I
Szara honda civic przemknęła przez skrzyżowanie. Minęła stary, opuszczony hotel i skierowała się w stronę lasu. Kierowca nie wyglądał na poruszonego, żaden mięsień jego twarzy nie drgał, spojrzenie miał spokojne, skoncentrowane. Uważnie lustrował opustoszałą drogę.
Skręcił w polną dróżkę, zgasił światła i powoli toczył się do przodu. Jadąc wspominał dzieciństwo. Niezliczoną ilość razy bawił się właśnie na tej polnej drodze ze swoimi przyjaciółmi. Grali w berka, podchody, udawali, że są rycerzami okrągłego stołu, wysłanymi na szlachetną misję.
Tej nocy był tu jednak z innego powodu. Spojrzał w lusterko, jego oczom ukazał się związany i zakneblowany mężczyzna, walczący z taśmą izolacyjną.
- Spokojnie przyjacielu - powiedział. - Już niedługo.
Dotarł do skrzyżowania, zwanego przez miejscowych krzyżówką. Dróżka w lewo prowadziła do farmy, ścieżka prosto do pobliskiej wsi, a droga w prawo wiodła wprost do lasu. To właśnie tam skierował się Rafał Skrzypkowski.
Powoli wjechał w ścianę drzew, znał wszystkie ścieżki lasu jak własną kieszeń, dlatego bez problemu prowadził samochód w ciemnościach. Zatrzymał się przy starym kasztanowcu, wysiadł z auta i przeciągnął się.
- Wysiadaj - powiedział otwierając tylne drzwi. - Teraz się przejdziemy.
Jego ofiara próbowała coś powiedzieć, jednak knebel sprawił, że jedyne co wyszło z jej ust to niezrozumiały bełkot. Rafał otworzył bagażnik, wyciągnął z wnętrza łopatę.
- Śmiało - skinął głową w stronę zarośniętej trawą, lecz wciąż widocznej ścieżki. - Za chwilę to wszystko się skończy.
Wędrowali przez uśpiony las, jedynymi odgłosami wokół były trzaskające patyki pod nogami maszerujących mężczyzn. Minęli małe jeziorko, tafla wody odbijała światło księżyca, tworząc wokół srebrzystą poświatę. Rafał przystanął chwilę, by nacieszyć oczy widokiem. W głębi ducha był bardzo romantycznym człowiekiem, dlatego zawsze znajdował czas by nacieszyć oczy pięknem natury.
*
Rafał Skrzypkowski został zwerbowany do Rodziny dziesięć lat temu. Dopiero co skończył technikum zawodowe i rozglądał się za pracą. Wtedy poznał Kamila Radzynia, który załatwił mu pracę w kopalni. Pracując w tej samej brygadzie szybko zrodziła się między nimi przyjaźn. Długie rozmowy podczas zmian powoli zaczęły nie wystarczać. Znajdywali coraz więcej cech wspólnych, które łączyły ich z dnia na dzień jeszcze bardziej. Z czasem ich zamiłowanie do przemocy wypłynęło na powierzchnię. Wtedy to dzięki swoim kontaktom Kamil postanowił wprowadzić go do półświatka przestępczego. Na początku zajmowali się ściąganiem długów i zbieraniem haraczy od właścicieli niewielkich sklepów oraz zakładów. Pieniądze nie były wielkie, lecz adrenalina, emocje i życie na krawędzi uzależniały. Rafał poznał wielu wpływowych gangsterów, zrozumiał kto tak na prawdę rządzi w Starej Polanie.
Z biegiem czasu Kamil Radzyń został oficjalnie przyjęty w szeregi Rodziny, a Rafał został wysłany do Wojonowa, gdzie pracował z byłym bokserem, dwukrotnym złotym medalistą Polski seniorów w wadze super ciężkiej - Tomaszem Baronem. Po dwóch latach starannie wykonywanej pracy uzyskał zaufanie samego capo, najważniejszej osoby w Wojonowie, Jana Henryka Wilczyńskiego. To właśnie on wprowadził go do Rodziny, po zaprzysiężeniu Rafał wrócił do swojego rodzinnego miasteczka, na stałe osiadając w Starej Polanie.
