Nie opuszczę cię aż do śmierci...

1
Opowiadanie wojenne pt. "Nie opuszczę cię aż do śmierci..."


Południowe promienie słoneczne rozjaśniają nasze sylwetki. Na błękitnym niebie widnieje okrągłe słońce, którego blask razi w oczy. Poza tym nie widać ani jednej chmury. Rozłożyste drzewa dodają przyrodzie powagi, a soczysta trawa syci swoim zielonym odcieniem.
Stoję razem z przyjaciółmi, bacznie obserwując rozgrywającą się przed nami podniosłą scenę. Jesteśmy świadkami uroczystej przysięgi żołnierza AK.
– W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia, i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia mego. Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało. Tak mi dopomóż Bóg – mówi uroczyście Jerzy, noszący pseudonim „Lukier”.
– Przyjmuję Cię w szeregi Armii Polskiej, walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią – odpowiada żołnierz.
Po złożeniu przysięgi Jerzy bierze w ręce pistolet, a my zakrywamy dłońmi uszy, wciąż mu się przyglądając. Następuje salwa honorowa. Garść ptaków zrywa się i szybuje w górę.
Dwa dni później o godzinie siedemnastej wybuchło powstanie warszawskie. Ten dzień zaburzył spokojny los mieszkańców. Ich życie rozsypało się w miliony mikroskopijnych kryształów. Ciężarówki odjeżdżały pełne ludzi wyłapanych z ulicy. Ktoś powiedział mi, że te furgonetki jadą do Auschwitz. Uświadomiłam sobie, że wszystko było stracone…
Plany na przyszłość? To nie dla mnie.
Korzystanie z przyjemności? To nie dla mnie.
Cieszenie się z życia? To nie dla mnie.
Miasto ogarnia kolejna noc. Noc, tak bardzo różniąca się od dnia. Tysiące błyszczących gwiazd świeci w ciemności, jakby ktoś na górze rozsypał małe diamenty. Srebrzysty księżyc wisi na smolistym niebie i oświetla setki budynków. Od czasu do czasu można dostrzec spadającą gwiazdę, która przecina złocistą wstęgą głęboką czerń sklepienia. Lekka mgła unosi się w powietrzu. Panuje głucha cisza, jedynie echo moich przyspieszonych kroków odbija się o mury.
Czuję spokój, kiedy widzę przed sobą Jurka. Krótkotrwały, lecz wewnętrzny spokój. Podchodzę bliżej i znajduję się w objęciach swojego ukochanego. Jurek jest dwudziestodwuletnim, szczupłym młodzieńcem. Ma wygładzone włosy kasztanowej barwy. Broda bez całkowitego zarostu oraz okulary dodają mu powagi i zarazem dziecinnego uroku.
– Płaczesz – zauważa, patrząc na mnie bystrymi, szarymi oczami.
– Bo… boję się o ciebie – mówię łamliwym tonem.
Drżę, a on ociera kciukiem kolejną łzę z mojego policzka.
– O nic się nie bój, Aniu.
– Co będzie, jak ciebie też dorwą?
– Bądź spokojna. Naprawdę, poradzę sobie. Poradzę – powtarza „Lukier” dla dodania sobie odwagi. Jego twarz jest przerażająco poważna.
– Tak bardzo chciałabym w to wierzyć… – szepczę smutno.
Chwilę później nachyla się nade mną i bierze moją twarz w swoje silne dłonie. Liczymy się tylko my. Ja i on. Nic nie jest w stanie zniszczyć naszej miłości, nawet wojna. Zatapiam się w ponurych myślach.
