Warsztat [opowiadanie]

1
Zawiera wulgaryzmy

Dryfuję sobie niczym koślawa łódeczka z połatanym żaglem swoim jedynym środkiem lokomocji napędzanym mechanicznie w cudowny letni poranek po niemalże pustej drodze krajowej dziurawej jak ser szwajcarski. Deszcz leje się z nieba od tygodnia, temperatury w cieniu nie przekraczają 15 stopni, temperatury w słońcu są natomiast nie do określenia ze względu na brak ogrzewających promieni największej gwiazdy w okolicy naszego skrawka Drogi Mlecznej. A to oznacza jedno - mam urlop. Każdego roku nawet, kiedy ogłaszają lato stulecia, najwyższe temperatury, od kiedy wynaleziono termometr, zewsząd słychać apele namawiające starszych ludzi do nie wychylania nosa za drzwi bez baniaka z lodowatą wodą, ponieważ grozi to zawałem, lub udarem następuje załamanie pogody na dwa tygodnie. Dokładnie w te czternaście dni, kiedy mam urlop.

Staram się jednak łapać każdą chwilę wolnego czasu w moim stu-konnym potworze wyprodukowanym w fabrykach starego FSO pod koreańskim szyldem. Jadę z opuszczoną szybą pozwalając łomotać kroplom deszczu w zziębniętą twarz wmawiając sobie, że ludzie na Wyspach Kanaryjskich na pewno cierpią równie bardzo, co ja. Dwadzieścia kilometrów od mojego pięknego miasta, do którego sunę jednostajnym tempem, podróż zaczyna przybierać dramatyczny przebieg. Niepokojące odgłosy dochodzące do kabiny burzą sielankowy nastrój panujący wewnątrz samochodu. Jeb, jeb, jeb! Dochodzi do mojego prawego ucha, w lewym świszczy tylko wiatr wiejący z uchylonego okna. I tak nie mogę go zamknąć w trakcie jazdy, ponieważ korbka służąca do zamykania okna urwała się w trakcie jednej z ogniskowych libacji, podczas których cud koreańskiej techniki na czterech kołach służył za system audio na polu namiotowym. Hi-Fi - "charczy i furczy". Po kilku minutach obroty silnika niebezpiecznie wzrosły do 5 tysięcy, a ryk wydobywający się z 1.5 litrowego silnika utwierdził mnie w przekonaniu, że ta jednostka napędowa nie została stworzona do wyczynowej jazdy. Kompletnie nie mam pojęcia, co się dzieje pod maską samochodu, moja wiedza techniczna dotycząca samochodów jest poważnie upośledzona. To, że wiem gdzie jest stacyjka i jak zmieniać biegi można by spokojnie okrzyknąć największym motoryzacyjnym sukcesem na paraolimpiadzie wiedzy o samochodach, jeżeli takowa by istniała. Odgłosy wydobywające się spod maski skłoniły mnie do natychmiastowej wizyty w jaskini tajemnic, ziemi niezbadanej, terenach dzikich i pierwotnych zwanych przez niektórych warsztatem samochodowym.

Parkuję swoim ryczącym karawanem hedonizmu, ośmiozaworowym buhajem mocy przed wrotami, które w moich wyobrażeniach skrywają miejsce zamieszkania maga stworzonego na wzór Gandalfa z trylogii Władcy Pierścieni. Wrota otworzyły się z wielkim hukiem i pojawił się... no cóż pojawił się wyjątkowo mały i otyły Gandalf, który zamiast potężnej brody dzierżył pegeerowskiego wąsa pod nosem w otchłani, którego można było dostrzec resztki pokarmu z ostatniej wieczerzy owego maga.
- Co jest? - rzucił tubalnym głosem.
- Popsuł się - odpowiadam. - Dlatego przyjechałem.
- Mhm. A co jest?
- Wyje, buczy, generalnie trudno mi powiedzieć. Z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że coś jest nie tak jak być powinno - z żalem w głosie rozwodzę się nad swoim rannym towarzyszem wielu podróży.
- Pan odpali.
Odpaliłem.
- Fiuuuu - gwizdnął głośno składając zadziwiająco wąskie usta w zaskakująco dużą trąbkę. - To pewnie uszczelniacz zaworowy.
Zmarszczyłem czoło, wydąłem policzki, co musiało być sygnałem dla Gandalfa, że musi, co nie co rozjaśnić sens swojej wypowiedzi.
- Zjebał się silnik panie - rozjaśnił Gandalf wyjmując z pomiętej paczki Marlboro pogiętego papierosa.
- Dużo to będzie kosztować? - czule pogłaskałem swojego stalowego rumaka po pysku... znaczy się masce.
- No to zależy - wycedził bokiem ust odpalając własnoręcznie skręconego papierosa udającego towar z wyższej półki.
- Od czego - pytam i przysięgam, że informacje łatwiej byłoby wydobyć od północno koreańskiego szpiega grożąc mu zesłaniem do obozu gdzieś na przedmieściach Pjongjangu.
- No od tego, czy coś jeszcze jest do zrobienia. Pan zostawi, ja zadzwonię - wyrwał mi kluczyki z ręki i wsiadł ledwo pakując swój okazały brzuch w niewielką przestrzeń pomiędzy kierownicą, a siedzeniem kierowcy.