*
- Zatrzymaj się - powiedział ostro. - Zaraz ściągnę ci knebel, nie chcę żebyś zszedł podczas kopania.
Wbił łopatę w ziemię, podszedł do swojego więźnia i rozciął taśmę. Porwany odetchnął głęboko po czym padł na kolana. Rafał dostrzegł łzy spływające po jego policzkach.
- Proszę dajcie mi jeszcze trochę czasu - jęknął.
- Daliśmy ci już wystarczająco dużo czasu - odparł niewzruszony.
- Dostaniecie te pieniądze, obiecuję! Proszę, mam żonę i dzieci! Nie mogę ich zostawić.
- Wiem wszystko o twojej rodzinie - Rafał rzucił mu łopatę pod nogi. - Masz piękną żonę i całkiem ładniutką córeczkę. Może je odwiedzę jak tu skończymy?
- Zostawi ich w spokoju! Jak im coś zrobisz to...
Rafał kopnął go w twarz, nocą ciszę przeszył trzask łamanego nosa. Twarz porwanego zalała się krwią.
- Kop - warknął.
- Proszę cię... Zlituj się... - załkał.
- Jesteś winny Rodzinie sto tysięcy złotych - odparł chłodno mafioso. - Miałeś dwa miesiące czasu, byliśmy wyrozumiali. Pan Józef Pawlica jest bardzo cierpliwą osobą, jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice. Ty tą granicę przekroczyłeś. A teraz kop, póki masz obie ręce sprawne.
- Błagam... - zaczął ale Rafał złapał go za koszulę i cisnął nim o pobliskie drzewo, uderzył pięścią w twarz, złapał za włosy, wyginając jego kark do tyłu.
- Posłuchaj mnie uważnie skurwysynu - wyszeptał mu do ucha. - Jeszcze jedno słowo wyjdzie z twoich żałosnych ust, a zakopię cię żywcem.
Odepchnął go od siebie, ten zatoczył się i upadł w rosnące przy polance jeżyny. Skatowany mężczyzna, ciągle płacząc, złapał łopatę. Rafał wskazał mu miejsce, dłużnik bez słowa zaczął kopać, charcząc ciężko, złamany nos utrudniał oddychanie.
*
Po godzinie kopania dół był wystarczająco głęboki. Spocony, wyczerpany i wycieńczony mężczyzna spojrzał przerażony na Rafała Skrzypkowskiego.
- Jakieś ostatnie słowa?
- Proszę, nie krzywdźcie mojej rodziny - wyszeptał.
- Nie martw się - odparł Rafał. - Masz nas za dzikusów?
Rafał wyciągnął z kieszeni małą fiolkę perfum. Spojrzał w oczy skatowanemu mężczyźnie po czym psiknął mu w twarz. Trucizna zadziałała błyskawicznie, jego ofiara wpadła z powrotem do wykopanego przez siebie grobu. Rafał westchnął, schował fiolkę z cyjankiem do marynarki i chwycił łopatę.
- Niech ci ziemia lekką będzie - mruknął.
*
Wyrównał skopaną ziemię, pieczołowicie zakrył miejsce grobu gałązkami i liśćmi. Otrzepał ręce, wytarł rękawem spocone czoło. Przystanął na chwilę, spoglądając na mogiłę. Nagle usłyszał szept, rozejrzał się dookoła, wyciągając z kabury pistolet.
Nie dostrzegł niczego podejrzanego, żadnego ruchu ani szelestu. Starał wmówić sobie, że to tylko przesłyszenie, zwykłe zmęczenie daje o sobie znać. Rozejrzał się jeszcze raz i wtedy to zobaczył. Cień zniknął tak szybko jak się pojawił, Rafał widział tajemniczą postać przez ledwie uderzenie serca. Pobiegł w stronę zaobserwowanej postaci, przedzierając się przez gęstwinę.
Na miejscu nie zobaczył niczego podejrzanego, wyciągnął telefon i poświecił wyświetlaczem wokół drzewa, przy którym objawiła się nieznana persona. Nic, kompletnie nic. Gdy już chciał odejść jego uszu dobiegł szyderczy śmiech, który poniósł się echem po lesie. Rafał zaczął celować bronią wokół. Nikogo jednak tam nie było.