Mija dopiero czwarty dzień powstania, a ile wyrządzono perfidnych krzywd. Biedne rodziny, które codziennie tracą swoich bliskich. Niewinni ludzie, ponoszący śmierć. Ranni, przebywający w szpitalu i doznający wiele bólu. Mieszkańcy Warszawy, którzy każdego dnia oddają swoje życie za ojczyznę. Zwyrodniali Niemcy, mordujący z zimną krwią. Ziemia, która żywi się ludzką posoką. Nie znamy dnia ani godziny. Nie wiemy, czy doczekamy jutra. Często modliłam się, abyśmy przeżyli - ja, moi rodzice, siostrzyczka i „Lukier”, którego tak kochałam…
Moje melancholijne myśli przerywa łagodny głos Jurka:
– Wiedz, że nic nas nie rozłączy.
Delikatnie muska ustami moje wargi. Odwzajemniam jego pocałunek, który z każdą chwilą staje się coraz bardziej namiętny. Przez parę minut delektujemy się sobą, a w końcu żegnamy.
Rozglądam się na boki, obawiając się, że złapią mnie Niemcy. Na szczęście wokół nikogo nie ma. Docieram do kamienicy. Bezszelestnie wchodzę do mieszkania. W pokoju mijam śpiących rodziców, po czym powoli podchodzę do lustra. Uważnie przyglądam się sobie. Mam dwadzieścia jeden lat, zgrabną sylwetkę oraz delikatne rysy twarzy. Długie, proste włosy w odcieniu hebanu luźno opadają mi na plecy. Odwracam głowę i patrzę przez okno z przygnębieniem…
Rankiem siedzę razem z matulą w niewielkiej kuchni. Płaczemy nad okrutną, pełną krwi rzeczywistością. Moja pięcioletnia siostra jeszcze nie rozumie, dlaczego jesteśmy zrozpaczone, ale i jej udziela się nasz pochmurny nastrój. Nie gada rezolutnie, jak to zazwyczaj bywa. Nagle mama spogląda na mnie żałośnie.
– Nie pozwolę ci nigdzie wychodzić! – Próbuje podnieść głos, ale wychodzi z tego szept.
– Dlaczego? – pytam nieco zdezorientowana.
– Nie chcę, żeby ciebie złapali!
– Rozumiem, że boisz się o mnie. Ale nie możesz mnie wiecznie trzymać pod kloszem. Jestem przecież dorosła i…
– Siedź lepiej w domu, to cię nie schwytają, Anusiu – mówi stanowczo.
Uzmysławiam sobie, że nie wygram utarczek słownych z mamą. Przytakuję głową dla świętego spokoju, obiecując jej, że nigdzie się stąd nie ruszę. Jednak tak naprawdę nie chcę się ukrywać. Kiedy mama szykuje obiad, potajemnie wychodzę do skromnie urządzonego przedpokoju. Mała Basia drepcze za mną.
– Gdzie idziesz? – Zaciekawiona uśmiecha się do mnie, zupełnie nie zdając sobie sprawy z zagrożenia.
– Nie mogę ci powiedzieć. To tajemnica. – Przytykam palec do swoich ust.
– Mogę iść z tobą?
– Nie.
Dostrzegam w jej oczach wyraźne rozczarowanie. Składa usta w podkówkę.
– Czemu? Proszę, nie idź… – szepcze tak błagalnie, że przez moment waham się.
Nie, nie mogę jej wziąć. Nie chcę, żeby jej coś się stało. Wreszcie posyłam jej niewymuszony uśmiech i gładzę ją po ciemnobrązowych włosach.
– Niedługo wrócę – zapewniam ją, a następnie wymykam się z mieszkania.
Słońce wygląda zza kłębiastych, białych chmur. Jego ciepłe promienie oświetlają twarze przejętych ludzi. Poranny ruch na ulicach wskrzesza przechodniów, a rozróby nadają Warszawie jeszcze większego zamieszania. Jest tak gorąco, że asfalt niemal parzy w stopy.
