Tym razem ponownie lekko wiejskie fantasy humorystyczne. Nieco dłuższe niż ostatnio, acz mam nadzieję, że nie zanudzi.
Kartoflak
Maryla nie wiedziała, co począć. Stała i bezradnym wzrokiem patrzyła jeno na tajemniczego, ciemnoskórego mężczyznę o białej stopie.
A wszystko zaczęło się tak niewinnie. Ot, jak co dzień przed południem wyszła z domu, coby ziemniaków na obiad nakopać. Pechowo, motykę ze sobą wziąć zapominała, to jednak nie był powód, by z drogi zawracać. Zawsze silne ręce miała, a że ziemniaki zwykły ledwo pod powierzchnią gruntu siedzieć, nie bała się palców pobrudzić. Wszak Jaśko, nim kartofle posadził, pole tak mocno przeorał, że ziemia na nim miększa była niźli piersi Maryli. Któż by jednak mógł przypuszczać, jakie efekty przyniesie takie zaangażowanie. Jakie troski oraz problemy.
I nie chodziło tutaj wcale o ziemniaki – te, adekwatnie do pracy przy orce włożonej, obrodziły jak nigdy wcześniej, a i smak miały wyjątkowy. Wszystko to jednak znaczenie straciło, kiedy Maryla, grządkę rozkopując, na białą stopę trafiła. Mniemając, iż na młodego, dorodnego kartofla patrzy, chciała bulwę do kosza wrzucić, ta jednak, z sobie jeno znanych powodów, gleby opuścić nie zamierzała. Krnąbrność ziemniaka Marylę zirytowała, a że chłopka silna była, a do tego uparta, nie zamierzała odpuścić. Z całych sił za znalezisko pociągnęła i tak oto problemów sobie narobiła.
Wyszedł kartofel z ziemi. Wyszedł, ale nie sam. Co gorsza, okazało się, że żaden z niego ziemniak, a chłop. I to nie taki zwykły, jeno czarny cały, z białawą, kartoflaną stopą.
– Czort jaki, czy co? – pytała samą siebie Maryla.
Niestety, żadnej odpowiedzi nie doczekała. Pomyślała, że może lepiej będzie nieznajomego z powrotem w ziemi zakopać i w taki sposób sprawę załatwić, ale że od małego wpajano jej szacunek dla gości, to koniec końców złapała obcego pod ramię i do chaty zawlokła. „Może to kniaź jaki?” rozmyślała, „albo bóg zaklęty?”. Z trudem przytaszczyła cudaka do stodoły, rzucając na siano. Tajemniczy młodzieniec sprawiał wrażenie martwego, lecz widać było, że dycha. Maryla przysiadła obok, na pieńku, chcąc po morderczym spacerze odpocząć. Łypnęła na nieznajomego, rozważając, co też mężowi powie. „Przeca Jaśko nie uwierzy, żem go w kartoflach znalazła. Żeby to chociaż niemowlak albo dzieciak był…” roztrząsała, raz po raz na młodzieńca zerkając. „Chyba mnie o nic nie posądzi?” zadrżała. Nieznajomy był wszak nagi ze słusznych rozmiarów fajfusem, a że głowa się mu w siano zapadła, fallus górował nad wszystkim innym.
– O niech mnie wszyscy bogowie strzegą!
Maryla pośpiesznie na nogi stanęła, szukając czegoś, czym mogłaby wodzącego na pokuszenie kapucyna zasłonić. W ręce wpadło jej sito, którym zwykle grykę przesiewała. Tym to w ostatniej chwili zakryła fajfusa, który w jej oczach niebezpiecznie na rozmiarze przybierać zaczynał. Zaraz też wybiegła ze stodoły, nie chcąc z obcym więcej sam na sam przebywać. Bojąc się do szopy wrócić, postanowiła do sąsiadki po poradę zajść.
