece, ale nikt nie przychodził. Przed północą, gdy już niemal usnęła na kanapie przed telewizorem z ostygniętą na stole kolacją, zadzwonił nagle telefon:
 - Adam skoczył z mostu!

Potem zemdlała. Jakiś czas później schudła wyraźnie i zmizerniała, trafiając do szpitala z wycieńczenia organizmu. Tylko cudem utrzymała ciążę. Krąg psychiatrów wysłuchiwał jej zwierzeń w ciasnych, zakurzonych pokojach i na czarnych, skórzanych kozetkach.

 I stojąc później nad grobem, w ręce trzymała dziennik, w którym Adam pisał, że się boi, że oszalał: Czuję w sobie jakąś obcą energię, jakby to, co robię nie było tak naprawdę, tym czego pragnę. Tylko dwie starsze panie stały obok niej, tuląc ją do siebie i szepcząc na ucho: Pomożemy ci wychować twoją córeczkę!

* Zaklęcia zostały zaczerpnięte z najprawdziwszego forum ezoterycznego, więc jeżeli je przeczytaliście, nawet jeżeli nie mieliście przy sobie świec i nie znacie żadnego Adama, to możecie się kiedyś bardzo zdziwić!

Liczę na jakieś opinie. Wiem, że mam wiele braków, dlatego staram się dużo pisać i uczyć się coraz więcej. :)
Ostatnio zmieniony ndz 17 sty 2016, 20:28 przez Violett, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Violett pisze:aby nie dawać ludziom powodów do podejrzliwej wesołości.
Co to jest podejrzliwa wesołość?
Nie powinno być: podejrzana wesołość?

[quote="Violett"]Od wczesnej młodości, gdy po śmierci ich matki, postanowiły zamieszkać razem w pozostawionym przez nią domu, który mieścił się w pobliżu lasu, [/quote]
Brak tu logiki.
Chyba bardziej pasuje: Po śmierci matki postanowiły zamieszkać razem w pozostawionym przez nią domu, który mieścił się w pobliżu lasu, hodując od wczesnej młodości pięć kotów..."
- lub coś w tym stylu
Violett pisze: leniwego psa strzegącego niewielkiego podwórka.
Skoro jest leniwy, to czy faktycznie strzeże tego podwórka?
A może: i leniwego psa udającego, że strzeże niewielkiego podwórka.
Violett pisze: znosiło zazdrosne spojrzenia nie dość prawdziwych przyjaciółek
może po prostu: fałszywych przyjaciółek.
 - Zazdrosna jesteś! – opowiadała dalej matka,
Przeważnie mówi się: ciągnęła dalej.

3
Pomysł na opowiadanie całkiem niezły (czary, które zaczynają działać, mogą, jak wiadomo, stać się przyczyną potężnych komplikacji w życiu. Nie ma to jak spełniające się życzenia). Szkoda, że nie odczekałaś trochę i nie dopracowałaś tekstu, gdyż widać po nim, że to taki pierwszy szkic.