Rozglądam się dookoła z trwogą. Na razie trwa porządek, który w każdej chwili może zostać zakłócony. Przechodzę kawałek dalej. Parę metrów przede mną jedzie niemiecki czołg. Odwracam się na pięcie i gnam przed siebie, słysząc strzelanie mieszające się z jazgotliwymi krzykami Niemców oraz płaczem dzieci. Potykam się o coś i runę. W samą porę, gdyż pocisk ugodziłby mnie. Zrywam się, znów pomykam tak żwawo, że brakuje mi tchu.
Ulica jest opustoszała, a domy jeszcze nie zniszczone. Przystaję na chodniku i opieram się o mur budynku. Cieszę się w duchu, że Niemcy mnie nie zgarnęli. Ruszam dalej i docieram do kolejnej dzielnicy.
Na chodniku stoją moi przyjaciele oraz Jurek. Trzej chłopcy są ubrani w cywilne stroje, zaś ja i Helena w piękne sukienki. Helena jest w siódmym miesiącu ciąży. Witam się z nimi, a potem dostrzegam, że niedaleko nas przechodzi ksiądz. Korzystając z chwili wytchnienia, prosimy go, aby udzielił nam ślubu powstańczego. Ksiądz zgadza się. Najpierw „Karp” i Helena biorą szybki ślub. Za obrączki posługują im kółka od zasłon. Potem przychodzi kolej na mnie i Jurka.
– Ja, Jerzy, biorę Ciebie, Anno, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. – Patrzy na mnie ze wzruszeniem.
Powtarzam te słowa i wymieniamy się „obrączkami”, a następnie obdarzamy się czułym pocałunkiem.
– Gratulacje, Lukier! – woła nasz kolega „Orzech” i klaszcze.
Przez piętnaście minut cała nasza piątka raduje się.
Niespodziewanie skromną ceremonię zakłócają groźne wrzaski, zbliżające się z każdą sekundą. Jak na komendę zwracamy głowy w ich kierunku. Jesteśmy czujni i przygotowani na wszystko. Z naprzeciwka biegną przerażeni Polacy. Wśród nich rozpoznaję moją sąsiadkę.
– Podpalili kamienicę na Wawelskiej! – krzyczy nieludzkim głosem, złapawszy się okrwawionymi dłońmi za głowę.
Czuję, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. To kamienica, w której mieszkam!
– Rodzice… Basia… Co z nimi? – Wydaję z siebie stęknięcie.
– Ciężko ranną Basię zaniesiono do szpitala. Tak mi przykro, Aniu.
– Muszę… zobaczyć Basię... – Łzy lecą mi po kredowych policzkach.
Dołączają do nas młodzi, polscy żołnierze. Poproszono nas, abyśmy pomogli zawlec poszkodowanych ludzi do powstańczego szpitala. Ja i „Karp” podtrzymujemy nastoletnią dziewczynę, mającą bardzo pokiereszowaną nogę, Jurek wraz z Heleną prowadzą starszego mężczyznę. Z powodu dużego brzucha Helenie sprawia to wysiłek. Natomiast „Orzech” niesie na rękach niemowlę zawinięte w chustę. Przed nami maszeruje czterech bojowników, torując nam drogę.
Na ulicy Bohaterów mieści się powstańczy szpital „Kordian”. Wchodzimy tam, a naszym oczom ukazuje się zatrważający obraz. Na kozetkach leżą setki rannych ludzi, którzy wołają o pomoc w cierpieniu. Niektórzy konają. Dwie pielęgniarki nie nadążają ich obsługiwać. Rozpaczliwe głosy przypominają wycie chorych zwierząt, aż serce się kraje. Dzieci i dorośli. Kobiety i mężczyźni. Wszystkich łączy jedno. Męka.
