Błękit

1
Końskie kopyta leniwie pozostawiały ślady na podmokłej ścieżce, która rozdzielała dębowy las niemalże na pół. Liście już dawno pospadały z drzew. Zguby tworzyły na ziemi kolorowe dywany, tworząc całkiem przyjemny widok. Jak na ostatnie dni listopada było zadziwiająco ciepło – w sam raz na popołudniowy spacer czy krótką przejażdżkę. Gdzieniegdzie dało się nawet słyszeć śpiew ptaków. Anastazja z uśmiechem na twarzy rozglądała się dookoła, podziwiając uroki polskiej jesieni. Wypuściła nogi ze strzemion, aby trochę odpoczęły. Uwielbiała spędzać czas w ten sposób. Jazdy były dla niej odskocznią od wszystkich problemów, chwilą relaksu. Ceniła sobie bliskość natury, a las był jej drugim domem.
W pewnym momencie zauważyła, stojącego przy jednym z drzew, chłopca. Wyglądał na jakieś trzy, cztery latka. Ręce miał schowane w kieszeniach. Jego blada twarz ozdobiona była wielkimi rumieńcami, dookoła otaczały ją ciemne włosy. Patrzył gdzieś przed siebie, w jakiś nieokreślony punkt, jakby w ogóle nie zauważając Anastazji. Oczy miał puste, twarz bez wyrazu. Kobieta minęła go powoli, gdy mimowolnie przeszedł ją dreszcz. Maluch nawet nie zareagował. Dalej spoglądał w znane tylko sobie miejsce.
Anastazja wciągnęła powoli powietrze, a jej kara klacz zaczęła kłusować. To dziecko w jakiś sposób ją przerażało, chciała się od niego oddalić. Wzbudzało w niej irracjonalny strach, którego nie mogła opanować.
Z każdym krokiem jej podenerwowanie ustawało, gdy w końcu zatopiła się w myślach. Na szczęście znajdywała jeszcze czas dla takich zajęć jak jazda konna. Nie miała nawet trzydziestu lat, ale była kobietą pracującą, mężatką, matką dwójki dzieci. I chociaż uczciwie mogła stwierdzić, że jest osobą szczęśliwą i zadowoloną z życia, to często we wspomnieniach uciekała do przeszłości. Najbardziej tęskniła za nocnymi przejażdżkami, kiedy to mogła obserwować gwiazdy z końskiego grzbietu. Albo za tymi chwilami, gdy dookoła niej była tylko ciemność, a ona zamykała oczy i galopowała między drzewami. Lubiła ten przyspieszony puls, dawkę adrenaliny, pojawiający się uśmiech na twarzy. Czasami chciała do tego wrócić.
Z zamyślenia wyrwała ją, majacząca gdzieś z przodu, sylwetka.
Chłopiec.
Stał kilka metrów przed nią, lekko na uboczu. Teraz nawet z tej odległości widziała, że miał błękitne oczy, niczym bezchmurne niebo czy tafla wody. Świdrująco wpatrywały się w nią, jakby zaglądały w głąb duszy. Jego wzrok był tak przenikliwy, śledził każdy jej ruch. Była pewna, że to jest to samo dziecko, które widziała jakiś czas temu. Niemożliwe pomyślała. Nie mógł mnie wyprzedzić. Jakaś nieodgadniona siła nakłaniała ją do tego by się odwrócić i rozwiać wątpliwości. Mimowolnie zerknęła przez ramię. Nikogo tam nie było. Powoli, jakby bojąc się co zaraz ujrzy, z powrotem skierowała wzrok przed siebie. Ta enigmatyczna istota stała teraz znacznie bliżej. Anastazja wzdrygnęła się i gwałtownie wciągnęła powietrze. Strach odczuła nawet Magia, która zrobiła kilka kroków do tyłu. W końcu, wbrew sobie, kobieta postanowiła się odezwać.
- Przepraszam… - zaczęła.
Chłopiec warknął głucho. Nagle jego ciało momentalnie zaczęło się zmieniać. Palce wzbogacone zostały o długie pazury. Twarz wykrzywił ponury grymas, po chwili ustępując miejsca drapieżnemu uśmiechowi. Skóra pokryła się śluzem, przybrała bordowy odcień, w paru miejscach wyrosły kolce. Anastazja nie czekała na kolejny sygnał. Szybko zawróciła, przesunęła łydkę do tyłu i poderwała klacz do galopu. Jak burza wtargnęła między drzewa, zbaczając ze ścieżki. Magia szaleńczo rwała do przodu, lawirując wokół nagich dębów. Nie musiała sprawdzać, doskonale czuła, że potwór zaczął ją gonić. Kilka razy ostro skręciła, byle go trochę zgubić. Chociaż na chwilę zniknąć z pola widzenia. Serce waliło jej jak młot. Miała wrażenie, że monstrum się zbliża, coraz bardziej ją dogania. Obiema rękami otuliła szyję konia. Zamknęła oczy, jak gdyby starając się wmówić sobie, że to się nie dzieje naprawdę. W stu procentach zaufała zwierzęciu. Magia mknęła nieustannie przed siebie. Gdyby nie gęste drzewa, na pewno już przeszłaby w cwał. Tymczasem ponownie wzięła gwałtowny zakręt, gdy nagle natknęła się na połamane drzewo. Leżało w poprzek wąskiej dróżki, kilkanaście centymetrów nad ziemią, zagradzając przejście. Ale nie było czasu na odwrót. Klacz była zbyt rozpędzona. Zamiast się zatrzymywać, przyspieszyła jeszcze bardziej. Odbiła się od ziemi i przeskoczyła nad zwalonym dębem. Anastazja odwróciła się. Nawet ta przeszkoda nie powstrzymała potwora. Był szybszy i zwinniejszy niż myślała. Nagle za jej plecami rozległ się głośny syk. Stwór wziął zamach jedną ze swoich obślizgłych kończyn i podciął koniowi tylną nogę. Klacz runęła na ziemię, zrzucając jeźdźca. Oszołomiona kobieta nawet nie poczuła bólu. Szybko wstała i już chciała biec, gdy ostre szpony wbiły jej się w ramiona. Obróciła się do tyłu. Zęby potwora były już kilka centymetrów przed nią. Krzyknęła.