Doskonale zdając sobie sprawę, że wartość Lanosa nie przekracza wysokości jednej średniej krajowej, spodziewałem się zatem, że przyjazd do warsztatu może okazać się ostatnią przejażdżką tym wozem. Och, gdybym tylko to wiedział chłonąłbym każdą sekundę podróży tym niezdrowo buczącym pojazdem. Niepocieszony udałem się na piechotę do domu kupując po drodze zestaw do chemicznego zwiększania ilości endorfin w krwiobiegu w postaci czterech puszek otulonych plastikową folią na stacji benzynowej z zazdrością spoglądając na szczęściarzy, którzy tankowali swoje sprawne fortece na czterech kołach.

Po dwóch dniach zadzwonił Gandalf. Serce zaczęło bić mocniej, krew zaszumiała w uszach, mógłbym przysiąc, że poczułem motyle w brzuchu, gdyby nie świadomość, że zjadłem przeterminowany jogurt znaleziony w pustej lodówce. Przyznaję, nie trudno było go znaleźć.
- Panie - ryknął do słuchawki - mam taką fajną Corsę na sprzedaż. Ten Lanos to skarbonka bez podłogi. Możesz pan wrzucać i wrzucać, i wrzucać, i wrzu...
- Czyli nie da się nic zrobić - przerwałem jego wywód rozpaczliwie szlochając do słuchawki.
- Nie no tego nie powiedziałem. Ja go tam za tysiączka mogę zrobić. Wymienię uszczelniacz zaworowy, pierścienie, uszczelkę pod głowicą - zaczął wymieniać szereg nazw części, których za nic nie mogłem zrozumieć. Sądząc po ilości elementów do wymiany to Lanos, albo był napędzany reaktorem atomowym, albo pora zainteresować się motoryzacją w szerszym zakresie. - Ale to pierdolnie. Pierdolnie za góra dwa miesiące. Nie warto, ale panie. Ja mam taką Corsę tutaj żyletę, że możesz pan trawnik lusterkami kosić taka ostra sztuka - Gandalf z takim zaangażowaniem opowiadał o samochodzie, że mogłem usłyszeć skrobanie wąsów o mikrofon w słuchawce.
- A ta Corsa to za ile?
- Dwa i pół i jest pana. Igła. Iiiiigła. Jeszcze drugie 200 tysięcy pan nią zrobi. Opel. Niemieckie silniki są nie do zajechania. Pan przyjedzie, obejrzy.

Przyjechałem, obejrzałem.
- A ta dziura w tapicerce - wskazałem palcem na wystający kawałek gąbki z siedzenia pasażera - to nie będzie się powiększać?
- No a będzie pan z kimś jeździł - zdziwił się specjalista od uzdrawiania samochodów w stanie agonalnym. - Myślałem, że pan samotnik taki.
- Wie pan, czasem ktoś tam ze mną jedzie.
- A jak czasem to nie groźne - cmoknął dla uwiarygodnienia swojej wypowiedzi.
Odpaliłem Opla, z rury wydechowej wydobyły się kłęby dymu w ilościach, które na pewno zarejestrowały pobliskie stacje pomiaru czystości powietrza.
- Diesel musi dymić panie - pokiwał głową mechanik kręcąc dwoma brudnymi palcami pokaźnego wąsa.
Finalnie kupiłem Corsę za 1750 zł po długich negocjacjach podczas, których wielokrotnie padały zwroty takie jak "Niemiec jeździł do Aldiego w niedzielę", czy "sam bym go kupił, gdybym nie miał już czterech Passatów TDI".

Dwa tygodnie później spotykam znajomego. Od papierosa do papierosa rozmowa zeszła na "a co tam u ciebie nowego".
- A Corsę kupiłem dwa tygodnie temu. Mówię ci, igła. Śmiga aż miło - chwalę się delikatnie nowym nabytkiem, w którym zdążyłem zauważyć korozję przedniego zderzaka i bliżej niezidentyfikowane plamy w bagażniku. Boże, mam nadzieje, że nikt tym zwłok nie przewoził.
- Ty, ja też samochód kupiłem. Lanosa przedwczoraj. Fajny. Trochę głośny, ale daje rade - znajomy zaciągnął się głęboko dymem.
- O! Lanosa - posmutniałem na wspomnienie o moim starym druhu - a gdzie?
- Wiesz gdzie jest ten warsztat na rogu koło Netto? U Gandalfa? Mówił, że jakiś frajer go zostawił i jeszcze jakiegoś trupa od niego kupił.