W końcu wyławiam spojrzeniem moją siostrzyczkę. Moje kochane maleństwo. Na miękkich nogach podchodzę bliżej. Ciężko oddycha, patrząc otępiale na sufit. Na jej białej koszulce przeziera czerwona, powiększająca się plama. Zdejmuję opaskę z ramienia i zakładam ją na ranę. Basia przygląda się mi z apatią, po czym wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Chlipię, gdy zamykam na zawsze jej dziecięce oczy.
Gdybym posłuchała siostrzyczki i została wtedy w mieszkaniu, to z pewnością i mnie by zakatrupili…
Nagle do wielkiego gmachu wparują Niemcy i zaczynają rozstrzeliwanie, dobijając większość rannych. Słyszymy rozemocjonowane skowyty. Jeden z Niemców capie niemowlę i żywcem je rozdziera, jakby było kartką papieru. Dwóm udaje się odebrać broń z rąk „Karpia” i zapędzić go w róg. „Karp” przewraca się, a oni zbliżają się do niego.
– Nie zabijajcie mnie, proszę… Mam dziecko w drodze… i żonę… – błaga jękliwym tonem.
Jednak Niemcy, nieludzkie bestie, nie odpuszczają. Jeden nadeptuje mu na głowę, a drugi zaczyna go kopać. Sprawia im to dziką przyjemność. Po skończonej „zabawie” celują pistolet w chłopaka i go wykańczają. Na naszych oczach zabijają kolegów – „Karpia” i ciężarną Helenę. Wraz z Jurkiem i „Orzechem” uciekamy bocznym wyjściem.
Biegniemy co sił w nogach, aż przystopujemy. Teraz we trójkę wolno przemierzamy dzielnicę, taksując nerwowym wzrokiem otoczenie, do którego nie dotarł jeszcze koszmar. Złowroga cisza grzmi nam w uszach. Stajemy w ukryciu, w bezpiecznej odległości. W stronę grupy Polaków niespodziewanie nadlatuje granat. Z przerażeniem widzimy, jak ich rozsadza. Na ulicę spada duży deszcz krwi, pomieszanej z porozdzielanymi kawałkami ludzkich ciał. Krzyczę, gdy przede mną upada fragment dłoni. Kilkadziesiąt osób w okamgnieniu odeszło z tego świata. Dobrze, że nas to nie dosięgło. Przynajmniej na razie…
Obaj chłopcy trzymają w rękach karabiny. Idziemy dalej wolnym krokiem. Mijając ocean trupów i spalone, zrujnowane domy, znów czuję w sobie mdłości. Chowamy się, kucając za jakimś pojazdem. Znienacka „Orzech” zaczyna się trząść jak w histerii, a w jego oczach zauważam błysk szału.
– To koniec – powtarza słowa tak gorączkowo, jakby był czymś opętany.
– To jeszcze nie koniec – odzywa się Jurek stanowczym tonem, poprawiając swoje okulary.
Ku naszemu zdziwieniu „Orzech” przykłada lufę strzelby do swoich otwartych ust i wystrzela. Nie zdążamy zareagować, bo dzieje się to zbyt szybko. Zakurzona twarz kolegi twardnieje i zalewa się czerwienią. Bezwolnie uderza o ziemię.
– Boże… – Wtulam głowę w szyję Jurka, nie chcąc patrzeć na ten drastyczny widok.
Czekamy parę minut, lecz nie pojawiają się żadni ludzie. Słychać tylko nasze przyśpieszone oddechy.
– Pójdę sprawdzić, czy jest czysto. – „Lukier” zniża głos do szeptu.
– Pójdę z tobą – mówię i oblizuję swoje spierzchnięte wargi.
– Nie. Poczekaj.
Jurek kroczy przed siebie, ściskając w ręku karabin i lustrując wnikliwym spojrzeniem pobliski obszar. Znienacka dostaje nabojem w brzuch. Upada. Podnosząc się, woła do mnie:
– Uciekaj! Ania, uciekaj!
Serce mi łomocze, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Ze strachem obserwuję, jak kula drugi raz trafia w Jurka, który się osuwa. Podbiegam do niego i klękam. Leży na plecach i z trudem oddycha, a przez jego strój wypływa coraz więcej krwi. Jestem tak blisko niego, że czuję jej lepkość.
– Jurek! Nie zostawiaj mnie! Ja cię kocham! – Płaczę i potrząsam nim, aby nie odchodził.
Patrzy na mnie zamglonymi tęczówkami, które stopniowo gubią blask.
– Przepraszam, kochanie – szepcze ledwo dosłyszalnie.
Przygaszone światełko w spojrzeniu zupełnie zgasło. Jego oczy wciąż są otwarte i prawdziwe, lecz pozbawione całej esencji, a ciemna od brudu twarz zastyga w wyrazie smutku.
Nagle czuję silne uderzenie powietrza i coś, jakby prąd o wysokim napięciu przeszywa moje ciało. Zostaję mocno postrzelona w kilku miejscach. Przewracam się na zmarłego Jurka i już się nie podnoszę.
– Nie opuszczę cię aż do śmierci – wyduszam z siebie ostanie słowa.
Ostatnio zmieniony sob 19 mar 2016, 09:23 przez Sovbedlly, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Wyznam szczerze, nie doczytałem do końca. Historia jak napisana w amoku po obejrzeniu Powstania 44 no i pal to sześc, dałoby się przeżyć, ale niemożna pisać w ten sposób:
Sovbedlly pisze: Dwa dni później o godzinie siedemnastej wybuchło powstanie warszawskie. Ten dzień zaburzył spokojny los mieszkańców.
albo:
Sovbedlly pisze: Mija dopiero czwarty dzień powstania, a ile wyrządzono perfidnych krzywd. Biedne rodziny, które codziennie tracą swoich bliskich. Niewinni ludzie, ponoszący śmierć. Ranni, przebywający w szpitalu i doznający wiele bólu. Mieszkańcy Warszawy, którzy każdego dnia oddają swoje życie za ojczyznę. Zwyrodniali Niemcy, mordujący z zimną krwią. Ziemia, która żywi się ludzką posoką.
albo:
Sovbedlly pisze: Poranny ruch na ulicach wskrzesza przechodniów, a rozróby nadają Warszawie jeszcze większego zamieszania. Jest tak gorąco, że asfalt niemal parzy w stopy.
Rozglądam się dookoła z trwogą. Na razie trwa porządek, który w każdej chwili może zostać zakłócony. Przechodzę kawałek dalej. Parę metrów przede mną jedzie niemiecki czołg. Odwracam się na pięcie i gnam przed siebie, słysząc strzelanie mieszające się z jazgotliwymi krzykami Niemców oraz płaczem dzieci. Potykam się o coś i runę. W samą porę, gdyż pocisk ugodziłby mnie. Zrywam się, znów pomykam tak żwawo, że brakuje mi tchu.
bo to wizja wojny rodem z gimnazjalnego wypracowania. Sporo niezręczności językowych doprawia tekst szczyptą chaosu, i jak dla mnie, to już za wiele. Dwa przykłady:
Sovbedlly pisze:Rozłożyste drzewa dodają przyrodzie powagi, a soczysta trawa syci swoim zielonym odcieniem.
Syci kogo?, co?. Oczy? Sama siebie?
Sovbedlly pisze:Broda bez całkowitego zarostu
Jej, okropnie sformowane.
I tak dalej. Ogólnie rzecz biorąc język nie jest tragiczny, ale opowiadasz sucho, chaotycznie i bez wyobrażenia o poruszanym temacie. Tekst się nie broni.
https://soundcloud.com/para-bellum-3