***

Obudziła się zlana potem i rozejrzała dookoła. Była w domu. W swojej własnej sypialni, w ciepłym łóżku. Jej tętno w dalszym ciągu było przyspieszone, a ona odetchnęła z ulgą. Ciągle przed oczami miała twarz tego chłopca. Jakby skądś go znała… Spojrzała na leżącego obok męża. Spał tak spokojnie. Uśmiechnęła się odruchowo i pocałowała go w czoło, po czym wtuliła w jego silne ramiona. Obejmowały ją tak, że już czuła się bezpiecznie. Nic jej nie groziło, a jej strach stopniowo się wycofywał. To był tylko sen. Tylko sen… Potwór uciekł. Nie ma go tu.
Przez okno wpadało światło, jeszcze wysoko zawieszonego na niebie, księżyca i oświetlało twarz mężczyzny. Powoli wzniósł powieki. Miał takie same, błękitne tęczówki. Mocniej przytulił swą żonę, a jego wargi wygięły się w upiornym uśmiechu.
"- Dlaczego dobrzy ludzie umierają?
- Jeżeli jesteś w ogrodzie, to jakie kwiaty zbierasz?
- Te najpiękniejsze.
- Właśnie."

2
Yin fen pisze:Końskie kopyta leniwie pozostawiały ślady na podmokłej ścieżce, która rozdzielała dębowy las niemalże na pół. Liście już dawno pospadały z drzew. Zguby tworzyły na ziemi kolorowe dywany, tworząc całkiem przyjemny widok. Jak na ostatnie dni listopada było zadziwiająco ciepło – w sam raz na popołudniowy spacer czy krótką przejażdżkę. Gdzieniegdzie dało się nawet słyszeć śpiew ptaków. Anastazja z uśmiechem na twarzy rozglądała się dookoła, podziwiając uroki polskiej jesieni. Wypuściła nogi ze strzemion, aby trochę odpoczęły. Uwielbiała spędzać czas w ten sposób. Jazdy były dla niej odskocznią od wszystkich problemów, chwilą relaksu. Ceniła sobie bliskość natury, a las był jej drugim domem.
Tak nie można :( Zdanie wyrąbujesz jak drwal siekierą- nie mają rytmu i sensu obrazowania, pomiędzy zadaniami nie ma ciągłości.
Patrz:
1 zdanie: jedzie koń
2 zdane : spadają liście
3 zdanie wywal, bo zęby bolą od przyjemności zgub na dywanie.
4 zdanie - o pogodzie
5 zdanie - ptaszki śpiewają
6 zdanie - się rozgląda i uroki polskiej jesieni
7 zdanie - strzemiona odpoczywają
8 zdanie - rilaks
9 zdanie - .... mam dość :(