Stara Klara, chociaż nielubiana, znana była z tego, że nie jedno już w życiu widziała, a i o czarach oraz legendach wiedzę posiadała. Chociaż każdy zwykł jej unikać, a dzieciaki co raz kamieniami obrzucały, kiedy tylko coś niezwykłego miało w wiosce miejsce, zaraz po nią posyłano.
Maryla jako jedna z nielicznych żyła z wdową w zgodzie, acz tylko dlatego, że chata starej zrzędy nieopodal Jaśkowego gospodarstwa stała. Szybko więc w progu niewielkiego domostwa stanęła, krzycząc najgłośniej, jak potrafiła:
– Klaro! Klaro! Gdzieście są?!
– Łolaboga, co tak wrzeszczysz, Marylo? – ozwał się głos z głębi izby.
Kobieta nie czekała, aż wdowa na spotkanie jej wyjdzie. Zamiast tego wbiegła do środka i, cała roztrzęsiona, krzyknęła:
– Znalazłam chłopa jakiegoś na polu! Czarny cały z fallusem wielkim.
– Co? – Klara zmrużyła oczy.
– Prawdę mówię, a nie kłamię – zapewniała Maryla. – Fajfus wielki, że takiego jeszcze nie widziałam. I czarny jak u biesa.
– Łolaboga! Co ty pleciesz, kobieto?! – Stara wzniosła ręce ku górze. – Prowadź, bym i ja zobaczyła tego kapucyna, którego tak zachwalasz!
Prośba starej kobiety wprawiła chłopkę w zakłopotanie. Wszak nie wielki fajfus był w tej sytuacji najważniejszy.
– Jest w stodole, za mną – zarządziła Maryla, ruszając tam, gdzie pozostawiła nieznajomego.
Kobiety w mgnieniu oka dotarły na miejsce, zatroskane tym, by ktoś im przypadkiem tajemniczego młodzieńca sprzed nosa nie zwinął, bądź co gorsza, czarnego fallusa o uszczerbek nie przyprawił. A wszak wiele innych kobiet po okolicy krążyło i nie raz, to jedna, to druga zaglądały do nieswojej stodoły, by wiadro, konewkę czy motykę na pewien czas, oczywiście bez wiedzy właściciela, pożyczyć. Na szczęście tym razem nikt do szopy nie zawitał, a nieznajomy leżał tak, jak go Maryla zostawiła. Jeno sito, zamiast na swoim miejscu pozostać, na twarz młodzieńca się zsunęło, tak, że pierwszym, na co spojrzały przybyłe, był wielki fajfus barwy hebanu.
– Łolaboga! Większy niż mówiłaś! – krzyknęła zaskoczona Klara. A że niejedno w życiu widziała, to niełatwo było ją czymś zadziwić.
– No, mówiłam – przypomniała chłopka. – I patrz! Stopa biała!
– Łolaboga! Stopa biała!
– Tak. Z kartofli go wykopałam – kontynuowała Maryla.
– Co? Z kartofli?! Łolaboga! – wdowa postąpiła krok w tył i pobladła.
Reakcja starej kobiety zszokowała młodszą.
– Czy to źle? – zapytała Maryla, z nutą obawy.
– Toż to przeca Kartoflak! – wyjaśniła Klara. – Czart, który ziemniaki zjada… – zniżyła głos. – Chodź, bo go jeszcze zbudzimy – ruszyła ku wyjściu.
– Kartoflak? Nigdy o nim nie słyszałam – odparła chłopka.
– Raz na sto lat się pojawia – tłumaczyła wdowa, kiedy były już na zewnątrz. – Na dorodne pole kartofli przybywa i tam śpi, a jak go kto wykopie, to kiedy się obudzi, wszystkie ziemniaki zjada oraz dziewki z okolicy chędoży. Tak stara legenda prawi.