3
Ale avatar ładny ;D

[ Komentarz dodany przez: ithilhin: Wto 01 Mar, 2016 ]
Prosiłabym jednak na temat tekstu się wypowiadać. Dziekuję.

4
Podpisuję się pod opinią DAFa. Historia jakich było wiele, więc brakuje czegoś osobliwego, co zatarłoby nieco chociaż pewną beznamiętność tego tekstu.
W Ścianie wypadłaś znacznie lepiej, może to kwestia formy i narracji. Ale ważne, żeby próbować ;)
Będę śniła swoją baśń
Powrócę tutaj znowu
W mrocznych zamkach skryty skarb
Lecz jak?

6
Jako wciąż aktywna harcerka uznałam, że trochę poweryfikuję tekst o Powstaniu Warszawskim :) No to jedziemy:

Sovbedlly pisze:Południowe promienie słoneczne rozjaśniają nasze sylwetki. Na błękitnym niebie widnieje okrągłe słońce, którego blask razi w oczy. Poza tym nie widać ani jednej chmury. Rozłożyste drzewa dodają przyrodzie powagi, a soczysta trawa syci swoim zielonym odcieniem.
Używasz zbyt wielu przymiotników. Spójrz, prawie każdy rzeczownik w powyższym akapicie ma przynajmniej jedno opisujące go słowo. Przez to tekst zaczyna nudzić i męczyć, jest bardzo statyczny. Mój mózg zaczął odruchowo pomijać kolejne słowa.
Sovbedlly pisze:– Przyjmuję Cię w szeregi Armii Polskiej, walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią – odpowiada żołnierz.
Fajnie, że dbasz o tego typu wtręty historyczne ;D
Tylko jedna kwestia - myślę, że w pierwszej chwili laicy mogą się nie połapać, kim jest ten żołnierz - czy to Jerzy, jakiś świadek, czy może ktoś zupełnie inny? Napisz, że był to przełożony, ktoś, kto odbierał przysięgę. Bardziej konkretny rzeczownik resztą uczyniłby Twój tekst bardziej obrazowym.
Sovbedlly pisze:Po złożeniu przysięgi Jerzy bierze w ręce pistolet, a my zakrywamy dłońmi uszy, wciąż mu się przyglądając. Następuje salwa honorowa. Garść ptaków zrywa się i szybuje w górę.
Kim są "my"? To przecież nie zabłąkani przypadkowo goście. Fajnie, że starasz się nadać temu zdarzeniu i jego bohaterom ludzkie rysy, ale coś nie widzi mi się taka sytuacja :/

Hmm, odświeżyłam sobie właśnie zwiastun Miasta 44 i wydaje mi się, że tam jest identyczna scena...

Trochę szkoda, że opisałaś tę scenę tak... bezosobowo. Bez emocji. Najpierw dałaś czytelnikom przepakowany opis miejsca, a potem bezrefleksyjnie wklejony tekst przysięgi. Oczyma wyobraźni widzę tylko te rozłożyste drzewa i wzlatujące ptaki, a bohaterów w ogóle, jakby byli przezroczyści. Zaraz potem widzę scenę z filmu.
Sovbedlly pisze:Dwa dni później o godzinie siedemnastej wybuchło powstanie warszawskie. Ten dzień zaburzył spokojny los mieszkańców. Ich życie rozsypało się w miliony mikroskopijnych kryształów.
W filmie jest chyba identyczna sytuacja?

Nie potrzebnie znowu udziwniasz opis - on stopuje czytelnika, nie pozwala mu wniknąć w atmosferę i przeszkadza w odbiorze. Czasem lepiej napisać mniej niż więcej, by wywołać emocje.
Sovbedlly pisze:Ciężarówki odjeżdżały pełne ludzi wyłapanych z ulicy. Ktoś powiedział mi, że te furgonetki jadą do Auschwitz.
Skąd masz tę informację? Moim zdaniem coś takiego nie mogło mieć miejsca po rozpoczęciu powstania. Niemożliwe było ewakuowanie z Warszawy Niemców, a więźniarki by sobie spokojnie wyjeżdżały?
Sovbedlly pisze:Miasto ogarnia kolejna noc. Noc, tak bardzo różniąca się od dnia. Tysiące błyszczących gwiazd świeci w ciemności, jakby ktoś na górze rozsypał małe diamenty. Srebrzysty księżyc wisi na smolistym niebie i oświetla setki budynków. Od czasu do czasu można dostrzec spadającą gwiazdę, która przecina złocistą wstęgą głęboką czerń sklepienia. Lekka mgła unosi się w powietrzu. Panuje głucha cisza, jedynie echo moich przyspieszonych kroków odbija się o mury.
Po tym cytacie dostrzegłam jeszcze jeden Twój problem - przymiotniki, porównania, których używasz w nadmiarze są... bardzo wyświechtane i banalne. Gwiazdy - diamenty. Księżyc - srebrzysty. Spadająca gwiazda - złocista wstęga. (Tak na marginesie zaczynam mieć wrażenie, że czytam Baśnie z tysiąca i jednej nocy. Jak w ogóle przez mgłę było widać rozgwieżdżone niebo?)
Kolejne opowiadanie, w którym mamy mgłę, ciszę i echo kroków. To zestawienie to prawie jak słynna karczma w uniwersach fantasy. A co najważniejsze ta sceneria zupełnie nie kojarzy się Powstaniem Warszawskim. A może to taki celowy zabieg? Tak jak ta sławetna scena pocałunku w Mieście...?
Sovbedlly pisze:Niewinni ludzie, ponoszący śmierć. Ranni, przebywający w szpitalu i doznający wiele bólu. Mieszkańcy Warszawy, którzy każdego dnia oddają swoje życie za ojczyznę. Zwyrodniali Niemcy, mordujący z zimną krwią.
Do tego fragmentu mam trzy uwagi.