Gangster czuł jak serce zbliża mu się do gardła, zaczął biec w stronę zaparkowanego samochodu. Gdy widział już odbijający się od karoserii blask księżyca dostrzegł cień ponownie.
Tak jak poprzednio zniknął niemal natychmiast, Rafał dostrzegł jednak bladą, paskudnie uśmiechniętą twarz. Szarpnięciem otworzył drzwi auta i odjechał najszybciej jak potrafił, rozbryzgując wokół ziemię i listowie.
Wpadł rozpędzony na główną drogę i docisnął pedał gazu do podłoża. Wskazówka licznika zbliżała się do setki gdy zerknął w lusterko.
Nie zdołał zdławić krzyku, wcisnął gwałtownie hamulec, szara honda wpadła w poślizg i z impetem wparowała do rowu. Rafał poczuł jak łamią mu się żebra, zanim zemdlał dobiegł go jeszcze szyderczy śmiech.
*
Adam Wszydło siedział znudzony w poczekalni. Drzwi do gabinetu dyrektora gimnazjum imienia Władysława Jagiełło w Starej Polanie wydawały się bardzo solidne. Pozłacana plakietka dumnie informowała oczekujących, że zarządcą tego przybytku jest magister inżynier Damian Łuszczyc.
- Zapraszam - z uchylonych drzwi pokoju wyjrzał mężczyzna w średnim wieku, który przywołał gestem Adama.
- Proszę się rozgościć - dyrektor wskazał na pękaty fotel przy ogromnym, mahoniowym biurku. Sam zaś usiadł na przeciw, w skórzanym obrotowym krześle. Uśmiechnął się dobrodusznie do swojego gościa.
- W czym mógłbym pomóc?
- Dzień dobry - zaczął nerwowo Adam. - Nazywam się Adam Wszydło i przyszedłem w sprawie ogłoszenia o pracę.
- Poszukujemy woźnego - zdziwił się dyrektor Łuszczyc. - Pan wybaczy, ale wygląda mi pan na dość młodego i zaradnego mężczyznę.
- Może tak było - odparł smętnie Adam. - Jestem byłym skazańcem, więc mam trudności ze znalezieniem zawodu. Odsiedziałem dwa lata w więzieniu w Wojonowie.
- Za co pana skazali? Jeśli można wiedzieć - zainteresował się Damian Łuszczyc.
- Miałem pewno problemy z alkoholem oraz innymi używkami - westchnął Adam. - Pewnego dnia wracając z baru spowodowałem wypadek. Wjechałem samochodem w przystanek autobusowy, na szczęście nie było tam żadnych ludzi, więc tylko ja ucierpiałem. Dostałem pięć lat, wypuścili mnie po dwóch za dobre sprawowanie.
- Rozumiem - dyrektor zacmokał. - A jaki zawód pełnił pan przed tym felernym dniem?
- Pracowałem na kopalni "Dębnica" w Wojonowie. Byłem sztygarem brygady elektrycznej.
- W porządku - dyrektor uśmiechnął się do Adama. - Przyjmę pana. Osobiście uważam, że każdemu przynależy druga szansa. Wiem, że to nie praca, o której pan marzył, ale w pańskiej aktualnej pozycji pewnie to jest jakieś pocieszenie.
- W Wojonowie nikt nie chciał dać mi posady - przyznał. - Dziękuję panu bardzo.
- Proszę nie dziękować - Damian Łuszczyc machnął ręką. - Zacznie pan w poniedziałek. Proszę podejść do mojej sekretarki, pani Eliza wyjaśni panu wszystko.
*
Adam Wszydło obudził się zgodnie z planem o piątej trzydzieści. W szkole musiał być na szóstą. Nie potrzebował wiele czasu na zebranie się, włożył stare wypłowiałe spodnie i flanelową koszulę. Na głowę nałożył czapkę z daszkiem i wyszedł z pokoju.
Zszedł po schodach, minął kanciapę dozorcy po czym wyszedł na ulicę. To co ujrzał sprawiło, że zatrzymał się jak wryty. Cała krew odpłynęła mu z twarzy, poczuł gęsią skórkę występującą na całej powierzchni ciała. Gdzieś w oddali ktoś krzyknął. Ciszę poranka przerwały syreny. Do Starej Polany zawitało piekło.