– To pewne z tymi dziewkami? – spytała Maryla, z nutką nadziei, bo choć próbowała, nie potrafiła obrazu czarnego fallusa z umysłu wyrzucić.
– W każdej legendzie jest ziarno prawdy ukryte – stwierdziła Klara, wzruszając ramionami. – Zwykle jednak większość to brednie. W każdym razie trzeba z nim coś zrobić, bo jeszcze zgubę osadzie przyniesie.
– Co zrobić? Pozbyć się? Ale jak? – Chłopka przysiadła pod ścianą domostwa. – Jaśko niedługo z pola wróci. Zły na mnie będzie, jak mu powiem, że czarta do domu przywlokłam i to takiego z wielkim fajfusem. – Spuściła głowę.
Jaśko był z natury człowiekiem spokojnym oraz pracowitym, ale kiedy o Marylę szło, wielka w nim zazdrość wzbierała. Nie jednemu sąsiadowi przeto mordę obił, kiedy tylko spostrzegł, że ten pożądliwie na jego lubą spogląda. Czy jednak mógł dać radę biesowi? Czart na silnego nie wyglądał, a do tego spał. Kto jednak mógł wiedzieć, jakimi mocami naprawdę dysponuje? Kobieta postanowiła, że dla dobra męża, musi się diablęcia jak najszybciej pozbyć.
– Trzeba go wypędzić – rzekła w końcu Klara, która również rozmyślała nad rozwiązaniem problemu.
– Tylko jak? Mogę go z powrotem na pole odnieść – zaproponowała Maryla.
– Nie, nie można ryzykować, że się zbudzi, to by zgubę osadzie przyniosło – wspomniała wdowa.
– Cóż więc czynić?
– Trzeba go mlekiem młodej kozy napoić. Tak stara legenda prawi.
– Jadźka ma kozę! – wypaliła Maryla.
– To biegnij do niej, a ja biesa przypilnuję – zapewniła Klara, uśmiechając się przy tym podstępnie.
Na szczęście Maryla nie wyłapała podejrzanego grymasu starej wdowy i prędko do gospodarstwa Boruchów pobiegła.
Klara odprowadziła wzrokiem sąsiadkę, a kiedy ta zniknęła za węgłem, wróciła do stodoły.
Od czasu, kiedy to jej drogi Mięcisz na lepszy świat się udał, niewielki szacunek, jaki pośród chłopów miała, prysł. Szybko przestano ją mianem zielarki określać, zamiast tego wiedźmą nazywając. Nikt oczywiście wprost tego nie mówił, co raz bowiem ktoś wiedzy oraz mądrości starej wdowy potrzebował, lecz kiedy tylko problem rozwiązany zostawał, wtedy się każdy od czarownicy odwracał. Przez ten brak wdzięczności Klara od dawna zemstę na wiosce planowała, niestety, nigdy ku temu sposobności nie miała. Aż do dzisiaj.
Rada, że Maryli się pozbyła, nad śpiącym czartem stanęła, lubieżnie wargi oblizując. Z opowieści babki oraz ksiąg zakazanych wiedziała, jak biesa obudzić. Podciągnęła suknię, ochoczo na czarnego fallusa siadając. Poczuła, jak ten zaczyna pulsować i rosnąć. Zaśmiała się szaleńczo, wiedząc, że nic już nie jest w stanie ocalić cnót wieśniaczek: matek, córek czy wnuczek, jak i zebranych przez chłopów kartofli.
Kartoflak
4"Cycki. Rzyć. Fajfus. Dupa." Śmiszne, nie? Mniej więcej tak mogę streścić odczucia z lektury. Nie wiem, nie wydaje mi się, żeby to było jakieś szczególnie wygórowane wymaganie - humor trochę wyższej jakości, niż kiedy w grupie gimnazjalistów ktoś krzyknie "penis", a wszyscy wybuchają śmiechem.