Jasna cholera. Następny samochód tylko w ASO serwisuje.

Warsztat [opowiadanie]

2
Według mnie trochę zbyt pompatyczny styl, jak na zepsute auto, ale czyta się przyjemnie. W zasadzie doświadczenia z zepsutymi autami należą do bardzo bolesnych oświadczeń - więc może i jest w porządku, chociaż wydaje mi się, że lepszy efekt osiągnąłbyś rezygnując z nadmiaru metafor i refleksji tudzież porównań, gdyż w nadmiernym zagęszczeniu tracą na wartości. Albo zostaw je, ale poskracaj zdania z nimi (tzn, rozbij zdania wielokrotnie złożone). Ale mogę się mylić, do eksperta mi jeszcze daleko. Ogólnie podobało mi się.

Added in 34 seconds:
sorki * doświadczeń, muszę zmienić klawiaturę
https://pisarzdowynajecia.com

Warsztat [opowiadanie]

3
wielokwiatowy pisze: ryfuję sobie niczym koślawa łódeczka z połatanym żaglem swoim jedynym środkiem lokomocji napędzanym mechanicznie w cudowny letni poranek po niemalże pustej drodze krajowej dziurawej jak ser szwajcarski. Deszcz leje się z nieba od tygodnia, temperatury w cieniu nie przekraczają 15 stopni, temperatury w słońcu są natomiast nie do określenia ze względu na brak ogrzewających promieni największej gwiazdy w okolicy naszego skrawka Drogi Mlecznej. A to oznacza jedno - mam urlop. Każdego roku nawet, kiedy ogłaszają lato stulecia, najwyższe temperatury, od kiedy wynaleziono termometr, zewsząd słychać apele namawiające starszych ludzi do nie wychylania nosa za drzwi bez baniaka z lodowatą wodą, ponieważ grozi to zawałem, lub udarem następuje załamanie pogody na dwa tygodnie. Dokładnie w te czternaście dni, kiedy mam urlop.
łomatko, weź to napisz po prostu, bo sobię mózg zwichnęłam, próbując pojąć, o co chodzi ;)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Warsztat [opowiadanie]

5
Wielokwiecie...
Znasz Lesia Chmielewskiej?

Patrz:
Lesio Kubajek postanowił sobie, że zamorduje personalną. Straceńczą myśl podyktowała mu rozpacz. Personalna była jego wrogiem numer jeden oraz zasadniczą przeszkodą na drodze do zrobienia kariery. Dzień w dzień zatruwała mu życie, dzień w dzień sępimi szponami szarpała jego zdrowie i nerwy i każdego poranka przeistaczała się w symbol klęski. Nielitościwie i bez żadnego zrozumienia dla jego artystycznie niezorganizowanej duszy wyłapywała wszystkie jego spóźnienia i bez cienia miłosierdzia zmuszała go do opisywania ich szczegółowo w specjalnej księdze dużego formatu, zwanej książką spóźnień. Nazwisko Lesia powtarzało się tam z podziwu godną regularnością. Z dawien dawna już zwierzchnicy patrzyli na niego niechętnie i podejrzliwie, coraz wyraźniej dając do zrozumienia, iż uważają go za pracownika niepełnowartościowego, niesolidnego, a nawet wręcz podają w wątpliwość jego przydatność do jakiejkolwiek pracy. Codziennie z nerwowym drżeniem Lesio przekraczał progi biura i codziennie natychmiast za nimi natykał się na personalną, potępiającym gestem podającą mu ową nieszczęsną książkę spóźnień. Nie było wyjścia, musiał tam coś napisać! Jego inwencja twórcza od dawna już odmówiła usług w tych chwilach i w rubryce "powód spóźnienia" figurowały wyjaśnienia jak najgorzej świadczące zarówno o jego poziomie umysłowym, jak i charakterze, nie mówiąc już o trybie życia, budzącym wstręt i odrazę w przyzwoitych ludziach. W samym Lesiu treść wyjaśnień
wywoływała najgłębszy niesmak! Personalna była jak granit, jak Nemezys, jak Fatum, nie dawała się niczym omamić ani przekupić, nie było sposobu ominąć jej, oszukać i uniknąć wpisu. Innym personalnym zdarzały się niedopatrzenia służbowe, niekiedy miękli, niekiedy zaniedbywali obowiązki, niekiedy okazywali pobłażanie i patrzyli przez palce, niekiedy zaś bywali chorzy i nie przychodzili do pracy. Personalna - pani Matylda - nigdy! Miała niezłomną duszę, żelazne zdrowie i kamienne serce. Ogarnięty bezdenną rozpaczą, do ostateczności zgnębiony, wyczerpany nerwowo Lesio znalazł jedno, jedyne, radykalne wyjście: popełni zbrodnię doskonałą!
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Warsztat [opowiadanie]