Najpierw różne niedoróbki językowo-stylistyczne.
Violett pisze:ciotki posiadającej w okolicy miano zwariowanej starej panny
Posiadać w okolicy można dobra ziemskie albo zamek, ale nie miano. Cieszyła się w miasteczku mianem... alboznana była w okolicy jako... lub podobnie.
Violett pisze:Od wczesnej młodości, gdy po śmierci 1. ich matki, postanowiły zamieszkać razem w pozostawionym przez nią 2. domu, który mieścił się w pobliżu lasu,
1. Podkreślone - zbędne. Gdyby chodziło o czyjąś inną matkę, wtedy musiałabyś to zaznaczyć.
2. Niezręczne. ... domu na skraju miasteczka, pod lasem albo podobnie.
Poza tym, to brzmi dosyć dziwnie. Wcześniej nie mieszkały razem z matką, w tym domu? A może postanowiły (zdecydowały się) pozostać w odziedziczonym domu pod lasem?
Violett pisze:nalewając herbatę do filiżanek na ich kuchennym stole.
Znowu zbędny zaimek, bo do kogo innego miałby należeć ten kuchenny stół?
Violett pisze:W zasadzie 1. rodzina traktowała ją jak ulubione zwierzątko, które trzeba dobrze karmić i 2. ostrzegać przed światem pełnym podstępnych mężczyzn skazujących wartościowe kobiety na wieczną samotność.
Tu lepiej brzmiałoby: matka i ciotka traktowały ją.... Te dwie kobiety tworzą rodzinę, owszem, ale rodzina to również dalsze osoby, rozmaici krewni, także rodzaju męskiego, których tu najwyraźniej zabrakło.
Ulubionych zwierzątek nie ostrzega się przed światem pełnym podstępnych mężczyzn. Rozbiłabym ten fragment na dwa zdania: ... które trzeba dobrze karmić. Ostrzegały też przed światem pełnym...
Violett pisze:Z grubej Anki śmiali się wszyscy, nie tylko przez jej kaczy chód, nędzny wzrost i postawę życiową wzorowaną na sierotce Marysi, ale prawdziwą puentą wszystkich żartów bezsprzecznie pozostawała szalona rodzinka ze stadem rozmnażających się kotów.
Podkreślone - zbędne. ... Sierotce Marysi. Prawdziwą puentą...
Violett pisze: Dawno skończyła studia, zaczęła pracę i mieszkała w innym mieście, przyjeżdżając tu jedynie na rodzinne obiadki i podwieczorki, gdy akurat nie była zajęta kolejną terapią.
 - A może zielonej herbatki? – zapytała, ignorując wszystko wokół. – No, co taka smutna jesteś? Czyżby zawód miłosny?
Nastała niezręczna cisza, gdy obie kobiety wpatrywały się w nią uparcie.
Coś tutaj poplątałaś. Piszesz o Ance, więc pierwsze pytanie powinna zadać właśnie ona, chociaż nie wiem dlaczego miałaby "ignorować wszystko wokół". Bo co może ignorować? Kuchnię? Ciotkę? Jeśli tę ostatnią, to lepiej byłoby napisać wprost. Ale to drobiazg, kłopot jest z następnym pytaniem: No, co taka smutna jesteś? - wyraźnie pada z ust ciotki albo matki. Tymczasem zapisałaś to tak, jakby nadal pytała Anka. Dlatego właśnie każdą zmianę rozmówcy w dialogu zaznacza się, rozpoczynając wypowiedź od nowego wersu.
Zresztą, oba te pytania brzmią tak, jakby je zadała ciotka, co nie zgadza się z wcześniejszym opisem.
Violett pisze: Aż nagle zadzwonił telefon.
 - Ty kogoś kochasz!
Zamarła.
 - Wiem to, nie kłam, bo widzę w kartach! – wykrzyczała. – Przystojny i inteligentny, ale kompletnie nie zwraca na ciebie uwagi. Chyba razem pracujecie.
Jeszcze jeden pisk, jakby zarzynanego świniaka, wydostał się z jej gardła – płacz tak donośny, że obudził by dusze w piekle. Już miała się rozłączyć, gdy ciotka wysyczała tajemniczo:
 - Ogrodnicza trzy, wiesz gdzie to jest.
Potem pożegnała się i tylko zapewniła, że Anna na pewno niczego nie pożałuje.
Wprowadzaj atrybucję dialogów. To nie telefon mówi, lecz konkretna osoba. Bez atrybucji wygląda to tak, że "Zamarła" i "wykrzyczała" dotyczy tej samej osoby.
- Ty kogoś kochasz! - usłyszała głos ciotki. Zamarła.
- Wiem to, nie kłam, bo widzę w kartach! Przystaojny i inteligentny...

A co do pisku, to wcześniej nie pisałaś o żadnym, więc trudno, żeby teraz był "jeszcze jeden". Poza tym, "płacz tak donośny, że..." jednak nie kojarzy się z piskiem. Więc może ten pisk przeszedł potem w płacz?
Violett pisze:Dzień był ponury i deszczowy, kiedy 1. niska i przysadzista kobieta dreptała z parasolką w ręku 2. po dziurawej drodze przy ulicy Ogrodniczej.
1. Wiadomo, że to Anna, a tu nagle piszesz o niej, jak o zupełnie nowej osobie, którą wprowadzasz do opowiadania.
2. Chyba po dziurawym chodniku. "Droga" w tym przypadku jest tym samym, co "ulica".
Violett pisze:wyopbrażając sobie was razem jako para albo nawet małżeństwo.
Jako parę...
Violett pisze:"Astarte, wzywam Cię, Och Bogini świętej miłości, Astarte, wzywam Cię, Proszę, poczuj mój ból, Astarte, wzywam Cię, Proszę,
Anna nie pisze listu, tylko wypowiada formuły, więc wszystkie "cię", "proszę" oraz 'bogini" powinnaś rozpoczynać małą literą. Podobnie w kolejnych zaklęciach.

Uff, trochę się tego uzbierało. Na razie tyle.

C.d.n.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

4
Dziękuję Wam za poświęcony czas. Wszystkie poprawki są bardzo ważne, postaram się zwracać na te aspekty uwagę w następnych tekstach.

5
Violett pisze: Wychowanie to jednak sprawiło, że dziecko było kompletnie nieprzystosowane
Bardziej pasuje: Jednak takie wychowanie sprawiło...
Violett pisze: którym parała się jej droga ciocia, a mianowicie wróżenie z kart Tarota, fusów, sprzedaż amuletów i jasnowidzenie.
parała się:wróżeniem, sprzedażą i jasnowidzeniem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”