Rozumiem, że intencją było stworzenie czegoś po wiejsku rubasznego, tylko że w tym celu wykorzystałeś do cna ograne memy. Jest więc czarny z wielkim fajfusem, jest niedoruchana wdowa, jest żart z chędożenia wszystkiego, co się rusza i tak od momentu wykopania na polu kartofli czorta, tekst już nie ma do zaoferowania nic zaskakującego, unikalnego czy zabawnego.
Postaciom nadałeś głębię iście rodem z filmu dla dorosłych, to znaczy mąż jest zazdrosny, Marylka niewinna i się broni przed potęgą fajfusa, a wdowa to w sumie chciałaby sobie ulżyć, aha, i jeszcze żeby czort wyruchał z zemsty okolicę. O samym czorcie zaś wiemy aż tyle, że ma dużego, śpi, budzi go seks i jeszcze durszlak zsunął mu się z krocza na twarz, chociaż nie całkiem rozumiem, w jaki sposób. No i kartofle lubi.
Wszystko to ująłeś w całkiem niezły język, chociaż stylizacja jest lekko nierówna, miejscami mocniej widoczna, miejscami zanika. Jakoś mnie drażniło to "jeno" wrzucane tu i tam, znaczy słownikowo niby poprawnie, ale nie wiem, czy w jakiejś gwarze faktycznie go się używa akurat w taki sposób i w takim miejscu zdania. Możliwe, raczej poddaję pod rozwagę niż krytykuję, bo nie wiem.
Rozumiem, że intencją było stworzenie czegoś po wiejsku rubasznego, tylko że w tym celu wykorzystałeś do cna ograne memy. Jest więc czarny z wielkim fajfusem, jest niedoruchana wdowa, jest żart z chędożenia wszystkiego, co się rusza i tak od momentu wykopania na polu kartofli czorta, tekst już nie ma do zaoferowania nic zaskakującego, unikalnego czy zabawnego.
Postaciom nadałeś głębię iście rodem z filmu dla dorosłych, to znaczy mąż jest zazdrosny, Marylka niewinna i się broni przed potęgą fajfusa, a wdowa to w sumie chciałaby sobie ulżyć, aha, i jeszcze żeby czort wyruchał z zemsty okolicę. O samym czorcie zaś wiemy aż tyle, że ma dużego, śpi, budzi go seks i jeszcze durszlak zsunął mu się z krocza na twarz, chociaż nie całkiem rozumiem, w jaki sposób. No i kartofle lubi.
Wszystko to ująłeś w całkiem niezły język, chociaż stylizacja jest lekko nierówna, miejscami mocniej widoczna, miejscami zanika. Jakoś mnie drażniło to "jeno" wrzucane tu i tam, znaczy słownikowo niby poprawnie, ale nie wiem, czy w jakiejś gwarze faktycznie go się używa akurat w taki sposób i w takim miejscu zdania. Możliwe, raczej poddaję pod rozwagę niż krytykuję, bo nie wiem.
Kartoflak
5Cerro dziękuję za szczere słowo oraz konstruktywną krytykę. Nie ty pierwsza zauważyłaś nierówność stylizacji, co rozumiem, jest moim niedociągnięciem. Nie mam zamiaru się tłumaczyć, choć nigdy w tym stylu dobry nie byłem (nie lubię go
). Było to kolejne ćwiczenie, jakiego się się podjąłem.

Przyznaję, nie przykładałem się do fabuły. Jakoś tak sama wyszła - ziemniaki były na obiad, za oknem murzyna widziałem i jakoś tak podświadomość dziwacznie fakty te połączyła.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie
Kartoflak
7Przyznam, że to jest jedna z tych sytuacji, kiedy daję się złowić na przysłowiową "grzeszną przyjemność"... a potem nagle odzywa się ktoś inny i uprzytamnia mi, że w pierwszej chwili potraktowałem rzecz zbyt płytko.