8
Ale to jest właśnie przykład tekstu, w którym wszelka przesada w odczuciach bohatera jest przedstawiona w sposób jasny i klarowny, a środki stylistyczne, tzn. metafory i porównania, znakomicie pasują do sytuacji.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Warsztat [opowiadanie]

9
katamorion pisze: Ale jak to się ma do weryfikowania? Można nawet zacytować noblistów, ale chyba nie tędy droga. Chyba że tekst nasunął skojarzenia z Lesiem... Nie powinno się komentować komentarzy, ale na weryfikację to mi nie wygląda.
daj nam przykład, katamorion, jak zwyciężać mamy ;)
To IMO tekst Wielokwiatowego jest położony właśnie na poziomie koncepcji stylistycznej. Pokazałam na Lesiu, jak trzeba budować językową warstwę. Tu w tym teście tego braknie - lekkości, przymrużenia oka w języku.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Warsztat [opowiadanie]

10
Ok, też nie do końca zrozumiałem o co chodzi z Lesiem (nowy tu jestem, nie znam zwyczajów :wink:). Następny będzie mniej pompatyczny i lżejszy stylistycznie. Choć w sumie lekki miał być i ten.

Niemniej jednak nie oczekujcie poziomu Chmielewskiej - to jak od biegacza w półmaratonie giżyckim wymagać wyniku Bolta :)

Powinno być jednak lepiej.

Warsztat [opowiadanie]

11
Nie, ja nie oczekuję, żebyś pisał jak Chmielewska :) Ale jednak powściągnij trochę wyobraźnię językową. Bo, generalnie, historyjka o przypadkach zdezelowanego Lanosa nie jest zła. Nie jest też może specjalnie odkrywcza, ale jako ćwiczenie - w sam raz. Tylko ten bombastyczny nadmiar słów i skojarzeń...
Ale skoro przyznajesz nam rację, to czekamy na następną próbę :wink:
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Warsztat [opowiadanie]

12
wielokwiatowy pisze: Niemniej jednak nie oczekujcie poziomu Chmielewskiej - to jak od biegacza w półmaratonie giżyckim wymagać wyniku Bolta :)
popatrz na narrację u Chmielewskiej - skąd patrzy narrator, ze czujemy, jako czytelnicy, motywację humoru języka, prześledź, skąd się wydobywają zakręcone wyrażenia... U Ciebie humor przypominał bawienie wyszukanymi dowcipami drętwe towarzycho - nie biorą się od bohatera opowiastki tylko z czapy
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Warsztat [opowiadanie]

14
Natasza pisze:
wielokwiatowy pisze: Niemniej jednak nie oczekujcie poziomu Chmielewskiej - to jak od biegacza w półmaratonie giżyckim wymagać wyniku Bolta :)
.

popatrz na narrację u Chmielewskiej - skąd patrzy narrator, ze czujemy, jako czytelnicy, motywację humoru języka, prześledź, skąd się wydobywają zakręcone wyrażenia... U Ciebie humor przypominał bawienie wyszukanymi dowcipami drętwe towarzycho - nie biorą się od bohatera opowiastki tylko z czapy
To jest bardzo pomocna i dobra uwaga.
Rubia pisze: Bo, generalnie, historyjka o przypadkach zdezelowanego Lanosa nie jest zła. Nie jest też może specjalnie odkrywcza [...]
Rzeczy odkrywcze zostawie odkrywczym ludziom :) Ja prosty chłop od prostych historii jestem, ale reszte bore do serca ;)
katamorion pisze:
Natasza pisze: U Ciebie humor przypominał bawienie wyszukanymi dowcipami drętwe towarzycho - nie biorą się od bohatera opowiastki tylko z czapy
Mi to bardziej przypomina zabawę słowem pisanym, co jest jak najbardziej wskazane. Kiedyś może wyjśc z tego "w praniu" dobry styl.

Oby, katamarion. Inaczej umrę z grafomanska dusza :) ale przynajmniej jakiś kiczowaty nagrobek sobie zafunduje własnoręcznie sporządzony ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”