*
Drzwi pokoju szpitalnego otworzyły się cicho. Próg przekroczył mężczyzna ubrany w drogi garnitur, z idealnie ułożonymi włosami i gładko ogoloną twarzą. Tuż za nim, ledwie mieszcząc się w przejściu szedł kolejny mężczyzna. Rozmiarami znacznie przewyższał eleganckiego towarzysza, a jego aparycja wręcz odrażała. Paskudna nieogolona gęba, podłe małe czarne ślepia lustrujące chciwie wszystko spod krzaczastych brwi, nos z licznymi śladami złamań. Typ ubrany był w czarną kurtkę skórzaną, spod której widać było rozpiętą koszulę, do tego wszystkiego założył jasno niebieskie jeansy.
Okrążyli łózko pacjenta, siadając po obu stronach. Spojrzeli z troską na śpiącego, obandażowanego i zagipsowanego przyjaciela.
- Rafał - odezwał się ten elegancki.
- Trzeba pewniej - powiedział waligóra po czym potrząsnął śpiącym Rafałem. - Pobudka do cholery!
Po kolejnym szturchnięciu gangster otworzył oczy. Przez chwilę patrzył się na przybyszy otępiałym wzrokiem. Szybko jednak ogarnął sytuację.
- Kamil, Tomek - powiedział cicho. - Miło was widzieć.
*
Kamil Radzyń, znany pod pseudonimem Laluś, był najlepszym przyjacielem Rafała Skrzypkowskiego. Pracowali razem już od pięciu lat. Radzyń pilnował interesów w Starej Polanie. Zajmował się głównie prowadzeniem lokalnego burdelu oraz lichwą. Kilka razy w miesiącu organizował nielegalne partie pokera. Rafał został jego prawą ręką i najlepszym doradcą. Razem w ciągu roku potroili dochody Rodziny z tych terenów.
Tomasz Baron jeszcze podczas amatorskiej kariery bokserskiej wpadł w oko miejscowemu gangsterowi, aspirującemu wtedy na zostanie kapitanem w mafijnej organizacji, Janowi Henrykowi Wilczyńskiemu. Widząc co młody Tomek robi w ringu mafioso z chęcią zwerbował go jako swojego zbira na zlecenie. Baron zbierał kasę od niepłacących klientów Rodziny, zastraszał lokalnych biznesmenów, zbierając od nich haracz. Założył również szajkę handlującą narkotykami. Od tamtego czasu minęło sporo lat. Jan Wilczyński został zastępcą szefa, capo bastone, a Tomek otrzymał stanowisko kapitana. Jego kariera jak również dochody nabrały znacznie ciekawszych barw.
*
- Rafał - zaczął powoli Kamil. - Co się do cholery stało?
- Wiesz ile kosztowało nas ściągnięcie samochodu z parkingu śledczego? - wtrącił się Tomasz.
- Nie mam pojęcia - odparł Rafał. - Coś wyskoczyło na jezdnię, odbiłem w bok. Reszty zapewne się domyślacie.
- Jest sprawa - szepnął Laluś. - Szef przyjeżdża, zatrzyma się u mnie w domu. Musimy przedyskutować nową opcję handlową.
- Jaką?
- Mówiąc krótko bylibyśmy pośrednikami w handlu bronią - waligóra podrapał się po zarośniętym policzku.
- Raz w miesiącu otrzymywalibyśmy transport z Rosji - wyjaśnił Kamil Radzyń. - Naszym zadaniem byłoby przetransportować go nad Odrę, przy granicy z Niemcami.
- Dostalibyśmy trzydzieści procent zysków - dodał Tomek.
- Stary się zgodzi? - spytał Rafał.
- Zobaczymy - westchnął były bokser. - Panowie wybaczą, ale potrzeba wzywa.
Podniósł się ciężko z krzesła po czym wyszedł z sali.