Ale cóż zrobić. Ja już jestem taki dziwny (by nie rzec - niewybredny), że kręci mnie zarówno humor wyrafinowany, taki jak w angielskich komediach pokroju serialu "Czarna Żmija" (polecam, BTW), jak i ten prostacki, rodem z komedii amerykańskich. Preferuję jednak ten pierwszy. Natomiast Kartoflak oferuje... no, myślę że Cerro już to ujęła lepiej, niż ja bym potrafił - taki rubaszny, choć z drugiej strony niewybredny i mało odkrywczy humor.
Co nie zmienia faktu, iż rzecz mnie rozbawiła. Może nie śmiałem się do rozpuku, jak Swoja Basn, ale na mojej zarośniętej gębie (bo chyba się wtedy jeszcze nie ogoliłem...) uśmiech się pojawił wkrótce po rozpoczęciu lektury. I pozostał do jej końca.
Powinienem powiedzieć coś jeszcze... ale co tu dodać, skoro Cerro mnie już dawno uprzedziła? Poza tym, ja to się chyba jednak nie nadaję do wyrażania obszernej oceny odnośnie raczej krótkiej, zamkniętej formy tekstu, takiej jak to opowiadanie (choć jest dłuższe, niż poprzednie). Co prawda pisałem wcześniej bardziej wyczerpujące komentarze odnośnie krótkich tekstów (np. "Ofiary"), ale... to głównie dlatego, że tam po prostu było sporo rzeczy, które mogłem autorowi zarzucić. Natomiast w tym wypadku... po prostu nie za bardzo mam czego się czepiać. Niektórych z powyżej wskazanych rzeczy czepiłem się już z lekka na siłę.
W sumie podpisałbym się pod tym, co stwierdziła Cerro... aczkolwiek byłbym mniej surowy. Nie jestem przykładowo pewien, czy nadawanie postaciom głębi w króciutkim opowiadaniu, w dodatku o charakterze humorystycznym, ma jakiś realny cel i sens. A już w szczególności jeśli mielibyśmy mówić o jakimś czarcie, wymyślonym dla przysłowiowych jaj. No i czy rzeczywiście to zasługuje na porównywanie do "żartów" gimnazjalistów, które sprowadzają się do rzucenia wulgarnym słowem?
Styl ogólnie określiłbym jako udaną próbę stworzenia czegoś bazującego na gwarze, chociaż pod tym względem jest nieco nierówno. Czasem dodajesz jakieś słowa, które do tego stylu nie pasują (jak "adekwatnie"), innym razem po prostu nadużywasz jednego słowa. Pomijając to "jeno", można by zagrać w pijacką grę i wypijać kielicha za każdym razem, kiedy padnie słowo "fajfus". Ale to już zapewne konsekwencja tego, że to opowiadanie koncentruje się na przyrodzeniu tytułowego diabełka i w zasadzie na niczym innym.
Inna sprawa to moje nieodparte wrażenie (odczuwane już po raz n-ty na tym sajcie), że inni mają jakoś mniejsze problemy z wymyślaniem konceptów na nowe opowiadania.
Ale cóż zrobić. Ja już jestem taki dziwny (by nie rzec - niewybredny), że kręci mnie zarówno humor wyrafinowany, taki jak w angielskich komediach pokroju serialu "Czarna Żmija" (polecam, BTW), jak i ten prostacki, rodem z komedii amerykańskich. Preferuję jednak ten pierwszy. Natomiast Kartoflak oferuje... no, myślę że Cerro już to ujęła lepiej, niż ja bym potrafił - taki rubaszny, choć z drugiej strony niewybredny i mało odkrywczy humor.
Co nie zmienia faktu, iż rzecz mnie rozbawiła. Może nie śmiałem się do rozpuku, jak Swoja Basn, ale na mojej zarośniętej gębie (bo chyba się wtedy jeszcze nie ogoliłem...) uśmiech się pojawił wkrótce po rozpoczęciu lektury. I pozostał do jej końca.