Po pierwsze - masz po kolei kilka zdań zbudowanych w identyczny sposób. To fajny zabieg, a to wyliczenie uwypukla tę tragedię, jaką jest wojna. Byłoby jeszcze lepiej, gdybyś w ogóle pozbyła się wartościujących słów - to jeszcze mocniej da czytelnikowi odczuć ludzkie okrucieństwo, jeśli taki był Twój zamiar. Niestety, powyższy zabieg osłabia pewna rzecz. Są to imiesłowy. Niewielu je lubi, pisarze wręcz odradzają ich używanie, ponieważ stopują akcję i przez to denerwują mózg ;) Imiesłowy sprawiły, że przestała być to wyliczanka krótkich, prostych zdań, która dodaje dynamizmu tekstowi. Ciężko się to czyta :/

Po drugie - szkoda, że dajesz nam tylko ten opis na potwierdzenie okropności wojny. Nie pokazujesz, załóżmy, sytuacji rodziny, która, właśnie straciła najmłodsze dziecko tylko mówisz nam "Polacy cierpieli a Niemcy byli okrutni, wierzcie mi na słowo."
Sovbedlly pisze:Na chodniku stoją moi przyjaciele oraz Jurek. Trzej chłopcy są ubrani w cywilne stroje, zaś ja i Helena w piękne sukienki.
Nie podoba mi się ten fragment. Po pierwsze, nie wiem, skąd te piękne sukienki w powstaniu. Po drugie to wygląda jak fragment z opowiadanka nastolatki, która zbyt mocno utożsamia się z jego główną bohaterką, traktując ją jako swoje alter ego. Może to tylko moje mylne wrażenie, ale zawsze pamiętaj, by wziąć pod uwagę to, jakiej interpretacji może dokonać czytelnik.

Tan na marginesie powstańczych ślubów nigdy nie będę miała dość :) Tylko znowu mam wrażenie, że piszesz remake filmu, a nie własne opowiadanie!
Sovbedlly pisze:Powtarzam te słowa i wymieniamy się „obrączkami”, a następnie obdarzamy się czułym pocałunkiem.
A co im posłużyło za obrączki? Jestem po prostu ciekawa. Warto opisywać takie szczegóły, które urealniają świat przedstawiony. U ciebie mi tego brakuje.
Sovbedlly pisze:Przez piętnaście minut cała nasza piątka raduje się.
Tylko taki enigmatyczny opis? Piętnaście minut to strasznie dużo czasu, którego niczym nie wypełniasz. Nie zostawiaj takich luk w swoich tekstach. Napisz co robili, jak bardzo są szczęśliwi, jakie emocje nimi targają! Samo powiedzenie, że wszyscy się radują i jest super nie wystarczy, by rozbudzić wyobraźnie i ciekawość czytelnika. Nie przyciągnie go.
Sovbedlly pisze:– Muszę… zobaczyć Basię... – Łzy lecą mi po kredowych policzkach.
Ten fragment jest niezły. Ale może lepiej "kredowo blade"? Przecież jej policzki nie były z kredy ;) Dobre jest tu również to, że skojarzenie z kredą bardziej pobudzi emocje i wyobraźnie czytelnika niż napisanie, że dziewczyna zbladła.
Sovbedlly pisze:Dołączają do nas młodzi, polscy żołnierze. Poproszono nas, abyśmy pomogli zawlec poszkodowanych ludzi do powstańczego szpitala.
Nie, nie zawlec. Zanieść. To przecież nie bezosobowe trupy. O ludziach się tak nie mówi, chyba że chce się wywołać negatywne odczucia, a tu nie o to chodzi. Niemcy mogliby brutalnie wlec gdzieś Polaków, ale nie Polacy swoich rannych.
Sovbedlly pisze:Gdybym posłuchała siostrzyczki i została wtedy w mieszkaniu, to z pewnością i mnie by zakatrupili…