- Znam cię od dziecka - zaczął Kamil. - Przeszliśmy razem przez niezłe gówno, widziałem jak płaczesz, byłem z tobą przy wszystkich miłosnych wzlotach i upadkach. Jestem twoim najlepszym przyjacielem... I wiem kiedy kłamiesz. Powiedz mi co wydarzyło się naprawdę.
- Nie uwierzysz - Rafał spojrzał w bok.
- Mów - w głosie Lalusia zabrzmiała stalowa nuta.
- W lesie - zaczął z oporem gangster - zobaczyłem...Coś. Ta postać nie była człowiekiem, pojawiała się i znikała. W życiu nie byłem tak przerażony. Gdy spojrzałem w tylne lusterko siedziała tam, szczerząc zęby w paskudnym uśmiechu.
- Jesteś pewny, że podczas wypadku nie uderzyłeś się w głowę? - spytał całkiem poważnie Kamil Radzyń.
*
- To jakieś szaleństwo - szeptali ludzie wychylając się zza zabezpieczającej drogę taśmy policyjnie. - Kto mógł coś takiego zrobić?
- Proszę zachować spokój! - Apelowali co jakiś czas policjanci. - Na prawdę ludzie, tu nie ma już nic więcej do oglądania. Proszę udać się do domu.
Na chodniku zatrzymał się mały van. Ze środka wyskoczyła młoda kobieta, poprawiła spódnicę i żakiet. Pewnym krokiem udała się w stronę policjantów oraz strażaków.
- Dzień dobry - powiedziała wyraźnie artykułując każdą sylabę. - Nazywam się Paulina Wojak i jestem dziennikarką tygodnika Słowo Prawdy. Co może nam pan powiedzieć o tym strasznym incydencie?
- Na razie staramy się zabezpieczyć miejsce zbrodni jak najlepiej potrafimy - odparł policjant, czerwieniąc się odrobinę. - Wezwaliśmy już do pomocy oddział z Wojonowa, powinni tu być lada moment.
- Czy są jakieś podejrzenia w tej sprawie? Czy uważa pan, że może to być działanie jakieś sekty?
- Na tym etapie nie wykluczamy żadnej możliwości. Jednak nie słyszeliśmy o jakiejkolwiek działalności sekt w okolicy, więc ten scenariusz wydaje się mało prawdopodobny.
- Rozumiem - Paulina posłała policjantowi profesjonalny, dziennikarski uśmiech. - Wiadomo panu o jakichś świadkach zdarzenia?
- Zatelefonował do nas niejaki pan Adam Wszydło - poinformował ją funkcjonariusz. - Stoi obok budki telefonicznej.
- Dziękuję panu bardzo za rozmowę - uśmiechnęła się po raz kolejny. Namierzyła Adama po czym ruszyła w jego stronę.
- Dzień dobry, nazywam się...
- Wiem kim pani jest - przerwał jej Adam. - Opisywała pani moją sprawę w gazecie. W zasadzie nie tyle opisywała, co zgnoiła mnie pani, nie zostawiając na mnie suchej nitki.
- Ah to pan - westchnęła, przygryzając wargę. - Cóż, było minęło.
- Oczywiście - warknął Adam.
- Czy widział pan coś nadzwyczajnego?
- Tak, dlatego zadzwoniłem na policję.
- Mam na myśli to, czy widział pan kogoś kręcącego się w okolicy, który mógłby być odpowiedzialny za ten czyn?
- Nie widziałem nikogo - przyznał Adam. - Jedynie w nocy wydawało mi się, że słyszałem czyiś śmiech, ale nie jestem pewien.
- Śmiech? - zdziwiła się dziennikarka.
*
Cała główna ulica Starej Polany wypełniona była martwymi zwierzętami. Na mokrym od krwi asfalcie leżały wypatroszone sarny, jelenie, psy oraz koty. Gdzieniegdzie znajdowały się ptaki z połamanymi skrzydłami. Na środku jezdni nabazgrane krwią oraz kawałkami wnętrzności były jakieś napisy. Wszędzie wokół unosił się odór śmierci.
Piętno losu [+18, wulgaryzmy]
1
Ostatnio zmieniony sob 14 lis 2015, 14:01 przez Irgard, łącznie zmieniany 1 raz.
"Wszyscy chcieli twojej śmierci? Nie ma już wiernych bandytów?"