Nie jestem przekonany, czy słowo "adekwatnie" pasuje do ogólnego stylu opowiadania.Namrasit pisze:I nie chodziło tutaj wcale o ziemniaki – te, adekwatnie do pracy przy orce włożonej, obrodziły jak nigdy wcześniej, a i smak miały wyjątkowy.
"Fallus" to słowo odnoszące się do rzeźby. Czy można nim określić normalny, męski narząd płciowy - nie mam pewności.Namrasit pisze:Nieznajomy był wszak nagi ze słusznych rozmiarów fajfusem, a że głowa się mu w siano zapadła, fallus górował nad wszystkim innym.
A ona co - komunistka, że w liczbie mnogiej gada?Namrasit pisze:– Klaro! Klaro! Gdzieście są?!
Tak jak Cerro, nie umiem sobie wyobrazić, jak miałoby do tego dojść - znaczy, w jaki sposób to sito miałoby mu wylądować na twarzy. Nawet jeśli przyjąć, że ów "fajfus" przybrał ogromne rozmiary.Namrasit pisze:Jeno sito, zamiast na swoim miejscu pozostać, na twarz młodzieńca się zsunęło, tak, że pierwszym, na co spojrzały przybyłe, był wielki fajfus barwy hebanu.
Ten dialog zaczyna brzmieć, jak gdyby Klara cierpiała na echolalię... Nie wiem, czy to było zamierzone.Namrasit pisze: – Łolaboga! Większy niż mówiłaś! – krzyknęła zaskoczona Klara. A że niejedno w życiu widziała, to niełatwo było ją czymś zadziwić.
– No, mówiłam – przypomniała chłopka. – I patrz! Stopa biała!
– Łolaboga! Stopa biała!
– Tak. Z kartofli go wykopałam – kontynuowała Maryla.
– Co? Z kartofli?! Łolaboga! – wdowa postąpiła krok w tył i pobladła.
Nie miała? Przecież sam narrator wspomniał, że tyle różnych dziwów się działo, w związku z którymi ją wołano na pomoc. No i jeszcze parała się takimi sprawami, jak czarna magia i najwyraźniej była jeszcze zielarką - naprawdę nie przyszło jej nigdy do głowy coś tak oczywistego, jak na przykład zatrucie studni? I musiała na tego Kartoflaka czekać?Namrasit pisze:Przez ten brak wdzięczności Klara od dawna zemstę na wiosce planowała, niestety, nigdy ku temu sposobności nie miała.
Powinienem powiedzieć coś jeszcze... ale co tu dodać, skoro Cerro mnie już dawno uprzedziła? Poza tym, ja to się chyba jednak nie nadaję do wyrażania obszernej oceny odnośnie raczej krótkiej, zamkniętej formy tekstu, takiej jak to opowiadanie (choć jest dłuższe, niż poprzednie). Co prawda pisałem wcześniej bardziej wyczerpujące komentarze odnośnie krótkich tekstów (np. "Ofiary"), ale... to głównie dlatego, że tam po prostu było sporo rzeczy, które mogłem autorowi zarzucić. Natomiast w tym wypadku... po prostu nie za bardzo mam czego się czepiać. Niektórych z powyżej wskazanych rzeczy czepiłem się już z lekka na siłę.
W sumie podpisałbym się pod tym, co stwierdziła Cerro... aczkolwiek byłbym mniej surowy. Nie jestem przykładowo pewien, czy nadawanie postaciom głębi w króciutkim opowiadaniu, w dodatku o charakterze humorystycznym, ma jakiś realny cel i sens. A już w szczególności jeśli mielibyśmy mówić o jakimś czarcie, wymyślonym dla przysłowiowych jaj. No i czy rzeczywiście to zasługuje na porównywanie do "żartów" gimnazjalistów, które sprowadzają się do rzucenia wulgarnym słowem?