Szkoda, że nie opisałaś tej sceny. Czytelnik odnosi wrażenie, że mówisz nam o czymś, co nie miało miejsca. A gdybyśmy przy okazji poznali Basię to bardziej byłoby nam jej żal.
Sovbedlly pisze:Na ulicę spada duży deszcz krwi, pomieszanej z porozdzielanymi kawałkami ludzkich ciał.
Coś podobnego również zostało pokazane w filmie. Nie znam się na tym, ale chyba granat nie ma takiej siły rażenia, by spowodować deszcz krwi? Tam to chyba była bomba, ale to i tak nie brzmi to dla mnie wiarygodnie.
W ogóle mam wrażenie, że w Twoim tekście wszystko wydarza się jakoś tak... bez przyczyny i znikąd. Nigdy nie widać sprawców, wszystko dzieje się nagle i niespodziewanie. Mam wrażenie, że Niemcy, granaty i czołgi po prostu wyłaniają się zza teatralnej dekoracji, kiedy akurat autor tego zapragnie.
Hmm, gdyby narratorem było dziecko mógłby to być całkiem ciekawy zabieg.

Zakończenie całkiem ładne i zgrabne, ale do przewidzenia już po przeczytaniu tytułu.

Tekst napisany dość poprawnie, pojedyncze zgrzyty (np. wymienione przez DAFa) nie rzucają się w oczy.
Opowiadanie jest też niestety dość banalne i sztampowe, choć widać, że włożyłaś w nie sporo serca. Szkoda, że zaowocowało to wieloma udziwnionymi opisami. Twoje opowiadanie składa się przede wszystkim z przeładowanych opisów, przechodzących nagle w akcję, która dla odmiany nie jest opisana w ogóle. Na minus muszę zapisać też niestety fakt, że w opowiadaniu widzę wyłącznie emocje narratora, emocje bohaterów niemalże nie istnieją. Postacie nie mają własnego charakteru. Trochę mi to przywodzi na myśl "Medaliony" Nałkowskiej. Tam nie ma emocji i wartościowania w ogóle i to właśnie tak potęguje okrucieństwo wojny. Może pójdziesz w tę stronę?
A w ogóle dlaczego główna bohaterka nie poszła za swoim ukochanym do konspiracji? Tak przy okazji - polecam "Pamiętnik z Powstania Warszawskiego" Mirona Białoszewskiego. To fantastyczny opis powstania z perspektywy cywila.

Szkoda, że napisałaś w zasadzie remake Miasta..., bo na pewno stać Cię na napisanie czegoś swojego! Musisz tylko trochę się zdystansować od tego, co piszesz. To Twój główny grzech. Może takie emocje lepiej wyładować np. w postaci drabelka?

Generalnie myślę, że masz potencjał. Pisz dalej i nie zniechęcaj się! Powodzenia ;D

P.S. Avek oczywiście ładny ;)

Zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony sob 19 mar 2016, 09:23 przez Mary Ann, łącznie zmieniany 1 raz.
.
“People in their right minds never take pride in their talents.”
― Harper Lee To Kill a Mockingbird
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”