[ Dodano: Śro 09 Gru, 2015 ]
Moja rada: czytaj dużo i dobrych rzeczy - klasyki. Nie czytaj zmierzchających durości. Poznasz język i jego siłę przez czytanie wysokiej literatury.
W języku artystycznym (literackim) istotą jest oryginalność przekazu i dbałość o ekspresję. Osiągamy to dzięki grze językiem: słowem, zdaniem, akapitem. Czyli: pisząc, musimy w wyobraźni widzieć/słyszeć prawdę, każde słowo powinno tę prawdę nieść.
(nb - czytałam Twój wiersz, tam jest nieźle z tą prawdą, bo wbrew pozorom poezja jest pod tym względem łatwiejsza, bardziej spontaniczna - tu, w tej miniaturze wszytko jest nieprawdziwe, bo Twoje wyobrażenie tej historii nie przebiło się przez "napisanie" )

[ Dodano: Śro 09 Gru, 2015 ]
aha:
przykład z analizy Lema w Filozofii przypadku (ksiązka jest o czymś innym, ale trochę tu pasuje):
Oto dwie opowieści:
"Pan Antoni powiódł pannę Jadwigę na spacer w leszczynowy zagajnik."
albo
"Antoś ciągnie Jadźkę w krzaki."
Co jest więc prawdą? To, co chcemy napisane pokazać! Więc to kwestia Języka
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Faktycznie. Nie zwróciłam wcześniej uwagi, ale teraz widzę, że początek się kompletnie nie klei. Chciałam najpierw wprowadzić w całą historię, opisać tło... Nie wyszło, bywa i tak. :P
I dziękuję za rady, przydadzą się. :)
"- Dlaczego dobrzy ludzie umierają?
- Jeżeli jesteś w ogrodzie, to jakie kwiaty zbierasz?
- Te najpiękniejsze.
- Właśnie."

4
Errata: to nie był wiersz Yin fen, pomerdało mi się (a wiersz jest Angeligue)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

6
Yin fen pisze: Chciałam najpierw wprowadzić w całą historię, opisać tło...
Ja rozumiem, o co chodziło i takie intencje są OK, problem jest w tym JAK to zrobiłaś.
Po pierwsze: dywany liści i polską jesień odpuść, bo to są wyświechtane wyrażenia.
Po drugie - wykorzystaj konia (jeśli jeździsz, wiesz np. jak zachowa się koń, gdy mu nagle ktoś się pojawi w polu widzenia)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

7
Natasza pisze:Errata: to nie był wiersz Yin fen, pomerdało mi się (a wiersz jest Angeligue)
O właśnie, coś mi nie pasowało. ;D
Natasza pisze:Po drugie - wykorzystaj konia (jeśli jeździsz, wiesz np. jak zachowa się koń, gdy mu nagle ktoś się pojawi w polu widzenia)
Jeżdżę. I w sumie nie skupiałam się za bardzo na samym koniu, więc tylko pojawił się krótki fragment, że koń się cofa.
Angeligue pisze:więcej dobrej, klasycznej literatury.
Będę nad tym pracować. :)
"- Dlaczego dobrzy ludzie umierają?
- Jeżeli jesteś w ogrodzie, to jakie kwiaty zbierasz?
- Te najpiękniejsze.
- Właśnie."

