Jam jest Karwulf, zabójca trzech bestii, ten który przeszedł morze i który gołą dłonią chwyta płomienie. Ojcem moim był Baatar Beren z klanu Niedźwiedzi, Sewerag, człowiek o silnych ramionach i mężnym sercu. To po nim odziedziczyłem ciemną cerę i czarne włosy. Brązowe oczy mam po matce, Wesełce z Radowidów, kobiecie przeklętej przez bogów i ludzi. Niewiele więcej wiem o swoich przodkach. O dziadzie, Trudarze Tur Berenie, słyszałem tylko, że przewodził Niedźwiedziom i że zamordował ojca mojej matki, nim sam padł z ręki jej wuja. Działo się to w czasach, gdy Seweragowie od niedawna gościli na naszych ziemiach, w tych strasznych dniach, gdy miecze najeźdźców i strzały sprzyjających im bogów zarazy pokotem kładły Prawdziwych Ludzi. Syn Trudara, ojciec mój, po sześciu zimach dopiero zmężniał na tyle, by przejąć przywództwo po Trudarze i szukać pomsty. Wpadł wtedy w sioło północnych Radowidów, spalił zagajnik Wielkiej Matki i ściął wszystkie Święte Kobiety przebywające wówczas w jej domu. Wśród nich była moja babka, Swętacha Służąca Bogini, sławna mądrością i dobrocią we wszystkich gródkach Prawdziwych Ludzi. Udowodniwszy w ten sposób innym Niedźwiedziom swoje prawo do dziedzictwa po ojcu, Baatar został nowym przywódcą klanu.
Zdarzyło się wkrótce po najeździe, że nowa choroba zjawiła się wśród Seweragów, morząc zarówno ich, jak i mieszkające z nimi zwierzęta. Lato było gorętsze niż zwykle, a zima sroższa, uprawy z ziarna ukradzionego Prawdziwym Ludziom nie chciały rosnąć, a ryby zdychały na brzegach wysychających jezior. Chociaż wojna w tamtych czasach wciąż trwała bezustannie i sroższa była niż obecnie, i chociaż nie było tygodnia bez najazdu ani miesiąca bez większej bitwy, to jednak Seweragowie poznali już wtedy nasz język i zdarzało się, że spotykali się z Ludźmi bez przelewania krwi, tylko po to, by wymienić się towarami i opowieściami. W jednym ze spotkań usłyszeli o prawdziwym powodzie nieszczęść zesłanych na ziemię przez znieważoną Wielką Matkę. Baatar, nie mogąc znieść cierpienia swoich ludzi, dobrowolnie udał się do świętego kręgu Matki, by ponieść tam zasłużoną karę i ukoić jej gniew.
Czyn jego spotkał się z uznaniem zarówno swojaków, jak i Prawdziwych Ludzi. Wiedzieć bowiem trzeba, że kara Wielkiej Matki spadła zarówno na całą ziemię po równi, zarówno na ludzi z północy, jak i na nas. Dlatego też Baatara nie zgładzono od razu — pozwolono mu zostać w świętym kręgu, by mógł skropić krwią wszystkie dwanaście księżycowych kamieni. W ten sposób jego dusza zostałaby oczyszczona i w ciele człowieczym by wędrował po niebiańskich polach Wielkiej Matki. Trudno uwierzyć, by człowiek żywy mógł wzgardzić łaską tak wielką; a przecież tak właśnie się stało.
Wśród nowicjuszek Wielkiej Matki przebywała moja matka, Wesełka. Jako córka świętej kobiety zgładzonej przez więźnia, miała prawo codziennie go lżyć i upokarzać. Błękitne oczy mojego ojca dziwną jednak posiadały moc nad kobietami i matka moja nie miała dość siły, by się im oprzeć. Podczas dwóch tylko pełni zbierano krew z batożonych pleców Baatara i dwie tylko pełnie skrapiano krwią kamienie kręgu; przed trzecią pełnią uciekł razem z moją matką. Wybrał tedy życie niepewne u boku ukochanej od pewnego pobytu na niebiańskich polach. Często nachodzi mnie myśl, jak piękną kobietą musiała być moja rodzicielka, skoro za niewiele wiosen z nią spędzonych gotów był mój ojciec zapłacić całą wiecznością w psim ciele, w błocie i ciemnościach Wężowych Bagien.
Niedźwiedzie nie chcieli przyjąć Baatara z powrotem, czy to z powodu mojej matki, czy też zawstydzeni jego tchórzostwem. Skoro bowiem swoje życie ofiarował Wielkiej Matce, by odkupić zesłaną przez nią klęskę, nie mógł przecież potem decyzji swojej zmieniać. Żyli więc moi rodzice przez pewien czas w samotności, wśród lasów, w ciągłym lęku przed szukającymi ich tropicielami. Byłem jeszcze w łonie matki, gdy wreszcie odnalazły ich wilki Wielkiej Matki. Z Baatarem uczyniono to, co tradycyjnie Prawdziwi Ludzie czynią pojmanym Seweragom: uwieszono go za nogi i zdarto z niego skórę, nie za szybko, lecz ciesząc się każdym jego krzykiem. Wesełkę przywleczono do świętego kręgu, aby złożyć ją w ofierze Ziemi i Niebu. Tam dopiero Święte Kobiety zorientowały się, że moja matka jest w ciąży.
Dzieci zrodzone ze związków z Seweragami zwykle były w tamtych czasach zabijane, często nim opuściły łona matek. Raspucha, najstarsza ze Świętych, pozwoliła jednak mojej matce mnie urodzić, wykarmić i dopiero potem skazała ją na śmierć. Nie kierowała nią litość ani dobroć serca. Chciała zdobyć narzędzie zemsty, wojownika równego siłą Seweragom. Wiele bowiem złego Prawdziwi Ludzie mogą powiedzieć o kreaturach z północy, ale nikt nie zaprzeczy, że krzepą i sprawnością w boju nikt im nie dorówna. Chciała mieć dziecko z krwią Seweragów, ale wychowane wśród Prawdziwych Ludzi — wojownika równego siłą najeźdźcom, ale walczącego przeciwko nim.
Tak więc wychowywano mnie nie na człowieka, lecz na mordercę naszych wrogów. Nie miałem przyjaciół i nie bawiłem się z innymi dziećmi. Uczyłem się tropić i zabijać, i nienawidzić; nienawidziłem więc tak, jak mnie uczono. Nienawiść jednak kierowałem do całego świata, nie tylko do wrogów mojego narodu. Nienawidziłem innych chłopców, którzy mogli się bawić razem z dziewczynkami, którzy mogli się śmiać, płakać, przytulać do matek i licznych sióstr oraz ciotek. Nienawidziłem również ludzi, którzy mnie uczyli. Podejrzewałem w każdym ich słowie pogardę i strach, ponieważ nikt nie pozwalał mi zapomnieć, jak przerażający i godni pogardy są Seweragowie — i o tym, jaka krew płynie w moich żyłach.
Po części dla mojego zdrowia, a po części, by zwiększyć moją dzikość, od maleńkości pojono mnie krwią drapieżnych zwierząt. Krewniacy moi słyszeli, że tak Seweragowie żywią swoje dzieci, by te nie zmarły. Nienawidziłem jednak tej strawy i pierwszym powodem mojej miłości do Sartura jest to, że dzięki niemu nie musiałem jej już spożywać. Sartur był jeńcem, któremu darowano życie. Wpadł w nasze ręce podczas nieudanego najazdu. W czasie ucieczki, zeskoczył z palisady tak nieszczęśliwie, że złamał nogę. Wdało się zakażenie i tylko umiejętnościom Raspuchy Sartur może zawdzięczać życie okupione stratą tylko stopy i trzech palców prawej dłoni. Pozwolono mu żyć, ponieważ Raspucha od dawno myślała o tym, by zdobyć dla mnie wojownika mogącego mnie nauczyć sztuki walki Seweragów.
To od Sartura dowiedziałem się imion mojego dziadka i ojca i to jest drugim powodem, dla którego go pokochałem. Nauczył mnie władać mieczem i celnie ciskać oszczepem, opowiadał mi też o obyczajach Seweragów i ich legendach. To on powiedział, że w czasie zimy, i to tylko w czasie zimy, krew piją wszyscy ludzie z północy. Seweragowie żyją razem ze swoimi zwierzętami, kaariwami, wielkimi bydlętami o szerokich kopytach i rozrośniętych porożach. W czasie zimy nacinają kaariwom niewielkie rany i spijają z nich krew, nie za dużo, by nie osłabić zanadto zwierzęcia. Ponoć pomaga im to odpędzić choroby i złe duchy, które szczególnie są złośliwe w czasie zimy. Nic to wspólnego nie ma ze zwiększeniem dzikości czy siły.
Sartur szybko zadomowił się w naszym siole i chociaż nigdy nie opanował do końca dobrze naszego języka, zdołał nim oczarować niejedną dziewczynę. Raspucha zawsze bała się, że jeniec ucieknie, zanim przekaże mi wszystkie swoje umiejętności, była więc poniekąd zadowolona, gdy Sartur poprosił ją o zgodę na poślubienie jednej z jej krewniaczek. Było wielu takich, którym było to nie w smak, ale zdanie najstarszej Świętej przeważyło. Żona Sartura wkrótce powiła dziecko, o włosach równie czarnych, jak moje. Od tej pory nie byłem jedynym mieszańcem w siole. Córka Sartura, Gwiazda, była też pierwszym dzieckiem, z którym mogłem się bawić. Pokochałem ją z siłą równej nienawiści, jaką wcześniej darzyłem wszystkie inne dzieci.
Pierwszego wroga zabiłem, gdy przeżyłem szesnaście zim. Rówieśnicy przestali się wówczas ze mnie śmiać, zamiast tego poczęli mnie traktować z podszytym lękiem szacunkiem. Dalej jednak nie miałem żadnych przyjaciół, oczywiście nie licząc Sartura.
Byłem silniejszy od wszystkich innych chłopców w moim wieku. Znałem sposoby walki zarówno mojego ludu, jak i Seweragów. Nic więc dziwnego, że szybko zdobyłem pewną sławę. Seweragowie nazwali mnie Karwulfem, co w ich języku znaczy Czarna Bestia. Gdy dowiedziałem się o tym, zacząłem używać tego imienia wmiast nadanego przez Raspuchę. Pod imieniem Karwulfa wyzywałem więc na pojedynki wojowników z klanów północy, pod tym imieniem tropiłem ich bandy ruszające na zbójeckie rejzy, tak się przedstawiałem wrogom w czasie spotkań, gdy przybywali wymienić się z nami mięsem, solą, skórami i co najważniejsze — opowieściami.
Mieszaniec, fantasy - fragment początkowy 8,5k znaków
1
Ostatnio zmieniony śr 03 lut 2016, 08:41 przez szopen, łącznie zmieniany 1 raz.