Styl ogólnie określiłbym jako udaną próbę stworzenia czegoś bazującego na gwarze, chociaż pod tym względem jest nieco nierówno. Czasem dodajesz jakieś słowa, które do tego stylu nie pasują (jak "adekwatnie"), innym razem po prostu nadużywasz jednego słowa. Pomijając to "jeno", można by zagrać w pijacką grę i wypijać kielicha za każdym razem, kiedy padnie słowo "fajfus". Ale to już zapewne konsekwencja tego, że to opowiadanie koncentruje się na przyrodzeniu tytułowego diabełka i w zasadzie na niczym innym.
Inna sprawa to moje nieodparte wrażenie (odczuwane już po raz n-ty na tym sajcie), że inni mają jakoś mniejsze problemy z wymyślaniem konceptów na nowe opowiadania.
Kartoflak
8Bardzo miło to słyszeć.
Chodziło tutaj o taką pozę, taką...

Tak, chciałem to tak mocno podkoloryzować.
Wtedy by ją od razu podejrzewali. Wiesz, jak to czasem jest, z jednej strony by chciała, ale się zebrać nie potrafiła, aż tu się nagle okazja trafiła.Der_SpeeDer pisze: Nie miała? Przecież sam narrator wspomniał, że tyle różnych dziwów się działo, w związku z którymi ją wołano na pomoc. No i jeszcze parała się takimi sprawami, jak czarna magia i najwyraźniej była jeszcze zielarką - naprawdę nie przyszło jej nigdy do głowy coś tak oczywistego, jak na przykład zatrucie studni?
Szczerze, to nie ma co się zbyt rozwodzić i pisać wypowiedzi obszerniejszej niż sam tekst

Masz tutaj całkowitą rację, gdyż inni także to dostrzegli. Cóż, jeszcze mi trochę brakuje, by z ręki pisać na tyle dobrze, by tego nie było. Następnym razem postaram się lepiejDer_SpeeDer pisze: Styl ogólnie określiłbym jako udaną próbę stworzenia czegoś bazującego na gwarze, chociaż pod tym względem jest nieco nierówno. Czasem dodajesz jakieś słowa, które do tego stylu nie pasują (jak "adekwatnie"), innym razem po prostu nadużywasz jednego słowa. Pomijając to "jeno", można by zagrać w pijacką grę i wypijać kielicha za każdym razem, kiedy padnie słowo "fajfus". Ale to już zapewne konsekwencja tego, że to opowiadanie koncentruje się na przyrodzeniu tytułowego diabełka i w zasadzie na niczym innym

Tu akurat jesteś w błędzie. Pewnie sam też dałbyś radę coś takiego stworzyć. Ja, dopóki nie napisałem pierwszego zdania, nie miałem pojęcia, o czym to będzie. Był tylko zarys - że ma być wiejsko, śmieszno oraz luźno połączone z "Ostatnim kwikiem". No i jeszcze narzuciłem sobie ograniczenie czasowe, do 1 godziny (tutaj trochę je przekroczyłem, bo trzeba było to potem przeczytać z dwa razy i poprawić). Innym też polecam takie próby. O czym najlepiej pisać? O czym, czego się kompletnie nie zna

Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie
Kartoflak
9Jak obiecałem tak uczyniłem - Kartoflak przeczytany! Na pewno nie dałbym rady przeczytać całej powieści napisanej w takim stylu, ale krótkie opowiadanie takie jak te zasługuje na jak największy props.
.
Nie korci cię żeby stworzyć jakiś leksykon mistycznych, wiejskich stworzeń?
Po tym tekście jestem całkowicie rozmontowany

Nie korci cię żeby stworzyć jakiś leksykon mistycznych, wiejskich stworzeń?
Gdzie dwóch się bije tam pod wozem kózka dołki kopie, a kto ślimakiem wojuje ten od sera ginie.