8
Yin fen, jeśli chodzi o opisy lasu, wsi, miasta, zachodu słońca i w ogóle czegokolwiek - zawsze możesz wykorzystać w tym celu bohatera. Że np. Twojej Anastazji podobał się taki las, pełen opadłych liści, że w ogóle lubiła jesień - mgły, kolory i co tam jeszcze wymyślisz, a w bezwietrzne dni robiła długie konne przejażdżki - wtedy banalność róznych skojarzeń przechodzi z narratora (autora) na bohatera czy bohaterkę :) Chociaż i wówczas lepiej unikać porównań czy metafor do szczętu już zbanalizowanych.

A w Twoim opowiadaniu jedna sprawa wydała mi się trochę wątpliwa: Anastazja widzi w lesie małego chłopca, trzy- albo czterolatka i mija go, nie rozglądając się, czy w pobliżu są w ogóle jacyś dorośli. To jest naturalny odruch: skąd takie dziecko samo na leśnej ścieżce? Zdumienie, niepokój - rozumiałabym, ale strach i przerażenie są trochę "na wyrost", nie warto tak wbijać czytelnikowi do głowy, że ten dzieciak to postać niezwykła i coś niedobrego się zdarzy z jego powodu.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
Rubia pisze:Anastazja widzi w lesie małego chłopca, trzy- albo czterolatka i mija go, nie rozglądając się, czy w pobliżu są w ogóle jacyś dorośli. To jest naturalny odruch: skąd takie dziecko samo na leśnej ścieżce?
Boże, kompletnie o tym zapomniałam. :oops: A jeszcze jak pisałam, to sobie powtarzałam "Pamiętaj, żeby o tych rodzicach wspomnieć!" No cóż... Skupiłam się na czym innym i już z głowy wypadło. A nie powinno. :( Niemniej, dziękuję za przypomnienie i uświadomienie mi jaką jestem gapą. ;D
"- Dlaczego dobrzy ludzie umierają?
- Jeżeli jesteś w ogrodzie, to jakie kwiaty zbierasz?
- Te najpiękniejsze.
- Właśnie."

10
No z tymi "odpoczywającymi strzemionami" to już czyste czepialstwo. Zdanie jest zupełnie poprawnie sformułowane; w takich wypadkach podmiot jest przecież domyślny.
Nie można traktować czytelnika jak idioty, który myśli, że strzemiona odpoczywają, bo przez tę obsesję na punkcie przejrzystości, stworzymy literaturę kliniczną i sztuczną.
Me ne frego

11
A.Vox pisze:No z tymi "odpoczywającymi strzemionami" to już czyste czepialstwo.
iiitam :P
A.Vox pisze:, stworzymy literaturę kliniczną i sztuczną.
nie. dbając o przejrzystość uzyskamy ... przejrzystość myśli
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

13
Natasza pisze:tu, w tej miniaturze wszytko jest nieprawdziwe
A nieprawda, nie wszystko - Yin fen co prawda twierdzi w poście niżej, że nie skupiała się na koniu, ale w samej miniaturze to, co o konnej przejażdżce pisze wypada właśnie zupełnie naturalnie i przekonująco. W połowie tekstu byłam już pewna, że autorka co prawda jeszcze za mało dobrej literatury w życiu przeczytała, ale trochę czasu w siodle już spędziła. W przeciwieństwie do wielu uznanych autorów, piszących o jeździe konnej w sposób językowo dużo sprawniejszy, ale kompletnie nie przekonujący.

A wobec powyższego aż się dziwię, że nie wpadłaś, Yin fen , na najbardziej oczywiste rozwiązanie tego momentu, gdy chłopczyk pojawia się pierwszy raz i budzi nieuzasadniony lęk: niechby bohaterka, jak rozsądny dorosły człowiek, troszczyła się o samotne dziecko w lesie, a irracjonalny strach niech okaże koń. Klacz się spłoszy, nie pozwoli podjechać bliżej, poniesie kawałek galopem. Dziewczyna może nawet mieć wątpliwości, chcieć wracać i szukać chłopczyka... A tu dziecko nagle pojawia się przed nią, więc zdumienie, dezorientacja, strach...
Ok, chyba się rozpędziłam, w końcu to Twój tekst :) Powodzenia w dalszych próbach!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron